sobota, 25 lutego 2012

Wisła i Legia? Nie mówmy tylko, że wstydu nie przynieśli!


Michał Białoński

"Wstydu nie przynieśli", "Gra lepsza niż wynik" - to dominujące komentarze po meczach pucharowych Wisły i Legii. "Może zabrzmi to nieskromnie, ale byliśmy lepsi w dwumeczu" - to trener Wisły Kazimierz Moskal na konferencji z Liege. Tymczasem prawda jest brutalna.

Danijel Ljuboja (z prawej) w rewanżu robił wszystko, by oprócz wrażenia pozostał jeszcze awans.
Danijel Ljuboja (z prawej) w rewanżu robił wszystko, by oprócz wrażenia pozostał jeszcze awans. /AFP/PAP/EPA

Nasze eksportowe ekipy nie wykorzystały szans, jakie zdarzają się raz na kilkanaście lat - dojścia do co najmniej 1/8 finału Ligi Europejskiej.

Wisła i Legia trafiły na przeciwników, którzy mają większe budżety i na co dzień są silniejsi, ale w aktualnej formie, wobec obecnych kłopotów kadrowych i innych (Standard przegrał ostatnio w lidze 2-4 z ze słabeuszem - SV Zulte-Waregem, klub poruszyła informacja o śmierci fizjologa Guya Namuroisa) byli jak najbardziej do wyeliminowania. - Sporting nie wyglądał za dobrze i był do ogrania - trafił w sedno Maciej Rybus, który pożegnał się właśnie z warszawską "jedenastką".

Wisła i Legia najbardziej zawiodły w pierwszych meczach, których jeśli nie mogły wygrać, to miały obowiązek przynajmniej zakończyć bez straty gola. Czyste konto bramkowe to podstawa w perspektywie rewanżu na obcym boisku, wymuszające na rywalu odkrycie się, a w konsekwencji grę z kontry. Tymczasem po remisach: 1-1 Wisły i 2-2 Legii to nasze zespoły musiały atakować na obcym terenie. Lepiej to szło warszawianom z żywiołowym ciągle Danijelem Ljuboją, choć brakowało w ich szeregach Miroslava Radovicia.

Wisła mnie rozczarowała. Obserwując niektórych jej piłkarzy odniosłem wrażenie, jakby przyszli do pracy odbębnić te półtorej godziny z małym okładem, a nie walczyli w meczu ostatniej szansy. Brakowało poświęcenia, agresywności (niektórzy wyzwolili ją z siebie dopiero po ostatnim gwizdku, zupełnie niepotrzebnie). Co wyniknęło z dryblingów Ivicy Ilieva, "klepek" Łukasza Garguły? Ile pojedynków z rywalami wygrał Cwetan Genkow? Nawet Maor Melikson był znacznie mniej widoczny niż w pierwszym meczu. Pewnie dlatego, że podwajano go, ale i z dwójką rywali na plecach tylko on potrafił wypracować stuprocentową okazję strzelecką, której nie wykorzystał Andraż Kirm. Na ogół była to gra na alibi, by trener miał podstawy, by powiedzieć na konferencji: "Byliśmy lepsi", a kibice mieli poczucie: "Przynajmniej wstydu nie przynieśli".

Otwarte pozostaje pytanie: "Dlaczego ataki Wisły nabrały składu i ładu dopiero wtedy, gdy z boiska wyleciał Nunez"? Fakt, że im bliżej końca, tym bardziej się ryzykuje, nie wyczerpuje problematyki.

Wisła walczyła do końcowego gwizdka, podobnie jak w przegranej w sierpniu batalii o Ligę Mistrzów z APOEL-em Nikozja. Różnica jest taka, że Cypryjczycy byli zespołem lepszym technicznie, bardziej poukładanym i ich wyeliminowanie należałoby uznać za niespodziankę. Tymczasem poza niezłą postawą Reginala Goreux, Standard niczym nie zachwycił. Był przeciętniakiem, który potrafi twardo i konsekwentnie, ale bez fajerwerków technicznych zmierzać do celu. Na Wisłę to wystarczyło. I nie tylko dlatego, że w obu meczach dwie gafy zdarzyły się Gervasio Nunezowi.

Przed dwumeczem ze Standardem Obawialiśmy się o defensywę "Białej Gwiazdy". Tymczasem jej piątą Achillesową była ofensywa, która w dwumeczu bramkę zdobyła tylko raz - uczynił to brzuchem Cwetan Genkow. W Liege mistrzowiePolski nie zdołali oddać ani jednego celnego strzału.

Maciej Skorża ma w Legii inny problem. Wyścig o mistrzostwo Polski trwa, a on właśnie stracił trzy ważne ogniwa (Borysiuk, Rybus, Komorowski). Doszło mu wprawdzie dwóch nowych, markowych piłkarzy - Nacho Novo i Ismael Blanco, ale wkomponowanie ich do zespołu w krótkim czasie to karkołomne zadanie niczym operacja na żywym organizmie. Przyjście Novo i Blanco było z pewnością uzależnione od powodzenia negocjacji transferowych w sprawie sprzedaży Rybusa i Komorowskiego, ale czy faktycznie żaden z tych nowych zawodników nie mógł wziąć udziału w jednym choćby obozie przygotowawczym?

Wisła i Legia utyskiwały na termin zaplanowanego na 12 lutego meczu o Superpuchar. Podnosiły argumenty, że za zimno, że murawa rozłożona za późno, a stadion nie przetestowany. Kto wie jednak, czy gdyby doszło do tego spotkania, to trenerzy nie dostaliby dalece bardziej wartościowego materiału do analiz przed bojami w Lidze Europejskiej, niż ten, który dały im utajnione sparingowe potyczki z ŁKS-em (Legia), czy Sandecją (Wisła). Decyzja polityczna, a nie merytoryczna spowodowała, że Stadion Narodowy nie stanął dla Wisły i Legii otworem. Dziwnym trafem na spotkanie Polska - Portugalia policji udało się zainstalować tymczasowe systemy komunikacyjne i wszystko jest OK, można grać. Ja mam jednak poczucie, że ten odwołany Superpuchar, czyli mecz o stawkę godnych siebie przeciwników, obu im odbił się w minioną środę czkawką.

Zabiegi Cwetana Genkowa z Wisły (na niebiesko) nic nie dały w Liege. Fot. Joanna Żmijewska. 
INTERIA.PL

Miller: Zwyciężył pogląd, by zlikwidować polską Marynarkę Wojenną


1 godz. 53 minuty temu

"Tusk, wspólnie z ministrem obrony, podjęli właśnie decyzję o likwidacji polskiej Marynarki Wojennej" - mówi w Przesłuchaniu w RMF FM Leszek Miller. "Skoro tak, wypadałoby to powiedzieć wprost" - komentuje sprzedaż korwety "Gawron". "Polska Marynarka Wojenna zostaje bez żadnego okrętu. To błąd. Ta budowa powinna być dokończona" - dodaje.

POSŁUCHAJ PRZESŁUCHANIA W RMF FM

Agnieszka Burzyńska: Prawie pół miliarda złotych wyrzuconych w błoto na słynną korwetę "Gawron". Ma pan wyrzuty sumienia?

Leszek Miller: W żadnym razie. Uważam, że ta budowa powinna być dokończona.

Ale nie jest.

To niech się tłumaczą ci, którzy podjęli tę nieracjonalną decyzję.

A może nieracjonalne było rozpoczęcie tej budowy?

Była racjonalna, bo polska marynarka wojenna potrzebuje nowoczesnych, szybkich jednostek. Chyba że, jak sądzę, zwyciężył pogląd, żeby zlikwidować marynarkę wojenną.

Budowę rozpoczęto przed zakończeniem wszystkich prac projektowych. Przed wyborem systemów uzbrojenia nie było zaakceptowanego i skorelowanego z możliwościami budżetowymi programu rozwoju marynarki wojennej. To lista grzechów SLD według eksperta, Andrzeja Kińskiego. Czekam na tę skruchę.

SLD nie buduje okrętów.

Pan wbijał pierwszy nit.

Wypadałoby to powiedzieć wprost: Proszę państwa, informujemy, że podjęliśmy decyzję o likwidacji polskiej Marynarki Wojennej

Tak, ale skoro to było w listopadzie 2001, a ja zostałem premierem w 2001 roku, to nawet dziecko wie, że tego rodzaju decyzje musiały być przygotowane znacznie wcześniej.

Ale pan, jako premier, mógł zapytać, po co nam to ustrojstwo, drogie ustrojstwo.

Tak, pytałem. I otrzymywałem informacje, że jeżeli chcemy mieć marynarkę wojenną, to musimy mieć okręty. Jeżeli nie chcemy mieć marynarki wojennej, to możemy okręty likwidować.

Nie mamy marynarki wojennej w tej chwili?

Zdaje się, że nie mamy. Jeżeli "Gawron" zostanie zlikwidowany, a podjęto również decyzję o wycofaniu dwóch korwet amerykańskich, to właściwie polska marynarka wojenna pozostaje bez żadnego okrętu.

Minister Rostowski zawsze pytał na posiedzeniach rządu: "A po co nam ta marynarka wojenna?". A może rzeczywiście, po co ona nam jest? Może nie jest potrzebna?

Zdaje się, że minister obrony narodowej, sztab generalny, podjął taką decyzję. Tylko wypadałoby to powiedzieć wprost, a nie kluczyć, kombinować, zasłaniać się budową jakiegoś okrętu. Powiedzieć wprost: "Proszę państwa, informujemy, że podjęliśmy decyzję o likwidacji polskiej marynarki wojennej."

Ale to błąd?

Oczywiście, że błąd.

Dlaczego? W takiej sytuacji, w tej chwili, po co nam te okręty? Nie stać nas na nie.

Jak pani sobie wyobraża kraj, który ma 500 kilometrów wybrzeża morskiego i który de facto likwiduje swoją marynarkę wojenną?

A na wojska lądowe nas stać? Na lotnictwo nas stać? Można powiedzieć, że nie stać nas w ogóle na armię i najlepiej ją zlikwidujmy

Ale nie stać nas na to. Nie stać nas na zbudowanie w tej chwili floty.

A na wojska lądowe nas stać? Na lotnictwo nas stać? Można powiedzieć, że nie stać nas w ogóle na armię i najlepiej ją zlikwidujmy.

Chce pan założyć sojusz liberalno-demokratyczny?

Ja nic nie muszę zakładać, bo jestem szefem partii, która istnieje już ponad 20 lat.

To może zmienić nazwę, żeby był jakiś bardziej liberalny, bo pańska propozycja uzależnienia, przejścia na emeryturę od stażu pracy, jest skrajnie liberalna, niesprawiedliwa i krzywdzącą dla tych, którzy np. byli bezrobotni. Donald Tusk mówi, że SLD chciałoby ich karać podwójnie. Dlaczego?

Coraz ciekawsze formuły wymyśla pan premier i jego otoczenie, żeby uznać, że ich propozycja wydłużenia stażu emerytalnego do 67 lat i zrównanie go, jest najlepsza.

Jest bardziej wrażliwa społecznie.

Tak?

Jeśli kogoś trafi takie nieszczęście jak bezrobocie, to w zależności jak długie ono będzie, może się zdarzyć, że taki nieszczęśnik będzie musiał dłużej pracować niż te 67 lat.

Pan Tusk nie dopuszcza słów, które ja wypowiadałem wielokrotnie i mówiliśmy mu to w czasie jego pobytu na posiedzeniu klubu, że my nie traktujemy tego w ten sposób, że albo przechodzi się na wiek - i tylko ten system obowiązuje, z uwagi na wiek - albo na staż pracy. My mówimy, że racjonalny system emerytalny w Polsce powinien być oparty na dwóch filarach. Albo przechodzi się na wiek po jego osiągnięciu, albo bez względu na wiek po przepracowaniu 40 lat dla mężczyzn i 35 lat dla kobiet. Jeżeli zatem pan premier Tusk tak się troszczy o bezrobotnych, którzy nie będą mieli tych okresów składkowych to przecież dotrwają do wieku, który im proponuję i wtedy przejdą na emeryturę.

Coraz ciekawsze formuły wymyśla pan premier i jego otoczenie, żeby uznać, że ich propozycja wydłużenia stażu emerytalnego do 67 lat jest najlepsza

A pamięta pan jak Jerzy Hausner chciał podnieść wiek emerytalny kobiet o pięć lat w ciągu zaledwie dziesięciu lat?

Oczywiście. I pamiętam, jak Platforma Obywatelska, na czele z panem premierem Tuskiem, oprotestowała ten pomysł.

A pamięta pan, co pan wtedy mówił?

Ja mówiłem, że to jest potrzebne. Ale plan Hausnera to nie był tylko wiek emerytalny.

Ale też tam był.

To była jedna z wielu, wcale nie najważniejsza, propozycji. Plan Hausnera, który zakładał reformę społeczną i gospodarczą został, przez wtedy przewodniczącego Tuska i całą Platformę Obywatelską, odrzucony.

Jak to punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A pan wtedy mówił: "Realizacja planu Hausnera jest koniecznością. Odrzucenie planu byłoby katastrofalne dla gospodarki. Plan Hausnera wart jest mszy."

I właśnie, jak pani widzi, tak się stało. Ponieważ PO wtedy odrzuciła plan Hausnera, to ma takie kłopoty i próbuje te kłopoty przerzucić na barki obywateli.

Dlaczego w takim razie nie chce pan tego poprzeć? Skoro wtedy pan popierał?

Jeszcze raz powtarzam, plan Hausnera to nie był plan emerytów, to nie był plan reformy emerytalnej.

Ale był tam element emerytalny.

Koalicja na sto procent przetrwa. Pawlak wie, ile by musiał zapłacić za wypchnięcie z koalicji

To był wielki, poważny projekt, który zawierał element emerytalny. Plan pana Tuska natomiast to tylko jeden element - emerytalny. Tym się to wszystko różni.

Obecna koalicja rozbije się o ów wiek emerytalny? Czy to tylko takie marudzenie Waldemara Pawlaka?

Oczywiście, że się nie rozbije, bo Waldemar Pawlak wie, ile by musiał zapłacić za wypchnięcie PSL-u z koalicji.

Ile?

Swoją posadę.

Tylko? To niewiele.

Wie pani, dla szefa partii politycznej i wicepremiera to jest bardzo dużo. Tym bardziej, że w tym roku Waldemar Pawlak ma swój kongres.

Czyli, według Leszka Millera, koalicja przetrwa?

Przetrwa.

A PSL zagłosuje za podniesieniem wieku emerytalnego, czy nie?

Może nie zagłosować, ale to nie ma znaczenia, bo Ruch Palikota już określił się, że będzie popierał ten pomysł. Pan premier ma sojusznika.

"Z koalicją jest jak z piękną kobietą, można powiedzieć o niej wiele dobrego, ale ta reszta jest ciekawsza." To cytat, pańskie słowa. Czekam na dokończenie tej historii. Co jest ciekawsze?

Zawsze reszta jest ciekawsza. Wolelibyśmy pewnie się dowiedzieć o kulisach rozmów premiera Tuska z Waldemarem Pawlakiem, niż tylko wiedzieć to, co widzimy na ekranach telewizorów czy słyszymy w radiu.

Leszek Miller nie szykuje się na wcześniejsze wybory, tak jak PiS?

Żadnych wcześniejszych wyborów nie będzie. Na co mam się szykować?

Leszek Miller   /Olga Wasilewska /RMF FM
Leszek Miller  
 
/Olga Wasilewska /RMF FM

A na koalicję z Donaldem Tuskiem? Na współrządzenie?

Też nie. Premier Tusk ma już swojego koalicjanta i on nazywa się Polskie Stronnictwo Ludowe.

I na sto procent go nie zmieni?

Sto procent.

Skąd ta pewność?

Po co miałby to robić? Gdyby zmienił swojego sojusznika, po pierwsze, miałby kłopoty we własnym obozie, a po drugie, ten, który by przyszedł byłby pewnie bardziej wymagający, więc po co?

Cena wyższa.

Tak.

Odpowie pan na list Palikota, który domaga się debaty z panem?

Palikot chce, jak rozumiem, dyskutować o przyszłości lewicy. Ja mogę dyskutować o przyszłości z kimś, kto jest lewicą

Palikot chce, jak rozumiem, dyskutować o przyszłości lewicy. Ja mogę dyskutować o przyszłości z kimś, kto jest lewicą.

Boi się pan Palikota?

Chyba pani żartuje.

Taką tezę stawia Janusz Rolicki mówiąc, że dziadziuś z SLD boi się energicznego, młodego konkurenta.

Janusz Rolicki jest znanym naszym przeciwnikiem od lat. Z góry wiem co napisze i co powie.

Czyli żadnej debaty, oko w oko, z Palikotem nie będzie?

Nie wiem, może gdzieś się kiedyś spotkamy, ale ja, jako szef partii opozycyjnej, chętnie będę dyskutować z przedstawicielami partii koalicyjnej. Np. z premierem Tuskiem, z Waldemarem Pawlakiem. Jaki jest sens rozmów w gronie opozycji?

Jednoczenie lewicy. Marzenie pańskiego szorstkiego przyjaciela, Aleksandra Kwaśniewskiego, który zdaje się znowu zaczyna budowę drzewa oliwnego.

Sojusz Lewicy Demokratycznej nie zamierza wstąpić do żadnej innej partii.

Niepokoi pana akcja masowego odchudzania na lewicy pod wodzą Aleksandra Kwaśniewskiego?

To jest charakterystyczne dla celebrytów. Co ja mam w tej sprawie do powiedzenia?

Sojusz Lewicy Demokratycznej nie zamierza wstąpić do żadnej innej partii

To jest też charakterystyczne dla polityki. Zna pan anegdotę o tym, że jak były prezydent tyje na to lewicy marazm, a jak chudnie to znaczy, że coś się dzieje? Pytanie, czy to, co się dzieje, podoba się Leszkowi Millerowi.

Szczerze mówiąc, mało mnie to interesuje.

Jak to? Oleksy chce startować w wyborach na szefa partii. Czarzasty chce odebrać Katarzynie Piekarskiej mazowiecką strukturę SLD. Leszek Miller zupełnie niezaniepokojony?

Każdy może deklarować co chce. Wybory w partii są po to, żeby startowało kilku kandydatów. Mam nadzieję, że tak będzie.

Lekceważy pan przeciwnika?

Ja nie lekceważę. Po prostu mówię, że każdy na prawo startować.

Lista do europarlamentu wspólna z Palikotem - to możliwe? Czy wykluczone - i mówi pan twarde "nie"?

W polityce nigdy nie mówi się "nie". Dwa lata to jest taki kawał czasu w Polsce, że nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.

Zjednoczenie lewicy?

Musielibyśmy ustalić, co pani przez to rozumie.

Zjednoczenie z Palikotem, w tej chwili?

Ale jakie zjednoczenie? Stworzenie jednej partii? To pani ma na myśli?

Lub koalicji. Jakiegoś LiD-u bis?

Mówiłem, że SLD nie ma zamiaru zapisać się do innej partii politycznej.

Podoba się panu ucieczka do przodu w wykonaniu premiera?

Nie widzę, żeby uciekał.

Jeżeli tendencja spadkowa PO będzie trwała, to bardzo trudno będzie ją zatrzymać. Żadne konferencje prasowe nie pomogą

Dziś wielka kumulacja konferencji prasowych, ucieka od problemów. Trzy, cztery konferencje. Premier idzie na rekord Guinessa?

Premier chce jak najczęściej się wypowiadać, prezentować swój punkt widzenia. Nie dziwię się, w jego sytuacji pewnie robiłbym to samo. Chodzi o sytuację, w której spadają gwałtownie sondaże. Trzeba wtedy coś robić.

Ale premier o poranku, premier w południe, premier i wieczorem. Czy to jest dobra koncepcja na ucieczkę? W ten sposób można uciec?

To zależy, co się będzie dalej działo z sondażami. Jeżeli tendencja spadkowa będzie trwała, to bardzo trudno ją zatrzymać. Żadne konferencje prasowe wtedy nie pomogą.

A według pana, jako byłego premiera, to jest tendencja?

Tego nie wiem. Musimy poczekać dwa, trzy miesiące, żeby zobaczyć, czy ten spadek to jest wydarzenie incydentalne, czy trwa tendencja.

PRZESŁUCHANIE

piątek, 24 lutego 2012

Ojciec Madzi coś ukrywa? Odmówił współpracy ze śledczymi


24.02.2012, 04:02
aFp
Ojciec Madzi z żoną, Michał Legierski, Edytor

Co naprawdę wydarzyło się w Sosnowcu? Dlaczego zginęła malutka Madzia (+6 mies.) i kto ukrył pod gruzami jej ciało? Nadal tego nie wiemy. I niewykluczone, że Bartłomiej W. (23 l.) i jego żona Katarzyna W. (22 l.) nigdy nie opowiedzą śledczym, w jaki sposób zginęła ich córeczka. Matka Madzi odmówiła udziału w eksperymencie procesowym i wizji lokalnej, a jej mąż Bartłomiej odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień w prokuraturze. Dlaczego to zrobili? Jeśli mówią prawdę o feralnym 24 stycznia, to czego się boją? Czy coś skrywają, o czym nie chcą nikomu powiedzieć? Teraz śledczy muszą zebrać dowody, by ustalić przebieg tragicznych wydarzeń

– Moim zdaniem, a wynika to z mojej wiedzy i doświadczenia policyjnego, matka Madzi nie działała sama – stwierdza Dariusz Loranty (46 l.) kryminolog, negocjator policyjny i biegły sądowy z Warszawy. – Katarzyna wzięła na siebie całą winę. Tak najczęściej robią kobiety, jeśli dochodzi do wypadku dziecka np. w czasie szarpaniny między ojcem i matką. Sądzę, że to właśnie w takiej sytuacji dziecko upadło na podłogę.

To brzmi szokująco, ale czy w ogóle taki scenariusz jest badany? Katowicka prokuratura okręgowa nie ujawnia wciąż, do jakich wątków śledztwo zostało zawężone. Najprawdopodobniej jeden z nich zakłada, że w śmierci i ukryciu ciała Madzi brała udział tzw. osoba trzecia, którą może być mąż Katarzyny W. Eksperyment procesowy miał rozwiać wątpliwości śledczych i potwierdzić wersję Katarzyny W. Tę, według której miało dojść do nieszczęśliwego wypadku: dziecko miało się wyślizgnąć z kocyka i uderzyło o próg. Śledczy chcieli przeprowadzić eksperyment – mama Madzi miała pokazać, w jaki sposób upuściła dziecko i co dalej się działo. Którędy szła z ciałkiem dziecka, w jakim miejscu ukryła zwłoki w ruinie przy torach i jak je przykrywała. Ale odmówiła.

Teraz prokuratura ma związane ręce. Również z tego powodu, że Bartłomiej W. w śledztwie ma status i pokrzywdzonego, i świadka. 
– Oboje, zarówno Katarzyna W. jak i jej mąż, odmówili udziału w wizji i eksperymencie. Mają do tego prawo, prokuratura musiała to uwzględnić – powiedział nam Jacek Chomicz, pełnomocnikrodziny Bartłomieja W.

Zgodnie z prawem świadek ma prawo odmowy zeznań i uczestniczenia we wszelkich eksperymentach procesowych w sytuacji, gdy podejrzanym jest jego najbliższy – a w tym przypadku podejrzaną jest żona Bartłomieja W. Nie będzie więc składać przeciwko niej obciążających ją wyjaśnień, jeśli o takich wie. Nie można go za to ukarać, ani zmusić do innego zachowania. Podobnie jest w przypadku Katarzyny W. Ona też będzie przed śledczymi milczała.

– Podejrzany z uwagi na prawo do obrony może odmówić udziału w czynnościach procesowych – dodaje prokurator Marta Zawada-Dybek, rzecznik prokuratury okręgowej w Katowicach.
Tajemnica śmierci półrocznej Madzi nadal jest nierozwiązana, bo nie chcą jej rozwiązać sami rodzice dziecka. Wątpliwości budzą wyjaśnienia Bartłomieja W. na temat okoliczności rozstania zżoną na chwilę przed wypadkiem. Kilka dni po zaginięciu mówił, że pomagał żonie znosić wózek z córeczką. Opowiadał różne powody rozstania z żoną. Miał jechać po pieczarki na pizzę, innym razem jechał do rodziców po drewno lub ze znajomym miał dowieźć swoje zwolnienie lekarskie.

Tymczasem Katarzyna W. zeznała, że wróciła po pampersy i wtedy dziecko wyślizgnęło się jej z kocyka. Męża miało nie być. Krzysztof Rutkowski (53 l.), który towarzyszył rodzinie od początku twierdził, że Bartłomiej mógł chronić żonę i tak dla jej obrony wyjaśniał okoliczności rozstania.
Zastanawiające jest to, że małżonkowie nie dzwonili do siebie, gdy się rozstali. Katarzyna W. idąc do parku i ukrywając zwłoki dziecka, nie miała ze sobą telefonu komórkowego. To potwierdziły logowania telefonu do tzw. BTS-ów. Czy zrobiła to celowo? Skąd wzięła telefon, gdy odebrała telefon od męża, gdy leżała już na chodniku przy ul. Legionów koło domu swoich rodziców, gdy było już po wszystkim? Czy ktoś pomógł ukryć jej zwłoki Madzi? Gdy na miejscu przy ul. Żeromskiego pojawili się śledczy, ciałko Madzi było przykryte kawałkiem ciężkiego gruzu. Panowały silne mrozy, dziecko przykryte kocykiem, nie miało żadnych śladów obrażeń. Policjanci musieli namęczyć się, by wyjąć zwłoki malutkiej Madzi. Czy wątła kobieta mogła sobie poradzić z twardą i skutą ziemią bez narzędzi? 
Gdy znaleziono ją na ul. Legionów leżącą na chodniku miała czyste ubranie, w tym czyste rękawiczki, bez odarć. Tymczasem dwa tygodnie po zdarzeniu Krzysztof Rutkowski dostarczył prokuraturze rękawiczki poszukiwane przez policję. Czemu stało się to po tylu dniach?
Na te pytania wciąż nie ma odpowiedzi. Być może znajdą je śledczy, którzy przebywają teraz wraz z Katarzyną W. i jej mężem Bartłomiejem w tzw. mieszkaniu kontaktowym. Według Lorantego policjanci nie tylko zapewniają jej ochronę przed ewentualnym linczem, ale także przede wszystkim ją obserwują. Być może zdobędą dowody lub poszlaki pomocne w śledztwie. Takie, które pomogą rozwikłać zagadkę śmierci Madzi.

>>> To nie matka porzuciła ciałko Madzi? Ktoś jej pomagał?

>>> Oscary w starym kinie. Czy "Artysta" dostanie statuetkę?

>>> Kto w Polsce ma najwięcej? Zobacz Listę 100 Najbogatszych Polaków