niedziela, 12 lutego 2012

Rutkowski: Chciałem do Katarzyny przywieźć zakonnicę. Ale bałem się skandalu


dzisiaj, 07:22Jacek Nizinkiewicz Onet
Krzysztof Rutkowski, fot. PAP/Andrzej Grygiel
Krzysztof Rutkowski, fot. PAP/Andrzej Grygiel

- Katarzyna wyjdzie na wolność. Nie powinna zostać skazana. Jej siedzenie w więzieniu nikomu nie pomoże. Jej sytuacja jest tragiczna. Przed nią całe życie. Jak ona ma się teraz pozbierać do kupy? Zastanawiam się nad podarowaniem jednej z nagród właśnie Katarzynie. Ta dziewczyna potrzebuje pieniędzy na nowy start w życiu. Państwo jej nie pomogło i nie pomoże. W Sosnowcu jest spalona. Ona może tylko zgubić się w tłumie. Będzie musiała wyjechać do jakiejś metropolii, w której rozpocznie wszystko od nowa. Albo za granicę - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Krzysztof Rutkowski. Były detektyw dodał też: "Chciałem do Katarzyny przywieźć prawdziwą zakonnicę, której obecnie pomagam, żeby rozmiękczyła matkę Magdy. Ale bałem się skandalu i zrezygnowałem z tego pomysłu".

Z Krzysztofem Rutkowskim - byłym detektywem, byłym posłem Samoobrony, właścicielem Biura Doradczego "Rutkowski" i Biura Detektywistycznego "Rutkowski" - rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Jacek Nizinkiewicz: Jaka jest pańska sytuacja prawno-procesowa na chwilę obecną?

Krzysztof Rutkowski: Ale w jakiej sprawie?

- Na przykład w sprawie podejrzenia o pranie brudnych pieniędzy i poświadczenie nieprawdy, za co został pan zatrzymany przez ABW i aresztowany w 2006 roku.

- Sprawa ta prawdopodobnie w marcu zostanie zakończona. Ostatnią mowę miałem w tym tygodniu, wnosząc o całkowite uniewinnienie, ponieważ zeznania dwóch świadków, na podstawie których zostałem aresztowany - pana Władysława Godysza i pana Henryka Musialskiego, którzy byli aresztowani i zastosowane w stosunku do nich areszt wydobywczy - zostały unieważnione. Casus Barbary Blidy. Pan Godysz wycofał się całkowicie z kierowanych przeciwko mnie zarzutów oświadczając, że był nakłaniany przez funkcjonariuszy ABW do obciążenia mnie swoimi zeznaniami…

- W 2006 r. funkcjonariusze ABW nakłaniali świadka do składania fałszywych zeznań przeciwko panu?

- Tak i powiedział to przed sądem.

- I co się z tymi funkcjonariuszami teraz dzieje?

- Nie wiem. A pan Musialski chciał ode mnie pieniądze, bo również został nakłoniony przez funkcjonariuszy do poświadczenia nieprawdy na mój temat.

- Ile pan płaci za zmianę zeznań?

- Nic nie płacę! Poinformowałem o tym sąd.

- Nie sadziłem, że z pana taki prawy obywatel.

- Ja prawa nie łamię. A świadków obciążających mnie w tym procesie już nie ma.

- To ten proces karny z listopada 2008 r. kiedy stanął pan przed sądem okręgowym w Katowicach, w związku z zarzutami dotyczącymi uczestnictwa w tzw. śląskiej mafii paliwowej i został pan oskarżony o polecenie pracownikom swego biura wystawienia faktur za fikcyjne usługi na rzecz firmy "EM-Trans" oraz o powoływanie się na wpływy w instytucjach państwowych?

- Tak, to ta sama sprawa. Jestem niewinny! Nie mam się z czego tłumaczyć.

- A dlaczego w maju 2010 do Sądu Rejonowego w Bytomiu wpłynął akt oskarżenia przeciwko panu, w sprawie prowadzenia bezprawnej działalności detektywistycznej?

- Sprawa została przekazana do Warszawy, później gdzieś jeszcze, a teraz nawet nie wiem, który sąd w Polsce się nią zajmuje. A wszystko rozpoczęło się w 2005 r., kiedy zatrzymywaliśmy w Bytomiu trzy osoby przekazując je policji, a "Super Express" mocno skrytykował prokuraturę bytomską. Byłem konfrontowany z prokuratorem rejonowym przed prokuratorem apelacyjnym w Szczecinie, gdzie prokurator rejonowy przyznał, że postępowanie przeciwko mnie zostało wszczęte na podstawie publikacji w "Super Expressie".

- Nie chce mi się wierzyć, żeby postępowanie przeciwko panu wszczęto na podstawie publikacji w tabloidzie i przez to stracił pan licencję detektywistyczną?

- A wnioskował o to Mirosław Cygan, wtedy komendant wojewódzki policji, bo jego koledze zabraliśmy samochód pochodzący z przestępstwa. Ten kolega kontaktował się z Cyganem. Dariusz Janas podejmował wtedy działania z ramienia naszego biura, a sprawa stała się publiczna, co Cyganowi zaszkodziło w karierze zawodowej. Ta sprawa doprowadziła do tego, że cofnięto mi licencję i pozwolenie na broń palną. Przestępcy, za próbę wyłudzenia pieniędzy poskarżyli się w kontakcie z policją i prokuraturą.

- Jak się skończyła sprawa z czerwca 2007 r. kiedy został pan skazany na karę 1,5 roku pozbawienia wolności przez sąd w Antwerpii, za bezprawne zatrzymanie w tym mieście poszukiwanego listem gończym Polaka?

- Została umorzona.

- Siedział pan w więzieniu?

- Nigdy.

- A w areszcie?

- Dziewięć miesięcy za sprawę paliwową.

- Ile spraw toczy się przeciwko panu?

- Dwie. Bytomska, która została gdzie indziej przekazana i nie ma tzw. odbiorcy. Druga to sprawa katowicka.

- Jak pan, detektyw bez licencji, może stać się ponownie pełnoprawnym detektywem?

- Odzyskam licencję detektywistyczną. Będę ją miał z innego państwa. Będę posiadał stosowne dokumenty z innego państwa na prowadzenie działalności detektywistycznej, a w chwili obecnej jestem szefem Biura Detektywistycznego "Rutkowski" Security-Service i jestem właścicielem Biura Doradczego "Rutkowski".

- Więc jakie miał pan prawo zajmować się sprawą Magdy z Sosnowca skoro nie ma pan uprawnień?

- W przypadku sprawy Magdy nie były wykonywane działania detektywistyczne, a były to działania o charakterze intelektualnym, ale nie poszukiwawczym. W przypadku kiedy miałoby do takich pracy dojść wykonałby je pracownik Biura Detektywistycznego "Rutkowski", które licencję posiada. A policja otrzymała informacje, że biuro może podjąć działania.

- Czyli nie może pan przesłuchiwać, nagrywać i prowadzić działań detektywistycznych?

- Mogę rozmawiać. To wolny kraj. Przesłuchiwać może tylko policja. Ja mogę przekazywać policji materiały z mojego bura detektywistycznego, mogę rozmawiać z policją na temat naszego zlecenia. Sprawą Magdy z Sosnowca zajmowałem się na podstawie umowy zawartej między Biurem Doradczym "Rutkowski" a Biurem Detektywistycznym "Rutkowski". Moje biuro powiadomiło komendę miejską policji o swoim działaniu 27 stycznia 2012 r.

- Polskie Stowarzyszenie Licencjonowanych Detektywów sprzeciwia się nazywaniu pana detektywem. Zdaniem współzałożyciela Stowarzyszenia Ryszard Bedra pański udział w poszukiwaniu Magdy to przedstawienie i zamiast pomagać policji, rywalizował pan z nią o to, kto będzie pierwszy i zyska większy rozgłos.

- Jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony, że zakończyłem tę sprawę. Było mi przykro, że nikt nie powiedział mi za to "dziękuję". Policja powinna mi podziękować po zakończeniu tej sprawy. Prosiłem Komendę Miejską Policji w Sosnowcu, żeby ktoś się do mnie zgłosił, po tym jak zgłosiłem im, że zajmuję się tą sprawą. Chciałem policji przekazać cenne informację już w niedzielę. Chciałem działać według ich metod. Te metody, które stosowało moje biuro powinna stosować policja. Nie chcieliśmy przejąć śledztwa, ale policja nie potrafiąc go nadzorować po prostu nam je "oddała". Prosiłem policję o kontakt ze mną. Do dzisiaj nikt do mnie nie zadzwonił. Gdy pojawiałem się w domu rodziny Magdy, policji tam nie było. Matka została przesłuchana tylko dwa razy. Raz przez prokuratorów i raz przez policję. Gdyby policja ją umiejętnie przesłuchała w poniedziałek, to tydzień wcześniej miałaby całą sprawę zamkniętą.

- Ile czasu spędził pan z rodziną Madzi?

- Łącznie? Około pięciu godzin, ale byłem na miejscu i byłem na każdy telefon. Wydałem na wyjaśnienie tej sprawy 15 tys. zł. Policja wydała około pół miliona złotych z naszych podatków.

- Został pan zaangażowanym przez rodzinę zaginionej Magdy na warunkach komercyjnych?

- Nie. Kiedy zadzwonił adwokata rodziny i powiedział jaka jest sytuacja rodziny, powiedziałem że sprawą zajmę się za darmo. Gdybym wygrał w totka, to pomagałbym wszystkim za darmo.

- Potraktował pan sprawę Magdy jako dobrą inwestycję i darmowy czas antenowy na promocję, za który normalnie musiałby zapłacić ciężkie pieniądze.

- Od biednych ludzi nigdy nie biorę pieniędzy. Gdyby ci ludzie byli bogaci, wzięlibyśmy od nich siano, wystawili fakturę. Nie jest dla mnie problemem wykonać dla kogoś szybką robotę. Mogłem rozwalić matkę Madzi w ciągu jednego dnia. Na dzień dobry.

- Potraktował pan sprawę Magdy z Sosnowca jako trampolinę medialną do zmiany swojego złego wizerunku w mediach po sprawie Iwony Wieczorek, Andrzeja Leppera, Krzysztofa Olewnika i areszcie?

- Iwona Wieczorek nie żyje. Jej ciało zostało zakopane lub spalone. Jej matka przyjechała do mnie z podziękowaniami. Andrzej Lepper popełnił samobójstwo. Co tu dalej wyjaśniać?! Ojciec Krzysztofa Olewnika siedzi w tej chwili na ławie oskarżonych za pomówienie mojej osoby. Nie miałem potrzeby zmiany wizerunku, bo mam bardzo pozytywny wizerunek w mediach. A kto znalazł winnych oblania kwasem lekarza z Konina? Policja czy ja? Kto dostał podziękowania od Zielonogórskiego Stowarzyszenia Lekarzy? Policja, czy moje biuro? Ja mam zły wizerunek w mediach? Mam idealny wizerunek. Nie czułem się napiętnowany, czy źle traktowany.

- Nie zrobił pan sobie darmowej kampanii reklamowej na sprawie Magdy?

- Padają takie oskarżenia. I bardzo się z tego cieszę. Niech gadają. Sprawę zamknąłem i wyjaśniłem. To mnie, a nie policji podziękowała rodzina.

- W którym momencie zdał pan sobie sprawę, że matka mówi nieprawdę, a dziecko wcale nie zaginęło?

- Od pierwszego kontaktu z Katarzyną W. Bała się mnie.

- Przy pana wizerunku, to akurat nie sztuka.

- Inaczej reaguje matka, która traci dziecko, w momencie w którym przyjeżdża Rutkowski. Widzi wtedy we mnie nadzieję i ostatnią szansę na pomoc. W oczach Katarzyny W. był strach, chłód i obawa.

"W pewnym momencie Katarzyna pękła i powiedziała prawdę"
2:22 min
"W pewnym momencie Katarzyna pękła i powiedziała prawdę" - - W pewnym momencie Katarzyna pękła i powiedziała prawdę. Nie była zastraszana ani zmuszana. Przedstawiliśmy jej propozycję, która miała na celu uwolnić ją od problemu. Chciała wskazać miejsce, w którym ukryła, bądź, tak jak powiedziała, zakopała dziecko - powiedział dzisiaj podczas konferencji prasowej w Mysłowicach prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, który tłumaczył okoliczności śledztwa w sprawie poszukiwań półrocznej Magdy, która zniknęła ponad tydzień temu. Z informacji do których dotarł Onet wynika, że dziewczynka zginęła przez przypadek. Według relacji matki dziecko wypadło jej z kocyka w domu, uderzyło główką o próg i zmarło. Będąca w szoku matka ukryła zwłoki. Historia z napadem i porwaniem została przez nią wymyślona. (GK) - TVP

- Przed czym?

- Przed odkryciem prawdy. Cała rodzina cieszyła się z mojego przyjazdu. Tylko nie Katarzyna. Pierwszego dnia, w którym byłem w Sosnowcu już miałem wycelowaną Katarzynę. W pierwszym wywiadzie związanym z tą sprawą powiedziałem o czterech wariantach. O piątym nie mówię, bo w piątym podejrzewam matkę. Po pierwszym spotkaniu z rodziną zadzwoniłem do Luizy - mojej partnerki i powiedziałem, że mamy straszny pasztet, bo prawdopodobnie matka kłamie i ona zrobiła coś z dzieckiem.

- Będąc wynajętym przez rodzinę nie chciał pan odciągnąć podejrzeń od ojca Magdy i części rodziny?

- Ta teza jest nieprawdziwa.

- Dlaczego w pierwszym dniu, kiedy podejrzewał pan jaka jest prawda, nie zdemaskował pan matki i nie przekazał informacji policji?

- Przyznam panu jaki miałem pierwszy plan, żeby wydobyć z matki prawdę, ale zrezygnowałem z niego, bo pewnie opinia publiczna byłaby zbulwersowana. Chciałem do Katarzyny przywieźć prawdziwą zakonnicę, której obecnie pomagam, żeby rozmiękczyła matką Magdy. Ale bałem się skandalu i zrezygnowałem z tego pomysłu. A nie mogłem dojechać matki, która straciła dziecko na dzień dobry.

- Dojechał pan ją później.

- Moja rozmowa z Katarzyną, która została opublikowana, była najbardziej przyjazną, życzliwą i delikatna rozmową w moim życiu z osobą podejrzaną. Nie wymuszałem na niej zeznań. Ci którzy tak uważają, są w błędzie i nie znają zagadnienia!


- Rozjechał pan matkę, odarł pan ją z godności i nie wykazał się choćby minimalną empatią względem tej kobiety.

- Blefując, że są świadkowie? Ja nie jestem Matka Teresa. Jestem od sprzątania i wyjaśniania spraw, z którymi nie potrafi sobie poradzić policja. Co miałem powiedzieć Katarzynie? Przyznaj się, to dam ci ciepłego loda? Teraz znajdą się dziesiątki osób, które będą chciały zyskać rozgłos na publicznym linczu na Rutkowskim. Pytam za co? Za to, że wyjaśniłem sprawę Magdy? Opowiem panu inną historię, po której nikt nie pytał o zdolności empatyczne policji. Sprawa zabójstwa pani notariusz z Oświęcimia. Zatrzymujemy sprawców. Zatrzymujemy głównego zabójcę i porywacza w czeskim Cieszynie, 300 metrów od granicy polskiej. Jest zabójca, jest ofiara, która ma być zabetonowana w kanale samochodowym w Oświęcimiu. Podejrzanego przekazaliśmy polskiej straży granicznej w idealnym stanie. Za 30 mininut zobaczyłem go w komisariacie oklepanego i zalanego krwią. Kto go pobił? Dlaczego wtedy nikt nie pytał o szacunek, empatię i godność sprawcy?

- Kto go pobił?

- Ja oddałem go w stanie nienaruszonym. Przewożony w samochodzie na komendę tak się im poobijał? Na policji miał twarz zalaną krwią. My podejrzanego nie bijemy, bo my nie możemy bić naszego trofeum. To jest nasze szczęście. My musimy go szanować. On daje nam sukces i dobre notowania.

- Policja bije podejrzanych?

- A nie?

- Jarosław Kaczyński powiedział na jednej z konferencji, że niestety policja nie potrafi przejąć metod SB. Zgadza się pan, jako były żołnierz ZOMO, że SB było skuteczniejsze od dzisiejszej policji i mundurowi powinni przejąć metody dawnych służb?

- Byłem kierowcą w ZOMO i tego nie żałuję. Nigdy nie wyciągnąłem pałki i nie robiłem "ścieżek zdrowia".

- Był pan żołnierzem ZOMO o pacyfistycznym nastawieniu?

- Nie byłem ZOMO-wcem pacyfistą, ale nigdy nikogo pałką nie uderzyłem. Nie prałem opozycjonistów. Byłem zwyczajnym kierowcą.

- Powiedział pan, że politycy tańczą na grobie niewinnego dziecka i próbują zbić kapitał. A pan nie?

- Ja do tego tańca zostałem zaproszony.

- Sam pan miesza w sprawę wątki polityczne, mówiąc do premiera Donalda Tuska: "Panie premierze, zaczyna pan mieć słabe państwo i to jest fakt. Kim pan chce obstawić Euro? Kto ma nadzorować pracę funkcjonariuszy? Czy ten komendant panuje nad policją, która jest w olbrzymiej zapaści? Policja atakuje mnie, bo chce sobie wyrobić alibi. Zwykli policjanci patrzą na to i się śmieją. Ale tak jest, kiedy księgowy nadzoruje pracę policji".

- Państwo rozchodzi się premierowi Tuskowi w szwach. Ciągłe zmiany i roszady nie służą policji. Wchodzi do Komendy Głównej Policji nowy komendant tylko po to, żeby zaraz zostać odwołanym i wprowadzany jest nowy. W wielu miastach wciąż są wakaty na stanowiskach komendantów wojewódzkich policji. W policji panuje chaos. Bezpieczeństwo naszego kraju jest zagrożone. Jeśli na tak małej sprawie, która stała się tak medialna, gdzie nie zostały zachowane proporcje, bo z porwaniem, które było fikcją nie potrafiła sobie poradzić policja, to co będzie przy naprawdę dużych sprawach? Przecież dwóch policjantów mogło Katarzynę rozwalić na pierwszym przesłuchaniu już w godzinę. 

- Używając pańskiej terminologii, dlaczego pan jej nie rozwalił na pierwszym przesłuchani w godzinę?

- Bo byłem podmiotem wynajętym przez rodzinę. Gdybym był obcym ciałem, to nie miałbym najmniejszych skrupułów. A ja mam skrupuły. Ja odkryłem prawdę, a nie mądrzyłem się przed kamerami i nie opluwałem innych.

Podano wstępną przyczynę zgonu Magdy
2:14 min
Podano wstępną przyczynę zgonu Magdy - W katowickim Zakładzie Medycyny Sądowej zakończyła się sekcja zwłok półrocznej Magdy z Sosnowca. Prokuratura poinformowała, że według wstępnych ustaleń przyczyną zgonu dziecka był tępy uraz tyłogłowia. (kdp) Fot. PAP/Andrzej Grygiel - TVP

- Opluwał pan policję.

- Dla mnie nie jest korzystne, że ta sprawa nabrała takiego rozgłosu.

- Pan sobie kpi?

- Nie jest korzystne w tym momencie. Dla nas sprawa Madzi miała oczywiście bardzo fajne przełożenie. Pierwsza konferencja z rodziną, kiedy matka robi apel do sprawcy. Druga sytuacja, kiedy matka się przyznaje. Odnalezienie przez policję dziecka i finał. Sprawa jest zakończona. My wychodzimy. Ale postanowiono zrobić publiczny sąd nad Rutkowskim. Czy działał legalnie, czy jego metody są prawne, czy bezprawne, czy humanitarne, czy niehumanitarne.

- Pan się czuje ofiarą?

- Nie czuje się ofiarą. Z Sosnowca do Łodzi wracałem z tarczą. Im większy lincz medialny robi się na mnie przy moim udziale, tym mogę chętniej odpowiadać. Lubię trudne pytania, ale nie tendencyjne podejście, wywiady pod tezę i kłamstwa. Kiedy słyszę od znaczącego polityka, że nie powiadomiłem policji o swoich działaniach, to ręce mi opadają. Co mam zrobić? Pozwać go? Gdybym miał się procesować z każdym, kto mnie zniesławia, to nie mógłbym pracować i nie wychodziłbym z sądu. Opinia publiczna stoi po mojej stronie. Rzecznik policji po jednym z programów, w którym z nich wystąpiłem przyznał mi, że wygrałem z nim konfrontację.

- Ma pan wielu wrogów?

- Mój sukces nie przekłada się na ilość wrogów, ale na ich jakość i kategorię. Kim są moi wrogowie? Co sobą reprezentują? Co oni w życiu zrobili? Jakie mają dokonania? To nie policja jest moim wrogiem, a nieudolni urzędnicy. Kiedy pani Katarzyna Kolenda–Zaleska i inspektor Mariusz Sokołowski naskoczyli na mnie podczas wywiadu w TVN 24, to ja się z nich w duchu śmiałem. Nieprofesjonalne zachowanie dziennikarki zostało ocenione na forach przez internautów oraz przez Radę Etyki Mediów.

- Dziennikarka domagała się poszanowania godności Katarzyny. Nie zrozumiał pan tego?

- Ale w jak tendencyjny i napastliwy sposób. Ja jestem człowiekiem ulicy, a nie biurka, ale to ja potrafiłem się zachować i pokazać klasę. Matce Magdy nie zrobiłem krzywdy. Byłem względem niej spokojny i ciepły, nawet kiedy odprowadziłem ją do radiowozu. Rodzina wynajęła mnie, żebym odkrył prawdę. Zrobiłem to w najbardziej delikatny z możliwych sposobów.

- Pewnie po sprawie Madzi nie może pan narzekać na ilość zleceń? Ceny pańskich usług poszły w górę?

- Zleceń miałam wystarczająco dużo przed sprawą. Sprawa Madzi bardzo zatrzymała prace mojego biura, a zleceń jest bardzo dużo. Kiedy rozpoczęła się sprawa Madzi, to Luiza brała udział w odbiciu dwójki dzieci i matki z Syrii, gdzie ja powinienem nadzorować tę sprawę. Narażała swoje życie i innych ludzi. Mogła zginąć. Co powiedziałbym jej rodzicom? Ja powinienem być wtedy z nią, a nie wykonywać robotę za nieudolną policję.

- Paweł Graś, rzecznik rządu powiedział, że dużo większa byłaby zasługa detektywa Rutkowskiego, gdyby do tych samych efektów doszedł przy mniejszym medialnym show. Nie potrafi pan inaczej? Gwiazdorzenie jest wpisane w pańską pracę?

- To nie ja zrobiłem to show, ale media. Gdybym nie pokazał wideo z rozmowy z Katarzyną, to wszyscy by się na mnie rzucili uznając, że metoda uzyskania informacji od matki dziecka odbyła się na zasadzie przykładania jej pistoletu do głowy.

- Powiedział pan kiedyś, że lubi łapać bandytów. Katarzyna W. jest jednym z nich?

- Nie, Katarzyna W. nie jest winna śmierci Magdy. Ona nie zabiła własnego dziecka. To był wypadek. Winna jest kłamstwom i ukryciu ciała dziecka. Matka Madzi nie jest morderczynią. W ich mieszkaniu jest naprawdę wysoki próg, a kocyk i ubranko, w którym było dziecko były bardzo śliskie. Dokonaliśmy prezentacji tego wydarzenia na lalce w tych samych warunkach. To co przytrafił się Katarzynie, mogło zdarzyć się każdemu z nas. To był tylko nieszczęśliwy wypadek.

- Dlaczego nie przyznała się do nieszczęśliwego wypadku, tylko stworzyła historię, na którą nabrała się cała Polska?

- Bo się bała. Jej relacje z rodziną sprawiają, że ona mogła poczuć się zaszczuta. Matka Magdy nie jest potworem. Ona nie straciła dziecka dla przyjemności. To był nieszczęśliwy wypadek. Teraz dokonuje się lincz na Katarzynie, a ci którzy go dokonują mogą również znaleźć się w jej sytuacji. Ona miała złe relacje w domu z własną rodziną i nie najlepsze z rodziną Bartka. Nie wykluczam, że była też niedojrzała emocjonalnie. Ale to nie znaczy, że jest morderczynią.

- Co się powinno stać z Katarzyną W.?

- Sprawa powinna być do końca wyjaśniona i Katarzyna powinna wyjść na wolność. Matka Magdy jest ofiarą nieumyślnego wypadku. Doprowadziła do nieumyślnego wypadku śmiertelnego. Wypuszczenie jej dzisiaj z aresztu nie stwarzałoby zagrożenia matactwa, bo działała sama. W piątek przekazałem policji rękawiczki Katarzyny W., które miała na sobie w trakcie przykrywania kawałkami gruzu martwego dziecka. Rękawiczki musiały pozostawić ślady włókien na gruzie, którym było przykryte dziecko. Sądzę, że areszt dwóch miesięcy będzie dla niej wystarczającym czasem pozbawianie wolności. Jak tylko to będzie możliwe i ona zechce pomożemy jej i Bartkowi wejść w życie w innych niestety realiach.

- Czy zalecałby pan zwolnienie Katarzyna W. na pogrzeb Magdy?

- W mojej ocenie, matka nie powinna uczestniczyć w pogrzebie Magdy, bo może wywołać negatywne emocje wśród ludzi uczestniczących w ceremonii pogrzebowej. Policja musiałaby ją zabezpieczać przed agresją tłumu. A uczestnictwo w kajdankach byłoby dla niej dołujące. Pogrzeb własnego dziecka powinna przeżyć refleksyjnie w celi. Bartek jej wybaczy, a jeśli Bartek jej wybaczy, to i rodzina jej wybaczy. Matka Madzi poniosła już najwyższą karę. Straciła dziecko. Do końca życia będzie żyła z poczuciem winy, mimo że śmierć dziecka nie nastąpiła w sposób umyślny. Została już napiętnowana publicznie. Ona nie będzie mogła już mieszkać na Śląsku. Ludzie nie dadzą jej żyć.

- A czy ma wsparcie w rodzinie?

- Myślę, że będzie je miała. Teraz się nią zajmą, teraz może dojdzie do dialogu w tej rodzinie, którego wcześniej zabrakło. Takich Katarzyn, jak matka Madzi, są w Polsce tysiące. Zahukane przez rodzinę, samotne, niedojrzałe, pozostawione samym sobie. Dlaczego państwo się nią wcześniej nie zajęło? Niech ci wszyscy politycy zadadzą sobie pytanie: gdzie było państwo, które oni reprezentują, przed śmiercią Madzi? Dlaczego nikt nie pomógł Katarzynie? Czy ona miała się do kogo zwrócić? Czy instytucje państwowe budują zaufanie dla osób rozbitych i zagubionych jak Katarzyna? Przecież ona ma przed sobą całe życie. Co dzisiaj ofiaruje jej państwo? Areszt? Więzienie? Po co? Ona już została ukarana na całe życie.

Rutkowski niemal wpadł pod samochód
0:42 min
Rutkowski niemal wpadł pod samochód - Krzysztof Rutkowski prawie wpadł pod samochód po tym, jak w pośpiechu wybiegł z prokuratury do swojego samochodu, z którego zapomniał teczki. Niewzruszony incydentem, po chwili wbiegł z powrotem do budynku. Rutkowski w piątek wieczorem przyniósł do prokuratury rękawiczki, które miała mieć na dłoniach Katarzyna W., gdy ukrywała ciało swojej półrocznej córki Magdy. Według niego stanowi to dowód na to, że kobieta "najprawdopodobniej" działała sama. (kdp) - TVN 24

- I napiętnowana przez pana na filmie, który zrobił pan z ukrycia.

- Zrobiłem go w dobrej wierze i dzięki niemu poznaliśmy prawdę, do której nie potrafiła dojść policja. Czy myśli pan, że policja mi podziękowała? Czy podziękowali mi przedstawiciele państwa? Nie, nikt mi nie podziękował. I powiem coś panu, dzisiaj mam to już gdzieś. Nie spodziewam się sprawiedliwości społecznej. Podziękowała mi rodzina Madzi i społeczeństwo. Wszystkie sondaże pokazują, że społeczeństwo stoi po mojej stronie, a nie policji.

- I zniszczone życie Katarzyny, która została odarta z godności na nagraniu, które pan opublikował. Nie mógł pan nagrać wyznania matki Magdy i przekazać policji bez robienia show w mediach?

- To nie ja upubliczniłem i wyemitowałem nagranie. Zrobił to TVN 24, a kamery były "Super Expressu". Niech wszyscy ci, którzy litują się dzisiaj nad Katarzyną zastanowią się, gdzie byli przed tragedią i co będą mogli zrobić dla niej, kiedy opuści mury aresztu.

- Myśli pan, że Katarzyna nie zostanie skazana?

- Katarzyna wyjdzie na wolność. Nie powinna zostać skazana. Jej siedzenie w więzieniu nikomu nie pomoże. Jej sytuacja jest tragiczna. Przed nią całe życie. Jak ona ma się teraz pozbierać do kupy? Powiem coś panu, co może wyda się panu dziwne i przewrotne, ale nie chciałbym, żeby to było źle zrozumiane, zastanawiam się nad podarowaniem jednej z nagród. właśnie Katarzynie.

- Żartuje pan?

- Nie, bo ta dziewczyna potrzebuje pieniędzy na nowy start w życiu. Państwo jej nie pomogło i nie pomoże. W Sosnowcu jest spalona. Ona może tylko zgubić się w tłumie. Będzie musiała wyjechać do jakiejś metropolii, w której rozpocznie wszystko od nowa. Albo za granicę.

- A co innymi nagrodami?

- Nagrodę "Super Expressu" przekażę na najbiedniejszy sierociniec. Zapukamy też do policji po nagrodę.

- Nie chcą jej panu przyznać.

- To zapukam sądownie do policji po nagrodę. Skoro obiecywali, to niech dotrzymają słowa. Wszystkie pieniądze oddam biednym ludziom. Nagrody nawet nie przejdą przez moje konto. Pójdą na sierociniec i innych potrzebujących. Już się zgłaszają do mnie osoby potrzebujące.

Koniec części pierwszej.

Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

poniedziałek, 6 lutego 2012

Giganci rozgromili Patriotów. Madonna przygrywała

05:24, 06.02.2012 /PAP


POLSKI AKCENT PODCZAS 46. EDYCJI SUPER BOWL

Giganci rozgromili Patriotów. Madonna przygrywała
Fot. EPA/Paul BuckPodczas 46. Super Bowl nie było mocnych na Gigantów
New York Giants pokonali w Indianapolis New England Patriots 21:17 w 46. edycji Super Bowl. W finale ligi futbolu amerykańskiego NFL wystąpiło trzech graczy polskiego pochodzenia: Henry Hynoski u Gigantów oraz Rob Gronkowski i Stephen Gostkowski w Patriotach.
Te same ekipy spotkały się cztery lata temu w finałowym meczu w Arizonie, gdzie zwyciężyli nowojorczycy 17:14. To ich czwarte mistrzostwo. Poprzednio triumfowali w latach 1987, 1991 i 2008, natomiast Patrioci zdobywali tytuły trzykrotnie: w 2002, 2004 i 2005.


Święto nie tylko sportowe

Nieodłącznym elementem Super Bowl jest występ muzycznej gwiazdy w przerwie meczu. Tym razem publiczności zaprezentowała się Madonna, która zaśpiewała sześć utworów, a wśród nich zupełnie nowy - "Give Me All Your Luvin". Na scenie z artystką wystąpił również solista grupy LFMAO, RedFoo. Na scenie zaśpiewał również Cee Lo Green.

Przed rokiem, 45. Super Bowl przyciągnął przed odbiorniki najwięcej osób w historii amerykańskiej telewizji. 111 mln mieszkańców tego kraju (liczba ludności wynosi ok. 312 mln) oglądało rywalizację Green Bay Packers i Pittsburgh Steelers (31:25). Dla porównania, finał piłkarskich mistrzostw świata w RPA między Hiszpanią a Holandią zgromadził 24,3 mln widzów. 

Indianapolis uczestników Super Bowl gościło po raz pierwszy. Obiekt Lucas Oil Stadium został oddany do użytku w 2008 roku. Kosztował ponad 700 mln dolarów. Na jego trybunach może zasiąść 70 tysięcy widzów. Posiada składany dach. Na co dzień jest domem dla drużyny Indianapolis Colts.

dp\mtom

Śmierć Madzi z Sosnowca. Eksperymenty z dziecięcym wózkiem


Marcin Pietraszewski, pj
2012-02-06, ostatnia aktualizacja 2012-02-06 07:31

Pod ruiny kolejowego budynku w Sosnowcu, gdzie matka dziewczynki ukryła jej ciało, przyszły setki osób. Zostawiły znicze, kwiaty i zabawki
Pod ruiny kolejowego budynku w Sosnowcu, gdzie matka dziewczynki ukryła jej ciało, przyszły setki osób. Zostawiły znicze, kwiaty i zabawki
 Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Kulisy poszukiwań Madzi. Czy matka Madzi działała sama? - to bada teraz policja. "Gazeta" sprawdziła, jak dzień po dniu przebiegało śledztwo w sprawie zaginionej półrocznej dziewczynki

W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
Sosnowiec. Miejsce, w którym w piątek przed północą policjanci znaleźli ciało dziecka
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Sosnowiec. Miejsce, w którym w piątek przed północą policjanci znaleźli ciało...
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa zniczy, zabawek, kwiatów i laurek
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W miejscu, gdzie znaleziono ciało półrocznej Madzi z Sosnowca wciąż przybywa...
Katarzynie W. prokuratura postawiła w sobotę zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci córki. Sąd w obawie, że może mataczyć, aresztował ją na dwa miesiące. 

Ciało dziewczynki odnaleziono w piątek w nocy w ruinach na skraju parku Żeromskiego w Sosnowcu. Było przysypane kamieniami, liśćmi oraz śniegiem. O miejscu ukrycia zwłok powiedziała policjantom zatrzymana dzień wcześniej matka dziewczynki. - Wersja o nieszczęśliwym wypadku wydaje się w tej chwili najbardziej prawdopodobna. Kobieta przyznała się do tego - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach Mariusz Łączny. 


Kobieta powtórzyła śledczym to samo, co wcześniej mówiła Rutkowskiemu. - Wpadła w panikę. Potem sprawa rzekomego porwania zaczęła się nakręcać. Matka nie wiedziała, jak powiedzieć, co się stało. Sytuacja ją przerosła. To jej wersja. Nadal są sprawdzane inne hipotezy - mówi Łączny. 

Dziś ma się odbyć się sekcja zwłok dziecka. 

Katarzynie W. grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Ze wstępnych wyników badań psychiatrycznych wynika, że gdy doszło do tragedii, była poczytalna. 

- Rozwiązanie tej sprawy to mój sukces - ogłosił detektyw Krzysztof Rutkowski. Przyznał, że policjanci także mogli być na tropie prawdy, ale to on był pierwszy. I jemu się to pierwszeństwo należy. Ma żal, że nikt mu do tej pory nie podziękował, a policję oskarża o opieszałość graniczącą z nieudolnością.

Policja odpiera jego zarzuty. Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, podkreśla, że matka i tak wyznałaby policjantom to samo, co powiedziała Rutkowskiemu. Prokuratura bada, czy działania Rutkowskiego nie zaszkodziły śledztwu.

Informacji o działaniach policji oczekuje minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. "Gazeta" sprawdziła, jak krok po kroku wyglądały policyjne poszukiwania Madzi.

24 stycznia

Po godz. 18 dyżurny komendy w Sosnowcu dostaje telefoniczne zgłoszenie, że w centrum miasta ktoś napadł na kobietę z wózkiem i porwał półroczną dziewczynkę. 

W ciągu kilku minut informacja zostaje przekazana wszystkim patrolom w mieście. Policjanci, którzy zabezpieczali mecz hokejowy, a także kilkuset funkcjonariuszy z Katowic przeszukują nocą miasto. 

Drużyna antyterrorystów ma być gotowa do odbicia Madzi z rąk porywaczy, gdyby ci odezwali się do rodziny. 

25 stycznia

Katarzyna W., matka dziewczynki, opowiada policjantom, że została przez kogoś uderzona w tył głowy i straciła przytomność. Ale na potylicy nie ma śladów tak mocnego uderzenia. Brak obrażeń kobieta tłumaczy kokiem. 

W tym czasie policyjni technicy szukają w jej mieszkaniu śladów krwi. Sprawdzają, czy dziewczynka nie została zabita w domu. Żadnych śladów nie ma. 

W miastach aglomeracji katowickiej i Zagłębia ludzie rozwieszają zdjęcia półrocznej dziewczynki. W komendach policji dzwonią telefony w tej sprawie. Policjanci sprawdzają sygnały od ludzi. 

Insp. Zbigniew Klimus, wiceszef śląskiej policji, powołuje specjalną grupę operacyjną, która ma koordynować poszukiwania. To czterej doświadczeni policjanci oraz dwie policjantki z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jedna z nich jest psychologiem. Mogą dysponować wszystkim, do czego ma dostęp policja. Jeśli zażyczą sobie śmigłowiec, przyleci do Katowic w pół godziny.

Członkowie grupy analizują billingi rodziców Madzi. Sprawdzają, czy kontaktowali się z zagranicznymi ośrodkami adopcyjnymi lub znanymi policji handlarzami żywym towarem. To ślepy trop.

Sprawdzają też, gdzie w chwili porwania logowała się komórka Katarzyny W. Dzięki nadajnikom BTS odtwarzają trasę, jaką przeszła. Pokrywa się z zeznaniami kobiety. - Kiedy jednak zaczęliśmy analizować czas przemarszu, okazało się, że matka musiała iść bardzo, ale to bardzo szybko. Za szybko jak na spacer z dzieckiem - mówi jeden z oficerów policji. 

Śledczy dwukrotnie przeprowadzają eksperyment i pokonują trasę z lalką w wózku. Za każdym razem zajmuje im to więcej czasu, niż zajęło matce Madzi. Na każdym badanym odcinku policjanci są wolniejsi o kilka minut. - Nie mieliśmy już wątpliwości, że kobieta nie mówi nam prawdy, bo musiałaby przez cały czas niemal biec - mówi nasz informator. 

Rodzice Madzi zostają objęci całodobową obserwacją. 

26 stycznia

Śledczy sprawdzają wszystkich notowanych w regionie pedofilów przebywających wtedy na wolności. Wszyscy przesłuchiwani mają alibi. Podobnie z chorymi, którzy wyszli ze szpitali psychiatrycznych. 

27 stycznia 

Do Sosnowca przyjeżdża detektyw Krzysztof Rutkowski. 

Policja odbiera kolejne telefony od osób, którym się wydaje, że widziały Madzię. Ktoś widział uciekającego porywacza z dzieckiem na ręku, ktoś inny mężczyznę wsiadającego z dzieckiem do taksówki. Pojawiają się też donosy o kobietach, które poroniły i miały się zwierzać, że zrobią wszystko, żeby mieć dziecko. Policjanci odwiedzają te kobiety. 

Od zgłoszeń puchną też skrzynki mailowe policjantów. Policja twierdzi, że w ciągu dziesięciu dni poszukiwań zweryfikowała kilka tysięcy informacji. I że zaangażowano do tego prawie tysiąc funkcjonariuszy ze Śląska oraz kilkuset z pozostałych województw, bo Madzię podobno widziano w Krakowie, Szczecinie, WarszawiePoznaniu, Warszawie, Bydgoszczy... 

Sprawdzono też nagrania monitoringu z lotnisk w Pyrzowicach i na Okęciu oraz listy odpraw odlatujących pasażerów. Ktoś zadzwonił, że widział tam dziwnie zachowującego się mężczyznę niosącego w kocyku małe dziecko. Biuro Współpracy Międzynarodowej Komendy Głównej Policji prosiło o pomoc służby ościennych państw, bo policja dostawała anonimowe informacje, że dziewczynkę wywieziono do Niemiec lub Czech. 


29 stycznia 

Detektyw Rutkowski zwołuje do mysłowickiego hotelu Trojak dziennikarzy. Podczas transmitowanej na żywo konferencji gwarantuje porywaczom, że jeśli dziewczynka wróci cała i zdrowa do rodziców, otrzymają nagrodę, a rodzina wycofa wniosek o ich ściganie. Zapłakana matka prosi o oddanie dziecka. 

Kilka godzin później Katarzyna W. wychodzi z domu. Nie wie, że jest śledzona przez policję. Idzie do kina na horror. Policjanci siedzą dwa rzędy za nią. - Wtedy mieliśmy już pewność, że nie szukamy żywego dziecka, lecz ciała - mówi oficer policji.

2 lutego 

Policjanci twierdzą, że po konsultacji z prokuraturą zdecydowali, że następnego dnia zatrzymają kobietę. Liczą na to, że podczas przesłuchania powie, co się stało z dzieckiem. 

Jednak na koniec dnia - przed północą - Rutkowski informuje media, że Madzia nie żyje, a matka wskazała mu miejsce porzucenia ciała. Detektyw mówi, że widział zwłoki.

Na wskazane miejsce przyjeżdżają: prokurator, patolog i kilkudziesięciu policjantów. Kiedy otwierają podejrzany worek, w środku znajdują tylko kurtkę kilkuletniego dziecka. Detektyw spekuluje, że ciało zostało zjedzone przez dzikie zwierzęta. 

3 lutego 

Kilkudziesięciu policjantów przez kilka godzin przeszukuje miejsce wskazane przez Rutkowskiego. Prokuratura wynajmuje prywatną firmę, która przeczesuje teren georadarem. Bezskutecznie. 

Rutkowski gani policję za opieszałość: - Zrobiłem akcję dziesięć razy taniej niż policja. Odniosłem sukces. Wyjeżdża z Sosnowca, by opowiadać o sprawie w telewizjach.

Katarzyna W. siedzi w policyjnej izbie zatrzymań i nie mówi ani słowa. Wieczorem policjantki z grupy operacyjnej zabierają ją do swojego pokoju, robią herbatę i zaczynają rozmowę. Po półgodzinie kobieta mówi im: - Mam już dość, pokażę, gdzie ukryłam ciało.

Katarzyna W. prowadzi policjantów do miejskiego parku oddalonego o półtora kilometra od miejsca, które wskazał Rutkowski. Pokazuje gruzowisko i z płaczem ucieka do radiowozu. Pod stertą kamieni i liści funkcjonariusze znajdują zawinięte w kocyk ciało Madzi. Patolog nie stwierdził żadnych zewnętrznych obrażeń. Przyczyny zgonu określi sekcja zwłok.

Dziś 

Z analizy logowania komórki Katarzyny W. wynika, że 24 stycznia kobieta nie była w parku, w którym znaleziono ciało dziewczynki. Oznacza to, że kiedy je porzucała, albo nie miała przy sobie telefonu, albo ktoś jej pomógł ukryć zwłoki. 

W najbliższych dniach policja odtworzy w domu Katarzyny W. ciąg zdarzeń z dnia wypadku. I podsumuje koszty akcji poszukiwawczej. 

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,11092389,Smierc_Madzi_z_Sosnowca__Eksperymenty_z_dzieciecym.html?as=2#ixzz1laQI1hoG