poniedziałek, 13 lipca 2009

Szyfrant zaginął, bo chciał zaginąć

Trzy miesiące bezowocnych poszukiwań

Szyfrant zaginął, bo chciał zaginąć

Policji i służbom specjalnym nie wystarczyły trzy miesiące, aby rozwikłać tajemnicę zaginięcia szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego Stefana Zielonki. "To niepokojące, bo świadczy o słabości państwa. Taka sprawa nie może być bagatelizowana" - oceniają zgodnie eksperci od specsłużb.

Chorąży Zielonka wyszedł ze swojego warszawskiego mieszkania w drugi dzień świąt wielkanocnych. Do dziś nie jest jasne nawet to, kiedy dokładnie. Poszukiwania rozpoczęto dopiero kilka dni później, gdy żona poinformowała policję o zaginięciu męża. Dlaczego tak późno? "Była przekonana, że wyjechał służbowo. W służbie wywiadu wojskowego zareagowano dopiero następnego dnia po tym, gdy miał przyjść do pracy po zakończeniu zwolnienia lekarskiego" - mówi nam jeden z posłów sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

>>> Zaginiony szyfrant okaże się zdrajcą?

Od początku stołeczni policjanci mówili o trzech najpoważniejszych hipotezach: został zamordowany przypadkowo, popełnił samobójstwo lub jako wieloletni współpracownik innego wywiadu został wywieziony za granicę. Jednak szef kolegium ds. służb specjalnych Jacek Cichocki bagatelizował sprawę. "Nic nie wskazuje, aby chorąży nadal żył. Cierpiał na depresję, a jego wiedza nie jest niebezpieczna dla państwa" - mówił, gdy DZIENNIK na początku maja ujawnił zaginięcie chorążego.

Teraz prowadzący poszukiwania skupili się na dwóch hipotezach. Według pierwszej był na tyle cennym źródłem informacji, że obcy wywiad zaproponował mu rozpoczęcie nowego życia poza granicami Polski. Według drugiej teorii popełnił samobójstwo. Dlaczego dotąd nie został jednak odnaleziony? "Brutalna prawda jest taka, że jeśli powiesił się na jakimś drzewie, zostanie odnaleziony dopiero jesienią, gdy opadną liście" - tłumaczy poseł speckomisji.

>>> Policyjna specgrupa poszukuje szyfranta

Za tą wersją może przemawiać fakt, że korzystał z pomocy psychologa - rzeczywiście miał depresję wywołaną prawdopodobnie przedłużającą się weryfikacją (oczekiwał na nią od dwóch lat) oraz problemami rodzinnymi.

"Służby boją się przyznać, że mógł przejść na stronę wroga. To byłby cios w ich prestiż i wiarygodność wśród innych wywiadów krajów NATO-wskich. Tym bardziej że chorąży miał do czynienia z tak zwanymi nielegałami. To agenci szpiegujący na terenie innych krajów bez immunitetu dyplomatycznego" - twierdzi emerytowany oficer wywiadu.

Co się dzieje z szyfrantem Zielonką?

Eksperci uważają, że chorąży zdradził

Co się dzieje z szyfrantem Zielonką?

Jeśli zaginiony szyfrant wywiadu wojskowego Stefan Zielonka zdradził, to miał niezwykle cenny towar do zaoferowania w zamian za nowe życie. Przez 30 lat pracy poznał dziesiątki osób z polskich służb specjalnych: na podstawie jego charakterystyk można planować, kogo i jak należy próbować zwerbować.



W aferze zaginionego szyfranta, którego polskie służby nie mogą odnaleźć od trzech miesięcy, pojawia się coraz więcej sygnałów przemawiających za uczestnictwem w tej sprawie obcych służb. W sobotę DZIENNIK ujawnił, że chorąży Zielonka przed opuszczeniem domu zabrał osobiste pamiątki - nie wziął paszportu ani pieniędzy. To oznacza, że wiedział, iż nie wróci do domu.

Czy zdradził? Byli wysocy oficerowie polskich służb specjalnych przyznają, że taka hipoteza jest bardzo prawdopodobna. Co gorsza, według rozmówców DZIENNIKA ewakuacja za granicę to zazwyczaj zakończenie współpracy trwającej od dłuższego czasu - czyli szyfrant nie zdradził trzy miesiące temu, kiedy zniknął, ale o wiele wcześniej. Zdaniem fachowców nieprawdą jest, że chorąży z 30-letnim stażem pracy "nic nie wiedział”, jak twierdzą władze - wręcz przeciwnie, jego wiedza może być wykorzystana do zadania poważnego ciosu polskiemu wywiadowi.


DANIEL WALCZAK: Jeśli szyfrant jest w obcych rękach, to polskie służby poniosły straty. Pytanie tylko, czy poważne.

GROMOSŁAW CZEMPIŃSKI*: Poważne. Najcenniejsza wiedza, jaką posiadał, nie dotyczyła środków czy technik łączności, jakich używamy. To mniej więcej obce służby wiedzą. Jeśli on szyfrował dokumenty przez wiele lat, to z ich treści mógł się domyślać, gdzie były uplasowane źródła naszych informacji.

Gromadził elementy wiedzy i składał sobie układankę?

Nie on, lecz ci, którzy z nim teraz rozmawiają. On nie dałby sobie z tym rady. Ale oprócz tego ma inną cenną wiedzę - o ludziach, których zna. Potrafi ich opisać, powiedzieć, jakie kto ma słabe punkty. To jest najpoważniejsza strata: on charakteryzuje ludzi, z którymi pracował.

I to - jeśli rzeczywiście zdradził - jest towarem, którym płaci za nowe życie?

Tak. Ci, którzy mówią, że on nic nie wiedział, nie znają pracy wywiadowczej. To jest właśnie sukces dla każdej służby: mieć człowieka w środku struktury przeciwnika, który będzie typował, kim warto się zająć.

Tylko tyle?

Odpowiem tak: w 1975 r. wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i w tym samym roku musiałem wracać. Jedna osoba z naszego rocznika w szkole wywiadu, którą skończyłem w 1972 r., uciekła za granicę i zdradziła. Ten facet, chociaż nigdy nie pracował w centrali, a w wywiadzie był półtora roku, miał jednak taką wiedzę, że trzy czwarte rocznika zostało wycofane z zagranicy. To nie oznaczało, że obce służby, podchodząc do tych ludzi, miałyby szanse werbunku, ale one wiedziały, kogo szukać. Bo ten facet znał ludzi. I tak samo jest w przypadku tego chorążego.

Czyli gdyby nasz szyfrant nagle zapukał do ambasady obcego kraju i powiedział: "Nazywam się chorąży Zielonka i chcę do was przejść”, toby go wzięli?

A dlaczego nagle? Wywiady rzadko zgadzają się na natychmiastową ucieczkę - najczęściej proszą, by człowiek trochę popracował, zasłużył na wyjazd. A jak już ktoś taki zacznie rozmawiać z przeciwnikiem, to jest stracony, nie pójdzie zameldować przełożonym. Dlatego przy hipotezie o zdradzie trzeba zakładać, że współpraca mogła trwać od dawna.

*Gromosław Czempiński, wieloletni oficer wywiadu PRL, w latach 1993 - 1996 szef Urzędu Ochrony Państwa


DANIEL WALCZAK: Jeśli szyfrant rzeczywiście zdradził, to czy wywiezienie go z Polski bez alarmowania kontrwywiadu byłoby czymś trudnym?

MAREK DUKACZEWSKI*: Nie. Skoro można to było zrobić w czasie zimnej wojny z Ryszardem Kuklińskim czy z Olegiem Gordijewskim, który został wywieziony przez Brytyjczyków z ZSRR, to dziś przy otwartych granicach nie ma z tym najmniejszego problemu. Mógł pojechać pociągiem np. do Berlina, gdzie dostałby nowe dokumenty, a stamtąd do jakiegoś portu. Wsiadłby na statek i ślad by po nim zaginął.

Dobrze, wiemy jak. Ale dlaczego?

Nie chcę dopuszczać myśli, że on to zrobił. Ale gdyby - byłby to efekt sytuacji związanej z akcją weryfikacją w służbach wojskowych. Na rynku pojawiła się kilkusetosobowa grupa żołnierzy, których weryfikacja zwyczajnie upodliła. Oni ufali swojemu państwu, a to państwo się od nich odwróciło. Zostali pozostawieni sobie. W identyczny sposób po likwidacji SB w latach 90. wielu oficerów, którym dano wilczy bilet, przeszło na drugą stronę do świata przestępczego.

Zielonka pracował w WSI 30 lat, czekał na weryfikację.

Rozmawiałem z ludźmi, którzy go znali. Pracował w kraju i za granicą, dużo wiedział. Gdyby pan z nim rozmawiał, jestem pewien, że byłby pan zdziwiony, że jest tylko chorążym. A on wrócił do kraju, gdzie w WSI tacy jak on zaczęli być traktowani jak ludzie drugiej kategorii, jak przestępcy. Taki czynnik psychologiczny to wspaniały prezent, jaki dostały obce służby. Daliśmy im na tacy ludzi zawiedzionych, sfrustrowanych. Nazywamy to bazą werbunkową - ludzie tak potraktowani to osoby, po które bardzo łatwo sięgnąć.

A jak się sięga? Mówi: "chodź do nas, u nas jest lepiej”?

To nie musi być od razu twardy werbunek. Może ktoś oferował mu pomoc w trudnej sytuacji, może nawet występował jako biznesmen potrzebujący informacji, pomocy. I dopiero potem, kiedy się zaangażował, padło stwierdzenie: „pracujesz z obcą służbą”.

*gen. Marek Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych w latach 2001 - 2005


środa, 8 lipca 2009

Ujawniono akt zgonu Jacksona. Nie ma w nim przyczyny śmierci

mm, AP
2009-07-08, ostatnia aktualizacja 2009-07-08 07:56
Fragment aktu zgonu Michaela Jacksona opublikowany na accesshollywood.com
Fragment aktu zgonu Michaela Jacksona opublikowany na accesshollywood.com
Fot. za accesshollywood.com

Departament Zdrowia w Los Angeles ujawnił treść aktu zgonu Michaela Jacksona. Nie podano w nim przyczyny zgonu, nie jest ona jeszcze ostatecznie określona. Nie jest też pewne, gdzie ostatecznie spocznie ciało Jacksona. Wczoraj na publicznych uroczystościach fani i przyjaciele pożegnali króla popu.

Fragment aktu zgonu Michaela Jacksona opublikowany na accesshollywood.com
Fot. za accesshollywood.com
Fragment aktu zgonu Michaela Jacksona opublikowany na accesshollywood.com
Bracia Michaela Jacksona wnoszą jego trumną na pożegnalną galę
Fot. POOL REUTERS
Bracia Michaela Jacksona wnoszą jego trumną na pożegnalną galę
Córka Michaela Jacksona, Paris, w otoczeniu rodziny na pożegnalnej gali
Fot. POOL REUTERS
Córka Michaela Jacksona, Paris, w otoczeniu rodziny na pożegnalnej gali
ZOBACZ TAKŻE
Nie podano przyczyny zgonu

W akcie zgonu muzyka zaznaczono, że określenie przyczyny śmierci zostało "odłożone". Wciąż trwają badania mózgu króla popu. Dopiero po ich zakończeniu, będzie można podać dokładną przyczynę zgonu.

Dane do aktu zgonu podała siostra Michaela La Toya Jackson. Akt można zobaczyć tutaj>>

Nie wiadomo co z pogrzebem

W akcie zgonu nie podano także miejsca pochówku króla popu. Nie wiadomo także, kiedy odbędzie się pogrzeb. Początkowo podawano, że jego ciało miało spocząć na cmentarzu Forest Lawn jeszcze przed oficjalnymi uroczystościami pogrzebowymi. Tak się nie stało. Po prywatnym pożegnaniu, trumna Jacksona została przewieziona na publiczną galę.

- Ostatnia wiadomość, jaką mam jest taka, że rodzina jeszcze chowa ciała - powiedział Ed Winter z policji w Los Angeles. Jak dodał, rodziny często zwlekają z pogrzebem do zakończenia badań mózgu. Dopiero wówczas odbywa się pogrzeb.

Pożegnanie

Wczoraj na wielkiej gali rodzina, przyjaciele i fani pożegnali króla popu. - Tatuś był najlepszym ojcem, jakiego można sobie wyobrazić - mówiła płacząc córka Jacksona, Paris. - Wiem, że Bóg jest dobry. Musiał go potrzebować. Michael, kochamy Cię - powiedział podczas pożegnalnej uroczystości Stevie Wonder. Czytaj więcej>>

Córka Jacksona. Wzruszające przemówienie