
Pod ruiny kolejowego budynku w Sosnowcu, gdzie matka dziewczynki ukryła jej ciało, przyszły setki osób. Zostawiły znicze, kwiaty i zabawki
Kulisy poszukiwań Madzi. Czy matka Madzi działała sama? - to bada teraz policja. "Gazeta" sprawdziła, jak dzień po dniu przebiegało śledztwo w sprawie zaginionej półrocznej dziewczynki

Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...

Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Sosnowiec. Miejsce, w którym w piątek przed północą policjanci znaleźli ciało...

Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...

Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
ZOBACZ TAKŻE
- Duchowny z Sosnowca: Módlmy się, ale nie osądzajmy
- Musi być coś, czego matka nie chce ujawnić
- Mała Madzia nie żyje. Sekcja zwłok podważy wersję wydarzeń matki?
- Krzysztof Rutkowski. Gołąb, który okazał się żmiją
- Policjanci znaleźli ciało zaginionej Madzi. "Nie powiedziałam detektywowi prawdy"
- Poszukiwania Madzi z Sosnowca dzień po dniu
RAPORTY
Katarzynie W. prokuratura postawiła w sobotę zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci córki. Sąd w obawie, że może mataczyć, aresztował ją na dwa miesiące.
Ciało dziewczynki odnaleziono w piątek w nocy w ruinach na skraju parku Żeromskiego w Sosnowcu. Było przysypane kamieniami, liśćmi oraz śniegiem. O miejscu ukrycia zwłok powiedziała policjantom zatrzymana dzień wcześniej matka dziewczynki. - Wersja o nieszczęśliwym wypadku wydaje się w tej chwili najbardziej prawdopodobna. Kobieta przyznała się do tego - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach Mariusz Łączny.
Kobieta powtórzyła śledczym to samo, co wcześniej mówiła Rutkowskiemu. - Wpadła w panikę. Potem sprawa rzekomego porwania zaczęła się nakręcać. Matka nie wiedziała, jak powiedzieć, co się stało. Sytuacja ją przerosła. To jej wersja. Nadal są sprawdzane inne hipotezy - mówi Łączny.
Dziś ma się odbyć się sekcja zwłok dziecka.
Katarzynie W. grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Ze wstępnych wyników badań psychiatrycznych wynika, że gdy doszło do tragedii, była poczytalna.
- Rozwiązanie tej sprawy to mój sukces - ogłosił detektyw Krzysztof Rutkowski. Przyznał, że policjanci także mogli być na tropie prawdy, ale to on był pierwszy. I jemu się to pierwszeństwo należy. Ma żal, że nikt mu do tej pory nie podziękował, a policję oskarża o opieszałość graniczącą z nieudolnością.
Policja odpiera jego zarzuty. Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, podkreśla, że matka i tak wyznałaby policjantom to samo, co powiedziała Rutkowskiemu. Prokuratura bada, czy działania Rutkowskiego nie zaszkodziły śledztwu.
Informacji o działaniach policji oczekuje minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. "Gazeta" sprawdziła, jak krok po kroku wyglądały policyjne poszukiwania Madzi.
24 stycznia
Po godz. 18 dyżurny komendy w Sosnowcu dostaje telefoniczne zgłoszenie, że w centrum miasta ktoś napadł na kobietę z wózkiem i porwał półroczną dziewczynkę.
W ciągu kilku minut informacja zostaje przekazana wszystkim patrolom w mieście. Policjanci, którzy zabezpieczali mecz hokejowy, a także kilkuset funkcjonariuszy z Katowic przeszukują nocą miasto.
Drużyna antyterrorystów ma być gotowa do odbicia Madzi z rąk porywaczy, gdyby ci odezwali się do rodziny.
25 stycznia
Katarzyna W., matka dziewczynki, opowiada policjantom, że została przez kogoś uderzona w tył głowy i straciła przytomność. Ale na potylicy nie ma śladów tak mocnego uderzenia. Brak obrażeń kobieta tłumaczy kokiem.
W tym czasie policyjni technicy szukają w jej mieszkaniu śladów krwi. Sprawdzają, czy dziewczynka nie została zabita w domu. Żadnych śladów nie ma.
W miastach aglomeracji katowickiej i Zagłębia ludzie rozwieszają zdjęcia półrocznej dziewczynki. W komendach policji dzwonią telefony w tej sprawie. Policjanci sprawdzają sygnały od ludzi.
Insp. Zbigniew Klimus, wiceszef śląskiej policji, powołuje specjalną grupę operacyjną, która ma koordynować poszukiwania. To czterej doświadczeni policjanci oraz dwie policjantki z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jedna z nich jest psychologiem. Mogą dysponować wszystkim, do czego ma dostęp policja. Jeśli zażyczą sobie śmigłowiec, przyleci do Katowic w pół godziny.
Członkowie grupy analizują billingi rodziców Madzi. Sprawdzają, czy kontaktowali się z zagranicznymi ośrodkami adopcyjnymi lub znanymi policji handlarzami żywym towarem. To ślepy trop.
Sprawdzają też, gdzie w chwili porwania logowała się komórka Katarzyny W. Dzięki nadajnikom BTS odtwarzają trasę, jaką przeszła. Pokrywa się z zeznaniami kobiety. - Kiedy jednak zaczęliśmy analizować czas przemarszu, okazało się, że matka musiała iść bardzo, ale to bardzo szybko. Za szybko jak na spacer z dzieckiem - mówi jeden z oficerów policji.
Śledczy dwukrotnie przeprowadzają eksperyment i pokonują trasę z lalką w wózku. Za każdym razem zajmuje im to więcej czasu, niż zajęło matce Madzi. Na każdym badanym odcinku policjanci są wolniejsi o kilka minut. - Nie mieliśmy już wątpliwości, że kobieta nie mówi nam prawdy, bo musiałaby przez cały czas niemal biec - mówi nasz informator.
Ciało dziewczynki odnaleziono w piątek w nocy w ruinach na skraju parku Żeromskiego w Sosnowcu. Było przysypane kamieniami, liśćmi oraz śniegiem. O miejscu ukrycia zwłok powiedziała policjantom zatrzymana dzień wcześniej matka dziewczynki. - Wersja o nieszczęśliwym wypadku wydaje się w tej chwili najbardziej prawdopodobna. Kobieta przyznała się do tego - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach Mariusz Łączny.
Dziś ma się odbyć się sekcja zwłok dziecka.
Katarzynie W. grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Ze wstępnych wyników badań psychiatrycznych wynika, że gdy doszło do tragedii, była poczytalna.
- Rozwiązanie tej sprawy to mój sukces - ogłosił detektyw Krzysztof Rutkowski. Przyznał, że policjanci także mogli być na tropie prawdy, ale to on był pierwszy. I jemu się to pierwszeństwo należy. Ma żal, że nikt mu do tej pory nie podziękował, a policję oskarża o opieszałość graniczącą z nieudolnością.
Policja odpiera jego zarzuty. Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, podkreśla, że matka i tak wyznałaby policjantom to samo, co powiedziała Rutkowskiemu. Prokuratura bada, czy działania Rutkowskiego nie zaszkodziły śledztwu.
Informacji o działaniach policji oczekuje minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. "Gazeta" sprawdziła, jak krok po kroku wyglądały policyjne poszukiwania Madzi.
24 stycznia
Po godz. 18 dyżurny komendy w Sosnowcu dostaje telefoniczne zgłoszenie, że w centrum miasta ktoś napadł na kobietę z wózkiem i porwał półroczną dziewczynkę.
W ciągu kilku minut informacja zostaje przekazana wszystkim patrolom w mieście. Policjanci, którzy zabezpieczali mecz hokejowy, a także kilkuset funkcjonariuszy z Katowic przeszukują nocą miasto.
Drużyna antyterrorystów ma być gotowa do odbicia Madzi z rąk porywaczy, gdyby ci odezwali się do rodziny.
25 stycznia
Katarzyna W., matka dziewczynki, opowiada policjantom, że została przez kogoś uderzona w tył głowy i straciła przytomność. Ale na potylicy nie ma śladów tak mocnego uderzenia. Brak obrażeń kobieta tłumaczy kokiem.
W tym czasie policyjni technicy szukają w jej mieszkaniu śladów krwi. Sprawdzają, czy dziewczynka nie została zabita w domu. Żadnych śladów nie ma.
W miastach aglomeracji katowickiej i Zagłębia ludzie rozwieszają zdjęcia półrocznej dziewczynki. W komendach policji dzwonią telefony w tej sprawie. Policjanci sprawdzają sygnały od ludzi.
Insp. Zbigniew Klimus, wiceszef śląskiej policji, powołuje specjalną grupę operacyjną, która ma koordynować poszukiwania. To czterej doświadczeni policjanci oraz dwie policjantki z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jedna z nich jest psychologiem. Mogą dysponować wszystkim, do czego ma dostęp policja. Jeśli zażyczą sobie śmigłowiec, przyleci do Katowic w pół godziny.
Członkowie grupy analizują billingi rodziców Madzi. Sprawdzają, czy kontaktowali się z zagranicznymi ośrodkami adopcyjnymi lub znanymi policji handlarzami żywym towarem. To ślepy trop.
Sprawdzają też, gdzie w chwili porwania logowała się komórka Katarzyny W. Dzięki nadajnikom BTS odtwarzają trasę, jaką przeszła. Pokrywa się z zeznaniami kobiety. - Kiedy jednak zaczęliśmy analizować czas przemarszu, okazało się, że matka musiała iść bardzo, ale to bardzo szybko. Za szybko jak na spacer z dzieckiem - mówi jeden z oficerów policji.
Śledczy dwukrotnie przeprowadzają eksperyment i pokonują trasę z lalką w wózku. Za każdym razem zajmuje im to więcej czasu, niż zajęło matce Madzi. Na każdym badanym odcinku policjanci są wolniejsi o kilka minut. - Nie mieliśmy już wątpliwości, że kobieta nie mówi nam prawdy, bo musiałaby przez cały czas niemal biec - mówi nasz informator.
Rodzice Madzi zostają objęci całodobową obserwacją.
26 stycznia
Śledczy sprawdzają wszystkich notowanych w regionie pedofilów przebywających wtedy na wolności. Wszyscy przesłuchiwani mają alibi. Podobnie z chorymi, którzy wyszli ze szpitali psychiatrycznych.
27 stycznia
Do Sosnowca przyjeżdża detektyw Krzysztof Rutkowski.
Policja odbiera kolejne telefony od osób, którym się wydaje, że widziały Madzię. Ktoś widział uciekającego porywacza z dzieckiem na ręku, ktoś inny mężczyznę wsiadającego z dzieckiem do taksówki. Pojawiają się też donosy o kobietach, które poroniły i miały się zwierzać, że zrobią wszystko, żeby mieć dziecko. Policjanci odwiedzają te kobiety.
Od zgłoszeń puchną też skrzynki mailowe policjantów. Policja twierdzi, że w ciągu dziesięciu dni poszukiwań zweryfikowała kilka tysięcy informacji. I że zaangażowano do tego prawie tysiąc funkcjonariuszy ze Śląska oraz kilkuset z pozostałych województw, bo Madzię podobno widziano w Krakowie, Szczecinie, Warszawie, Poznaniu, Warszawie, Bydgoszczy...
Sprawdzono też nagrania monitoringu z lotnisk w Pyrzowicach i na Okęciu oraz listy odpraw odlatujących pasażerów. Ktoś zadzwonił, że widział tam dziwnie zachowującego się mężczyznę niosącego w kocyku małe dziecko. Biuro Współpracy Międzynarodowej Komendy Głównej Policji prosiło o pomoc służby ościennych państw, bo policja dostawała anonimowe informacje, że dziewczynkę wywieziono do Niemiec lub Czech.
29 stycznia
Detektyw Rutkowski zwołuje do mysłowickiego hotelu Trojak dziennikarzy. Podczas transmitowanej na żywo konferencji gwarantuje porywaczom, że jeśli dziewczynka wróci cała i zdrowa do rodziców, otrzymają nagrodę, a rodzina wycofa wniosek o ich ściganie. Zapłakana matka prosi o oddanie dziecka.
Kilka godzin później Katarzyna W. wychodzi z domu. Nie wie, że jest śledzona przez policję. Idzie do kina na horror. Policjanci siedzą dwa rzędy za nią. - Wtedy mieliśmy już pewność, że nie szukamy żywego dziecka, lecz ciała - mówi oficer policji.
2 lutego
Policjanci twierdzą, że po konsultacji z prokuraturą zdecydowali, że następnego dnia zatrzymają kobietę. Liczą na to, że podczas przesłuchania powie, co się stało z dzieckiem.
Jednak na koniec dnia - przed północą - Rutkowski informuje media, że Madzia nie żyje, a matka wskazała mu miejsce porzucenia ciała. Detektyw mówi, że widział zwłoki.
Na wskazane miejsce przyjeżdżają: prokurator, patolog i kilkudziesięciu policjantów. Kiedy otwierają podejrzany worek, w środku znajdują tylko kurtkę kilkuletniego dziecka. Detektyw spekuluje, że ciało zostało zjedzone przez dzikie zwierzęta.
3 lutego
Kilkudziesięciu policjantów przez kilka godzin przeszukuje miejsce wskazane przez Rutkowskiego. Prokuratura wynajmuje prywatną firmę, która przeczesuje teren georadarem. Bezskutecznie.
Rutkowski gani policję za opieszałość: - Zrobiłem akcję dziesięć razy taniej niż policja. Odniosłem sukces. Wyjeżdża z Sosnowca, by opowiadać o sprawie w telewizjach.
Katarzyna W. siedzi w policyjnej izbie zatrzymań i nie mówi ani słowa. Wieczorem policjantki z grupy operacyjnej zabierają ją do swojego pokoju, robią herbatę i zaczynają rozmowę. Po półgodzinie kobieta mówi im: - Mam już dość, pokażę, gdzie ukryłam ciało.
Katarzyna W. prowadzi policjantów do miejskiego parku oddalonego o półtora kilometra od miejsca, które wskazał Rutkowski. Pokazuje gruzowisko i z płaczem ucieka do radiowozu. Pod stertą kamieni i liści funkcjonariusze znajdują zawinięte w kocyk ciało Madzi. Patolog nie stwierdził żadnych zewnętrznych obrażeń. Przyczyny zgonu określi sekcja zwłok.
Dziś
Z analizy logowania komórki Katarzyny W. wynika, że 24 stycznia kobieta nie była w parku, w którym znaleziono ciało dziewczynki. Oznacza to, że kiedy je porzucała, albo nie miała przy sobie telefonu, albo ktoś jej pomógł ukryć zwłoki.
W najbliższych dniach policja odtworzy w domu Katarzyny W. ciąg zdarzeń z dnia wypadku. I podsumuje koszty akcji poszukiwawczej.
Detektyw Rutkowski zwołuje do mysłowickiego hotelu Trojak dziennikarzy. Podczas transmitowanej na żywo konferencji gwarantuje porywaczom, że jeśli dziewczynka wróci cała i zdrowa do rodziców, otrzymają nagrodę, a rodzina wycofa wniosek o ich ściganie. Zapłakana matka prosi o oddanie dziecka.
Kilka godzin później Katarzyna W. wychodzi z domu. Nie wie, że jest śledzona przez policję. Idzie do kina na horror. Policjanci siedzą dwa rzędy za nią. - Wtedy mieliśmy już pewność, że nie szukamy żywego dziecka, lecz ciała - mówi oficer policji.
2 lutego
Policjanci twierdzą, że po konsultacji z prokuraturą zdecydowali, że następnego dnia zatrzymają kobietę. Liczą na to, że podczas przesłuchania powie, co się stało z dzieckiem.
Jednak na koniec dnia - przed północą - Rutkowski informuje media, że Madzia nie żyje, a matka wskazała mu miejsce porzucenia ciała. Detektyw mówi, że widział zwłoki.
Na wskazane miejsce przyjeżdżają: prokurator, patolog i kilkudziesięciu policjantów. Kiedy otwierają podejrzany worek, w środku znajdują tylko kurtkę kilkuletniego dziecka. Detektyw spekuluje, że ciało zostało zjedzone przez dzikie zwierzęta.
3 lutego
Kilkudziesięciu policjantów przez kilka godzin przeszukuje miejsce wskazane przez Rutkowskiego. Prokuratura wynajmuje prywatną firmę, która przeczesuje teren georadarem. Bezskutecznie.
Rutkowski gani policję za opieszałość: - Zrobiłem akcję dziesięć razy taniej niż policja. Odniosłem sukces. Wyjeżdża z Sosnowca, by opowiadać o sprawie w telewizjach.
Katarzyna W. siedzi w policyjnej izbie zatrzymań i nie mówi ani słowa. Wieczorem policjantki z grupy operacyjnej zabierają ją do swojego pokoju, robią herbatę i zaczynają rozmowę. Po półgodzinie kobieta mówi im: - Mam już dość, pokażę, gdzie ukryłam ciało.
Katarzyna W. prowadzi policjantów do miejskiego parku oddalonego o półtora kilometra od miejsca, które wskazał Rutkowski. Pokazuje gruzowisko i z płaczem ucieka do radiowozu. Pod stertą kamieni i liści funkcjonariusze znajdują zawinięte w kocyk ciało Madzi. Patolog nie stwierdził żadnych zewnętrznych obrażeń. Przyczyny zgonu określi sekcja zwłok.
Dziś
Z analizy logowania komórki Katarzyny W. wynika, że 24 stycznia kobieta nie była w parku, w którym znaleziono ciało dziewczynki. Oznacza to, że kiedy je porzucała, albo nie miała przy sobie telefonu, albo ktoś jej pomógł ukryć zwłoki.
W najbliższych dniach policja odtworzy w domu Katarzyny W. ciąg zdarzeń z dnia wypadku. I podsumuje koszty akcji poszukiwawczej.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,11092389,Smierc_Madzi_z_Sosnowca__Eksperymenty_z_dzieciecym.html?as=2#ixzz1laQI1hoG