niedziela, 31 maja 2015

Uregulowania terytorialne Polski z sąsiadami po 1989 r.


Data dodania

śr., 25/07/2012 - 12:12

 

Z kim graniczymy

Rzeczpospolita znajduje się w centrum Europy i jako stosunkowo duże państwo, sąsiaduje aż z siedmioma państwami. Graniczy z Niemcami, Czechami, Słowacją, Ukrainą, Białorusią, Litwą i Rosją. Ogółem długość granic wynosi ponad trzy tysiące kilometrów, a jej najdłuższa część przypada na granicę z Czechami.

Burzliwe dzieje granic państwa

Historia granic Rzeczpospolitej jest równie burzliwa co jej historia. Od samego początku jej istnienia, Rzeczpospolita musiała radzić sobie z potężnymi sąsiadami którzy cały czas czyhali na moment słabości i możliwość przejęcia ziemi. Granica Polski zmieniała się diametralnie na przestrzeni dziejów, aż do rozbiorów które zakończyły byt ówczesnej Rzeczpospolitej. Dokładnie wtedy, granice Rzeczpospolitej ostatni raz były tak rozległe. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, obszar który obejmowała Polska zmniejszył się głównie ze względu na wielkiego brata oraz budzącą się świadomość narodową Ukraińców i Białorusinów. Ale już wtedy zaczęły pojawiać się spory które wpływały na stosunki państw przez wiele lat. Spory z Litwą, Czechosłowacją czy Niemcami miały swoje reperkusje przez cały XX wiek. Druga wojna światowa zamroziła wszelkie konflikty, a nowe granice po niej były wytyczane pod dyktando ZSRR. Absurdalność niektórych postanowień poczdamskich, prowadziła do licznych konfliktów granicznych z Zachodnimi sąsiadami, ale decyzje i tak podejmowały wielkie mocarstwa. Przez takie postępowanie, Rzeczpospolita musiała radzić sobie z coraz nowymi konfliktami granicznymi, z Czechosłowacją, NRD, czy nawet Danią. W 1989 Rzeczpospolita zaczęła odzyskiwać swoją suwerenność, a kwestia uregulowania granic jako jednego z konstytutywnych elementów każdego państwa, stała się jednym z głównych zadań nowej władzy.

NRD i konflikt rozgraniczenia wód terytorialnych

Konflikt między PRL, a NRD został zapoczątkowany w wyniku postanowień Konwencji Prawa Morza przyjętej przez ONZ. Władze NRD po podpisaniu konwencji, jednostronnie wytyczyły granice swoich wód terytorialnych. W wyniku tych działań, tor wodny prowadzący do portów w Szczecinie i Świnoujściu został uznany przez NRD za wchodzący w skład jego terytorium morskiego obszar. W związku z tym, polskie statki wpływające do polskich portów musiałyby przepływać przez wody terytorialne NRD, potrzebując zgody na przepływ. Pomimo protestów ze strony polskiej, władze naszego zachodniego sąsiada upierały się przy swoim stanowisku. Dopiero w 1989 roku doszło podpisania umowy w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej. Postanowienia te zostały potwierdzone przez umowę z RFN z 1990 roku, która potwierdzała postanowienia z 1950 roku, a więc stan granic przed konfliktem.

Umowa z RFN

Regulacja kwestii granic z naszym zachodnim sąsiadem miała kluczowe znaczenie dla polskiej dyplomacji. Działania w celu podpisania bilateralnej umowy jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec nie zostały osiągnięte, ale nie wpłynęło to na treść umowy. Już w traktacie dwa plus cztery, Niemcy zobowiązały się do zawarcia traktatu potwierdzającego granicę. 14 listopada 1990 roku ministrowie spraw zagranicznych obu państw( Hans-Dietrich Genschera i Krzysztof Skubiszewski)„Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy", który Polska ratyfikowała rok później. Traktat składał się z trzech ważnych części. Pierwsza to potwierdzenie uznania wszystkich zawartych umów granicznych od 1950 roku. Druga to zobowiązanie państw do poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej. Ostatnia to postanowienie ostatecznego uznania wytyczonej granicy między państwami i zobowiązanie do niewysuwania żadnych roszczeń terytorialnych w przyszłości.

Mimo potwierdzenia poprzednich umów, w traktacie nie odniesiono się do traktatu poczdamskiego, którego postanowienia spowodowały wiele sporów między oboma krajami. Traktat stwierdzał również, że „utrata przez licznych Polaków i Niemców ich stron rodzinnych w wyniku wypędzenia albo wysiedlenia są równe". Szybkie zawarcie tego traktatu pozwoliło na rozwój współpracy z Niemcami i zawarcie traktatu o przyjaźni.

Spór morski z Danią

Od ponad 30 lat, toczy się spór Polski z Danią w kwestii uregulowania granicy morskiej, a dokładnie rozgraniczenia wód terytorialnych w okolicach Bornholmu. Problem ten, początkowo dotyczył tylko kwestii rybołówstwa, polscy i duńscy rybacy naruszali strefy łowisk. Prawdziwy problem pojawił się,  kiedy powstał plan budowy kanału Nord Stream, przebiegającego planowo właśnie przez ten obszar. Władze polskie bały się, że rurociąg położony w nieodpowiednim miejscu zablokuje wejście do portów w Szczecinie i Świnoujściu. Po zgłoszeniu polskich protestów, rurociąg został przesunięty na Północ. Jednakże spór nie jest wyjaśniony i problem ten będzie wracał. Pojawiły się również głosy, że Polska odsuwając Nord Stream od swojego terytorium morskiego, pozbawia się jakiegokolwiek prawa głosu w tej sprawie.

Dług graniczny Czech

Polska ma nieuregulowaną sytuację, jeśli chodzi o granicę z Czechami, od roku 1958. Na mocy podpisanej wtedy umowy, PRL przekazał Czechosłowacji 1200 hektarów, otrzymując w zamian tylko 840. Powstał tzw. „dług graniczny". W celu regulacji tego problemu, w 1992 powstała „Stała Polsko-Czeska Komisja Graniczna przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Warszawie". W 2011 roku zaczęły pojawiać się informacje o rzekomych planach przekazania przez Czechy Polsce, ziemi która wyrównałaby dług graniczny. MSZ zdementował jednak te informacje stwierdzając, że podobnie jak w przypadku umowy ze Słowacja, chodzi tu o zmianę koryta rzeki i „mechaniczny" problem w tej kwestii.

Drobne korekty ze Słowacją w 2005 roku

Korekty granicy polsko-słowackiej mały charakter czysto funkcjonalny. Były podyktowane zmianami które nastąpiły w topografii terenu granicznego, a oba państwa wymieniły się takimi samymi powierzchniami terytorium, od 300 do 2000 metrów kwadratowych. Umowę podpisano w 2002 roku w Starej Lubowli, a weszła w życie w roku 2005. Dokonano trzech korekt, zmieniono granicę przebiegając wzdłuż dwóch dróg tak, aby nie były przecinane przez granicę i ich status nie powodował problemów w dostępie do działek położonych obok nich. Dokonano również zmiany terytorium ze względu na brak możliwości poprawnego ustawienia znaków granicznych.

 

czwartek, 28 maja 2015

Pieniądze są dobre


Tomasz Kwaśniewski
 
27.05.2015 18:00
A A A Drukuj

FOT. MATEUSZ SKWARCZEK

Z umowami śmieciowymi nie mam żadnego problemu. Im bardziej elastyczne są formy zatrudniania, tym lepiej. Rozmowa z księdzem Jackiem Stryczkiem.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Ksiądz jest bogaty? 

- Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Kiedyś byłem w telewizji, ponieważ skandalem było to, jakie samochody mają księża. Naprzeciwko mnie był Andrzej Rozenek, którego zapytałem, czy jest katolikiem, bo jeśli nie, to co go interesują samochody księży? Żyjemy w wolnym kraju, każdy ma taki samochód, jaki chce.

Tak więc ja, proszę pana, mam audi z 2000 roku. Jestem więc bogaty czy nie jestem?

Coś jeszcze ksiądz posiada? 

- Sprzęt do wspinaczki i trzy rowery. Miejski, o który nie muszę się martwić, że mi ukradną, szosowy i do jeżdżenia po lesie. No bo jako że już nie mogę tak dużo chodzić po górach, to na rowerze sobie jeżdżę.

Mieszkanie? 

- Mieszkam na plebanii, czyli, jak ja to mówię, w hotelu robotniczym. No bo jak pracujesz, to masz mieszkanie, a jak nie pracujesz, to nie masz.

Jeden duży pokój, w którym mam łóżko, biurko, i przyrządy do ćwiczeń. Do tego niewielka kuchnia i łazienka.

Pralka? Pytam, bo księża często są opierani przez inne istoty. 

- Nie, no sam sobie piorę.

A jak jest z gotowaniem? 

- Na plebanii są osoby, które nam gotują, i ja tak w połowie z tego korzystam.

Musi ksiądz za to płacić? 

- Jedzenie i mieszkanie mam w barterze, ponieważ pracuję na rzecz parafii. Prowadzę duszpasterstwo akademickie i odprawiam msze, jak ja to mówię, dla milionerów.

Posiada ksiądz konto w banku? 

- Oczywiście.

I mam na nim pieniądze (śmiech). Bo ja generalnie jestem sprawczy. Umiem zarabiać.

W jaki sposób ksiądz zarabia? 

- W taki, że piszę i szkolę.

Jest ksiądz też prezesem stowarzyszenia Wiosna, ogromnej organizacji, która stara się łączyć biednych i bogatych. 

- Ale za to akurat nie pobieram wynagrodzenia. Choć mógłbym, bo moja odpowiedzialność jako prezesa jest bardzo duża.

A są tacy, co są wynagradzani za pracę w Wiośnie? 

- Jasne, zatrudniamy ponad sto osób.

Na umowę o pracę? 

- Sporą część.

A ci drudzy? 

- Pracują na innych zasadach.

To jest w porządku? 

- Wydaje mi się, że tak.

Może ksiądz to jakoś wytłumaczyć? 

- Co mam tu tłumaczyć?

Jak to co? Przecież to jest ważne, żeby ludzie pracowali na zasadzie umowy o pracę. A co za tym idzie, mieli zagwarantowane prawo do urlopu, wynagrodzenia w czasie choroby, określonego trybu wypowiedzenia. Jednym słowem, żeby w pracy czuli się bezpiecznie. 

- A ja uważam, że bezpieczeństwo nie jest najważniejszym warunkiem pracy. Ponieważ jak ktoś zatrudnia pracownika, to nie po to, żeby on się czuł bezpieczny, tylko żeby realizował cele organizacji, do której został przyjęty. I ile razy ta zasada zostaje przekroczona, tyle razy są problemy.

Jeśli więc chodzi o "umowy śmieciowe"? 

- Nie mam z nimi żadnego problemu. To znaczy ja rozumiem, że każda sytuacja może być wykorzystana i nadużywana, ale uważam, że im bardziej elastyczne są formy zatrudniania, tym lepiej.

Dla kogo? 

- Dla wszystkich!

W Stanach ludzie nie boją się stracić pracę, bo wiedzą, że zaraz ktoś ich przyjmie. A przyjmie ich dlatego, że wie, że nie będzie miał problemów z późniejszym ich zwolnieniem. Natomiast jeśli zatrudniam kogoś na umowę, która powoduje, że będzie mi trudno tego kogoś zwolnić, to się 50 razy zastanowię, nim to zrobię. No bo jak moja firma wpadnie w tarapaty, nie będę miał zleceń, kontraktów, to wtedy oprócz kłopotów, które ma firma, będę miał też problem z długoterminowym zobowiązaniem wobec pracownika. Zresztą ja nie uważam, że umowa o pracę jest bardziej bezpieczna niż jakaś inna. Ponieważ wszystko to jest kwestia relacji między pracodawcą a pracobiorcą. Jeżeli jestem lojalny w stosunku do osoby, którą zatrudniam, mówię, na jakich zasadach chcę z nią współpracować, to znamy swoje intencje. A jeżeli jestem pracodawcą, który kombinuje, to nawet jak pracownik ma umowę o pracę, to będzie miał słabo.

American Dream nie działa. Rozmowa z Lindą Tirado, celebrytką prekariuszy


Wie pan, ja odkryłem, że my żyjemy w takim przekręconym kraju, z mentalnością katomarksistowską. No bo Jezus powiedział, że trzeba kochać ubogich, a Marks, że trzeba nienawidzić bogatych, i nam się to wymieszało jako jedna religia. Czyli wiedza nadprzyrodzona, z którą się nie dyskutuje.

70 procent rozmów, w których uczestniczę, polega właśnie na tym, że nagle ktoś zaczyna najeżdżać na tych, co są bogaci, prowadzą firmy, i kiedy mówię, że się z tym nie zgadzam, to nagle konsternacja. Bo gdy ktoś zaczyna jechać na bogatych, to wszyscy uważają, że trzeba mu wtórować.

Bogaty jest zły? 

- To jest przecież pewnik, prawda?

W Polsce ludzie nienawidzą innych za to, że mają pieniądze. A nienawiść oznacza autodestrukcję. Samozniszczenie. Na co ja, jako ksiądz, po prostu zgodzić się nie mogę. Inna rzecz, że ja też kiedyś myślałem tak jak większość. Czyli że pieniądze są niegodziwe, a ludzie, którzy je mają, są raczej źli.

Z czego to się brało? 

- No właśnie z tego katomarksizmu. Z tej takiej jakby wrodzonej podejrzliwości do pieniędzy.

To znaczy? 

- Jeśli pan mnie pyta o to, co wyniosłem z domu, to u nas przede wszystkim się oszczędzało. A jeśli chodzi o przekaz, który pamiętam z Kościoła, to on w dużej mierze funkcjonował wokół przypowieści o bogatym młodzieńcu. Że on powinien sprzedać wszystko, co posiada. Problem w tym, że kontekst ewangeliczny tej przypowieści jest taki, że to jest jedyny przypadek, kiedy Jezus mówi komuś, żeby sprzedał, co posiada. A przecież miał wielu bogatych znajomych. Na przykład Józefa z Arymatei czy Nikodema. A tylko tego jednego się czepiał. I z tego zrobiono całą religię.

W przypowieści o bogatym młodzieńcu, co odkryłem dużo, dużo później, wcale nie chodzi o kasę.

A o co? 

- Mówiąc w skrócie: kiedyś, jak jeszcze nie było start-upów, trudno było być młodym i się dorobić. Raczej się dziedziczyło. Tak więc ten biblijny młodzieniec odziedziczył majątek po rodzicach, czuł się za niego odpowiedzialny, a to uniemożliwiało mu rozpoczęcie życia na własny rachunek. Jezus więc nie tyle kazał mu pozbyć się pieniędzy, co uwolnić od życia swoich rodziców i zacząć żyć swoim.

A ta opowieść, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego? 

- Ewangelia wprowadza rozróżnienie między bogatym a bogaczem. Bogaty to jest ktoś, kto swoje poczucie wartości czerpie z siebie. Bogacz to jest ten, który je czerpie z tego, co posiada.

No, ale jak już powiedziałem, to wszystko odkryłem dużo, dużo później. Bo na razie moja historia idzie tak, że mając 21 lat, przeżyłem nawrócenie i wstąpiłem na dość radykalną duchową ścieżkę, która polegała na przykład na tym, że spałem na podłodze, dużo też pościłem. No i w pewnym momencie doprowadziłem się do takiej sytuacji, że w zasadzie niczego już nie potrzebowałem. Nie czułem nawet smaku potraw. Ostatnią rzeczą, która jeszcze mi smakowała, były lody, a tak to nie potrzebowałem żadnych dodatkowych przyjemności, żeby być szczęśliwym.

I jak z tej perspektywy ksiądz patrzył na ludzi? 

- Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ktoś, kto już ma samochód, musi mieć zaraz drugi, nowszy, bo ten pierwszy nie ma czegoś, co ma ten drugi. Do dziś zresztą nie rozumiem tej chęci nachapania się.

A z drugiej strony widziałem, że jest wiele osób potrzebujących i że można by tymi pieniędzmi zarządzić tak, żeby świat był lepszy.

Ten pierwszy okres dorabiania się w Polsce był naprawdę mocny. No bo to były często pierwsze pieniądze zarobione przez tych ludzi i to też było połączone z takim poczuciem pogardy. Że ja pracowałem, ja się dorobiłem, było mi ciężko; jeśli ty jesteś biedny, to znaczy, że się nie starałeś odpowiednio mocno.

Powiedział ksiądz: "można by tymi pieniędzmi zarządzić tak, żeby świat był lepszy". Czyli wyrównać? 

- Wyobraźmy sobie, że w domu, w którym mieszka siedem osób, jedna jest chora na grypę. Leży w łóżku, ale nikt się nią nie interesuje. Nie podaje jej herbaty, nie kupuje lekarstw. Problem w tym, że grypa jest zaraźliwa. Można więc powiedzieć, że ta choroba to nie jest problem tylko tej osoby. Ona działa źle na wszystkich mieszkańców tego domu. Wioski. Miasta. Województwa. Państwa...

Są ludzie, którym po prostu należy pomóc, żeby się podnieśli, zaczęli sobie sami radzić w życiu.

Mój przełom w myśleniu o pieniądzach nastąpił właśnie w związku z moim zapałem do pomagania. Bo pomagałem, pomagałem i się okazało, że im więcej pomagam, tym więcej jest potrzebujących.

Nauczyciel w kurniku. Wójcik sprawdza, jak dorabiamy


Początki Szlachetnej Paczki były takie, że staraliśmy się dobrać konkretnych ludzi, którzy co miesiąc dostarczaliby pomoc materialną do konkretnych rodziny. A potem przyglądaliśmy się, co się za tym kryje. No i szybko się okazało, że my tę pomoc dostarczamy, a ta biedna rodzina zaczyna ją po prostu wpisywać do budżetu. I tym bardziej przestaje się starać. Czyli my tych ludzi demoralizujemy. Zacząłem więc szukać odpowiedzi na pytanie: jak pomagać? I to był ten bezpośredni, życiowy powód, żeby na nowo poczytać Ewangelię. Tylko tym razem postanowiłem odłożyć na bok swój światopogląd, swoje prazałożenia, i otworzyć się na to, co naprawdę w niej jest napisane.

A te prazałożenia? 

- No właśnie, że pieniądze są złe.

No i co ksiądz wyczytał? 

- Jezus mówi, żebyśmy uważali na niegodziwą mamonę.

Czyli, że pieniądze są złe! 

- Niegodziwe. A to jest różnica.

One są po prostu takim fajnym testerem, z którego ja zresztą też korzystam.

Testerem? 

- Poprzez pieniądze możesz sprawdzić, czy jesteś skuteczny. Bo jak umiesz zarabiać, to znaczy, że jesteś. Poza tym one testują nas jako ludzi. Czy jesteśmy fajni? Bogacz mijał Łazarza, któremu rany lizały psy, ale on go nie zauważał. A to dlatego, że się zmienił. Nie myślał już o potrzebach innych, tylko o sobie. Pieniądze nie są więc złe same z siebie. Nie ma w ogóle w Ewangelii potępienia dla pieniędzy. Wręcz przeciwnie. Natomiast one mają moc pokusy. Mogą sprawić, że się zatracimy.

Czasami na przykład widzę, że ktoś jest dyrektorem, mijają lata, już powinien iść na emeryturę, ale on tego nie robi - no bo kim on wtedy będzie? Tak samo jest z pieniędzmi. Znam kilka osób, które ich miały dużo, a potem nagle je straciły, i wtedy zaczynały brać kredyty, zadłużały się, bo nie wyobrażały sobie siebie bez pieniędzy, bez prestiżu, który one dają.

Ale pieniądze dają też poczucie bezpieczeństwa. 

- W tamtych przypadkach to jednak chodziło o pewien prestiż i komfort, do którego te osoby były przyzwyczajone. I to jest właśnie ta niegodziwość mamony. Że ona nas próbuje: kim ty jesteś?

Dla zrozumienia roli pieniądza w Ewangelii bardzo ważna jest przypowieść o talentach, którą my w Polsce rozumiemy, ze względu na tłumaczenie księdza Wujka, zupełnie nie tak jak trzeba.

A jak w ogóle idzie ta historia? 

- Gospodarz, w domyśle Bóg, wziął swoje sługi, jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden. I w Polsce ta przypowieść jest rozumiana w taki sposób, że tu chodzi o talenty typu gra na skrzypcach albo pisanie wierszy. Śmieszy mnie tego takie rozumienie, bo to jest opowieść jak najbardziej o kasie.

Talent to jest jednostka monetarna - jeden równa się 34 kg złota.

No więc ten gospodarz dał im te talenty, a potem wyjechał, wrócił i słudzy mu mówią, jak im poszło. Pierwszy, ten co dostał pięć talentów, czyli 170 kg złota, informuje, że pomnożył je w stu procentach. Zwrot z takiego kapitału na poziomie stu procent to jest naprawdę świetny wynik. No i w rezultacie słyszy: "Sługo dobry i wierny. W drobnej rzeczy byłeś wierny, nad wielkimi cię postawię". Czyli ten gospodarz zobaczył w tym zarządcy dwie rzeczy. Po pierwsze, to, że jest sprawczy, a po drugie, że nie uległ pokusie, no bo przecież oddał mu tę kasę.

Sprawczość i nieuleganie pokusie to jest to, co nas czyni fajnymi w oczach Boga. I to zostanie nagrodzone.

No dobra, a jak dalej idzie ta opowieść o talentach? 

- Drugi sługa, ten, co dostał dwa talenty, też osiągnął stuprocentowy zysk. I też usłyszał: "Sługo dobry i wierny ". Natomiast trzeci, ten, co dostał pod opiekę jeden talent, nic nie zyskał, bo go zakopał w ziemi. I ten usłyszał: "Sługo zły i gnuśny!". I tylko za to, że nie pomnożył kapitału, został skazany na wieczne potępienie.

A dlaczego ludzie interpretują tę przypowieść w ten sposób, że nie myślą o kasie, tylko o talentach? 

- Bo to im pozwala uciec od odpowiedzialności za swoje czyny. Nie sztuka przecież nie mieć nic, jak się nie umie zarabiać, prawda?

U nas jest takie zidentyfikowanie ubóstwa i biedy. Ktoś jest niesprawczy, ma więc mało, no to on jest tym ubogim w duchu, którego Ewangelia podnosi do góry. Nieprawda! On jest po prostu niesprawczy. Bo ubogi w Ewangelii to jest ten, co mało potrzebuje.

Biednym trzeba pomagać? 

- Kiedyś miałem taką determinację, żeby koniecznie zmieniać ich los, a dziś uważam, że jak ktoś ma ochotę mieć proste życie, nie chce zarabiać więcej, to jego wybór. Co nie zmienia faktu, że jeżeliby chciał, to jestem gotowy go uczyć przedsiębiorczości.

Książka ks. Jacka Stryczka "Pieniądze. W świetle Ewangelii" jest dostępna w formie e-booka na Publio.pl >>



Czyli nie dawać pieniędzy, tylko... 

- Jest na przykład taka instytucja jak stypendia, które umożliwiają, żeby ktoś w siebie zainwestował, a w rezultacie lepiej sobie radził w życiu.

Generalnie to jest tak, że żeby komuś pomóc, to trzeba z tym kimś się zaprzyjaźnić. Dowiedzieć się, co jest powodem, że on się znalazł w takiej, a nie innej sytuacji. Nie ma przecież jednego standardu biedy. Tymczasem u nas z reguły jest tak, że jak ktoś wygląda na biednego, to nam się uruchamiają mechanizmy współczucia - chore dziecko, żebrak na ulicy, dziecko w domu dziecka, i jak to się pojawia, to reagujemy, chcemy być pomocni. To jest taki polski stereotyp współczucia.

A jak ktoś na ulicy prosi o pieniądze? 

- To nie daję. Nigdy!

Idzie ksiądz kupić bułkę? 

- Nie, bo to się nie różni niczym od dawania pieniędzy. Ja przecież nawet nie wiem, czy ten człowiek jest głodny.

Ale jak on mówi, że jest głodny? 

- Ale Polska jest na tyle zaawansowanym krajem, że są kuchnie dla biednych ludzi, więc to nie jest tak, że jak ktoś jest głodny, to nie ma się gdzie posilić.

Pamiętam spotkanie z pewną kobietą, która pracowała w ten sposób, że żebrała. Dzwoniła po wszystkich domofonach na plebanii, akurat ja wyszedłem, i ona mówi, że potrzebuje pieniędzy. Bo jest głodna, i ona, i dzieci. A ja mówię, że nie daję.

"Jak to?".

"Po prostu".

"Ale ty przecież jesteś księdzem!".

"No właśnie dlatego, że jestem księdzem, to nie daję. Bo wiem, jak to działa. Dlaczego ja mam panią utrzymywać?

Pani jest młoda, powinna iść do pracy i pracować. Ja mam pracować, żeby pani nie musiała pracować? Dlaczego pani mnie szantażuje?".

Czyli po co nam pieniądze? 

- Po wszystko.

Przede wszystkim musimy jakoś żyć. Jeść, mieszkać, w coś się ubrać. Równocześnie pieniądze nas testują. No i powinny też służyć budowaniu więzi.

Wielu ludzi, dorobkiewiczów, nie rozumie, że kiedy obrażają innych, to zmniejszają sobie możliwość rozwoju. Bo rynek to przecież ludzie.

To jest w ogóle takie wielkie odkrycie w naszym kraju, że nie należy poniżać ludzi, jak się ma przejściowo jakieś stanowisko, władzę, bo potem oni nam nie pomogą, albo będą specjalnie nam szkodzili, ograniczali nasze możliwości.

A jak już się ktoś dorobi, to co się powinno dziać? 

- Na pewno nie powinno być tak, że się rzuca w wir konsumpcji. Bogacz, o którym mówi Ewangelia, a który buduje spichlerze, żeby już tylko jeść, pić, używać, nagle słyszy: "Głupcze, jeszcze tej nocy przyjdą po ciebie".

Kiedy zarządzam Szlachetną Paczką, a to jest ogromny projekt, 800 tysięcy ludzi, 600 lokalizacji, 10 tysięcy rekrutacji rocznie, tysiąc szkoleń w weekend, 41 milionów złotych w paczkach, i to wszystko mi się udaje, to potem czuję, że jestem fajniejszym człowiekiem. Że się rozwinąłem. I ja rozumiem, że idea stawiania sobie wyzwań i rozwijania się nigdy nie mija.

Oczywiście jak się już dorobię, to mogę potem iść wieloma drogami. Na przykład dalej rozwijać biznes. No, ale można też ten biznes odłożyć na bok i znaleźć inną formę samorealizacji.

A po co w ogóle zarabiać więcej, jak się już ma te sto milionów? 

- Myślę, że właśnie takie pytanie powinien sobie zadać ten, kto zarobił sto milionów.

No ale czy ksiądz w ogóle potrafi sobie wyobrazić sens tego, by zarabiać więcej? 

- To są takie jakby dwa światy.

Jeden polega na tym, ile na co dzień potrzebuję. Dwa tysiące kalorii, ubranie, pokój, samochód, łóżko.

A druga perspektywa jest taka - co ja mam ze sobą zrobić? I tu to, że ktoś rozwija biznes, może być czymś bardzo pozytywnym, no bo ma wzrost kapitału, daje więcej pracy - nie chciałbym tego zresztą jakoś bardziej umoralniać, bo mi się zdaje, że to ma wartość samą w sobie.

No ale czy to nie powinno być jakoś tak, że jak ktoś się już dorobił, ma wszystko, jest bezpieczny, to zaczyna się dzielić całą tą nadwyżką? 

- Nie chciałbym nikomu tak mówić. Bo co to w ogóle znaczy dzielić się?

Czy najlepszym sposobem na pomaganie jest dawanie komuś? A może włączanie go w bieg życia społecznego? Danie mu pracy? Zaktywizowanie go?

Dla mnie to wcale nie jest takie oczywiste, że dawanie, rozdawanie, jest najlepszym sposobem na zagospodarowanie nadwyżki. No bo kiedy nasz świat jest lepszy? Wtedy, kiedy wszyscy mają tyle samo, czy też kiedy wszyscy są zaradni?

Uważam, że nasz kraj byłby dużo lepszy, gdyby wszyscy byli zaradni i potrafili zarabiać. To jest dla mnie idea lepszego świata.

Ale większa równość, mniejsze rozwarstwienie to chyba jednak jest jakaś wartość? 

- Nie mam problemu z tym, że jeden ma mniej, a drugi więcej. Również dlatego, że z pieniędzmi trzeba umieć postępować.

Jakby ktoś wygrał milion, tobym mu doradził, żeby najpierw wszystko przekazał na konto, wyodrębnił sobie tyle, ile zarabiał miesięcznie, a potem oswoił się z tą myślą, że ma w ogóle takie pieniądze.

Mnie chodzi o to, że są prezesi, którzy zarabiają bardzo dużo, podczas kiedy ich pracownicy zarabiają bardzo mało. I nie bardzo rozumiem, dlaczego tak to jest. A już w ogóle nie rozumiem, dlaczego jak firma wypracowuje jakąś nadwyżkę, to ten prezes dostaje dodatkowy bonus, a ten pracownik nie. Przecież obaj przyczynili się do tej nadwyżki. 

- Jeżeli obaj rzeczywiście pracują tak samo dużo i tak samo dobrze, to pojawia się pytanie: dlaczego ten, co jest na dole, nie został prezesem? I jeśli mu nie odpowiada praca w tej firmie, to dlaczego sobie nie zrobi swojej, w której zwielokrotni swoje przychody?

Ale to przecież nie jest takie proste. 

- Dla tego, który dzisiaj jest prezesem, to też z pewnością kiedyś nie było proste. Ale ludzie często o tym zapominają.

Gdy słyszę, jak ludzie mówią o prezesach czy też właścicielach firm, to tam się często pojawia założenie, że im to spadło z nieba. A przecież to nieprawda.

No ale czemu prezes nie dzieli się z pracownikami tą wspólnie wypracowywaną nadwyżką? 

- Nie mam pojęcia, dlaczego dzielenie się miałoby być właściwe. Przecież każdy podpisuje umowę o pracę i w tym momencie ustala warunki wynagrodzenia. A jak mu to nie odpowiada, to zawsze może odejść.

Ja naprawdę nie mam przekonania socjalistycznego, że umowa o pracę jest jak małżeństwo. Umowa o pracę jest umową o pracę.

Ksiądz, mam wrażenie, abstrahuje od świata, w którym żyjemy. No bo gdzie on ma odejść, jak on mieszka w miasteczku, w którym tej pracy w zasadzie nie ma? 

- Ale może w sąsiednim jest?

A może nawet w tym, tylko trzeba się dokształcić, żeby tę pracę zdobyć?

A może trzeba wyjechać za granicę?

Jak pan widzi, wiele jest możliwości.

A jak on/ona ma jakąś partnerkę/partnera, dzieci, które chodzą do szkoły, i wszyscy oni mieszkają w jakimś mieszkaniu... 

- Każdy z nas ma masę uwarunkowań i one oczywiście mogą nam podpowiadać, że nic się nie da zrobić - ale czy tak jest rzeczywiście?

Jeżeli ktoś uważa, że uwarunkowania są najważniejsze, to sam się skazuje na to, że gdziekolwiek będzie, cokolwiek będzie robił, będzie nieszczęśliwy.

Co nie zmienia faktu, że prezes mógłby się podzielić zyskiem ze swoimi pracownikami. 

- Firma działa po to, by realizować jakieś cele. Do tego zatrudnia prezesa i pracowników. Firma to nie jest organizacja charytatywna.

Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć.

No ale przecież często jest tak, że celem działania firmy czy, jak ksiądz woli, organizacji jest nic innego, tylko zysk. 

- Tak, ale to chyba nie jest nic złego. Ludzie generalnie pracują po to, żeby mieć zysk.

No ale powstaje pytanie: do kogo on należy? I moja odpowiedź jest taka: do pracowników. A co za tym idzie, on powinien być wśród nich rozprowadzony. 

- Ale dlaczego?

Dlatego, że oni go wypracowali. 

- No tak, ale oni przychodzą do pracy i jakoś umawiają się na tę pracę. A w związku z tym mają ściśle ustalone warunki wynagrodzenia.

A mają te warunki dlatego, że strona, która decyduje o ich zatrudnieniu, jest silniejsza. Czyli mówi: albo zgadzasz się na to, że ja będę zarabiał tysiąckrotnie więcej, albo nie zawracaj mi głowy, bo na twoje miejsce czeka tysiąc innych osób. 

- To jest nauczanie marksistowskie. I im dłużej pan będzie myślał w ten sposób, tym bardziej pan będzie się w nim utwierdzał.

Mam wrażenie, że ksiądz po prostu sympatyzuje z bogaczami. Patrzy na świat ich oczami. 

- A ja nie mam takiego wrażenia, bo ja rozumiem też punkt widzenia pracownika.

Ja po prostu widzę, jak świat jest skonstruowany, a nie ideologicznie go przeinterpretowuję.

No to jak on jest skonstruowany? 

- Tak, że jedni mają w sobie inicjatywę, z różnych powodów, i tworzą biznesy, pracują na zyski, ale też ryzykują. Natomiast inni się do nich dołączają. I z tego powodu, że się dołączają, mają mniejsze profity. No i już!

Ach, ci leniwi, gnuśni, pełni pretensji ludzie! 

- To pan tak mówi. Natomiast ja uważam, że oni są po prostu inni. Nie każdy przecież chce być szefem. Nie każdy ma też możliwość, żeby nim zostać.

No, ale bez tych drugich, którzy też zresztą ryzykują, bo wchodzą do jakiejś organizacji, oddają jej swój czas, swoją wiedzę, ci pierwsi niewiele mogliby zdziałać. 

- Bardzo pana przepraszam, ale to są jakieś szkolne rzeczy, zupełnie podstawowe.

Teraz w Polsce jest rynek pracodawców. Czyli jest wielu bezrobotnych, warunki pracy dyktują pracodawcy. Ale już niebawem to się zmieni. Tak przynajmniej twierdzi minister pracy, pan Kosiniak-Kamysz, mówiąc, że w Polsce właśnie zaczyna się rynek pracowników. Czyli teraz to firmy będę musiały zabiegać o pracowników, oferować im możliwie najlepsze warunki pracy.

Ja jestem po prostu zwolennikiem takiego patrzenia na wolny rynek, że nikt mnie nie programuje, nikt mi nie daje foremki, do której muszę się dostosować. Jak mi coś nie odpowiada, to sobie to zmieniam. Zresztą nieustająco sobie różne rzeczy zmieniam.

Są tacy, którzy tak nie potrafią! 

- Przeciętny okres przygotowania do pracy zawodowej w Polsce to jest sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum, trzy lata szkoły średniej. To jest to minimum. A jeszcze połowa Polaków i Polek pięć lat studiuje.

Jest więc mnóstwo czasu na to, żeby się nauczyć przeróżnych rzeczy.

Ja w każdym razie, nim skończyłem studia, to oprócz tego, że jeździłem na wakacje, pracowałem na roli, w ogrodzie, naprawiałem samochód, tynkowałem. I co więcej, do dziś to umiem robić.

Ale sytuacja jest nierówna na wyjściu, bo jak ktoś ma sto milionów... 

- Zawsze jest sytuacja nierówna na wyjściu. Dwudziestolatek ma więcej energii, pięćdziesięciolatek ma więcej wiedzy. Nie jesteśmy równi. Po prostu. My nawet nie mamy takich samych żołądków (śmiech).

Jezus był bogaty? 

- Na pewno nie był biedny. Choćby dlatego, że był cieślą, a to był wtedy dobrze płatny zawód.

No ale dlaczego nie chciał być bogaty? 

- Są jeszcze bardziej dramatyczne pytania.

Wiemy na przykład, że Jezus rozmnażał chleb, jest bieda na świecie, mógłby więc stać się taką wielką piekarnią, żyć w nieskończoność, nieustająco ten chleb rozmnażać, nie byłoby wtedy głodnych. A jednak zrobił to tylko dwa razy.

Wiemy też, że uzdrawiał, mógł więc stać się takim polskim NFZ. A jednak tylko trzy lata prowadził taką działalność.

Jest wiele różnych rzeczy, którymi Jezus się nie zajmował.

No ale w sumie czemu nie stał się piekarnią czy NFZ? 

- Ponieważ z perspektywy Ewangelii to, czy jesteśmy zdrowi, czy też nie, nie jest ważnym parametrem.

Są chorzy, którzy są szczęśliwi, i zdrowi, którzy są nieszczęśliwi, bo tak zarządzają swoim życiem. A Ewangelia mówi o zarządzaniu swoim życiem, a nie o przypisanych nam z zewnątrz uwarunkowaniach.

A co jest dziś w głowach Polaków i Polek jeśli chodzi o pieniądze? 

- Frustracja.

Myślę, że Polak i Polka są generalnie głodni pieniędzy. Chcieliby je mieć. Problem w tym, że nie wiedzą, jak to zrobić, bo wiedza na temat pieniędzy nie jest upowszechniona.

Czego nie wiemy? 

- Niczego!

Jak słyszę, że umowy śmieciowe są złe, że oni powinni nam więcej płacić, to od razu w głowie mam pytanie: a kto to są ci oni? Co to są za tajemnicze Święte Mikołaje, które mają dać ludziom więcej kasy? Przecież to też są jacyś ludzie, którzy się zdecydowali na przedsiębiorczość, która, jak widać, jest dużo trudniejsza od pracy na etat, skoro ci, co są na etacie, na umowach śmieciowych, godzą się na takie rozwiązania i nie otwierają swojego biznesu.

Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa ma postawę taką, że jak już znajdzie jedną pracę, to jest zadowolona. A jak im w tej pracy źle, to już nie widzą innej możliwości, bo nie wiedzą, że mogą zarządzać swoim życiem.

Albo inna sprawa: nie wiem, czy pan wie, ale teraz dramat polega na tym, że są promowane kredyty, tak zwane chwilówki, które mają niesamowicie destrukcyjny wpływ na życie społeczne. Ponieważ ktoś, kto ma mało, bierze dodatkowo tysiąc złotych kredytu, i te procenty narastają szybciej, niż on jest w stanie odkładać ze swojej pensji. A to oznacza, że on ma na chwilę lepiej i gorzej na lata. Wielu ludzi tego ciągle nie wie w naszym kraju.

U nas najprostsze rzeczy finansowe są wciąż czymś niezrozumiałym.

Rozumiem, że księdzu chodzi o to, że trzeba umieć się powstrzymywać? 

- Albo uczyć się, jak zarabiać więcej.

Jest taka prosta metoda na to, jak to zrobić. Trzeba popatrzeć, gdzie na wolnym rynku są duże pieniądze, a potem nauczyć się tego, co trzeba, żeby tam być i na tym zarobić.

Ksiądz miał kiedyś kłopoty z kasą? 

- A żeby pan wiedział.

Jestem takim przypadkiem księdza, że przez pierwsze parę lat mama mi pomagała. Bo sam bym się nie utrzymał. Na miesiąc dostawałem mniej więcej 600 złotych, z tego miałem opłacić samochód, dofinansować duszpasterstwo akademickie, kupić jakieś ubrania. To chyba nie jest dużo, prawda?

Mówiłem biskupowi, że mam fajną pracę, ale nie mam z czego żyć, a on na to: "Mam takich jak ty więcej". I dlatego musiałem się nauczyć dużo różnych rzeczy. Umiem prowadzić wykłady, szkolenia, jestem coachem, trenerem, piszę książki, artykuły, jestem dyrektorem zarządzającym, kreatywnym, kurde, ja mam naprawdę dużo różnych kwalifikacji i mogę zarabiać mnóstwo kasy. Ale wolę prowadzić stowarzyszenie Wiosna.

Wie pan, ja kiedyś wpadłem na pomysł, że fajnie jest być księdzem i mówić ludziom, jak mają żyć, ale prawda jest też taka, że łatwo tak innym mówić, jak się żyje w ciepełku parafii. Zakładając Wiosnę, wszedłem na wolny rynek. Czyli mam organizację, budżet, księgowość, pracowników. I ja te wszystkie obciążenia na siebie wziąłem, bo chciałem zobaczyć, czy moja duchowość przetrwa taką próbę. I przetrwała. A nawet z czasem się wzmocniła.

Chrześcijaństwo zdaje się mówić: świat jest co prawda niesprawiedliwy, pełen cierpienia, krzywdy, ale nie martw się, bo po śmierci za to wszystko zostaniesz nagrodzony. 

- I to jest właśnie taka aberracja w interpretacji chrześcijaństwa. Krzyż nie powinien być interpretowany na zasadzie takiego cierpiętnictwa.

Mam chorobę, i to jest ten krzyż, który Bóg na mnie zsyła. Nieprawda! W Ewangelii krzyż ma tylko jedno znaczenie. On oznacza, że Jezus się konfrontuje z grzesznikiem, ze złym człowiekiem i mówi: "możesz mnie uderzyć, a ja nadstawię drugi policzek, ale nie dlatego, że jestem cierpiętnikiem, ale dlatego, że wierzę, że w tobie jest dobro". Krzyż nie oznacza więc cierpiętnictwa, tworzenia sobie atmosfery chwały wokół tego, że mam problemy, tylko odwagą konfrontacji ze złym człowiekiem, z którego wydobywam dobro.

No dobra, a jak to teraz przełożyć na kasę? 

- Mam przyjaciela, który uwielbia walczyć o jak najlepszą relację z ludźmi. I była sobie kiedyś pewna urzędniczka z bardzo ważną pieczątką, która w związku z tym, że miała tę pieczątkę, była wyjątkowo wredna i nieprzyjemna dla petentów. No ale on postanowił ją pokochać. Przynosił jej więc pączki. Pytał, czy jej dzieci mają kolki. Krótko mówiąc, uwierzył, że w niej jest dobro. No i w efekcie był jedynym, którego ona polubiła, na którego się otworzyła. I tak samo jest w biznesie. Jeśli w kogoś tak zainwestuję, że wydobędę z niego to, co on ma w sobie najpiękniejszego, to jego powiązanie ze mną będzie dużo większe.

Anna Dymna miała bardzo duże wzrosty finansowe dlatego, że pomogła pewnemu choremu człowiekowi, a ten z wdzięczności stał się jej najlepszym foundraiserem. Takim czołowym, topowym w Polsce.

A jaki jest dzisiaj przekaz Kościoła jeśli chodzi o pieniądze? 

- Ja bym powiedział, że nijaki albo socjalizujący.

W PRL-u wierchuszka partyjna była daleko od robotników, natomiast Kościół był z nimi blisko. I te takie nurty obrony robotników są wciąż silne wśród księży.

Ja też pomagam biednym, w tym robotnikom, i właśnie dlatego napisałem książkę o pieniądzach, bo dzięki niej każdy, kto zarabia mało, ma szansę się dowiedzieć, jak to zmienić. Natomiast są takie formuły funkcjonowania robotników, które prowadzą donikąd. Mam na myśli to strajkowanie, że my chcemy więcej, nam się należy.

Bunt McBiedaków


Jeżeli firma działa na wolnym rynku i nie jest w stanie pokryć swoich kosztów z przychodów, i jeszcze do tego jest stagnacja na rynku, a pracownicy chcą zarabiać więcej, bo chcą, to wiadomo, że to kładzie biznes.

A gdyby ksiądz z ambony miał coś powiedzieć ludziom na temat pieniądza, to co by to było? 

- Żeby zarabiali tak, jak potrafią. A potem bym dodał, bo tak to właśnie robię, że każdy z was, jak tutaj stoi, powinien zostać albo milionerem, albo prezydentem, albo profesorem.

No ale jak to zrobić, żeby zostać milionerem? 

- No to cierpliwie edukuję ludzi. Na przykład w ten sposób, że organizuję ekstremalną drogę krzyżową. Wie pan, o co chodzi?

Nie. 

- Ludzie idą z Krakowa do Kalwarii Zebrzydowskiej, 44 kilometry, w nocy. No i ja z tymi chłopakami, którzy to organizują, miałem taką rozmowę: "Słuchajcie, to świetny pomysł, dużo ludzi chce chodzić w nocy, potraktujmy to jako wyzwanie, jak taki start-up". Czyli mamy pomysł i teraz starajmy się go upowszechnić, zmultiplikować. I pracowałem z nimi nad tym, tak jak nad start-upem, a w rezultacie mamy wzrost sto procent. To znaczy w tamtym roku udział w tym przedsięwzięciu wzięło 6 tysięcy ludzi, a teraz 12.

Wideo "Dużego Formatu", czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi - takich jak Ty i zupełnie innych.

poniedziałek, 25 maja 2015

Kim jest? Skąd się wziął? Co obiecał? Wszystko, co trzeba wiedzieć o Andrzeju Dudzie


2015-05-25 00:29 | Aktualizacja: 00:30
Andrzej Duda w sztabie wyborczym

Andrzej Duda w sztabie wyborczym (Fot. Jacek Turczyk / Polska Agencja Prasowa)

"Prezydent, kiedy zostaje wybrany, ma służyć narodowi, ma słuchać i być otwartym; drzwi Pałacu Prezydenckiego będą otwarte" - mówił Andrzej Duda po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów prezydenckich. Kim jest polityk, który wedle badania Ipsos zajmie miejsce Bronisława Komorowskiego?

reklama


Duda w kampanii wyborczej

Andrzej Duda przedstawiając w kampanii wizję swojej prezydentury, mówił, że będzie to prezydentura, która rozumie, co to polska racja stanu, wie, że ma służyć społeczeństwu, będzie otwartą na dialog z różnymi grupami społecznymi, a jej ważnym elementem na być działanie na rzecz wsparcia rodzin i wszystkim tym, którym żyje się najtrudniej.

- Zwyciężymy, bo kraj potrzebuje nowego ducha - mówił Duda. Przestrzegał, że jeśli nie przyjdzie władza, która dostrzeże, jak wielkim problemem, także ekonomicznym, jest emigracja ludzi młodych, może dojść do katastrofy. Zadeklarował stworzenie paktu na rzecz wzrostu wynagrodzeń i zatrudnienia.

Hasłem pierwszej części kampanii wyborczej Dudy było: "Przyszłość ma na imię Polska!", następne tygodnie zmagań o prezydenturę prowadził pod hasłem: "Godne życie w bezpiecznej Polsce". Ostatnią część kampanii Duda prowadził pod hasłem "Dobra zmiana".

W kampanię wyborczą Dudy aktywnie zaangażowała się jego rodzina - żona Agata i córka Kinga (CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>).

Życiorys i kariera polityczna

Andrzej Duda urodził się 16 maja 1972 r. w Krakowie. Pracował w Akademii Górniczo-Hutniczej. Ukończył krakowskie II Liceum Ogólnokształcące im. Króla Jana III Sobieskiego. Jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. W lutym 1997 r. rozpoczął pracę naukowo-dydaktyczną w Katedrze Postępowania Administracyjnego UJ, a od października 2001 r. został zatrudniony w Katedrze Prawa Administracyjnego UJ. W styczniu 2005 r. uzyskał stopień doktora nauk prawnych na podstawie rozprawy "Interes prawny w polskim prawie administracyjnym". Jest wykładowcą prawa administracyjnego na Uniwersytecie Jagiellońskim, na urlopie bezpłatnym ze względu na sprawowanie mandatu poselskiego (CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>). Wiosną 2005 r. założył własną kancelarię prawną.

Po wyborach parlamentarnych w 2005 r. rozpoczął współpracę z klubem parlamentarnym Prawa i Sprawiedliwości - został ekspertem od legislacji. Wraz z Arkadiuszem Mularczykiem jako ekspertPiS przygotowywał w 2005 r. tekst nowelizacji ustawy lustracyjnej. Od 1 sierpnia 2006 r. byłwiceministrem sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. W resorcie, którym kierował Zbigniew Ziobro, odpowiadał za legislację, współpracę międzynarodową oraz przebieg informatyzacji sądów i prokuratur. W 2007 r., reprezentując Polskę, podpisał europejską umowę o ochronie dzieci przed molestowaniem.

Od listopada 2007 do 2011 r. był członkiem Trybunału Stanu powołanym przez Sejm. Od stycznia 2008 był podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dymisję z tego stanowiska złożył w lipcu 2010 r. po wyborze Bronisława Komorowskiego na urząd prezydenta.

Prezydenccy ministrowie - Jacek Sasin, Maciej Łopiński, Małgorzata Bochenek, Andrzej Duda i Bożena Borys-Szopa - napisali wtedy w liście: "Mieliśmy honor cieszyć się zaufaniem męża stanu, człowieka wyjątkowego, nie tylko dzięki swoim osobistym przymiotom, ale przede wszystkim w kontekście Jego bezwarunkowej lojalności wobec Polski i narodu polskiego, dzięki Jego patriotyzmowi - mądremu, odważnemu i niezłomnemu. Wzięliśmy skromny udział w realizacji Jego programu, w urzeczywistnianiu Jego wizji Polski solidarnej, sprawiedliwej, szanowanej w świecie, silnej i zasobnej".

Duda zawsze podkreślał, że praca w Kancelarii Prezydenta była dla niego zaszczytem. Towarzyszy córce Lecha Kaczyńskiego Marcie, gdy odwiedza ona grób rodziców w Katedrze na Wawelu.

W wieku 38 lat Duda kandydował na stanowisko prezydenta Krakowa. Startował pod hasłem "Kraków przyszłości", a w kampanii podkreślał, że Kraków potrzebuje zmian i nowej energii. Uzyskał 56 302 głosy i nie przeszedł do drugiej tury wyborów, w której zmierzyli się prezydent Jacek Majchrowski i wojewoda małopolski Stanisław Kracik. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>

Duda został w 2010 r. radnym Krakowa; zrezygnował z mandatu radnego po wyborach parlamentarnych z 2011 r., gdy startując z listy PiS, zdobył 79 981 głosów (najlepszy wynik w Małopolsce) i został posłem. Od listopada 2013 do stycznia 2014 był rzecznikiem prasowym PiS. Zdobył mandat w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego (startował z listy PiS).

Program, obietnice, wybory

Komitet Dudy złożył w PKW blisko 1,6 mln podpisów z poparciem dla jego kandydatury na prezydenta; najwięcej ze wszystkich kandydatów.

Duda przez całą kampanię przekonywał, że chce być "kreatorem dialogu społecznego"; obiecywał otwartą prezydenturę. "Ubiegam się o urząd prezydenta dlatego, że wierzę w to i jestem głęboko przekonany, że Polsce znów jest potrzebna prezydentura aktywna" - mówił Duda na konwencji inaugurującej kampanię. Zapowiadał kontynuację działalności prezydenta L. Kaczyńskiego, ogłosił, że jednym z pierwszych projektów, które zgłosi do Sejmu, będzie cofnięcie reformy emerytalnej.

Szef PiS Jarosław Kaczyński rekomendację dla Dudy jako kandydata na prezydenta ogłosił w listopadzie ubiegłego roku. "Polsce potrzebny jest nowy pierwszy obywatel Rzeczypospolitej. Człowiek, który będzie miał odwagę i determinację Józefa Piłsudskiego, tę którą przejął Lech Kaczyński. Człowiek, który będzie potrafił wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za tę ogromną zmianę, której potrzebujemy" - mówił wówczas Kaczyński.

Wkrótce potem Duda stał się aktywny na polskiej scenie politycznej: proponował m.in. ministrowi zdrowia debatę o zmianach w systemie ochrony zdrowia, apelował do prezydenta o weto ustawy węglowej, dopominał się od rządu informacji ws. zakończenia budowy gazoportu w Świnoujściu, spotykał się z rolnikami. Podczas kampanii wyborczej podnosił m.in. kwestię wprowadzenia w Polsce waluty euro. W jednym ze spotów wyborczych deklarowało: "Tak" dla Unii Europejskiej, ale "nie" dla euro do czasu, gdy w Polsce zaczniemy zarabiać tak, jak na zachodzie Europy".

Pierwszym znaczącym akcentem kampanii Dudy była konwencja wyborcza w Warszawie na początku lutego. Tuż po inauguracyjnej konwencji Duda ruszył w Polsce "Dudabusem". Odwiedził ponad 240 miast powiatowych. Na rynkach, w domach kultury spotykał się z wyborcami i mówił o zmianach, które chce przeprowadzić jako głowa państwa.

Program przedstawił na konwencji w warszawskiej hali Expo, pod koniec lutego. Wsparcie młodych, rodzin i przedsiębiorczości, cofnięcie reformy podnoszącej wiek emerytalny, zmiany w szkolnictwie, reforma wymiaru sprawiedliwości, odbudowa polskiego przemysłu - to część założeń jego umowy programowej, która składa się z czterech filarów: rodzina, praca, bezpieczeństwo i dialog.

Przed I turą Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" udzieliła poparcia Dudzie. Obniżenie wieku emerytalnego, wyeliminowanie umów śmieciowych, podwyższenie płacy minimalnej - to niektóre postulaty z "Umowy programowej" podpisanej między kandydatem PiS na prezydenta a Komisją Krajową (CZYTAJ WIĘCEJ >>>).

Duda w II turze wyborów kontynuował objazd po Polsce. W tym czasie rozmawiał m.in. z przedstawicielami OPZZ. Założył też Biuro Pomocy Prawnej, ponieważ - jak przekonywał - brakuje pomocy interwencyjnej państwa.

W kampanii wyborczej Duda wielokrotnie krytykował Komorowskiego, przekonywał, że jego prezydentura nie wniosła nic w sprawach społecznych i kompromitowała Polskę na arenie międzynarodowej. Podkreślał, że Polska potrzebuje naprawy, powrotu uczciwości i zrozumienia dla ludzkich spraw. Zarzucał prezydentowi, że prowadził politykę sprzyjającą likwidacji rolnictwa, przemysłu i niszczeniu polskiej gospodarki.

Kandydat PiS wziął też udział w dwóch debatach telewizyjnych. W pierwszej debacie, Komorowski zarzucał Dudzie zmianę poglądów ws. m.in. rolnictwa, in vitro, limitów emisji CO2, górników. Duda zaprzeczał i zarzucał prezydentowi, że przypomniał sobie o obywatelach, gdy ci powiedzieli mu "nie" w I turze. W drugiej debacie Duda zapewniał, że słucha, co mówią do niego rodacy, obiecywał też dobrą zmianę.

Ostatniego dnia kampanii kandydat PiS w ramach 24-godzinnego objazdu po kraju, odwiedził m.in. zakłady pracy, rozdawał też górnikom kawę i bułki. Jak tłumaczyli sztabowcy kandydata, objazd tuż przed wyborami to pomysł wzorowany na amerykańskich kampaniach wyborczych. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Hobby Dudy to książki i sport, szczególnie, od czasów studenckich, narciarstwo (CZYTAJ WIĘCEJ >>>). Przez lata należał do harcerstwa.

sobota, 23 maja 2015

Generała Papałę zabił "Patyk"? "Wyborcza" poznała szczegóły oskarżenia

Mariusz Jałoszewski
 22.05.2015 23:44

A A A Drukuj
Gen. Marek Papała, były komendant główny policji, został zastrzelony na parkingu pod swoim blokiem w Warszawie na ul. Rzymowskiego. Na zdjęciu miejsce zbrodni 25 czerwca 1998 r.

Gen. Marek Papała, były komendant główny policji, został zastrzelony na parkingu pod swoim blokiem w Warszawie na ul. Rzymowskiego. Na zdjęciu miejsce zbrodni 25 czerwca 1998 r. (PIOTR MOLĘCKI)

- Papałę zastrzelił 24-letni złodziej samochodów - oskarża łódzka prokuratura. Papała zginął, bo nie oddał złodziejom samochodu.
To nowa wersja zabójstwa byłego komendanta głównego policji 25 czerwca 1998 r. Łódzka prokuratura apelacyjna (sprawą zajmuje się od 2009 r.) stwierdziła, że odpowiedź na pytanie: "Kto zabił Papałę?" jest prosta i policja była na jej tropie już na drugi dzień po zabójstwie.

W tej wersji nie ma mafii pruszkowskiej, cyngli do wynajęcia z klubu płatnych zabójców, polonijnego biznesmena Edwarda Mazura, byłych oficerów SB i polityków SLD w tle. Wersję, że Papała zginął, bo wiedział za dużo i komuś się naraził, dwa lata temu sąd uznał za mało wiarygodną. Warszawska prokuratura od tego wyroku się nie odwołała.

Proste rozwiązanie zagadki śmierci Papały 

W wysłanym w poniedziałek do sądu akcie oskarżenia łódzcy śledczy znaleźli proste rozwiązanie zagadki śmierci Papały. Faktem jest, że w dniu śmierci Papała spotkał się wieczorem z Mazurem - ale by omówić wyjazd do USA. Papała uczył się angielskiego, bo miał zostać oficerem łącznikowym w UE. Po to miał być wyjazd do USA. Potem pojechał na Dworzec Centralny odebrać matkę, ale pociąg miał opóźnienie, więc wrócił do mieszkania w bloku przy Wyścigach na Służewcu. Około godz. 22 wiśniowym daewoo espero wjechał na parking przy bloku.

Od ponad pół godziny na parkingu kręcili się już złodzieje aut. Igor Ł. ps. "Patyk" (po zmianie nazwiska M.) i Mariusz M. ps. "Majek" czekali na parkingu, aż się pojawi daewoo generała. Potrzebowali daewoo do napadu na tira, który planowali za kilka godzin. Espero nadawało się do tego idealnie z kilku powodów. Używała ich policja. Espero nie rzucało się w oczy. Można było nim śledzić ciężarówkę przed napadem i pilotować po napadzie do dziupli.

Z boku parkingu stał polonez z Robertem P. (dziś główny świadek koronny oskarżenia) oraz Tomaszem W. i Robertem J. To kompani "Patyka" od kradzieży aut. Przywieźli "łamaki" - do łamania zabezpieczeń w samochodach. Według prokuratury ubezpieczali "Patyka" i "Majka", gdyby nie udało im się złamać oporu właściciela daewoo. Siedzą w samochodzie i czekają.

Papała, wjeżdżając na parking, minął ich. Zaparkował espero. Za samochodem czaił się już "Patyk". Miał gotową do strzału, odbezpieczoną broń - najprawdopodobniej TT wzór 33. Żeby szybko strzelić z tego pistoletu, wcześniej trzeba go odbezpieczyć. Broni miał używać już wcześniej. Z zeznań innych złodziei wynika, że chodził z bronią, bo bał się innych gangsterów, którym się naraził. Miał też wywozić sam ludzi do lasu i ich straszyć.

Generał mógł się postawić 

Dlaczego przyszedł po samochód z bronią? Daewoo miało immobilizer, a oni nie mieli sprzętu, by złamać zabezpieczenia. Zdecydowali się więc na napad, by odebrać kierowcy kluczyki do samochodu. Gdy Papała wysiadł z espero, "Patyk" podszedł i strzelił z odległości 30-50 centymetrów. Wepchnął ciało generała do samochodu. I uciekł razem z "Majkiem".

Nie wiadomo, czy się szarpał z Papałą. Na miejscu zbrodni znaleziono guziki od koszuli policjanta, ale niewykluczone, że urwał je lekarz, który próbował potem go reanimować.

Padł jeden strzał (łuski nie znaleziono). Dlaczego "Patyk" pociągnął za spust? Śledczy, opierając się m.in. na zeznaniach Pawła Biedziaka, byłego rzecznika policji, który znał Papałę, założyli, że generał mógł się postawić "Patykowi". Biedziak zeznał, że Papała, gdyby ktoś straszył go bronią, chciałby go przekonać, że jest policjantem, może nawet wyjąłby legitymację, by namówić go do rezygnacji z kradzieży.

Złodzieje uciekli. Sąsiedzi z bloku i żona Papały, która była z psem na spacerze i pierwsza pobiegła do męża, gdy usłyszała strzał, widzieli biegnącego szczupłego, średniego wzrostu mężczyznę. Posturą podobnego do "Patyka".

Warszawska policja już następnego dnia jako jeden z motywów zabójstwa wytypowała kradzież daewoo i wiązała z nim Mariusza M. Ale tropu przez lata nie podjęto. Więcej - gdyby policja chciała, to "Patyka" mogłaby zatrzymać zaraz po zbrodni.

Igor M. mieszkał kilka przecznic od miejsca zbrodni. Dlatego wybrał - jak twierdzi łódzka prokuratura - daewoo pod domem generała.

Zaraz po zabójstwie "Patyk" wrócił z "Majkiem" do swojego mieszkania. Niedaleko bloku zaczepił ich policjant z patrolu, znał "Patyka". Przeklinając, kazał mu się oddalić. To zaskakujące, bo "Patyk" od pół roku był poszukiwany listem gończym za kradzież samochodu. Policjant potem został skazany za przyjmowanie łapówek od złodzieja.

O zabójstwie coś wie "Majek"? 

Igor M. przez lata był poza kręgiem podejrzeń. W śledztwie warszawskim miał status świadka, a za to, że w innym śledztwie wsypał kompanów złodziei, dostał status świadka koronnego.

To się zmieniło, gdy dla nowego, świeższego spojrzenia na sprawę Papały ówczesny prokurator krajowy Edward Zalewski przeniósł śledztwo do Łodzi.

Tu metodami operacyjnymi ustalono, że o zabójstwie coś wie Mariusz M. ps. "Majek". Przepytany przez policję miał sugerować, że zabójcą jest "Patyk", a wie o tym Robert P. Ten ostatni zaczął współpracę ze śledczymi i dostał status świadka koronnego. Prokuratorzy uznali, że nie zrobił tego z odwetu na "Patyku", który swoimi zeznaniami posłał go za kratki.

Potem zaczęli sypać inni przestępcy, którzy mieli słyszeć od "Majka", co wydarzyło się pod blokiem Papały.

Ciekawe wydają się zeznania Dariusza K. Trzy miesiące przed zabójstwem Papały dzwonił do generała i miał go uprzedzać o kradzieży samochodu. Obiecał, że powie więcej w zamian za pomoc w jego sprawie karnej.

Prokuraturze nie udało się potwierdzić wszystkich połączeń telefonicznych z uwagi na upływ czasu, ale pewni są jednego połączenia K. na telefon domowy generała. Rodzina Papały i Paweł Biedziak zeznali, że bał się on kradzieży espero i radził się, co robić, jak do tego dojdzie. Czy to dowód, że "Patyk" od wielu miesięcy obserwował samochód i wiedział, że jego właścicielem jest szef policji? Czy chciał mieć auto policjanta i dokumenty, które w nim znajdzie - jak zeznał Dariusz K.? W akcie oskarżenia nie ma odpowiedzi.

Igor M. siedzi w areszcie. Nie przyznał się, podobnie jak Mariusz M., który był z nim na parkingu. Oprócz nich o próbę kradzieży auta Papały jest oskarżonych pięć innych osób.

"Patyk" w związku z oskarżeniem o zabójstwo jeszcze nie stracił statusu świadka koronnego. 

niedziela, 17 maja 2015

"Wyspa egzekucji" w Indonezji. Śmierć ośmiu osób wywołała poruszenie na świecie

http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wyspa-egzekucji-w-indonezji-smierc-osmiu-osob-wywolala-poruszenie-na-swiecie/jhl7lj

Rozstrzelanie ośmiu osób skazanych za handel narkotykami na indonezyjskiej "wyspie egzekucji" wywołało międzynarodowe implikacje. Ostro zareagował Urząd Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, a Brazylia i Holandia odwołały swoich ambasadorów.

Indonezja posiada jedne z najbardziej restrykcyjnych na świecie przepisów antynarkotykowych. Posiadanie i przemyt narkotyków zagrożone są karą śmierci. Niestety, chęć zarobienia - jakby się mogło wydawać łatwych pieniędzy - przyniosła tragedię.

Po północy z wtorku na środę (28/29 kwietnia) czterej obywatele Nigerii, dwaj Australijczycy, Brazylijczyk i obywatel Indonezji zostali rozstrzelani przez pluton egzekucyjny na terenie zakładu karnego na indonezyjskiej wyspie Nusa Kambangan. O olbrzymim szczęściu może mówić Filipinka, również oczekująca na egzekucję. To, co wydawało się niemożliwe, jednak się stało. W ostatniej chwili uzyskała ona odroczenie wykonania kary śmierci. Powodem takiej decyzji było zgłoszenie się na policję na Filipinach jednej z osób podejrzanych o zwerbowanie Filipinki.

Po przeprowadzeniu egzekucji Prokurator Generalny Indonezji HM Prasetyo na konferencji prasowej przedstawił jej szczegóły. Wyrok został wykonany o 00.35 czasu lokalnego. Trzy minut po rozpoczęciu egzekucji skazani nie żyli.

Kim byli przemytnicy?

Warto dokładniej przejrzeć się historiom ośmiu skazanych na śmierć osób oraz kobiety, która w ostatniej chwili uciekła śmierci.

Myuran Sukumaran. 34-latek był obywatelem Australii, urodzonym w Londynie. W 2006 roku sąd w Bali uznał go winnym bycia przywódcą grupy przemytników, która została złapana na Bali z 8,3 kg heroiny. W 2006 roku został skazany na karę śmierci, a jego prośba o ułaskawienie została odrzucona w grudniu zeszłego roku. Jego obrońcy twierdzili, że od momentu trafienia do więzienia Sukumaran bardzo się zmienił. W zakładzie karnym mężczyzna uczył innych więźniów języka angielskiego i sztuki. Jednak wszelkie próby odwołania się od wyroku nie powiodły się.

Andrew Chan. 31-letni Australijczyk, otrzymał karę śmierci wraz z Myuranem Sukumaranem. Został aresztowany na lotnisku w Denpasar na Bali w kwietniu 2005 roku. Sąd uznał go za winnego planowania przemytu heroiny. Jego prośba o ułaskawienie została odrzucona w styczniu 2015 roku.


Martin Anderson
. Przez pewien czas było zamieszanie dotyczące obywatelstwa Andersona. Wstępne raporty mówiły, że był on obywatelem Ghany. Później władze podały, że mężczyzna pojechał do Indonezji z fałszywym paszportem i był w rzeczywistości obywatelem Nigerii. Anderson został aresztowany w Dżakarcie w 2003 roku, a sąd wymierzył mu karę śmierci. Jego prośba o łaskę została odrzucona w styczniu 2015.

Zainal Abidin bin Mgs Mahmud Badarudin. Badarudin urodził się w indonezyjskim Palembang i został uznany za winnego posiadania pięciu kilogramów marihuany. Został aresztowany w grudniu 2000 roku, a rok później otrzymał wyrok śmierci. Jego apel o ułaskawienie został odrzucony w styczniu 2015.

Raheem Agbaje Salami. Nigeryjczyk, który dostał się do Indonezji używając hiszpańskiego paszportu, został złapany na lotnisku Surabaya z prawie pięcioma kilogramami heroiny ukrytej wewnątrz walizki. Miało to miejsce w dniu 2 września 1998 r. Sąd w Surabaya dał mu dożywocie w kwietniu 1999 roku, kara została obniżona przez Sąd Apelacyjny do 20 lat. Salami się odwołał od tego wyroku i Sąd Najwyższy skazał go na śmierć. Jego wniosek o łaskę został odrzucony 5 stycznia 2015.

Rodrigo Gularte. Gularte był Brazylijczykiem urodzonym w 1972 roku. Sąd w Banten wymierzył mu karę śmierci w lutym 2005 roku pod zarzutem posiadania prawie sześciu kilogramów heroiny. Mężczyzna został aresztowany w lipcu 2004 roku na lotnisku Sukarno Hatta w Dżakarcie. Jego planowana egzekucja wzbudziła szczególne zaniepokojenie, ponieważ prawdopodobnie cierpiał on na chorobę psychiczną. Zgodnie zaś z prawem Indonezji, osoba z zaburzeniami psychicznymi nie może być poddana najsurowszej karze, a musi być pod opieką w szpitalu psychiatrycznym. Jego wniosek o łaskę został odrzucony w styczniu 2015 roku.

Sylvester Obiekwe Nwolise. Nwolise był Nigeryjczykiem urodzonym w 1965 roku. Został skazany na karę śmierci we wrześniu 2004 roku przez sąd w Tangerang. Sąd uznał go winnym przemytu kilograma heroiny. Przemyt miał miejsce na lotnisku w Dżakarcie w 2002 roku.

Okwudili Oyatanze. 45-letni Oyatanze był obywatelem Nigerii. W 2001 roku został skazany na śmierć za przemyt kilograma heroiny. Choć mężczyzna prosił o łaskę, to jego wniosek w tym roku został odrzucony.

Mary Jane Fiesta Veloso. Veloso została aresztowana na lotnisku w Yogyakarta w kwietniu 2010 roku. Sąd uznał ją winną próby przemytu 2,5 kilograma heroiny. Kobieta została przez sąd surowo potraktowana i w październiku 2010 roku usłyszała wyrok kary śmierci. Na swoim procesie zeznała, że ​​poleciała do Indonezji, ponieważ przyjaciel rodziny obiecał jej pracę jako pokojówka. Heroina miała jej zostać podrzucona do walizki. W ostatniej chwili dla kobiety pojawił się promyczek nadziei. Na policję na Filipinach zgłosiła się osoba, która zeznała, że to ona podrzuciła kobiecie narkotyki. Wykonanie wyroku śmierci na Veloso zostało przełożone.

Poruszenie na świecie

Egzekucja ośmiu osób wywołała poruszenie. Urząd prezydenta Brazylii Dilmy Rousseff poinformował, że brazylijski ambasador w Dżakarcie został odwołany na konsultacje oraz, że egzekucja obywatela Brazylii "poważnie zaszkodzi" stosunkom dwustronnym.

Również Holandia, której Indonezja była niegdyś kolonią, odwołała ambasadora i potępiła egzekucję swojego obywatela. - To była okrutna i nieludzka kara będąca niemożliwym do przyjęcia zaprzeczeniem ludzkiej godności i integralności - powiedział minister spraw zagranicznych Holandii Bert Koenders.

Głos zabrał także Urząd Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka (UNHCR). Przypomniał Indonezji, że prawo międzynarodowe nie pozwala na stosowanie kary śmierci w przypadku przestępstw nie zaliczanych do najcięższych, zwłaszcza takich, których intencją nie było zabójstwo.

Indonezyjski prokurator generalny Muhammad Prasetyo oświadczył, że wykonanie egzekucji było nieodzowne jako środek walki z handlem narkotykami i jako forma ostrzeżenia przyszłych przestępców.

- Zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli już ma być zastosowana kara śmierci, to można się do niej uciec jedynie w przypadku najcięższych przestępstw, zwłaszcza gdy dokonanie zabójstwa jest intencją przestępcy. Tymczasem przestępstwa związane z handlem narkotykami nie zaliczają się do kategorii ciężkich przestępstw - oświadczył Rupert Colville, rzecznik biura UNHCR.

W mediach na świecie wielokrotnie pojawiały się pytania, dlaczego przemytnicy zostali ukarani tak surowo. - Zasądzone kary zmieniały się co parę lat w zależności od składu sądu i zaoferowanych pieniędzy, które zdołała zebrać rodzina oskarżonych, niejednokrotnie sprzedając domy i zastawiając cały swój majątek, aby mieć łapówki na uratowanie swojego syna – mówi w rozmowie z Onetem Tanya Valko, autorka powieść pt. "Miłość na Bali", która ukaże się w księgarniach 2 czerwca 2015 r.

"Wyspa egzekucji"

Miejscem, gdzie przeprowadzono egzekucję to wyspa Nusa Kambangan. Przydomek "wyspy egzekucji" został nadany temu miejscu nie przez przypadek. Na jej terenie znajduje się najlepiej strzeżone więzienie w kraju. Przebywają tam więźniowie skazani za najcięższe przestępstwa: morderstwa, terroryzm, przemyt narkotyków czy korupcję. Przeważająca część więźniów to osadzeni z wyrokiem śmierci

Dziennikarzom "The Guardian", jeszcze przed egzekucją, udało się dotrzeć do jednego z członków szwadronu wykonującego karę śmierci.  Oficer - młody człowiek, który chciał pozostać anonimowy - jest częścią korpusu indonezyjskiej policji zwanej Brygady Mobile ("Brimob").

- Obciążenie psychiczne jest dużo większe dla oficerów odpowiedzialnych za obsługę więźniów, a nie dla tych, którzy strzelają. Właśnie to oni opiekują się wcześniej skazańcem i przyprowadzają go na miejsce wykonania egzekucji – mówi.

Wyroki wykonywane są poprzez rozstrzelanie na polanie w dżungli. Uczestniczą w niej dwie brygady. Jeden z zespołów eskortuje skazańców na miejsce egzekucji, a drugi jest jej wykonawcą. Podczas transportu, do każdego więźnia przypisanych jest pięciu członków Brimob.

Więźniowie przebrani w białe stroje, przywiązani do palów, oczekują na egzekucję. W czasie wykonania wyroku każdy z przemytników ma narysowany okrąg na wysokości piersi o średnicy około 10 centymetrów. – Nie rozmawiam z więźniami przed egzekucją. Traktuję ich, jak członków swojej rodziny. Mówię tylko: przepraszam, ja tylko wykonuję swoją pracę – mówił rozmówca "The Guardian".


Pluton egzekucyjny składa się z 12 osób. Znajdują się w odległości od 5 do 10 metrów od skazańca. Śmiertelne strzały padają z karabinu M16.

- Przychodzimy, bierzemy broń, strzelamy i czekamy aż skończy się umieranie. Od wystrzału czekamy 10 minut, później przychodzi lekarz, by stwierdzić zgon, następnie wracamy do baraków. I to zasadzie tyle - opowiada jeden z egzekutorów z Brimob.

Po wykonaniu egzekucji oficerowie mają trzy dni zajęć, podczas których otrzymują "duchowe wskazówki" i pomoc psychologiczną.