wtorek, 3 marca 2009

Doping: Inspektor dzwoni trzy razy

Bartosz Klimas 03-03-2009, ostatnia aktualizacja 03-03-2009 17:06

Światowa Agencja Antydopingowa chce znać miejsce pobytu sportowca z dokładnością do godziny. Tak aby w każdej chwili móc go skontrolować. Czasem o losie zawodnika może przesądzić przebita opona albo opóźniony samolot.

- Musiałem dostarczyć próbkę urzędnikowi, który obserwował, jak stoję z opuszczonymi spodniami - skarży się Andy Murray.
źródło: AFP
- Musiałem dostarczyć próbkę urzędnikowi, który obserwował, jak stoję z opuszczonymi spodniami - skarży się Andy Murray.

Sportowcy nie przyjmują obecnych regulacji z zachwytem. W najlepszym razie ze zrozumieniem. Czasem ze świętym oburzeniem, czasem z obawą o utratę świętego spokoju. Dokładnego określenia miejsca pobytu wymagają założenia programu o nazwie „Whereabouts”.

To jeden z trybów antydopingowej machiny ADAMS (Anti-Doping Administration and Management System), która rejestruje m.in. wyniki badań zawodnika. Jednak „Whereabouts” budzi najwięcej kontrowersji. 1 stycznia program przyjęły władze światowego tenisa.

Międzynarodowa Federacja Tenisowa ITF (także w imieniu WTA i ATP) wymaga, aby tenisiści informowali o tym, gdzie będą przebywać każdego dnia przez jedną godzinę pomiędzy 5 a 23. W ciągu tej jednej wybranej godziny mogą oczekiwać kontroli przeprowadzonej poza zawodami. Nowe reguły dotyczą pięćdziesięciu czołowych zawodniczek i zawodników, dziesięciu najlepszych debli oraz piętnastki graczy na wózkach.

Prawa milionerów

Są już pierwsze efekty. Nie w postaci wykrytego dopingu, ale narzekań Rafaela Nadala (Hiszpan twierdzi, że to haniebny proceder, bo sportowców traktuje się jak przestępców) oraz Szkota Andy’ego Murraya, który ma dość, bo od początku roku był sprawdzany trzykrotnie.

- Przyjechali o siódmej rano, gdy tylko wróciłem z Australii, mimo że byłem badany cztery dni wcześniej, podczas Australian Open. Byłem półprzytomny i musiałem dostarczyć próbkę urzędnikowi, który obserwował, jak stoję z opuszczonymi spodniami – opisuje swój dramat Brytyjczyk i dodaje, że innym razem inspektorzy nawiedzili go w czasie wakacji.

Nie było wyjścia – trzy „zawalone” testy oznaczają poważne kłopoty. Usprawiedliwienia nie są przyjmowane. – A co jeżeli samolot się spóźni? – pyta Murray. Dowodem na prawdopodobieństwo podobnej sytuacji jest Mike Bryan, tenisista, który wraz z bratem tworzy najlepszą parę deblową świata. W ciągu sześciu tygodni nie stawił się na dwóch kontrolach – raz, jak twierdzi, złapał gumę, drugi raz zasiedział się na śniadaniu.

Jeżeli w ciągu najbliższych tygodni przegapi jeszcze jedno badanie, zostanie zawieszony. Tak jak brytyjska mistrzyni świata w biegu na 400 m Christine Ohuruogu, która została na rok zdyskwalifikowana po opuszczeniu trzech testów w latach 2005 – 2006. – Owszem, to uciążliwy system, ale nie da się nikogo złapać, dzwoniąc i uprzedzając, że zostanie zbadany w ciągu najbliższych dwóch dni – ripostuje Roger Federer.

– Chcę, żeby tenis był czystym sportem, dlatego zgadzam się na te warunki – twierdzi Szwajcar. Przeciwnikami systemu proponowanego przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) są czołowi piłkarze z Wysp Brytyjskich. Wayne Rooney, Steven Gerrard i John Terry nie zamierzają pozwolić, aby ktoś nękał ich podczas wakacji.

FIFA nie podpisała nowych regulacji, popierając zawodników twierdzących, że „nawet multimilionerzy mają swoje prawa”. Oczywiście Światowa Federacja Piłkarska kooperuje z WADA, a piłkarze podkreślają swoje zaangażowanie z walkę z nielegalnym wspomaganiem, jednak na swoich zasadach. Ostatnio do protestów przeciw „Whereabouts” przyłączyło się 65 sportowców z Belgii (między innymi kolarze, co musi budzić uśmiech zażenowania). Złożyli nawet pozew do sądu.

Idea kontra interpretacja

Założenia systemu ADAMS nie są nowe. Część dyscyplin przyjęła je jeszcze przed igrzyskami w Atenach, czasem w niepełnym wymiarze. Obecnie program jest rekomendowany we wszystkich państwach, które podpisały Światowy Kodeks Antydopingowy. Ale pełne wprowadzenie systemu nie będzie łatwe.

- Projekt nie jest zgodny z regulacjami Unii Europejskiej o ochronie danych osobowych. UE obawia się, że poufne dane przejmą nie tylko urzędnicy WADA, ale też ktoś inny – mówi prof. Jerzy Smorawiński, przewodniczący Komisji do zwalczania dopingu w sporcie. Mimo to część państw europejskich, jak Niemcy i Holandia, przyjęła całość lub część regulacji. Inne – w tym Polska – nie. – Korzystamy ze swojego programu. Do WADA przekazujemy informacje o próbkach z wynikiem pozytywnym. Nasi zawodnicy są zobowiązani do przedstawienia trzymiesięcznego planu przygotowań, ale nie wymagamy od nich określania miejsca pobytu z dokładnością do godzin – wyjaśnia prof. Smorawiński.

– Badania poza zawodami wykonywane są zwykle w trakcie zgrupowań, nie posuwamy się do wizyt w domu. Chyba że mamy podejrzenia wobec konkretnego zawodnika, ale nawet wtedy staramy się robić to podczas treningu. Konieczność zgłaszania każdej, nawet kilkugodzinnej, zmiany miejsca pobytu to moim zdaniem nadinterpretacja i przesada. Oczywiście zgadzam się z samą ideą, bo przecież trzeba pamiętać o przypadkach uczestników Tour de France czy sportowców z Chin, których nie można było znaleźć tygodniami.

Godzina próbki

W praktyce ADAMS to login i hasło do systemu umieszczonego na internetowej stronie WADA, gdzie sportowiec uaktualnia dane i informacje o miejscu pobytu. – Nasz ulubiony ADAMS... – uśmiecha się Mateusz Kusznierewicz, zapytany o swoje doświadczenia.

Jest objęty systemem przez Międzynarodową Federację Żeglarską. Teoretycznie musi określić planowane miejsce pobytu z dokładnością do dwóch godzin. W praktyce podaje góra dwa miejsca dziennego pobytu. Nie da się przewidzieć więcej. – Rozumiem pomysł nieoczekiwanych kontroli i nie mam z tym problemu, choć oznacza to, że mogą cię zaskoczyć wszędzie, nawet podczas kolacji w restauracji – mówi i dodaje, że sam nie doświadczył jak dotąd niespodziewanej wizyty.

Koledzy żeglarze czasem przyjmowali inspektorów, ale nie było najść w restauracjach. Zwykle w hotelu albo podczas treningu. Jednak ADAMS sprawia, że w każdej chwili do domu polskiego żeglarza, tenisisty (sprawa dotyczy pięciorga, w tym dwojga graczy na wózkach) lub przedstawiciela dyscypliny, której centrala wdrożyła system – m.in. biatlonu, narciarstwa, tenisa stołowego i kolarstwa – mogą zapukać specjaliści z WADA. Nagła i niezgłoszona decyzja o wyjściu do kina albo wyjeździe na ryby może więc oznaczać wiele dodatkowych emocji.

Rzeczpospolita

Kaczyński się myli...Gabon

03.03.200915:20
Gabon
Gabon - Fot. sxc.hu

Gabon nie słynie z produkcji orzeszków! Tylko z... Ze względu na rosnącą wśród polskich polityków popularność tego afrykańskiego państwa, postanowiliśmy ponieść kaganek oświaty. Każda okazja jest dobra, żeby się czegoś nauczyć.

Skąd wziął się Gabon w zbiorowej świadomości Polaków? Przybliżaniem problematyki gabońskiej zajął się sam Jarosław Kaczyński. Gabon to jego nowe, ulubione państwo.

- Równie dobrze można powiedzieć, że Gabon Polskę zaatakuje, później uzyskać informację, że jednak nie i stwierdzić, że to jest wielki sukces - objaśniał prezes PiS osiągnięcia rządu na szczycie UE. Przy innej okazji informował, że w Gabonie masowo uprawia się orzeszki. My dotarliśmy do jeszcze jednej, archiwalnej i zapomnianej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat Gabonu - posłuchajcie sami. (Dźwięk za TOK FM)

O Gabonie wspominali też ostatnio Stefan Niesiołowski, Zbigniew Chlebowski i Sebastian Karpiniuk, którzy uważają, że wypowiedzi Kaczyńskiego na temat tego państwa, są rażąco niesprawiedliwe.

Jak jest naprawdę? Z czego słynie Gabon? Czy naprawdę uprawiają tam orzeszki, a ich armia jest w stanie zaatakować nasz kraj?

Pełna nazwa - Republika Gabońska
Całkowity obszar - 267 667 km kwadratowych
Całkowita długość granic lądowych - 2533 km

Linia brzegowa - 880 km

Stolica - Libreville

Populacja - ok. 1,5 miliona

Język urzędowy - francuski

Waluta - frank CFA (The Communauté Financiere Africaine franc)

Urzędujący prezydent - Omar Bongo

Urzędujący premier - Jean Eyeghe Ndong

Siły zbrojne - ok. 5000 żołnierzy (Uff...)

Zasoby naturalne - ropa naftowa, mangan, uran, złoto, drewno, rudy żelaza, energia wodna

Główne uprawy - jams, taro, maniok, trzcina cukrowa, kawa, kakao, palma oleista

Czyli, wbrew obiegowej opinii, rozpowszechnianej między innymi przez prezesa PiS, Gabon z produkcji orzeszków nie słynie...

CZYTAJ TEŻ:

Jarosław Kaczyński założył konto w banku

"Małpiarnia z Chicago" u Niesiołowskiego


Jakub Tomczak posiedzi "po angielsku"

ika , mns , pap , zyt 03-03-2009, ostatnia aktualizacja 03-03-2009 15:37

Zasądzone przez brytyjski sąd dożywocie dla Jakuba Tomczaka nie podlega dostosowaniu do polskiego prawa - zdecydował Sąd Najwyższy. - To nietrafne stanowisko - ocenia w rozmowie z "Rz" karnista, prof. Piotr Kruszyński

Jakub Tomczak
autor zdjęcia: Bartosz Jankowski
źródło: Fotorzepa
Jakub Tomczak

Za gwałt, ciężkie pobicie i okaleczenie 48-letniej Brytyjki, których dopuścił się Tomczak, prawo w Polsce przewiduje maksymalnie 12 lat więzienia. Sąd jest też związany tym, że Tomczak po 9 latach może się ubiegać o zwolnienie z więzienia. Według naszego prawa, skazani na dożywocie mogą starać się o przedterminowe zwolnienie dopiero po 25 latach.

SN uznał jednak, że wyroki zagranicznych sądów wobec polskich obywateli przekazanych tym państwom na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA), a potem wydanych Polsce do odbycia kary, nie podlegają dostosowaniu do polskiego prawa.

"Nasz ustawodawca trochę się pośpieszył" - powiedział w uzasadnieniu sędzia SN Piotr Hofmański. Przyznał, że nie jest to "rozwiązanie najlepsze z możliwych, ale SN nie może redefiniować woli ustawodawcy". Podkreślił, że jest już nowa decyzja ramowa UE w całej sprawie, którą polski ustawodawca musi się zająć, co "może polepszyć sytuację Tomczaka".

"Trzeba poszukiwać drogi do zmiany prawa" - powiedział dziennikarzom obrońca Tomczaka, mec. Mariusz Paplaczyk. Dodał, że liczy tu na inicjatywę ministra sprawiedliwości. Nie wykluczył skargi konstytucyjnej w całej sprawie, bo według niego SN przyjął wersję najgorszą dla Tomczaka.

Prof. Kruszyński: 12 lat - to byłby rozsądny wyrok

Dzisiejszą decyzję Sądu Najwyższego negatywnie ocenia karnista, prof. Piotr Kruszyński.

– Moim zdaniem zaprezentowane przez sąd stanowisko jest nietrafne. Z pełnym szacunkiem, ale ja się z nim nie zgadzam – mówi "Rz" prof. Kruszyński. Przyznaje, że polski sąd jest związany wymiarem kary orzeczonej wobec Tomczaka przez sąd w Wielkiej Brytanii. – Ale jeśli w polskim kodeksie karnym taka kara nie jest przewidziana, to mechaniczne jej przenoszenie nie ma sensu. Choćby dlatego, że mamy teraz do czynienia z takim oto dziwolągiem prawnym: skazany dostał dożywocie, a zarazem po dziewięciu latach będzie mógł starać się o przedterminowe zwolnienie. A to przy dożywociu w Polsce jest możliwe po 25 latach – wyjaśnia.

Zdaniem prof. Kruszyńskiego najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby orzeczenie 12 lat więzienia, co proponowali obrońcy, bo taką właśnie maksymalną karę przewiduje za gwałt polski kodeks karny.

Prof. Hołda: to trafna decyzja

Przeciwnego zdania jest prof. Zbigniew Hołda z UJ, który ocenia decyzję Sądu Najwyższego jako trafną. - Klucz do tej sprawy tkwił gdzie indziej, mianowicie w tym, że już na początku, gdy brytyjski sąd wystąpił do Polski z wnioskiem o Europejski Nakaz Aresztowania wobec tego obywatela, polski sąd zastrzegł, że w razie skazania ma on odbywać karę w Polsce - uważa profesor. Gdyby nie to - twierdzi prawnik - dopiero po wyroku skazującym w Wielkiej Brytanii można byłoby wystąpić o przekazanie go do Polski "na zasadach ogólnych". - Wtedy można byłoby dostosować przepisy i pan Jakub otrzymałby karę 12 lat więzienia, a po 6 latach mógłby się starać o przedterminowe zwolnienie - podkreślił Hołda.

- Wydaje mi się, że był to pierwotny błąd obrońców, którzy sami tego chcieli - dodał.

Tomczak zaprzecza

Jakub Tomczak od początku procesu (najpierw przed polskim potem przed brytyjskim sądem) zaprzeczał stawianym zarzutom.

Został on skazany za to, że w nocy z 22 na 23 lipca 2006 r. brutalnie pobił i zgwałcił kobietę w brytyjskiej miejscowości Exter. W czasie procesu pojawiło się wiele wątpliwości co do materiału dowodowego. Najpierw kontrowersje wzbudzały badania DNA, którym Polak został poddany.

Później pojawiły się niejasności przy identyfikacji Tomczaka na nagraniu monitoringu miejskiego. Obrońcy twierdzili, że mężczyzna widoczny na nagraniu z kamer przemysłowych, jak idzie za Brytyjką, to nie Tomczak.

Rodzina i przyjaciele skazanego Polaka założyli specjalną stronę internetową, na której opisują szczegóły dotyczące procesu i późniejszych wydarzeń związanych z określeniem długości odbywania nałożonej na Tomczaka kary.

"Rz" Online