sobota, 26 lipca 2008

Doradca z licencją – jak adwokat

Ireneusz Walencik 21-07-2008, ostatnia aktualizacja 21-07-2008 08:13

W tym tygodniu Sejm rozpatrzy projekt ustawy, która ma dać licencjonowanym prawnikom spoza korporacji tak szerokie możliwości świadczenia usług, jakie dziś mają adwokaci i radcowie

autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa

Projekt ustawy o licencjach prawniczych oparty jest na rozwiązaniach przygotowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości za czasów Zbigniewa Ziobry. Rząd Jarosława Kaczyńskiego zaakceptował go na dwa miesiące przed wyborami. Już po zmianie władzy projekt złożyli do Sejmu posłowie PiS.

Liberalna rewolucja

Chcą, by doradcy, którzy świadczą usługi prawne poza samorządem adwokackim i radcowskim i bez aplikacji, mogli konkurować z ich członkami. Dlatego zamierzają ułatwić im zdobycie takich samych uprawnień zawodowych. Z jedna różnicą: nie mogliby udzielać pomocy prawnej z urzędu (to ok. 1/3 wszystkich spraw sądowych obsługiwanych przez adwokatów) zastrzeżonych dla prawników wykonujących zawody zaufania publicznego. Wzrost konkurencji ma doprowadzić do spadku cen usług prawnych, a to ułatwi skorzystanie z nich potrzebującym – argumentują projektodawcy.Projekt przewiduje trzystopniowy system licencji dla doradców. Licencja I stopnia byłaby przyznawana magistrom prawa. Licencję II stopnia mogliby otrzymać ci, którzy: od dwóch lat mają uprawnienia I stopnia, byli pełnomocnikiem w 50 rozprawach sądowych w minimum dziesięciu sprawach. Uprawnienia najwyższego stopnia będzie mógł uzyskać posiadacz licencji II stopnia po zdaniu państwowego egzaminu prawniczego (pisemny test – 250 pytań, wymagane 190 dobrych odpowiedzi) i zdobyciu doświadczenia poprzez udział w 20 rozprawach w sprawach karnych oraz w dziesięciu w sprawach rodzinnych, opiekuńczych bądź nieletnich. Wymaganą praktykę sądową można byłoby zastąpić specjalistycznym szkoleniem trwającym minimum sześć miesięcy.

Licencje przyznawałaby Prawnicza Komisja Licencyjna przy ministrze sprawiedliwości na wniosek zainteresowanego. Ona też przeprowadzałaby egzaminy oraz akredytowała placówki zajmujące się szkoleniami. PKL ma nadzorować działalność licencjonowanych prawników. Za świadczenie usług bez licencji groziłoby do 50 tys. zł grzywny.

Korporacje i minister są przeciw

Te rozwiązania za rządów PiS skrytykowały korporacje prawnicze. Protestowały przeciwko przyznaniu doradcom szerokich kompetencji zawodowych, identycznych z tymi, jakie mają ich członkowie. Władze samorządów adwokackiego i radcowskiego argumentowały, że doradcy bez aplikacji nie będą przygotowani merytorycznie. Uważają też, że państwowe licencje nie zapewnią im niezależności wymaganej od prawników.

Ekipa ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego także krytykuje projekt, twierdząc, że ustawa doprowadziłaby do utworzenia kolejnej korporacji prawniczej. Jej członkowie nie wykonywaliby zawodu zaufania publicznego. Mieliby natomiast identyczne uprawnienia jak przedstawiciele tych profesji, a jednocześnie nie podlegaliby obowiązującym ich rygorom etycznym. Byłoby to sprzeczne ze stanowiskiem Trybunału Konstytucyjnego. W MS powstaje inna koncepcja, przewidująca dwa państwowe egzaminy prawnicze, z których pierwszy dawałby absolwentom prawa możliwość świadczenia doradztwa w ograniczonym zakresie.

Za ustawą o licencjach prawniczych opowiada się zaś Stowarzyszenie Doradców Prawnych, które jest inicjatorem i orędownikiem przyjętych w nim uregulowań. – Demonopolizując rynek usług prawniczych i umożliwiając ich świadczenie poza strukturami korporacji, ustawa dałaby szansę rozwoju zawodowego tysiącom młodych prawników – powiedział „Rz” Daniel Krajewski, prezes SDP.

Z układu politycznego wynika, że szanse projektu w parlamencie nie wyglądają najlepiej. Ale i uchwalenia w 2005 r. przepisów otwierających dostęp do aplikacji prawniczych mało kto się spodziewał.

Proponowane uprawnienia

- Licencja I stopnia: poradnictwo, sporządzanie dokumentów prawnych i procesowych, występowanie przed organami administracji, reprezentacja przed sądem na podstawie pełnomocnictwa udzielonego przez osobę z licencją II stopnia, adwokata lub radcę prawnego (z wyjątkiem spraw rodzinnych, opiekuńczych, nieletnich, o przestępstwa karne i skarbowe).

- Licencja II stopnia: wykonywanie takich samych czynności jak w wypadku licencji I stopnia oraz samodzielne występowanie przed sądami, z wyjątkiem spraw rodzinnych, opiekuńczych, nieletnich, o przestępstwa karne i skarbowe. W tych sprawach reprezentacja sądowa byłaby dozwolona na podstawie pełnomocnictwa osoby z licencją III stopnia, adwokata lub radcy.

- Licencja III stopnia: wykonywanie takich samych czynności jak w wypadku licencji I stopnia oraz samodzielne występowanie przed sądami i trybunałami bez ograniczeń.

Skomentuj artykuł

Rzeczpospolita

Co wiedział prezydent Kaczyński

DZIENNIK ujawnia kulisy rozmów w Pałacu Prezydenckim

Dlaczego prezydent Kaczyński pytał ministra Sikorskiego o Rona Asmusa? Dlaczego zażądał przesłania sobie wszystkich materiałów dotyczących negocjacji w sprawie tarczy? Skąd brały się podejrzenia Lecha Kaczyńskiego, że szef dyplomacji blokuje przyjazd do Polski Condoleezzy Rice, amerykańskiej sekretarz stanu? Czy prezydent miał ku temu jakieś powody? Po dotarciu do kolejnych DZIENNIK rekonstruuje przebieg całej rozmowy Lecha Kaczyńskiego z Radosławem Sikorskim, do której doszło 4 lipca w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.

czytaj dalej...
REKLAMA

4 lipca 2008. Sala konferencyjna BBN z aparaturą antypodsłuchową i włączonymi magnetofonami. Po jednej stronie stołu: Lech Kaczyński, szefowa jego kancelarii Anna Fotyga, ministrowie Mariusz Handzlik, Andrzej Duda, Władysław Stasiak. Po drugiej: szef dyplomacji Radosław Sikorski i jego zastępca Witold Waszczykowski. Miejsce na prawo od Sikorskiego zajmuje młody protokolant.

Spotkanie zaczyna się od krótkiego wstępu, który wygłasza minister Duda odpowiedzialny u prezydenta za sprawy prawne. Powołując się na przepisy konstytucji, uzasadnia wezwanie Sikorskiego. Duda mówi o artykule 126 paragraf 1 i 2, z których wynika, że prezydent jest najwyższym przedstawicielem RP i "stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa". Dorzuca też paragraf 3 z artykułu 133 o współdziałaniu głowy państwa, premiera i szefa dyplomacji w sprawach polityki zagranicznej. Brzmi to groźnie. Ale nie tylko z powodu takiego wstępu atmosfera jest napięta.

Dwie godziny wcześniej prezydent dowiaduje się od minister Fotygi, że rząd Tuska odrzucił propozycje Amerykanów w sprawie tarczy. Lech Kaczyński wie, że premier chce to ogłosić publicznie, ale nie ma pojęcia, co dokładnie znajdzie się w przemówieniu Tuska. Prezydent, który jest gorącym zwolennikiem tarczy, jest przekonany, że doszło do zerwania negocjacji z Amerykanami. Podejrzewa, że jak najgorszą rolę w tej sprawie odegrał Sikorski. Kaczyński obawia się też, że ekipa Tuska zamierza obarczyć go częścią odpowiedzialności za fiasko. Tak głowa państwa interpretuje wcześniejsze słowa ministrów, którzy otwarcie mówili, że ostatnia wizyta szefowej jego kancelarii Anny Fotygi w Waszyngtonie zepsuła rządowi rozmowy z administracją Busha.

Prezydent pyta o Asmusa

Po krótkim wstępie ministra Dudy głos zabiera Lech Kaczyński. Prezydent w ostry sposób zaczyna przepytywać Sikorskiego o Rona Asmusa, eksperta od polityki międzynarodowej z amerykańskiej Partii Demokratycznej.

- Czy pan zna Rona Asmusa? - pyta prezydent.

- Nie widzę związku ze sprawą tarczy - odpowiada Sikorski.

- Powtarzam pytanie, czy pan zna Rona Asmusa?

- Nie widzę związku.

- Zna pan?

- Zna go pani Fotyga, ja go też znam.

- Proszę zaprotokołować: Potwierdził, że zna Rona Asmusa.

Teraz udało nam się precyzyjniej ustalić, skąd wziął się ten wątek przesłuchania. Prezydent przynajmniej z dwóch źródeł dostał sygnał, że Sikorski może celowo opóźniać negocjacje. Dlaczego miałby to robić? Bo wcześniej dogadał się z Asmusem, że lepiej podpisać umowę z nową administracją Białego Domu, gdy wybory wygrają Demokraci.

Skąd Kaczyński miał takie wiadomości? Nadeszły one z Ameryki. W czerwcu Daniel Fried, były ambasador w Polsce i wysoki rangą urzędnik departamentu stanu rozmawiał z Witoldem Waszczykowskim, naszym głównym negocjatorem w sprawie tarczy. Fried zapytał wówczas, czy to prawda, że Polska dogadała się za plecami Busha z Demokratami? I wymienił nazwiska Asmusa i Sikorskiego.

Waszczykowski jeszcze w czerwcu pyta Sikorskiego o rzekomy układ z Demokratami i Asmusem. Minister dwukrotnie i kategorycznie zaprzecza. Jednak informacja o sygnale od Frieda dociera, i to z dwóch źródeł, do Lecha Kaczyńskiego. To z tego powodu prezydent 4 lipca wypytywał szefa dyplomacji o znajomość z Amerykaninem.

Prezydent pyta o rozmowę Tuska z Cheneyem

Po pytaniach o Asmusa prezydent przechodzi do innego wątku. Chce wiedzieć, czy Radosław Sikorski jest tłumaczem.

- Czy pan jest tłumaczem? - pyta.

- Jakie to ma znaczenie? - dziwi się Sikorski.

- Czy pan jest tłumaczem, powtarzam pytanie.

- Nie rozumiem, jaki to ma związek ze sprawą.

- Proszę zaprotokołować: Odmawia odpowiedzi na pytanie, czy jest tłumaczem.

- Nie jestem tłumaczem, ale dobrze mówię po angielsku, czego dowodem jest dyplom uczelni wyższej, którą ukończyłem w Anglii.

- Czy pan tłumaczył wczorajszą rozmowę telefoniczną Donalda Tuska z amerykańskim wiceprezydentem Dickiem Cheneyem?

- Nie. Tłumaczył ją tłumacz Białego Domu, który był na linii w czasie rozmowy Tusk - Cheney

Kaczyński zadał te pytania, bo podejrzewa, że to szef MSZ tłumaczył rozmowę Tuska z Cheneyem, która zakończyła się fiaskiem. Prezydent przypuszcza, że Sikorski mógł celowo przeinaczać wypowiedzi obu polityków, po to, by storpedować porozumienie.

Prezydent pyta o spór wokół rakiet Patriot

Po pytaniach o "tłumacza" następuje najbardziej emocjonalny fragment rozmowy. Sikorski z trudem ukrywa irytację. Domaga się odpowiedzi, dlaczego jest w ten sposób traktowany: - Czy to przesłuchanie? - pyta.

Kaczyński wyjaśnia, że jeśli rozmowy o tarczy skończą się klapą, to sprawa będzie przedmiotem badania komisji śledczej, a nawet Trybunału Stanu. Sikorski podrywa się z miejsca. Według relacji jednego z uczestników spotkania ciska papierami o stół.

- W tej sytuacji muszę się skonsultować z prawnikiem i poinformować o wszystkim premiera - mówi wzburzony.

- Proszę bardzo - odpowiada mu prezydent i dodaje kąśliwą uwagę, że ego Radka jest rozdęte do monstrualnych rozmiarów.

Mimo ostrego spięcia Sikorski nie wychodzi. Zaczyna się bardziej merytoryczny fragment rozmowy. Kaczyński pyta, czy szef MSZ zna szczegóły ustaleń rzymskich? Chodzi o propozycję czasowego, a nie stałego stacjonowania rakiet Patriot na terenie Polski. Pomysł ten zgłosił Waszczykowskiemu amerykański negocjator John Rood na czerwcowym spotkaniu w stolicy Włoch. Sikorski tłumaczy Kaczyńskiemu, że rządowi zależy na tym, by amerykańska bateria na stałe została umieszczona w Polsce. Wyjaśnia, że dokładnie ta kwestia jest kością niezgody między stronami polską i amerykańską.

Prezydent chce mieć pełny obraz sytuacji. Dlatego prosi o odpowiedź na to samo pytanie Witolda Waszczykowskiego, do którego ma zaufanie. Waszczykowski, zwolennik podpisania umowy z USA, obszernie opowiada o rzymskich rozmowach z Roodem. Podkreśla, że Amerykanie wyszli naprzeciw polskim oczekiwaniom, dodaje, że w perspektywie kilku lat mamy szansę na stałą bazę rakiet Patriot w naszym kraju.

Prezydent pyta o kwestię odpowiedzialności za szkody spowodowane przez tarczę

To nie koniec konfrontacji. Lech Kaczyński zadaje kolejne szczegółowe pytanie. Chodzi o ewentualne roszczenia w razie błędu w działaniu systemu tarczy antyrakietowej.

To hipotetyczna sytuacja: Iran wystrzeliwuje rakietę w stronę Ameryki. Antyrakieta wystrzelona z bazy na terenie Polski przechwytuje pocisk np. nad terytorium Rosji. Spadające odłamki zabijają człowieka lub powodują straty materialne. Kto będzie za to odpowiadał?

Polska, tłumaczy prezydentowi Sikorski, domaga się jasnej deklaracji, że koszty poniosą Stany Zjednoczone. Waszyczykowski z kolei wyjaśnia, że nie będzie to łatwe, bo Amerykanie nie mogą wprost tego zagwarantować: to niezgodne z ich doktryną prawną. Według niej za straty odpowiada "agresor", czyli w tym przypadku Iran. USA - podkreśla Waszczykowski - gotowe są jednak pomóc nam, gdyby doszło do jakichś sporów o odszkodowanie.

Prezydent pyta, czemu rząd nie informuje go o faktycznym stanie negocjacji

Lech Kaczyński przechodzi do kolejnego wątku. Domaga się odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie jest na bieżąco informowany o stanie negocjacji ze Stanami, dlaczego jego kancelaria nie znajduje się w rozdzielniku dokumentów w tej sprawie? Sikorski zapewnia, że zawsze jest gotowy informować prezydenta o wszystkich szczegółach. Zapewnia, że przygotowuje specjalny raport na temat tarczy.

Jednak Kaczyńskiemu to nie wystarcza. Chce konkretów, żąda, by wszystkie dokumenty, także te tajne, zostały przesłane do jego kancelarii. Sikorski zgadza się na to. Przez następnych kilka dni grzeją się kopiarki w MSZ i papiery trafiają do głowy państwa.

Prezydent pyta, czy to Sikorski blokuje wizytę Condoleezzy Rice

Kolejne pytanie prezydenta sprawia, że atmosfera znów gęstnieje. Sekretarz stanu miała przyjechać 10 lipca do Belwederu na podpisanie umowy o tarczy. Kaczyński chce wiedzieć, czy Sikorski torpeduje przyjazd do Polski Condoleezzy Rice. Minister zaprzecza. - Pani Rice jest oczekiwanym gościem - wyjaśnia.

Prezydent podejrzewał, że ekipa Tuska sabotuje wizytę. Dlaczego? Tylko dlatego, by premier nie musiał dzielić się z nikim sukcesem. Zawarcie umowy 10 lipca mogłoby zostać odebrane przez opinię publiczną jako punkt dla Kaczyńskiego. Podpisy byłyby składane w prezydenckim Belwederze i to kilkanaście dni po wizycie Anny Fotygi w USA.

Prezydent pyta, jak Tusk wytłumaczy zerwanie negocjacji

Po sprawie sekretarz Rice Kaczyński oczekuje odpowiedzi na pytanie, co dokładnie premier Tusk zakomunikuje opinii publicznej, tłumacząc odrzucenie amerykańskiej oferty. Sikorski mówi, że dzisiejszy przekaz będzie jasny: "Czekamy na bogatszą propozycję od USA".

Wszystko rozgrywa się w odciętym od świata i zabezpieczonym przed podsłuchami pomieszczeniu. Jednak gdy Kaczyński zadaje pytania, w telewizji trwa już wystąpienie Tuska.

Prezydent pyta, kto personalnie odpowiada za niepowodzenie negocjacji

- Kto jest negocjatorem? - stara się dowiedzieć prezydent. Sikorski odpowiada, że minister Waszczykowski zakończył techniczną część rozmów i on sam przejął ciężar rokowań na poziomie politycznym.

Na koniec Lech Kaczyński wygłasza ważne oświadczenie. Przestrzega w nim Sikorskiego, że zerwanie rozmów o tarczy radykalnie pogorszy stosunki z Waszyngtonem. Jest to szczególnie groźne, mówił prezydent, w sytuacji zawirowań w Europie spowodowanych niepewną przyszłością traktatu lizbońskiego.

Na tym Kaczyński zamyka spotkanie, które w sumie trwa trzy kwadranse. - Do widzenia, panie prezydencie - mówi na odchodnym Sikorski. Obaj panowie podają sobie ręce.

Jak prezydent przesłuchiwał Sikorskiego

Co prezydent wiedział o Sikorskim

DZIENNIKOWI udało się odtworzyć cały przebieg tajnego przesłuchania, które Lech Kaczyński urządził Radosławowi Sikorskiemu. Dlaczego prezydent był tak podejrzliwy 4 lipca? Spowodowały to docierające z USA sygnały, że rząd Tuska celowo opóźnia negocjacje w sprawie tarczy - pisze DZIENNIK.

czytaj dalej...
REKLAMA

>>> Przeczytaj, co wiedział prezydent Kaczyński

Niepokój Kaczyńskiego wywołały też dyskretne informacje przekazywane mu z narad w kancelarii premiera. Wynikało z nich, że ekipa Tuska traktuje sprawę tarczy głównie w kategoriach politycznego marketingu.

Dlaczego doszło do wojny polsko-polskiej o tarczę antyrakietową między rządem i prezydentem? Jakie jest tło konfliktu, o którym DZIENNIK pisał tydzień temu? Skąd się brała podejrzliwość Lecha Kaczyńskiego i wypytywanie Radka Sikorskiego o Rona Asmusa? Dziś wiadomo więcej.

Plotki o tym, że rząd Tuska dogadał się z Demokratami, były żywe w Waszyngtonie już kilka miesięcy temu. Ich bohaterami byli starzy znajomi - minister Radosław Sikorski i Ron Asmus, ekspert ds. międzynarodowych Partii Demokratycznej. W opublikowanym w zeszłym tygodniu oświadczeniu przyznaje to zresztą sam Amerykanin: "Zarówno Radek, jak i ja porozmawialiśmy z wysokimi urzędnikami amerykańskiego rządu, by wyjaśnić, że plotka nie jest prawdziwa" - napisał Asmus.

Jednak plotka musiała mocno zaniepokoić Biały Dom. W czerwcu powołał się na nią nieoczekiwanie Daniel Fried, były ambasador w Polsce i wysoki rangą urzędnik amerykańskiego Departamentu Stanu. Zrobił to w rozmowie z głównym polskim negocjatorem Witoldem Waszczykowskim.

"Jest plotka, że Sikorski dogadał się z Demokratami" - oznajmił mu i wymienił nazwisko Asmusa. Zaskoczony Waszczykowski przy najbliższej okazji zrelacjonował rozmowę Sikorskiemu. Minister kategorycznie zaprzeczył, że doszło do potajemnego porozumienia.

Sprawa była jednak poważna. 26 czerwca, gdy Waszczykowski pojechał na ostatnią turę rokowań do Ameryki, minister przesłał mu SMS-a w tej właśnie sprawie. "Witku, jeszcze raz na piśmie nie ma żadnego układu z Demokratami". Zdobyte przez nas wiadomości potwierdzają wiarygodne źródła zbliżone do MSZ i Pałacu Prezydenckiego. Spytaliśmy też amerykański Departament Stanu o to, czy faktycznie Daniel Fried odbył taką rozmowę z Waszczykowskim.

"Nic nam o tym nie wiadomo, nie będziemy tego komentowali" - odpowiedziało standardowo biuro prasowe Departamentu Stanu.

Informacja o słowach Frieda na temat Asmusa dotarła do Lecha Kaczyńskiego przynajmniej z dwóch źródeł. Wszystko wskazuje, że prezydent wiedział też o SMS-ie, który szef dyplomacji wysłał naszemu negocjatorowi. To może wyjaśniać, dlaczego 4 lipca Kaczyński tak ostro odpytywał Radosława Sikorskiego o znajomość z Asmusem. A także dlaczego podczas przesłuchania ministra był tak podejrzliwy.

Nieufność wzmagały także informacje, które dochodziły do głowy państwa z zamkniętych narad w kancelarii premiera na temat strategii negocjacyjnej w rozmowach z USA. Jedna z nich odbyła się tuż przed zakończeniem rokowań w czerwcu. Byli na niej obecni Donald Tusk i ministrowie: Radosław Sikorski, Sławomir Nowak, Tomasz Arabski i Rafał Grupiński, a także negocjator Witold Waszczykowski. Do prezydenta dotarły nieoficjalną drogą dwie informacje.

Premier Tusk miał zastanawiać się, czy Amerykanie nie mogliby znieść wiz dla Polaków w zamian za tarczę. Sławomir Nowak zaś miał powiedzieć, że fiasko negocjacji wcale nie zaszkodzi rządowi, bo ponad 50 proc. Polaków jest przeciw amerykańskiej instalacji.

Takie doniesienia wprowadziły prezydenta w konsternację, gdyż wcześniej był przekonany, że sprawa tarczy jest już właściwie załatwiona. Informował go o tym sam Waszczykowski, mówiąc, że zasadnicze kwestie zostały ustalone.