sobota, 5 lipca 2008

Venus Williams wygrała Wimbledon!

pp, mk
2008-07-05, ostatnia aktualizacja 2008-07-05 21:47
Zobacz powiększenie
Fot. Anja Niedringhaus AP

Venus Williams potrzebowała aż trzech pojedynków z siostrą w finale Wimbledonu, ażeby wreszcie wyjść z któregoś obronną ręką i pokonać Serenę. Starsza z sióstr Williams wygrała 7:5. 6:4. To jej piąte zwycięstwo w tym turnieju. Ojciec i zarazem trener sióstr nie oglądał meczu, bo nie chciał patrzeć, jak jego córki grają przeciwko sobie.

Zobacz powiekszenie
Fot. Anja Niedringhaus AP Zobacz powiekszenie
Fot. Anja Niedringhaus AP
Federer i Nadal w finale Wimbledonu »

Pierwszy set przebiegał pod dyktando Sereny, która szybko przełamała siostrę i wyszła na prowadzenie 3:1. Venus, która już dwukrotnie musiała uznać wyższość Sereny w finale Wimbledonu, w drugiej części pierwszej odsłony zaczęła grać coraz lepiej i sprawiać coraz więcej problemów rywalce.

Przy stanie 4:3 dla Sereny, starsza z sióstr Williams wreszcie doczekała się przełamania i doprowadziła do remisu. Bardzo zacięty okazał się dziewiąty gem. Przy serwisie Venus przez długi czas zawodniczki toczyły twardy bój przy stanie równowagi, aż decydującą piłkę zagrała w końcu starsza z sióstr. W końcu wygrała też całego seta 7:5.

Otwierający gem drugiego seta to długa walka na przewagi. Lepsza znów okazała się Venus. Kolejną rozgrywkę bez problemu wygrała Serena, a w trzecim gemie po kolejnej arcydługiej i niezwykle ciekawej walce na przewagi, wyszła na prowadzenie przy serwisie Venus. Następnie, jak to przy serwisie Sereny, gem nie trwał długo, ale tym razem zwyciężyła Venus.

Żadna z sióstr wyraźnie nie chciała odpuścić, bo mecz był zacięty. Dochodziło do stanów 3:3 oraz 4:4, ale wtedy Venus przejęła w końcu inicjatywę i wygrała 6:4.

- Przede wszystkim muszę oddać Serenie, że zagrała wielki mecz. Pokonać ją było nie lada zadaniem, grała wyśmienicie - powiedziała Venus. - Nie wierzę, że to już piąty raz - cieszyła się. - To wielki zaszczyt, móc w ogóle tu grać - dodała Venus. - Za każdym razem, gdy tu wracam, wiem, że mogę zagrać dobrze i w ten sposób tworzyć historię. Ale moje główne zadanie, to bycie starszą siostrą - zakończyła szczęśliwa.

Mecz na korcie oglądała matka sióstr, Oracene. Ojciec wrócił wcześniej do USA, mówiąc, że nie może oglądać ich w siostrzanym pojedynku.

- Wiem, że jest im z tym ciężko. Lubię jednak myśleć, że chcieliby, żebym to ja wygrała - stwierdziła zadowolona Venus.

- Cieszę się, że choć jedna z nas mogła wygrać - stwierdziła 26-letnia Serena. - Ona grała w tym roku znakomicie. Dobrze, że znowu zagrałyśmy w finale - powiedziała o 2 lata starszej siostrze. Zwróciła też uwagę, że taktyką Venus było serwowanie "w nią". - Myślałam, że jestem na to przygotowana. Cieszę się, że się zdradziła, następnym razem będę wiedziała, czego się spodziewać. Nie sądzę, żebym grała dobrze. Nie mam z czego się cieszyć - zaprzeczyła słowom rywalki. - Zaczęłyśmy na pewnym poziomie, potem ona go podniosła, ja powinnam zrobić to samo, ale mój się chyba obniżył - Serena wyjaśniła beztrosko przyczyny porażki. - Koniec końców, patrzę na nią o prostu jak na kolejnego przeciwnika - powiedziała o siostrze.

Na pocieszenie Serena mogła cieszyć się ze zwycięstwa w deblu - oczywiście wspólnie z siostrą, Venus. Amerykanki pokonały rodaczkę Lisę Raymond i Australijkę Samanthę Stosur gładko 6:2, 6:2.

Prezydent Czech: popieram Kaczyńskiego

Prezydent Czech: popieram Kaczyńskiego

Po irlandzkim "nie" w referendum i deklaracji Lecha Kaczyńskiego o bezprzedmiotowości dalszej ratyfikacji Lizbony w Europie nabiera sił ruch niechętnych traktatowi. W wywiadzie dla DZIENNIKA prezydent Czech potwierdza: Praga nie ma zamiaru ratować dokumentu. "Mój pogląd w tej sprawie jest zgodny ze zdaniem polskiego prezydenta - mówi Vaclav Klaus.

czytaj dalej...
REKLAMA

Sceptyczna jest również Austria, której kanclerz coraz głośniej mówi, że jakiekolwiek zmiany w nim będą wymagały referendum. Los Lizbony nie jest pewny także w uznawanej za euroentuzjastyczną Szwecji, a w Niemczech musi czekać do początku 2009 r., aż wypowie się na jego temat trybunał konstytucyjny.

Co prawda wczoraj z Pałacu Elizejskiego płynęły sygnały, że prezydent Polski łagodzi swoje stanowisko. "Lech Kaczyński zapewnił, że Polska nie będzie przeszkodą na drodze do ratyfikacji traktatu" - napisało biuro prasowe Nicolasa Sarkozy’ego w oświadczeniu wydanym po rozmowie telefonicznej obu prezydentów. Obserwatorzy nie mają jednak złudzeń: polski prezydent nie jest jedynym, który wątpi w Lizbonę.

"Uważamy, że jakiekolwiek zmiany wprowadzone do traktatu lizbońskiego, mające wpływ na austriackie interesy muszą zostać zaakceptowane przez Austriaków w referendum" - napisał niedawno cytowany przez dziennik "Kronen Zeitung" kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer. W Szwecji sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Aby ratyfikować Lizbonę, "tak" musi powiedzieć dla niej dwie trzecie deputowanych do parlamentu. Dziś na to się nie zanosi. Rządząca centroprawica chce traktatu, ale przeciw jest opozycyjna socjaldemokracja, bez której głosów nie można liczyć na sukces.

"Szwecja powinna wstrzymać się z decyzjami" - mówiła niedawno Mona Sahlin, liderka socjaldemokracji. Analitycy tłumaczą, że Skandynawowie w swoich działaniach kierują się zupełnie lokalnymi interesami. Nie chodzi o rozważania, czy Lizbona jest dla Europy dobra, czy nie. Lewica jest wobec niej sceptyczna, bo traktat nie podoba się popierającym socjaldemokrację wpływowym związkom zawodowym.

Właśnie brak pewności co do tego, jaki będzie los Lizbony w Szwecji, powoduje, że dyplomacja tego kraju nie uderzała w Polskę jako głównego hamulcowego w Unii. Minister ds. Unii Europejskiej Cecilia Malmstroem powiedziała jedynie, że "trzeba ostrożnego traktowania całej sprawy". Riksdag (jednoizbowy parlament Szwecji) ma zająć się Lizboną dopiero późną jesienią.

Równie skomplikowana jest sytuacja we Włoszech. Część polityków współrządzącej krajem Ligi Północnej dziękowała nawet Irlandczykom za ich "nie". Co prawda prawicowy premier Silvio Berlusconi stanowczo dyscyplinuje swoich współkoalicjantów i domaga się jak najszybszej ratyfikacji, jednak jeśli Berlusconi będzie miał wybierać między utrzymaniem władzy w kraju a walką o traktat, wybierze to pierwsze.


KLARA KLINGER, ZBIGNIEW PARAFIANOWICZ: Jak pan ocenia słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego o bezprzedmiotowości dalszej ratyfikacji traktatu lizbońskiego?
VACLAV KLAUS*:Mój pogląd w tej sprawie jest zgodny ze zdaniem polskiego prezydenta: dalsza ratyfikacja traktatu lizbońskiego w sytuacji, kiedy jedno z państw go odrzuciło w referendum, jest niemożliwa.

A czy istnieje jakieś rozwiązanie, które umożliwiłoby - jak chcą tego Francuzi - wyjście Irlandii z twarzą po jej "nie" dla traktatu? Na przykład powtórzenie referendum.
Dla mnie ważne jest referendum, które się odbyło. Jeśli Europie zależy na demokracji, jakikolwiek nacisk na Irlandię jest nieakceptowalny.

No tak, ale jak zapowiada Paryż bez Lizbony nie ma rozszerzenia Unii, na czym zależy zarówno Polsce, jak i Czechom. Jak pan ocenia deklaracje francuskiej dyplomacji na ten temat? Rozszerzanie zależy od Lizbony czy od wynegocjowanych traktatów akcesyjnych?
Takie deklaracje są cały czas tą samą, starą śpiewką. Do tego śpiewaną przez te same osoby. Takie same słowa i groźby padły po francuskim i holenderskim "nie" dla eurokonstytucji. Tymczasem Unia funkcjonuje i jej dalsze rozszerzanie jest możliwe. A w traktacie lizbońskim nie chodzi u umożliwienie funkcjonowania Unii Europejskiej ani o rozszerzenie Unii, chodzi tylko o zrobienie kolejnego kroku na drodze do stworzenia europejskiego superpaństwa.

Jak pan ocenia naciski - zarówno ze strony Paryża, jak i Brukseli - na prezydenta Kaczyńskiego w sprawie złożenia podpisu i zakończenia ratyfikacji traktatu?
Polska jest dumnym i pewnym siebie państwem i nie wierzę, że sobie na takie naciski pozwoli. Co więcej, takie naciski ze strony brukselskich euroentuzjastów mogą przynieść skutek odmienny od założonego.

*Vaclav Klaus, prezydent Czech

Prezydent nagrał Sikorskiego

Prezydent nagrał Sikorskiego

Minister Radosław Sikorski został pilnie wezwany i przepytany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Rozmowa została nagrana - DZIENNIK ujawnia kulisy rozmów Kaczyński - Sikorski o tarczy antyrakietowej. To wyglądało jak konfrontacja przed ściśle tajną komisją śledczą.

czytaj dalej...
REKLAMA

W szklanym, dźwiękoszczelnym pokoju po jednej stronie zasiedli prezydent i szef BBN. Po drugiej szef i wiceszef MSZ. W takiej niecodziennej scenerii Radosław Sikorski opowiadał prezydentowi o szczegółach negocjacji w sprawie budowy tarczy antyrakietowej w Polsce. "Spotkanie było protokołowane, bo chodziło o uwiecznienie stanu wiedzy obu gości na tę chwilę" - relacjonuje jeden ze współpracowników prezydenta. I twierdzi, że zebrany podczas spotkania materiał jest sensacyjny.

To była już tego dnia druga wizyta Sikorskiego w pałacu prezydenckim. "Pan prezydent nie miał pełnej wiedzy, ale podczas naszego spotkania zacytowałem mu wszystkie kluczowe paragrafy umów i pokazałem, gdzie są rozbieżności" - mówi DZIENNIKOWI Sikorski.

Po co Sikorski w tak nadzwyczajny sposób przedstawiał prezydentowi stan negocjacji z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej? Według naszych rozmówców z kręgów rządowych prezydent uważał, że stan negocjacji jest korzystniejszy dla Polski niż zostało to przedstawione przez rząd.

"Kancelaria Prezydenta sugeruje, że Amerykanie zaproponowali lepsze warunki niż wcześniej, bo tak przekazał prezydentowi główny negocjator Witold Waszczykowski" - mówi nam jeden z członków rządu zastrzegając anonimowość.

Sekwencja zdarzeń była taka. Prezydent całe przedpołudnie czeka na rozmowę z premierem. Ale pierwsi goście przyjeżdżają do minister Anny Fotygi. To szef MSZ Sikorski i szef MON Bogdan Klich. Wchodzą do Pałacu niemal w samo południe. Prosto z narady w kancelarii premiera, gdzie zapada decyzja: po południu premier ogłosi, że oferta Amerykanów nas nie satysfakcjonuje, ale nie zrywamy negocjacji.

Klich i Sikorski relacjonują Fotydze stan negocjacji: co Amerykanie dają, czego oczekuje rząd i jaka jest decyja premiera. Spotkanie trwa pół godziny. Ministrowie wyjeżdżają, a Fotyga natychmiast udaje się do prezydenta. Zdaje relację. I przekazuje wiedzę, która, według naszych informatorów, znacząco różni się od wiadomości uzyskanych przez Fotygę w Waszyngtonie. Prezydent wzywa do Pałacu Waszczykowskiego. Potem doprowadza do konfrontacji z Sikorskim.

Waszczykowski to główny nasz negocjator w rozmowach o tarczy. Jego nazwisko od co najmniej kilku dni wywołuje nerwowość u najważniejszych członków rządu. "Mamy z nim problem. Jest entuzjastą tarczy, jak prezydent" - przyznaje DZIENNIKOWI jeden z ministrów.

Według relacji jaką uzyskaliśmy w Pałacu Prezydenckim główny negocjator zapewniał Lecha Kaczyńskiego, że Amerykanie już zgodzili się na przekazanie Polsce w zamian za tarczę nowoczesnego systemu obrony przeciwlotniczej Patriot. W Pałacu Prezydenckim powstaje teoria: tarcza będzie, ale Donald Tusk ukrywa korzystny stan negocjacji, bo chce sobie przypisać 100 proc. sukcesu.

A z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem, za pośrednictwem Sikorskiego, rozmawia tylko o tym, żeby porozumienie podpisać nie w Warszawie z Condoleezą Rice, a w Białym Domu z prezydentem USA.

Prezydent wpada na pomysł, by informacje Waszczykowskiego skonfrontować z wiedzą Sikorskiego. Nie dlatego, że nie wierzy negocjatorowi. Chodzi o dowód na użytek przyszłej komisji śledczej - tak przynajmniej przedstawia to nasz rozmówca z kręgu współpracowników Lecha Kaczyńskiego. Dlatego rozmowa jest nagrywana i protokołowana. Rzecznik MSZ Piotr Paszkowski jest tym zaskoczony. A Sikorski? "Z szacunku dla pana prezydenta nie chciałbym mówić o takich w kwestiach. Niech to pozostanie wiedzą kancelarii prezydenta" - stwierdził w rozmowie z DZIENNIKIEM.