środa, 18 czerwca 2008

Janicka: naciski w prokuraturze nie są możliwe

gaw, ika 18-06-2008, ostatnia aktualizacja 19-06-2008 03:37

Obraduje sejmowa komisja śledcza ds. nacisków władz na śledztwa dotyczące polityków i mediów. Jako pierwsza zeznawała prok. Elżbieta Janicka - b. szefowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Sebastian Karpiniuk (PO) po przesłuchaniu Janickiej zapowiada, że nieodzowne będą konfrontacje.

Prokurator Elżbieta Janicka
autor zdjęcia: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
Prokurator Elżbieta Janicka
Jacek Kurski podczas obrad sejmowej komisji śledczej ds. nacisków władz na śledztwa
autor zdjęcia: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
Jacek Kurski podczas obrad sejmowej komisji śledczej ds. nacisków władz na śledztwa
Komisja sejmowa ds. nacisków
autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa
Komisja sejmowa ds. nacisków

Później, komisja przesłucha prokuratora Zbigniewa Ordanika.

Elżbieta Janicka zapewniła, że naciski nie są możliwe w prokuraturze. Przepisy ustawy o prokuraturze, które pozwalają prokuratorowi żądać od przełożonego polecenia na piśmie w sprawie, z którą się nie zgadza - to wystarczająca ochrona przed naciskami. W jej opinii to, że dziś jest wzywana w różnych sprawach, jest nękaniem jej za to, że dobrze pracowała.

Prokurator oświadczyła, że prokuratorzy, którzy - jak powiedziała - "rzucili kwitami" rezygnując z funkcji w prokuraturze okręgowej, zawarli przeciwko niej "spisek". Zwracała uwagę, że ta rezygnacja, nazwana potem przez media "buntem w prokuraturze", nieprzypadkowo nastąpiła tydzień po wyborach - 29 października 2007 r., gdy już prasa napisała, że miała ona wstrzymać zatrzymanie przez CBA b. ministra Tomasza Lipca.

Przesłuchiwana prokurator zapewniła, że nie nadzorowała postępowania w sprawie Centralnego Ośrodka Sportu, ani się nim specjalnie nie interesowała. Nie była też informowana na bieżąco o postępach śledztwa, którym kierowała.

Postępowanie nadzorowali prokuratorzy Przasnek i Pęgal. Prok. Przasnek przeinaczył sens jej słów, przypisując im związek ze sprawą zatrzymania Tomasza Lipca. Media podawały, że miała ona powiedzieć: "Jeśli dojdzie do zatrzymania Lipca, to was puknę". Tymczasem - jak stwierdziła Janicka - w jej rozmowie z Przasnkiem chodziło o zatrzymanie innych osób, w innej sprawie, o czym dowiedziała się z mediów. Miała wtedy powiedzieć, że powinna najpierw dowiadywać się o zatrzymaniach od podległych prokuratorów, a nie z mediów, dodając żartem: "bo jak nie, to was puknę w głowę".

Janicka pytana, czy w październiku 2007 r. - gdy miano zatrzymywać b. ministra Tomasza Lipca - kontaktowała się z ówczesnym prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą, odparła, że nie pamięta tego. "Być może tak" - powiedziała, zastrzegając, że nie uważa tego za przestępstwo. Prokuratorzy często spotykali się z Ziobrą.

Proszona o ocenę współpracy z CBA odparła, że układała się ona dobrze. "Czasami zdarzają się polemiki między prokuraturą a służbami, ale mnie zawsze dobrze się współpracowało" - mówiła.

Janicka stanowczo zaprzeczyła, żeby w prokuraturze miał miejsce paraliż decyzyjny. "Nie było takiego paraliżu" - zapewniła.

Nie kryła za to, że jest w konflikcie z Marzeną Kowalską - szefową Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Janicka mówiła, że to do Kowalskiej mieli codziennie jeździć jej zastępca Ryszard Pęgal i naczelnik wydziału śledczego Cezary Przasnek, których obecnie Janicka posądza o udział w spisku przeciwko niej po wyborach parlamentarnych.

"Co było płaszczyzną buntu w prokuraturze?" - pytał Janicką Sebastian Karpiniuk (PO). "Mój gabinet. Władza." - brzmiała odpowiedź.

Karpiniuk: konfrontacje wydają się nieodzowne

Po południu Janicka zeznawała jeszcze na zamkniętym posiedzeniu - o sprawach, w których obowiązuje ją tajemnica służbowa i państwowa. W przerwie tej części posiedzenia Karpiniuk powiedział, że już po jawnych zeznaniach Janickiej "nieodzowne wydają się konfrontacje" między nią a innymi prokuratorami, którzy zeznawali inaczej niż ona. Taki wniosek musiałaby przegłosować komisja.

Wczoraj szef CBA Mariusz Kamiński zeznawał przed komisją, że w pierwszej połowie października zeszłego roku rozmawiał z Janicką o sprawie Lipca, ta zaś sprawiała wrażenie niezorientowanej w szczegółach śledztwa. Ją samą uznawał za osobę "zdeterminowaną i oddaną w dochodzeniu prawdy".

Przesłuchiwany ma też być prok. Zbigniew Ordanik, wiceszef prokuratury okręgowej, nadzorujący niektóre śledztwa tam prowadzone. Na wypadek gdyby świadkowie zasłaniali się tajemnicą - a taka jest dotychczasowa praktyka przesłuchiwania prokuratorów - na godziny popołudniowe zaplanowano ich przesłuchanie w trybie niejawnym.

Źródło : PAP

USA rozmawiają z Litwą o lokalizacji tarczy

ulast, PAP
2008-06-17, ostatnia aktualizacja 2008-06-17 22:01

Stany Zjednoczone rozmawiają z Litwą o możliwości umieszczenia na jej terytorium elementów tarczy antyrakietowej, jeśli nie powiodą się rozmowy z Polską - powiedział we wtorek odpowiedzialny za negocjacje w tej sprawie wiceminister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Jeden z hangarów w Redzikowie. Prawdopodobnie tutaj miały być umieszczone elementy tarczy antyrakietowej
"Mogę potwierdzić, że Stany Zjednoczone prowadzą rozmowy z Litwą (na temat tarczy antyrakietowej). Minister obrony Litwy sam to zaproponował w maju i polska strona o tym wie" - powiedział Waszczykowski agencji Reutera.

Szef dyplomacji Litwy Petras Vaitiekunas odmówił w rozmowie z Reuterem skomentowania tych doniesień. Zaś rzecznik Departamentu Stanu Tom Casey powiedział, że z Litwinami prowadzono tylko "ogólne rozmowy", a Pentagon zaprzeczył, by miały miejsce negocjacje.

"Odbyliśmy ogólne rozmowy z rządem Litwy o sprawie tarczy antyrakietowej. Jednak z pewnością oczekujemy i mamy nadzieję, że będziemy mogli w najbliższej przyszłości zawrzeć umowę z Polską, i nie sądzę, że na tym etapie toczą się jakieś dyskusje o alternatywnych lokalizacjach" - powiedział Casey.

Dodał, że kiedy w maju jeden z głównych amerykańskich negocjatorów w sprawie tarczy John Rood gościł na Litwie, to głównie informował władze w Wilnie o stanie rozmów z Polską.

Sekretarz prasowy Pentagonu Geoff Morell przyznał, że Litwa jest jednym z krajów, które mogą przyjąć część instalacji, jeśli negocjacje z Polską zawiodą, ale zaprzeczył, by toczyły się na ten temat rozmowy.

Jak wyjaśnił, Amerykanom zależy na czasie przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA. "Dlatego nadal dynamicznie prowadzimy rozmowy z Polakami, ale również dlatego nie zamykamy drzwi na to, że być może będziemy musieli dążyć do jakiejś opcji zapasowej" - powiedział Morell.

Rzecznik ambasady USA w Warszawie powiedział: "Nie negocjujemy z Litwą; w dalszym ciągu jesteśmy zaangażowani w negocjacje z Polską. Polska jest naszym priorytetowym partnerem".

"Jeśli okaże się, że Polska postanowi nie wyrazić zgody na przyjęcie bazy rakiet przechwytujących,(...) będziemy zmuszeni szukać gdzie indziej. To nie groźba, tylko uwaga praktyczna" - dodał.

Źródło zbliżone do negocjacji z Polską powiedziało, że Waszyngton nie wyznaczył formalnego terminu końcowego, ale oceniło, że ostatnim momentem na wyrażenie zgody przez polski rząd będzie prawdopodobnie koniec lipca.

Elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej miałyby się znaleźć w Polsce oraz Czechach. W Polsce USA chciałyby umieścić bazę 10 rakiet przechwytujących, a w Czechach - radar do ich naprowadzania. Umowa USA z Czechami ma być podpisana na początku lipca.

Niechlujstwo - podsumowanie stylu Polaków

Rafał Stec, Klagenfurt
2008-06-16, ostatnia aktualizacja 2008-06-16 23:27
Zobacz powiększenie
Fot. KACPER PEMPEL REUTERS

Kiedy wreszcie Borucowi zaczną koledzy z kadry prać bluzę, wiązać buty i przynosić mu śniadanie do łóżka. Bez niego ponieśliby klęskę nawet z Chorwacją, która również grała - jak na swoje standardy - niechlujnie - pisze z Klagenfurtu komentator Sport.pl Rafał Stec

Porażka z Chorwacją i koniec Euro dla Polski

Boruc klasa światowa. Krzynówek B klasa

Lichota ofensywnych próbek - bo nie prób - polskich piłkarzy budziła współczucie. Był taki incydent z pierwszej połowy, kiedy Lewandowski dostał piłkę 30 metrów od bramki. Rozejrzał się i choć zobaczył wokół siebie wielu partnerów, zrezygnowany z całej siły strzelił. Zawiwatował pół sektora ponad chorwacką bramką. Koledzy, owszem, stali bliżej bramki niż on, ale pozostali w bezruchu. Nie zrażało ich, to że przytulali się do nich broniący rywale, nie usiłowali im uciec, by zachęcić Lewandowskiego do podania.

Lewandowski kopnął gdziekolwiek. Znaczy: w kierunku bramki. Nie sądzę, by serio wierzył w powodzenie. Komfortu nie miał, przed nim tłoczyli się Chorwaci, generalnie w takich okolicznościach nie uderzasz, jeśli nie jesteś Kaką albo Lampardem. Jeden z liderów reprezentacji - tylko on ostał się z drużyny, która odniosła niezapomniany triumf nad Portugalią - zachował się niechlujnie. I sprytniej się ustawić i nie pofolgował sobie bezsensownym kopnięciem w meczu ligi ukraińskiej, ale w meczu mistrzostw Europy - być może ostatnim w jego karierze, wciąż dającym szansę na awans do ćwierćfinału.



Boruc zły i rozwala szatnię

Byle jakich zagrań widzieliśmy mnóstwo. Polacy nie mieli problemu z grą jako drużyna, ich akcje - znów przepraszam: próbki akcji - nie składały się z przypadków. Każdy piłkarz miał jednak problem z samym sobą. Wasilewskiemu trafiła się przed przerwą odosobniona okazja, by dośrodkować z prawego skrzydła. Jedyna. I co? Nie wykonał wrzutki ponad wszystkie w całej karierze, nie wykonał nawet wrzutki przyzwoitej. Posłał strzeliście wysokiego, bezsensownego loba, jakby pomylił futbol z rugby.

Nie wiem, na ile niechlujstwo - epitet idealnie podsumowujący cały styl Polaków - wynikało z rozkojarzenia, a na ile z miernych umiejętności. Czy Krzynówek kopał wyłącznie - pominąwszy dwa rzuty rożne - beznadziejnie, bo siedzenie na ławce rezerwowych Wolfsburga pewnego dnia musiało go zniszczyć? Czy sekret jego degrengolady tkwi w tym, że możesz sobie bez grania radzić, ale kiedyś niegranie przekracza masę krytyczną i wtedy ponosisz sportową śmierć?

Przypadek Krzynówka rozpatrywałbym indywidualnie, bo to facet z okazałą przeszłością w Lidze Mistrzów, ale kiedy spoglądałem na jego kolegów, przypominałem sobie, jak Leo Beenhakker zanudzał nas frazą o wyższym poziomie, na który muszą wskoczyć ludzie wyróżniający się w klubach - słabych lub średnich, w innych nie grają - by nadawać się do godnego i efektywnego reprezentowania Polski. Jeśli nie dostrzegał w kimś owego, nazwijmy go roboczo, międzynarodowego potencjału, konsekwentnie delikwenta ignorował, choćby co weekend rzucał on na kolana Orange Ekstraklasę. W eliminacjach i sparingach działało. Cztery razy mierzyła się nasza drużyna z uczestnikami turnieju finałowego Euro 2008 - z Portugalią (dwukrotnie), Rosją oraz Czechami. Nie przegrała ani razu, każdemu strzelała dwa gole.

Ale poziom międzynarodowy też da się rozbić na kilka pułapów. Najniższy to sparingi - przez wiele gwiazd jawnie lekceważone. Średni to eliminacje - najwybitniejsi gracze przyjeżdżają nań z głowami zajętymi ważnymi obowiązkami klubowymi, mobilizują się dopiero, gdy poczują zagrożenie. Najwyższy to turnieje finałowe - najwybitniejsi, choć wycieńczeni sezonem, przyjeżdżają nań po specjalnym zgrupowaniu (tym razem, po sensacjach na Euro 2004, kadry narodowe dostały więcej czasu na przygotowania), a ich jaźni nie zajmują sprawy klubowe.

Polscy piłkarze udowodnili, że w sprzyjających okolicznościach na drugim pułapie czują się nieźle, potrafią sprostać wyzwaniom, które zdają się wyrastać daleko poza ich możliwości. By nie sięgać do pradawnych czasów eliminacji, przypomnijmy sobie tegoroczny sparing z Czechami - potrafili po europejsku zastosować pressing, odebrać piłkę w środku pola, prostopadłym podaniem obsłużyć napastnika, zdobyć bramki.

Na Euro 2008 już tego nie potrafili. Na najwyższym pułapie międzynarodowym wyglądali jak przedszkolaki, którym ktoś kazał całkować i różniczkować i jeszcze ograniczył ich czasem. (Polski gracz reaguje w nieskończoność. Najpierw musi uporać się z przyjęciem piłki wstępnym, by następnie uratować się dotknięciem poprawkowym). Tutaj przeciwnicy biegają po murawie bardziej skoncentrowani, niewybaczalnych błędów na własnej połowie nie popełniają lub popełniają ich mniej, agresywniej wchodzą wślizgiem. Oni potrzebują nie lada stawki, presji i adrenaliny, by grać lepiej. Polakom stawka, presja i adrenalina szkodzi.

Skalę problemu doskonale ilustruje casus Ebiego Smolarka, kadrowicza teoretycznie najbliższego standardom europejskim, nietkniętego ręką polskiej myśli szkoleniowej. Bohater eliminacji podczas Euro stał się niewidzialny, niełatwo sobie przypomnieć epizody, w których cokolwiek sensownego by wymyślił, nie mówiąc już realizacji idei. On też walczył ze sobą, nie przeciwnikiem - by choć na moment wziąć pełnoprawny udział w meczu ME. Wziął dopiero w meczu z Chorwacją. Po przerwie.

Jego anonimowy występ symbolicznie zbiegł się z informacjami, że w minionym sezonie nie usatysfakcjonował szefów Racingu Santander i ci chętnie się go pozbędą. My cieszyliśmy się z rodaka w lidze hiszpańskiej, wmawialiśmy sobie, że idzie mu nieźle, w każdym pozytywnym drobiazgu doszukiwaliśmy się pomyślnej prognozy. Niestety, nawet okazał się niezdolny do wykonania ostatecznego skoku, niemal na sam szczyt. Nawet on, choć edukacja pobrana w Holandii wyposażyła go obficiej niż kolegów okaleczonych przez rodzimą obróbkę talentów. W barwach Racingu strzelał gole tylko słabeuszom.

Czy wobec marnego występu Smolarka - dopiero w poniedziałek grającego z klasą, wcześniej zwyczajnie uciekał od piłki - wypada się dziwić, że Saganowski w meczu z Chorwacją statystował? Widziałem na Euro 2008 kilku wysuniętych napastników w taktyce zbliżonej do stosowanej przez Beenhakkera. Żaden nie dał drużynie tak niewiele. Saganowski nie ma prawa narzekać , że nie dostawał podań, bo kiedy piłka frunęła w jego kierunku, nie był zdolny niczego wypracować w pojedynkę - ani przepchnąć obrońcy, ani sprytniej się ustawić i dopaść futbolówki jako pierwszy, ani utrudnić rywalowi czyste wybicie, ani wygrać pojedynku główkowego. Przepraszam, raz w powietrzu okazał się lepszy - przeniósł akcję na prawą flanką i zobaczyliśmy jedyne groźne dośrodkowanie Polaków przed przerwą (jedyny strzał oddał już jako prawoskrzydłowy).

Głęboko rozczarowały wszystkie nasze gwiazdki. Niektóre zrejterowały, niektórym nie wytrzymały głowy, niektórym mięśnie - każda z jakiegoś powodu nie dały rady. Gdzie był w meczu o wszystko kapitan Żurawski? Dlaczego sportowe samobójstwo popełnił jedyny po Bońku napastnik w Serie A Matusiak? Gdzie się podział filar obrony Bąk? Bohater eliminacji Smolarek? Błyskotliwy drybler Błaszczykowski? W poniedziałek w przerwie z boiska zszedł nawet Lewandowski, wspomniany jedynak z wiktorii chorzowskiej...

Znów pozostało nam składać hołdy Borucowi. Tylko jemu nie można wytknąć niechlujstwa. Jakąż on musiał zachować koncentrację i przytomność umysłu, gdy sięgał rękawicą piłki dośrodkowywanej przez Raikiticia! Gdyby ją przepuścił, pewnie padłby gol.

Dlaczego Wasilewski nie potrafił z takim samym skupieniem wykonać misji o niebo łatwiejszej, czyli porządnie - bez fajerwerków - dośrodkować, choć nie naciskał go przeciwnik? Pytania o bylejakość Polaków można mnożyć i zastanawiać się, kiedy wreszcie Borucowi zaczną koledzy z kadry prać bluzę, wiązać buty i przynosić mu śniadanie do łóżka. Bez niego ponieśliby klęskę nawet z Chorwacją, która również grała - jak na swoje standardy - niechlujnie.

Żal bramkarza Celticu, on zasługuje, by na Euro zostać. Gdyby wstawić go do bramki reprezentacji, którą pokonaliśmy w eliminacjach - na owym średnim pułapie międzynarodowym - byłbym niemal pewien: Portugalia zdobyłaby mistrzostwo Europy.