niedziela, 20 lutego 2011

"Jest prawna możliwość dot. postawienia zarzutów Rosjanom"

dzisiaj, 07:06Jacek Nizinkiewicz / Onet.pl
Krzysztof Kwiatkowski, fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Krzysztof Kwiatkowski, fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta

- Istnieje prawna możliwość wydania postanowienia o postawieniu zarzutów także Rosjanom. O tym, czy tak się stanie zadecydują prokuratorzy prowadzący to postępowanie. To od ewentualnych zarzutów zależy ewentualny wymiar kary. Na tym etapie postępowania trudno więc wyrażać jednoznaczne sądy - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onet.pl Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości. "Wyobrażam sobie. Zwłaszcza, że jak zapowiedział minister Jerzy Miller, raport jego komisji będzie także mówił o winie leżącej po polskiej stronie", odpowiedział minister sprawiedliwości na pytanie czy wyobraża sobie, że ewentualni winni przyczyn katastrofy smoleńskiej również po stronie polskiej zostaną ukarani.

Z Krzysztofem Kwiatkowskim, ministrem sprawiedliwości, senatorem PO rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Jacek Nizinkiewicz: czy Rosjanie wymierzyli nam drugi policzek ponownie obarczając winą za katastrofę smoleńską stronę polską?

Krzysztof Kwiatkowski: Nie damy się spoliczkować przez nikogo, wyjaśniając przyczyny katastrofy smoleńskiej. Przez nikogo nie damy się także sprowokować, a przede wszystkim przez tych, którzy nie zajmują się wyjaśnianiem tej katastrofy. A to tacy "eksperci", którzy nie wchodzą w skład żadnej z komisji wyjaśniającej przyczyny tej tragedii, zorganizowali w ostatni czwartek konferencję, na której wydawali jednoznaczne i powiedzmy wprost – miejscami bulwersujące - sądy. Polska prokuratura prowadzi niezależne postępowanie w tej sprawie. Kierowana przez Ministra Jerzego Millera komisja prowadzi swoje działania. I to tym instytucjom i poczynionym przez nich ustaleniom należy ufać w szczególności. Rzetelne wyjaśnienie każdej sprawy wymaga czasu i skrupulatności. Podsycanie emocji nie jest pomocne. Bardziej od czwartkowej konferencji zainteresowała mnie inna wiadomość, która także pojawiła się tego dnia – o tym, że polscy prokuratorzy wrócili z Moskwy, gdzie przesłuchali kolejnych świadków.

- Po konferencji MAK i słowach Tatiany Anodiny ponownie usłyszeliśmy mocne słowa pod adresem strony polskiej. Czy na pański stan wiedzy, strona rosyjska rzeczywiście nie może sobie nic zarzucić?

- Każda katastrofa lotnicza jest spowodowana nie jedną, ale wieloma jednocześnie występującymi przyczynami i towarzyszącymi im okolicznościami. Co przyczyniło się do katastrofy smoleńskiej, kto zawinił? – na te pytania odpowie prokuratura. Wiele wniesie raport komisji ministra Millera. Jednak już teraz znamy wiele faktów, które dają nam możliwość wyrobienia sobie wstępnego zdania co do przyczyn i okoliczności tego tragicznego zdarzenia. I chyba nikt nie odważy się stwierdzić, że przyczyny te leżą tylko i wyłącznie po jednej, polskiej stronie. I choćby rosyjscy eksperci organizowali konferencje codziennie, a na każdej z nich pokazywali coraz to bardziej szczegółowe prezentacje, winni nie uciekną od ewentualnej odpowiedzialności. Kto jest winny – o tym zadecyduje – podkreślę jeszcze raz - prokuratura, a później niezawisły sąd. Wyroków nie wydaje się na konferencjach prasowych.

- "Nawet gdyby w wieży kontroli lotów siedział szympans i bełkotem podawał informacje, to nie przyczyniłoby się to do tragedii", a systemy samolotu zostały opracowane tak, by mogli nimi latać "nawet idioci"- m.in. takimi słowami rosyjscy eksperci odsunęli podejrzenia od kontrolerów lotu w całej rozciągłości obwiniając za katastrofę pilotów samolotu rządowego. Przyczynami katastrofy wg ekspertów były: wady w przygotowaniu lotu, formowaniu i treningach załogi, brak treningów na symulatorze, nieznajomość lotniska oraz ogólne nieprzygotowanie polskiego 36. specpułku, a strona polska powinna była zbadać, czy była wywierana presja psychiczna na pilotów, gdyż czynniki psychiczne są często powodem katastrof. W odpowiedzi na konferencję Rosjan przedstawiciele polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy stwierdzili, że Rosjanie manipulują opinią publiczną. Rzeczywiście tak jest i którymi informacjami Rosjanie manipulują?

- Abstrahując od terminu, a także od tego, że ta rzekomo ekspercka konferencja odbyła się bez udziału specjalistów zajmujących się wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej, nigdy nie zgodzę się na to, aby ktokolwiek w taki sposób mówił o którymkolwiek z pasażerów prezydenckiego Tupolewa. To bulwersujące słowa. I nie dziwię się nikomu, kto im się sprzeciwia. Konferencja, na którą zaproszenia wysyłane są w nocy, która odbywa się w dniu powrotu polskich prokuratorów z Moskwy i w przeddzień ich konferencji, budzi zasadne podejrzenia o chęć manipulacji opinią publiczną. Od 10 kwietnia niemal każdego dnia wypowiadają się w tej sprawie mniej lub bardziej doświadczeni "eksperci". Dla mnie najważniejsze ustalenia to te, które poczyni prokuratura i komisja ministra Millera. Nie dajmy się zmanipulować, poczekajmy na ustalenia prawdziwych i niezależnych ekspertów, którzy już od prawie roku zajmują się wyjaśnianiem tej tragedii.

- Mówił pan w RMF FM: "Nie mam żadnych wątpliwości, że kontrolerzy z wieży nawigacyjnej lotniska Siewiernyj nie postępowali w zgodzie z procedurami. I tego nie znaleźliśmy w raporcie MAK-u, dlatego od początku strona polska mówi, że jest niepełny" i dodał Pan że istnieje prawna możliwość postawienia zarzutów rosyjskim kontrolerom. Czy dzisiaj zmienia pan zdanie? To jest jeszcze możliwe?

- Nie zmieniam zdania. Tak jak powiedziałem znamy już część poczynionych ustaleń – to m.in. prezentacja komisji ministra Millera, zaprezentowana w odpowiedzi na raport MAK. Nie trzeba być ekspertem lotnictwa wojskowego, aby mieć wątpliwości co do słuszności postępowania kontrolerów z wieży na lotnisku Smoleńsk - Siewiernyj. To ich zeznania mogą mieć szczególne znaczenie dla prac polskiej prokuratury. Tym bardziej cieszy fakt, że polskim śledczym udało się w ostatnich dniach tych zeznań wysłuchać. To prokuratura zadecyduje komu w tej sprawie postawi zarzuty i czego będą dotyczyły. Polski Kodeks Karny przewiduje możliwość wydania postanowienia o postawieniu zarzutów obywatelom innego kraju. O tym czy tak się stanie zadecyduje prokurator prowadzący to postępowanie.


- O rosyjskich kontrolerach z wieży stwierdził pan, że przy lądowaniu Jaka-40 kontrolerzy też popełnili błędy i dodał pan, że wieża kontroli lotów przy pogodzie, jaka panowała 10 kwietnia w Smoleńsku, powinna była zakazać lądowania. Tymczasem rosyjscy eksperci podczas konferencji zadali kłam pańskim stwierdzeniom mówiąc, że zachowanie kontrolerów było bez zarzutu i nie mogli zamknąć lotniska. Kto nie ma racji: pan, czy rosyjscy eksperci?

- Nie zamierzam wchodzić w polemikę z ekspertami, co do fachowości, których nie tylko ja, ale przede wszystkim doświadczeni znawcy tematyki lotniczej, mają wątpliwości. Warunki pogodowe jakie 10 kwietnia 2010 r. rano panowały nad smoleńskim lotniskiem były bardzo trudne. Na krótko przed katastrofą naszego samolotu, próbował tam wylądować rosyjski Ił. Wtedy nieomal doszło do tragedii. Polskiemu Jak-owi szczęśliwie udało się wylądować, ale nie bez problemów. Mimo to lotnisko nie zostało zamknięte.

- Jak pan ocenia współpracę strony rosyjskiej i polskiej przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej, bo mówił pan niedawno, że współpraca ze stroną rosyjską jest niewystarczająca?

- Cieszy wypowiedziany w piątek opinia Naczelnego Prokuratora Wojskowego, który stwierdził, że między polską a rosyjską prokuraturą klimat do współpracy został odbudowany. Rzeczywiście, w polsko-rosyjskich kontaktach w związku z wyjaśnianiem tej katastrofy mogliśmy zaobserwować tygodnie naprawdę rzeczowej współpracy, ale i czas w którym relacje z rosyjskimi partnerami określiłbym jako trudne. Efektem tych trudności były np. opóźnienia w przekazywaniu nam pewnych dokumentów związanych z wydarzeniami z 10 kwietnia. Teraz już wiemy, że ponad 30 kolejnych tomów akt trafi do naszych śledczych, że ich wizyta w Moskwie przyniosła pozytywne efekty. Życzę polskim prokuratorom, aby ich stosunki ze śledczymi z Rosji były tak udane jak moje z moim rosyjskim odpowiednikiem – Ministrem Sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej. Efektem naszej współpracy są m.in. bardzo już zaawansowane negocjacje na temat dwustronnych umów. Pierwsza z nich – umowa o współpracy w sprawach cywilnych - ułatwi życie przedsiębiorcom. Druga umowa – o współpracy w sprawach karnych – umożliwi powoływanie w przyszłości polsko-rosyjskich zespołów śledczych. Co więcej, po wejściu w życie tej umowy, polscy prokuratorzy nie będą musieli jeździć np. do Moskwy, by przesłuchać rosyjskich świadków. Takie przesłuchania będzie można przeprowadzać za pomocą wideokonferencji. Kolejną turę negocjacji przeprowadzimy już w maju. Wtedy kolejny raz wybieram się do Rosji. W trakcie spotkania z ministrem Aleksandrem Konowałowem na pewno będziemy także rozmawiać o polsko-rosyjskiej współpracy przy wyjaśnianiu katastrofy. Chciałbym jednocześnie zapewnić, że polski rząd podejmuje wszystkie możliwe kroki, w tym dyplomatyczne, aby współpraca z Rosjanami w tym kontekście układała się możliwie najlepiej.

- "Nasz Dziennik" napisał, że "Rada Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO) może zweryfikować Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) pod kątem zamieszczenia na jego stronie internetowej dokumentacji sekcyjnej gen. Andrzeja Błasika. Takiej możliwości nie przewiduje w ogóle załącznik 13 do konwencji chicagowskiej, według którego miało przebiegać badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej". Czy to prawda i czy Rosjanie złamali postanowienia aneksu 13 do konwencji chicagowskiej? Czy strona polska zwróci się z takim zapytaniem do Rady ICAO?

- Decyzja o tym, jakie dalsze kroki będziemy jako rząd podejmowali na arenie międzynarodowej w celu wyjaśnienia zdarzeń z 10 kwietnia zapadnie po publikacji raportu komisji ministra Jerzego Millera. A ten zapewne zostanie opublikowany już po pierwszej rocznicy katastrofy. Podejmiemy wszystkie możliwe i przewidziane prawem kroki, które przybliżą nas do prawdy o tym, co przyczyniło się do tego, że 10 kwietnia w Smoleńsku zginęła 96-osobowa delegacja z Polski, z Prezydentem i jego małżonką na czele.

- Kiedy dokładnie wrak Tu-154M przyjedzie do Polski? Czy strona polska będzie się domagała informacji dlaczego doszło do defragmentaryzacji wraku i czy nie była ona niszczeniem dowodu?

- O możliwie jak najszybszym terminie przekazania wraku Tu-154M o numerze bocznym 101 niejednokrotnie rozmawiałem z rosyjskim ministrem sprawiedliwości. Zaznaczam, że minister Konowałow podobnie jak ja, nie jest prokuratorem generalnym w swoim kraju. Mimo to otrzymałem zapewnienie, że strona rosyjska dołoży wszelkich starań, aby wrak polskiego samolotu trafił do nas jak najszybciej. Przypomnę, że zakończenie prac przez Międzypaństwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych (MAK), ma na to wpływ zasadniczy. Rosyjscy prokuratorzy mogli już rozpocząć czynności związane z badaniem wraku, ponieważ prace te zakończył MAK. Dlatego liczę, że wrak trafi do Polski w możliwie jak najkrótszym czasie. Jest to dla nas ważne i symboliczne. Co do rozcinania szczątków Tupolewa, to jak wiemy Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła już postępowanie w tej sprawie. Poczekajmy na jej ustalenia.

- Czy minister sprawiedliwości doradzał premierowi przyjęcie konwencji chicagowskiej? Opozycja uważa, że przyjęcie konwencji chicagowskiej było błędem, chociażby dlatego, że polski rząd nie będzie mógł stosować zapowiadanych procedur odwoławczych.

- Minister Sprawiedliwości nie odpowiada za prawo lotnicze oraz odnoszące się do niego regulacje międzynarodowe. Przypomnę, że przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych w tej i poprzedniej kadencji Komisji – płk. Edmund Klich – od początku był przekonany, co do celowości wykorzystania w tej sytuacji Załącznika numer 13 do Konwencji Chicagowskiej. Uznając go jako najbardziej właściwy i funkcjonalny do wyjaśnienia katastrofy lotniczej. Wielokrotnie jako ekspert podkreślał, że szczegółowa procedura określona w Załączniku daje narzędzie – polskiemu akredytowanemu przedstawicielowi – do uczestniczenia w badaniu przyczyn katastrofy przez Rosjan. Pan Edmund Klich jako osoba wyjaśniająca wcześniej dużą liczbę katastrof lotniczych, został przez polską stronę wskazany jako nasz akredytowany przedstawiciel przy MAK. On też do tej pory uważa, że to co prawda nie jedyna możliwa do wyboru regulacja, ale zdecydowanie najlepsza i najskuteczniejsza. Jego zdaniem wybór jakiegokolwiek innego aktu nie wpłynąłby zasadniczo na szybsze, czy bardziej dogłębne wyjaśnianie tych zdarzeń.

- Czy jeśli strona polska udowodni winę lub współwinę za katastrofę rosyjskich kontrolerów, to czy w ogóle jakiekolwiek konsekwencje prawne względem nich mogą zostać wyciągnięte, a jeśli tak, to jakie?

- Tak jak wspomniałem istnieje prawna możliwość wydania postanowienia o postawieniu zarzutów także Rosjanom. O tym, czy tak się stanie zadecydują prokuratorzy prowadzący to postępowanie. To od ewentualnych zarzutów zależy ewentualny wymiar kary. Na tym etapie postępowania trudno więc wyrażać jednoznaczne sądy.

- A wyobraża pan sobie, że winni po stronie polskiej również zostaną ukarani?

- Wyobrażam sobie. Zwłaszcza, że jak zapowiedział minister Jerzy Miller, raport jego komisji będzie także mówił o winie leżącej po polskiej stronie.

- Polska powinna zabiegać o międzynarodową pomoc prawną przy wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej, jak chcą posłowie PiS?

- Tak jak już wspominałem, polski rząd podejmuje wszystkie możliwe kroki, w tym dyplomatyczne i te mniej formalne, po to aby międzynarodowa współpraca przy wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej układała się możliwie jak najlepiej. I tak jak wspomniałem po publikacji raportu komisji ministra Millera zapadnie decyzja o ewentualnych kolejnych międzynarodowych krokach, które podejmiemy. Przypomnę, że osobiście występowałem do Prokuratora Generalnego o rozważenie możliwości powołania polsko-rosyjskiego zespołu śledczego w tej sprawie. Jak poinformował mnie Prokurator Generalny uważa, że nie jest to możliwe.

- Zmieńmy temat. Czy po 34 latach od śmierci Stanisława Pyjasa można orzec na podstawie szczątków ciała, że jego śmierć była wypadkiem i nie przyczyniły się do niej osoby trzecie?

- Z tego co wiemy Instytut Pamięci Narodowej dysponuje już opiniami biegłych medyków sądowych, którzy badali szczątki Stanisława Pyjasa, ale ciągle jeszcze nie przedstawiono nam oficjalnych wniosków wypływających z tych opinii. Oczekiwałbym, aby ta sprawa po tylu latach została ostatecznie wyjaśniona.

- Z którego miejsca z Łodzi wystartuje pan w wyborach do Sejmu?

- Istotne jest dla mnie nie miejsce na liście, ale ocena mojej pracy przez wyborców. Przez ostanie prawie trzy lata dzięki zaufaniu jakim mnie obdarzyli, wykonuję obowiązki łódzkiego senatora. W tym czasie, pomimo pracy w rządzie, udało mi się za pomocą oświadczeń senackich, podjąć najwięcej interwencji w sprawach obywateli ze wszystkich senatorów. Wiele spośród tych interwencji było skutecznych. Często udawało mi się rozwiązywać problemy poszczególnych osób, ale i całych grup obywateli. Jesienią będę prosił o ocenę tej pracy przez wszystkich mieszkańców Łodzi, co umożliwia mi start do sejmu.

- A Mirosław Drzewiecki powinien wystartować z listo PO do Sejmu?

- Decyzję w tej sprawie podejmie zarząd regionu wraz z władzami krajowymi. Nie jestem ich członkiem. Nie chcę narzucać swojego stanowiska tym, którzy będą podejmowali tę decyzję. Oczywiście, jeżeli mnie zapytają, przedstawię swoją opinię.

Koniec części pierwszej.

Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

piątek, 18 lutego 2011

Jestem germanistką. Za 5 zł sklejam pudełka

wysłuchała Anita Karwowska
2011-02-16, ostatnia aktualizacja 2011-02-16 18:14

W urzędzie pracy byłam na 19 spotkaniach. Dwudziesty raz będę w marcu. Na czarno dorabiam w drukarni. Po ośmiu godzinach układania 20-kilogramowych paczek mam gąbkę zamiast mózgu



Od redakcji: A jeśli to nie jest wina Ewy?

Ewy rozsądny plan na życie: skończyć studia licencjackie, iść do pracy, zarobione pieniądze wydać na magisterium.

Od dwóch i pół roku nie może znaleźć pracy. Pierwsza, ósma, dziewiętnasta rozmowa kwalifikacyjna. I wciąż te same, bezsensowne oferty dla akwizytorów. Na magisterium nie odłoży, jedynie na bilet na wyjazd z kraju.

Jest świadoma swoich wad, ale i mocnych stron (potrafi przekonująco się „sprzedać”).

Jednak od pracodawców i w urzędach pracy słyszy: nie masz pracy? Sama jesteś temu winna.

No bo jakże to, że młoda, inteligentna, wykształcona osoba nie może sobie poradzić w 300-tysięcznym mieście? Przecież Polska do Zielona Wyspa.

A jeśli takich osób jak Ewa jest znacznie więcej? Przecież - wskazują na to statystyki - dla coraz większej liczby absolwentów jest coraz mniej etatów, a pozostają im co najwyżej kiepskie fuchy?

Jak planować swoje życie, nie mogąc myśleć o choćby minimalnej stabilizacji?

Opowieść Ewy

Na pomoc rodziców nie można wciąż liczyć

- Naprawdę chcesz posłuchać historii bezrobotnej licencjatki? Mam 25 lat, mieszkam pod Białymstokiem, w średniozamożnej rodzinie. Mama od ponad 30 lat zajmuje się domem, nie pracuje. Tata, wolny duch, harleyowiec. Robi i naprawia motocykle. Raz pieniądze są, raz nie ma. Starsza siostra ma sklep.

Ja wybierałam się na studia, do Warszawy czy Torunia, ale policzyliśmy i wyszło, że za mieszkanie, przyjazdy i utrzymanie zapłacę więcej niż za prywatną uczelnię w Białymstoku. Zrobiłam więc licencjat z filologii germańskiej w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Rok studiów dziennych za 4 tys. zł. Ojciec szarpnął się i sfinansuje studia. Stwierdził: studiuj na serio, na pracę będziesz miała czas.

W tym czasie udzielałam korepetycji z niemieckiego. Zdarzało się, że miesięcznie zarabiałam tysiąc złotych. Ale były miesiące bez pieniędzy. Po licencjacie, w lipcu 2008 r., zdecydowałam, że dopóki nie znajdę pracy, nie ma mowy o dalszych studiach.

Ogłaszałam się w portalach rekrutacyjnych, w prasie, odpowiadałam na każde ogłoszenia. Nie chciałam pracować jako nauczycielka, bo nie mam do tego predyspozycji.

Z bazaru do biura? To niemożliwe

Pracy szukałam w Białymstoku i okolicznych miastach. Byłam na kilkudziesięciu rozmowach kwalifikacyjnych, choć zwykle zainteresowanie pracodawców kończyło się po rozmowie telefonicznej. Wszyscy szukają osób z doświadczeniem. A jakie ja mam doświadczenie? Handel ciuchami na rynku w wakacje? Pracę w galerii handlowej? Kiedyś wpisałam to w CV i oczywiście usłyszałam: z bazaru do biura? A czy to hańba? Przecież na sekretarkę mogliby mnie przyjąć. Znam niemiecki i angielski, Office'a, programy pocztowe, internet, jestem zorganizowana. Ale w Białymstoku to za mało.

A mojej córce się udało

Niedawno byłam na rozmowie o staż w bibliotece uniwersyteckiej. Wysłał mnie urząd pracy. Ustawiłam się w kilkunastoosobowej kolejce, choć wolne było jedno miejsce. Kobietę, która ze mną rozmawiała, dziwiło wszystko.

Po pierwsze: dlaczego urząd pracy mnie do nich przysłał, bo oni chcą nie filologa, tylko bibliotekoznawcę. Po drugie: dlaczego nie mam żadnego doświadczenia i jedynie licencjat.

Nie chciałam jej opowiadać o moich problemach finansowych. Bibliotekarka stwierdziła, że jej córka po anglistyce takich problemów z pracą jak ja nie ma. Znów poczułam się głupio.

Po jelenie to do lasu

W portalach internetowych jest mnóstwo ogłoszeń do pracy biurowej. Ale zwykle okazuje się, że to akwizycja. Kiedyś się na to nabierałam. Na moje ogłoszenie odpowiedział mężczyzna, który oferował pracę w promocji artykułów przemysłowych w markecie w Białymstoku. Zaprosił do biura, wszystko wyglądało jak trzeba. Umówił się ze mną i kilkoma innymi dziewczynami na konkretną datę, obiecywał umowy. Gdy spotkałyśmy się z nim, okazało się, że o żadnym markecie nie ma mowy. Zawiózł nas do Suwałk. Tam okazało się, że mamy na ulicy wciskać ludziom lipne perfumy. Powiedziałam gościowi: - Po jelenie to do lasu. Wsiadałam w PKS i wróciłam do domu. Inne dziewczyny zostały. Ten facet do dziś działa w naszym mieście i poluje na ofiary.

Psujesz mi wizerunek

Próbowałam też w sklepie z ubraniami w galerii handlowej. Właściciel zasugerował mi, że jako komunikatywna i konkretna zostanę kierowniczką. Zaczęłyśmy od sprzątania. Miałyśmy dostać 10 zł za godzinę. Czekałyśmy na umowy dwa tygodnie. A właściciel wciąż zwodził, że najpierw musi przyjrzeć się jak pracujemy. W tym czasie robiłam wszystko: obsługa klienta, układanie ubrań, obsługa kasy, rozpakowywanie towaru. Podpadłam dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy ciągnęłam po podłodze 60-kilogramowy karton z towarem z windy. Sama ważę 45 kg, nie mogłam go podnieść. Szef burknął:, że psuję wizerunek sklepu, bo wygląda na to, że jestem wykorzystywana. Drugi raz podpadłam, gdy nie chciałam wejść na zepsutą drabinę. Bez ubezpieczenia i umowy nie chciałam ryzykować. Następnego dnia dostałam 600 zł za trzy tygodnie pracy. Oczywiście pod stołem.

Urzędnik wysłucha i doda otuchy

Zarejestrowałam się w pośredniaku w październiku 2008 r. Byłam na 19 spotkaniach. Dwudziesty raz będę w marcu. Dziś już nic mnie tam nie dziwi, ale na początku miałam poczucie absurdu. Białostocki urząd pracy funkcjonuje w ten sposób, że gdy nie ma propozycji pracy, to wpisuje w papiery formułkę: "Sklep: Oferta". Oznacza to, że bezrobotny ma zgłosić się do filii urzędu pracy. Poszłam tam raz. Urzędniczka przy biurku gapiła się na tablice, na których wisiały oferty wycięte z gazet.

Teraz więc chodzę do urzędu tylko po to, żeby mieć pieczątkę w książeczce ubezpieczeniowej. Do kolejek już się przyzwyczaiłam, znam twarze urzędniczek. Te młodsze są przychylniejsze, starsze mną gardzą. Ostatnio urzędniczka obsługując mnie jednocześnie rozmawiała przez telefon ze swoim dzieckiem. Nie poświęciła mi jednej chwili.

Po co nam pani?

Kiedyś urząd wysłał mnie na staż do Ochotniczych Hufców Pracy. Na dzień dobry pytanie, czy jestem zainteresowana, czy tylko po pieczątkę. Chciałam staż. - A co pani wie o OHP? - spytali mnie. - Nic, ale przyszłam się dowiedzieć. No i dowiedziałam się: - Pomagamy młodym ludziom w trudnej sytuacji i nie potrzebujemy dodatkowego balastu. Znów poczułam się jak idiotka.

W urzędzie wysyłają też na szkolenia. Mi proponowali dwutygodniowy kurs obsługi kasy fiskalnej, choć już to umiem czy podstawy obsługi komputera - choć całe życie pracuję z komputerem, o czym powiedziałam urzędniczce. Usłyszałam: - To żadne wytłumaczenie.

Dostępny był jeszcze kurs ze stylizacji paznokci. Następnym razem się zapiszę.

Teraz dorabiam w drukarni obok domu. Praca na czarno. Zaczynam o siódmej rano. Po pracy mam gąbkę zamiast mózgu. Układam 20-kilogramowe paczki i sklejam opakowania. Mam pistolecik na klej albo pędzelek i jadę tak przez osiem godzin dziennie. Rzadko gadam z ludźmi. Mało z kim mam wspólne tematy. Zarabiam 5 zł za godzinę, ale nie narzekam, bo 40 zł dniówki to już coś. Taki już nasz polski kapitalizm. Po południu siadam do korepetycji. Miesięcznie wyciągam połowę tego, co w drukarni.

Chcę iść na swoje

Chciałabym zarabiać 2 tys. zł, aby nie jeść tylko chleba z masłem i kilka lat chodzić w jednej kurtce. Czuję się dorosła, mogłabym mieszkać sama. Rodzice też by chcieli. Odkąd skończyłam studia, przyjęli strategię: dostaniesz jeść i dach nad głową, ale musisz radzić sobie sama. Wszystko, co mam na sobie, kosmetyki i książki kupuję za swoje. Czuję, że zawiodłam rodziców, bo jest im przykro, że się marnuję. Rozumiem ich. Mają swoje lata, chcą odetchnąć, pobyć sami.

Myślę o rodzinie, ale przecież skoro sama nie mogę się utrzymać, to co mówić o dziecku. Koleżankom, które mają dzieci, jest jeszcze trudniej. Mnóstwo pracodawców nie rozumie, że trzeba dziecko odebrać z przedszkola albo posiedzieć z nim, gdy jest chore.

Niech inni też coś mają

Mam też jedno ciche marzenie: założyć prywatne przedszkole. Profesjonalne, z sercem do dzieci. Ale nie mam pieniędzy, aby starać się o dofinansowanie, poza tym trudno ruszyć z biznesem w Białymstoku. Lubię kino i literaturę skandynawską. Uwielbiam czytać. Książki są drogie, ale nie mogę oprzeć się i je kupuję. Jak trochę nazbieram, to niosę je do osiedlowej biblioteki. Niech inni też coś mają.

System kopie w d...

Nie myślę już o umowie o pracę. Chcę się tylko rozwijać. Znam języki, a nigdy nie byłam za granicą. Powoli odkładam na wyjazd do Finlandii. Na jesień. Mam tam znajomych, pomogą.

I wiesz co? Już nie wstydzę się, że jestem bezrobotna. To nie moja wina, tylko chorego systemu, który takich jak ja kopie w d...

Dla młodych Polaków pracy nie ma*

demografia

• 2008: młodych w wieku 20-24 lata: 3,076 mln

• 2009: młodych w wieku 20-24 lata: 2,97 mln

• 2010: młodych w wieku 20-24 lata: 2,9 mln

absolwenci szkół wyższych

• absolwenci szkół wyższych 2007/2008: 420 tys.

• absolwenci szkół wyższych 2008/2009: 440 tys.

nowe miejsca pracy

• styczeń 2007: 237 tys.

• styczeń 2008: 178 tys.

• styczeń 2009: 151 tys.

• styczeń 2010: 182 tys., czerwiec: 132 tys.

młodzi bezrobotni

(czerwiec 2008: bezrobotni do 25 roku życia - 276 tys.;

(czerwiec 2009: bezrobotni do 25 roku życia: 358 tys.

(czerwiec: 2010: bezrobotni do 25 roku życia: 372 tys., grudzień - 428 tys.

*dane GUS

czwartek, 17 lutego 2011

ICAO może zrewidować MAK


Rada ICAO sprawdzi, czy Rosjanie złamali postanowienia aneksu 13 do konwencji chicagowskiej, jeśli strona polska zwróci się z takim wnioskiem

Rada Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO) może zweryfikować Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) pod kątem zamieszczenia na jego stronie internetowej dokumentacji sekcyjnej gen. Andrzeja Błasika. Takiej możliwości nie przewiduje w ogóle załącznik 13 do konwencji chicagowskiej, według którego miało przebiegać badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Analiza sądowo-lekarska z autopsji ciała dowódcy Sił Powietrznych została umieszczona na stronie internetowej rosyjskiej komisji w jednym z załączników do raportu końcowego MAK. Andrzej Błasik określany jest jako "niezidentyfikowany mężczyzna" lub "trup nr 4".
- W raporcie końcowym powinno być ujęte tylko to, co dotyczy okoliczności i przyczyn wypadku - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prof. Marek Żylicz, ekspert międzynarodowego prawa lotniczego, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - Kwestia badania zawartości alkoholu niekoniecznie stanowi okoliczność i przyczynę wypadku. W związku z tym niewłaściwe było poruszenie tej sprawy w raporcie - dodaje. Wariantu upublicznienia dokumentacji sekcyjnej nie przewiduje w ogóle załącznik 13 do konwencji chicagowskiej, według którego miało przebiegać badanie przez MAK przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jak czytamy w rozdziale 5 aneksu pt. "Badanie", państwo prowadzące badanie wypadku organizuje badania medyczne członków załogi, pasażerów i personelu związanych ze zdarzeniem, ale medyczne lub prywatne informacje, dotyczące osób uczestniczących w wypadku, może udostępnić "tylko w tych przypadkach, kiedy odpowiednie władze danego państwa, odpowiedzialne za wymiar sprawiedliwości, ustanowią, że ich ujawnienie jest ważniejsze niż negatywne skutki, które mogą wyniknąć z takiego działania bezpośrednio dla kraju oraz w skali międzynarodowej, jak również dla danego lub przyszłych badań". Rosjanie złamali ten przepis. Publikacja dokumentacji sekcyjnej gen. Błasika na stronie internetowej rosyjskiej komisji to tylko jeden z przykładów łamania procedur aneksu 13. Konwencja chicagowska, która reguluje zasady międzynarodowego ruchu lotniczego, w załączniku 13 ustanawia zasadę, że państwo-właściciel samolotu ma prawo w przypadku różnic zdań co do treści raportu końcowego wezwać państwo badające katastrofę do uzgodnienia wspólnego stanowiska. Do tego nie doszło. Tych uchybień ze strony MAK jest więcej, jak choćby takie, że polski akredytowany i jego doradcy nie mieli dostępu do wszystkich badań i dokumentacji. Jak zaznacza prof. Żylicz, polski rząd nie może być związany ustaleniami i wnioskami dokumentu sporządzonego przez MAK z naruszeniem aneksu 13. Co zatem może zrobić strona polska? Może, a nawet powinna starać się o uregulowanie niewyjaśnionych kwestii na szczeblu rządowym. Rząd może zabiegać o to, by Rosjanie uzupełnili dokument MAK. Możliwe jest na przykład uzupełnienie raportu przez to, że rząd rosyjski nakaże to MAK. Tak samo rząd Federacji Rosyjskiej może nam dostarczyć pewne dane, ale nie poprzez MAK, co jednak działoby się poza przepisami konwencji chicagowskiej. Jeżeli uzgodnienia nie będą możliwe w drodze rozmów międzyrządowych, możemy zwrócić się do ICAO, ale jedynie w zakresie prawidłowości zastosowania przez komisję rosyjską procedur określonych w konwencji chicagowskiej. - Jeżeli zwrócimy się i zapytamy Radę ICAO, czy słusznie Rosjanie interpretują aneks 13, to rada nie będzie mogła odmówić zajęcia się tą sprawą - tłumaczy prof. Żylicz.

To zależy od rządu

Pod koniec stycznia Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 zwróciło się z prośbą o interwencję rządu polskiego u odpowiednich władz Federacji Rosyjskiej w sprawie zamieszczonej na stronach internetowych MAK ekspertyzy sądowo-lekarskiej gen. Andrzeja Błasika. "Pragniemy zwrócić uwagę, że poza aspektami etyczno-moralnymi publikacja ta stanowi naruszenie tajemnicy lekarskiej i ochrony dóbr osobistych według prawa polskiego i Unii Europejskiej. Publikowanie dokumentów medycznych bez zgody osoby, której dotyczą, lub jej spadkobierców, tak jak w przypadku gen. Błasika, jest karygodne w prawodawstwie każdego kraju. Mimo że MAK jest instytucją rosyjską, publikacja dotyczy polskiego obywatela i jego rodziny mieszkającej na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, której praw i dóbr państwo polskie zobowiązane jest bronić" - czytamy w liście otwartym Stowarzyszenia skierowanym do Donalda Tuska. Na odpowiedź kancelaria premiera ma sześć tygodni. - Oczekuję pozytywnej odpowiedzi rządu i spodziewam się też jego działań zakończonych pozytywnym efektem. Podanie do publicznej wiadomości protokołu sekcji medycznej jest tak karygodnym i tak bezdyskusyjnym złamaniem obowiązującego prawa, że chyba inaczej trudno do tego podejść - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Zuzanna Kurtyka, wdowa po Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej. Według Bartosza Kownackiego, pełnomocnika Ewy Błasik oraz pięciu innych rodzin ofiar, informacje, "których często nie mają sił ani odwagi czytać rodziny zmarłych", nie powinny być znane nikomu poza wąską grupą specjalistów zajmujących się badaniem sprawy. - Nie było i nie ma podstaw faktycznych ani prawnych, aby ujawnić te dokumenty. Państwo polskie powinno robić wszystko, by chronić rodziny ofiar przed ich upublicznieniem - uważa adwokat. Jak zauważa, publikacja tych dokumentów to naruszenie kodeksu karnego, a konkretnie artykułu 231 traktującego o naruszeniu uprawnień przez funkcjonariusza publicznego interesu publicznego lub prywatnego. Co może w tej konkretnej sytuacji zrobić rodzina gen. Błasika? Jak tłumaczy prof. Żylicz, pełnomocnicy rodzin mogą występować do polskiego rządu ze swoimi uwagami, wskazując na konkretne naruszenie przez Rosjan załącznika 13 konwencji z 1944 roku. Nie mogą jednak w tej sprawie wystąpić bezpośrednio do ICAO. Takiej procedury odwołań ze strony rodzin ofiar nie przewiduje załącznik 13 konwencji z Chicago.

Nie uznajemy raportu

Zdaniem dr. hab. Karola Karskiego, posła PiS, specjalisty z zakresu prawa międzynarodowego, ICAO nie będzie się angażowała w działania MAK związane z katastrofą smoleńską, gdyż jest to poza jej kompetencjami. - ICAO to organizacja międzynarodowa lotnictwa cywilnego, która już stwierdziła, że katastrofa z 10 kwietnia była katastrofą państwowego statku powietrznego. Poza tym trzeba też pamiętać o tym, że stałym członkiem ICAO jest Rosja, a ona już zadba o to, by takie stanowisko tej instytucji zostało utrzymane - zauważa Karski. Jak jednak zaznacza prof. Żylicz, ICAO rzeczywiście "z zasady" nie zajmuje się sprawami samolotów państwowych. Ale niezależnie od tego, na mocy konwencji, której stroną jest i Polska, i Rosja, Rada ICAO jest zobowiązana rozpatrzyć każdą sprawę dotyczącą interpretacji konwencji i jej aneksów. Kontrolę przeprowadza grupa ekspertów z USOAP (ang. Universal Safety Oversight Audit Program), organu ICAO. Gremium to bada wszystkie aspekty dotyczące bezpieczeństwa żeglugi powietrznej, a więc: kwestie legislacji, organizacji kontroli ruchu i urządzenia lotnisk, a także organizację badania wypadków. Profesor Żylicz twierdzi, że końcowym efektem takiej kontroli jest zawsze postawienie konkretnych wniosków. Mogą one zawierać aprobatę lub też wskazania co do zastosowania korekty działań danej instytucji. Prawo to dotyczy Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, który jest instytucją uznawaną przez ICAO. Eksperci podkreślają, że jeśli chodzi o możliwość zastosowania procedur odwoławczych, to nie można byłoby ich stosować w zakresie rezultatów badania katastrofy smoleńskiej, a jedynie w zakresie prawidłowości zastosowania procedur określonych w konwencji chicagowskiej. Do ICAO można by się więc odwołać tylko w tej kwestii, czy MAK nie naruszył konkretnych przepisów załącznika 13 zastosowanych do procedowania tego wypadku. ICAO nie może jednak podważyć treści samego raportu, tylko stwierdzić, że MAK naruszył kolejne procedury tego załącznika. Nie mogłaby więc weryfikować tego dokumentu merytorycznie ani wydać raportu zastępczego. ICAO nie może też nałożyć na rosyjską komisję żadnej kary grzywny czy też zakazać jej działania. Jak zaznacza prof. Żylicz, ICAO ze względu na uwagi strony polskiej może jednak zrewidować swoją ocenę MAK, posługując się własnymi wewnętrznymi przepisami, ustalanymi przez USOAP. W ocenie eksperta, gdyby ICAO orzekła, że nastąpiło złamanie konkretnych zapisów konwencji, MAK mógłby utracić opinię instytucji bezstronnej, co miałoby ujemny wpływ na reputację i przyszłe działanie komisji rosyjskiej. To oczywiście pociągnęłoby za sobą skutki finansowe. ICAO może też dokonać oceny kwalifikacji MAK jako instytucji powoływanej do badania wypadków lotniczych. Według prof. Żylicza, ICAO nie musi uzależniać swojego stanowiska od tego, czy MAK raport przysłał, czy też nie. - Raport został upubliczniony, wnioski ogłoszone przez Anodinę doszły do światowych mediów. To nam daje podstawę do reagowania na jego tezy - tłumaczy ekspert. - Jeżeli MAK chce zastosować się do aneksu 13, to powinien przekazać raport do ICAO - tłumaczy Żylicz. Jeśli to jednak nie nastąpi, ICAO nie ma możliwości wprowadzenia żadnych sankcji wobec MAK, może to jedynie odnotować. - My nie uznajemy tego raportu. Możemy zareagować na to, co Rosjanie już zrobili, że naruszyli aneks 13, który mieli zastosować zgodnie z porozumieniem z Polską. Raport przygotowali nierzetelnie, stronniczo i podali to do publicznej wiadomości. To daje podstawy do naszej reakcji, jeśli to nie pomoże, nasz rząd może zwrócić się do ICAO. Nie obligują go tu żadne ramy czasowe - ocenia Żylicz. Jaka będzie decyzja rządu Donalda Tuska w tej sprawie? Z pytaniem zwróciliśmy się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów - czekamy na odpowiedź.
Anna Ambroziak