piątek, 9 stycznia 2009

Sponsorówki

Barbara Pietkiewicz
05 stycznia 2009

Sponsorówki

Na 900 tys. studiujących w Polsce dziewczyn ponoć co dziewiąta dorabia sobie ciałem.
Studentki nie stoją na ulicach. Mają wielkie wzięcie w agencjach towarzyskich, bo miłe, umieją sensownie porozmawiać z klientami, którzy często równie gorąco jak seksu potrzebują wygadania się, zrozumienia i odrobiny uwielbienia kobiecego. Taka łatwiej umie być słodką idiotką, samarytanką albo sawantką – nasz klient, nasz pan. Zwłaszcza jeśli już nabyła w agencji trochę doświadczenia i pozbyła się początkowych frustracji.

To wcale nie jest lekki chleb, zajęcie bywa obrzydliwe, bo trzeba przy tym tłumić wstręt i gwałcić siebie samą, choć, jak twierdzą znawcy przedmiotu, bywają osoby, które właśnie lubią seks na tony i z kim popadnie.

 

Fot. sal paradise., Flickr, CC by SA  

Wiele agencjuszek marzy o znalezieniu wśród klientów męża albo partnera na stałe i to się zdarza wcale nierzadko – mówi Joanna Sztobryn-Giercuszkiewicz, autorka książki „Psychologiczne aspekty prostytucji". A jeśli nie męża czy stałego narzeczonego, to przynajmniej sponsora. Mając takiego zarabia się mniej, ale komfort pracy jest wyższy.

Sponsorowana, jak należy przypuszczać, rzadziej staje się sponsorowaną, przechodząc do tej funkcji z agencji towarzyskiej niż wprost z życia. Badań na ten temat nie ma, ale niektóre z nich poznały zapewne przedsmak zajęcia już w liceum, w układzie: hojny facet w garsonierze i dochodząca po lekcjach lolitka.

Większość sponsorowanych zahacza się jednak o zajęcie będąc na uczelni. Studentka, jeśli chce mieć sponsora, rzecz jasna, świetnie się do tego nadaje z powodu tych samych zalet co w agencji. Już sam jej status musi być dla sponsora pociągający. Oto ktoś, kto uczy się, rozwija, a on w tym pomaga pełniąc rolę mecenasa – czyż to wręcz nie rozgrzesza?

Z tego względu żadna z dziewczyn nie powie o sobie po przedwojennemu: utrzymanka. Ani, Boże broń, prostytutka, podkreśla Marika Szczęśniak z resocjalizacji na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, pisząca pracę magisterską o sponsoringu studenckim.

Te z agencji, mówi Joanna Sztobryn-Giercuszkiewicz, uważają, że to ich fach stały lub tymczasowy, ale jest, jaki jest. Sponsorowane zaś inaczej. Marice mówiły, że prostytutka nie wybiera klienta. Wchodzi na nią kto i jak chce. Sponsorowana zaś, zwłaszcza ładna, nie tylko wybiera, ale w umowie o dzieło może zastrzec, co z seksu wchodzi z jej strony w rachubę, a co nie. Co więcej, zdarza się, że sponsora wręcz lubi. Jedna z tych, z którymi rozmawiała Marika, ma swego z branży filmowej, obcokrajowca. Miły, kulturalny facet. Chętnie się z nim spotyka i śpi. Ale nie chciałaby wyjść za niego, bo jest już jego drugą sponsorowaną. Jako ewentualna żona bałaby się kolejnych.

Żaden tłuk

Do sponsoringu trafia się z ogłoszenia w prasie, w Internecie, z przypadku albo z polowania. Z ogłoszenia w Internecie jest najprościej. Studentka lubiąca seks, dyskretna, bezpruderyjna, namiętna, ofiarna (dam z siebie wszystko), doświadczona lub nie, drobna, obfita, filigranowa, rubensowska, rude, czarne, blondyny, wymiary, numer biustonosza (mała trójeczka) – nic co studenckie nie jest nam obce. Tylko brać. I jest branie. Na anons przychodzi fura konkretnych odpowiedzi romantycznych, czułych, obscenicznych oraz biologiczno-wymiotnych.

Co się tyczy portfela, panowie są możliwości średnich lub trochę ponad. Owszem, może wynająć studentce mieszkanie plus opłaty. Lub czesne i utrzymanie za dochodzenie z akademika do jego mieszkania w czasie nieobecności żony lub do garsoniery, pokoju znajomych itp. Czasem jakiś prezent.

Lektura ogłoszeń szukających sponsora pozwala przypuszczać, iż podaż jest tak duża, że aby sprawić sobie sponsorowaną, wystarczy dysponować mieszkaniem. Żadnych innych kosztów, dodają często kandydaci.

Renata Gardian, autorka książki „Zjawisko sponsoringu jako forma prostytucji kobiecej", zamieściła w Internecie anons ze zdjęciem, że szuka sponsora. Zgłosiło się 239, w tym 64 kandydatów na sponsorów, z którymi prowadziła długotrwałe rozmowy sondujące. Mieli przeważnie 20–29 lat, wykształcenie wyższe lub jeszcze studiowali i pochodzili z dużych miast, głównie z Warszawy, która staje się centrum sponsoringu w kraju. Byli wśród nich ekonomiści, menedżerowie, informatycy, lekarze, znane osoby z telewizji, pilot, makler, filozof. Rozwiedzionych i wdowców – ni śladu. Żonaci, owszem, tym nie dogadza w seksie żona albo im w łóżku zbrzydła. Ale większość to kawalerowie, którzy robią karierę zawodową i nie mają czasu na kwiaty, spacery, kina i podobne ceregiele wstępne, a potrzebują seksu od kogoś na stałe, co bardziej zabezpiecza przed chorobami płciowymi niż uczęszczanie do agencji.

Poza Internetem i gazetą z rubrykami „dam i szukam pracy", sponsora można poznać na basenie, w kawiarni, w kinie, na ulicy, wszędzie, gdzie wpadnie mu w oko ładna, rozumnie wyglądająca, nie żaden tłuk, dziewczyna z torbą wypchaną książkami albo z teczką do noszenia rysunków.

Umowa o dzieło

Sponsorów ma się także z polowania oko w oko w realu. Marika mówi, że są do tego wyznaczone tereny. W Bydgoszczy na przykład jest to jeden z supermarketów. Kandydatki przechadzają się tam wymachując butelką coca-coli, co jest znakiem rozpoznawczym. Sponsoruj mnie męską ręką, jak śpiewano w STS w czasach, kiedy sponsoring był rzadziej praktykowany (choć obecny).

Ci sponsorzy też nie muszą być jacyś super. Bo super są dopiero wyjęci z imprez z udziałem biznesmenów i innych nadzianych, z imprez towarzyskich, integrujących, bankietów, pokazów, wernisaży, balów, obchodów urządzanych w eleganckich klubach, pubach i restauracjach. Na imprezach tych trafić na poważnego sponsora to jest dopiero coca-cola.

Szanse na pomyślny wybór mają tam zwykłe bywalczynie, a także hostessy, wolontariuszki oraz te, które przybyły ze sponsorem w charakterze jego damy zdobycznej (co często wchodzi w skład umowy o dzieło) i dyskretnie mogą obecnego zamienić na bardziej zasobnego lub znaleźć dodatkowego.

W badaniach prof. Teresy Sołtysiak z Uniwersytetu w Bydgoszczy wystąpiła sponsorowana, mająca czterech sponsorów (dwóch z zagranicy), którzy rzecz jasna nie wiedzieli, że przyprawia im rogi. Sponsor, który sobie upatrzy dziewczynę, może sam podejść i zaprosić na drinka albo posłać w tym celu kelnera: ten pan uregulował za panią rachunek, ten pan panią zaprasza.

Sponsora można także uzyskać przez znajomość z inną sponsorowaną. One strasznie boją się rozpoznania, mówi prof. Sołtysiak. Bardziej niż zakażenia jakąś francą, bardziej niż ciąży. Czasem wie najbliższa przyjaciółka, już sponsorowana, która namówiła i naraiła sponsora dla kumpelki. Prof. Sołtysiak natrafiła na sponsorowaną, której rodzina wiedziała o zajęciu córki. Wie, co robi, jest dorosła – powiedzieli. Ale na ogół sponsorowane mówią, że zabiliby mnie, wyklęli, wyrzucili.

Poważnym zmartwieniem, prócz strachu przed rozpoznaniem, mówi Marika, jest kwestia, jak wytłumaczyć rodzinie nagłe pojawienie się drogich ubrań, perfum, kosmetyków. Opowiadają wtedy, że dostały dorywczą pracę w ambasadzie, jako bony u bogatych itd.

W reportażach o gangach nieletnich czyta się często, że ich rodziny, z reguły patologiczne, nie pytają, skąd się wzięły w domu cenne dobra. Ale sponsorowane nie pochodzą z takich rodzin. Jeśli dociera się z nich na uczelnię, to astronomicznie rzadko. Rzadko też pochodzą z rodzin skrajnie biednych. Nędza też do studiów nie prowadzi.

Z badań socjologów i psychologów, którzy zajmują się prostytucją, a jest ich jak na lekarstwo, wynika natomiast, że coś w tych rodzinach szwankuje. Jakieś wykorzystanie w dzieciństwie, restrykcyjne do bólu traktowanie jak potencjalnej dziwki po kwadransie spóźnienia do domu z dyskoteki.

Na czesne i Vuittona

Wolontariuszy fundacji katolickiej Wiosna gorszyły pragnienia dzieci z rodzin, w których nie starcza na podstawowe produkty żywnościowe. Pragnęły one mianowicie dostać na święta kosztowne zabawki, gadżety i markowe ubrania. Odwiedzając te rodziny wolontariusze zrozumieli, że dzieci z naznaczonych alkoholem bezrobotnych rodzin z powodu braku tych przedmiotów były w szkole i na placu zabaw wyśmiewane i poniżane.

Młodzi ludzie szybko się uczą, że teraz nie tylko dyplom, ale brak drogich wyróżników wiele znaczy w osiągnięciu sukcesu i wysokiego szczebla w hierarchii towarzyskiej.

Przeciętna dziewczyna, mówi Marika Szczęśniak, zwłaszcza ta, która przyjeżdża na studia ze wsi lub małego miasteczka, może sobie pozwolić na standard podstawowy. Jeśli studiuje w uczelni prywatnej, bo nie skończyła dobrego ogólniaka, musi zapłacić czesne, które czasem przekracza możliwości rodziców. Płatne studia, mówi Roksana, studentka z burdelu przy ul. Hożej w Warszawie – to największy napęd prostytucji. – Wolę w końcu ten burdel niż harówkę w jakimś McDonaldzie.

Ale również dziewczyny z domów, które mogą zapłacić za czesne i przyzwoite utrzymanie, startują do sponsoringu. Te się nie zadowolą byle mieszkaniem. Chcą być z kolorowego magazynu dla pań, czego już dom zwykle pokryć nie może albo nie uważa za słuszne. Nie jakiejś torebki pragną, lecz od Vuittona. Nie kremu Nivea z supermarketu, lecz najlepszej marki, ubrań markowych, rzecz jasna, palm na wakacje – całego pakietu lub choćby wybiórczo. No i forsy na książki, żeby nie sterczeć w bibliotekach. To pewnie pierwszy w historii tego zajęcia przypadek, że kupuje się za nie książki. Renacie Gardian opowiada jedna, że sponsor na głowie stawał, żeby jej kupić jakiś trudny do dostania podręcznik, lecz w końcu nabył i wręczył.

Ale nie tylko z pragnienia luksusu dziewczyny chcą sponsora. – Pragną oderwać się od szarzyzny życia, przeżyć przygodę – mówi prof. Sołtysiak. – A także znaleźć bogatego męża.

W umowie o dzieło wszelkie wyrywanie faceta ze związku jest z góry przez żonatego kandydata wykluczane. Seks ma być bez zobowiązań, z wyjątkiem finansowych. Ale w przypadku nieżonatego też. Sponsor stanu wolnego po to ma sponsorówkę, żeby mu nie zatruwała przyjemności jęczeniem o ślubach. Czasem wszakże rozkwita uczucie i ona zaczyna jęczeć, a on się skłania.

Ale takie małżeństwa szybko się rozpadają – mówi Joanna Sztobryn-Giercuszkiewicz. – Coś w nich rwie się i pęka. Może facet czuje, że żona wisi na nim obojętnie jak ozdoba na świątecznym świerku albo jak chciwy bluszcz, albo ona spotyka miłość życia też bogatą. Pewnie różnie bywa.

Witaj smutku

Bywa najczęściej źle. Z tego zajęcia szalenie trudno odejść. Trudno przystać na niższy standard życia, na to, że nagle wszystko bez dopływu gotówki staje się gorsze, zgrzebne, tandetne, nie do zniesienia. Zaczynają mieć tych sponsorów – mówi prof. Sołtysiak – coraz więcej. Nie są już promiennie świeże z aksamitną skórą i piersiami nietkniętymi żadnym silikonem.

To zajęcie bardzo wyniszcza fizycznie. Wystarczą dwa lata – przytacza opinie dziewczyn z agencji Joanna Sztobryn-Giercuszkiewicz – i one szarzeją i tracą świeżość szybciej, niż wskazywałby na to wiek metrykalny. W sponsoringu dzieje się podobnie. Sponsorzy przerzucają się na nowy narybek, a one – mówi prof. Sołtysiak – lądują w agencjach towarzyskich.

Za płatny seks płaci się wysoką cenę. Joanna Sztobryn-Giercuszkiewicz przytacza wyniki badań amerykańskich, które dowodzą, że prostytutki mają typowe objawy stresu pourazowego, które dotykają ludzi po gwałcie, katastrofach i innych ekstremalnych przeżyciach. Dlatego też ich związki zawodowe zapewniają swym członkiniom pomoc psychologiczną.

Niektóre jednak ze sponsoringu wychodzą. Po dyplomie zaczynają pracować w zawodzie. Coś sobie nawet odłożyły na początek. Zakochują się, zostają z okularnikiem niekoniecznie nadzianym, a tamten czas wymazują z życia.

Lecz on jest niewymazywalny i płaci się za niego wysoką cenę. To zwykle cena odroczona. Dziewczyna wmawia sobie, że oddawanie swego ciała za pieniądze tylko jednemu mężczyźnie to nic zdrożnego. Że w małżeństwie mężczyzna też swą kobietę często utrzymuje, a ślub to w końcu tylko papierek. Że widać, ile jako kobieta jest warta, skoro on gotów jest płacić za nią tyle kasy. I mają w tym wszystkim jakąś rację.

Ale zawsze potem przychodzi refleksja, że on dzieli z żoną codzienne życie, do niej zachodząc na czas przez siebie wydzielany, i że ona jest do wymiany na inną, kiedy przestanie mu odpowiadać w łóżku na tej samej zasadzie jak buty lub samochód. Niektóre – mówi Sztobryn-Giercuszkiewicz – żeby mieć lepsze samopoczucie, nie chcą brać pieniędzy, a tylko prezenty. Mieszkanie – prezent, ciuchy – prezent, wyjazd na wakacje też. Bezgotówkowo.

Mimo wszelkich kamuflaży dziewczyna, która nie jest ze styropianu, nie wyrzuci z siebie seksu za pieniądze, tak jak nigdy – molestowania i przymuszania. Seks nigdy już może nie być taki, jak powinien – czysty, wspaniały i piękny.

Bo to nieprawda, że do sponsoringu idą tylko dziewczyny, co z niejednego pieca chleb jadły. Jedna z dziewięciu sponsorowanych, do których dotarła Renata Gardian, okazała się dziewicą. Jedna na dziewięć! Cóż za oszałamiający procent niewinności.

Dziewica została sponsorowaną z przypadku. Szła ulicą i podszedł do niej mężczyzna z konkretną propozycją. Wręczył wizytówkę. Dziewica czuła się obco i samotnie w mieście. On okazuje się też nieszczęśliwy był i samotny. Zadzwoniła. Pewnie był zszokowany tym, co się okazało za pierwszym razem, minęły czasy, kiedy defloracja uznawana była przez mężczyznę za szczególną przyjemność i obowiązywały za nią stawki stokroć wyższe niż za second hand.

Bo do sponsoringu idzie się także z samotności. Bywa, że ona pragnie spotkać namiastkę ojca, przyjaciela, którego nigdy nie miała. Najsmutniejszy sponsoring świata!

 

CZYTAJ TAKŻE:

  • Dziewczyny do kupienia - Szlaufy są wszędzie, gdzie duże centra handlowe. 14–15-latki, które uprawiają seks ze starszymi od nich nawet o 30 lat sponsorami
  • Młodszy przedmiot po żądania - Warszawska policja ujęła grupę mężczyzn korzystających z usług chłopców prostytuujących się na Dworcu Centralnym. Śledztwo utajniono, ale nie da się podtrzymywać spokojnego przekonania, że prostytucja dziecięca to margines marginesu społecznego. Sprzedające się dzieci pochodzą również z dobrych domów, złapani klienci uchodzili za szanowanych obywateli. 

90. rocznica nalotu na Frankfurt nad Odrą

czwartek 8 stycznia 2009 23:50

Kiedy Polacy zbombardowali Niemców

Kiedy Polacy zbombardowali Niemców

Wczesnym rankiem 9 stycznia 1919 roku nad Frankfurt nad Odrą nadleciało sześć dwupłatowców z biało-czerwonymi szachownicami. Oniemiali Niemcy patrzyli, jak na ich lotnisko spadają bomby pierwszego w historii nalotu polskiego lotnictwa. Dziś mija 90. rocznica tego ataku.

czytaj dalej...
REKLAMA

Polska istniała wtedy oficjalnie dopiero od dwóch miesięcy, a zachodnią granicę dopiero wyznaczali w walkach z Niemcami uczestnicy powstania wielkopolskiego. I to właśnie powstańcy polecieli nad Frankfurt.

"Historycy są zgodni, że wypad nad Frankfurt pod dowództwem Wiktora Pniewskiego, szefa 1. eskadry lotniczej, jest pierwszym historycznym atakiem polskiego lotnictwa - mówi DZIENNIKOWI emerytowany kustosz Muzeum Powstania Wielkopolskiego Włodzimierz Grajewski.

Dwupłatowe i dwuosobowe samoloty LVG CV i bomby pochodziły ze zdobytego trzy dni wcześniej przez powstańców lotniska Ławica pod Poznaniem. Atak przeprowadzono tak, aby nie uszkodzić stojących maszyn - w efekcie w polskie ręce dostało się ponad sto samolotów, z których tylko kilka nadawało się do lotu. Ale sam nalot nie był zaplanowaną akcją - był samowolką kilku pilotów. Niemcy bowiem zaczęli bombardować utracone lotnisko oraz Poznań, w atakach zginęli cywile.

"Nie ma wątpliwości, że wyczyn Pniewskiego i jego kolegów bombardujących Frankfurt był odwetem za dwudniowe bombardowania Ławicy przez Niemców" - mówi Marek Rozler, autor książki "Powstanie Wielkopolskie". "Lotnicy poddali się po prostu emocjom. Niemcy prowadzili naloty, startując właśnie z lotniska we Frankfurcie nad Odrą" - dodaje.

>>>Zobacz komiks o polskim nalocie na Niemcy

W wyprawie oprócz Pniewskiego wzięli udział Józef Mańczak, Damazy Kortylewicz, Zygmunt Rosad, Wojciech Biały i Jan Kasprzak. Piloci dzień wcześniej przemalowali maszyny w polskie barwy z biało-czerwonymi szachownicami na skrzydłach i kadłubie. Wystartowali wcześnie rano i po półtorej godziny lotu nadlecieli nad lotnisko we Frankfurcie. Zgodnie z ówczesną sztuką wojenną zaczęli wyrzucać ręcznie bomby - każda z nich ważyła 25 kg. Po sześciu rundach zrobionych nad miastem wrócili do Poznania. W ich ataku nikt nie zginął, a Niemcy stracili zaledwie jeden samolot, ale dla lotników liczył się sam fakt spełnienia - jak uważali - swego obowiązku.

Po powrocie ze swojej wyprawy Wiktor Pniewski musiał się gęsto tłumaczyć przed powstańczą Naczelną Radą Ludową. Jego czyn uznano bowiem za piractwo powietrzne i samowolę. "Dowództwo tuszowało to zdarzenie tak skutecznie, że w przedwojennej literaturze trudno znaleźć o nalocie na Frankfurt choć drobną wzmiankę. Wiadomo także, że żaden z bohaterskich lotników z tego powodu nie poniósł żadnych, nawet najmniejszych konsekwencji" - mówi Grajewski.

Pniewski był w lotnictwie aż do wybuchu II wojny światowej, potem przedostał się do Francji i Anglii. Wrócił w 1947 r. i przez pięć lat jeszcze służył w Dowództwie Wojsk Lotniczych, zanim komunistyczne władze nie usunęły go na boczny tor. Zmarł w 1974 r.

czwartek, 8 stycznia 2009

Rząd odmawia publikacji ustaw podpisanych przez prezydenta

Żadna z ustaw zdrowotnych nie będzie obowiązywać, bo Kancelaria Premiera nie zamierza ich publikować w Dzienniku Ustaw. Pacjenci nie zyskają swojego rzecznika, a dotychczasowy katalog ich praw nie będzie rozszerzony. Wątpliwości co do decyzji Kancelarii Premiera o niepublikowaniu podpisanych ustaw mają eksperci i prawnicy.

Ustawy zdrowotne podpisane w listopadzie przez prezydenta nie zostaną opublikowane w Dzienniku Ustaw - dowiedziała się GP. To oznacza, że ustawa o rzeczniku praw pacjenta, o akredytacji w ochronie zdrowia i konsultantach, które miały zacząć obowiązywać od początku tego roku, nie wejdą w życie. Jak wynika z wyjaśnień uzyskanych w Kancelarii Premiera, ustawy nie mogą być opublikowane, bo prezydent zawetował tzw. ustawę wprowadzającą, która określała daty wejścia w życie także pozostałych z tzw. pakietu zdrowotnego.

W praktyce oznacza to fiasko reformy systemu ochrony zdrowia według pomysłu Platformy Obywatelskiej. Jednak zdaniem ekspertów decyzja podjęta w Kancelarii Premiera może być bezprawna. Prawnicy podkreślają, że ustawy uchwalone w prawidłowy sposób muszą być publikowane w Dzienniku Ustaw.

Bezużyteczne prawo

Trzy z sześciu ustaw z pakietu zdrowotnego prezydent podpisał 26 listopada. Ustawa o akredytacji i ustawa o konsultantach została przesłana do Kancelarii Premiera dwa dni później, natomiast ustawa o prawach pacjenta - 1 grudnia. Mimo to w Kancelarii Premiera podjęto decyzję o ich niepublikowaniu w Dzienniku Ustaw.

- Jednocześnie do Ministerstwa Zdrowia zostało skierowane pismo o przygotowanie nowych rozwiązań prawnych w zakresie ustaw, które nie mogą być opublikowane - mówi Hanka Babińska, zastępca dyrektora Departamentu Rady Ministrów.

Wczoraj sprawa ta była omawiana w resorcie zdrowia.

- Analizujemy możliwe rozwiązania. Zależy nam, aby przepisy trzech podpisanych ustaw weszły w życie. W ciągu dwóch tygodni ogłosimy decyzję, czy zostaną one odpowiednio znowelizowane, czy też przygotujemy całkiem nową ustawę wprowadzającą - zapewnia Jakub Gołąb, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia.

To oznacza, że do tego czasu podpisane ustawy pozostają martwym prawem.



Ustawy zdrowotne podpisane w listopadzie przez prezydenta nie zostaną opublikowane w Dzienniku Ustaw - dowiedziała się GP. To oznacza, że ustawa o rzeczniku praw pacjenta, o akredytacji w ochronie zdrowia i konsultantach, które miały zacząć obowiązywać od początku tego roku, nie wejdą w życie. Jak wynika z wyjaśnień uzyskanych w Kancelarii Premiera, ustawy nie mogą być opublikowane, bo prezydent zawetował tzw. ustawę wprowadzającą, która określała daty wejścia w życie także pozostałych z tzw. pakietu zdrowotnego.

W praktyce oznacza to fiasko reformy systemu ochrony zdrowia według pomysłu Platformy Obywatelskiej. Jednak zdaniem ekspertów decyzja podjęta w Kancelarii Premiera może być bezprawna. Prawnicy podkreślają, że ustawy uchwalone w prawidłowy sposób muszą być publikowane w Dzienniku Ustaw.

Bezużyteczne prawo

Trzy z sześciu ustaw z pakietu zdrowotnego prezydent podpisał 26 listopada. Ustawa o akredytacji i ustawa o konsultantach została przesłana do Kancelarii Premiera dwa dni później, natomiast ustawa o prawach pacjenta - 1 grudnia. Mimo to w Kancelarii Premiera podjęto decyzję o ich niepublikowaniu w Dzienniku Ustaw.

- Jednocześnie do Ministerstwa Zdrowia zostało skierowane pismo o przygotowanie nowych rozwiązań prawnych w zakresie ustaw, które nie mogą być opublikowane - mówi Hanka Babińska, zastępca dyrektora Departamentu Rady Ministrów.

Wczoraj sprawa ta była omawiana w resorcie zdrowia.

- Analizujemy możliwe rozwiązania. Zależy nam, aby przepisy trzech podpisanych ustaw weszły w życie. W ciągu dwóch tygodni ogłosimy decyzję, czy zostaną one odpowiednio znowelizowane, czy też przygotujemy całkiem nową ustawę wprowadzającą - zapewnia Jakub Gołąb, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia.

To oznacza, że do tego czasu podpisane ustawy pozostają martwym prawem.

Autorzy:

  • Dominika Sikora
  • Współpraca Artur Radwan