środa, 22 czerwca 2011

1941. Zapomniana zbrodnia w kopalni soli


Piotr Zychowicz 21-06-2011, ostatnia aktualizacja 22-06-2011 10:02

70 lat temu pod Dobromilem oprawcy z NKWD zamordowali młotami kilkuset Polaków i Ukraińców

Lwów, lato 1941. Bliscy ofiar sowieckiej masakry rozpoznają straconych na dziedzińcu więzienia
źródło: Bew/Ullstein Bild
Lwów, lato 1941. Bliscy ofiar sowieckiej masakry rozpoznają straconych na dziedzińcu więzienia
źródło: Rzeczpospolita

Gdy 22 czerwca 1941 r. Wehrmacht przekroczył sowiecką linię demarkacyjną, bolszewicy wpadli w panikę. Uchodząc przed nacierającymi Niemcami, porzucali wszystko. Sprzęt, broń, maszyny, pojazdy, tajne dokumenty, a nawet własne żony i dzieci. Nie zaniedbali tylko jednego. W ręce Niemców nie mógł wpaść żywcem żaden "wróg ludu" przetrzymywany w  kazamatach NKWD na Kresach.

Do jednej z najbardziej drastycznych – i całkiem zapomnianych – masakr więźniów doszło w kopalni soli "Salina" pod Dobromilem (obecnie na terytorium Ukrainy). Już 22 czerwca przybyły tam pierwsze ciężarówki z Polakami i Ukraińcami. – NKWD dokonało tam masowych egzekucji. Ich forma była wyjątkowo drastyczna. Do mordowania ludzi niemal nie używano bowiem broni palnej – opowiada Piotr Chmielowiec, historyk z rzeszowskiego IPN.

Pod warstwą ciał

Skrępowanych drutem mężczyzn Sowieci ustawiali nad głębokim szybem. Potem funkcjonariuszki NKWD uderzały ich w głowy młotami do rozbijania kamieni. Ofiary spadały na dno szybu. Ci, którzy byli tylko ranni, topili się w solance lub dusili pod kolejnymi warstwami ciał.

Znany jest przypadek mężczyzny, który przeżył egzekucję. "Przywieźli go na teren kopalni, uderzyli młotkiem po głowie i poleciał do szybu – relacjonował znajomy ocalonego. – Szyb był zapełniony trupami i półżywymi ludźmi. Wszystko to oddychało, poruszało się, ale solanki było niewiele, więc się nie utopił. Po pewnym czasie wszystko ucichło i w nocy wydostał się na świat".

Zobacz dodatek "Rz"
Lato 1941 - polski dramat
Na terenie kopalni NKWD oddzieliło mężczyzn od kobiet. Te ostatnie zostały zaprowadzone do pobliskiej kaplicy zbudowanej jeszcze "za polskich czasów" dla górników. Tam zostały zabite. Podobno doszło wówczas do profanacji. Jedna z ofiar została przez Sowietów ukrzyżowana na ścianie świątyni.

W kopalni eksterminowano m.in. "polskich wrogów ludu" przypędzonych tam z Przemyśla. – Jednocześnie NKWD dokonywało krwawej masakry w więzieniu w Dobromilu. Mordowano ludzi na dziedzińcu, na schodach, w celach. Mieszkańcy miasta słyszeli zza muru straszliwe krzyki zabijanych i wystrzały – mówi Chmielowiec.

Część więźniów zabito strzałem w tył czaszki, część tępymi narzędziami. Jedno z miejsc kaźni urządzono w składzie drewna. Kat rozbijał ofiarom głowy 5-kilowym młotem przymocowanym do grubego pręta. Oprawcą był miejscowy współpracownik NKWD pochodzenia żydowskiego o nazwisku Grauer lub Kramer.

Masakry nerwowo nie wytrzymał naczelnik więzienia. Zwrócił się do oficera NKWD Aleksandra Malcewa, by zamiast młotkiem zabijać ludzi bronią palną. – Jeżeli tak mówisz, to jesteś taki sam jak oni – miał odpowiedzieć bolszewik. Wyjął z kabury nagana i zastrzelił naczelnika.

Krew po kostki

Ocenia się, że w sumie w Dobromilu i kopalni zamordowano od 500 do grubo ponad 1000 osób. Przed samym wkroczeniem Niemców do miasta  (27 czerwca) Sowieci zbiegli. Zachowały się relacje ludzi, którzy jako pierwsi wbiegli wówczas na teren więzienia.

"Oczom naszym ukazał się straszny, mrożący krew w żyłach widok – zeznawał świadek. – Korytarz pokryty był krwią do kostek oraz ciałami ludzkimi. Wszystkie cele były otwarte i w każdej leżały ciała. Na ścianach widać było ślady po kulach. W zwałach ciał zauważyłem człowieka, który dawał oznaki życia. Wyciągnęliśmy go. Otrzymał strzał w tył głowy. Kula wyleciała mu okiem. Odprowadziliśmy go do miejscowej lecznicy".

Kiedy na miejscu pojawili się Niemcy, spędzili do "Saliny" miejscowych Żydów, by wydobyli ciała z szybu. Gdy ekshumacja dobiegła końca, esesmani wymordowali Żydów. W sumie ok. 100 osób. Podobnie jak bolszewicy ciała swoich ofiar Niemcy wrzucili do szybu, a potem zalali cementem. W takim stanie miejsce to pozostaje do dziś.

Po ponownym nadejściu Sowietów w 1944 r. o tym, co stało się w "Salinie", nie wolno było głośno mówić. Na terenie kopalni utworzono sanatorium dla gruźlików. Kapliczkę, w której dokonano części mordów, zamieniono na stołówkę. Dopiero po 1990 r. miejscowi Ukraińcy mogli tam postawić pomniczek i organizować uroczystości żałobne. Odbywają się one w każdą rocznicę masakry.

W tym roku, w niedzielę 26 czerwca, po  raz pierwszy wezmą w nich udział mieszkający w okolicach Polacy. Pomysłodawcą polsko-ukraińskiego upamiętnienia wspólnych ofiar sowieckiej zbrodni jest ks. Jacek Waligóra z pobliskich Niżankowic. – Niestety Polska nie bardzo interesuje się tą masakrą. A przecież tam zginęło tylu naszych rodaków. Nie wolno nam o nich zapominać – mówi ks. Waligóra.

Interweniował w tej sprawie w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Usłyszał jedynie mglistą obietnicę, że polskie władze "kiedyś" zajmą się upamiętnieniem zamordowanych pod Dobromilem. – Minęło kilka lat i nic się nie wydarzyło. Dlatego postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i razem z Ukraińcami będziemy się modlić za ofiary tej zapomnianej zbrodni – podkreśla ksiądz.

Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie w latach 2006 – 2009 prowadziła śledztwo w sprawie masakry. Zostało jednak umorzone z powodu "niewykrycia sprawców przestępstw". Jedyny znany z nazwiska zabójca, wspomniany Aleksander Malcew, zginął jeszcze podczas wojny.

Rzeczpospolita

1941. Wojna mile widziana

Wojna mile widziana

Lipiec 1941 r.: brama powitalna na cześć Wehrmachtu gdzieś na Kresach Wschodnich (miejsce wykonania zdjęcia i okoliczności, w jakich powstała brama, nie są znane) / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Lipiec 1941 r.: brama powitalna na cześć Wehrmachtu gdzieś na Kresach Wschodnich (miejsce wykonania zdjęcia i okoliczności, w jakich powstała brama, nie są znane) / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Był czas, gdy Polacy witali Wehrmacht z radością: latem 1941 r. wielu mieszkańców Kresów Wschodnich, okupowanych przez ZSRR, widziało w Niemcach wyzwolicieli.
Reakcja polskiego rządu na nową kampanię Hitlera była szybka. Już 22 czerwca 1941 r., w dniu rozpoczęcia operacji „Barbarossa”, premier Władysław Sikorski opracował instrukcję dla kraju i ambasad, w której odkłamywał hasła nazistowskiej propagandy o antykomunistycznej krucjacie i wzywał naród do „nieugiętego trwania przy sztandarze wolności i niepodległości oraz demokracji”. Władze RP oceniały konflikt Hitlera ze Stalinem jako „wysoce korzystny dla sprawy polskiej”. Wieczorem 23 czerwca, w przemówieniu radiowym, Sikorski podkreślał ten właśnie aspekt: że Niemcy zerwali sojusz z Rosją sowiecką, który był źródłem „największych nieszczęść”. W zawoalowany, acz czytelny dla dyplomacji sposób wysyłał też Stalinowi sygnał, świadczący o możliwości podjęcia z nim rozmów.

Dwa dni później Sikorski zlecił wysłanie do Polski depeszy – do Delegata Rządu Cyryla Ratajskiego (tj. przedstawiciela rządu pod okupacją) i gen. Stefana Roweckiego (dowódcy Związku Walki Zbrojnej). Zawierała wskazania dla podziemia: premier informował, że rząd będzie chciał wykorzystać sytuację do uzyskania od Stalina gwarancji politycznych i zapewnienia przez niego opieki Polakom w ZSRR. Za niedopuszczalny uznał udział krajowych sił politycznych i wojskowych w nowym konflikcie. Kładł też nacisk na to, aby Polacy nie ulegali propagandzie Berlina, podburzającej ich do napaści na Żydów na Kresach.

Niespełna miesiąc później efektem tak zarysowanej przez Sikorskiego linii politycznej miało stać się porozumienie sojusznicze Polski z ZSRR, podpisane 30 lipca 1941 r.

Niemcy witani jak zbawcy

Choć pochodowi Wehrmachtu na Wschód towarzyszyła cała gama odczuć – w tym strach i niepewność – to wiele wskazuje, iż wśród Polaków przeważały nadzieja i radość. O ile jednak Polacy żyjący od 1939 r. pod okupacją niemiecką nie manifestowali tych uczuć, inaczej wyglądało to „za Bugiem”: doświadczeni przez sowiecką okupację, Polacy z Kresów otwarcie okazywali radość na widok klęski Sowietów.

Choć dokładne określenie zjawiska wymaga jeszcze badań, wiele wskazuje, iż „geografia” tej radości objęła całe przedwojenne terytorium RP, okupowane przez ZSRR. W adresowanym do rządu raporcie z 4 lipca 1941 r. Rowecki pisał, że wybuch wojny „przyjęto radośnie jako odciążenie Anglii i przyspieszenie końca wojny”, a pierwsze wiadomości z terenów zajętych przez Wehrmacht wskazywały na odruchowe sympatie do „wybawców spod ucisku bolszewickiego, w którym duży udział brali Żydzi”.

Z kolei anonimowy oficer wywiadu ZWZ raportował we wrześniu 1941 r. z podróży na Kresy, że Polacy przyjmowali tam Wehrmacht „prawie entuzjastycznie, z kwiatami, niekiedy bramami triumfalnymi, i zaofiarowali im swoją współpracę. Dotyczy to wszystkich, bez względu na stopień socjalny. Niemcy chętnie z tych usług korzystają. Chłop polski twierdzi, że przy ewentualnym przyjściu powtórnym bolszewików raczej wstąpi na ochotnika do armii niemieckiej”. Niemcy na Kresach, pisano w sierpniu 1941 r. w opracowanym przez Państwo Podziemne „Aneksie o terrorze”, „witani byli jak zbawcy”.
 
„Pogromy na większą skalę”

Także w niemieckich raportach, dotyczących np. Białostocczyzny i Łomżyńskiego, mowa jest o reakcjach Polaków. Np. w dzienniku 221 Dywizji notowano, że w Kleczkowie przyjęto Niemców „kwiatami, solą i chlebem jako wyzwolicieli z sowieckiego ucisku”. Znane są relacje o Niemcach witanych bukietami w Jasionówce, Siemiatyczach czy Zambrowie. Polacy z Brześcia witali Niemców „jako zbawienie, jako coś, co ich wyzwala spod jarzma żydowsko-bolszewickiego” (z raportu ZWZ). W Nieświeżu gen. Heinz Guderian spełnił prośbę ludności, która chciała odprawić nabożeństwo dziękczynne za „wyzwolenie”.

Także w Radziłowie przyjmowano Niemców jako „wybawców od morderców Sowietów”. W miasteczku stanęła nawet brama triumfalna przystrojona girlandami, kwiatami, portretem Hitlera i swastyką. Miał na niej widnieć napis „Niech żyje armia niemiecka, która uwolniła nas od przeklętej żydokomuny!”. Do jej budowy zatrudnić się miały m.in. dawne deputatki i członkinie Komsomołu. Nawiasem mówiąc, bramy te (do dziś nie wiadomo, ile ich zbudowano) były reakcją na podobnie manifestowaną przez sympatyków komunizmu radość po wkroczeniu tam w 1939 r. Armii Czerwonej.

Nastroje podsycała niemiecka propaganda, przedstawiająca Wehrmacht jako rycerzy prowadzących krucjatę przeciw komunizmowi i Żydom. O ile sowiecka propaganda w 1939 r., głosząca wyzwolenie Kresów spod „panskoj Polszy”, była zwykle odrzucana, o tyle niemiecka trafiała teraz na podatny grunt. W raporcie Delegatury Rządu za okres sierpień-listopad 1941 r. pisano: „Umiejętna propaganda niemiecka wywołała przyjazne dla siebie nastroje. Twierdzono stale, że Niemcy przyszli uwolnić kraj od bolszewików i Żydów, co łatwe było do uwierzenia, gdy podszepnięto myśl urządzenia pogromów żydowskich, które też miały miejsce na większą skalę w powiatach szczuczyńskim, łomżyńskim, augustowskim i białostockim”.

Zatrzymane pociągi NKWD

W tym samym raporcie Delegatury konstatowano, że „ogólny nastrój ówczesny wśród ludności polskiej – to radość z powodu uwolnienia się spod terroru bolszewickiego i połączenia z resztą kraju. Na tym tle w pierwszych miesiącach odnoszono się raczej z sympatią do Niemców, zachowując jednak na ogół rezerwę i nie angażując się politycznie”.
 
Dość powiedzieć, że atak Niemiec na ZSRR przerwał rozpoczętą w dwóch etapach (21/22 maja i 19/20 czerwca) kolejną już deportację, która stała się zresztą katalizatorem antysowieckich zachowań po wejściu Niemców. Z tego też powodu np. mieszkańcy Białostocczyzny widzieli w Wehrmachcie wybawców. „Zaczęli – wspomina jeden ze świadków – pogadywać o wojnie Niemców z Ruskimi, czego ludzie bardzo pragnęli, licząc na to, że Niemcy wypędzą Ruskich i zostaniemy na miejscu i że Rosjanie nie zdążą wywieźć nas wszystkich. (...) W parę dni po wybuchu [wojny] Rosjanie ustąpili. Radość wielka nastąpiła w ludziach ukrywających się przed Ruskimi i nie bali się, że ich wywiozą do Rosji”.

Zagrożony deportacją ks. Józef Anczarski wspominał: „Niespodziewane uderzenie Niemców na Związek Radziecki wybawiło mnie z nieszczęścia. Ukląkłem na oba kolana i podziękowałem Bogu za ocalenie. (...) Dzięki Ci Boże za tę wojnę. (...) Imperium zbrodni i zła kopnięte butem niemieckim rozsypie się na miazgę”.

W 1941 r. dochodziło do paradoksów historii – jak np. wtedy, gdy żołnierze Wehrmachtu przechwycili kilka pociągów z Polakami, deportowanymi na Wschód przez NKWD, i uwolnili więzionych. Nietrudno sobie wyobrazić, z jaką spotkali się reakcją. Tym bardziej że w wielu miejscach NKWD – nie mogąc latem 1941 r. ewakuować swych więźniów – dokonywało masowych mordów (liczba ofiar szacowana jest na 35 tys.).

Pamięć sowieckiego terroru rodziła też żądzę odwetu na osobach sympatyzujących lub kolaborujących z Sowietami. Dotyczyło to nie tylko Żydów, ale też Białorusinów, Rosjan, Ukraińców i Polaków. Natomiast zaraz po 22 czerwca 1941 r. nie odnotowano niemal przypadków oporu przeciw Niemcom – dochodziło za to do współdziałania z Wehrmachtem grup złożonych z autochtonów, którzy np. rozbrajali krasnoarmiejców lub wskazywali dogodne dla czołgów przeprawy na Biebrzy.

„Już stamtąd nie wrócą”

Radość udzielała się też Polakom pod niemiecką okupacją. Mieszkająca wtedy w Krakowie Karolina Lanckorońska wspominała: „Wreszcie w niedzielę 22 czerwca rano o siódmej wpadła do mnie Wisia Horodyska, pochodząca z naszych stron. Spałam smacznie, a ona mną potrząsnęła energicznie. »Karla, wstawaj! Wojna!!!«. Popatrzyłam na nią, bałam się uwierzyć. »Ależ tak, kapelan, który mieszka w klasztorze obok mojej matki, usłyszał przez ścianę radio niemieckie i wpadł w negliżu do staruszki. Niemcy głoszą całemu światu, że weszli do wojny z Rosją i z komunizmem!«”.
 
I dalej: „Poszłam do kościoła. Tam wszyscy już klęczeli i dziękowali... (...) Polacy szaleli. – Ta granica, nasza krwawa linia Ribbentrop-Mołotow, która przepołowiła Polskę, z dniem dzisiejszym istnieć przestaje! Myśl, że ta straszna »granica« w tej chwili znika, i to już raz na zawsze, napełniła nas szałem radości. Niech tam Niemcy idą w głąb Rosji po to pyrrusowe zwycięstwo, które ich tam czeka. Już stamtąd nie wrócą, bo tymczasem alianci ich wykończą na zachodzie. A my teraz już wracamy na wschód – do Lwowa, tam, gdzie należymy”.

Inny mieszkaniec Krakowa, Edward Kubalski, zanotował w swym dzienniku, że rano zbudziło go radio sąsiada-Niemca: Goebbels ogłaszał stan wojny Rzeszy z ZSRR. „A więc ta długo wyczekiwana wojna dwu naszych wrogów. Czekają nas tu ciężkie chwile: głód, alarmy, bombardowanie – ale w sytuacji ogólnej to poważna zmiana na lepsze – i dla sprawy polskiej – nadzieje”. Dwa dni później Kubalski pisał o radosnym nastroju na Plantach: „Ludzie witają się z uśmiechem, bo gdzie się dwu bije...”.

Szybki koniec radości

Jednak niektóre środowiska krytycznie oceniały euforię na Kresach. Autor podziemnego pisma narodowców „Walka”, który wyjechał na tereny zabużańskie, notował: „Dowiadujemy się z oburzeniem i niedowierzaniem, że tamtejsza ludność polska witała niejednokrotnie Niemców z radością. Na ogół trudno się temu dziwić, wiedząc, że nie znajduje się tam ani jednego inteligenta, b[yłego] urzędnika, osadnika czy nauczyciela, który by nie był umieszczony na listach ludzi przeznaczonych do wywiezienia (...). Radosny ten nastrój skończył się szybko. Zaczynają bowiem już przenikać metody niemieckie z innych terytoriów okupowanych, antypolski wyraźnie kurs polityki niemieckiej i zupełny stan chaosu i bezprawia”.

Faktycznie, radość minęła szybko – z nastaniem niemieckich „porządków”, gdy okazało się, że „zbawcy” to kolejni ciemiężyciele. Wehrmacht, Waffen SS, Einsatzgruppen i inne niemieckie formacje pokazały swoje zbrodnicze oblicze. W sukurs szła im nieludzka polityka administracji cywilnej.

Ludność wschodnich terenów RP szybko odczuła „dobrodziejstwa” nazistowskiej krucjaty. Już 23 sierpnia 1941 r. w meldunku wywiadu ZWZ o sytuacji na Kresach pisano: „Ogólnie biorąc, cała ludność odczuwa dużą niechęć do Niemców, a bolszewików wspomina z nienawiścią”. Proniemieckie nastroje uległy zmianom w zetknięciu z rzeczywistością. „Ucisk gospodarczy, wywożenia do robót, aresztowania – wszystko to przyczyniło się do zmiany nastrojów mas, patrzących początkowo na Niemców jak na wybawicieli z niewoli sowieckiej” – pisano w raporcie Delegatury Rządu jeszcze w 1941 r. Potwór brunatny zastąpił potwora czerwonego.

 
Pytanie Sołżenicyna

Proniemieckie zachowania Polaków na Kresach latem 1941 r. były zjawiskiem spontanicznym i krótkotrwałym. Były odruchową reakcją na terror sowiecki: deportacje, aresztowania, upaństwowienie, stachanowski system pracy, wojujący ateizm. Swoje znaczenie miała też nikła „za Bugiem” wiedza o niemieckich zbrodniach – takich informacji nie dopuszczała wcześniej sowiecka cenzura, traktująca Niemców jak sojuszników.

Można dziś powiedzieć, że manifestacje radości okazywane Niemcom wystawiały fatalne świadectwo ich uczestnikom. Kto jednak potrafi dzisiaj precyzyjnie powiedzieć, czy za tymi zachowaniami nie kryła się również – tak wyrażana – nadzieja na wolną Polskę? Pamięć o niepodległości, odzyskanej na skutek konfliktu między zaborcami z lat 1914-18, była żywa; łudzono się, że historia się powtórzy.

Nie można też zapomnieć, że skutkiem obu okupacji było już wtedy spustoszenie moralne, rozluźnienie norm – także i to wyzwalało nierzadko na Kresach demony odwetu i zemsty, żądzy łatwego zysku i antysemityzmu, których nie da się jedynie wytłumaczyć reakcją na okupację sowiecką.

Choć doświadczenie życia w państwie Stalina było zapewne decydujące: radość z wejścia Wehrmachtu wyrażali latem 1941 r. nie tylko Polacy, ale też Białorusini, Ukraińcy, a nawet Rosjanie. Żołnierz Wehrmachtu Joe J. Heydecker notował nie bez racji: „W społeczeństwie rosyjskim rzeczywiście istniał utajony antykomunizm. W pierwszych dniach inwazji wychodził na jaw wszędzie. Dokądkolwiek docieraliśmy, niemieccy żołnierze byli witani jak wyzwoliciele, jak wybawcy od jarzma, trwającego już ponad 20 lat”.

Komentując to zjawisko po latach, Aleksander Sołżenicyn pytał retorycznie w „Archipelagu Gułag”: „W tej sytuacji – co większe powinno budzić zdziwienie: czy to, że tak wielu ludzi uradował niemiecki najazd, czy też, że było ich nie tak już wielu?”.

Dr BARTŁOMIEJ NOSZCZAK jest pracownikiem warszawskiego IPN, redaktorem „Przeglądu Archiwalnego IPN” i kwartalnika www.historycy.pl.

niedziela, 19 czerwca 2011

EuroBasket kobiet. Polki pokonały Niemki i grają dalej

W drugim meczu na mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce nasza reprezentacja pokonała w bardzo dobrym stylu 75:60 Niemki i zapewniła sobie awans do dalszych gier.

Odśwież
Polki grają w bardzo silnej grupie C. Pierwsze spotkanie w katowickim Spodku podopieczne Dariusza Maciejewskiego przegrały z Czarnogórkami 53:70 i przed meczem z Niemkami miały nóż na gardle. Presje zniosły jednak doskonale i w ładnym stylu pokonały mocną reprezentację Niemiec 75:60. Dzięki temu zwycięstwu zapewniły sobie awans do drugiej fazy turnieju.

Od początku mecz był niezwykle wyrównany - prowadziła raz jedna, raz druga drużyna. Po stronie Niemiec w pierwszej połowie wyróżniały się szczególnie Austmann i Bär, grę Polek prowadziły Babicka i Skobel. 30:30 po pierwszych dwóch kwartach to wynik jak najbardziej sprawiedliwy.

Kluczowa okazała się trzecia kwarta, wygrana przez Polki 24:15. Ciężar gry na swoje barki wzięła Kobryn i raz za razem nękała rywalki skutecznymi rzutami spod kosza. Dawała się też faulować i wykorzystywała rzuty osobiste. Do tego dołożyła dobrą grę w obronie. W całym meczu zdobyła 16 punktów i miała 9 zbiórek.

W czwartej kwarcie Polki kontrolowały grę, na nic zdały się zrywy Niemek i skuteczne rzuty za trzy. Pawlak świetnie drygowała zespołem, zwalniała grę, wybijała rywalki z uderzenia, notowała kapitalne asysty i wykorzystywała rzuty osobiste - a faulowana w końcówce była bardzo często. Uzbierała w całym meczu 10 punktów i pięć asyst, częściej od niej trafiały jeszcze Babicka i Skobel - po 11 punktów.

Na wyróżnienie, szczególnie za drugą połowę, zasługuje jednak cały zespół, który zasłużenie zagra w kolejnej fazie mistrzostw.
Tak relacjonowaliśmy mecz na żywo:
IV kwarta:
60:75 Pawlak kapitalnym rzutem pieczętuje nasze zwycięstwo!