wtorek, 14 października 2008

Najdłuższe metro nowoczesnej Europy

Wojciech Markiewicz
2008-10-09, ostatnia aktualizacja 2008-10-09 18:13

Zobacz powiększenie
Górnicy budujący metro świętują Barbórkę - zdjęcie z 2001 roku
Fot. Jacek Marczewski / AG

Po 25 latach zakończono budowę pierwszej i jedynej, 23-kilometrowej linii warszawskiego metra. Pierwszego i jedynego w kraju. Szybką kolej podziemną usiłowano uruchomić w stolicy od 83 lat. Niektórzy twierdzą nawet, że od 105 lat.

Zobacz powiekszenie
Fot. Zygmunt Wdowiński PAP/CAF
Warszawa, 1953 r. Pochód 1-majowy w Warszawie. Na zdjęciu budowniczowie metra z jego makietą
Zobacz powiekszenie
Okładka ostatniego numeru ''Polityki''
Zobacz powiekszenie
Fot. Michał Mutor / AG
Pierwszy kurs metra dla wybranych - tu wagon dla policjantów, kwiecień 1995 r.
Zobacz powiekszenie
Fot. Arek Ścichocki / AG
Otwarcie dwóch nowych stacji ''Ratusz'' i ''Świętokrzyska'' - maj 2001
Zobacz powiekszenie
Fot. Piotr Bernaś / AG
Rok 2004 - budowa odcinka Plac Wilsona - Hala Marymoncka
SERWISY
Już 145 lat temu, 10 stycznia 1863 r., kiedy w Warszawie przygotowywano wybuch powstania styczniowego, w Londynie ruszyła pierwsza kolej podziemna. Decyzję o jej budowie podjęto kilka lat wcześniej, bo w centrum miasta, w korkach, w oparach paromobili, zaczęły padać konie zaprzęgane do omnibusów, powozów, bryczek i karoc. Pierwszą 6-kilometrową linię budowano 6 lat. Pociąg miał napęd parowy, wentylacji praktycznie nie było. Nie odstraszało to londyńczyków; już w pierwszych tygodniach podziemna kolej przewoziła dziennie po 27 tys. pasażerów. 20 lat później londyńskie metro miało już kształt obwodnicy o długości 20 km. W 1890 r. pociągi parowe zastąpiono elektrycznymi. Dzisiaj Underground ma 12 linii o długości 408 km i przewozi 976 mln pasażerów rocznie.

Metro niefartowne

W Warszawie pierwsze plany budowy metra powstały w 1903 r., jeszcze pod zaborem rosyjskim. Zaborca nie był jednak zbytnio zainteresowany inwestycją, pomysł upadł na długo. Wrócono do niego dopiero w 1925 r., czyli 83 lata temu, w wolnej już Polsce. To wówczas władze miasta podjęły uchwałę o opracowaniu projektu kolei podziemnej Metropolitan. Planowano wybudowanie dwóch krzyżujących się linii, łączących Muranów z placem Unii Lubelskiej oraz Wolę z Pragą. W 1927 r. rozpoczęto badania geologiczne wzdłuż wytyczonych tras. A już dwa lata później przy tramwajach warszawskich powołano Referat Kolei Podziemnej. Budowa miała właśnie ruszyć, gdy przyszedł wielki kryzys lat 30. i wstrzymał wszelkie prace.

Dopiero w 1938 r. Stefan Starzyński, ówczesny prezydent Warszawy, powołał Biuro Studiów Kolei Podziemnej. Zespół kierowany przez Jana Kubalskiego zaktualizował plany sprzed 10 lat. Linię północ-południe wydłużono do 7,5 km i teraz miałaby łączyć pl. Unii Lubelskiej z pl. Wilsona. Trasa wschód-zachód (6,3 km) ciągnęłaby się od ul. Wolskiej, przechodziła nad Wisłą i kończyła na dworcu kolei Warszawa Wschodnia. Rok później prace budowlane były na tyle zaawansowane, że śmiało mówiono o uruchomieniu metra w połowie lat 40. Ale wybuchła wojna.

Metro niepotrzebne

Zniszczenia Warszawy były tak ogromne, że w 1945 r. odstąpiono od projektu budowy metra biegnącego głównie pod ziemią. Trasy można było prowadzić na powierzchni, co jest znacznie tańsze niż drążenie tuneli. Powstał wtedy pierwszy projekt szybkiej kolei miejskiej, łączącej peryferyjne wówczas Młociny i Służew ze Śródmieściem oraz Wolę z Gocławiem i Wawrem. Przewidziano, że łączna długość tras wyniesie 64 km, w tym 26 w płytkim tunelu.

W tamtym czasie Józef Stalin zapytał Bolesława Bieruta (pierwszego prezydenta Polski Ludowej), jaki chciałby otrzymać dar ZSRR dla narodu polskiego. Prezydent mógł wybrać: metro, osiedle mieszkaniowe albo pałac kultury. Bierut, który z okien prezydenckiej limuzyny musiał zapewne oglądać winogrona pasażerów, oblepiające autobusy i tramwaje, odpowiedział z właściwym ówczesnej formacji znawstwem problemu: "Metro niepotrzebne, a osiedle możemy wybudować sami". Dostaliśmy PKiN.

Metro zimnowojenne


Wkrótce nadeszły czasy tzw. zimnej wojny i metro okazało się jednak potrzebne. Ludziom - owszem, też. Ale przeważyły względy militarne. Ustalono, że metro powinno przebiegać 30-50 m pod ziemią. Miało być ponadto połączone z linią kolejową. Tunel przechodziłby głęboko pod korytem Wisły, a tory obowiązkowo dostosowane byłyby do ruchu ciężkich wagonów wojskowych. Metro powinno pełnić rolę schronu na wypadek wojny. Wszystko to zapisano w uchwale, którą rząd podjął w 1950 r. Budowę rozpoczęto w 1951 r. Ze względów polityczno-militarnych po praskiej stronie Wisły. Pierwszy odcinek miał być gotowy - planowano - w 1956 r. W latach 1951-1953 wybudowano 17 szybów, z których drążono podszybia, budowano podziemne chodniki i komory. Dziwnym trafem owe szyby nie były położone bezpośrednio na planowanej trasie. W sumie wydrążono ponad 52 tys. m sześc. dziur w ziemi.

MEN chce posyłać maluchy do szkół. A może warto zapytać, co z naszymi przedszkolami?



Metro znowu zbyteczne

W 1953 r. po śmierci Stalina, za wczesnego Chruszczowa i chwilowego ocieplenia stosunków ZSRR-Zachód, Rada Ministrów zarządziła przerwanie robót. Do 1957 r. prowadzono prace doświadczalne na Targówku, gdzie przy ul. Mieszka I tunel wychodził na powierzchnię. Dzisiaj nad tym tunelem i szybem stoi centrum handlowe Wileńska. Po ostatecznym zakończeniu prac w końcowej części tunelu urządzono leżakownię win importowanych, resztę - prowadzącą do brzegów Wisły - zalano wodą. Oficjalną przyczyną przerwania prac były złe warunki geologiczne - kurzawka. Po ukazaniu się takiego komunikatu cenzura wstrzymywała wszelkie publikacje o metrze.

Metro zakazane

W 1974 r., pod koniec gierkowskiego boomu, Biuro Polityczne KC PZPR, a za nim rząd, postanowiły jednak budować metro. Z Kabat do Młocin, gdzie I linia dotrze - planowano - w 1982 r. Szybko okazało się, że PRL już na to nie stać. W kwietniu 1975 r. szef cenzury wydał polecenie: "Wszelkie materiały dotyczące budowy metra w Warszawie należy wstrzymać do decyzji kierownictwa GUK PPiW". Nie wolno było używać nawet słowa "metro".

Metro marchewka

W styczniu 1982 r. (kiedy to według planów miała być oddana do użytku I linia metra Gierka) premier Wojciech Jaruzelski zapowiedział w Sejmie budowę metra. Powszechnie odebrano to jako marchewkę, bo kij już mieliśmy; właśnie kilka tygodni wcześniej wprowadzono stan wojenny.

Był to, jakby należało dzisiaj powiedzieć, trafny chwyt PR. Stolica przeżywała komunikacyjny zawał. Straszyła katastroficzna wizja kilkuset tysięcy mieszkańców Ursynowa i innych planowanych osiedli, budowanych w kierunku Piaseczna, podróżujących rano do pracy w stronę Śródmieścia. Obrazowo rzecz ujmując, był to kilkukilometrowy wąż autobusów, jadących zderzak w zderzak z prędkością piechura i niegwarantowanym czasem dojazdu do centrum, minimum 1,5-2 godz. Byliśmy nadto jedyną obok Tirany stolicą europejską bez metra.

Po podpisaniu z ZSRR umów o pomocy w przedsięwzięciu, zawiązaniu społecznego komitetu i zatwierdzeniu planów - budowa ruszyła. 15 kwietnia 1983 r., a więc 32 lata po rozpoczęciu drążenia metra zimnowojennego. Przewidywano, że pierwszy odcinek od Kabat do Śródmieścia zostanie oddany w 1990 r., a do Młocin metro dojedzie w 1994 r. Dojeżdża dopiero teraz, z 14-letnim poślizgiem.

Bankruci, ale milionerzy Ciężki kryzys amerykańskiego systemu finansowego trwa. "Nadejdzie czas ukarania tych, co wzniecili pożar", mówi Barack Obama. Póki co jednak niefrasobliwi szefowie bankrutujących firm finansowych nie mogą narzekać na swój los. Mają się lepiej niż zazwyczaj.



Metro oszczędnościowe

"Sztandarowa inwestycja stanu wojennego" - jak szybko nazwano tę budowę - kłopotów finansowych nie przeżywała jedynie przez pierwsze dwa lata. W 1985 r. zaczęły się problemy; dotacja była zgodna z planem, ale nie uwzględniała wzrostu cen materiałów budowlanych. Rok później planowany budżet obcięto o ponad 30 proc. i trzeba było skorygować termin oddania do użytku pierwszej linii. Na początek przesunięto go o 2 lata.

"W czerwcu 1989 r. skończył się w Polsce komunizm, a w metrze pieniądze" - informował "Przegląd Techniczny". Galopująca inflacja pożerała większość funduszy. Cytowano opinię Banku Światowego, który zalecał wstrzymanie budowy na 3 lata. Tyle że zamrożenie inwestycji także wymagało pieniędzy. W ramach programu oszczędnościowego zrezygnowano z budowy dwóch stacji. Na pl. Konstytucji i Muranowie oraz przeprojektowano wystrój stacji na skromniejszy.

Metro polityczne

Nowa władza wcale się nie paliła, by "dokończyć propagandowe dzieło Jaruzelskiego. Rząd Mazowieckiego nie jest z budową metra związany ideowo ani uczuciowo" - pisała "Gazeta Wyborcza". W lutym 1990 r. podczas debaty budżetowej jeden z posłów stwierdził: "Metro było decyzją polityczną i nie sądzę, by budowa metra podnosiła prestiż miasta". Zamiast potrzebnych 620 mld zł - metru przyznano 217 mld. W maju delegacja budowniczych kolei podziemnej poprosiła premiera, aby w programie zapowiadanej pielgrzymki papieża umieścić wizytę w metrze. Z tego przewrotnego pomysłu (w przypadku wizyty Jana Pawła II rząd musiałby wysupłać na budowę metra więcej pieniędzy) nic nie wyszło.

W kolejnych latach systematycznie obcinano metru środki. Fachowcy obliczyli, że koszty spowalniania budowy od 1990 r. są większe od przyznawanych przez rząd nakładów. Nadto pieniądze napływały nieregularnie. Na koniec zmieniono status tej inwestycji - z centralnej trafiła do działu "inwestycje własne samorządu", a tego Związek Dzielnic - Gmin nie był już w stanie udźwignąć. Państwo nie mogło więc wycofać się z dofinansowywania budowy.

Metro nasze

Potrzeba było czasu, żeby nowa władza uznała metro za "nasze", a nie "ich". W bólach warszawskie metro dokopało się do stacji Politechnika (jedenasta od Kabat) i 7 kwietnia 1995 r. - 12 lat po rozpoczęciu budowy i z pięcioletnim poślizgiem - oficjalnie otwarto pierwszy 11-kilometrowy fragment pierwszej linii. Obawiano się, czy warszawiacy będą korzystać z metra. Nie docierało przecież do ścisłego centrum. Jednak mieszkańcy stolicy, jak londyńczycy w 1863 r., entuzjastycznie przyjęli nowy środek transportu. Pasażerów było tak wielu, że szybko trzeba było myśleć o zakupie kolejnych wagonów i pociągów.

Metro zapóźnione

Następne 12 km budowano o rok dłużej niż pierwszy odcinek. Nie było już gospodarki planowej, centralnego kierowania, obowiązkowego fajrantu o godz. 15. Nie szalała już inflacja, swobodny był dostęp nie tylko do materiałów budowlanych, ale i najnowocześniejszych technologii. Były - jak zawsze - kłopoty z pieniędzmi.

Metro wykorzystywano też do politycznych rozgrywek. W listopadzie 2002 r., gdy Sejm - głosami posłów SLD, Unii Pracy i PSL - nie przyznał 100 mln zł dotacji na metro, Lech Kaczyński, ówczesny prezydent Warszawy, oskarżał: "Polską rządzi mentalność późnego komunizmu. To jest zemsta za to, że kandydat SLD nie został prezydentem miasta".

Opóźniały też budowę liczne protesty. Jeden z wykonawców nie chciał się pogodzić z karą, jaką nałożył na niego inwestor. Odwoływał się też najemca budki-kolektury totalizatora, nie chcąc jej opuścić. Strajkowali - solidarnościowo - górnicy drążący tunel.

Czy Lech Kaczyński zmierza do tego, by ubezwłasnowolnić rząd - pyta na swoim blogu Daniel Passent



Metro planowane

Druga linia warszawskiego metra ma mieć 31 km i 28 stacji. Będzie przebiegać od Mor, dalej pod ul. Górczewską, potem przetnie pierwszą linię na stacji Świętokrzyska, mostem przebiegnie nad Wisłą do stacji Stadion, po czym jedna nitka pójdzie na północ w stronę Bródna, druga na południe w stronę Gocławia. Tym razem budowa ruszy od środka; do 2012 r. miał być - zgodnie z planem - gotowy odcinek centralny od Ronda Daszyńskiego po Dworzec Wileński. Rozpoczęcie jego budowy już się opóźnia, gdyż okazało się, że najtańsza oferta złożona w przetargu jest dwa razy droższa niż założone w budżecie środki (2,8 mld zł). Niewątpliwie cenę podbiła konieczność natychmiastowego rozpoczęcia prac w związku z mistrzostwami w piłce kopanej Euro 2012.

Miasto unieważniło przetarg i liczy na zaangażowanie chińskich firm, które przez 6 lat, przed olimpiadą, wybudowały w Pekinie ponad 100 km linii metra. Jeżeli część tej inwestycji nie powstanie do 2015 r., przepadną unijne fundusze. Druga linia metra będzie ponoć budowana przy wykorzystaniu najnowszej technologii, m.in. tarczy pozwalającej drążyć na dobę nawet 25 m tunelu (pierwsza linia powstawała w tempie 2 m na dobę). Całość - planuje się - będzie gotowa w 2016 r. Może więc Chińczycy pospołu z Unią załatwią nam to, czego nie dał towarzysz Stalin.

Najnowszy numer ''Polityki'' - spis treści

poniedziałek, 13 października 2008

Safjan: Przepisy są absolutnie jasne

Rozmawiała Janina Paradowska
2008-10-13, ostatnia aktualizacja 2008-10-13 12:24

- To rząd sprawuje ogólne kierownictwo w zakresie kształtowania stanowiska Polski w organizacjach międzynarodowych - powiedział w "Poranku Radia TOK FM" prof. Marek Safjan

Zobacz powiekszenie
Marek Safjan
POSŁUCHAJ
Janina Paradowska: Czy mamy do czynienia ze sporem kompetencyjnym pomiędzy prezydentem a premierem?

Marek Safjan: To nie jest spór, który mógłby trafić do Trybunału Konstytucyjnego

Janina Paradowska: Też mam odczucie, że ostatnio nadużywane jest pojęcie sporu kompetencyjnego.

Marek Safjan: Ten, który mógłby być przedmiotem rozstrzygnięcia przez Trybunał, dotyczyłby sporu o kształtowanie stanowiska Polski w ramach szczytu UE, czyli stanowiska prezentowanego przez polską delegację, i które będzie decydowało czym Polska jest związana. Gdyby prezydent zabierał głos inaczej niż premier i rząd, wtedy można by mówić, że mamy do czynienie ze sporem kompetencyjnym.

Janina Paradowska: Prezydent nie ma takiej kompetencji.

Marek Safjan: W moim przekonaniu stanowisko w kwestii prezentowania polskich poglądów na szczycie jest wyłączną kompetencją rządu. Prezydent jest zdecydowanie związany z jego stanowiskiem i w żaden sposób nie może sobie pozwolić na zabieranie głosu w sposób nie uzgodniony z premierem i rządem. Jeżeli by to uczynił i prezentował innego rodzaju poglądy, to byłoby łamanie konstytucji. Prezydent nie ma prerogatyw do kształtowania polityki w tym zakresie. Konstytucja nie tylko mówi o prowadzeniu polityki zagranicznej przez rząd, ale doprecyzowuje kompetencje rządu: To rząd sprawuje ogólne kierownictwo w zakresie kształtowania stanowiska Polski w organizacjach międzynarodowych. Nie ma wątpliwości, że mowa tu także o Unii Europejskiej. Cały spór dotyczący tego kto poleci samolotem jest drugorzędny w stosunku do tego jakie stanowisko będzie prezentowała Polska.

Janina Paradowska: Wniosek jeszcze nie trafił do Trybunału. Ale czy w ogóle można taki wniosek napisać? Co mogłoby być jego przedmiotem?

Marek Safjan: Nie chciałbym niczego podpowiadać. Taka sytuacja mogłaby zaistnieć po szczycie, jeżeli okazałoby się, że w jego ramach zaistniał konflikt między rządem i prezydentem. Spoglądając na to z czysto pragmatycznego punktu widzenia, wydaje mi się, że pan prezydent nie może prezentować samodzielnego stanowiska na szczycie, bez względu na kwestie formalne nie powinien się tam pojawiać. Jest to szczyt o charakterze roboczym i merytorycznym. Nie wydaję mi się, aby dla prezydenta funkcja przekaźnika stanowiska kształtowanego poza Kancelarią Prezydenta, była komfortowa.

Janina Paradowska: Czy uważa pan, że konstytucyjne przepisy dotyczące uprawnień prezydenta i premiera w sferze polityki zagranicznej są tak niejasne, że wymagają zmiany ?

Marek Safjan: Mam inny pogląd na ten temat. Uważam, że te przepisy są absolutnie jasne. Pole interpretacyjne jest niezwykle wąskie i dotyczy zdania, że istnieje konieczność współdziałania pana prezydenta i rządu w zakresie kompetencji związanych z polityką zagraniczną. Kompetencje są trzy: związane z mianowaniem i odwoływaniem przedstawicieli, ratyfikacją umów i przyjmowaniem listów uwierzytelniających. Są jeszcze inne jak przyjmowanie szefów państw, składanie wizyt oficjalnych, formułowanie apeli itp., ale wszystkie muszą być wykonywane w ramach kompetencji określonych przez Konstytucję i ustawy. Konstytucja określa kompetencje prezydenta związane z reprezentacją państwa. Nie mówimy w tej chwili o kompetencjach, które maja charakter czysto reprezentacyjne i które nie polegają na prowadzeniu polityki zagranicznej. To wyłączna kompetencja rządu. Sprawa w tym zakresie jest zupełnie jasna. Nie ma żadnych wątpliwości. Oczekiwanie w tym zakresie zmian w Konstytucji, jest nieporozumieniem i wynikiem mało rzetelnej analizy regulacji konstytucyjnych, które nie pozostawiają w tym zakresie cienia wątpliwości interpretacyjnych.

Janina Paradowska: Przypominam sobie wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, dotyczący nie powołania sędziów. Ta sprawa została umorzona. Czy wtedy Trybunał zrobił unik, czy to nie był spór kompetencyjny?

Marek Safjan: Trybunał uznał, że to nie jest spór kompetencyjny. Pojęcie sporu kompetencyjnego jest zakreślone niezwykle wąsko. Ustawa o Trybunale Konstytucyjnym mówi, że mamy spór jeżeli są dwa organy odmawiające podjęcia jakiegoś rozstrzygnięcia lub jeżeli dwa centralne organy twierdzą, że mają identyczną kompetencję w określonym zakresie. Trudno jest wtłoczyć spory, z którymi ostatnio mieliśmy do czynienia, w ramy formalnego sporu kompetencyjnego. Jako prezes Trybunału muszę powiedzieć: po raz któryś raz z rzędu okazuje się, że pozbawienie Trybunału niesłychanie ważnej kompetencji, w której miał on powszechnie obowiązującą wykładnię ustaw i Konstytucji, która pozwalała na kształtowanie jednoznacznego stanowiska interpretacyjnego, kiedy pojawiały się bardzo poważne konflikty. Do rozstrzygnięcia w tego rodzaju sytuacji, bardzo by się przydały. Stabilizowały by rację pomiędzy organami. Ten spór miałby dziś zupełnie inny charakter, gdyby znalazł się przed Trybunałem Konstytucyjnym, właśnie jako problem interpretacji prawa.

Janina Paradowska: Czy nie ma pan wrażenia, że Trybunał, który przechodzi w ostatnich latach trudny okres, staje się piłką w grze? Najpierw był przedmiotem ataków, a teraz pcha się do niego strasznie dużo spraw, które mają doraźny charakter polityczny. Z jednej strony pan prezydent kieruje ustawy o WSI, z drugiej strony Kancelaria Premiera widzi jakiś spór kompetencyjny.

Marek Safjan: Trybunał Konstytucyjny jest specyficznym sądem, który ma rozstrzygać spory, które zaczynają się jako polityczne. Spory o prawo mają swój początek czysto polityczny. Problem nie polega na unikaniu rozstrzygania takich sporów, ponieważ jest to niemożliwe. Problem jest w tym, żeby sędziowie zawsze zachowywali apolityczność, absolutną niezależność oraz kierowali się wyłącznie wykładnią prawa i Konstytucji. Do tej pory udawało się to i wierzę, że tak będzie w przyszłości. To najważniejszy stabilizujący czynnik. Istnieje tendencja rozgrywania postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym i traktowania go w charakterze straszaka lub elementu rozgrywek politycznych. Martwi mnie, że tam gdzie istnieją rzeczywiste problemy konstytucyjne, te ustawy nie trafiają. Chciałbym, żeby ostatecznie został rozstrzygnięty problem ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, a nie oczekiwał na bliżej nieokreślone stanowisko, którego nie możemy się doczekać ze strony pana prezydenta.

Janina Paradowska: Gdyby to był spór kompetencyjny, jaki jest minimalny okres w którym rozstrzyga Trybunał. Pojawiła się informacja, że jeżeli rząd skieruje wniosek, to Trybunał rozstrzygnie go do środy. Co wynika z procedury? Mam wrażenie, że ludzie, także bardzo uczeni, nie wiedza co mówią.

Marek Safjan: To oczywiste, że termin nie może być krótszy niż miesiąc. W jednym tylko przypadku Trybunał rozstrzygał w trybie ekstraordynaryjnym, a dotyczyło to abolicji podatkowej i podatków które mogły wejść w życie przed rozpoczęciem roku podatkowego. Zajęło to miesiąc od wpłynięcia wniosku. To był szczególny tryb podyktowany interesem publicznym.

Janina Paradowska: A normalny tryb.

Marek Safjan: Normalny tryb bez opóźnień trwa do trzech miesięcy. Sześćdziesiąt dni trwa sformułowanie stanowisk przez strony. Trybunał może skrócić go do miesiąca, ale nie krócej. Bardzo bym się dziwił, gdyby ten okres mógł być nieco krótszy.

Janina Paradowska: Od pewnego czasu mówi się o konieczności zmiany konstytucji i powołaniu gremium, które miały by się nad tymi zmianami zastanawiać. Czy słyszał pan, żeby ktokolwiek podjął inicjatywę powołania takiego gremium, może ktoś zwrócił się do pana w takiej sprawie.

Marek Safjan: Nie będę odkrywał w tajemnicy, że prowadziłem rozmowę w takiej sprawie. Pytano się mnie w jakim trybie mogłoby powstać takie eksperckie gremium i jaki mogłoby podjąć zadania. Sformułowałem swój pogląd na ten temat. Na etapie, na którym jesteśmy perspektywa zmiany konstytucji jest niemożliwa.

Janina Paradowska: Ale zawsze można dyskutować co warto zmienić.

Marek Safjan: Wydaje mi się, że możliwe jest powołanie grona ekspertów, które podjęłoby pracę nad oceną funkcjonujących mechanizmów i podjęłoby się bardzo rzetelnej i pragmatycznej oceny jak funkcjonują mechanizmy konstytucyjne. Być może taka ocena pozwoliłaby w przyszłości sformułowanie stanowiska.

Janina Paradowska: Pojawiła się informacja, że być może prezydent poleci z prezydentem Adamkusem. Jak by to się panu podobało?

Marek Safjan: Bardzo by mnie to dziwiło, a nawet byłoby to szokujące.

Janina Paradowska: Mam nadzieję, że nie będziemy zaszokowani.

Źródło: TOK FM

Ostatnie słowa Kapuścińskiego

Bartosz Marzec 13-10-2008, ostatnia aktualizacja 13-10-2008 10:08

Notatki, sporządzone przez Ryszarda Kapuścińskiego w szpitalu na Banacha, to świadectwo jego walki z nadchodzącą śmiercią. Ukazują się razem z pięknym, osobistym wspomnieniem poety i tłumacza Jarosława Mikołajewskiego

Ryszard Kapuściński
autor zdjęcia: Bartosz Siedlik
źródło: Fotorzepa
Ryszard Kapuściński

W jednym z wierszy Kapuściński pytał: „Jakże mogłaś mnie/ tak opuścić/ siło tajemna/ zwana życiem?”. W szpitalu, dokąd trafił po świętach Bożego Narodzenia 2006 r. i gdzie zmarł 23 stycznia, pisał natomiast: „Jakże nie doceniamy tego mechanicznego aspektu natury ludzkiej! Aż w końcu podłączony do różnych rurek, pojemników, przewodów i zegarów człowiek widzi, że stał się tylko elementem, i to często drugorzędnym, tego wielkiego świata maszyn”.

Dopóki starczy sił

Są na tych stronach ślady niepokoju - „Chwile zwątpienia. Odsuwaj je na ile można”. Lub: „Czuję, że uszły ze mnie resztki, sił, że zapadam się w czeluść, oblepia mnie czarna mgła Straszne uczucie bezradności, tracę kontakt ze światłem, z otoczeniem, z rzeczywistością, wszystko oddala się, znika”. Ale zapiski reportera to także dowód heroicznych zmagań z chorobą, słabością i nadchodzącą śmiercią: „Jestem krańcowo wymęczony, ale ciągle, dopóki starczy sił chcę walczyć”. Kilka stron dalej: „Ucz się robić rzeczy małe, ruchy małe, drobne, ale jednak ruszaj się, zmuszaj się do działania, czyń wysiłek”. „Poprawił mi się nastrój i prawie zniknęły czarne obrazy – widoki cmentarzy, grobów, kwiatów na grobach”.

Do szpitala Kapuściński zabrał ze sobą „Pana Tadeusza”. Jak tłumaczył jednemu z odwiedzających go przyjaciół, po to by się „dosycić” pięknem języka. Nie przestał być reporterem – pisał więc: „Nie ma śniegu, nie ma mrozu, nie ma zimy. Niebo – na przemian – albo błękitno-włoskie, albo ponure skandynawskie, północne”. Nie uszło jego uwagi polecenie salowej: „Wiesia, załaduj picie!”.

Mikołajewski, który odwiedził reportera na początku stycznia, usłyszał, że zebranych obserwacji starczyłoby na napisanie kontynuacji „Buszu po polsku”.

Marzenie o południu

Przyjaźń poety i reportera trwała sześć lat. Kapuściński odwiedzał Mikołajewskiego we Włoszech, gdzie odbierał liczne nagrody literackie i gdzie cieszył się popularnością co najmniej równą tej w Polsce. W 2005 r. wyznał, że któregoś dnia mógłby zamieszkać we Friuli, w Udine. „Na emeryturze, jak wszyscy starzy ludzie, również friulańczycy cierpią na bezsenność i wstają wcześnie, ale mają co robić o świcie. Mogą iść na skwerek przy barze, od siódmej rano pić grappę i grać z kolegami w bocce. W kamizelce i w czapce, z podwiniętymi rękawami koszuli”.

- Alicja – mówił pan Ryszard o żonie – jeździłaby sobie po mieście na rowerze, jak te panie. W eleganckim płaszczyku wybierałby na targu warzywa albo piła kawę u Caucigha.

Mikołajewski zapamiętał Kapuścińskiego jako człowieka wiernego swemu reporterskiemu powołaniu, w najbardziej niepojętej chwili nękanego poczuciem, że jest nie na swoim miejscu. W 2006 r. panowie siedzieli w kawiarni „Don Chisciotte”, naprzeciw kościoła Świętej Agnieszki na Piazza Navona w Rzymie. Pan Ryszard cieszył się słonecznym dniem, Wiecznym Miastem. Patrzył na eleganckich przechodniów. I nagle wybucha płaczem. Okazuje się, że niespodziewanie pamięć podsuwa obrazy afrykańskiej nędzy, skrajnego ubóstwa. „Wstydzi się i rozkłada ręce. Przeprasza, bo czuje, że sto lat po Apollinairze głupio ulegać wciąż temu samemu poruszeniu na myśl, iż równocześnie dzieją się rzeczy sprzeczne, jak choćby ta, że ludzkie nogi po jednym kontynencie chodzą w miękkich mokasynach, a po drugim – boso”.

Mikołajewski wspomina przyjaciela bez patosu i wielkich słów. W przywołanych obrazach, w utrwalonych scenach widzimy reportera u kresu drogi. Zmęczonego podróżami, niebezpieczeństwem, przebytymi chorobami ale wciąż pełnego nadziei i ciekawego spotkania z drugim człowiekiem.

Jarosław Mikołajewski „Sentymentalny portret Ryszarda Kapuścińskiego”. Ryszard Kapuściński „Zapiski szpitalne”. Słowo wstępne Alicja Kapuścińska. Wydawnctwo Literackie. Kraków 2008

"Rz" Online