sobota, 9 czerwca 2012

PRZEMYSŁAW TYTOŃ: NIE ZALEŻY MI NA TYM


wczoraj, 21:23Przemysław Langier Onet Sport
Przemysław Tytoń
fot. PAP/EPA

Wszystko jest otwarte. Na pewno zwycięstwo by nas przybliżyło do awansu, ale musimy szanować ten punkt - powiedział po inauguracyjnym meczu Euro 2012 z Grecją (1:1) bohater polskiej drużyny, Przemysław Tytoń. Przypomnijmy, golkiper PSV Eindhoven rozpoczął mecz na ławce rezerwowych, a po wejściu na murawę obronił rzut karny.

Onet Sport: Chyba nie spodziewałeś się jeszcze przed meczem, że po nim będziesz tym najbardziej rozchwytywanym z Polaków?

Przemysław Tytoń: Szczerze powiem, nie zależy mi na tym. Bardziej bym się cieszył, gdybyśmy wygrali ten mecz. Ale cóż, było 1:1, jest jak jest.

Zaraz po wejściu na murawę, podniosłeś ustawioną przez Karagounisa piłkę i ją ucałowałeś. Grek po tym ustawiał ją ponownie. Chciałeś go w ten sposób zdekoncentrować?

Nie, nie... Zrobiłem to tylko dlatego, żeby poczuć piłkę w rękawicach. Na stadionie jest bardzo sucho. Innego celu nie miałem.

Przy ławce Wojtek Szczęsny zdążył jeszcze coś ci powiedzieć. O czym mówił?

Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Podchodzę do tego tak, że był to miły gest z jego strony. Nieważne, kto gra. Dla każdego liczy się tylko drużyna.

A trener Smuda co powiedział?

Że obronię rzut karny.

Jak oceniasz szanse na wyjście z grupy po tym remisie?

Wciąż one są. Wszystko jest otwarte. Na pewno zwycięstwo by nas przybliżyło do awansu, ale musimy szanować ten punkt. Grecy naprawdę nie są złą drużyną i pokazali tutaj, że mimo tak niekorzystnych okoliczności, potrafili strzelić nam bramkę. Ale teraz już musimy myśleć o kolejnym spotkaniu. W nim trzeba zwyciężyć.

Dlaczego Grecy w "10" okazali się mocniejsi, niż przed stratą zawodnika?

Nie wiem... Może po prostu siadło im to wszystko na ambicję. Widziałem, że bardzo gestykulowali, gdy sędzia wyrzucił ich zawodnika. Nie spodobało im się to i obudziła się ich natura.

Czy zmieniło się twoje nastawienie do całego turnieju? Teraz przyszedł czas na ciebie w bramce...

Nie, przygotuję się do meczu z Rosją normalnie. Do dzisiejszego meczu też się przygotowywałem. Różne rzeczy przecież się zdarzają i kolejny raz wyszło to dzisiaj.

czwartek, 7 czerwca 2012

Agent numer 0006926


Agnieszka Urazińska, Maciej Stańczyk
2012-06-06, ostatnia aktualizacja 2012-06-06 14:32

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
 Fot. Bartosz Makowczynski / AG

- Gdyby kogoś okradł... Ale on chciał tylko ludziom pomagać - babcia Michała K. rozkłada ręce. I płacze: - Jak przestępcę go potraktowali.

Michał K. to przystojniak - ma dwa metry wzrostu, piwne oczy i atletyczną budowę. Kawaler z podłódzkiego Zgierza w czarnej koszulce z napisem "ABW" wyglądał rewelacyjnie i budził respekt. 

Na kłopoty - ABW

W 2007 r. Michał K. jedzie do Czech, a tam złodzieje okradają mu służbowy samochód. Idzie na policję. W czasie przesłuchania "ujawnia się". 

- Poinformowanie policji czeskiej, że pracuję w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przyspieszyło czynności formalne - przyzna później. - Policjanci konwojowali mnie w drodze powrotnej do granicy.

Kłopoty go nie opuszczają. Wkrótce ktoś włamuje się na jego konto internetowe i Michał K., chcąc nie chcąc, znów ma do czynienia z policją - tym razem naszą, krajową, w swoim rodzinnym Zgierzu. I znów rzuca od niechcenia, że jest agentem. Nie da się inaczej, bo w czasie przesłuchania musi pilnie porozmawiać przez telefon z kimś z ABW w służbowej sprawie. 

Michał K.: - Po przesłuchaniu nawiązałem kontakty z policjantami z Wydziału PG KPP w Zgierzu, którzy teraz są funkcjonariuszami CBŚ. Miałem większy dostęp do informacji związanych z prowadzonym postępowaniem. Dzięki tym informacjom udało mi się ustalić, kto faktycznie włamał się na moje konto. Obserwowałem tę osobę, robiłem zdjęcia i poznałem jej życie prywatne. Chciałem tylko dokładnie to opisać i oddać pełne materiały do prokuratury.

W 2008 roku znów drobne problemy. Jedzie za szybko i dostaje mandat. Odwiedza straż miejską w Zgierzu, pokazuje legitymację oficera ABW i pyta, czy da się karę anulować. 

- Komendant nie robił problemów, powiedział tylko, żebym napisał oświadczenie, że spieszyłem się na miejsce pełnienia służby. Po złożeniu tego oświadczenia komendant anulował mandat - wspomina.

Dariusz Bereżewski wciąż jest szefem zgierskich strażników, a Michał K. wbił mu się w pamięć. - Bo taki miśkowaty i pewny siebie. Po gestach i sposobie mówienia widać było, że pracuje w służbach. W stanach wyższej konieczności zamieniamy mandaty na pouczenia. Na przykład jak prędkość przekroczy karetka albo policjant na służbie. Tu też się skończyło na pouczeniu, bo człowiek się spieszył w służbowej sprawie do pobliskiej jednostki wojskowej. 

Podczas tamtej wizyty K. ma jeszcze czas zaprzyjaźnić się z jednym ze strażników. Bierze go na bok, przekonuje, że strażnik się marnuje w służbie. Obiecuje, że załatwi mu pracę w ABW. 

- Miał się ze mną skontaktować jakiś agent. Czekałem, ale nikt się nie odezwał - mówi werbowany strażnik. 

Nie wszystkie mandaty daje się anulować i tak agent Michał K. poznaje zgierskiego komornika. Trafia do niego, by prosić o zmniejszenie kosztów postępowania komorniczego naliczonych od niezapłaconego mandatu. 

Michał K.: - Pojechałem do komornika Czesława K., okazałem mu legitymację służbową ABW i zapytałem, czy można obniżyć koszty egzekucji. K. powiedział, że jest na świeczniku u ministra Kwiatkowskiego i nie może nic z tym zrobić. Zaczął mi opowiadać, że też kiedyś pracował w służbach specjalnych. Ogólnie sobie porozmawialiśmy o pracy w ABW. Powiedział mi, że jeśli będę czegoś potrzebował, uzyskać jakąś informację, to mogę się do niego zwrócić.

Agent Michał w akcji

Ale nie samymi kłopotami żyje agent ABW. Pewnego razu Michał K. odwiedza w zgierskim urzędzie swoją znajomą i jest świadkiem, jak mężczyzna próbuje odebrać w okienku cudzy dowód osobisty. Urzędniczki orientują się, że to oszust, i wzywają policję. Mężczyzna na widok radiowozu odpycha urzędniczkę i próbuje uciec. 

Michał K.: - Ja wtedy zagrodziłem drogę ucieczki tej osobie, wyjąłem legitymację i powiedziałem tej osobie, że jest zatrzymana. Policjanci przejęli zatrzymanego, nie pytali mnie o szczegóły.

Kolejny raz wkracza do akcji w osiedlowej Biedronce, gdy jest świadkiem kradzieży. - Wyjąłem legitymację i powiedziałem tej osobie, że jest zatrzymana - opowiada.

Agent Michał wychodzi z ukrycia także wtedy, gdy widzi pijanego rowerzystę. Wzywa policję, powołuje się na swoją funkcję. Później wspomina to tak: - Policja i karetka przyjechały bardzo szybko. Nie chcieli legitymacji służbowej, spisali mnie tylko z dowodu osobistego.

10 kwietnia 2010 r. Michał K. widzi nieprzytomnego mężczyznę leżącego na chodniku. Nie pozostaje obojętny - dzwoni na numer alarmowy 112, informuje przy okazji, że jest funkcjonariuszem ABW. 

K. daje się poznać przyjaciołom jako człowiek, który nie odmawia pomocy. Gdy przychodzi do niego koleżanka, która podejrzewa męża - żołnierza - o zdradę, K. wsiada w samochód i jedzie do Leźnicy Wielkiej, gdzie stacjonuje kawaleria powietrzna. Bramę przekracza na legitymację funkcjonariusza ABW. Ucieka się do podstępu - dowódcy jednostki mówi, że potrzebuje jak najwięcej informacji o R. (mężu podejrzewanym o niewierność), gdyż ten chce przejść do ABW i trzeba go "prześwietlić". Dostaje informacje o przebiegu służby żołnierza, o jego zwyczajach i życiu towarzyskim w jednostce. Niestety, nie udaje mu się ustalić, czy R. zdradza żonę i z kim.


Więcej... http://wyborcza.pl/1,87648,11878258,Agent_numer_0006426.html#ixzz1x757QldP

Agent Michał werbuje. W Zgierzu udaje mu się pozyskać kontakt operacyjny o pseudonimie "Zizi". Zna go z podstawówki. "Zizi" nie miał w życiu szczęścia - handluje na rynku papierosami i alkoholem z przemytu. 

Michał K.: - Powiedziałem, że albo od dzisiejszego dnia będzie dla mnie pracował, a jak nie, to go wsadzę do więzienia. On się przestraszył, gdyż niedawno wyszedł. Odtąd prawie przez trzy lata "Zizi" systematycznie informuje agenta o tym, co się dzieje w lokalnym światku przestępczym. 

Żeby mnie brali za gościa

Dobre serce gubi Michała K. W styczniu 2011 r. wybiera się w sprawie rodzinnej do 31. Wojskowego Oddziału Gospodarczego w Zgierzu, ale dowódca ma wątpliwości, czy jest tym, za kogo się podaje. 

Oto fragment notatki służbowej ABW: "Pokazał dokument przypominający legitymację służbową i usiłował przyspieszyć przeniesienie swojego kuzyna do innej jednostki wojskowej".

Dalej sprawy toczą się bardzo szybko: Michał K. zostaje zatrzymany, a jego mieszkanie - przeszukane. Okazuje się, że jest alergikiem z kategorią wojskową D, jeździ starym oplem i ma maleńką córeczkę. Że zdarzyło mu się w życiu być klerykiem, a później ochroniarzem z miesięcznym dochodem 1,7 tys. zł. Ale w ABW nigdy nie był. 

K. przyznaje się do oszustwa. - To, co mną kierowało, to była chęć dostania się do pracy jako funkcjonariusz ABW. Ja chciałem bardzo pracować w tym zawodzie. Za funkcjonariusza ABW podawałem się, bo chciałem, by inni brali mnie za gościa, za szychę. To jest szacunek i prestiż pracować w takiej instytucji - zeznaje w śledztwie. Tłumaczy, że nakłonił do współpracy "Ziziego", bo marzył o ABW - liczył, że jeśli w czasie rekrutacji wykaże się znajomością zgierskiego półświatka, będzie miał większe szanse na przyjęcie do służby. 

W mieszkaniu Michała K. policjanci znajdują futerał z kajdankami, pistolet hukowy z kaburą, plakietkę z napisem "kat. przepustka stała" na smyczy ABW, plik dokumentów parafowanych przez niego. W szafce na ubrania w firmie ochroniarskiej, gdzie pracował, jest czarna koszulka z logo ABW. 

Policjanci znajdują też "legitymację służbową" ABW na jego nazwisko o numerze 0006426.

W ABW zapewniają, że agenta o takim numerze w służbach nie ma. 

Michał K.: - Podrobiłem legitymację ABW, bo się interesuję tą służbą.

Wzór legitymacji znalazł w internecie, wydrukował ją na drukarce atramentowej. Zdjęcie zeskanował z dowodu osobistego i wkleił. Legitymację zalaminował urządzeniem, którego używał do laminowania rodzinnych zdjęć. 

Żeby udowodnić narzeczonej, że naprawdę pracuje w ABW, trzymał w domu teczki z napisem "ściśle tajne". 

- Pierwszy raz miałem do czynienia z taką sprawą - przyznaje Michał Stasiak z łódzkiego oddziału ABW. - Natomiast samo postępowanie było dość proste. Dowody mieliśmy niepodważalne. K. poddał się karze dobrowolnie.

- Bardzo żałuję tego, co zrobiłem, nigdy nie chciałem działać na szkodę państwa - tłumaczy się fałszywy agent. Zapewnia, że z oszustwa nie czerpał korzyści finansowych. 

Dostaje zarzut: "posługiwanie się podrabianą legitymacją i podawanie się za agenta ABW".

Wyrok - dwa lata w zawieszeniu na pięć i 1,4 tys. zł grzywny. 

Odwiedzamy Michała K. w zgierskim mieszkaniu, gdzie jest zameldowany. - Nie ma go, nie wiem, gdzie jest, i nie chcę wiedzieć - rzuca młoda kobieta, która otworzyła drzwi.

Babcia: - Rzadko go widuję. Wstydzi się ludzi. Zamknął się w sobie, pracy nie może znaleźć. 

- Na strażnika by się nadawał, bo obyty, wykształcony i wysportowany. Na pewno przeszedłby proces rekrutacji - mówi Dariusz Bereżewski, szef zgierskich strażników miejskich. - Ale teraz za późno, bo karany. Szkoda.

Wypowiedzi Michała K. pochodzą z przesłuchań przeprowadzonych przez prawdziwych oficerów ABW

Źródło: Gazeta Wyborcza


Więcej... http://wyborcza.pl/1,87648,11878258,Agent_numer_0006426.html?as=2&startsz=x#ixzz1x764TIhQ

niedziela, 3 czerwca 2012

Sześć gwoździ do trumny Anglików


Sześć gwoździ do trumny Anglików
Foto: PAP/EPA, Wikipedia midnight runner CC BY SA, AP/East News, Wikipedia CC BY SA, Offside/East News, WikipediaPiłkarze

Im już chyba nic nie pomoże. Kontuzje, dymisje, Ukraińcy rzekomo czyhający na ich zdrowie i życie, konflikt rasowy w łonie drużyny... Anglicy w ostatnich miesiącach wyglądają jak poobijany bokser po 12 rundach z którymś z braci Kliczków. Na domiar złego w sobotę Tim Cahill prawdopodobnie złamał szczękę w meczu towarzyskim z Belgami. Czy Euro będzie więc kolejną katastrofą Wyspiarzy?

Synowie Albionu pokonali w sobotni wieczór Belgów w ostatnim sprawdzianie przed mistrzostwami Europy 1:0. Czytając niedzielne wydanie londyńskiego "Guardiana" można jednak zadać pytanie: "Co z tego?".

Groził powrotem w trumnie. Zaprosili go do Polski

Zarządzająca przygot...
czytaj dalej »

Nad przepaścią

Reprezentacja Anglii ma reputację jednej z najtrudniejszych do poprowadzenia na świecie. Po przegranych wielkich turniejach ostatnich lat - w półfinale byli ostatnio na Euro '96, rozgrywanym na Wyspach - fatalny ciąg wypadków ostatnich miesięcy postawił ich pod ścianą przed zaczynającym się za kilka dni turniejem w Polsce i na Ukrainie.

A im bliżej Euro, tym gorzej. W sobotę Tim Cahill, grający na środku obrony wraz z Johnem Terrym, został pchnięty przez rywala i wpadł na swojego bramkarza, Iana Harta. Na razie wiadomo, że stracił ząb, ale reprezentacyjni lekarze boją się, że potrzebne będzie drutowanie jego szczęki.

Nim jednak drużyna straciła obrońcę, długo pracowała na dramatyczną sytuację, w której się znalazła.

Sześć gwoździ do trumny

1. Wszystko zaczęło się w mglisty, jesienny wieczór w Czarnogórze. 7 października 2011 roku w ostatnim meczu Anglików w grupie eliminacyjnej do ME rozgrywanym w Podgoricy z gospodarzami, chamskim faulem na rywalu popisał się Wayne Rooney. Mecz zakończył się co prawda remisem 2:2 dającym Anglikom awans do turnieju, ale napastnik Manchesteru United dostał czerwoną kartkę.

Później były przeprosiny, zabiegi angielskiej federacji (FA) w UEFA o wyznaczenie łagodnej kary, ale europejski trybunał sędziowski był nieugięty - 2 mecze zawieszenia dla piłkarza w meczach o punkty. Grupowe spotkania z Francją i Szwecją (11 i 15 czerwca), które mogą zdecydować o wejściu do fazy turniejowej, czołowy napastnik Synów Albionu obejrzy z trybun.

Frank Lampard nie zagra na Euro

Frank Lampard, który...
czytaj dalej »

2. Dwa miesiące później - pół roku przed Solem Campbellem ostrzegającym o polsko-ukraińskim rasizmie - swoje "trzy grosze" dokłada kapitan reprezentacji John Terry. Obrońca Chelsea zostaje nagrany przez stadionowe kamery, gdy zwraca się do młodszego brata Rio Ferdinanda, Antona (Queens Park Rangers), w sposób niemożliwy do przytoczenia w tekście, dobitnie opisujący kolor jego skóry.

FA postanowiła co prawda zamieść sprawę pod dywan do zakończenia Euro, ale sprawa Terry'ego nieoczekiwanie odbiła się na drużynie narodowej. Piłkarz został bowiem odgórną decyzją pozbawiony kapitańskiej opaski w reprezentacji, co spowodowało konflikt menedżera Wyspiarzy, Fabio Capello z szefostwem. 8 lutego, cztery miesiące przed turniejem, Włoch złożył dymisję i rozpoczęły się poszukiwania nowego trenera.

3. Rio Ferdinandowi to nie wystarczyło. Obrońca "Czerwonych Diabłów" przez kilka miesięcy milczy wobec zniewagi brata. Pęka jednak tuż przed ogłoszeniem wstępnej kadry na Euro i grozi, że przyjmie powołanie do drużyny Roya Hodgsona tylko wtedy, jeśli nie znajdzie się w niej Terry.

Hodgson ku oburzeniu mediów stawia na obrońcę Chelsea i tłumaczy się "przesłankami czysto sportowymi". Ferment wokół kadry się zagęszcza.

368 twarzy Euro. Oraz wielcy nieobecni

Koniec przewidywań -...
czytaj dalej »

4. Maj przynosi kontuzje.

Najpierw okazuje się, że na Euro nie pojedzie pomocnik Manchesteru City, Gareth Barry.

Potem pojawia się kontuzja kostki Danny'ego Welbecka. Napastnik przez miesiąc grzeje ławę, a potem strzela gola Belgii. Wciąż musi jednak uważać na "tnących" na przedpolu rywali. Jeśli znów nabawi się kontuzji, będzie to oznaczało potrzebę wystawienia w pierwszym składzie Andy'ego Carolla - wielkiego (też dosłownie - 191 cm) transferowego niewypału Liverpoolu, który w 42 meczach strzelił raptem sześć goli.

W końcu maja Roy Hodgson ogłasza: "Na Euro nie jedzie Franck Lampard". To już prawdziwa katastrofa, bo pomocnik Chelsea to absolutny filar środka angielskiego pola i bez niego Steven Gerrard sam będzie musiał konstruować akcje drużyny. A przynajmniej próbować.

5. Na tydzień przed Euro o Anglikach znowu robi się na świecie głośno. Tymrazem zadbały o to same brytyjskie media. Na antenie dwóch stacji - BBC i Sky - emitowane są filmy dokumentalne ukazujące rzekomy wszechobecny rasizm i przemoc na ukraińskich ulicach. A to właśnie do naszych sąsiadów zmierzają Anglicy, grający w grupie z Ukrainą.

Na Wyspach zamęt. Temperaturę podnosi Hodgson, którego zdaniem filmy "ukazały prawdę", i nakręca spiralę strachu. Z wyjazdu na Euro rezygnuje rodzina czarnoskórego pomocnika Arsenalu, Theo Walcotta, bo boi się "pobicia na ulicy w którymś z ukraińskich miast". a trzy dni później były obrońca reprezentacji Sol Campbell bez ogródek stwierdza, że kto jedzie na Ukrainę, "ryzykuje powrót w trumnie".

Anglicy postraszyli przede wszystkim siebie, dzięki czemu i w Kijowie, i w Doniecku będą grali pod olbrzymią presją stadionu wypełnionego miejscowymi kibicami.

6. I na koniec sobotni mecz z Belgami. Kontuzję odnosi Tim Cahill. Złamany ząb może się okazać złamaną szczęką, a to - jak sugeruje "Guardian" - postawi Roya Hodgsona przed dylematem: czy zadzwonić z prośbą o przyjazd do obrażonego Rio Ferdinanda? (Błędne) koło się zamyka.

Trzy mecze

Anglicy grają na Euro w grupie D z Francją, Szwecją i Ukrainą. Ich mecze zostaną rozegrane 11, 15 i 19 czerwca. O fazie pucharowej turnieju chyba na razie nie warto pisać, bo Synowie Albionu ostatnie turnieje kończyli raczej szybko. MŚ w RPA w 1/8 finału, MŚ 2006 w 1/4, a na Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii nawet ich nie było (wtedy 1. miejsce w grupie zajęli Chorwaci).