wtorek, 19 maja 2009

Kim jest tajemnicza blogerka Kataryna?

To ona czeka na pozew od ministra

Kim jest tajemnicza blogerka Kataryna?

Kim jest osoba, którą syn ministra sprawiedliwości nazywa "wrednym babsztylem"? Najsłynniejsza w Polsce polityczna blogerka Kataryna - bo to ją zaatakował syn Andrzeja Czumy - nigdy nie ujawniła, kim jest ani jak się nazywa. Ocenia polityków i dziennikarzy i od lat intryguje internautów.

SYLWIA CZUBKOWSKA: Przez tyle lat chroniła pani swoją tożsamość, a teraz zapowiada pani, że jeżeli minister Andrzej Czuma rzeczywiście będzie chciał pani wytoczyć proces, to się pani ujawni. Dlaczego?

KATARYNA*: Bo chcę bronić mojego poczucia godności. Nie chcę pozwolić, by każdy wycierał sobie mną gębę i by robiono ze mnie internetowego opluwacza.

Jak pani sobie wyobraża takie ujawnienie się?

Czekam na mejla z oficjalnej poczty ministra Czumy z jego podpisem, w którym napisze, że chce mnie pozwać i potrzebuje moich danych. Jeżeli taki list dostanę, to mu odpowiem, podając swoje dane. Nie jestem oczywiście na tyle naiwna, by wierzyć, że to zostanie między nami. Nie wierzę w dyskrecję i dobrą wolę Czumy i jego syna pod tym względem. Siłą rzeczy będzie to już moje oficjalne ujawnienie się przed wszystkimi.

A blog dalej będzie pani pisała?

Nie, to już byłby koniec. Nie mogę sobie wyobrazić pisania tego, co piszę i robienia tego, co robię zawodowo. Tego się nie da połączyć. A z bloga jest mi łatwiej zrezygnować. Zresztą anonimowość daje mi ogromną swobodę. Bez tego założyłabym sobie kaganiec, żeby nie narazić się na procesy. I tak więc, to byłby koniec bloga.

Co takiego pani robi, że blog mógłby mieć na to wpływ?

Pisanie do internetu to dla mnie jest działalność całkiem poboczna, ale mam taką pracę, że gdyby to wszystko wyszło na jaw, to już zawsze byłabym postrzegana przez pryzmat tego bloga. Jak to pani wytłumaczyć? Załóżmy, że mam firmę reklamową i startuję w przetargach ogłaszanych przez instytucje publiczne. Każda moja wygrana byłaby analizowana jako efekt pozytywnych wpisów, a każdą przegraną sama bym sobie tłumaczyła jako skutek krytyki z internetu.

A ma pani firmę reklamową?

Oj, nie.

To nie ma problemu.

Wie pani, jak się funkcjonuje w jakimś w miarę zamkniętym środowisku, to zawsze są tematy polityczne, które mają na nie wpływ. I wiem, że tak jest w moim środowisku. Gdybym była, powiedzmy, prokuratorem, to przecież zupełnie inaczej odczytywano by moje teksty o Czumie. Nie jako niezależną krytykę, tylko krytykę podwładnego względem przełożonego i mogłabym mieć nieprzyjemności.

A jest pani prokuratorem?

Nie jestem oczywiście. Ja nie rozumiem, dlaczego moje imię i nazwisko, moja tożsamość są tak istotne. Gdybym pisała teksty śledcze z newsami, tobym to rozumiała, bo mogłoby być podejrzenie, skąd mam te informacje. Ale ja tylko komentuję teksty innych.

Ale cały czas nie rozumiem, skoro nie jest pani nikim znanym, to jaki wpływ na pani życie może mieć ujawnienie się?

Kilka lat temu, zanim jeszcze zaczęłam pisać bloga, a tylko udzielałam się na forum „Gazety Wyborczej” jako Kataryna, ostro krytykowałam tam Roberta Kwiatkowskiego, ówczesnego prezesa TVP. W tym samym czasie spotkałam go w realu w mojej pracy. Oczywiste jest, że gdyby wiedział, kim jestem, zupełnie inaczej wyglądałoby to nasze spotkanie.

Ale też tak dużo ze swojej anonimowości pani odpuściła. Dwa lata temu, kiedy pierwszy raz miałyśmy kontakt, zgodziła się pani tylko na pytania wysłane mejlem. Dziś rozmawiamy przez telefon – mam więc pewność, że jest pani kobietą.

Rzeczywiście na kontakty z dziennikarzami zaczęłam się zgadzać. Ale gdybym dzisiaj zaczynała, to byłoby zupełnie inaczej. Nie byłoby żadnych kontaktów z mediami, zadbałabym też o to, by nie można mnie było wyśledzić w internecie. Jetem trochę mało obcykana w tych sprawach i kiedyś nie wiedziałam, że można mnie namierzyć po mejlu czy adresie IP. Nawet mój nick jest mało wyszukany. Są osoby, które w życiu realnym znają mnie pod takim pseudonimem.

Więc Katarzyna to prawdziwe imię?

Najprawdziwsze.

A nazwisko?

Nie podam. Jeszcze.

Według wielu teorii spiskowych Kataryną mieli być m.in. dziennikarze: Robert Mazurek, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Luiza Zalewska, Mikołaj Lizut, Rafał Ziemkiewicz, albo politycy: Iwona Śledzińska-Katarasińska czy Jan Rokita. Swego czasu Krzysztof Leski ocenił, że Kataryną jest być może nawet kilka osób. Jak się nam udało ustalić, Kataryna to kobieta mieszkająca pod Warszawą. Pochodzi z Rzeszowa, ma 38 lat i intrygujący, tajemniczy głos.

– Rzeczywiście miałam taką ksywę w stanie wojennym, ale blogerką nie jestem. Nawet jej nie czytam – mówi Katarasińska. Z domysłów dziennikarzy i internautów śmieje się sama zainteresowana. – Miałam być dziennikarką Katarzyną Kolendą-Zaleską, dopóki ktoś nie wytropił, że kiedy pisałam bloga, ona nadawała na żywo z Rzymu – mówiła Kataryna w rozmowie z Robertem Mazurkiem dla „Dziennika”.

Zarówno zwolennicy, jak i polemiści blogerki przyznają, że charakteryzuje ją analityczny umysł, duża spostrzegawczość, sprawne pióro, żelazna logika, umiejętność wyszukiwania informacji w internetowych archiwach największych gazet, ich porównywania i wyłapywania nieścisłości. Często do informacji podanych w internecie lub gazetach dopisuje po prostu własne analizy, wskazuje wątpliwości – uzupełnia dziennikarskie materiały o interesujące spostrzeżenia. Jest bystra i podobno bardzo wrażliwa. Czyta kryminały.

Od samego początku głównym punktem odniesienia jej analiz jest „Gazeta Wyborcza”, w tym m.in. teksty Wojciecha Czuchnowskiego i Agnieszki Kublik. Tej ostatniej zarzucała, że podpowiada obecnej szefowej radiowej „Trójki”, którzy dziennikarze nie pasują do jej „apolitycznego” wizerunku. Kataryna nie zajmuje się jednak tylko mediami. Już w 2005 r. podczas kampanii prezydenckiej bezlitośnie i celnie punktowała ówczesnego kandydata SLD Włodzimierza Cimoszewicza.

Z blogerką kontakt nawiązało nawet antykorupcyjne stowarzyszenie Stop Korupcji. – Zainteresowaliśmy się m.in. opisaną przez nią sprawą bezprzetargowego zakupu prawie 50 tys. energooszczędnych żarówek Philipsa przez ministerstwo Waldemara Pawlaka, które polityk chciał rozdać Polakom – mówi Oliwer Kubicki, prezes stowarzyszenia. Kataryna sugerowała, że Pawlak zorganizował ich producentowi darmową reklamę. „A może ja nie doceniam Pawlaka? Może przed rozdaniem darmowych świetlówek logo Philipsa zostanie z nich pieczołowicie wymazane, żeby nikt nie posądził polskiego rządu o promowanie jednego produktu, jednej firmy?” – pytała Kataryna.

Twierdzi, że nie zna polityków, nie rozmawia z nimi i jej oceny wynikają głównie z analizy dostępnych informacji. Internet okazał się dla niej świetnym i powszechnie dostępnym źródłem. Z racji swoich fascynacji klubem Polonia Warszawa zaczynała od polemik na forach kibiców piłkarskich.

Mówi, że oczy otworzyły się jej dopiero po skandalu z aferą Rywina w 2002 r. Wtedy trafiła na szczyty blogerskiej popularności. Jej komentarze czytali politycy, dziennikarze, linkowały fora internetowe. Dziś jest jedną z wielu zawiedzionych nowym podziałem politycznym sierotek po PO – PiS, ale nie można jej wtłoczyć w ramy jakiejkolwiek partii politycznej w Polsce.

Podobno nie jest asertywna. Nie tylko udało się namówić ją na kilka wywiadów, ale niewiele brakowało, a słynna Kataryna z wirtualnej przestrzeni trafiłaby do głównego obiegu. Na pomysł wydania jej bloga w postaci książki kilka lat temu wpadł Marcin Kędryna z działu książki w Edipresse Polska. – Rozmawialiśmy mejlowo, więc nawet nie wiem, jak brzmi jej głos – opowiada Kędryna. Książka ostatecznie się nie ukazała, bo wydawnictwo zrezygnowało z pomysłu.

Blogerka pilnie strzeże swojej anonimowości, dlatego jak ognia unika dekonspiracji. Przyznała jednak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to ujawni swoją tożsamość i stanie przed sądem, by bronić swojego dobrego imienia w konflikcie z Krzysztofem Czumą. Syn ministra Andrzeja Czumy zażądał ujawnienia tożsamości autorki ostrych słów pod adresem swojego ojca. Kilka dni temu na jej blogu ukazał się wpis dotyczący dementi Czumy do informacji „Newsweeka” o rzekomych spotkaniach ministra w USA ze stanową prokurator. Media spekulowały, że być może chodziło o sprawę amerykańskich długów ministra. Andrzej Czuma, dementując doniesienia o spotkaniach, stwierdził: „Informacja ta została wymyślona najprawdopodobniej w celu kryptoreklamy strony WWW należącej do kolegi dziennikarza »Newsweeka«”. Kataryna tak to skomentowała: „Udał nam się minister sprawiedliwości, nie ma co. Oto jak profesjonalnie i rzeczowo urzędujący minister dementuje rzekomo nieprawdziwe informacje”.


Odliczyłeś ulgę, pokaż, że masz dzieci

Monika Pogroszewska 19-05-2009, ostatnia aktualizacja 19-05-2009 07:00

Fiskus kontroluje rodziców, którzy skorzystali z ulgi na dzieci. Szczególnie interesują go podatnicy, którzy uzyskali wysoki zwrot, rodzice rozwiedzeni, a także ci, których pociechy są już studentami

Wypełnianie PIT-a
autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa
Wypełnianie PIT-a

Fiskus interesuje się tą ulgą, ponieważ odliczenia są w niej najwyższe – od podatku można odjąć aż 1173,70 zł na każde wychowywane dziecko. W rozliczeniu za 2007 r., kiedy została wprowadzona, skorzystało z niej ok. 4 mln podatników. Łącznie odliczyli prawie 5,5 mld zł.

Zwrot pod lupą

Jak informuje Monika Sala-Szczypińska z Izby Skarbowej w Krakowie, fiskus przeprowadza czynności sprawdzające zwłaszcza wtedy, gdy z zeznania wynika wysoka kwota zwrotu. Gdy okaże się odliczona nieprawidłowo, rodzic może albo złożyć korektę i dopłacić podatek, albo zostanie wszczęte w jego sprawie postępowanie podatkowe, którego celem będzie określenie wysokości zobowiązania.

Wojciech Piotrowski, doradca podatkowy w KPMG, przypomina, że w tym roku nie trzeba było podawać w PIT/O nr PESEL dziecka ani innych danych.

– Teraz fiskus sprawdza informacje, które podatnicy mogli umieścić w zeznaniu – mówi.

Kto może zostać wezwany? Każdy, kto ma prawo do ulgi. Dotyczy to osób, które wychowują dzieci niepełnoletnie, studentów do 25. roku życia oraz dzieci bez względu na wiek, które pobierają zasiłek pielęgnacyjny lub rentę socjalną. Rodzic może więc przedstawić odpis aktu urodzenia lub zaświadczenie o uczęszczaniu pełnoletniego dziecka do szkoły. Z sygnałów od czytelników wynika, że urzędy najczęściej sprawdzają prawo do odliczenia na dzieci powyżej 18. roku życia. Warto, by student wcześniej postarał się o zaświadczenie z uczelni – polskiej lub zagranicznej. To ostatnie należy przetłumaczyć na język polski.

Jak podkreśla Damian Kubiś, doradca podatkowy w TPA Horwath, konieczne może być udokumentowanie dochodów dzieci pełnoletnich, np. poprzez przedstawienie PIT-11 (informacji od płatnika) czy też rocznego zeznania PIT-37 (praca) lub PIT-38 (dochody z giełdy). Rodzice tracą bowiem prawo do ulgi, jeśli pociecha zarobiła w 2008 r. więcej niż 3088,68 zł. Nie chodzi tu o kwotę 3091 zł, czyli dochód niepowodujący obowiązku zapłaty podatku. Dwa złote różnicy mogą powodować utratę odliczenia, o czym przekonał się jeden z czytelników.

W rozliczeniu za 2008 r. limit ten nie dotyczy jednak dzieci, które płacą ryczałt lub podatek liniowy. Luka w przepisach sprawiła, że część osób skorzystała z ulgi nawet przy wyższych dochodach dziecka.

– Teraz jednak mogą być wnikliwie sprawdzeni przez urząd. Bardzo prawdopodobny jest spór z fiskusem – mówi Damian Kubiś.

Problem po rozwodzie

Rodzice mogą dowolnie podzielić się ulgą, ale nie odliczą podwójnej kwoty. Problemy mają osoby rozwiedzione lub w separacji. Ulgę odlicza ten, u kogo dziecko faktycznie mieszka. Ojciec może np. odliczyć kwotę za dwa miesiące, jeśli w tym czasie opiekował się synem lub córką, a matka za pozostałe dziesięć miesięcy. Zdarza się jednak, że rodzice nie mogą się w tej kwestii porozumieć i oboje twierdzą, że dziecko przebywało u nich przez większość roku. W takim przypadku urząd zażąda orzeczenia sądu określającego sposób opieki nad dzieckiem.

– Problem może powstać, gdy nie ma decyzji sądu co do czasu opieki – dodaje Kubiś.

Opinia: Adam Bartosiewicz, doktor nauk prawnych, współautor komentarza do ustawy o podatku PIT

Ulga na dzieci pozwala znacznie obniżyć podatek. Nic więc dziwnego, że urzędy weryfikują prawo do odliczenia. Rodzice powinni zawczasu przygotować stosowne dokumenty.

W wypadku dzieci małoletnich wystarczy akt urodzenia. Dopiero w rozliczeniu za 2009 r. odliczenie będzie proporcjonalne (za poszczególne miesiące roku). W wypadku dzieci pełnoletnich trzeba przedstawić zaświadczenie z uczelni bądź szkoły oraz – jeśli dziecko zarabiało – udokumentować jego dochody. Nie mogą one przekraczać 3088,68 zł z wyjątkiem rozliczenia liniowego i ryczałtowego. Uważać powinny osoby rozwiedzione i w separacji, które dzielą się opieką nad dzieckiem. Jeśli nie mogą się porozumieć co do podziału ulgi, urząd zapewne weźmie pod uwagę orzeczenie sądu określające zasady wykonywania władzy rodzicielskiej i opieki nad dzieckiem.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki:

m.pogroszewska@rp.pl

Rzeczpospolita

Ustawa o finansowaniu partii do Trybunału

man 18-05-2009, ostatnia aktualizacja 19-05-2009 03:44

Prezydent Lech Kaczyński skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę ograniczającą finansowanie partii z budżetu państwa - poinformowała Kancelaria Prezydenta na swoich stronach internetowych.

Ustawa przewiduje, że od połowy 2009 r. do końca 2010 roku partie mają otrzymywać mniejszą subwencję budżetową: PO - o 44 proc., PiS - o 41 proc., SLD - o 11 proc., PSL - o 7 proc.

Nowe prawo zmienia też wysokość subwencji, jaką partie będą zobowiązane przeznaczać na fundusz ekspercki. Dotychczas miało to być od 10 do 20 proc., a teraz musi to być co najmniej 15 proc. środków otrzymywanych z budżetu.

Ustawa zakłada ponadto, że poza okresem kampanii wyborczej subwencja nie może być przeznaczana na finansowanie m.in. płatnych reklam oraz audycji telewizyjnych i radiowych.

Wprowadza także zakaz propagowania działalności partii za pomocą plakatów i haseł o powierzchni większej niż 2 m kw. Nowe prawo zobowiązuje PKW do odrzucenia sprawozdania finansowego partii w razie złamania tych przepisów.

Zgodnie z wyliczeniami wnioskodawców (jeszcze przed drobnymi zmianami Senatu) oznaczało to, że PO straci około 18 mln złotych, PiS - około 15,5 mln złotych, partie tworzące wcześniej koalicję Lewica i Demokraci (SLD, SdPl, Partia Demokratyczna - demokraci.pl, Unia Pracy) około 2 mln złotych, a PSL około 1 mln złotych.

PAP