środa, 11 listopada 2009

Co zgubiło waszyngtońskiego snajpera? (2002)

(Artykuł z 2002 roku)

Bartosz Węglarczyk
2009-10-11, ostatnia aktualizacja 2009-11-10 20:08

John Muhammad, snajper terroryzujący Waszyngton, wpadł dzięki swej arogancji, zamiłowaniu do muzyki reggae i metodycznej pracy tysięcy policjantów wspomaganych przez najnowszą technikę


Fot. STR Reuters Widok z wnętrza samochodu, z którego strzelał John Allen Muhammad
Fot. POOL REUTERS
Widok z wnętrza samochodu, z którego strzelał John Allen Muhammad
Chociaż wiele szczegółów śledztwa nadal jest tajemnicą, nie ma wątpliwości, że było to jedno z najbardziej niezwykłych dochodzeń w historii USA. - Jeszcze przez lat wiele studenci akademii FBI będą zdawać egzaminy ze znajomości tej sprawy - mówi jeden z pięciuset agentów Federalnego Biura Śledczego, który był zaangażowany w śledztwo.

Fałszywa furgonetka

42-letni Muhammad i jego przybrany 17-letni syn John Malvo byli niezwykle trudni do wykrycia - morderstwa dokonywane wokół Waszyngtonu nie miały wyraźnego motywu, a sprawcy nie mieszkali w stolicy. Przez pierwsze dwa tygodnie śledztwa sztab kierowany przez szeryfa Charlesa Moose'a z hrabstwa Montgomery pod Waszyngtonem ścigał wiele fałszywych tropów. Zawiedli przede wszystkim świadkowie, którzy składali nieprawdziwe oświadczenia.

Policja szukała białej furgonetki i przygotowała szczegółowe opisy auta, którym miał jeździć snajper. Wiemy, że pierwsi świadkowie opisali auto, które znalazło się przypadkiem w pobliżu miejsca zabójstwa. Białe furgonetki są niezwykle popularne, więc niemal zawsze w pobliżu miejsca kolejnego ataku świadkowie widzieli takie pojazdy. Zmieniały się tylko szczegóły - furgonetka raz miała okna z boku, raz nie, raz miała napis, a innym razem drabinę na dachu. Świadkowie opisywali coraz to inne tablice rejestracyjne - do wczoraj policja rozmawiała z właścicielami niemal wszystkich kursujących w tej części USA białych furgonetek.

Prawdziwa Jamajka

Pierwszym przełomem był kontakt snajpera. Muhammad i Malvo byli tak pewni siebie, że postanowili zagrać policji na nosie. Gdy Malvo - który pełnił rolę "rzecznika" obu morderców - kilka razy nie mógł dodzwonić się na policję, jego irytacja sięgnęła zenitu.

FBI ma jeden z najlepszych na świecie systemów komputerowych do identyfikacji i analizy ludzkiego głosu. Po przesłuchaniu nagrania pierwszej rozmowy Malvo z szeryfem Moose'em jego ludzie wiedzieli bardzo wiele. Rozmówca zniekształcał głos, ale nie uniknął użycia podczas rozmowy wyrażeń typowych dla Jamajczyków; eksperci językowi rozpoznali też akcent z tej wyspy.

Od tego momentu Moose wiedział, że ściga nie tylko imigranta, lecz prawdopodobnie też czarnego. Podejrzenie potwierdziło się, gdy na miejscu ostatniego ataku snajpera na gościa restauracji w Ashland w zeszłą sobotę policjanci znaleźli trzystronicowy list. W nim też były liczne wyrażenia typowe dla Jamajczyków.

Co więcej, eksperci rozpoznali tam nazwę znanego zespołu reggae z Jamajki oraz fragmenty jednego z przebojów zespołu. Znawca jamajskiego folkloru powiedział detektywom, że tarot jest w tej części świata niezwykle popularny. Ale morderca, który w pobliżu miejsca jednego z zabójstw pozostawił kartę tarota przedstawiającą śmierć, musiał mieć o tarocie słabe pojęcie - śmierć nie jest tu niczym złym, bo symbolizuje jedynie życiową transformację.

Gdy wielu ekspertów gromiło Moose'a za uległość wobec snajpera, policjant prowadził wykalkulowaną grę. Prosząc za pośrednictwem mediów snajpera o kontakt, Moose starał się osłabić jego czujność, stwarzając wrażenie, że policja nie ma żadnych śladów.

I tak też się stało - w niedzielę rano snajper zadzwonił po raz kolejny, ostrzegając policję, żeby traktowała go poważnie. - A jeśli nie wierzycie, sprawdźcie, co stało się w Montgomery - chwalił się Malvo. I to był jego najpoważniejszy błąd.

Ślad w Montgomery

J.H. Watson, szef policji w Montgomery w Alabamie, jadł w niedzielę wieczorem stek, gdy dostał telefon od detektywa z Waszyngtonu. Pytanie brzmiało: czy w Montgomery nie zdarzyło się ostatnio jakieś niewyjaśnione dotąd morderstwo? Watson od razu wiedział, że chodzi o zabójstwo w sklepie z alkoholem.

Sześć tygodni wcześniej młody czarny mężczyzna napadł na dwie kobiety zamykające sklep, by odnieść utarg do banku. Mężczyzna kazał im się położyć na ziemi, po czym obu strzelił z pistoletu w tył głowy. Jedna z kobiet zmarła na miejscu, druga cudem przeżyła i dziś kuruje się w szpitalu.

Strzały usłyszeli dwaj policjanci, którzy jedli kolację w pobliskiej restauracji. Młody sierżant, który w policji służył zaledwie rok, puścił się w pościg za mężczyzną, którego zobaczył nad ciałami kobiet. Morderca uciekł, ale po drodze spod kurtki wypadł mu egzemplarz znanego w USA magazynu "Broń i Amunicja".

Z tego pisma policjanci zdjęli odcisk palca, którego jednak nie było w stanowej bazie danych. Gdy Watson wysłuchał waszyngtońskiego detektywa, natychmiast powiedział mu o odcisku. Podekscytowany policjant nie spał całą noc, bo instynkt mówił mu, że oto rozgryzł nie tylko sprawę zabójstwa z Montgomery, ale być może także głośną w całej Ameryce sprawę snajpera z Waszyngtonu.

To jest palec Malvo

W poniedziałek rano snajper zabił 37-letniego kierowcę autobusu Conrada Johnsona. Miała to być ostatnia ofiara. Dwie godziny po tym zabójstwie na waszyngtońskim lotnisku wylądował jeden z policjantów Watsona z aktami sprawy napadu na sklep monopolowy.

Baza odcisków palców FBI jest największą tego typu bazą danych na świecie. Już po kilku minutach agenci wiedzieli, że jest przełom - odcisk palca z Alabamy należał bowiem do 17-letniego Jamajczyka Johna Malvo, który rok wcześniej został zatrzymany, przesłuchany i następnie zwolniony przez służbę imigracyjną w Tacomie pod Seattle.

W tym momencie szeryf Moose wiedział, że znalazł mordercę. Przez kolejne dwa dni tysiące policjantów w Waszyngtonie, Seattle i Alabamie prowadziło jednak szczegółowe badania, by powiązać Malvo i jego przybranego ojca, który - jak ustaliła policja w Tacomie - opiekował się nim od co najmniej dwóch lat, z atakami snajpera. Przybrany ojciec Malvo nazywał się John Muhammad, był weteranem wojny w Zatoce Perskiej i podczas służby wyróżnił się doskonałymi wynikami strzelania snajperskiego. W trakcie swej służby Muhammad mieszkał w Tacomie, gdzie jego sąsiedzi skarżyli się policji, iż strzela w ogródku swego domu.

Potrzebny był dowód, że Muhammad był teraz w Waszyngtonie. Jego nazwiska nie było na liście gości tysięcy hoteli i moteli, które odwiedzili w ciągu kilkunastu dni detektywi.

Chevrolet Muhammada

I znowu zadziałał system komputerowy FBI. Po wprowadzeniu nazwiska Muhammada policjanci zorientowali się, że kilka tygodni wcześniej w stanie New Jersey zarejestrował on pod swym nazwiskiem niebieskiego chevroleta. Taki sam samochód widział jeden ze świadków ataku snajpera.

Co więcej, policjant drogówki spisał Muhammada za złe parkowanie w Baltimore, które położone jest zaledwie o godzinę drogi od Waszyngtonu. Policja wiedziała więc, że Muhammad rzeczywiście jest w okolicach stolicy. Policjant, który go spisał, w raporcie zaznaczył, że wraz z młodszym od siebie mężczyzną najprawdopodobniej śpi on w aucie. Stało się jasne, dlaczego Muhammada i Malvo nie ma na liście gości hotelowych.

W środę o 23.30 czasu miejscowego Moose podał dziennikarzom oba nazwiska i numer rejestracyjny chevroleta. Muhammad wiedział już wówczas z telewizji, że FBI przeszukało jego dawny dom w Tacomie i wzięło do ekspertyzy pień drzewa, którego używał do ćwiczeń z karabinem.

Półtorej godziny później kierowca ciężarówki zorientował się, że stojący obok niego na parkingu przy autostradzie samochód to właśnie niebieski chevrolet z New Jersey. Muhammad i Malvo spali w samochodzie zaledwie o godzinę jazdy od Waszyngtonu. Kierowca zadzwonił na policję, która kazała mu zamknąć się w aucie i czekać. Pięć minut później policjant drogówki przez lornetkę ustalił, że to rzeczywiście poszukiwany samochód.

Auta policyjne po cichu zastawiły wyjazdy z parkingu. W tym czasie komandosi jeden po drugim w kompletnej ciszy okrążyli parking i powoli zaczęli podchodzić do auta. Gdy kierujący akcją komandos zastukał w szybę chevroleta, Muhammad i Malvo obudzili się, widząc wycelowane w siebie lufy.

W bagażniku chevroleta policjanci znaleźli karabin M-16 Bushmaster z trójnogiem i lunetą snajperską. Okazało się również, że tylne siedzenie chevroleta i klapa bagażnika zostały przerobione tak, by snajper mógł strzelić poprzez tył samochodu, tłumiąc w ten sposób huk wystrzału. Świadkowie nie widzieli dzięki temu również błysku z lufy.

W czwartek o trzeciej nad ranem szeryf Moose, który przez ostatnie tygodnie zdobył sobie olbrzymią popularność, po raz pierwszy uśmiechnął się - badania balistyczne potwierdziły, że karabin z chevroleta to ta sama broń, z której strzelał snajper.

Raczej stryczek

Nie ma wątpliwości, że Muhammad i Malvo nie odzyskają już nigdy wolności. W wielu sprawach grożą im kary śmierci. Mało kto w USA wierzy, że Muhammad i Malvo jej unikną.

Właściciel mojej stacji benzynowej zdjął w czwartek wieczorem olbrzymią płachtę, która zasłaniała stację od strony pobliskiego lasu. Wczoraj po raz pierwszy od trzech tygodni dzieci w szkołach wokół Waszyngtonu wyszły na przerwę na świeże powietrze. Dziś wznowione zostaną także mecze szkolnych lig futbolu, koszykówki, odbędzie się wiele innych odwołanych imprez.

Dwóch zawodowych katów

Mikołaj Lizut
2007-11-13, ostatnia aktualizacja 2007-11-13 01:00

Fot. VAHID SALEMI AP


Fot. DAVE MARTIN AP
Co wiadomo o katach?

- Zawodowych katów było dwóch i rekrutowali się ze strażników. Teraz to zapewne emeryci. Mieli też pomocników, którzy asystowali przy egzekucjach. Przez cały czas pracowali normalnie w więzieniu, a za każdą egzekucję otrzymywali dodatkowe wynagrodzenie. W latach 70. było to tysiąc złotych, więc sporo. Obaj kaci pracowali w Warszawie. Jeśli egzekucja była w innym mieście, kat jechał dzień wcześniej. Kat miał prawo zapoznać się wcześniej z aktami skazanego.

Na początku lat 70. rozeszła się plotka, że służba więzienna robi nabór na katów. W archiwum więziennym trafiłem na listy chętnych. Motywacje są przerażające - trzeba skończyć z chwastami, morderców należy wieszać, oczyścić społeczeństwo itp. Nikt z tych, którzy się zgłosili, nie dostał tej roboty.

Jak wyglądała egzekucja przez rozstrzelanie?

- W okresie, który badam, czyli od 1970 do 1988 roku, rozstrzelano trzech żołnierzy za zabójstwa na tle seksualnym. Wyroki sądów wojskowych były wykonywane tylko w Warszawie, w Forcie Rembertowskim. To była rozbudowana "ceremonia". Najpierw więzień trafiał do więzienia na Rakowiecką. W dniu egzekucji formowano specjalny konwój. Jego opis jest w tajnym rozporządzeniu ministra sprawiedliwości. W jednej więźniarce jechał skazany w eskorcie żołnierzy WSW, którzy stanowili także pluton egzekucyjny. W drugim samochodzie jechała trumna i słup, który wkopywano w ziemię, żeby przywiązać skazanego. Na miejscu straceń prokurator odczytywał wyrok, a więzień miał prawo do ostatniego życzenia. Następnie dowódca plutonu zawiązywał mu oczy i przywiązywał sznurem do słupa. Pluton strzelał z bliska, a ich zadaniem było trafienie w serce.

A kim byli skazani?

- Piszę książkę o karze śmierci w Polsce w latach 1970-88, czyli do ostatniej wykonanej egzekucji. W tym czasie wykonane zostały 182 egzekucje. Byli to ludzie skazani za zabójstwa, w wielu przypadkach w procesach poszlakowych.

Znam jedną sprawę, w której skazany na śmierć jedynie pomagał w zbrodni. To było sześciokrotne zabójstwo na Kurpiowszczyźnie z połowy lat 70. Młody, lekko upośledzony chłopak zabił żonę i pięć innych osób z jej rodziny. Jego wuj świecił latarką, a chłopak strzelał po kolei do domowników. Podczas procesu główny sprawca zapadł na psychozę reaktywną i stracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Zbrodnia była potworna, a procesowi towarzyszyła wielka społeczna presja. Ze sprawy prokuratura wydzieliła więc proces samego wuja i sąd skazał go na śmierć. Sprawa głównego sprawcy ze względu na jego stan psychiczny rozpoczęła się dopiero sześć lat po zabójstwie. Człowiek przed sądem musi być świadomy tego, co się dzieje, mieć szanse złożyć wyjaśnienia. Chłopak dostał 25 lat. W 1991 roku wyszedł na wolność, choć trzeba go było od razu przewieźć do domu opieki społecznej. Miał wtedy 53 lata i był warzywem, nie nawiązywał kontaktu z otoczeniem.

Zdarzało się, że wieszano chorych psychicznie?

-Zdarzało się, że sędziowie skazywali na karę śmierci mimo, że psychiatrzy stwierdzali poważne zaburzenia oskarżonych. W 1986 r. powieszono człowieka za zabójstwa na kobietach na tle seksualnym. Sęk w tym, że facet był nekrofilem, który współżył ze zwłokami. Kilkakrotnie włamywał się do przycmentarnych kaplic. Był więc bezwzględnie chory, kwalifikował się do zamkniętego zakładu.

Najdłuższa odsiadka zakończona egzekucją trwała od sierpnia 1971 do września 1987 roku Facet był chory psychicznie i 16 lat trwało doprowadzenie go do stanu, w którym można go było powiesić. Absurd, prawda?

Jak w czasach kary śmierci zachowywali się sędziowie? W składach sądzących zabójców byli przeciwnicy szubienicy?

- Część sędziów to byli krwawi ludzie, którym podpisanie wyroku smierci nie sprawiało trudności. Niektórzy sędziowie w Sądzie Najwyższym podtrzymywali wyroki śmierci, choć nigdy nie widzieli na oczy oskarżonego. Pewnie nie mieli odwagi, by na nich patrzeć.

Ale trafiłem też na wspaniałe przykłady przeciwników kary głównej w składach sędziowskich i bardzo odważne zdania odrębne. Mam akta sprawy z sądu wojskowego. Żołnierz na przepustce zgwałcił i zabił kobietę. Skazano go na rozstrzelanie i wyrok wykonano, ale jeden z młodych sędziów wojskowych, który orzekał w tym procesie, napisał wspaniałe zdanie odrębne, powołując się na Kartę praw człowieka. Próbowałem go odnaleźć, pogratulować mu, zaprosić na spotkanie ze studentami. Niestety, nie udało mi się.

Bardzo dramatyczny był słynny proces Krakosa i Matuszewskiego w 1983 r. Na kanwie tej historii powstał "Krótki film o zabijaniu" Kieślowskiego. Proces toczył się w stanie wojennym i miał go - mówiąc językiem esbecji - trochę przykryć. Proces toczył się przy drzwiach otwartych, w sądzie na każdej rozprawie zbierał się tłum żądający stryczka, a reżimowe gazety dodatkowo podgrzewały atmosferę.

Jeden z sędziów był zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci. Mimo ogromnej presji wyłamał się i sąd doraźny musiał skazać oskarżonych na 25 lat więzienia. Oczywiście doszło do rewizji nadzwyczajnej i Sąd Najwyższy skazał Krakosa na śmierć.

Zwolennicy przywrócenia kary głównej mówią, że chodzi o jej stosowanie w wyjątkowo drastycznych wypadkach, gdy wina i premedytacja oskarżonego nie budzą żadnych wątpliwości.

- Czytając akta spraw, w których zapadły wyroki śmierci, dochodzę do wniosku, że wątpliwości były często. Szczególnie dotyczy to zbrodni najbardziej okrutnych, bestialskich, przy których każdemu opadają ręce, a opinia publiczna domaga się szubienicy. Na ogół wszystkie okoliczności znamy z relacji sprawcy, bo rzadko są świadkowie. Sędziowie często miewali różne wątpliwości. W końcu jeśli oskarżony współpracuje podczas procesu, przyznaje się do winy, to kanon prawny mówi, że sąd powinien to uwzględnić przy wymierzaniu kary.

Wie pan, każdy z nas ma wyrok. Pan Bóg najpierw nas zabije, a później osądzi. Absolutnym argumentem przeciw karze śmierci jest dla mnie to, że jeśli państwo zabija w imieniu prawa bezbronnego człowieka, to traci moralną przewagę nad przestępcami. Nie są mnie w stanie przekonać w tej sprawie żadne argumenty. Ani te zawarte w opisie zbrodni skazanego, ani pseudo-humanitaryzm współczesnych egzekucji.

Źródło: Duży Format

Wykonano karę śmierci na "snajperze z Waszyngtonu"

mm, PAP
2009-11-11, ostatnia aktualizacja 2009-11-11 09:16
Przed egzekucją pod zakładem karnym stali ludzie trzymając świeczki i transparenty
Przed egzekucją pod zakładem karnym stali ludzie trzymając świeczki i transparenty
Fot. JONATHAN ERNST REUTERS

W zakładzie karnym w stanie Wirginia wykonano karę śmierci na Johnie Allenie Muhammadzie, nazywanym "snajperem z Waszyngtonu", który w październiku 2002 r. wraz z partnerem sterroryzował stolicę USA oraz jej okolice, zabijając 10 przypadkowych osób.

John Allen Muhammad
Fot. STR Reuters
John Allen Muhammad
Reporterzy czekają na wiadomość o egzekucji
Fot. JONATHAN ERNST REUTERS
Reporterzy czekają na wiadomość o egzekucji
Ku pamięci ofiar i przeciw egzekucji. Późnym wieczorem pod zakładem karnym zapalono świeczki. Na zdjęciu Desmond Lane, przyszedł pod więzienie z ojcem
Fot. JONATHAN ERNST REUTERS
Ku pamięci ofiar i przeciw egzekucji. Późnym wieczorem pod zakładem karnym...
Egzekucję poprzez wstrzyknięcie trucizny przeprowadzono o godz. 21 lokalnego czasu w więzieniu w Jarratt, 90 km na południe od Richmond, stolicy Wirginii. Zza szyby przyglądali się jej bliscy ofiar 48-letniego dziś Muhammada, świadkowie oraz dziennikarze.

- Zgon stwierdzono o godz. 21.11. Nie było żadnych komplikacji - powiedział rzecznik Departamentu Więziennictwa Wirginii Larry Taylor. Jak dodał, skazany nie skorzystał z prawa do wygłoszenia ostatniego oświadczenia przed wykonaniem kary.

Zastrzelili 10 osób

Muhammad został skazany na karę śmierci za zabicie Deana Harolda Meyersa na stacji benzynowej nieopodal Manassas, 150 km na północ od Richmond.Wyrównaj z obu stron

To jednak tylko jedno z serii morderstw dokonanych przez niego oraz jego 17-letniego wówczas współpracownika Lee Malvo, który odsiaduje karę dożywocia. W ciągu trzech tygodni w październiku 2002 r. zastrzelili 10 osób w Wirginii, Maryland oraz Dystrykcie Kolumbii (okręgu stołecznym). Strzały do przypadkowych ludzi zajętych codziennymi czynnościami, takimi jak koszenie trawnika czy mycie samochodu, oddawali z bagażnika samochodu Chevrolet Caprice, co utrudniało ich schwytanie.

Nie było ułaskawienia

Seria zabójstw wywołała w USA panikę, tym większą, że świeże były wciąż wspomnienia po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 r.

Muhammad nigdy nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Jego obrońcy argumentowali, że jest on niepoczytalny, bowiem cierpi on na zespół stresu pourazowego wywołany przeżyciami z czasów wojny w Zatoce Perskiej.

Gubernator Wirginii Tim Kaine, któremu przysługiwało prawo ułaskawienia Muhammada, nie dał jednak tej argumentacji wiary. - Nie widzę powodów, które uzasadniałyby wstrzymanie egzekucji - napisał w oświadczeniu. Także amerykański Sąd Najwyższy odrzucił w przededniu wykonania kary śmierci prośbę o jej odroczenie.