piątek, 24 lutego 2012

Ojciec Madzi coś ukrywa? Odmówił współpracy ze śledczymi


24.02.2012, 04:02
aFp
Ojciec Madzi z żoną, Michał Legierski, Edytor

Co naprawdę wydarzyło się w Sosnowcu? Dlaczego zginęła malutka Madzia (+6 mies.) i kto ukrył pod gruzami jej ciało? Nadal tego nie wiemy. I niewykluczone, że Bartłomiej W. (23 l.) i jego żona Katarzyna W. (22 l.) nigdy nie opowiedzą śledczym, w jaki sposób zginęła ich córeczka. Matka Madzi odmówiła udziału w eksperymencie procesowym i wizji lokalnej, a jej mąż Bartłomiej odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień w prokuraturze. Dlaczego to zrobili? Jeśli mówią prawdę o feralnym 24 stycznia, to czego się boją? Czy coś skrywają, o czym nie chcą nikomu powiedzieć? Teraz śledczy muszą zebrać dowody, by ustalić przebieg tragicznych wydarzeń

– Moim zdaniem, a wynika to z mojej wiedzy i doświadczenia policyjnego, matka Madzi nie działała sama – stwierdza Dariusz Loranty (46 l.) kryminolog, negocjator policyjny i biegły sądowy z Warszawy. – Katarzyna wzięła na siebie całą winę. Tak najczęściej robią kobiety, jeśli dochodzi do wypadku dziecka np. w czasie szarpaniny między ojcem i matką. Sądzę, że to właśnie w takiej sytuacji dziecko upadło na podłogę.

To brzmi szokująco, ale czy w ogóle taki scenariusz jest badany? Katowicka prokuratura okręgowa nie ujawnia wciąż, do jakich wątków śledztwo zostało zawężone. Najprawdopodobniej jeden z nich zakłada, że w śmierci i ukryciu ciała Madzi brała udział tzw. osoba trzecia, którą może być mąż Katarzyny W. Eksperyment procesowy miał rozwiać wątpliwości śledczych i potwierdzić wersję Katarzyny W. Tę, według której miało dojść do nieszczęśliwego wypadku: dziecko miało się wyślizgnąć z kocyka i uderzyło o próg. Śledczy chcieli przeprowadzić eksperyment – mama Madzi miała pokazać, w jaki sposób upuściła dziecko i co dalej się działo. Którędy szła z ciałkiem dziecka, w jakim miejscu ukryła zwłoki w ruinie przy torach i jak je przykrywała. Ale odmówiła.

Teraz prokuratura ma związane ręce. Również z tego powodu, że Bartłomiej W. w śledztwie ma status i pokrzywdzonego, i świadka. 
– Oboje, zarówno Katarzyna W. jak i jej mąż, odmówili udziału w wizji i eksperymencie. Mają do tego prawo, prokuratura musiała to uwzględnić – powiedział nam Jacek Chomicz, pełnomocnikrodziny Bartłomieja W.

Zgodnie z prawem świadek ma prawo odmowy zeznań i uczestniczenia we wszelkich eksperymentach procesowych w sytuacji, gdy podejrzanym jest jego najbliższy – a w tym przypadku podejrzaną jest żona Bartłomieja W. Nie będzie więc składać przeciwko niej obciążających ją wyjaśnień, jeśli o takich wie. Nie można go za to ukarać, ani zmusić do innego zachowania. Podobnie jest w przypadku Katarzyny W. Ona też będzie przed śledczymi milczała.

– Podejrzany z uwagi na prawo do obrony może odmówić udziału w czynnościach procesowych – dodaje prokurator Marta Zawada-Dybek, rzecznik prokuratury okręgowej w Katowicach.
Tajemnica śmierci półrocznej Madzi nadal jest nierozwiązana, bo nie chcą jej rozwiązać sami rodzice dziecka. Wątpliwości budzą wyjaśnienia Bartłomieja W. na temat okoliczności rozstania zżoną na chwilę przed wypadkiem. Kilka dni po zaginięciu mówił, że pomagał żonie znosić wózek z córeczką. Opowiadał różne powody rozstania z żoną. Miał jechać po pieczarki na pizzę, innym razem jechał do rodziców po drewno lub ze znajomym miał dowieźć swoje zwolnienie lekarskie.

Tymczasem Katarzyna W. zeznała, że wróciła po pampersy i wtedy dziecko wyślizgnęło się jej z kocyka. Męża miało nie być. Krzysztof Rutkowski (53 l.), który towarzyszył rodzinie od początku twierdził, że Bartłomiej mógł chronić żonę i tak dla jej obrony wyjaśniał okoliczności rozstania.
Zastanawiające jest to, że małżonkowie nie dzwonili do siebie, gdy się rozstali. Katarzyna W. idąc do parku i ukrywając zwłoki dziecka, nie miała ze sobą telefonu komórkowego. To potwierdziły logowania telefonu do tzw. BTS-ów. Czy zrobiła to celowo? Skąd wzięła telefon, gdy odebrała telefon od męża, gdy leżała już na chodniku przy ul. Legionów koło domu swoich rodziców, gdy było już po wszystkim? Czy ktoś pomógł ukryć jej zwłoki Madzi? Gdy na miejscu przy ul. Żeromskiego pojawili się śledczy, ciałko Madzi było przykryte kawałkiem ciężkiego gruzu. Panowały silne mrozy, dziecko przykryte kocykiem, nie miało żadnych śladów obrażeń. Policjanci musieli namęczyć się, by wyjąć zwłoki malutkiej Madzi. Czy wątła kobieta mogła sobie poradzić z twardą i skutą ziemią bez narzędzi? 
Gdy znaleziono ją na ul. Legionów leżącą na chodniku miała czyste ubranie, w tym czyste rękawiczki, bez odarć. Tymczasem dwa tygodnie po zdarzeniu Krzysztof Rutkowski dostarczył prokuraturze rękawiczki poszukiwane przez policję. Czemu stało się to po tylu dniach?
Na te pytania wciąż nie ma odpowiedzi. Być może znajdą je śledczy, którzy przebywają teraz wraz z Katarzyną W. i jej mężem Bartłomiejem w tzw. mieszkaniu kontaktowym. Według Lorantego policjanci nie tylko zapewniają jej ochronę przed ewentualnym linczem, ale także przede wszystkim ją obserwują. Być może zdobędą dowody lub poszlaki pomocne w śledztwie. Takie, które pomogą rozwikłać zagadkę śmierci Madzi.

>>> To nie matka porzuciła ciałko Madzi? Ktoś jej pomagał?

>>> Oscary w starym kinie. Czy "Artysta" dostanie statuetkę?

>>> Kto w Polsce ma najwięcej? Zobacz Listę 100 Najbogatszych Polaków

czwartek, 23 lutego 2012

Umowa o dzieło i zlecenie: sprawdź, jak je podrasować


Katarzyna Pawłowska-Salińska, Marta Piątkowska
2012-02-17, ostatnia aktualizacja 2012-02-23 12:54

Umowy o dzieło lub zlecenia to zmory dzisiejszego rynku pracy. Ale jest dobra wiadomość. Można sobie te umowy poprawić. Oto sposoby

Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów (rozliczenie PIT 2010), w Polsce blisko 800 tys. osób pracuje na umowach cywilnoprawnych. Ilu z nich tą formę zatrudnienia narzucono - nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że w pierwszej kolejności odczuwają brak ochrony ze strony kodeksu pracy, który gwarantuje m.in. prawo do płatnego urlopu wypoczynkowego i rodzicielskiego, zwolnienia lekarskiego, okres wypowiedzenia, a przede wszystkim świadczenia emerytalno-rentowe oraz zdrowotne.

- Najbardziej frustruje mnie to, że pracuję równie ciężko i długo jak osoby zatrudnione na etacie, a w porównaniu z nimi nie mam żadnego zabezpieczenia - skarży się Joanna, 27-letnia fotoedytorka z Warszawy. - O emeryturze na razie nie myślę, ale kiedy przychodzi okres urlopów i widzę, jak połowa firmy znika na płatne wakacje albo ma prawo do zwolnienia chorobowego, to mam ochotę rzucić to wszystko.

Joanna, podobnie jak reszta zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych, ma prawo narzekać. Może też - w zależności od rodzaju umowy - poprawić swoją sytuację.

Wypowiedzenie da się wydłużyć

Po pierwsze, mamy dobrą wiadomość dla wszystkich, którzy obawiają się zwolnienia z pracy z dnia na dzień. Podpisując dokument, można wynegocjować z pracodawcą okres wypowiedzenia. I to tak długi, jak chcemy.

- Umowa-zlecenie i umowa o dzieło są umowami cywilnoprawnymi, podlegają więc swobodzie zawierania umów określonej w kodeksie cywilnym. Swoboda umów oznacza, że strony mogą ułożyć ją wedle swojego uznania, byleby jej treść nie była sprzeczna z obowiązującymi przepisami prawa. Znaczy to tyle, że kwestia wypowiedzenia umowy pozostaje do uznania stron - tłumaczy Lidia Szczesna, radca prawny, ekspert prawa pracy z kancelarii prawnej LSJ w Warszawie.

- W mojej umowie-zleceniu jest punkt o dwutygodniowym okresie wypowiedzenia. Zarówno ja, jak i pracodawca mamy pewność, że żadna ze stron nie zakończy współpracy z dnia na dzień - opowiada Agata, programistka z Warszawy. - Czułabym się jeszcze bezpieczniej, gdyby ten okres wydłużył do miesiąca, to zawsze jedna pensja więcej. W najbliższym czasie chce z nim porozmawiać na ten temat, od strony formalnej to przecież tylko drobna zmiana w umowie.

Urlop macierzyński na zleceniu

Anna z Krakowa pracowała na umowie-zleceniu. Zaszła w ciążę. Nie miała prawa do zwolnienia lekarskiego ani urlopu macierzyńskiego. Mogłaby mieć, gdyby opłaciła składki na ubezpieczenie chorobowe. To ubezpieczenie pozwala pójść na zwolnienie lekarskie, a w wypadku urodzenia dziecka - na otrzymanie zasiłku macierzyńskiego.

Dla pracujących na umowę zlecenie ubezpieczenie chorobowe jest dobrowolne i można się do niego zgłosić się w każdej chwili. Wystarczy złożyć wniosek w kadrach. Objęcie ubezpieczeniem następuje od dnia wskazanego we wniosku. Składki odprowadza pracodawca. Wynoszą 2,45 proc. pensji.

Żeby mieć prawo do zasiłku macierzyńskiego, trzeba urodzić dziecko "w czasie ubezpieczenia chorobowego". Oznacza to, że poród musi nastąpić w okresie, kiedy trwa "oskładkowane" ubezpieczenie, i że składki powinny być opłacane w terminie. Nie jest wymagany żaden okres ubezpieczenia poprzedzający urodzenie dziecka, ponieważ prawo do zasiłku macierzyńskiego przysługuje bez okresu wyczekiwania.

Gdy Anna dowiedziała się, że jest w ciąży, mogła przystąpić do ubezpieczenia chorobowego. Miałaby wtedy prawo do zwolnienia lekarskiego w ciąży, tyle że po 90 dniach. Za to zasiłek macierzyński przysługiwałaby jej już od momentu urodzenia dziecka przez cały okres 20 tygodni.

Jeżeli złożyłaby do pracodawcy jeszcze wniosek o wypłatę zasiłku macierzyńskiego za okres dodatkowego urlopu macierzyńskiego, zasiłek ten przysługiwałby jej zgodnie z wnioskiem przez cztery następne tygodnie.

Anna, nawet gdyby nie była w ciąży, po zgłoszeniu wniosku o objęcie ubezpieczeniem chorobowym, nawet na umowie zlecenie miałaby prawo do zwolnienia lekarskiego czyli zasiłku chorobowego. Jednak również dopiero po upływie 90 dni podlegania temu ubezpieczeniu.

Emerytura na umowie o dzieło

- Od kilku lat pracuję na podstawie umowy o dzieło. Dla mnie to "umowa śmieciowa", bo mi ją narzucono. Albo to, albo nic - skarżyła się w rozmowie z "Gazetą" Agnieszka z Warszawy, 50-latka z branży reklamowej. - Najbardziej boję się o emeryturę, bo na nią nie odkładam.

To prawda, w przypadku umowy o dzieło nie odprowadza się żadnych składek. Jedyne obciążenie to podatek dochodowy. Część pracowników dzięki takiemu rozwiązaniu zarabia więcej. Dodatkowe pieniądze warto zainwestować w emeryturę. Systematyczne odkładanie może okazać się nawet korzystniejszym rozwiązaniem niż proponowane przez ZUS.

Oto wyliczenia, jakie specjalnie dla Gazeta Praca.pl zrobiła firma Open Finance.

Jeżeli obecni 44-latkowie zaczęliby odkładać po 400 zł miesięcznie, lokując pieniądze w obligacjach, lokatach lub funduszach przy stopie zwrotu na poziomie 5 proc. to w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego kobietauzbierałaby kwotę, która przez 20 lat dawałaby jej "emeryturę" w wysokości 879 zł miesięcznie. Mężczyzna przez 15 lat dostawałby 1660 zł. - Różnica wynika z faktu, że kobiety przy obecnych przepisach emerytalnych odkładają pieniądze o pięć lat krócej niż mężczyźni, a biorąc pod uwagę średnią długość życia, pobierają emeryturę o pięć lat dłużej - mówi Bernard Waszczyk, analityk Open Finance.

Gdyby 44-latkowie odkładali po 1 tys. zł miesięcznie, to kobieta otrzymałaby niecałe 2 tys. zł, a mężczyzna 4,1 tys. zł.

Więcej czasu na oszczędności mają dzisiejsi 36-latkowie. Poza obligacjami i lokatami mogą zagrać nieco agresywniej i część środków ulokować w funduszach inwestycyjnych z udziałem akcji. Kobieta, odkładając po 400 zł do 60. roku życia, będzie otrzymywać 1762 zł miesięcznie. Mężczyzna dostanie nieco ponad 3 tys. zł. Jeżeli zainwestują po 1 tys. zł, ona dostanie 4,4 tys., a on niecałe 7,7 tys. zł.

W najlepszej sytuacji są osoby dopiero wchodzące na rynek pracy. W ich wypadku wystarczy odkładać po 100 zł miesięcznie, żeby na stare lata cieszyć się uzbieranymi pieniędzmi. Obecna 24-latka w ten sposób zyska dodatkową "emeryturę" w wysokości 1032 zł, a jej partner 1600 zł. Jeżeli będzie ich stać, mogą odkładać po 800 zł miesięcznie, wtedy ona po 36 latach dostanie 8,2 tys. zł, a on niemal 12,8 tys. zł.

Bernard Waszczyk: - Niektóre kwoty mogą się wydać astronomiczne, ale proszę pamiętać, że prezentują, ile nominalnie może wynieść przyszła emerytura. Siła nabywcza tych pieniędzy będzie o wiele mniejsza niż obecnie. Zakładając utrzymywanie inflacji w ryzach na średnim poziomie 3,5 proc. rocznie, za 20 lat 1000 zł będzie znaczył tyle, ile dla nas obecne 500 zł.

Ubezpieczenie zdrowotne na umowie o dzieło

Jedną z największych bolączek osób pracujących na umowie o dzieło jest brak możliwości skorzystania z bezpłatnej opieki medycznej.

- Boje się, że wychodząc z domu, poślizgnę się na nieodśnieżonym chodniku i złamię nogę. Karetkę wezwać mogę, tylko kto potem zapłaci za koszty leczenia w szpitalu? - zastanawia się Rafał, architekt z Piaseczna.

Osoby w identycznej sytuacji mogą zdecydować się na dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne, które sami będą opłacać w NFZ. Wysokość składki naliczana jest kwartalnie w stosunku do średniej krajowej pensji. To, ile zarabiamy na umowie o dzieło, nie ma w tym wypadku znaczenia. Przykładowo, w styczniu, lutym i marcu wynosi 339,40 zł. Aktualną kwotę można znaleźć na stronie Narodowego Funduszu Zdrowia (nfz.gov.pl).

Gdyby Rafał zdecydował się na wykupienie ubezpieczenia, to byłby nim objęty od momentu zarejestrowania w bazie NFZ. - Taka osoba nabywa przede wszystkim prawo do korzystania z opieki medycznej. Kwestie zwolnienia lekarskiego pozostają już w kwestii ZUS-u - tłumaczy Andrzej Troszyński, rzecznik prasowy NFZ. Co więcej, osoby, które samodzielnie się ubezpieczają, mogą odliczyć to od podatku zgodnie z art. 27b ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych.

- Przykładowo składka za pierwszy kwartał 2012 wynosi - 339,40 zł miesięcznie, co stanowi 9 proc. z kwoty 3771,08 zł (podstawy wymiaru tej składki). Podatnik w swoim rozliczeniu rocznym za 2012 rok będzie mógł odliczyć za styczeń, luty i marzec 2012 od podatku 7,75 proc. podstawy wymiaru. Za każdy miesiąc pierwszego kwartału odliczenie to wyniesie 292,26 zł. Rzeczywisty koszt, jaki poniesie ubezpieczony w pierwszym kwartale, to 47,14 zł miesięcznie - mówi Agnieszka Decewicz, kierownik działu kadr i płac z firmy Business Intelligence Solutions z Wrocławia.

Trzeba dodać, że odliczeniu od podatku będą podlegały tylko składki faktycznie zapłacone w danym roku kalendarzowym. Czyli co miesiąc będziemy musieli płacić ponad 300 zł, ale pod koniec roku dostaniemy sowity zwrot podatku z tego tytułu.

Jest jednak pewien haczyk. Warunkiem możliwości opłacania dobrowolnych składek jest uregulowanie opłaty dodatkowej, a ta naliczana jest zależnie od długości czasu, w jakim nie byliśmy ubezpieczeni w NFZ. I tak na przykład osoby, które nie były objęte ubezpieczeniem przez ostatnie trzy miesiące do roku, muszą zapłacić 754,22 zł. Od roku do dwóch lat - 1885 zł. Rekordziści, którzy nie płacili składek przez więcej niż dziesięć lat, muszą liczyć się z wydatkiem rzędu ponad 7,5 tys. zł. Fundusz uważa to za sprawiedliwe rozwiązanie. - Nie może być tak, że jeden płaci ubezpieczenie przez całe życie, a drugi wtedy, kiedy zachoruje - mówi Troszyński.

W uzasadnionych przypadkach, na wniosek osoby ubezpieczającej się, dyrektor oddziału NFZ może odstąpić od pobrania opłaty dodatkowej lub rozłożyć ją na raty miesięczne, jednak nie więcej niż na 12 rat. Listy "uzasadnionych przypadków" Fundusz jednak nie przedstawił.



Źródło: Gazeta Wyborcza

poniedziałek, 20 lutego 2012

"NYT": Atak Izraela na Iran byłby skomplikowaną operacją


ps, PAP
20.02.2012 , aktualizacja: 20.02.2012 15:40
A A A Drukuj
Potencjalne trasy ataku izraelskich samolotów na irańskie obiekty nuklearnefot. gazeta.plPotencjalne trasy ataku izraelskich samolotów na irańskie obiekty nuklearne
Gdyby Izrael zdecydował się zaatakować irańskie obiekty nuklearne, jego samoloty musiałyby przelecieć ponad 1600 km nad nieprzyjaznym terytorium, tankować w powietrzu, poradzić sobie z irańską obroną przeciwlotniczą - pisze "New York Times".
Zdjęcia satelitarne irańskiego ośrodka nuklearnego w górach w pobliżu Qom. Iran potwierdził, że rozpoczął prace nad wzbogacaniem uranu
Fot. AP
Zdjęcia satelitarne irańskiego ośrodka nuklearnego w górach w pobliżu Qom. Iran potwierdził, że rozpoczął prace nad wzbogacaniem uranu
Izraelski myśliwiec F-16
Fot. AP/Ariel Schalit
Izraelski myśliwiec F-16
Do takiego ataku niezbędnych byłoby co najmniej 100 samolotów - uważają przedstawiciele sił zbrojnych USA i analitycy wojskowi. Ich zdaniem taki atak byłby bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem, zdecydowanie odmiennym od "chirurgicznych uderzeń izraelskiego lotnictwa na reaktor nuklearny w Syrii w 2007 roku i na iracki reaktor Osirak w 1981 roku - odnotowuje "NYT".

Biały Dom nie chce ataku

Nowojorska gazeta zwraca też uwagę, że Biały Dom jest obecnie przeciwny takiemu atakowi i dodaje, że niektórzy analitycy amerykańscy wręcz wątpią, czy Izrael byłby w stanie go przeprowadzić. Są też obawy, że USA zostałyby wciągnięte w ten konflikt, i musiałyby dokończyć to, co Izrael rozpocznie. Przedmiotem obaw jest też ewentualny irański odwet.

Dyrektor CIA w latach 2006-2009 Michael V. Hayden oświadczył w zeszłym miesiącu wprost, że uderzenie z powietrza, mogące poważnie zaszkodzić irańskiemu programowi nuklearnemu, przekracza możliwości Izraela.

Trzy trasy do obiektów nuklearnych

Analitycy wojskowi wskazują, że gdyby Izrael zdecydował się zaatakować cztery główne obiekty nuklearne Iranu - zakłady wzbogacania uranu w Natanzu i Fordo, reaktor na ciężką wodę w Araku i zakład obróbki rudy uranu w Isfahanie - pierwszym problemem byłaby kwestia, jak się tam dostać. Są trzy możliwe trasy - na północ nad Turcją, na południe nad Arabią Saudyjską, ewentualnie nad Jordanią i Irakiem.

Analitycy uważają, że trasa nad Irakiem byłaby najbardziej prawdopodobna, ponieważ kraj ten praktycznie nie ma obrony przeciwlotniczej, od kiedy wycofali się stamtąd Amerykanie.

Zakładając, że Jordania byłaby skłonna tolerować przelot izraelskich samolotów, kolejnym problemem byłaby odległość. Myśliwce F-15I i F-16I, którymi dysponuje Izrael, mogą wprawdzie przenosić broń niezbędną do ataku na obiekty irańskie, ale musiałyby po drodze uzupełnić paliwo. Nie wiadomo, w jakim stopniu izraelskie lotnictwo jest na to przygotowane.

Jakiej bomby użyć?

Niemiecki "Die Welt" pisał 17 lutego, że największą bombą, tzw. rozwalaczem bunkrów (ang. bunker buster), jest ważąca 2,3 tony GBU-28 produkcji amerykańskiej. Atak na Natanz wymagałby użycia takich bomb, przenoszonych przez samoloty F-15I. Bomby mogłyby być naprowadzane na cel przez system nawigacji satelitarnej. Pewniejsze byłoby naprowadzanie laserowe z ziemi, choć wiązałoby się z wielkim ryzykiem dla naprowadzającego. "Die Welt" pisze, że Izrael posłużył się naprowadzaniem laserowym, atakując w 2007 roku reaktor syryjski.

Do ataku na Isfahan wystarczyłyby mniejsze bomby GBU-27, przenoszone przez F-16, a do ataku na Arak - jeszcze mniejsze GBU-10 - pisze "Die Welt".

Obiekt nuklearny chroniony przez 70 metrów skał

Obiekt w Fordo, umieszczony wewnątrz góry i chroniony przez 70 metrów skał, jest - według "Die Welt" - za trudny do zniszczenia przez Izraelczyków z powietrza; nawet USA nie dysponują obecnie konwencjonalnymi bombami, które mogłyby tego dokonać. Gazeta przewiduje, że w pierwszej fazie ataku samoloty izraelskie zrzuciłyby bomby GBU-28 na oba wloty do tunelu, aby zablokować go na jakiś czas. Alternatywą byłaby operacja izraelskich sił specjalnych i zniszczenie irańskiego obiektu od środka.