piątek, 9 września 2011

Nagrania rozmów pilotów z wieżą z 11 września. "Potrzebujemy F-16"


rik, PAP
2011-09-08, ostatnia aktualizacja 17 minut temu
11 września 2001, Nowy Jork, amerykańska flaga na gruzach WTC
11 września 2001, Nowy Jork, amerykańska flaga na gruzach WTC
Fot. PETER MORGAN REUTERS

Pełne nagrania rozmów między wieżą kontrolną, pilotami i władzami wojskowymi podczas porwania czterech samolotów 11 września 2001 r. zostały po raz pierwszy opublikowane. Z wieży kontrolnej w Bostonie padła prośba o uruchomienie myśliwców F-16.

11 września o godz. 8.46 samolot American Airlines uderzył w północną wieżę World Trade Center na Manhattanie. Pożar w budynku odciął drogę ucieczki ludziom pracującym na wyższych piętrach. Nikt nie przypuszcza, że to początek jeszcze większej tragedii.
Fot. Carmen Taylor AP
11 września o godz. 8.46 samolot American Airlines uderzył w północną wieżę...
Fragmenty rozmów pojawiały się już wcześniej, ale nagrania opublikowane przez pismo "Rutgers Law Review", wydawane przez uniwersytet w New Jersey, dostarczają dokładnych szczegółów dnia, gdy porwano cztery samoloty. Dwa uderzyły wówczas w bliźniacze wieże World Trade Center w Nowym Jorku, jeden z Pentagon, a ostatni rozbił się w Pensylwanii.

Na nagraniach słychać, jak kontrolerzy desperacko usiłują zrozumieć, co się dzieje, i odnaleźć samoloty, z którymi utracili kontakt, dowodząc zupełnego braku przygotowania USA do ataków na taką skalę.

W jednym miejscu np. kontroler wspomina o pożarze wieży World Trade Center i dodaje z niedowierzaniem: "To miejsce, gdzie straciliśmy ślad po samolocie".

W tym samym momencie słychać, jak niezidentyfikowany pilot pyta: "Ktoś wie, co to za dym nad Manhattanem?".

Na jednym z nagrań słychać głos Betty Ong z obsługi samolotu. Cichym głosem informuje ona, że ktoś został dźgnięty nożem w klasie biznes oraz, że piloci nie odbierają od niej telefonu. - Chyba zostaliśmy porwani - mówi przerażonym głosem stewardesa.

Na wieży kontrolnej w Bostonie, skąd odleciały dwa porwane samoloty, jeden z kontrolerów mówi: "Mamy problem, mamy samolot, który został porwany i kieruje się w stronę Nowego... Nowego Jorku. Potrzebujemy was, potrzebujemy samolotu F-16 albo czegoś innego, żeby z tego wybrnąć". Odpowiedź wskazuje na kompletne niedowierzanie: "To się dzieje naprawdę czy to tylko symulacja?".

Ta sama wieża usłyszała głosy samych porywaczy. "Mamy samoloty. Zachowujcie się spokojnie, a wszystko będzie OK. Wracamy na lotnisko". Kiedy kontroler pyta z kim ma do czynienia, słyszy tylko: "Nikt się nie rusza! Wszystko będzie w porządku. Jeśli ktoś się ruszy, narazi siebie i samolot na uszkodzenie. Po prostu bądźcie spokojni".

czwartek, 8 września 2011

"Jimmy kto?" - człowiek, który uratował Man Utd po katastrofie w Monachium


pcs, times
2011-09-07, ostatnia aktualizacja 2011-09-07 21:20
Szczątki samolotu, którym lecieli piłkarze Manchesteru United
Szczątki samolotu, którym lecieli piłkarze Manchesteru United
 Fot. AP

- Biografia mojego ojca powinna nazywać się "Jimmy kto?". Tak mówili ludzie, którym przedstawiano mnie jako jego syna. To niesamowite, bo bez mojego ojca Manchester United dzisiaj by nie istniał - mówi Nick Murphy, opowiadając o katastrofie samolotu w Monachium, która zabrała życie ośmiu piłkarzy angielskiej drużyny. W środę w podobnym wypadku zginęło ponad czterdziestu hokeistów Lokomotiwu Jarosław

6 lutego 1958 samolot z piłkarzami i pracownikami Manchesteru United rozbił się podczas startu w Monachium. Piłkarze wracali do Anglii po wygranym dwumeczu z Crveną Zvezda, który dał im awans do półfinału Pucharu Europy.

Samolot zatrzymał się w Monachium, by uzupełnić paliwo. Odlot utrudniał śnieg, dwie pierwsze próby były nieudane. Trzecia zakończyła się tragicznie. Samolot uderzył w ogrodzenie lotniska.

Wśród 23. ofiar było ośmiu piłkarzy spośród słynnych "Busby Babes" - złotej generacji, która znajdowała się na najlepszej drodze do podbicia krajowych i europejskich rozgrywek.

Na pokładzie samolotu zabrakło m.in. Jimmy'ego Murphy'ego, asystenta Matta Busby'ego. Busby przetrwał katastrofę, ale znajdował w stanie krytycznym i wyznaczył Murphy'ego do utrzymania Manchesteru przy życiu. Busby przeleżał w szpitalu kolejne dziewięć tygodni.

Śmierć ośmiu piłkarzy i trzech pracowników klubu wprowadziła chaos w struktury organizacyjne Man United. Gdy Busby przebywał w szpitalu drużyną zajął się Murphy.

Walijczyk najpierw przekonał zarząd klubu, by nie zawieszać działalności. Później - niecałe dwa tygodnie po katastrofie - drużyna złożona z dwóch piłkarzy, którzy przetrwali Monachium, siedmiu graczy rezerw i dwóch ściągniętych naprędce z Blackpool i Aston Villi pokonała Sheffield Wednesday 3:0 w piątej rundzie Pucharu Anglii. Ostatecznie Manchester dotarł do samego finału, gdzie przegrał 2:0 z Boltonem.

Odkryty w armii

Kariera piłkarska Murphy'ego została przerwana przez wybuch II Wojny Światowej. Walijczyk służył w Artylerii Królewskiej. Stacjonując we Włoszech Murphy wygłosił przemowę, którą przypadkiem usłyszał ówczesny trener militarnej drużyny piłkarskiej - Busby.

Tak zaczęła się współpraca, która przyniosła Manchesterowi wielkie sukcesy i generację "Busby Babes". - Tata kochał stadion Manchesteru. Spędzał na Old Trafford po 70, 80 godzin w tygodniu - mówi syn Murphy'ego, Nick.

- Niektórzy nawet nie wiedzieli, że jest w klubie. Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że bez mojego ojca Manchester United dzisiaj by nie istniał.

wtorek, 6 września 2011

"Pan prezydent chciałby zadzwonić z telefonu";. Nowe słowa z kokpitu Tu-154 M i wieży w Smoleńsku [STENOGRAM]


jagor, PAP
2011-09-05, ostatnia aktualizacja 39 minut temu
Tu-154 M
Tu-154 M
Fot. Filip Klimaszewski / AG

Nowe wypowiedzi osób przebywających w kokpicie polskiego Tu-154M i rosyjskich kontrolerów z wieży w Smoleńsku ujawniła komisja ministra Jerzego Millera. Stanowią one załącznik nr 8 do ujawnionego protokołu z badań katastrofy smoleńskiej.

Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Fot. stenogram
Zapis rozmowy w kokpicie Tu-154
Zapis reakcji kontrolerów z wieży w Smoleńsku
Fot. stenogram
Zapis reakcji kontrolerów z wieży w Smoleńsku
Ekspertom udało się odcyfrować większą część wymiany zdań załogi. Niektóre słowa nie były wcześniej znane, ale też nie zmieniają dotychczas przedstawianego publicznie sensu wypowiedzi osób z kokpitu. Niektóre słowa z protokołu eksperci umieścili w nawiasach - oznacza to, że przedstawili oni różne możliwe warianty wypowiedzi lub też, że nie są one rozszyfrowane na sto procent. Słowa nieczytelne zaznaczono kropkami. Członków załogi i inne osoby będące w kokpicie opisuje się tylko ich funkcjami, bez nazwisk. Niekiedy przytacza się słowa bez wskazania ich autora, lub też z prawdopodobnym jego przypisaniem. Odnotowano też przełączanie przyrządów pokładowych, czy zarejestrowany na nagraniu kaszel, albo nawet impuls prądowy.

Stenogramy rozmów z kokpitu i z wieży są umiejscowione w czasie według tzw. Uniwersalnego Czasu Koordynowanego (UTC), znanego także jako czas Greenwich (GMT) lub Zulu Time. Obowiązuje on w nawigacji lotniczej i - jak wyjaśniła rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak - ponieważ komisja badała katastrofę lotniczą wynikłą w locie międzynarodowym, z przekraczaniem stref czasowych, musiała przywołać ten czas w oficjalnych dokumentach. Przenosząc UTC na czas polski należy więc dodać do niego dwie godziny, a na czas moskiewski - cztery.

"Pan prezydent na domowy dzwoni..."

O godz. 6:14 pojawia się zdanie przypisywane przypuszczalnie dowódcy załogi kpt. Arkadiuszowi Protasiukowi, który - na wieść o informacji meteo z wieży w Smoleńsku, że widzialność na lotnisku wynosi 400 metrów - mówi: "to nasze meteo jest naprawdę zajebiste". O 6:15 drugi pilot (mjr Robert Grzywna) rozmawia z nawigatorem (por. Arturem Ziętkiem) lub technikiem pokładowym (chor. Andrzejem Michalakiem), "No będzie (niezr.), coś kicha jest z tego?" - mówi drugi pilot. Technik lub nawigator mówi: "Nie mamy paliwa?" i dodaje "to musi być tutaj" lub "będziemy musieli gdzieś usiąść"

Rozmowa o warunkach meteorologicznych zostaje na chwilę przerwana tuż przed tym, jak na zegarze pojawiła się godz. 6:16. Nieznana osoba w kabinie powiedziała prawdopodobnie: "Pan prezydent chciałby zadzwonić z telefonu" i dodaje: "jeszcze raz" lub "już teraz". Dalej słychać, jak nierozpoznana osoba pyta: "(Powiedzieć to) stewardessie? (...) Tak, bardzo proszę, żeby... (stewardessa)". Kilka sekund później ktoś stwierdza: "Pan prezydent na domowy dzwoni" albo "Pan prezydent tam poszedł dzwonić".

"Nie wiem, ale jak nie usiądziemy, to oni nie będą mieć czasu"

Do tematu pogody wraca po minucie technik pokładowy: "Bez jaj, nie. Wychodzi gdzieś mgła, a oni nie uwzględnili wcale tego" - mówi o 6:16. Chwilę potem drugi pilot pyta, o której godzinie zaczynają się uroczystości w Katyniu. "Nie wiem, ale jak nie usiądziemy, to oni nie będą mieć czasu" - odpowiada kapitan samolotu. Niecałą minutę później kapitan mówi do stewardessy Barbary Maciejczyk: "Jest nieciekawie, wyszła mgła i nie wiadomo, czy wylądujemy". "Trudno" - odpowiada stewardessa.

Kapitan pytał jeszcze załogę, czy udało się już wylądować w Smoleńsku polskiemu Jakowi-40 z dziennikarzami na pokładzie. "Nasze meteo się martwiło bardziej o Jaka niż o nas, bo mówili, że ma być lepiej. Im później tym lepiej" - mówi drugi pilot o 6:19. "Zobaczymy. Podejdziemy i zobaczymy" - mówi pół minuty później kapitan, a drugi pilot potwierdza te słowa. "Może być ładnie, a może być nie widać tej ziemi" - mówi po 15 sekundach kapitan. "Miałem tak, ale (nie) lub (my) wylądowaliśmy. Jaczkiem" - powiedział na to drugi pilot. Niezidentyfikowany głos dodaje "w Gdańsku".

"W tych warunkach nie damy rady usiąść"

Żadnych nowych treści nie odszyfrowano z rozmowy załogi z szefem protokołu dyplomatycznego MSZ Mariuszem Kazaną, któremu kapitan mówi o 6:26: "Panie dyrektorze - wyszła mgła w tej chwili i w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść - zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak że proszę (już myśleć) albo (pomyśleć) nad decyzją, co będziemy robili". "Będziemy ...?" - mówi niezidentyfikowana osoba. Kapitan dodaje "paliwa nam tak dużo nie starczy, żeby ...". "No to mamy problem" - odpowiada dyplomata, na co kapitan proponuje: "możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe". "(A gdzie jest) zapasowe?" - pyta dyrektor. "Mińsk albo Witebsk" - pada odpowiedź kapitana. Po czterech minutach dyrektor z MSZ wraca i informuje: "na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy". Nie odcyfrowano słowa, które wypowiedziała na to osoba (prawdopodobnie z załogi).

O 6:32 kapitan informuje: "... lądowania. W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie". Zaczyna się procedura zniżania, wysuwania podwozia samolotu, uruchomienia reflektorów itp. O 6:35 ktoś z załogi przypomina: "i my musimy to lotnisko (wybrać)? W końcu na (coś) ..." - nie ma na nie odzewu i procedura zniżania trwa dalej.

Kontroler: "Nie wiem, mówić mu o reflektorach, czy nie"

W tym samym czasie na wieży w Smoleńsku rosyjscy kontrolerzy prowadzący do lądowania polski samolot spostrzegają, że jest problem z reflektorami, które polecono rozstawiać na pasie lotniska około godz. 5:00, zanim w Smoleńsku lądował polski Jak-40, rosyjski Ił-76 (który o mało nie rozbił się nad pasem). Już wtedy kontrolerzy obawiali się, czy rosyjscy żołnierze zdążą rozstawić sprzęt świetlny. "Nie wiem, mówić mu o reflektorach, czy nie" - mówi rosyjski kierownik lotów z lotniska do zastępcy dowódcy bazy w Twerze, gdy do lotniska zmierza polski Tu-154.

Gdy o godz. 6:40 i 9 sek. po raz pierwszy odzywa się system TAWS z komunikatem "TERRAIN AHEAD" drugi pilot mówi do dowódcy samolotu "tam jest obniżenie, Arek". "Wiem, zaraz będzie. Tam, to jest taki ..." - odpowiada kapitan. "Może coś się ...?" - mówi jeszcze drugi pilot.

20 sekund później, o 6:40 i 26 sek. w stenogramie po raz pierwszy odnotowano słowa przypisane dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzejowi Błasikowi. Odczytuje on wskazanie wysokościomierza: "dwieście pięćdziesiąt metrów". "Dwieście pięćdziesiąt" - potwierdza nawigator. 18 sekund później (6:40 i 44 sek.) gen. Błasik mówi: "sto metrów", na co padają słowa "sto", które eksperci przypisują prawdopodobnie nawigatorowi. W tym samym czasie TAWS znowu mówi: "TERRAIN AHEAD". Sześć sekund później, o 6:40 i 50 sek. gen. Błasik mówi "Nic nie widać", nawigator powtarza "sto". Dwie sekundy później padają słowa kapitana "Odchodzimy na drugie (zajście)", a drugi pilot potwierdza: "odchodzimy". W tym czasie system TAWS rozpoczyna ciągłą emisję komunikatu "PULL UP", a dwie sekundy później rosyjski kontroler przez radio krzyczy: "Horyzont".

Kapitan: "Odchodzimy na drugie"

W tym miejscu komisja zauważa, że w połowie wypowiedzi przypisywanej prawdopodobnie nawigatorowi "sto" rozpoczyna się wypowiedź kapitana "Odchodzimy na drugie". "Fakt ten wyklucza możliwość, aby wypowiedź: Odchodzimy na drugie ... była odpowiedzią na praktycznie równoczesną wypowiedź: Sto. Biorąc pod uwagę konieczny (fizjologiczny) czas reakcji należy uznać, że wypowiedź: Odchodzimy na drugie ... jest reakcją na dwie pierwsze informacje (...) dotyczące wysokości stu metrów", czyli słów gen. Błasika - oceniła komisja.

Stenogram z końcowych 15 sekund lotu zawiera znany już, dramatyczny przebieg wydarzeń, gdy system TAWS emituje komunikat "PULL UP", kontroler powtarza słowa "101 Horyzont", a na koniec dodaje "odejście na drugi krąg". W tym czasie nawigator odlicza wysokość od 90. do 20. metra, aż o godz. 6:41 i 2 sekundy eksperci odnotowują "odgłos przypominający stuknięcie" i "zmianę akustyki", co niezidentyfikowana osoba z kokpitu komentuje słowami "k... mać". Stenogram zakończono na godz. 6:41 i siedem i pół sekundy. Wcześniej odnotowano dramatyczny krzyk i przekleństwa, nieprzypisane konkretnej osobie.

Już po tych dramatycznych zdarzeniach, gdy kontrolerzy stracili kontakt z załogą i nakazali straży pożarnej jechać na miejsce katastrofy, sprowadzający samolot rosyjski kontroler mówi: "Zaczął odchodzić na drugi krąg, potem zniknął... K...! (...) Spadł, k... Polski Samolot! (...) Ja mu powiedziałem: Sto metrów, odejście na drugi, kurde. (...) Normalnie, k..., powiedziałem... Horyzont, horyzont, k...".