![]() | |||
Kiedy oddajemy ten numer do druku, nazwisko zwycięzcy nie jest znane. I to nie tylko ze względu na dużą różnicę czasu między Europą i Ameryką, lecz również z powodu skomplikowanego systemu wyborczego. O tym, kto wygra, zadecyduje nie 100 mln Amerykanów oddających głosy, lecz Kolegium Elektorskie. Wczoraj, a więc w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, tak jak od 159 lat, w Stanach Zjednoczonych odbywały się wybory prezydenckie. Od wczesnych godzin rannych przed punktami wyborczymi ustawiały się długie kolejki, jakich najstarsi ludzie nie pamiętali. Oczekiwano rekordowo wysokiej frekwencji wyborczej.
W walce o Biały Dom do ostatniej chwili bardzo nieznaczną przewagą, ok. 3 proc. głosów, prowadził obecny prezydent George W. Bush. Jego wyższe notowania mieściły się jednakże w granicach statystycznego błędu. Wygrał on pierwsze w USA głosowanie w dwóch niewielkich miejscowościach - Dixville Notch i Hart's Location w stanie New Hampshire, których mieszkańcy jako pierwsi oddają głosy. Kluczem do wygranej były głosy wciąż niezdecydowanych, a jak szacowano, do ostatniej chwili było ich od 8 do 10 proc., jak również wyniki uzyskane przez kandydatów w największych stanach, mających największą liczbę elektorów. Jak twierdzą znawcy systemu wyborczego, w 41 stanach wynik był z góry przesądzony, a o ostatecznym rezultacie zadecyduje 10 stanów, w tym Floryda, Pensylwania, Ohio. Słychać opinię, że ten, kto wygra w trzech z wymienionych stanów, będzie miał zwycięstwo w kieszeni. Według ostatnich sondaży przeprowadzonych przez instytut Reutera/Zogby i opublikowanych we wtorek nad ranem naszego czasu (w USA nie obowiązuje cisza wyborcza), John Kerry wyszedł na prowadzenie w sześciu kluczowych stanach, tj. Iowa, Michigan, Minnnesota, Nowy Meksyk, Pensylwania i Wisconsin. Ubiegający się o reelekcję George W. Bush prowadził w Kolorado, Newadzie i Ohio. A na będącej języczkiem u wagi Florydzie prezydent dogonił rywala i obydwaj startowali z równymi szansami - po 48 proc.poparcia. W 10 wahających się do wtorku stanach kandydaci mogą uzyskać łącznie 131 głosów elektorskich, na koniecznych do zwycięstwa 270. Rzecz w tym, że ze względu na wyjątkowo wyrównane szanse, jest wielce prawdopodobne, że obaj kandydaci otrzymają identyczną liczbę głosów elektorskich. Mówi się o możliwości zdobycia po 269 głosów. Wówczas prezydenta wybierze Izba Reprezentantów, a wiceprezydenta Senat. W obu izbach Kongresu większość mają republikanie, co przesądzałoby sprawę na korzyść George'a W. Busha i Dicka Cheneya. Amerykański Sąd Najwyższy nieoczekiwanie wydał we wtorek zgodę na obecność w lokalach wyborczych w jednym z kluczowych stanów, Ohio, przedstawicieli partii politycznych. Nadzorowali oni przebieg głosowania w stanie, który wyłania 20 elektorów. Wcześniej, na wniosek demokratów, zabroniono republikanom umieszczenia w punktach głosowania swoich aktywistów. W obawie przed powtórką scenariusza z poprzednich wyborów, zarówno Kerry jak i Bush zabezpieczyli się, angażując najznakomitsze kancelarie prawnicze, wybitnych ekspertów prawa, profesorów, słowem - czołówkę amerykańskiej palestry. Na samej Florydzie na rzecz obu kandydatów ma pracować po tysiąc prawników. Jak się okazało, ostrożności nigdy nie za wiele. Np. w kilku lokalach wyborczych w Filadelfii znaleziono ok. 2000 głosów, podłożonych, jak twierdzili republikańscy obserwatorzy, jeszcze przed rozpoczęciem głosowania. Nieprawidłowości wykryto w czterech maszynach w centrum Filadelfii, największego miasta Pensylwanii. Oskarżono demokratów zatrudnionych przy wyborach o nadużycia. Kerry zdecydowanie odrzucił te zarzuty. Uzasadnione obawy o rzetelny wynik spowodowane są też różnorodnym, nie gwarantującym dokładności sposobem głosowania, a także 50 różnymi ordynacjami obowiązującymi w poszczególnych stanach. We wtorek Amerykanie wybierali nie tylko prezydenta, ale również Izbę Reprezentantów, jedną trzecią stanu Senatu oraz 11 gubernatorów na 50.(Wykorzystano Reuters, PAP, CNN)
Jak głosują Amerykanie
Na krótko przed zamknięciem giełdy spadły notowania Dow Jones w Nowym Jorku. Ponoć spowodowała to wieść, że w sondażach prowadzonych przed lokalami wyborczymi w kluczowych stanach, niewielką przewagę zyskał demokrata John Kerry. Inni obawiają się powtórzenia sytuacji z wyborów 2000 roku, czyli zaciętej, długiej batalii, zakończonej orzeczeniem sądowym. | |||
| |||
Krystyna Szelestowska |
wtorek, 2 listopada 2004
Bitwa o Biały Dom
piątek, 13 lutego 2004
Papież i Bush do Nobla
pi, PAP
2004-02-13, ostatnia aktualizacja 2004-02-13 16:28
Liczba kandydatur do pokojowej Nagrody Nobla pobiła w tym roku kolejny rekord - na liście zgłoszeń znalazły się 173 osoby i organizacje, wśród których są Jan Paweł II, Tony Blair, George W. Bush i Jacques Chirac oraz Unia Europejska .
"Przed końcowym terminem nadsyłania zgłoszeń 1 lutego otrzymaliśmy 173 ważnych kandydatur, w tym 129 osób indywidualnych i 44 organizacji" - powiedział AFP dyrektor Instytutu Nobla w Oslo, Geir Lundestad ."Jest to najwyższa liczba kandydatur, jaką kiedykolwiek mieliśmy" - podkreślił Lundestad. Dodał, że członkowie Komitetu Noblowskiego mogą jeszcze zgłosić własne kandydatury na pierwszym posiedzeniu 2 marca .
Lista kandydatów jest tradycyjnie utrzymywana w tajemnicy. Jednakże, według dobrze poinformowanych źródeł, figurują na niej francuski prezydent Jacques Chirac, brytyjski premier Tony Blair, prezydent USA George W. Bush, papież Jan Paweł II i były czechosłowacki i czeski prezydent Vaclav Havel - wszyscy kandydujący także w poprzednim roku .
Do pokojowego Nobla zostali ponadto zgłoszeni - Unia Europejska, dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Mohamed ElBaradei, kubański dysydent Osvaldo Paya oraz m.in. były izraelski technik nuklearny Mordechaj Wanunu, który odsiaduje 18- letni wyrok za zdradę stanu, polegającą na ujawnieniu prac w izraelskim ośrodku atomowym Dimona na Pustyni Negew .
"Bycie kandydatem nie oznacza w żadnej mierze pasowania przez Komitet Noblowski" - podkreślił Lundestad zaznaczając, że Komitet otrzymał też "tysiące" przekazów elektronicznych, zgłaszających tę czy inną kandydaturę .
Prawo zgłaszania kandydatur mają tysiące osób - parlamentarzyści i ministrowie wszystkich państw, byli laureaci i niektórzy profesorowie uniwersytetu .
Nazwisko laureata zostanie ogłoszone około połowy października, a nagroda tradycyjnie wręczona 10 grudnia, w rocznicę śmierci jej fundatora, szwedzkiego wynalazcy dynamitu Alfreda Nobla .
W ubiegłym roku pokojową Nagrodę Nobla otrzymała irańska działaczka praw człowieka Szirin Ebadi, będąca zarazem pierwszą muzułmanką w ponad 100-letniej historii tego plebiscytu.
poniedziałek, 19 sierpnia 2002
Obwoźne sado-maso
Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują. Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np. kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka. Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża, który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście, z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej.
Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych przez polską prasę.
Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek.
Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego, zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach, robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i szeroki list otwarty do papieża przepojony chrześcijańskim miłosierdziem:
"Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam, mniam. Puść se na wideo "Dzień świra" – uśmiejesz się zacnie. Podłub sobie w nosie albo między palcami u nóg, co tam lubisz. Trochę drzemki, potem kaku. Nie rób z siebie widowiska zgrozy. Trochę miłosierdzia dla osoby ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I dla ubogich narodów wydających straszną forsę na seanse dręczenia papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla finansów państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna lokalna, nalot szarańczy lub US Force.
Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny
kapeć. Nie rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij więc chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź.
Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów. Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już dawno w łeb sobie palnął".
Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła. Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym.
Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą skłonnością.
Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie zdradzić słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew Watykanu jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi biorący się z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją może mit, obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła, czarny kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła. Dla wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego trupa obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach. Chyba że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i sadyzmu, znęcania się nad sobą i fanatyzmu.
Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet
jego próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku
podać mu do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę?