poniedziałek, 6 lutego 2012

Śmierć Madzi z Sosnowca. Eksperymenty z dziecięcym wózkiem


Marcin Pietraszewski, pj
2012-02-06, ostatnia aktualizacja 2012-02-06 07:31

Pod ruiny kolejowego budynku w Sosnowcu, gdzie matka dziewczynki ukryła jej ciało, przyszły setki osób. Zostawiły znicze, kwiaty i zabawki
Pod ruiny kolejowego budynku w Sosnowcu, gdzie matka dziewczynki ukryła jej ciało, przyszły setki osób. Zostawiły znicze, kwiaty i zabawki
 Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Kulisy poszukiwań Madzi. Czy matka Madzi działała sama? - to bada teraz policja. "Gazeta" sprawdziła, jak dzień po dniu przebiegało śledztwo w sprawie zaginionej półrocznej dziewczynki

W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
Sosnowiec. Miejsce, w którym w piątek przed północą policjanci znaleźli ciało dziecka
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Sosnowiec. Miejsce, w którym w piątek przed północą policjanci znaleźli ciało...
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
Katarzynie W. prokuratura postawiła w sobotę zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci córki. Sąd w obawie, że może mataczyć, aresztował ją na dwa miesiące. 

Ciało dziewczynki odnaleziono w piątek w nocy w ruinach na skraju parku Żeromskiego w Sosnowcu. Było przysypane kamieniami, liśćmi oraz śniegiem. O miejscu ukrycia zwłok powiedziała policjantom zatrzymana dzień wcześniej matka dziewczynki. - Wersja o nieszczęśliwym wypadku wydaje się w tej chwili najbardziej prawdopodobna. Kobieta przyznała się do tego - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach Mariusz Łączny. 


Kobieta powtórzyła śledczym to samo, co wcześniej mówiła Rutkowskiemu. - Wpadła w panikę. Potem sprawa rzekomego porwania zaczęła się nakręcać. Matka nie wiedziała, jak powiedzieć, co się stało. Sytuacja ją przerosła. To jej wersja. Nadal są sprawdzane inne hipotezy - mówi Łączny. 

Dziś ma się odbyć się sekcja zwłok dziecka. 

Katarzynie W. grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Ze wstępnych wyników badań psychiatrycznych wynika, że gdy doszło do tragedii, była poczytalna. 

- Rozwiązanie tej sprawy to mój sukces - ogłosił detektyw Krzysztof Rutkowski. Przyznał, że policjanci także mogli być na tropie prawdy, ale to on był pierwszy. I jemu się to pierwszeństwo należy. Ma żal, że nikt mu do tej pory nie podziękował, a policję oskarża o opieszałość graniczącą z nieudolnością.

Policja odpiera jego zarzuty. Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, podkreśla, że matka i tak wyznałaby policjantom to samo, co powiedziała Rutkowskiemu. Prokuratura bada, czy działania Rutkowskiego nie zaszkodziły śledztwu.

Informacji o działaniach policji oczekuje minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. "Gazeta" sprawdziła, jak krok po kroku wyglądały policyjne poszukiwania Madzi.

24 stycznia

Po godz. 18 dyżurny komendy w Sosnowcu dostaje telefoniczne zgłoszenie, że w centrum miasta ktoś napadł na kobietę z wózkiem i porwał półroczną dziewczynkę. 

W ciągu kilku minut informacja zostaje przekazana wszystkim patrolom w mieście. Policjanci, którzy zabezpieczali mecz hokejowy, a także kilkuset funkcjonariuszy z Katowic przeszukują nocą miasto. 

Drużyna antyterrorystów ma być gotowa do odbicia Madzi z rąk porywaczy, gdyby ci odezwali się do rodziny. 

25 stycznia

Katarzyna W., matka dziewczynki, opowiada policjantom, że została przez kogoś uderzona w tył głowy i straciła przytomność. Ale na potylicy nie ma śladów tak mocnego uderzenia. Brak obrażeń kobieta tłumaczy kokiem. 

W tym czasie policyjni technicy szukają w jej mieszkaniu śladów krwi. Sprawdzają, czy dziewczynka nie została zabita w domu. Żadnych śladów nie ma. 

W miastach aglomeracji katowickiej i Zagłębia ludzie rozwieszają zdjęcia półrocznej dziewczynki. W komendach policji dzwonią telefony w tej sprawie. Policjanci sprawdzają sygnały od ludzi. 

Insp. Zbigniew Klimus, wiceszef śląskiej policji, powołuje specjalną grupę operacyjną, która ma koordynować poszukiwania. To czterej doświadczeni policjanci oraz dwie policjantki z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jedna z nich jest psychologiem. Mogą dysponować wszystkim, do czego ma dostęp policja. Jeśli zażyczą sobie śmigłowiec, przyleci do Katowic w pół godziny.

Członkowie grupy analizują billingi rodziców Madzi. Sprawdzają, czy kontaktowali się z zagranicznymi ośrodkami adopcyjnymi lub znanymi policji handlarzami żywym towarem. To ślepy trop.

Sprawdzają też, gdzie w chwili porwania logowała się komórka Katarzyny W. Dzięki nadajnikom BTS odtwarzają trasę, jaką przeszła. Pokrywa się z zeznaniami kobiety. - Kiedy jednak zaczęliśmy analizować czas przemarszu, okazało się, że matka musiała iść bardzo, ale to bardzo szybko. Za szybko jak na spacer z dzieckiem - mówi jeden z oficerów policji. 

Śledczy dwukrotnie przeprowadzają eksperyment i pokonują trasę z lalką w wózku. Za każdym razem zajmuje im to więcej czasu, niż zajęło matce Madzi. Na każdym badanym odcinku policjanci są wolniejsi o kilka minut. - Nie mieliśmy już wątpliwości, że kobieta nie mówi nam prawdy, bo musiałaby przez cały czas niemal biec - mówi nasz informator. 

Rodzice Madzi zostają objęci całodobową obserwacją. 

26 stycznia

Śledczy sprawdzają wszystkich notowanych w regionie pedofilów przebywających wtedy na wolności. Wszyscy przesłuchiwani mają alibi. Podobnie z chorymi, którzy wyszli ze szpitali psychiatrycznych. 

27 stycznia 

Do Sosnowca przyjeżdża detektyw Krzysztof Rutkowski. 

Policja odbiera kolejne telefony od osób, którym się wydaje, że widziały Madzię. Ktoś widział uciekającego porywacza z dzieckiem na ręku, ktoś inny mężczyznę wsiadającego z dzieckiem do taksówki. Pojawiają się też donosy o kobietach, które poroniły i miały się zwierzać, że zrobią wszystko, żeby mieć dziecko. Policjanci odwiedzają te kobiety. 

Od zgłoszeń puchną też skrzynki mailowe policjantów. Policja twierdzi, że w ciągu dziesięciu dni poszukiwań zweryfikowała kilka tysięcy informacji. I że zaangażowano do tego prawie tysiąc funkcjonariuszy ze Śląska oraz kilkuset z pozostałych województw, bo Madzię podobno widziano w Krakowie, Szczecinie, WarszawiePoznaniu, Warszawie, Bydgoszczy... 

Sprawdzono też nagrania monitoringu z lotnisk w Pyrzowicach i na Okęciu oraz listy odpraw odlatujących pasażerów. Ktoś zadzwonił, że widział tam dziwnie zachowującego się mężczyznę niosącego w kocyku małe dziecko. Biuro Współpracy Międzynarodowej Komendy Głównej Policji prosiło o pomoc służby ościennych państw, bo policja dostawała anonimowe informacje, że dziewczynkę wywieziono do Niemiec lub Czech. 


29 stycznia 

Detektyw Rutkowski zwołuje do mysłowickiego hotelu Trojak dziennikarzy. Podczas transmitowanej na żywo konferencji gwarantuje porywaczom, że jeśli dziewczynka wróci cała i zdrowa do rodziców, otrzymają nagrodę, a rodzina wycofa wniosek o ich ściganie. Zapłakana matka prosi o oddanie dziecka. 

Kilka godzin później Katarzyna W. wychodzi z domu. Nie wie, że jest śledzona przez policję. Idzie do kina na horror. Policjanci siedzą dwa rzędy za nią. - Wtedy mieliśmy już pewność, że nie szukamy żywego dziecka, lecz ciała - mówi oficer policji.

2 lutego 

Policjanci twierdzą, że po konsultacji z prokuraturą zdecydowali, że następnego dnia zatrzymają kobietę. Liczą na to, że podczas przesłuchania powie, co się stało z dzieckiem. 

Jednak na koniec dnia - przed północą - Rutkowski informuje media, że Madzia nie żyje, a matka wskazała mu miejsce porzucenia ciała. Detektyw mówi, że widział zwłoki.

Na wskazane miejsce przyjeżdżają: prokurator, patolog i kilkudziesięciu policjantów. Kiedy otwierają podejrzany worek, w środku znajdują tylko kurtkę kilkuletniego dziecka. Detektyw spekuluje, że ciało zostało zjedzone przez dzikie zwierzęta. 

3 lutego 

Kilkudziesięciu policjantów przez kilka godzin przeszukuje miejsce wskazane przez Rutkowskiego. Prokuratura wynajmuje prywatną firmę, która przeczesuje teren georadarem. Bezskutecznie. 

Rutkowski gani policję za opieszałość: - Zrobiłem akcję dziesięć razy taniej niż policja. Odniosłem sukces. Wyjeżdża z Sosnowca, by opowiadać o sprawie w telewizjach.

Katarzyna W. siedzi w policyjnej izbie zatrzymań i nie mówi ani słowa. Wieczorem policjantki z grupy operacyjnej zabierają ją do swojego pokoju, robią herbatę i zaczynają rozmowę. Po półgodzinie kobieta mówi im: - Mam już dość, pokażę, gdzie ukryłam ciało.

Katarzyna W. prowadzi policjantów do miejskiego parku oddalonego o półtora kilometra od miejsca, które wskazał Rutkowski. Pokazuje gruzowisko i z płaczem ucieka do radiowozu. Pod stertą kamieni i liści funkcjonariusze znajdują zawinięte w kocyk ciało Madzi. Patolog nie stwierdził żadnych zewnętrznych obrażeń. Przyczyny zgonu określi sekcja zwłok.

Dziś 

Z analizy logowania komórki Katarzyny W. wynika, że 24 stycznia kobieta nie była w parku, w którym znaleziono ciało dziewczynki. Oznacza to, że kiedy je porzucała, albo nie miała przy sobie telefonu, albo ktoś jej pomógł ukryć zwłoki. 

W najbliższych dniach policja odtworzy w domu Katarzyny W. ciąg zdarzeń z dnia wypadku. I podsumuje koszty akcji poszukiwawczej. 

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,11092389,Smierc_Madzi_z_Sosnowca__Eksperymenty_z_dzieciecym.html?as=2#ixzz1laQI1hoG

niedziela, 5 lutego 2012

Krzysztof Rutkowski. Gołąb, który okazał się żmiją


Witold Gałązka
04.02.2012 , aktualizacja: 04.02.2012 13:45
A A A Drukuj
Krzysztof Rutkowski triumfował podczas piątkowej konferencji prasowej: Ja odniosłem sukces i ja to wiemFot. Grzegorz Celejewski / Agencja GazetaKrzysztof Rutkowski triumfował podczas piątkowej konferencji prasowej: Ja odniosłem sukces i ja to wiem
Krzysztof Rutkowski triumfuje. W czwartkową noc rozwikłał zagadkę zaginięcia półrocznej Madzi z Sosnowca a matkę, która przyznała się mu do winy, z satysfakcją dostarczył w ręce policji - pisze Witold Gałązka.
Piątkowa konferencja prasowa była triumfem Rutkowskiego. Chwalił się, że nie wziął żadnego wynagrodzenia, a akcję zrobił 10 razy taniej niż policja
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Piątkowa konferencja prasowa była triumfem Rutkowskiego. Chwalił się, że nie wziął żadnego wynagrodzenia, a akcję zrobił 10 razy taniej niż policja
W czwartek w nocy Rutkowski ogłosił: Pod drzewem nad Czarną Przemszą jest ciało dziecka. Nie było. Znaleziono je dobę później, 1,5 km dalej niż Rutkowskiemu wskazała matka Madzi. - Nie jestem jasnowidzem. Myślę, że Katarzyna celowo wprowadziła nas w błąd. Być może ma jeszcze coś więcej do ukrycia - mówił Rutkowski
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
W czwartek w nocy Rutkowski ogłosił: Pod drzewem nad Czarną Przemszą jest ciało dziecka. Nie było. Znaleziono je dobę później, 1,5 km dalej niż Rutkowskiemu wskazała matka Madzi. - Nie jestem jasnowidzem. Myślę, że Katarzyna celowo wprowadziła nas w błąd. Być może ma jeszcze coś więcej do ukrycia - mówił Rutkowski
Rutkowski krytykowany na konferencji prasowej za szorstkość i że nie obchodzi go zdrowie psychiczne matki, odpowiedział: - Ja jeszcze wczoraj widziałem ją w doskonałym zdrowiu! Była butna i bardzo pewna siebie, że uniknęła wariografu!
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Rutkowski krytykowany na konferencji prasowej za szorstkość i że nie obchodzi go zdrowie psychiczne matki, odpowiedział: - Ja jeszcze wczoraj widziałem ją w doskonałym zdrowiu! Była butna i bardzo pewna siebie, że uniknęła wariografu!
Rutkowski zbliżył się do rodziny i zabronił się jej rozmawiać z mediami. Gdy spotkaliśmy się z rodzicami Magdy był i on
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
Rutkowski zbliżył się do rodziny i zabronił się jej rozmawiać z mediami. Gdy spotkaliśmy się z rodzicami Magdy był i on
Wobec rodziny zastosował podwójną grę, a w ostatnich dniach konsekwentnie łamał psychikę 22-letniej Katarzyny W., by na końcu zastosować blef i nagrać do kamery samooskarżenie matki.

Żeby dopiąć celu, musiał się znaleźć jak najbliżej rodziców Madzi, ich licznego rodzeństwa i czworga dziadków dziewczynki. Dziś daje do zrozumienia, że taki był plan, lecz na początku żadnym gestem nie zdradzał, że bliskość i zaufanie krewnych dziewczynki, będą mu potrzebne do osaczenia winowajczyni.

- Dodałem tym ludziom otuchy, przywróciłem wiarę w sens poszukiwań dziecka, odżyli i uwierzyli, że Madzia żyje i odnajdzie się cała i zdrowa - cieszył się po pierwszych godzinach intensywnych rozmów z bliskimi dziecka.

Na nieczynnej stacji

W Sosnowcu Rutkowski pojawił się już w czwartek, w trzecim dniu poszukiwań. Sugerował, że do przyjazdu zachęcili go telefonami norwescy Polacy (to znaczące, bo akcja odbicia polskiego dziecka w Norwegii kojarzy się opinii publicznej ze spektakularną skutecznością Rutkowskiego i taki nimb podsycał też skrupulatnie w Sosnowcu).

W czwartek wieczorem po pierwszych nieudanych próbach byliśmy już umówieni na spotkanie z Bartłomiejem W., tatą Madzi (po pierwszych tekstach, w których samotnie stawialiśmy przypuszczenie, że nie było żadnego porwania, rodzina obraziła się na "Gazetę", chociaż przed kamerami bliscy zgodnie wzruszali widzów łzami i swym cierpieniem). Kiedy wieczorem Bartek odebrał umówiony telefon, w słuchawce rozlegały się już stanowcze komendy detektywa z głębi pokoju.

Chłopak oznajmił, że odtąd rodzina nie wypowiada się dla żadnych mediów, a monopol na rozmowy w jej imieniu i wszelkie informacje ma Krzysztof Rutkowski. Od razu wyznaczył spotkanie w scenerii jak z filmu. Mieliśmy czekać na nieczynnej stacji Orlen pod sosnowieckim Auchan.

Będzie pan moim świadkiem

Późnym wieczorem Rutkowski podjechał na stację w dwa samochody, po zlustrowaniu terenu odprawił "żołnierzy" i samotnie przedstawił swój plan. - Na sto procent dziecko znajdzie się żywe i zdrowe - zapewniał, omawiając cztery warianty porwania. Na końcu, zakazując stanowczo przypisywania mu tych słów, powiedział o wariancie piątym. Podejrzewał, że matka, w konflikcie z babcią, miała wszystkiego dosyć i mogła się pozbyć dziecka. - Jeśli się okaże, że Madzia jednak nie żyje, będzie pan świadkiem, że brałem to pod uwagę - zabezpieczył się chytrze na przyszłość.

Na przekór temu, w kolejnych dniach, z pasją wdeptywał w ziemię każdy tytuł i artykuł, w którym pojawiał się choć cień podejrzenia pod adresem najbliższych dziecka. - To niemoralne, poniżej ludzkich odruchów, to nie dziennikarze a hieny! Nie obchodzi ich, jakim koszmarem jest dla najbliższych brak dziecka i dobijają tych biednych ludzi! - potrząsał ze wstrętem numerem tabloidu, w którym tytuł nad zamaskowaną pikselami twarzą Kasi W. rozniecał sensację, "jak wielką tajemnicę skrywa matka dziewczynki?".

Dziennikarze według grafiku

Detektyw sprytnie zarządzał medialnym przekazem. Na osobności obiecywał dziennikarzom wyłączność i najlepsze informacje, po czym po kolei dopuszczał do rozmowy z rodzicami dziecka. Mimo skrupulatnego grafiku kolejne redakcje mijały się w korytarzu i pod kamienicą przy ul. Staszica w Sosnowcu, gdzie u dziadków ze strony Bartka rezydowali rodzice Madzi i sam Rutkowski z grupą ochrony.

Gdy wkrótce sztab detektywa osiadł w mysłowickim hotelu Trojak, wożono tam także Kasię, Bartka i resztę rodziny. - Zaufali mi i zawierzali rodzinne historie, tylko Kasia traktowała moją obecność jak przestępca policjanta - powie po zdemaskowaniu dziewczyny, z którą wcześniej obchodził się jak z jajkiem.

Portret pamięciowy mężczyzny w jasnej kurtce (który dla policjantów od początku był absurdalnie niekonkretny) Rutkowski wykpi jako konfabulację matki. Po co jednak już pierwszej nocy kazał w żołnierskich słowach uwijać się rysownikowi ("jeden z najlepszych w Polsce", bo u Rutkowskiego wszystko jest najlepsze), by w ekspresowym tempie naszkicował domniemanego napastnika? W jakim celu opublikował ten rysunek, jeśli wiedział - jak policja - że może się na nim rozpoznać pół Polski? - Twarzy nie widać, ale może ktoś na osiedlu zapamiętał tak zwane cechy szczególne samej kurtki? - przekonywał z powagą.

Odprawa u teściów Katarzyny

Katarzyna W. najwyraźniej nie zapałała do opiekuna zaufaniem. Czy kluczowe było jej poczucie winy - jak wykłada Rutkowski, czy może poczucie, że część rodziny ze strony męża zaczyna zaszczuwać ją drobiazgami nieprzychylnych wspomnień, niczym łowne zwierzę?

Zapamiętałem postać matki Kasi, która nie udzielała się w mediach, lecz polecono jej stawić się na odprawę u teściów córki - cicha, skulona, krucha, zapłakana kobieta, której ból i upokorzenie rysowały się na twarzy. To ona nazajutrz po zaginięciu wnuczki wyjawiła nam uczciwie, że młodzi przeżywali poważne problemy finansowe, nie mieli wyjścia i musieli wynająć lokum u znajomych teściów Bartka. Pozostali zaprzeczali tym kłopotom. Czy matka Kasi czuła, ku czemu zmierza sytuacja i przeżywała, że nie potrafi obronić córki przed katastrofą?

Bez świadków, przy ukrytych kamerach

Krzysztof Rutkowski jest niebywale sprawny w działaniu, a swoją firmą zarządza naprawdę imponująco, z wybitnym talentem. Lubi też błysnąć besserwisserstwem i znajomością psychologii człowieka, ale z finezją bywa już rozmaicie. - Miała ogromny strach w oczach i wtedy już wiedziałem, że ona to zrobiła. Byłem absolutnie przekonany na sto procent - tłumaczył, skąd pewność, że dziewczyna powiedziała mu prawdę. Uczynił fetysz ze swojej skuteczności, a dylematy moralne rozstrzyga po sekundzie. Aby wzmocnić efekt psychodramy i bez pudła zdruzgotać mechanizmy obronne Katarzyny, polecił swoim ludziom nie tylko blefować, że mają zeznania, jak dziewczyna sama kładzie się na chodniku i finguje napad, lecz dodatkowo kazał udawać podwładnym, że niby spieszą się do swoich domów, bo tam czekają już z utęsknieniem ich dzieci.

Próbowano też łamać matkę widokiem pustego wózka. Kobieta poprosiła, by ostateczna rozmowa odbyła się bez świadków, by z pokoju wyszli współpracownicy i teściowie. Rutkowski natychmiast polecił im wyjść. A gdy Katarzyna przed trzema pracującymi kamerami (prawdopodobnie ukrytymi) w spazmach wyrzucała z siebie prawdę o śmierci dziecka, dodawał jej otuchy i czule obejmował ramieniem. Zaraz potem przekazał film stacjom telewizyjnym i cała Polska zobaczyła wyznania z "pustego" pokoju.

Rutkowski: To ja jestem bohaterem

Rutkowski nie zna pojęcia uczciwości w stosunku do ściganego przestępcy. Rozwikłując zagadkę zaginięcia półrocznej Madzi wylądował w Sosnowcu przy matce dziecka jak gołąb, żeby zamienić się w węża, który na końcu zaryczał jak lew. Krytykowany na konferencji prasowej za szorstkość i że nie obchodzi go zdrowie psychiczne matki, odpowiedział: - Ja jeszcze wczoraj widziałem ją w doskonałym zdrowiu! Była butna i bardzo pewna siebie, że uniknęła wariografu!

Daje do zrozumienia, że pracę traktuje jak ważną misję w interesie publicznym. A zaraz potem jak małe dziecko cieszy się z przygód i wielkiej frajdy. Gdy dziennikarz TV Polsat News próbował skonfrontować go z zarzutami, że stosował metody niedopuszczalne w państwowych organach ścigania i że pracował dla pieniędzy, odparował, że nie wziął żadnego wynagrodzenia, a akcję zrobił 10 razy taniej niż policja. Dodał z dumą: - Ja odniosłem sukces i ja to wiem. Ja się świetnie czuję. Bohaterem jesteś dotąd, dopóki się nim sam czujesz! To są moje pieniądze, moje ryzyko, moja zabawa.


Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,11087871,Krzysztof_Rutkowski__Golab__ktory_okazal_sie_zmija.html#ixzz1lSVr4rnM

Czeska tragedia zaginionego dziecka

19:10, 04.02.2012 /PAP


9-LETNIA ANICZKA JANATKOVA ZOSTAŁA ZAMORDOWANA

Czeska tragedia zaginionego dziecka
9-letnia Aniczka Janatkova została zamordowana
TVN24
Ponad rok temu Czechy, podobnie jak Polska w przypadku półrocznej Magdy z Sosnowca, żyły historią zaginięcia dziecka. Towarzyszyły temu ogromne emocje i wiele niejasności. Chodzi o próby odnalezienia 9-letniej Aniczki Janatkovej z praskiej dzielnicy Troja, która zniknęła bez śladu w drodze powrotnej ze szkoły zaledwie kilkaset metrów od domu. Dziecko zostało zamordowane.
Poszukiwania dziecka trwały od 13 października 2010 roku do marca 2011 r.

Wtedy media obiegła informacja o zaginięciu dziewczynki o blond włosach i wzroście 120 cm. Zdjęcia uśmiechniętego dziecka widniały we wszystkich czeskich gazetach, stacjach telewizyjnych i portalach internetowych.

W poszukiwania w ciągu kilku dni włączyły się tysiące ludzi, którzy brali udział zarówno w bezpośrednich akcjach, jak i w pozyskiwaniu informacji na temat ewentualnych świadków.

Okolicę, gdzie zaginęła dziewczynka, przez kilka dni sprawdzały setki policjantów. Gdy to nie przyniosło żadnych efektów, czeska policja zwróciła się o pomoc do służb krajów sąsiednich, w tym polskiej policji oraz Interpolu.

- Żadnych postępów. Żadnej reakcji - skarżyła się wtedy rzeczniczka policji w Pradze Andrea Zoulova. 
Przypadek półrocznej Magdy z Sosnowca to bardzo głośna, lecz niejedyna... czytaj więcej »


Nie było dowodów

Z początku śledczy przypuszczali, że dziewczynkę porwano dla okupu - jej rodzice byli dość zamożni, sami za pośrednictwem mediów zaproponowali 3,5 mln koron (blisko 600 tys. zł) za pomoc w odnalezieniu córki. Z czasem jednak zaczęły się pojawiać sugestie, że dziecko padło ofiarą pedofila lub psychopaty.

Istotny zwrot w śledztwie nastąpił po odnalezieniu kilku rzeczy należących do Aniczki: butelki z piciem, tornistra, pluszowego misia oraz kluczy od domu. Wtedy policja oficjalnie podała, że poszukuje ciała, gdyż przypuszcza, że dziecko zostało zabite.

W tym czasie policjanci zatrzymali także podejrzanego Otakara T., którego po przesłuchaniu sąd zwolnił z braku wyraźnych powiązań ze sprawą.

- Jedyną rzeczą, która tego człowieka wiązała z miejscem zaginięcia Aniczki, był materiał genetyczny znaleziony na tornistrze. Zatrzymany wyjaśniał to tym, że znalazł tornister i go przejrzał - podkreślał sąd. - Nie jest także pewne, czy w ogóle doszło do jakiegokolwiek przestępstwa - dodał.
Sąd na dwa miesiące aresztował matkę półrocznej Magdy z Sosnowca. Wniosek w...czytaj więcej »


Ekipy dochodzeniowe pod koniec października zdecydowały się jeszcze raz dokładnie przeczesać teren, a gdy to nie przyniosło żadnych rezultatów, na początku grudnia przeprowadzono poszukiwania na dnie płynącej w pobliżu Wełtawy.

Podejrzany popełnił samobójstwo 

Sprawa ucichła do wiosny 2011 roku. 16 marca policjanci, którzy testowali nowe trójwymiarowe urządzenia lokalizacyjne, w pobliżu ogródków działkowych na Troi przypadkiem odkryli ludzkie szczątki w miejscu rozkopanym przez dzikie zwierzęta. Wcześniej śledczy wielokrotnie przeszukiwali to miejsce.

Ciało, jak poinformował szef czeskiej policji Petr Lessy, znajdowało się na bardzo dużej głębokości, więc nie udało się go zlokalizować wcześniej z pomocą policyjnych psów.

Oprócz zwłok Aniczki w okolicy znaleziono ślady pozostawione przez Otakara T., zatrzymanego i wypuszczonego wcześniej podejrzanego. Już wcześniej czeskie tabloidy i opinia publiczna, biorąc pod uwagę kryminalną przeszłość mężczyzny, jednoznacznie uznały, że to on skrzywdził dziewczynkę.

Dysponując poszlakami policja aresztowała 41-letniego mężczyznę i postawiła mu m.in. zarzuty gwałtu i zabójstwa. Mimo że wcześniej współpracował ze śledczymi, po zatrzymaniu odmówił zeznań i badania wariografem.

Kilka dni później w praskim więzieniu na Pankracu Otakar T. próbował popełnić samobójstwo. W ciężkim stanie przewieziono go do szpitala więziennego. Aresztowanego nie udało się uratować, zmarł 23 marca 2011 r.

Sprawa śmierci Aniczki do dziś pozostaje niewyjaśniona.

mac/tr