niedziela, 6 listopada 2016

Zmierzch SLD. Działacze mówią: 'Ogólnie jest ciężko'. Kto zastąpi Sojusz na lewicy?

Iwona Szpala

SŁAWOMIR KAMIŃSKI

  • 77
- Z partii, która miała 41 proc. poparcia, została partia pływająca pod progiem wyborczym. Z wielkiej siedziby został nam tylko jeden korytarz. To chyba pokazuje skalę upadku - mówi działacz SLD.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Druga połowa października. Przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty zaprasza działaczy do Brukseli, gdzie będzie występował w Parlamencie Europejskim. Partia funduje autokar, delegaci wrzucają na Facebooka zdjęcia i nagrania z trasy. Są w sali plenarnej, kiedy ich lider mówi o obronie konstytucji, zapowiada też aborcyjne referendum. Wystąpienie się podoba. To „uznanie roli SLD – partii, która miała czterech premierów, przez dwie kadencje prezydenta, która wprowadziła Polskę do UE" – mówi Czarzasty w Trybuna.eu. Po kilku godzinach wystąpienie Czarzastego przebije Krzysztof Gawkowski, jeden z uczestników delegacji.

Jest ciężko. Z kilku powodów

Na Facebooku Gawkowski pisze, że w drodze powrotnej zaatakowali go kibice Legii, cytuje kolejne wyzwiska: „chrześcijański pedofil", „jeb... lewak", „SLD-KGB", „na mieście masz przeje..., lewacka szmato". Sprawa jest w mediach, więc działacze SLD z całej Polski czytają o awanturze na dwóch lotniskach (w Brukseli i Modlinie) oraz w samolocie.

– Ja się akurat dowiedziałem o wizycie w Parlamencie Europejskim z Facebooka jednego z partyjnych kolegów. Wrzucił zdjęcie papieru toaletowego w podajniku z kłódką, które zrobił w ubikacji przy A2 w Niemczech – opowiada nasz rozmówca z SLD. – Ale jak inni działacze zobaczyli, że Gawkowski pisze o lotnisku, to zaczęli pytać: dlaczego nasi delegaci musieli się tłuc autokarem, a jemu i jeszcze jednemu koledze partia bez rozgłosu opłaciła samolot? Bo jest we władzach krajowych SLD? To wielu zirytowało.

– Za ten samolot zapłaciłem z własnych pieniędzy. 208 zł – mówi Gawkowski. By uciąć temat, zeskanował przelew bankowy i wrzucił na Facebooka. Uznał, że taki dowód pozwoli zakończyć wewnątrzpartyjną dyskusję.

– Trochę wstyd się czepiać Gawkowskiego – przyznaje działacz SLD. – Ale dziś tak u nas po prostu jest.

– Czyli jak? – pytamy.

– Ogólnie to ciężko – odpowiada.

Z kilku powodów. Socjalne postulaty, które Sojusz niósł na sztandarach, to dziś własność PiS. Nie ma więc sensu jeździć w teren, bo tam teraz słucha się Jarosława Kaczyńskiego, a nie tego, co ma do powiedzenia Czarzasty. W dodatku nie wiadomo, co zrobić z konkurencją po lewej stronie.

Po porażce wyborczej w 2015 r. część środowiska SLD zdecydowała, że zostanie przy Barbarze Nowackiej, która firmowała listę Zjednoczonej Lewicy. Politycy rzucili legitymacje, mają teraz swoje stowarzyszenie Inicjatywa Polska i trzymają dystans wobec dawnych kolegów. Nie lubią Czarzastego.

Jeszcze gorzej jest z Partią Razem. Nie chce mieć nic wspólnego z SLD, w dodatku jest popularna w pokoleniu 30-latków. Czyli w elektoracie, o który od lat zabiega Sojusz. Razem weszło przebojem na polską scenę polityczną jesienią 2015 r. i pracuje na własną markę. Obie partie są w sondażach pod pięcioprocentowym progiem wyborczym, ale różni je błąd statystyczny – czyli 2 proc. To wyjątkowo irytuje działaczy SLD.

Problemy robią też Leszek Miller i była kandydatka SLD na prezydenta Polski Magdalena Ogórek. Miller czasem pochwali PiS, co zawsze odbija się szerokim echem. W dodatku media lubią go bardziej niż obecnego szefa partii. A Magdalena Ogórek jest wprost zafascynowana PiS. Właśnie dostała się do programu w TVP jako stała komentatorka. Zasiądzie w studiu m.in. z Rafałem Ziemkiewiczem, Łukaszem Warzechą i Marcinem Wolskim.

Został już tylko korytarz

– Z partii, która miała 41 proc. poparcia, została partia, która pływa pod progiem wyborczym. Z wielkiej siedziby, którą w 2012 r. wyremontowaliśmy za partyjne pieniądze, został nam jeden korytarz. To chyba pokazuje skalę upadku – mówi działacz SLD.

– Mamy niecałe 300 metrów, to w zupełności wystarczy – uważa Sebastian Wierzbicki, wiceszef SLD i lider partii w Warszawie. – Rozumiem sentymenty, ale nasz przewodniczący myśli ekonomicznie. Już nie dostajemy 8 mln zł budżetowej dotacji, ale połowę. Poza tym nie mamy posłów.

Chodzi o kamienicę przy ul. Złotej, w ścisłym centrum Warszawy. Partia wprowadziła się tam wiosną 2012 r., kilka miesięcy po wyborach parlamentarnych, w których dostała 8,24 proc. głosów. Wtedy była to porażka, dziś – jak pokazują sondaże – wynik dla SLD nieosiągalny.

Przeprowadzkę wymyślił Grzegorz Napieralski, wtedy przewodniczący SLD. Przekonał działaczy, by pozbyć się kojarzonego z komunistyczną ramotą budynku przy ul. Rozbrat. Chciał wejść w kampanię parlamentarną w 2011 r. z ekstra milionami (siedziba przy Rozbrat poszła za 35 mln zł), zrobić dobry, dwucyfrowy wynik i jako trzecia siła w Sejmie mieć wpływ na rząd. Przewodniczący ustala warunki przeprowadzki: minimum 0,5 tys. m kw., blisko Sejmu i w nowoczesnym biurowcu. Bo architektura ma odpowiadać profilowi lewicy Napieralskiego. – Działacze funkcjonujący w przestrzeni zaaranżowanej według najnowszych trendów będą się kojarzyć opinii publicznej z hasłem „SLD partią jutra" – informuje nas wówczas jeden z ludzi przewodniczącego. Tak miało wyglądać przyciągnie młodych wyborców w 2011 r., które – przypomnijmy – skończyło się nieco ponad 8 proc. poparcia.

Starsze pokolenie już wtedy szepcze po kątach, że Napieralski jest bezczelny. Działacze pamiętają Rozbrat z czasów Aleksandra Kwaśniewskiego, rządu Leszka Millera, triumfów w Warszawie. Partia miała wtedy do dyspozycji ponad 9 tys. m kw. Widać było prestiż.

Po fatalnym wyniku wyborczym, w grudniu 2011 r., Napieralski przestaje być szefem SLD. Wraca Leszek Miller, a Sojusz siedzi w 11 pokojach na Złotej i płaci czynsz nowemu właścicielowi. Część działaczy opowiada o „klątwie Rozbrat", że „jakby padł jakiś symbol, bastion myśli".

Środowisko skupione wokół Czarzastego zarzuca Napieralskiemu, że niesprawiedliwie dzielił kampanijne pieniądze. I tak np. w Warszawie Ryszard Kalisz mógł wynająć tylko jeden przejazd piętrowym autobusem. Mimo kłopotów jesienią 2011 r. Kalisz jako jedyny zdobywa dla SLD mandat z Warszawy. Za dwa lata Miller wyrzuci go z partii, zaś działacze oskarżą o kolaborację z konkurencją od Aleksandra Kwaśniewskiego i Janusza Palikota przy kampanii do Parlamentu Europejskiego. Potem Miller tak skomentuje nowy projekt polityczny Kalisza: „Dom wszystkich Polska czy chata wuja Rysia? Warszawa Alternatywy 4".

Zjazd z dołu na dno

Na razie zaczyna się wiosna 2012 r. Miller koryguje wymagania wobec centrali: lokal ma być przyjazny dla seniorów lewicy. To sygnał, że lider szanuje starszych, nie odcina się od korzeni i ostatecznie żegna się z linią Napieralskiego. Były przewodniczący w partii jest już skreślony (Miller pozbędzie się go za trzy lata, dziś Napieralski jest w Senacie, startował z listy PO).

Na Złotej jest 700 m kw., dobry dojazd, pierwsze piętro – dogodne dla starszego pokolenia działaczy. 220 m przypada liderom, są tam biura poselskie Leszka Millera, Ryszarda Kalisza, eurodeputowanego Wojciecha Olejniczaka (dziś wycofał się z bieżącej polityki). Reszta, czyli 440 m kw., idzie do remontu. Ludzie są zadowoleni. Sojusz ma przestrzeń, salę konferencyjną na narady i dla mediów, życie partyjne może rozkwitać.

Ale SLD idzie słabo. W Sejmie trwają polityczne przepychanki z partią Janusza Palikota. W 2013 r. SLD i Twój Ruch konkurują o Parlament Europejski, rok później dożynają się w wyborach samorządowych. SLD kończy z wynikiem 8,79 proc. głosów w wyborach do sejmików województw, ma 10 prezydentów miast.

W 2015 r. ma być lepiej. Ale z niejasnych do dziś powodów partia decyduje się wystawić na prezydenta Magdalenę Ogórek. To kończy się 2,38 proc. głosów, czyli totalną klęską. W szeregach się gotuje. Z SLD odchodzi wicemarszałek śląskiego sejmiku Kazimierz Karolak. – Nie ma sensu tkwić w partii, w której 80 proc. członków ma inne zdanie co do jej kondycji i uważa, że jest na najlepszej drodze do sukcesu wyborczego – wyjaśnia. Dodaje, że w czasie kampanii prezydenckiej czuł się jak pasażer promu Concordia z kapitanem Millerem prowadzącym wszystkich na skały.

Przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi sytuacja staje się podbramkowa. Mimo sprzeciwu części działaczy SLD chowa szyld i startuje m.in. z Twoim Ruchem jako Zjednoczona Lewica (przez to musi przekroczyć nie pięcio-, ale ośmioprocentowy prób wyborczy). Liderką zostaje Barbara Nowacka. Ale lista przepada, a wraz z nią kończy się epoka Leszka Millera. Na partyjnym Facebooku przeciwnicy wyborczej koncepcji nazywają partię Palikota „TR-upem", obwiniają ją za klęskę. Rozpoczyna się życie poza parlamentem.

Jesteśmy nie do zabicia

W styczniu 2016 r. wybory na przewodniczącego SLD wygrywa Włodzimierz Czarzasty, odpadają m.in. Jerzy Wenderlich, Joanna Senyszyn i Krzysztof Gawkowski, który wcześniej promował projekt Zjednoczonej Lewicy. Ma hasło „Będę tam, gdzie inni wstydzą się albo boją nawet zajrzeć", ale działacze mu nie wierzą. Teraz mają nową gwiazdę – Czarzastego. W SLD panuje opinia, że od początku przestrzegał przed układami z Palikotem.

– To nie jest prawda. Był przecież szefem sztabu wyborczego, ale trzy tygodnie spędził na odpoczynku w Barcelonie, dwa razy w kampanii się rozchorował. Więc twarze temu dali inni, a Czarzasty po klęsce natychmiast się od wszystkiego odciął – opowiada były sztabowiec Sojuszu.

Do sukcesu Czarzastego przyczyniła się obietnica 500 zł na każde biuro partyjne. – W mniejszych miejscowościach działaczy byłoby stać na wynajęcie lokalu w centrum, co dawałoby poczucie, że są wielkim politykami – opowiada osoba z SLD. Ale obiecanych wypłat nie było. Czarzasty tłumaczył to sytuacją finansową partii, o której wcześniej nie miał pojęcia.

Niedawno w portalu Onet.pl. Czarzasty podsumował swoje rządy: „Pojawiło się pytanie, jak dalej funkcjonować? Prawdę powiedziawszy, to nie miałem się za bardzo kogo poradzić, bo żaden z moich najbliższych współpracowników poza parlamentem jeszcze nie był". A błędy? „Magdalena Ogórek, ośmioprocentowy próg wyborczy. Dwie decyzje, obydwie nasze, obydwie głupie".

A lewica? Cóż, ma problem w całej Europie przez kryzys imigracyjny. Czarzasty: „Jeśli lewica mówi, i słusznie, że powinniśmy być otwarci, to nie jest dobrze przyjmowane, bo ludzie się boją, że przyjedzie tu ktoś z bombą i zrobi im krzywdę".

W tym samym wywiadzie podkreślił, że „SLD ma drugą liczbę prezydentów po Platformie". Ma też 20 tys. działaczy, jest w 300 powiatów, więc „jest nie do zabicia, bez względu na to, kto weźmie kij i zacznie nas nim okładać".

– Nasz przewodniczący jest wyrazisty i budzi skrajne emocje. Ma gorliwych wyznawców i krytyków. Ale jest inteligentny i pracowity – mówi o nim Sebastian Wierzbicki. – Jest też dobrym menedżerem, wyprowadził partię finansowo na prostą. Zrobił dziesiątki kilometrów w terenie, próbuje konsolidować struktury. I trzeba pamiętać, że wygrał w wyborach bezpośrednich.

Inne zalety? Wierzbicki podkreśla, że Czarzasty funkcję pełni społecznie. – To się w partii docenia – wyjaśnia Wierzbicki.

Inny działacz: – Kolega Czarzasty pracuje dla dużego funduszu inwestycyjnego Griffin Investment. Jest tam ceniony.

– Nie odbieram Czarzastemu inteligencji, ale żaden z niego polityk. To sprawny menedżer, którego specjalnością są wewnętrzne rozgrywki. Niestety – mówi działacz z partyjnej centrali – obgaduje ludzi. Publicznie nazywa Gawkowskiego przyjacielem, a wystarczy, że Krzyśka nie ma, to zaraz go marginalizuje. Potem ludzie idą i powtarzają wszystko Krzyśkowi.

Trzeba ustalić, do kogo mówimy. I co

Bywa nerwowo. Wśród działaczy rozeszła się wiadomość, że Ireneusz Tondera, od lat wpływowy działacz SLD, na zebraniu miał grozić partyjnemu koledze. Podzieliły ich poglądy. „Tondera (...) wydzierał się 'zamknij się!'" – donosił na Facebooku jeden z działaczy.

– To były tylko słowa – mówi Wierzbicki. – Proszę zrozumieć, działamy pod presją. Wciąż pamiętamy, że zabrakło nam tylko 60 tys. głosów, by wejść do Sejmu. PiS wygrał dzięki naszym programowym postulatom. To my pierwsi mówiliśmy o obniżeniu wieku emerytalnego, płacy minimalnej czy likwidacji gimnazjów.

– Likwidacji gimnazjów? – dopytuję.

– Znaczy się, teraz jesteśmy już przeciw likwidacji, ale to był nasz stary postulat – precyzuje Wierzbicki. – Musimy się po prostu zebrać, ustalić, do jakiego mówimy wyborcy.

– To SLD tego nie wie?

– Wie, ale przy obecnej sytuacji należy zdefiniować to na nowo. I bardzo dokładnie – wyjaśnia Wierzbicki.

– No właśnie. To jest cały problem. Partia, która istnieje od 25 lat, nie wie, jakiego ma wyborcę, bo dotychczasowego inni rozkradli – mówi polityk, który jest już poza SLD. – Funkcjonują jeszcze tylko dzięki dotacji z budżetu państwa, ale to jest ich koniec.

Pożegnanie z Czarzastym

Były polityk SLD przysyła listę ludzi, którzy odeszli z partii za czasów Czarzastego. Pracują w regionach dla stowarzyszenia Barbary Nowackiej:

– Tomasz Garbowski, szef SLD w województwie opolskim i trzykrotnie poseł tej ziemi;

– Tomasz Lewandowski, szef SLD w Poznaniu i wiceprezydent miasta; odszedł z grupą poznańskich radnych;

– Paulina Piechna-Więckiewicz, radna Warszawy, była wiceprzewodnicząca SLD;

– Dariusz Joński, były szef SLD w województwie łódzkim, były wiceprezydent i poseł;

– Grzegorz Pietruczuk, wiceburmistrz warszawskich Bielan, były radny sejmiku Mazowsza; odszedł z SLD wraz z grupą 70 osób;

– Grzegorz Gruchalski, były przewodniczący Federacji Młodych Socjaldemokratów;

– Adam Ostaszewski, radny sejmiku województwa zachodniopomorskiego;

– Kazimierz Karolczak, były skarbnik SLD, obecnie wicemarszałek województwa śląskiego;

– Monika Rogińska-Stanulewicz, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Olsztyna;

– Łukasz Chojnacki, radny w Bydgoszczy;

– Mateusz Rambacher, były lider wałbrzyskiego SLD; zrezygnował z członkostwa w Sojuszu wraz z grupą działaczy.

Oni, którzy zazdroszczą

– To twórcy taktyki „nic się nie stało" – tak działacz, który bywa w siedzibie partii przy Złotej, określa obecne kierownictwo SLD. Opowiada: – Spotkają, dyskutują, śledzą sondażowe trendy. Najbardziej lubią tę pracownię, która jako jedyna od lipca pokazuje, że SLD przekroczył 5 proc. Dzielą się miejscami na listach wyborczych do Sejmu. Tak, na tych listach, co trzeba będzie je ułożyć za dwa lata.

– O, proszę pani, SLD przetrwało już wiele. I przetrwa! – komentuje Ireneusz Tondera. – Chcieliby nas unicestwić, bo wiedzą, że jesteśmy jedyną poważnie traktowaną w Europie lewicą. To nas, a nie ich, zaprasza socjalistyczna międzynarodówka. SLD to ich sól w oku, bo nie mogą przy nas rozwinąć skrzydeł. „Oni" to Razem i Inicjatywa Polska. Zdaniem Tondery to klony. Takie same jak Nowoczesna dla PO.

SLD wciąż idzie słabo. Partii nie było widać, kiedy zimą rozpętał się spór o Trybunał Konstytucyjny, choć dziś politycy SLD podkreślają, że to oni uchwalali konstytucję z 1997 r. To Partia Razem przyszła pod kancelarię premiera z rzutnikiem i wyświetlała na fasadzie budynku niepublikowany przez rząd wyrok TK. – My też sprzeciwiamy się łamaniu demokracji. Oni są po prostu bardziej mobilni – wyjaśnia Wierzbicki. – Posługują się nowoczesnymi mediami, u nas każdy ruch musi przejść przez liczne szczeble decyzyjne.

Ekspert Miller

Z czasu konfliktu wokół TK ludzie zapamiętali Leszka Millera. Były szef SLD głosił, że nic wielkiego się nie dzieje, a spór o Trybunał zaczęła Platforma Obywatelska w minionej kadencji. Komentarze poszły na konto SLD, bo według badań blisko 80 proc. opinii publicznej uważa, że to Miller rządzi Sojuszem.

– Prosiliśmy go, by spasował – mówi jeden w wiceprzewodniczących SLD. – Ale nie chce. Tłumaczył nam, że występuje w roli komentatora. Nabrał maniery eksperta. Uważa, że może mówić, co chce. Tłumaczy nam, że to „chłodne analizy".

Aktualne poglądy Millera: „Instytucje UE powinny zachować wstrzemięźliwość. W Polsce nie jest dokonywany żaden zamach stanu". Albo: „Wdrożona wobec Polski procedura praworządności nie ma właściwej podstawy prawnej". Oraz: „To histeria, że w Polsce skończyła się demokracja albo że dokonuje się zamach stanu".

A teraz Miller z lutego 2010 r., podczas debaty w redakcji „Kultury liberalnej": „PiS chce wrócić do roku 1990 i zbudować wszystko od nowa (...). Pozostaje tylko się cieszyć, że od 2004 r. jesteśmy członkiem UE. Jej mechanizmy, procedury, prawa obywatelskie – to wszystko jest kotwicą, która nie pozwoli Polsce zejść z drogi, którą od 20 lat podąża".

Miller ze stycznia w TVN 24: „W Polsce nie jest dokonywany żaden zamach stanu, w Polsce rozpoczął się proces deplatformizacji rządów. To demontaż układu, który przejął państwo na okres ośmiu lat".

I znów Miller z debaty w „Kulturze liberalnej" w 2010 r.: „Kiedy czytałem przemówienie Hitlera do prawników niemieckich, chyba z 1936 r., natknąłem się na następujące zdanie: 'Mnie nie interesuje prawo, mnie interesuje sprawiedliwość'. Gdyby powiedział to Kaczyński, całe PiS by klaskało. Szanuję ich elektorat, ale jestem zdania, że taka retoryka może doprowadzić do bardzo poważnego konfliktu".

Skąd te różnice poglądów? – Leszek po prostu kocha media. Dobrze wie, że jak zrobi wrzutkę o PiS, to będzie miał cytowania i kolejne zaproszenia – kwituje polityk z kierownictwa SLD. – Dziennikarze go lubią, a Czarzastego – nie. Wiadomo, że jeśli cię nie ma w głównych, wieczornych programach informacyjnych, a rano – w liczących się stacjach, to nie istniejesz. Tak niestety wygląda obecnie sytuacja SLD.

Na korytarzach Sojuszu krążą różne plotki. Taka, że Miller jeszcze wróci na fotel szefa SLD. Albo taka, że PiS szykuje mu posadę ambasadora w Pekinie.

Wyczucie lidera

Nowy lider przy Millerze wypada blado. W dodatku postanawia trzymać dystans do Komitetu Obrony Demokracji. Na potężnych demonstracjach w obronie TK lewica ma więc twarz Barbary Nowackiej. – Mieliśmy się odróżniać. Mówić, że Schetyna i Petru chodzą z KOD dla punktów politycznych – mówi działacz SLD. – A jeśli nawet? Emocje były na ulicach.

Czarzasty próbuje nabijać punkty. Apeluje do PiS, PO i Nowoczesnej: „Przestańcie się kłócić, zacznijcie pracować dla Polski". Albo opowiada, że to SLD jako pierwszy „zasugerował spotkanie w sprawie Trybunału", na co przystał Kaczyński.

Czarzasty zmienił front, bo zobaczył, że inni prześcigają go w mediach. W maju SLD dołączył do firmowanego przez KOD projektu „Wolność, Równość, Demokracja".

Miesiąc wcześniej, 2 kwietnia, SLD organizuje Kongres Lewicy w Łodzi. „Dziś zaczynamy walkę o samorządy i o powrót lewicy do Sejmu" – mówi Czarzasty. Dzień później, 3 kwietnia, Barbara Nowacka ogłasza, że powstaje obywatelski projekt ustawy o liberalizacji prawa aborcyjnego. Inicjatywę firmuje komitet Ratujmy Kobiety – ma poparcie całej lewicy. Ale nie SLD. Bo 4 kwietnia partia ogłasza projekt referendum w sprawie aborcji. Na zebranie podpisów daje sobie wówczas pół roku.

– Koledzy z SLD chcieli nas wspomóc w zbiórce podpisów pod obywatelskim projektem ustawy komitetu Ratujmy Kobiety. Ale usłyszeli, że jest to źle widziane i mają się zająć podpisami pod referendum – opowiada Grzegorz Pietruczuk z Inicjatywy Polska.

Na początku sierpnia Inicjatywa Polska składa w Sejmie 215 tys. podpisów pod ustawą. 22 września dochodzi do debaty w Sejmie. Media piszą o „powrocie lewicy na Wiejską". Na pytania posłów odpowiada Barbara Nowacka. Nie ma tam SLD.

PiS utrąca inicjatywę. Do prac w sejmowych komisjach odsyła za to restrykcyjny projekt ruchów pro-life, co kończy się potężnymi protestami kobiet w całym kraju. W Warszawie pod scenę na pl. Zamkowym przychodzą działacze SLD. Głos chce zabrać Joanna Senyszyn. Nie dostaje zgody na wystąpienie. Organizatorzy uznają, że SLD nie pomagał przy podpisach.

A ile SLD zebrał podpisów pod referendum w sprawie aborcji? Wersje są różne: 100 tys., 120 tys. i 140 tys. – Na dziś jest ich 250 tys., zbieramy dalej – mówi Gawkowski. – Bardzo się ruszyło po „czarnych protestach". Uważam, że nadchodzi czas lewicy. Może w 2019 r. nie wygramy wyborów, ale na pewno wrócimy do parlamentu.

W partii obowiązuje nowa cezura: SLD doprowadzi do aborcyjnego referendum i wtedy potwierdzi przywództwo na lewicy.

Na kongresach i na ulicach

Wcześniej, bo 19 listopada, odbędzie się kongres lewicy, na który zjadą liderzy Partii Europejskich Socjalistów. SLD buduje tak swój prestiż. Ale Razem i Inicjatywa Polska nie chcą debatować. Po ich odmowie udziału w kongresie dalszy dialog odbywa się na stronie internetowej Trybuna.eu.

Czarzasty: „Jeżeli Partia Razem albo to, co reprezentuje pani Nowacka, ta grupa osób, [zaproszenia na kongres] nie przyjmą, to trudno (...). Jestem otwarty, tolerancyjny i proponuję, by coś zrobić wspólnie (...). Może im jest bliżej do Platformy Obywatelskiej, do partii Nowoczesna?".

Maciej Konieczny z Razem: „Kompletnie nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy być zainteresowani jakimiś wspólnymi kongresami z SLD. To formacja skompromitowana, której czas już minął (...). Nie mamy nic wspólnego ze stowarzyszeniem bezideowych aparatczyków poprzedniego systemu, jakim jest SLD. Nie wisimy u klamki liberałów, nie bronimy antyspołecznych rządów Millera. Razem zadba o to, by w kolejnym Sejmie w końcu znalazła się lewica nie tylko z nazwy".

Oświadczenie wydaje też Inicjatywa Polska: „Kongresy, platformy programowe, kolejne zjednoczenia i mielenie tych samych haseł (...). Jesteśmy za społeczeństwem obywatelskim na ulicach (...). Obywatelskie projekty ustaw czy manifestacje pod Sejmem – to jest miejsce dla sił progresywnych, (...) to sposób na zdobywanie poparcia społecznego, a nie klimatyzowana sala z cateringiem".

niedziela, 30 października 2016

Chwedoruk dla niezalezna.pl: Andrzej Duda może poszerzyć elektorat PiS o młodych


Dodano: 18.09.2014 [11:00]
Europoseł Andrzej Duda będzie prawdopodobnie kandydatem PiS w wyborach na prezydenta Polski - ustalił portal niezalezna.pl. - W ten sposób PiS tworzy kontrast pokoleniowy do Bronisława Komorowskiego i może poszerzyć nurt młodych wyborców. Można powiedzieć, że jest to bardziej kalkulacja długofalowa. PiS może uznać za swój cel minimum - po prostu udział w II turze wyborów prezydenckich i choć ten kandydat może nie wygrać z Komorowskim, to może przyciągnąć młodych wyborców - mówi portalowi niezalezna.pl dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog.
 
- Andrzej Duda to jest w pewnym sensie nową twarzą ponieważ poza epizodem pracy w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest on postrzegany raczej jako polityk regionalny, krakowski czy małopolski. Myślę, że kalkulacja widoczna przy tej okazji jest bardzo łatwa do zrozumienia. Prawo i Sprawiedliwość ma wyborców, których m.in. cechuje to, że są starsi w stosunku do elektoratu PO. PiS uznało - co pokazały nie tylko sondaże, ale i m.in wybory do PE, - że ma zapewnione głosy swojego tradycyjnego elektoratu. To, że planuje wystawić młodego polityka, oznacza, że chce poszerzyć ten elektorat tworząc kontrast, kiedy kandydat PiS będzie dużo młodszy od kandydata PO.
 
Być może wskazówką jest rok 2010,  kiedy w pojedynku o fotel prezydenta między Bronisławem Komorowskim, a Jarosławem Kaczyńskim w I turze zwycięski wyszedł Grzegorz Napieralski, który oprócz głosów SLD dostał głosy młodych wyborców, którzy w innych warunkach by nie zagłosowali na SLD.
 
Bronisław Komorowski, tak czy inaczej, będzie faworytem tych wyborów. Jednak PiS tworząc z nim kontrast pokoleniowy może poszerzyć nurt młodych wyborców. Można powiedzieć, że jest to bardziej kalkulacja długofalowa. PiS może uznać za swój cel minimum - po prostu udział w II turze wyborów prezydenckich i choć ten kandydat może nie wygrać z Komorowskim, to może przyciągnąć młodych wyborców
 - mówi politolog.

BWP Borsuk – nowa supernowoczesna broń dla naszej armii "made in Poland"

Polscy żołnierze dostaną nowe, supernowoczesne bojowe wozy piechoty o nazwie "Borsuk". Mają one zastąpić wysłużone, poradzieckie wozy BWP-1 i być upragnionym powiewem świeżości w arsenale Wojsk Lądowych.

Udostępnij
31
Skomentuj
BWP BorsukBWP BorsukFoto: HSW

Polacy nie gęsi i swój bojowy wóz piechoty mają

REKLAMA

Jednym z podstawowych narzędzi piechoty zmechanizowanej na współczesnym polu walki są bojowe wozy piechoty. Ich zadaniem jest przewożenie żołnierzy piechoty zmechanizowanej oraz wsparcie ogniowe jednostek walczących. Polska ma takich wozów całkiem sporo, bo mówi się tutaj nawet o 1300 takich pojazdach. Problem w tym, że są to ekstremalnie wysłużone, poradzieckie konstrukcje, które już teraz potrzebują wymiany. Są na wyposażeniu kilku polskich brygad i są coraz mniej skuteczną bronią na współczesnym polu walki.

Kilka lat temu pojawił się więc pomysł, by pieniądze z tak dużego zamówienia trafiły do rodzimych przedsiębiorstw. W ten sposób powstała koncepcja nowego, nowoczesnego bojowego wozu piechoty dla naszych żołnierzy. Co ważne, mają być w całości (albo zdecydowanej większości) wyprodukowane w Polsce. Wyzwaniu zaprojektowania „Borsuka" podjęła się Huta Stalowa Wola, która w 2014 roku otrzymała aż 75 milionów złotych na opracowanie i zbudowanie prototypu tego pojazdu.

Foto: HSW

Falstart

Ambitnym projektom niestety często towarzyszą problemy. Jednym z nich okazały się ograniczone możliwości polskich podmiotów w zakresie projektu i wykonania podwozia wozu gąsienicowego. Krajowe konsorcjum odpowiadające za projekt "Borsuka" pod kierownictwem HSW ogłosiło, że pierwsze prototypy tego pojazdu mają pojawić się w 2019 roku. Od tego czasu do wprowadzenia do produkcji mija zwykle pół dekady. Zniecierpliwienie przedstawicieli naszego wojska sprawiło, że pod rozwagę zaczęto brać możliwość zakupu samego podwozia za granicą (z uwzględnieniem offsetu i/lub produkcji w kraju) i wykonanie reszty podzespołów rodzimymi siłami. Historia powstawania wielu podobnych projektów w znacznie bardziej zamożnych i zaawansowanych technologicznie krajach każe przypuszczać, że wspomniane wyżej daty są scenariuszem bardzo optymistycznym. W czasie bardzo niepewnej sytuacji geopolitycznej z Rosją opóźnienia w dostawach tak ważnego sprzętu byłby znamienne. Zwłaszcza że głośno mówi się także o wykorzystaniu podwozia Borsuka również w innych planowanych w przyszłości pojazdach dla naszej armii. Właśnie dlatego słychać coraz więcej głosów sugerujących zakup tego newralgicznego podzespołu za granicą.

Ostre, niebezpieczne i bardzo nowoczesne pazury "Borsuka"

Niezmiernie ważnym elementem każdego BWP jest jego uzbrojenie. O sile uderzenia polskich wozów ma decydować m.in. szybkostrzelna armata o kalibrze od 30 do 40 mm – to główna broń Borsuka. Co istotne, ma być zamontowana na bezzałogowej wieży zaprojektowanej i wyprodukowanej od zera przez polskie przedsiębiorstwa HSW i WB Electronics. Ta sama wieża miałaby docelowo trafić również do przyszłych wersji KTO Rosomak. Mogłaby również zostać wykorzystana w kolejnych polskich projektach.

W likwidowaniu celów silnie opancerzonych pomocna ma stać się wyrzutnia pocisków przeciwpancernych Spike. Jest to niezwykle skuteczna, nowoczesna broń, która z dużą dokładnością jest w stanie niszczyć znacznie "poważniejsze" cele takie jak np. czołgi. Co ciekawe, pociski Spike wraz z wyrzutniami produkowane są w Polsce, na licencji izraelskiego przedsiębiorstwa Rafael, więc i ten element oręża Borsuka powstanie nad Wisłą.

Co ważne, Borsuk będzie w stanie nie tylko zadać w nowoczesny i inteligentny sposób spore krzywdy znacznie większym przeciwnikom. Będzie też w stanie skutecznie bronić się przed podobnymi rozwiązaniami. Ma pomóc w tym autorski, aktywny system samoobrony. Na ten moment nie wiadomo jednak, czy chodzi tutaj o system neutralizujący pocisk wroga z dystansu, czy po prostu rodzaj inteligentnego pancerza, który byłby w stanie zminimalizować efekty trafienia. Najpewniej będzie to jednak połączenie obydwu tych technik.

Borsuk ma… pływać

Pierwotnie, polscy wojskowi i autorzy wymagań stawianych przed opisywanym projektem szczególną uwagę kładli na możliwość pływania. Takie możliwości miały m.in. poprzednik Borsuka, wykorzystywany obecnie BWP-1. To jedno z największych wyzwań stojących przed projektantami następcy tego radzieckiego wozu. Mocno opancerzone, ciężkie jednostki nie są bowiem w stanie spełnić tego wymogu, a silne opancerzenie BWP jest cechą bardzo pożądaną, bo po prostu zwiększa ich szansę przetrwania po trafieniu przez przeciwnika. Pojawiły się ostatnio plotki, sugerujące możliwość rezygnacji z wymogu pokonywania przepraw wodnych przez opracowywany pojazd.

Bojowy wóz piechoty BWP-1 na Centralnym Poligonie Sił PowietrznychBojowy wóz piechoty BWP-1 na Centralnym Poligonie Sił PowietrznychFoto: konflikty.pl © Creative Commons

Rozwiązaniem może okazać się modularna konstrukcja pancerza, który w razie potrzeby będzie można częściowo zdemontować. Pozwoli to w razie potrzeby pokonać przeszkodę wodną, a gdy scenariusz walki wymagać będzie dodatkowego opancerzenia to takie zastosować.

W grę wchodzą miliardy złotych, bo chodzi o nawet 1000 wozów typu"Borsuk"

Temu, w jaki sposób powstaje BWP Borsuk warto się przyglądać na bieżąco. Dlaczego? Pamiętajmy, że w produkt ten silnie zaangażowanych ma być wiele polskich podmiotów (nie tylko firmy, ale także ośrodki naukowo-badawcze). Jak wiemy, obecny rząd bardzo mocno forsuje wybór rozwiązań wojskowych, które w możliwie dużym stopniu produkowane są i będą właśnie w Polsce. Borsuk pasuje tutaj idealnie, bo nawet jeśli nasze rodzime przedsiębiorstwa nie będą w stanie samodzielnie opracować podwozia to i tak znaczna część konstrukcji przypadnie Polsce. To jeden z najbardziej ambitnych, a zarazem strategicznych projektów realizowanych przez krajowe przedsiębiorstwa obronne. A do ugrania jest naprawdę wiele, bo całkowity koszt wymiany polskich BWP sięgnąć może od 6 do nawet 10 miliardów złotych.