Choć Obama nie zdołał pokonać w sto dni islamskich bojówkarzy, wprowadzić pokoju na Bliskim Wschodzie, czy rozbroić Korei Północnej, w tych i innych kwestiach stworzył już pewne, ważne podstawy do dalszych działań i rozmów. Co najważniejsze, globalne sondaże zrobione po jego pierwszej zamorskiej podróży pokazały, że zaczął on przywracać dobre imię oraz reputację Ameryce, co jest kluczowym czynnikiem prowadzącej do sukcesu polityki.
Jeszcze przed postawieniem kroku na obcej ziemi, Obama zaczął od zamknięcia niesławnego ośrodka więziennego w bazie Guantanamo, sprawiając tym samym, że Stany Zjednoczone zaczęły przestrzegać tego samego prawa, którego wymagają od innych narodów. Wielokrotnie powtarzał też, że "Ameryka nie prowadzi tortur" i przestrzega praw człowieka.
Tym, którzy podobnie jak były wiceprezydent Dick Cheney twierdzą, że tego rodzaju działania sprawią, że Ameryka będzie bardziej podatna na ataki, nawet niektórzy byli przedstawiciele administracji Busha odpowiadają, że nowe podejście w działaniach wywiadu i nie uciekanie się do kontrowersyjnych technik może przynieść większe efekty.
Obama stara się dotrzymywać swych obietnic wyborczych i podał już datę zakończenia niepopularnej w Stanach Zjednoczonych wojny w Iraku. - Pozwólcie, że powiem to tak wyraźniej, jak tylko potrafię: do 31 sierpnia 2010 roku nasz misja w Iraku dobiegnie końca – ogłosił.
Jednak niebezpieczeństwa są również dość wyraźne. Od stycznia w Bagdadzie i innych miastach zginęły setki irackich cywilów. Administracja Obamy oraz amerykańscy przywódcy wojskowi starają się umniejszać ten problem, oskarżając o zamachy samobójcze kilka komórek bojówkarzy. Bez wątpienia należy wykonać jeszcze wiele pracy, aby ustabilizować sytuację w Iraku pod względem militarnym i politycznym.
Ograniczanie wojsk w Iraku oznacza zwiększanie sił w Afganistanie, który wzdłuż granicy z Pakistanem nadal uznawany jest za centralny punkt wojny z terrorem. - Jeśli afgański rząd przejdzie w ręce talibów lub pozwoli na to, by al Kaida mogła spokojnie działać – powiedział Obama w marcu – "ten kraj stanie się na nowo bazą terrorystów".
Prezydent nakazał więc wysłanie tam do lata nowych 21 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Jednak wszelkie rozmowy o zwiększonych siłach naziemnych, negocjacje z umiarkowanymi talibami i wspomaganie afgańskich sił bezpieczeństwa nie zmniejszą ryzyka, dopóki sami mieszkańcy Afganistanu nie zobaczą, że pokój może przynieść im korzyści. Jak mówi Obama, "nie będzie trwałego pokoju, jeśli nie poszerzymy pola możliwości ludności w Afganistanie i Pakistanie".
Ogromna bieda i desperackie poszukiwanie możliwości wyżywienia siebie i swych rodzin są ogromnym problemem obu państw. Poza tym afgańskie społeczeństwo zaczyna odwracać się od koalicji, której przewodzą Stany Zjednoczone częściowo także dlatego, że coraz więcej cywilów ginie w atakach powietrznych prowadzonych przeciwko terrorystom. Jak pokazują sondaże, pod koniec roku 2007 talibowie mieli zaledwie 8 procent poparcia w społeczeństwie w Afganistanie, ale teraz dane te zmieniają się na niekorzyść koalicji.
Podobna sytuacja jest Pakistanie. Kiedy bezzałogowe samoloty lub lotnictwo koalicji atakuje bojówkarzy, ale giną przy tym również cywile, ludność zwraca się przeciwko Stanom Zjednoczonym. Około miesiąc temu prezydent Obama ujawnił afgańsko-pakistańską strategię zmierzającą do ustabilizowania sytuacji w regionie, ale w następnych tygodniach sytuacja pogorszyła się tak bardzo, że przedstawiciele Wielkiej Brytanii oraz inni przywódcy obawiają się przejęcia władzy przez talibów w uzbrojonych nuklearnie Pakistanie.
Zirytowany rząd Pakistanu oskarża Stany Zjednoczone o sianie paniki i podkreśla, że ma pełną kontrolę nad swoim krajem i swoim arsenałem nuklearnym. Trudno jednak lekceważyć niebezpieczeństwo, kiedy talibowie przejmują kolejne ziemie i w ramach tak zwanej "umowy pokojowej" coraz bardziej zbliżają się do stolicy kraju, Islamabadu. 6 i 7 maja Obama ma spotkać się w Waszyngtonie z prezydentami Pakistanu i Afganistanu. Rok 2009 może się bowiem okazać przełomowym w walce z pakistańskimi i afgańskimi bojówkarzami.
Jeśli chodzi o Iran, nic formalnego nie dzieje się po żadnej ze stron, choć jeszcze dwa lata temu kandydat Obama zapowiadał, że będzie bezpośrednio zaangażowany w tą sprawę. Po 30 latach wrogości prezydent Obama zaoferował jednak Iranowi "obietnicę nowego początku" i od tego czasu wyraźnie sygnalizował, że Stany Zjednoczone zmieniają swoje podejście. Rząd irański odpowiadał w sposób uprzejmy zapowiadając, że jest otwarty, jeśli administracja amerykańska rzeczywiście zmieni swą politykę wobec Iranu.
Tego rodzaju rozwój wydarzeń z pewnością nie będzie dobrze przyjęty przez rząd izraelski, który chce przekonać, że jest gotów zbombardować ośrodki nuklearne Iranu. Relacje z tym państwem są również ważne dla Obamy, który wyznaczył nowego wysłannika pokojowego do spraw Bliskiego Wschodu, senatora Goerge'a Mitchella, sygnalizując tym samym, że chce negocjacji miedzy Izraelem i Palestyńczykami. Problem jednak polega na tym, że nowy premier Izraela Benjamin Netanyahu sugeruje nawet, że jego państwo nie zaangażuje się w rozmowy z Palestyńczykami, dopóki Stany Zjednoczone nie zajmą się kwestią irańską.
W zeszłym tygodniu Obama powiedział królowi Jordanii Husseinowi w Białym Domu: - Mam nadzieję, że w ciągu następnych kilku miesięcy zaczniemy obserwować gesty dobrej woli po wszystkich stronach.” Dodał jednak: „Nie możemy wiecznie rozmawiać; w pewnym momencie trzeba podjąć jakieś kroki tak, aby ludzie mogli zobaczyć postępy na swojej ziemi". Prezydent zaprosił też do Białego Domu przywódców Izraela, Egiptu i Autonomii Palestyńskiej.
Kolejne sto dni administracji prezydenta Baracka Obamy będą wypełnione mniejszymi spotkaniami w Białym Domu oraz wielkimi szczytami poza granicami kraju – w lipcu w Rosji, a następnie w Chinach.
Poprzez swą aktywność Obama wyraźnie zmienia politykę Stanów Zjednoczonych odchodząc od "izolacyjnego i karnego" podejścia swego poprzednika. Sygnalizuje on, że oczyszczające atmosferę spotkania, na których omawiane są kwestie spójne, są lepsze niż ukrywanie głowy w piasek z nadzieją, że pewne rzeczy same przeminą.
Tłumaczenie: Onet.pl