czwartek, 7 lutego 2008

Speckomisja: Ograniczyć prace SKW dla zminimalizowania strat

mar, cheko, PAP
2008-02-07, ostatnia aktualizacja 2008-02-07 17:14

Sejmowa komisja ds. służb specjalnych rekomenduje ograniczenie działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego w związku z wyciekiem tajnych dokumentów z SKW. Ma to zminimalizować straty SKW - podał przewodniczący komisji Janusz Zemke (LiD). Jak dodał, to, że się nie panuje nad dokumentami, może doprowadzić do strat, nawet strat ludzkich.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Jan Olszewski
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuonik / AG
Janusz Zemke
Minister obrony narodowej Bogdan Klich zapowiedział, że ewentualne decyzje ws. ograniczenia działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego podejmie po zapoznaniu się z uzasadnieniem rekomendacji sejmowej speckomisji w tej sprawie.

Zemke po posiedzeniu komisji podkreślił, że w ocenie posłów sytuacja w SKW jest bardzo poważna. "Najpoważniejszą sprawą z punktu funkcjonowania służb i funkcjonowania państwa jest to, że stracono kontrolę nad niektórymi, bardzo ważnymi dokumentami" - poinformował Zemke.

Zemke podał, że w ub. tygodniu szef SKW w sprawie wycieku informacji wystąpił z doniesieniem do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Przewodniczący zapowiedział, że takich doniesień do prokuratury będzie w najbliższym czasie więcej. W jego ocenie w sprawie mogą zostać użyci świadkowie koronni.

Zemke - któremu towarzyszyli trzej pozostali członkowie komisji - powiedział, że w ich ocenie "mamy do czynienia z utratą kontroli nad bardzo ważnymi dokumentami dla funkcjonowania służb". "Naszym zdaniem - i to rekomendujemy kierownictwu służby, ministrowi obrony narodowej i premierowi - być może w takiej sytuacji optymalnym wyjściem, byłoby maksymalne ograniczenie działań SKW, by ewentualne straty były jak najmniejsze" - powiedział.

"Podejmowanie działań mogłoby doprowadzić do strat, także ludzkich"

"Wydaje się, że podejmowanie działań, gdy nie panuje się nad różnymi sprawami ewidencyjnymi, mogłoby prowadzić do strat, także ludzkich" - zaznaczył. "Pierwsza zasada, którą rekomendowalibyśmy, to maksymalne ograniczenie działań, podjęcie trudu ustalenia, gdzie są poszczególne dokumenty fundamentalne dla działalności służb specjalnych" - podkreślił.

Szef SKW, który udzielał informacji posłom, nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Również sekretarz stanu w Kancelarii Premiera, sekretarz kolegium ds. służb specjalnych Jacek Cichocki nic nie powiedział po wyjściu z posiedzenia.

W ocenie Zbigniewa Wassermanna (PiS), b. ministra-koordynatora służb specjalnych prokuratura powinna wyjaśnić, czy jest jakiekolwiek zagrożenie związane z wyciekiem dokumentów. "Rozumiem, że rząd nie panuje nad służbami i nie ma koncepcji zarządzania nimi. Myślałem, że komisja sejmowa, gdzie jest paru ludzi mających doświadczenie, potrafi zapanować nad sytuacją" - powiedział dziennikarzom Wassermann.

W jego ocenie prokuratura musi ocenić, czy wiarygodna jest obawa o wyciek informacji oraz co stało się z tymi dokumentami. "Czy informacje z kancelarii tajnej wynoszono do gabinetu szefa, do sekretariatu - tego się nie precyzuje. Na razie mamy do czynienia z grą służb, nad którymi nikt nie panuje - nierówność szans, kiedy pokazuje się, co się chce" - mówił Wassermann.

Według Wassermanna sygnał z komisji, że SKW powinna ograniczyć działania, jest kapitalny z punktu widzenia innych wywiadów, które godzą w interes Polski. "To sygnał, że te służby nie będą teraz w pełni wykonywały swoich zadań" - powiedział.

W ocenie Wassermanna "trzeba podejmować decyzje, które nie ograniczają działalności służb, a eliminują zagrożenie". W jego ocenie sprawa powinna trafić pod obrady Rady Gabinetowej.

Również w ocenie b. ministra obrony narodowej Aleksandra Szczygło (PiS) to prokuratura powinna wyjaśnić czy doszło do złamania prawa. "Specjalista, jakim podobno jest pan pułkownik Reszka, nie powinien nic na ten temat mówić, do zakończenia działań przez prokuraturę, bo to osłabia nasze służby" - dodał Szczygło.

Olszewski: Trudno być zadowolonym z efektów weryfikacji

Przewodniczący komisji weryfikacyjnej WSI Jan Olszewski, który spotkał się z posłami, powiedział jedynie, że trudno być zadowolonym z efektów weryfikacji, "jeżeli ma się jeszcze dużo do zrobienia w tej sprawie".

Zemke powiedział, że po 15 miesiącach istnienia komisji weryfikacyjnej wobec 400 osób procedura jeszcze się nie zaczęła. "Po rozwiązaniu WSI prawie 2200 żołnierzy i pracowników WSI zadeklarowało chęć poddania się weryfikacji. Praca trwa już 15 miesięcy. Stan jest taki, że zakończono procedurę weryfikacyjną wobec 800 osób, procedura częściowa jest zaawansowana wobec 900 osób" - podał.

Zemke poinformował po spotkaniu z Olszewskim, że od kilku tygodni komisja weryfikacyjna praktycznie nie prowadzi żadnych działań. "Jest istotny spór pomiędzy komisją weryfikacyjną a SKW, dotyczący tego kto odpowiada za działalność kancelarii tajnej, istotnej dla działania komisji weryfikacyjnej" - powiedział.

Według "Gazety Wyborczej" szef SKW powiadomił prokuraturę także o nielegalnym kopiowaniu i wynoszeniu materiałów kontrwywiadu wojskowego. Zawiadomienie, według gazety, dotyczy popełnienia przestępstwa przez trzy osoby: byłą szefową biura ewidencji i archiwum (bezpośrednia podwładna b. szefa SKW Antoniego Macierewicza) oraz przez jej zastępcę i naczelnika biura.

Komorowski: powstańczą kolekcję powinni kupić nam Niemcy

Uważam, że państwo niemieckie powinno zakupić kolekcję poczty powstańczej i przekazać ją Muzeum Powstania Warszawskiego w akcie dobrej woli - powiedział marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski.
Listy, koperty i znaczki z powstańczej poczty polowej zostały w środę wystawione na aukcji przez filatelistyczno-numizmatyczny dom aukcyjny Ulrich Felzmann Briefmarken Auktionen w Duesseldorfie. Cena wywoławcza to 190 tys. euro.

Jak poinformowała rzeczniczka Ministerstwa Kultury Iwona Radziszewska, szef resortu złożył w czwartek deklarację wsparcia finansowego dla Muzeum Powstania Warszawskiego, by mogło ono kupić listy z poczty polowej z Powstania Warszawskiego, wystawione na aukcji. Marszałek Sejmu w rozmowie z PAP zaznaczył, że jest "trochę zaskoczony dyskusją między polskimi czynnikami o tym, skąd znaleźć pieniądze na zakup kolekcji". Według niego "wydawałoby się, że rzeczą jak najbardziej oczywistą i naturalną byłoby, gdyby zakup wzięła na siebie strona niemiecka", co miałoby - jego zdaniem - "wymiar symboliczny".

- Istotne jest tu również pytanie, czy państwo niemieckie zamierza tolerować swoisty handel szabrem. Uważam, że Niemcy powinni zakupić te pamiątki i przekazać je Muzeum Powstania Warszawskiego w akcie dobrej woli, żeby pokazać, że nie toleruje handlu tym, co zostało zrabowane - mówił Komorowski.

Marszałek dodał, że jest pod wrażeniem reportażu, jaki oglądał w środę na temat mieszkańca Pomorza, który wykopał we własnym ogródku puszkę m.in ze złotymi kolczykami i listem byłego mieszkańca domu, który uciekł do Niemiec w 1945 roku. - Ten człowiek zadał sobie trud, żeby odnaleźć właściciela tych dóbr i mu je zwrócić. Ta opowieść wpisuje się w atmosferę wzajemnego przebaczenia, zapomnienia i sympatii - opowiadał Komorowski.

Jak napisano na stronie internetowej domu aukcyjnego, licytowana kolekcja to olbrzymi zbiór poczty powstańczej o "zapierającej dech różnorodności". Jest to zbiór na ponad 80 stronach albumowych, z których każda zawiera ok 10 kart pocztowych.

Dom aukcyjny sugeruje jednocześnie, by zbiór ten stał się częścią ogólnodostępnej kolekcji muzealnej, "z uwagi na jego olbrzymie znaczenie dla polskiej świadomości narodowej oraz historii państwa polskiego II wojny światowej".

W Powstańczej Poczcie Polowej listonoszami byli harcerze - Zawiszacy, chłopcy 12-15 letni. W różnych rejonach miasta znajdowało się razem około 40 skrzynek pocztowych. Łącznie przeniesiono blisko 150 tys. listów. Tylko do 1 września 1944 r., jak donosiła powstańcza prasa, poczta przyjęła ponad 116.300 przesyłek, co dawało średnio około 3700 listów dziennie.

Na początku września 1944 roku Departament Poczt i Telegrafów wydał pierwsze od pięciu lat polskie znaczki pocztowe wykonane przez Wojskowe Zakłady Wydawnicze. Zlecenie przygotowania projektów otrzymało trzech grafików. Ostatecznie dla pierwszej serii znaczków zatwierdzono projekt autorstwa inż. Stanisława Tomaszewskiego ps. "Miedza"; drugi projekt, wykonany przez Mariana Sigmunda, miał być wykorzystany w późniejszym czasie.

Według RMF FM, właścicielem kolekcji jest Niemiec, którego żona jest pochodzenia polskiego. Dokumentację zbierał przez wiele lat, jest bardzo zainteresowany historią Powstania Warszawskiego.

Państwo nie odda archiwaliów Branickiego jego spadkobiercom

cheko, PAP
2008-02-07, ostatnia aktualizacja 2008-02-07 17:50

Spadkobiercy Adama Branickiego, ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie, nadal mają tytuł własności bezcennych archiwaliów, bezprawnie przejętych po II wojnie przez państwo, ale wobec przedawnienia ich roszczeń nie mogą ich odzyskać - orzekł w czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie.

Oddalił on nieprawomocnie pozew Adama Rybińskiego, wnuka właściciela, który domagał się wydania tych zbiorów, stanowiących dziś jedną trzecią zasobów Archiwum Głównego Akt Dawnych. Powód dowodził, że zostały one bezprawnie przejęte przez państwo.

Według sądu, po 1944 r. na mocy komunistycznego dekretu o reformie rolnej, państwo bezprawnie przejęło archiwalia z Wilanowa, a w świetle prawa tytuł własności do nich nigdy nie został Branickim odebrany. Zarazem sąd uznał, że roszczenia o ich zwrot przedawniły się jeszcze w latach 50.

Pełnomocnik powoda mec. Andrzej Wąsowski zapowiedział apelację, nie zgadzając się z sądem, by roszczenia już się przedawniły, gdyż można było ich skutecznie dochodzić dopiero po 1899 r. Wiceszef Archiwów Państwowych Andrzej Biernat mówił, że sprawę takich m.in. roszczeń powinna rozwiązać ustawa reprywatyzacyjna.

Przedmiotem procesu, który trwał od 1999 r., były zbiory z pałacu w Wilanowie, w których skład wchodzą m.in. archiwa rodowe Branickich i Potockich. Są to dokumenty nawet z XVI wieku, m.in. nadania królewskie i spuścizny po wybitnych przedstawicielach rodów magnackich. Powód określił wartość zbioru na 100 mln zł, co pozwani kwestionowali, dowodząc, że może to być nawet 100 mln dolarów. W oddzielnych procesach Braniccy chcą zwrotu ok. 6 tys. muzealiów z Wilanowa o wartości kilkuset mln zł i księgozbioru pałacu. Nie występują o zwrot samego Wilanowa; domagają się zaś oddania innych części tego majątku, m.in. pałacu w Natolinie.