niedziela, 8 listopada 2009

Seks po studencku

Fot. Marcin Bugalski

Kocha się bardzo często i w różnych miejscach. Lubi eksperymentować i czerpie z tego dużą przyjemność. Partnerów zmienia jak rękawiczki. Potomek Casanovy? Prawnuk Don Juana? Nie, statystyczny polski student. Lub studentka.

"Dla mnie to miejsce odreagowania i kochania. Dosłownie. Spotykam się ze swoim chłopakiem na którymś z poziomów i dajemy sobie miłość w tej świątyni wiedzy. (...) Do tego trzeba znaleźć na te kilka minut spokojny zakątek między regałami. Ostatnio kochałam się, mając ze swojej lewej strony dzieła Marie von Ebner-Eschenbach, a z prawej kilka tomów Roberta Musila".

To wiadomość z bloga Rafy, studentki germanistyki UW, która w ten sposób opisała swe wspomnienia związane z Biblioteką UW. Jak się potem okazało, nie była jedyną osobą, która uznała seks między regałami za fascynujące przeżycie. Kilka par zostało potem przyłapanych przez pracowników BUW-u, zmuszając władze biblioteki do wprowadzenia surowszego regulaminu.

Młodzi ludzie lubią się kochać w nietypowych miejscach, gdyż to intensyfikuje doznania. I choć, jak wynika z badań przeprowadzonych przez firmę Durex, jednym z najpopularniejszych miejsc do uprawiania seksu jest sypialnia rodziców, to równie interesujący może być samochód, park, toaleta publiczna, przymierzalnia w sklepie lub ogród. Lubią też uwieczniać swoje wyczyny za pomocą kamery wideo.

Koniec tabu

Z każdą dekadą zmienia się nastawienie młodych ludzi do seksu. Stają się oni bardziej otwarci i pozbawieni zahamowań. W przeciwieństwie do własnych rodziców, dla których ten temat był wstydliwy, dziś studenci nie mają żadnych problemów, aby o tym rozmawiać.

Według seksuologa Zbigniewa Lwa-Starowicza pomaga im w tym rozluźnienie sztywnych zasad moralnych. Podobnego zdania jest Witold Świętnicki, reżyser filmu "Dyskusja", w którym pokazał zachowania łóżkowe Polaków. - Młodzi ludzie mają dziś pełniejszą świadomość własnej seksualności i są bardziej otwarci - uważa reżyser. Za scenariusz do jego filmu posłużyły teksty z serwisów randkowych i czatów. Aktorami byli naturszczycy wyłowieni z internetu. Było ich 65, w większości studentów, gdyż inni, choć odważni w sieci, nie byli w stanie powtórzyć swoich wypowiedzi przed kamerą.

Otwartość studentów wynika także z tego, że lubią się kochać i robią to znacznie częściej niż reszta społeczeństwa, średnio 126 razy w roku, podczas gdy inni Polacy zaledwie 100 razy. Są ze swego życia seksualnego zadowoleni i jest ono dla nich niezwykle istotne. Jak wynika z wewnętrznych badań przeprowadzonych wśród studentów Instytutu Polityki Społecznej, dla 68 proc. z nich miłość fizyczna jest niezwykle ważna, a dla 26 proc. - raczej ważna. Zaledwie 2 proc. uznało ją za nieważną, tyle samo nie miało na ten temat zdania.

Jak wypada na ich tle statystyczny Polak? Raczej kiepsko. W raporcie firmy Durex można przeczytać, że własne życie seksualne ocenia raczej słabo, zaledwie co drugi jest z niego zadowolony. - To jak najbardziej normalne, że studenci są bardzo aktywni na tym polu - uważa psycholog Konrad Pluciński. - Od reszty społeczeństwa różnią się kilkoma czynnikami, które sprzyjają nawiązywaniu kontaktów seksualnych. Po pierwsze, mają dużo wolnego czasu. Po drugie, zazwyczaj nie mają zobowiązań typu dom, rodzina. Po trzecie, mają duży dostęp do potencjalnych partnerów. I na koniec: są na tyle młodzi, że mają jeszcze w sobie dużo ciekawości - wyjaśnia Pluciński.

Dlatego tak bardzo lubią eksperymentować. Według firmy Durex inspiracji szukają przede wszystkim osoby między 21. a 24. rokiem życia, a więc takie o nie największych jeszcze doświadczeniach seksualnych. Stosują m.in. lubrykanty, maski lub sztuczne penisy. Co 10. badany nie ma nic przeciwko zabawom w trójkącie albo czworokącie, a co 12. - z osobą tej samej płci. - Homoseksualizm mnie nie kręci, ale czasami używam urozmaicających gadżetów - mówi Jakub Antczak, student III roku Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. - Dzięki nim tradycyjny seks staje się ciekawszy - dodaje.

Pierwszy raz

W dużej mierze to właśnie ciekawość jest głównym powodem inicjacji seksualnej młodych Polaków. W przeprowadzonym trzy lata temu badaniu seksualności wrocławskich studentów aż co trzeci słuchacz tamtejszej politechniki przyznał, że to właśnie ona była powodem, dla którego zdecydował się na swój "pierwszy raz". Bardziej uczuciowo do spraw seksu podchodzą ich koledzy z Akademii Medycznej. Choć 33 proc. z nich także kierowało się ciekawością, to aż blisko połowa wskazała na miłość jako powód do rozpoczęcia życia seksualnego. Według autora tych badań, prof. Zygmunta Zdrojewicza, wojewódzkiego konsultanta ds. seksuologii z Kliniki Endokrynologii Akademii Medycznej, dla przyszłych lekarzy emocje są ważniejsze od czysto fizycznych doznań. - Dla nich seks bez miłości jest mało pociągający - mówi. A jak tłumaczy odpowiedzi studentów polibudy? - Jedni mają umysł ścisły i wszystko starają się poznać dogłębnie. Tak samo podchodzą do seksu. Interesuje ich jako coś nowego, zjawisko, które trzeba rozłożyć na czynniki pierwsze - uważa prof. Zdrojewicz. Niezależnie od uczelni większość studentów ani myśli czekać z tym aż do małżeństwa. 90 proc. przeżyło swój pierwszy raz jeszcze przed pójściem na studia, średnio w wieku 17 lub 18 lat. Rekordzista z PWr przyznał się, że po raz pierwszy kochał się już jako trzynastolatek!

Gorzej pod tym względem wypadają studenci Uniwersytetu Warszawskiego z III roku. W 2006 roku dr Krystyna Komosińska z Wydziału Pedagogicznego UW poprosiła 1350 słuchaczy uczelni o wypełnienie ankiety. Badała m.in. zachowania seksualne młodych ludzi. Do inicjacji przyznało się dwie trzecie z nich. Jednak, jak się okazuje, wydział wydziałowi nierówny. - Prawie każdy student geologii oraz dziennikarstwa i nauk politycznych miał za sobą swój pierwszy raz, a historii lub polonistyki zaledwie co drugi - mówi dr Komosińska.

Seks ze służącą

Pokolenie obecnych studentów bardzo się różni od pokolenia swoich rodziców. Ale już nie pradziadków. Dowiódł tego prof. Andrzej Jaczewski, autor m.in. "Książki dla chłopców", "O dziewczętach dla dziewcząt", z których za PRL-u młodzież uczyła się co to seks. Dysponował on wynikami badań dotyczących zachowań seksualnych studentów z 1898 roku, które przeprowadził jego mocno starszy kolega z Akademii Medycznej. W1958 roku wpadł na pomysł, aby je powtórzyć i następnie porównać. Nie obyło się bez problemów. W badaniach brali udział zarówno studenci, jak i żołnierze, pół na pół. Żołnierze dostali rozkaz, aby w ankiecie pisać prawdę. Jednak okazało się, że nie rozumieli pytań. Żaden nie wiedział, co to jest masturbacja. Dlatego w nawiasie trzeba było dopisać "trzepać kapucyna, męczyć węża". Potem poszło szybciej, bo studentom nic nie trzeba było wyjaśniać. A wyniki? W 1898 roku ponad 80 proc. studentów medycyny miało pierwsze doświadczenia seksualne już przed 18. rokiem życia, a w badaniu z 1958 wyszło, że tylko ponad 40 proc., czyli o połowę mniej. Wiekowi profesorowie, pamiętający jeszcze tamto badanie, zaczęli roztrząsać sprawę i doszli do wniosku, że 60 lat wcześniej w domach były służące i studenci miłości uczyli się od nich. Brak zainteresowania seksem wśród późniejszej młodzieży wytłumaczono zaś tym, że w badaniu wzięło udział sporo chłopaków o robotniczym oraz wiejskim pochodzeniu, i to miało znaczenie opóźniające.

Z kwiatka na kwiatek

Dziś studenci nie tylko uczą się seksu równie chętnie i szybko jak ich pradziadkowie, ale bardzo często nie ograniczają się do jednego partnera. Nie mają też nic przeciwko szybkiemu numerkowi, jak wynika z raportu firmy Durex. Potwierdza to dr Komosińska. - Co piąty z badanych słuchaczy UW miał więcej niż trzech partnerów w ciągu roku. Nie byłoby w tym nic przerażającego, gdyby nie to, że tylko niespełna połowa studentów używa prezerwatyw - mówi Komosińska i dodaje: - Nie boją się chorób, łącznie z tą najgorszą. A niestety, ich wiedza na temat wirusa HIV jest bardzo zróżnicowana. Są wśród nich osoby przekonane o prawidłowości stwierdzeń z gruntu fałszywych. Na przykład 50 proc. uznało za możliwe przeniesienie wirusa HIV przez komary! A jednocześnie lekceważą prawdziwe zagrożenia - żali się dr Komosińska.

Z innymi środkami antykoncepcyjnymi jest nieco lepiej. Może dlatego, że częściej stosują je dziewczyny, które są bardziej zapobiegliwe. Choć i im zdarza się zapomnieć. - Bardzo często wolność związana ze studiowaniem bierze górę - mówi prof. Zdrojewicz i dodaje: - Wówczas wszelkie społeczne uwarunkowania schodzą na drugi albo trzeci plan. Liczą się tylko przyjemność i swoboda.



Tekst pochodzi z magazynu studenckiego "?dlaczego"

Autor: Jacek Matwiejczyk

Wildstein o Kapuścińskim

02.06.07 Nr 128

Plus minus

W świetle sprawy Kapuścińskiego

Obrona apriorycznej doskonałości salonowych świętych, to prostactwo intelektualne i moralne, albowiem prowadzi do zapoznania wszystkich realnych problemów, które odsłania nasza najnowsza historia

plus_minus_a_15-1.F.jpg
Janusz Kapusta

Odsłonięcie zawartości IPN-owskich archiwów może okazać się większym wstrząsem, niż powszechnie dotąd sądziliśmy. Wskazują na to ujawnione ostatnio sprawy Henryka Tomaszewskiego, Ryszarda Kapuścińskiego czy Zygmunta Baumana. Sugeruje to także zaciekły opór dużej części środowisk opiniotwórczych w Polsce walczących z lustracją wszelkimi możliwymi sposobami. Trudno byłoby zrozumieć ten opór, gdyby materiały te zawierały jedynie mało istotne informacje. Wszystko to oznacza, że wiedza zawarta w archiwach IPN ma niekwestionowalne znaczenie dla analizy kultury polskiej XX wieku. Stwierdzenie takie wydaje się zresztą banalne. Ogromna rola służb specjalnych w systemie totalitarnym powoduje, że nie możemy pisać historii opanowanych przez nie krajów, zapominając o tym, głównie niejawnym, obszarze ich funkcjonowania. Nie możemy w pełni analizować kultury PRL, abstrahując od prób jej kształtowania i infiltrowania przez SB i formacje pokrewne, a trudno uzyskać tę wiedzę, nie korzystając z wytworzonych przez te służby materiałów.

Problem zła

Problemem szczególnym jest współpraca wybitnych twórców ze służbami specjalnymi PRL. Odsłania sposób działania tych formacji i ich wpływ na kształt ówczesnej kultury. Przede wszystkim jednak zjawisko to jest istotnym elementem dla badań nad mentalnością tamtej epoki. Sięga najgłębszego wymiaru postaw i zachowań. Wiedza o agenturalnej działalności twórców jest istotnym elementem ich biografii, a ta jest także częścią kultury. Wie o tym każdy nauczyciel szkolny czy uczeń. Wiedza taka nie musi wpływać na postrzeganie dzieł konkretnego twórcy, choć z pewnością otwiera dodatkowe przestrzenie interpretacyjne.

Akt kolaboracji ważnego twórcy z siłami zła ma charakter znaczący. Sprawa zaangażowania filozofa MartinaHeideggera czy wybitnych pisarzy, takich jak Knut Hamsun, Gottfried Benn czy Ferdynand Celine w nazizm, była analizowana po wielekroć w licznych artykułach i książkach. Z dużo większym oporem przebiegała próba rozliczenia aktywności komunistycznej. Wpływowe gremia na różne sposoby usiłowały umniejszać znaczenie tego faktu. Próba zablokowania głębszego namysłu nad fenomenem uwiedzenia komunizmem ma charakter podobny do próby zablokowania rozliczenia z PRL, a zwłaszcza lustracji. Również geneza owego sprzeciwu jest podobna. Stanowi ją strach wpływowych środowisk przed przewartościowaniem kultury współczesnej i podważeniem roli rozmaitych fundujących ją autorytetów. Mimo to znajdujemy wiele znaczących prac na ten temat. Czasami rozliczeń takich dokonywali sami zarażeni komunizmem jak Arthur Koestler w swoich pamiętnikach czy w"Moim wieku" Aleksander Wat; częściej robili to obserwatorzy, czego kanonicznym przykładem jest dzieło Czesława Miłosza "Umysł zniewolony". Prace te próbują odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: dlaczego członkowie elit, ludzie obdarzeni szczególną wrażliwością, wiedzą i inteligencją współtworzą monstrualne zło? Wpisane jest w nie więc pytanie o naturę zła.

W wypadku kolaboracji ze służbami specjalnymi PRL pytanie to jest jeszcze bardziej radykalne. Przystąpienie do komunizmu można uzasadniać jego zwodniczą siłą, która przyoblekała go w pozory dobra. Tymczasem donosicielstwo we wszystkich kulturach traktowane jest jako czyn ohydny. Polega ono bowiem na nadużyciu zaufania, zdradzie tych, którzy zawierzyli zdrajcy. W tym wypadku chodziło dodatkowo o wysługiwanie się aparatowi represji systemu narzuconego Polsce przez wrogie jej imperium. Ustrój ten był narzędziem zniewolenia kraju i jako taki rozpoznawany był przez przytłaczającą większość Polaków. Nawet jego polscy liderzy sugerowali, że pełnią swoją rolę, aby obronić rodaków przed jego gorszą wersją. Dziś mówią to oficjalnie. Bezpieka była najgorszą częścią tego systemu. Wysługiwanie się jej było więc nie tylko zdradą zaufania, było apostazją -zdradą wspólnoty. Było także kolaboracją z oprawcą.

Strach i asekuracja

Ta niezbędna, generalna kwalifikacja otwiera dopiero możliwość analizy przypadków indywidualnych. Bywali ludzie zmuszeni do agenturalnej działalności przemocą i szantażem,; byli tacy, którzy usiłowali się z niej wyplątać i czynić możliwie najmniej zła, byli wreszcie tacy, którzy spełniali się w niej bez reszty. Po to jednak, aby badać i oceniać konkretne zachowania, musimy otworzyć archiwa i możliwie bezstronnie przyjrzeć się ich zawartości, pamiętając o kontekście, w jakim agenturalne działania były podejmowane. W wypadku Polski niezwykle znacząca jest cała wojna wokół lustracji, bo trudno nazwać ją debatą. Jest to właściwie kampania przeciwko IPN, której celem jest zamknięcie jego archiwów w każdym razie na czas na tyle długi, aby nie przysporzyły kłopotów ludziom działającym jeszcze w sferze publicznej.

Najbardziej głośna stała się ostatnio sprawa ujawnienia agenturalnej przeszłości jednego z najbardziej uznanych (również na świecie) współczesnych pisarzy polskich, dla wielu autorytetu intelektualnego i moralnego, jakim był Ryszard Kapuściński. Sprawę ujawnił "Newsweek".

To, co uderza od razu, to strach i asekuracja, z jaką działali szefowie tygodnika. Powielekroć we wstępie usprawiedliwiają się z wypełnienia oczywistej powinności dziennikarskiej, to znaczy podzielenia się swoją wiedzą z czytelnikami. W dużej mierze sami dezawuują swoje rewelacje, ogłaszając, niezgodnie z prawdą, że nic w nich nie ma i właściwie Kapuściński nic złego nie zrobił. A jako eksperta dla wyjaśnienia sprawy Kapuścińskiego zapraszają Ernesta Skalskiego, dziennikarza, mającego w swoim życiorysie dwuznaczny epizod kontaktów z komunistycznymi służbami. Skądinąd wywiad z nim mógłby być ciekawy, gdyby nie fakt, że przeprowadzający go wicenaczelni, bez próby wyjaśnienia przyjmują stwierdzenia, które służą usprawiedliwianiu współpracy z SB. Nie tyle traktują Skalskiego jako stronę, co jako bezstronnego eksperta. Zacznijmy jednak od samej teczki reportera.

Żołnierz zimnej wojny

"Z akt wynika, że pisząc analizy i raporty dla wywiadu, nikomu nie zaszkodził, świństwa nie popełnił" - oświadcza redakcja we wstępie do przytoczonych materiałów. Innymi słowy instruuje czytelnika, jak ma rozumieć prezentowany tekst. Jest to wątpliwa praktyka medialna, zwłaszcza jeśli wprowadza odbiorcę w błąd.

1) Wywiad PRL nie był tworem autonomicznym, ale podporządkowany był wywiadowi sowieckiemu. Kapuściński musiał sobie z tego zdawać sprawę. Informacje przekazywane przez niego do Polski służyły Moskwie. Był więc, chcąc nie chcąc, Kapuściński frontowym żołnierzem w okopach zimnej wojny.

2) Pomieszczone w raportach charakterystyki obcokrajowców mogły być użyteczne dla wywiadu polskiego i sowieckiego. A pojawiająca się tam informacja, że ktoś jest być może "agentem [amerykańskich] służb specjalnych" mogła okazać się dla tej osoby śmiertelnie niebezpieczna.

3) W tym kontekście charakterystyka tej samej osoby: "Jest brzydka, w Angoli utrzymywała kontakty seksualne z Murzynami" - jest nie tylko "świństwem", ale otwiera możliwość szantażu.

4) Czytamy w aktach Kapuścińskiego precyzyjny donos na mieszkającą w Meksyku, ale publikującą i odwiedzającą kraj Polkę, Marię Sten, badaczkę kultury prekolumbijskiej. W raporcie wyeksponowane jest jej krytyczne nastawienie do PRL. Z pewnością mogło to narazić Sten na liczne szykany, prowokacje i zakaz druku.

Mit niewinności współpracy Kapuścińskiego nie wytrzymuje próby faktów.

Zresztą "niewinne" donosy są tylko wymysłem "antylustratorów". Czasami, wydawałoby się, mało znaczące informacje służyły bardzo poważnym operacjom. W wypadkach wielu grup opozycyjnych (Ruch, Taternicy) funkcjonariuszom udawało się złamać przesłuchiwanych, gdy zasypywali ich drobiazgowymi wiadomościami, które tworzyły iluzję wszechwiedzy SB. Agenci nie wiedzieli nigdy, do czego zyskiwane od nich informacje mogły posłużyć. Oczywiście dla agenta okolicznością łagodzącą są starania, aby podawać tylko (ze swojej perspektywy) nieważne informacje. Niestety w wypadku Kapuścińskiego nie możemy tego powiedzieć.

Casus Skalskiego

Redakcja "Newsweeka" nie tylko poprzedziła raporty Kapuścińskiego wstępem, który narzucić ma sposób ich czytania. Poprzedziła je wywiadem z Ernestem Skalskim. Za wszelką cenę usiłuje on bagatelizować fakt współpracy z SB. Nie dostrzega różnicy między rozmowami z funkcjonariuszami tej służby a podpisaniem z nią aktu współpracy i realizowaniem jej zadań. Twierdzi, że tak myśleli prawie wszyscy, zanim pojawiła się opozycja w drugiej połowie lat 70. Otóż jest to absolutna nieprawda. Rzeczywiście do tego czasu prawie nikt nie odmawiał rozmowy z SB, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z radykalnej różnicy między odpowiadaniem na pytania a aktem współpracy. Zresztą i Skalski nie kwestionuje faktu, że tak Kapuściński, jak i on sam zgodzili się na nią, gdyż był to warunek kariery zagranicznego reportera. Sam ten fakt, który jest zasadniczym oskarżeniem PRL, ale nie stanowi usprawiedliwienia zgadzających się na rolę agentów, nie prowadzi byłego wicenaczelnego "Wyborczej" do głębszej refleksji. Wręcz przeciwnie.

"Bo na co dzień przyjemnie się żyło. Imprezowaliśmy, przesiadywaliśmy w lokalach. Nie to co dziś(...)" - opowiada o tamtym czasie. Czy więc nie było tak, że to dla tego "imprezowego" życia ludzie tacy jak Skalski podejmowali współpracę z SB? "Chodziło o normalne ułożenie sobie życia [inaczej] trzeba było być przygotowanym, że nie osiągnie się nawet poziomu brygadzisty" -mówi gdzie indziej. Tak więc wyglądało owo "przyjemne życie".

Jednocześnie Skalski opowiada, jak to stawiał twarde warunki funkcjonariuszom. Zastrzegł, że nie będzie dostarczać informacji o obywatelach polskich, nie będzie szpiegować NATO. Człowiek, który nie potrafił odmówić współpracy, potrafił zatem oficjalnie i precyzyjnie zakreślić jej granice. A redaktorzy "Newsweeka" nie zauważają w tym żadnej sprzeczności. Nie zadają żadnego pytania. Okazuje się zresztą, że swój wybór Skalski motywuje po części patriotyzmem. "Niemniej po stanie wojennym nie dało się już wytłumaczyć współpracy z bezpieką tym, że takie były realia i standardy epoki" A niby dlaczego? System się nie zmienił, tylko kolejny raz odsłonił swoją twarz.

Możnajednak zgodzić się ze Skalskim, że "Solidarność" wprowadziła nowe standardy w komunistyczną rzeczywistość. Sam Skalski, który zachowywał się wówczas dzielnie, jest tego dowodem. Można śmiało uznać, że działalnością w latach 80. odkupił z nawiązką swoje poprzednie grzechy. Wymagałoby to jednak ujawnienia prawdy.

Po upadku komunizmu inteligencja polska mogła zachować się wzorcowo, rozliczyć ze swoich kompromisów, a nawet zdrad, bo heroizm "Solidarności", w której uczestniczyła jej wielka część, był dla nich wystarczającym zadośćuczynieniem. Jednak po upadku komunizmu dominujące środowiska opiniotwórcze wybrały zamazanie prawdy i amnezję, a w efekcie odwrócenie wartości. Odpowiadają za to głównie ich liderzy z Adamem Michnikiem na czele. To w takiej atmosferze były agent może powiedzieć o Kapuścińskim: "Sumienie zapewne miał czyste, bo nie zrobił nikomu nic złego, ale zdawał sobie sprawę, że ujawnienie tych materiałów wystawi go na ataki. Sam przez to przeszedłem i wiem, że nawet gdy się ma czyste sumienie, nie jest przyjemnie, gdy się rzuca na człowieka sfora lustracyjnych radykałów". Człowiek uwikłany w agenturę PRL nie ma więc sobie nic do wyrzucenia, a złem okazuje się nie zło, ale zła ujawnienie. Trudno o lepszą diagnozę moralnej choroby.

Świat pomylenia

Dlaczego w Polsce nikt z agentów nie przyznał się do swojej przeszłości, a wypadki takie zdarzały się np. w Niemczech? Odpowiedź jest prosta. Prawie nikt nie jest samowystarczalny moralnie. Jeśli nie istnieje zbiorowe potępienie zła, sumienia zwykle śpią spokojnie. Ba, za zło uznają próbę przywrócenia porządku moralnego. Tak jest dziś w Polsce.

Okazało się, że cała asekuracja nie przydała się "Newsweekowi" na nic. "Gazeta Wyborcza" potępiła go w całej rozciągłości. "[Kapuściński] nie donosił" ogłasza wicenaczelny, Piotr Stasiński. Jak nie donosił, kiedy donosił -mógłby dziwić się czytelnik, ale "Wyborcza" przyzwyczaiła go już do takich łamańców. Bo zaraz potem Stasiński rozważa, że może ["Rysiek"] kiedy pisał "dokumenty" "był w depresji" albo "chciał łudzić despotę". "Bardziej wierzymy jego książkom; temu, co pisał i mówił głośno do czytelników, niż temu, co rzekomo mówił ukradkiem do szantażystów z bezpieki". Odrzućmy na bok insynuację na temat fałszu materiałów zweryfikowanych przez niezależnych historyków. To stała formuła "Wyborczej", ale tym razem sam Stasiński nie przywiązuje do niej wagi. Ważne jest uznanie, że twórczość anuluje inne wymiary egzystencji człowieka. Jeśli tylko na podstawie jego książek mamy go oceniać, to w życiu mógłby robić wszystko. To zawieszenie sądów moralnych w odniesieniu do twórcy jest niezwykle niebezpiecznym zabiegiem. Symetrycznym byłoby odrzucenie jego dzieł ze względu na grzechy jego życia. Problem polega na tym, że nawet najwybitniejszy twórca nie może uciec od moralnych osądów swojego życia, ale nie mogą one decydować o ocenie jego dzieł. Otwierają za to dla nich dodatkową perspektywę interpretacyjną.

Od formuły Stasińskiego kroczek tylko do przyjęcia, że "nasi" nie podlegają osądom. Nazywanie pisarza "Ryśkiem", powoływanie się na szczególną wiedzę, jaką daje kontakt bezpośredni, prowadzi dokładnie w tym kierunku. Ten krok robi Teresa Torańska, która przyjaźniła się z"Ryśkiem" i dlatego za największe zło uznaje ujawnienie prawdy o jego przeszłości.

Skłonny jestem wierzyć, że prywatnie Kapuściński był przemiłym i sympatycznym człowiekiem. Niejedyny to raz, kiedy ludzie, którzy robili gorsze rzeczy niż autor "Cesarza", byli wspaniałymi przyjaciółmi i członkami rodziny. "Widzę, że w naszym społeczeństwie wyzwala się zło" -pisze Torańska o próbie dochodzenia prawdy na temat komunizmu. Dodaje, że jest prawda jednostronna. Kto jednak bronił jej, Kapuścińskiemu, Skalskiemu, aby stawili czoła tej prawdzie i ukazali jej złożoność osiemnaście, siedemnaście, piętnaście lat temu? Wybrali ucieczkę i wiarę, że przeszłość da się wymazać i zakłamać. "Zadzwoniłam do niego. Chcesz porozmawiać o PRL? Nie." No właśnie.

Torańska pisze, że "ma osobiste obrzydzenie dla tych wszystkich czcicieli prawdy, prawa i sprawiedliwości, którzy wierzą, że wszyscy muszą wiedzieć o wszystkich". Otóż nie o wszystkich, ale o najbardziej znaczących figurach naszej kultury. Czy nie ma znaczenia, że pasowany przez "Gazetę Wyborczą" na "autorytet moralny" pisarz, Andrzej Szczypiorski, który przez wiele lat nie tylko z jej łamów gromił rozliczenie z komunizmem ilustrację, okazał się wyjątkowo obrzydliwym donosicielem denuncjującym nawet własnych rodziców? A z innej strony, czy Torańska oburza się na biografów Mickiewicza? Nabiografów w ogóle?

Nowi brązownicy

Dominujące w Polsce środowiska opiniotwórcze z"Wyborczą" na czele walczą z"brązownictwem". Śladami Boya usiłują dowodzić, że wszelkie "narodowe świętości" nie były takie święte i należy dokonywać ich dekonstrukcji. Zabiegi takie mają mieć zdaniem ich propagatorów edukacyjny charakter i nie pozwalać pogrążać się Polakom w samouwielbieniu, chociaż wszelkie badania i dane empiryczne pokazują, że zagrożenie takie to tylko inteligencki mit. W tym wypadku ważne, że rzecznicy konsekwentnego odbrązowiania na potęgę i wbrew zdrowemu rozsądkowi, budują kapliczki swoich środowiskowych wielkości. Te wszystkie kreowane ad hoc autorytety, których wypowiedzi mają mieć rangę dowodu, są elementem środowiskowej walki o władzę. I dlatego nie tylko próba ich krytyki, ale usiłowanie uzyskania wiedzy o ich postawie życiowej uznawane jest przez ich obrońców za świętokradztwo. Obrona apriorycznej i integralnej doskonałości salonowych świętych, to prostactwo intelektualne i moralne, albowiem prowadzi do zapoznania wszystkich realnych problemów, które odsłania nasza najnowsza historia. Dodatkowo działanie takie jest przeciwskuteczne, gdyż na zasadzie odruchu wahadła prowadzić może do odrzucenia wartościowych dzieł autorów o dwuznacznej drodze życiowej.

"W wypadku Kapuścińskiego bilans wypada jednoznacznie pozytywnie (...) Ceną, która zapłacił za napisanie swoich książek, była zgoda na współpracę z wywiadem PRL". Mniejsza o łatwość, z jaką Skalski dokonuje tego typu moralnych ocen, gdy przyzwoitość w jego wypadku nakazywałaby nieco więcej powściągliwości. Nie wiem, czy gdyby Kapuściński nie podjął współpracy, nie mógłby pisać. Z pewnością byłyby to książki inne. Osobiście znałem w PRL niezwykle utalentowanych ludzi, którzy nie poszli na tego typu kompromisy. Wielu z nich złamało to karierę. Czy nie jest to jeszcze jedna perspektywa, jaką uwzględnić trzeba w ocenie Kapuścińskiego? Jeśli założymy, że kategoria sukcesu jest jedyną i ostateczną, to anulujemy moralność. Ale opętanych lękiem przed wstydliwymi kartami przeszłości to nie interesuje. Liczą, że wraz zamknięciem dostępu do archiwów IPN albo likwidacji całej instytucji (patrz koncept SLD i Michnika) ocenzurują pamięć o najnowszej historii. Łudzą się.

Bronisław Wildstein

Finał klubowych MŚ w siatkówce. Skra nie miała szans z Trentino

08.11.2009, godzina 18:00

Skra Bełchatów

Skład: Pliński, Kurek, Falasca, Antiga, Możdżonek, Bąkiewicz, Gacek (l) oraz Novotny, Hebda, Dobrowolski, Wlazły, Wnuk
0
3
  • -5 S-
  • -4 S-
  • 193 S25
  • 182 S25
  • 241 S26

Trentino (Włochy)

Skład: Kaziyski, Birarelli, Juantorena Portuono, Vieira de Oliveira, Vissotto Neves, Sala, Bari (l) oraz Żygadło, Gallosti, Sokolov, Corsini, Herpe
  • Relacja

Sport.pl
Niepokonana w rozgrywanych w Katarze klubowych mistrzostwach świata Skra Bełchatów w finale turnieju grała się drużyną Trentino BetClic. Nie miała szans. Polski zespół we wszystkich elementach gry ulegał znacznie Włochom. Skra przegrała 0:3. i zajęła drugie miejsce w turnieju.
Zobacz powiekszenie
Fot. Maneesh Bakshi AP
Siatkarze Skry

III SET


19:25. Koniec spotkania. Skra przegrywa 0:3 i zajmuje drugie miejsce na klubowych mistrzostwach świata w Katarze. Trentino było dzisiaj poza zasięgiem Skry, która, trzeba to przyznać, zagrała słabe spotkanie. Jeśli kogoś można pochwalić, to chyba tylko Bartosza Kurka.

15:21 Nie wiadomo już, który to raz - Wlazły w blok.

14:19 Błędy w przyjęciu, z których biorą się błędy w rozegraniu. Dobrowolski nie mógł nic zrobić z tak przyjętej piłki. Skra chyba już bez nadziei na odmienienie losów spotkania.

12:16. Gramy punkt za punkt, ale straty z początku seta, przy tak grających Włochach, są chyba za duże. Na parkiecie cały czas przebywa Mariusz Wlazły, który gra w kratkę - dobre zagrania przeplata kiepskimi atakami.

9:12 Coś ruszyło. W końcu zaczął grać Mariusz Wlazły, zdobywamy trzy punkty z rzędu. Rozgrywający zaczyna szukać innych rozwiązań. Oby tak dalej,.

4:8 Żółta kartka dla trenera Trentino. Włosi dotknęli siatki, trener nie wierzył, chociaż zawodnicy starali mu się wytłumaczyć, że popełnili błąd. Rozpoczęła się dyskusja z sędzią i w rezultacie ten ostatni postanowił ukarać szkoleniowca Trentino. Niestety jego nerwy nie udzielają się włoskim siatkarzom, którzy pewnie zmierzają po trzeciego seta.

3:8 Dziwny mecz Skry. Dotąd przez turniej szli jak burza, teraz grają bardzo słabo. Włosi popełniają mniej błędów - dlatego tak wyraźnie prowadzą.

1:5 Wlazły nie radzi sobie w ataku. Uderza prosto w podwójny blok. Na rozegraniu pojawił się Maciej Dobrowolski.

0:3 Nie mamy bloku, nie mamy przyjęcia, nie mamy ataku - tak rozpoczyna się set trzeci. Włosi robią co chcą.

II SET


18:25. Koniec. Skra gra bez dynamiki. Trzeba poprawić zagrywkę, ale przede wszystkim blok. To tutaj za łatwo tracimy punkty.

18:23 Falasca ryzykuje zagrywką, ale dobre przyjęcie w Trentino. Spokojne rozegranie i Vissotto atakuje w nasz blok. Odbita piłka ląduje na aucie. Punkt dla Włochów. Po chwili as serwisowy dla Trentino.

16:21 Za słabo gramy blokiem. Siatkarze niby skaczą, ale bronią bardzo mało piłek. Kazijski bez problemów omija ich ręce raz po raz.

16:18 As serwisowy Kurka, po chwili kolejny serwis - tym razem w aut.

14:18 Wlazły atakuje w podwójny blok, piłka spada po stronie polskiego zespołu. Nie jest dobrze.

13:16. Znów przegrywamy. Tym razem w antenkę trafia Mariusz Wlazły. Po chwili myli się Kurek. Za łatwo tracimy punkty.

13:12 Vissotto przestrzela, Skra po raz pierwszy wychodzi na prowadzenie. Bełchatowianie trochę poprawili zagrywkę i to okazało się kluczem do zniwelowania strat.

9:10 Długa wymiana. Możdżonek wystawia Bąkiewiczowi, ten skutecznie uderza we włoski blok. Piłka po rękach ląduje na aucie.

6:9 Rafael łapie na pojedynczym bloku atakującego Bąkiewicza.

5:6 Bardzo długa akcja. W końcu, zmęczony całą wymianą Bartosz Kurek atakuje na pozór niefrasobliwie w potrójny blok. Piłka zakręciła się gdzieś między ramionami blokujących i upadła po stronie Włochów.

4:5 Skra straciła kilka punktów, ale zaraz zaczęła odrabiać. Najpierw dobry atak Antigi, później sprytnie blok obija Kurek.

2:3 Wiele zagrań siatkarzy Skry jest na pograniczu punktów. W ostatniej akcji zaledwie o kilka centymetrów pomylił się Antiga, a piłka po jego ataku o włos minęła ręce włoskich blokujących

I SET


24:26 Niestety. Silny serwis Kazijskiego, średnie przyjęcie w zespole Skry i Kurek z drugiej linii atakuje w aut. Koniec seta. Szkoda, bo Trentino na pewno jest w zasięgu polskiego zespołu.

23:24 Bąkiewicz trafia. Pierwsza piłka obroniona. Wlazły wchodzi za Antigę.

22:24 Kurek zatrzymany. Piłka setowa dla Trentino.

22:22 Przypomniał o sobie Falasca. Rozgrywający Skry agresywnie kiwa z drugiej piłki. Udanie

21:21 Znów Kurek, znów po prostej i tym razem bez cienia wątpliwości - punkt dla Skry

20:21 Potężny atak Bartosza Kurka. Niestety w aut. O przerwę prosi trener bełchatowian.

20:19 Kazijki ciągnie grę Trentino. Ataki z drugiej linii zaskakują siatkarzy Skry.

16:16 Zły plas Antigi. Wcześniej Kazijski pokazuje, na co go stać. Bardzo silny atak Bułgara.

16:14. Skra na prowadzeniu. Na razie wygląda to dobrze. Podczas turnieju w Katarze siatkarze mogli narzekać na doping - przeważnie fanów brakowało. Podczas meczu finałowego jest już lepiej i prawie wszystkie miejsca są zajęte. Słychać polskich kibiców

15:13 Bąkiewicz dobrze ustawia blok i Vissotto nie ma szans.

12:13 Nieudana kiwka Bąkiewicza i kontra Trentino. Po chwili Kurek z krótkiej wprost w potrójny blok. Przegrywamy

11:9 Brawo Kurek! Włosi ustawili potrójny blok, a najlepszy dotąd w turnieju zawodnik Skry kapitalnie splasował tuż nad rękami przeciwników.

9:6 Na boisku pojawił się Łukasz Żygadło. We Włoszech nie gra za często, teraz trener daje mu szansę. Bełchatowianie muszą uważać na szalejącego w ataku Vissotto.

8:5 Pierwsza przerwa techniczna. Dobry początek spotkania dla Skry. Zapowiada się bardzo wyrównany mecz, jak na razie decydują szczegóły.

6:4 Blok bełchatowian. Kazijski nie dał rady. Po chwili świetne rozegranie i na pustej siatce z krótkiej udanie atakuje Możdzonek.

2:2 Zaczęli. Świetny atak Antigi po skosie. Włoscy siatkarze bez szans

Awansując do finału bełchatowianie zapewnili sobie co najmniej 170 tys. dolarów premii. Triumf wyceniony jednak został na 250 tys.

Przed meczem


Skry Bełchatów nie trzeba specjalnie przedstawiać. To pięciokrotny mistrz Polski, zespół, który zdominował ligowe rozgrywki, uznana marka w europejskiej siatkówce. W składzie Skry znajduje się kilku świeżo upieczonych mistrzów Europy

Z kolei Trentino to zwycięzca Ligi Mistrzów z zeszłego sezonu. W sezonie 2007/2008 barwy klubu broniło dwóch Polaków - Michał Winairski i Jakub Bednaruk. Obecnie w tym zespole gra Łukasz Żygadło.

Obaj finaliści w Dausze rozegrali już po cztery spotkania i nie doznali porażki. W półfinale mistrzowie Polski pokonali Zenit Kazań 3:1, a ekipa z Trydentu, której drugim rozgrywającym jest Łukasz Żygadło, bez straty seta wygrała z irańskim Payakanem.

Finał będzie również pojedynkiem dwóch najlepiej punktujących siatkarzy turnieju - zdecydowanego lidera tej klasyfikacji Bartosza Kurka (95 pkt) z zajmującym drugie miejsce Brazylijczykiem Vissotto, który podobnie jak Mohammad Kazem (Payakan) zdobył do tej pory 75 pkt. Z kolei o miano najlepszego rozgrywającego rywalizują Hiszpan Miguel Angel Falasca z PGE Skry z Brazylijczykiem Raphaelem (Trentino).

Najnowsze informacje ze świata siatkówki »