piątek, 27 lipca 2012

Ks. Boniecki o Andrzeju Łapickim: Musiał znosić okrutną agresję mediów



ps, KAI
27.07.2012 , aktualizacja: 27.07.2012 16:25
A A A Drukuj
Mszy św. żałobnej w warszawskim kościele św. Karola Boromeusza przewodniczył ks. Adam Boniecki, były redaktor naczelny ,,Tygodnika Powszechnego

Mszy św. żałobnej w warszawskim kościele św. Karola Boromeusza przewodniczył ks. Adam Boniecki, były redaktor naczelny ,,Tygodnika Powszechnego" (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Zaznał ludzkiej miłości wiele, lecz, jak na ironię, w ostatnich latach musiał znosić obrzydliwą, okrutną agresję najgorszych mediów - mówił ks. Adam Boniecki podczas mszy pogrzebowej Andrzeja Łapickiego.
Łapicki, wybitny aktor i reżyser, zmarł 21 lipca w Warszawie w wieku 87 lat.

Mszy św. żałobnej w warszawskim kościele św. Karola Boromeusza przewodniczył ks. Adam Boniecki, były redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego". W homilii stwierdził, że przemija pokolenie polskich aktorów, które kształtowało kulturę jego pokolenia. - Aktorzy, przynajmniej niektórzy, ci wielcy, byli tak ważnymi postaciami, że kiedy nadszedł moment decydujących przemian, zeszli ze sceny i zaangażowali się w proces przemian. Z poczucia powinności. Wiedzieli, że są społecznymi autorytetami, że nie może ich zabraknąć. Andrzej Łapicki był jednym z nich - powiedział kaznodzieja.

Lokata na 15%
Nowa Lokata w Ofercie - Na 6 lub 12 miesięcy !
Platforma Olenova
Ułatwiamy sprzedaż w Internecie -kliknij a przekonasz się sam!
Olympus
Idealny aparat na wakacje. Wybierz Olympus SZ-31MR z serii Traveller!
 
Ks. Boniecki mówił o aktywności politycznej i społecznej Andrzeja Łapickiego, przede wszystkim zaś jego pracy artystycznej. Przypomniał opinię aktora, który mówił o sobie, że jest aktorem "z chłodnym dystansem".

Ks. Boniecki wspomina spotkanie Łapickiego z papieżem

Kaznodzieja mówił o Łapickim jako człowieku wstrzemięźliwym, nieskorym do okazywania emocji i wylewności. Dotyczyło to także spraw wiary. Kiedy w wywiadzie rzece dziennikarze próbowali wyciągnąć go na zwierzenia w tej materii, przyznał, że jest człowiekiem wierzącym, ale po chwili uciął wątek jednym mądrym zdaniem: "Ciężko się rozmawia o religii", w której to poincie ks. Boniecki dostrzegł echo augustyńskiego stwierdzenia: "kiedy mówimy o Bogu, to nie jest o Bogu to, co mówimy".

W homilii przypomniane zostało też słynne wystąpienie Andrzeja Łapickiego witającego Jana Pawła II 13 czerwca 1987 r. w imieniu polskich twórców w warszawskim kościele św. Krzyża. Aktor powiedział wówczas m.in.: "Nie jest naszym celem wprowadzanie kultury do Kościoła, bo ona tam jest od lat tysiąca. Chcemy wprowadzić Kościół do kultury, chcemy zbudować jedną, jednolitą w swej różnorodności kulturę chrześcijańskiego narodu. Narodu chrześcijańskiego od lat tysiąca, narodu chrześcijańskiego na następne tysiąclecia". Ks. Boniecki przypomniał również, że podczas tamtego spotkania aktor recytował papieżowi wiersz Jerzego Lieberta "Westchnienie bolesne", z modlitwą "o miłość człowieka".

"W ostatnich latach znosił okrutną agresję najgorszych mediów"

W tym kontekście kaznodzieja powiedział, że sam Andrzej Łapicki zaznał w swoim życiu wiele ludzkiej miłości. - Lecz jak na ironię w ostatnich latach musiał znosić to, co jest zaprzeczeniem miłości, okrutną agresję najgorszych mediów, które, nawet nie bacząc na majestat śmierci, nie cofając się przed insynuacjami i kłamstwem, jakby chciały wymazać z ludzkiej pamięci obraz wielkiego człowieka - podkreślił ks. Boniecki.

Kaznodzieja zauważył, że aktor znosił to z godnością. - A dziś także jego najbliżsi znoszą tę okrutną nachalność i nie dają się sprowokować, za co wyrażam im szacunek i wdzięczność - podkreślił ks. Boniecki.

Łapicki był przez wiele mediów krytykowany za małżeństwo z młodszą o blisko 60 lat Kamilą Mścichowską. Podczas wydarzeń publicznych, podróży czy spacerów para była pod obstrzałem fotografów. Dzień po śmierci Łapickiego "Super Express" umieścił na okładce Kamilę Łapicką wynoszącą na śmietnik "pamiątki po mężu".

Polscy aktorzy żegnają kolegę

W świątyni na warszawskich Powązkach swego wielkiego kolegę żegnali znani artyści sceny polskiej i ekranu: Nina Andrycz, Maja Komorowska, Krystyna Janda, Ignacy Gogolewski, Jan Englert, Olgierd Łukaszewicz, Daniel Olbrychski, Artur Żmijewski. Wśród najbliższej rodziny były żona Kamila i córka Zuzanna.

Fragment Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian ze słynną frazą, że nic "nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga" odczytała Krystyna Janda.

- Powściągliwość, stosowność, adekwatność w jednej postaci - tak scharakteryzował aktorstwo Andrzeja Łapickiego minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. Mówił on o zmarłym jako o postaci legendarnej, aktorze klasy światowej, którego cechowały autoironia oraz życzliwa, powściągliwa szczerość.

Po mszy kondukt żałobny przeszedł na Cmentarz Powązkowski, gdzie odbyła się druga część uroczystości pogrzebowych. Andrzej Łapicki został pochowany w grobowcu rodzinnym, u boku swojej pierwszej żony.

Londyn 2012. Sylwia Gruchała: Chcę zdobyć złoto

Krzysztof Zaborowski
27.07.2012 , aktualizacja: 27.07.2012 15:23
A A A Drukuj
Sylwia Gruchała
Sylwia Gruchała (Fot. Dominik Sadowski/AG)
- Za cztery lata na igrzyska do Rio nie pojadę, będę już wtedy miała 35 lat. Londyn to moje czwarte i ostatnie igrzyska. Ale mam już medale, dlatego nie czuję presji. Mam w sobie luz. Sama dla siebie jestem największym przeciwnikiem. Jeśli wygram ze swoimi emocjami, to osiągnę dobry wynik. Chcę zdobyć złoto, bo brakuje mi go do kolekcji - zapowiada Sylwia Gruchała.
Gruchała jako pierwsza może zdobyć olimpijski medal w Londynie. W sobotę rozpocznie się turniej indywidualny florecistek, a Polka jest w ścisłym gronie faworytek.

- Cieszę się, że dotrwałam do igrzysk bez żadnych kontuzji. Czuję się bardzo dobrze. Dla mnie to coś niesamowitego, że mogę po raz czwarty startować w igrzyskach olimpijskich i walczyć z najlepszymi zawodniczkami na świecie. To sukces, że udało mi się dotrwać. Jeszcze kilka lat temu bywało z tym różnie. Miałam momenty załamania, a jednak udało mi się podnieść. To dla mnie najważniejsze - mówi Gruchała.

Srebrny medalista z Pekinu, Radosław Zawrotniak widzi koleżankę z reprezentacji na olimpijskim podium. - Jest niesamowita. Jeśli tylko nikt jej nie zdenerwuje, nie wyprowadzi z równowagi, to znów może góry przenosić. Jest w stanie wygrać z każdym, bezapelacyjnie. Może przywieźć medal, nawet złoty - mówił niedawno "Gazecie".

- To bardzo miłe, że ktoś kto zna się na szermierce potrafi coś dobrego powiedzieć. Dobrze życzyć bez żadnej zazdrości - podkreśla Gruchała.

Do kolekcji brakuje jej tylko olimpijskiego złota. W Sydney z koleżankami wywalczyła srebro. W Atenach indywidualnie cieszyła się z brązu. W poprzednim roku zmieniła klub. Z Gdańska przeniosła się do AZS AWF Warszawa. W stolicy trenuje pod okiem Piotra Majewskiego i chwali sobie współpracę.

- Mam poczucie, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Bardzo dobrze pracowało mi się z nowym trenerem. Atmosfera była doskonała. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Mam nadzieję, że ona zaowocuje - mówi florecistka.

Apetyty rozbudziła ostatnio zwycięstwem w silnie obsadzonym Pucharze Świata w Seulu, gdzie sięgnęła po dwunasty triumf w karierze. Pozytywnego obrazu nie zaciera kiepski występ na mistrzostwach Europy. - Zmęczenie musiało mnie w końcu dopaść - tłumaczy. Cieszę się, że w tym roku wyjątkowo udało mi się trzymać stabilną formę. Dobrze mi się walczyło w Pucharze Świata. Pod koniec byłam już zmęczona podróżami. W przeciągu dwóch tygodni byłam w Azji i to odczułam. Mistrzostwa Europy były ważne, ale zawaliłam. Zdążyłam już odpocząć i przygotować się. Jestem teraz głodna walki - zapewnia.

W ramach przygotowań Gruchała zaczęła nawet walczyć z mężczyznami. - Inaczej się walczy z nimi. Walka z florecistą odbywa się w przyspieszonym tempie. Są na świecie florecistki, które walczą męskim stylem, np. francuskie zawodniczki, dlatego takie doświadczenie przydało się - mówi. - Na pewno poprawiłam pracę nóg, która jest istotna. W szermierce bazuje się na odległości, dlatego potrzebne są mocne nogi, aby nie dać się zaskoczyć przeciwnikowi, tylko jego - dodaje.

Gruchała nie bez kozery wymieniła francuskie florecistki, które będą rywalkami Polek w pierwszym starciu na igrzyskach w turnieju drużynowym. Stawką będzie awans do półfinału, ale nie będzie łatwo. To wybitnie niewygodny rywal. Nasze florecistki wygrały z nimi ostatnio trzy lata temu na mistrzostwach Europy.

- W tym roku nie startowałyśmy zbyt często, dlatego nasz występ jest niewiadomą. Francuski nam nie leżą, ale łatwo się nie poddamy. Od początku do końca będziemy z nimi walczyć ze wszystkich sił. Od strony taktycznej mamy je rozpracowane. Dwa ostatnie obozy spędziliśmy na analizie wideo - mówi Gruchała.

- Wierzę, że damy radę, bo wiem jak ciężką drogę przeszłyśmy. Właśnie o to chodzi, żeby radzić sobie w trudnych momentach. Przez ostatnie lata było ciężko. Zmagałyśmy się z różnymi trudnościami. Mimo to myślę, że udało nam się dobrze przygotować, a jak będzie to zobaczymy - dodaje.

Przy nazwisku Gruchały widnieje numer osiem w rozstawieniu. To oznacza, że w walce do upragnionej strefy medalowej stanie naprzeciw Valentiny Vezzali. Włoszka to pięciokrotna mistrzyni olimpijska (trzy razy indywidualnie i dwa razy w drużynie). Będzie broniła złota z Pekinu i największą faworytką w Londynie.

- Igrzyska rządzą się własnymi prawami, ale wolałbym mieć wyższe rozstawienie, żeby później spotkać się z najlepszymi zawodniczkami - nie ukrywa Gruchała. - Ale to nie znaczy, że boję się walczyć z Vezzali wcześniej. Wielokrotnie z nią przegrywałam, dlatego chciałabym zwyciężyć właśnie na igrzyskach. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem gotowa z nią wygrać - zapowiada.

Wraca pamięcią do walki z Włoszką sprzed dwóch lat. - Walczyłam z nią wtedy o wejście do najlepszej czwórki mistrzostw świata. Prowadziłam, ale czułam do niej wielki respekt i nie dawałam sobie prawa, że mogę z nią wygrać. Wychodziłam z założenia, że jest lepsza ode mnie. Mimo mojej waleczności i chęci zwycięstwa to ona w końcówce zadała decydujące trafienie. Uważam, że wtedy zadecydowała głównie sfera psychiczna. Teraz chcę ją dopaść - kończy.

Karola, krnąbrna dziewczyna spod Piask chce medalu


Wiesław Pawłat
 
26.07.2012 , aktualizacja: 26.07.2012 19:08
A A A Drukuj

Fot. Iwona Burdzanowska / AGENCJA GAZETA

Przeszła drogę z piekła do nieba. Jej życiorys to gotowy materiał na scenariusz filmowy. Czy zdobędzie szczyt? Karolina Michalczuk z Brzezic pod Piaskami będzie broniła honoru polskiego boksu na olimpijskim ringu w Londynie
O Karolinie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była grzeczną panienką. Wręcz przeciwnie. 

Piwka i papierosów sobie nie odmawiała 

Pochodzi z Brzezic. To wieś niedaleko Piask. Od dzieciństwa nie miała lekko. Kiedy zmarł jej ojciec, mama musiała wychować piątkę dzieci. Ciężko pracowała w polu, ale była twarda. 

- Mnie od małego rozpierała energia. Lubiłam się bić, zwykle z chłopakami [Karola ma czterech braci - red.] - wspomina. - Nie odpuszczałam im nic a nic. Byłam takim postrachem Piask i okolic. Do bójek ja byłam pierwsza. Tylko czekałam, aż się zacznie jakaś zadyma. Piwka sobie również nie odmawiałam, podobnie jak papierosów.

"Miałam jakąś wewnętrzną potrzebę, że jak kogoś uderzyłam, to się lepiej czułam" - przyznała wprost w jednym z wywiadów. 

To oczywiście przysparzało jej masę kłopotów, bo potem często do matki zgłaszali się poszkodowani z różnymi roszczeniami - a to kogoś poturbowała, a to trochę poszarpała ubranie. Z racji mocnych i celnych ciosów często nie wiedzieli, że dostali lanie od dziewczyny. Karoli zresztą też często zdarzało się oberwać. 

Chodziła do technikum górniczego w Piaskach. Potem pracowała w miejscowej Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Tam szybko awansowała, ale czuła, że to robota nie dla niej. 

Karolina Michalczuk: - Na treningi pięściarskie skierował mnie nieżyjący już nauczyciel wychowania fizycznego pan Adam Sawicki. Już po skończeniu szkoły. Co ciekawe, on sam był trenerem... tenisa stołowego, w co też z zapałem grałam. Tak znalazłam się pod skrzydłami Władysława Maciejewskiego.

Nic nigdy jej nie boli, zagryza wargi i ćwiczy 

Właściwie można powiedzieć, że Karolina wszystko zaczynała późno. Do boksu też trafiła, kiedy inni już powoli z nim kończyli. 

- Przyznam szczerze - zupełnie nie spodziewałem się, że Karola tak daleko zajdzie - mówi trener Władysław Maciejewski, który od 12 lat szkoli zawodniczkę. - W 2000 r. nikt żeńskiego boksu nie traktował poważnie, a i ja, prawdę mówiąc, nie bardzo się do treningów przykładałem. Jeśli chodzi o technikę, musiała wiele nadrabiać, bo z reguły treningi rozpoczyna się w wieku 12 lat, a ona przyszła do mnie mając lat 20. Kondycyjnie też było cienko. 

Treningi zaczynali w komórce na posesji Maciejewskiego w Piaskach pod Lublinem. Do tej pory czasem tam ćwiczymy. 

Maciejewski: - Karola była bardzo trudną zawodniczką do prowadzenia. Niesamowicie krnąbrna i tak jak ja uparta. Chyba dzięki temu doszliśmy do porozumienia. To, co się stało później, zawdzięczać można tylko jej charakterowi. Cechuje ją olbrzymi upór. Jej nigdy nic nie boli. Zagryza wargi i ćwiczy dalej. Właśnie dlatego pomyślałem, że to może być zawodniczka wielkiego formatu. 

Wściekła, bo zdobyła srebrny medal 

Zajęcie się boksem całkowicie odwróciło życie Karoli. Skończyły się imprezy, piwo, rzuciła palenie. Nadmiar energii zaczęła wyładowywać podczas treningów i zawodów. Najpierw reprezentowała barwy Gwarka Łęczna, a teraz boksuje w lubelskim Paco. 

W swojej karierze wywalczyła 26 medali. W tej chwili jest najbardziej utytułowaną polską pięściarką. Pierwsze srebro na mistrzostwach Europy zdobyła w 2003 r. i była bardzo niezadowolona, wręcz wściekła, bo kocha wygrywać. Potem jednak dopięła swego i dwukrotnie stanęła w tej imprezie na najwyższym stopniu podium.

W chińskim Ningbo wywalczyła też tytuł mistrzyni świata. W sumie zarówno na mistrzostwach Europy, jak i świata uzbierała komplet krążków. Podczas ostatnich mistrzostw globu, które w tym roku po raz drugi rozegrano w Chinach, zdobyła brązowy medal, ale w wadze 51 kg. 

Michalczuk: - Do szczęścia brakuje mi tylko medalu olimpijskiego. Wiem, że Jerzemu Kulejowi już nie dorównam [zmarły przed dwoma tygodniami Kulej, jako jedyny polski pięściarz dwukrotnie zdobył złoty medal olimpijski - red.]. Taki bokser rodzi się raz na wiele, wiele lat. Znałam pana Jerzego, był nawet u nas w domu, dlatego bardzo mi żal, że nie doczekał już londyńskiego turnieju. Postaram się jednak zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby nie wrócić z pustymi rękami. 

Boksio, szalenie łagodny pies rasy amstaf 

Boks to nie tylko pasja. Dzięki pięściarstwu (m.in. stypendia sportowe) Karolina Michalczuk pod Piaskami wybudowała sobie dom. - Nie jakiś tam wielki. Raptem 110 metrów kwadratowych. Niestety, za bardzo nie mam kiedy w nim pomieszkać. Stale treningi, zgrupowania, zawody. Kiedy mnie nie ma, wszystkiego dogląda Boksio. To mój pies rasy amstaf. Jest szalenie łagodny. To chyba dlatego, że ja noszę w sobie sporą dawkę agresji i musi się to jakoś wyrównać. 
Karola ma bardzo nietypowe hobby, hoduje gołębie.

- Mam teraz newki, motyle warszawskie, szariki, perskie. Natomiast nie mam już garłaczy. Uwielbiam patrzeć, jak fruwają i słuchać, jak gruchają. To mnie odpręża. Trzeba jednak przyznać, że ta pasja wymaga też sporej pracy.

Karola prowadzi także zajęcia z młodzieżą. Jest instruktorem w kraśnickim klubie Za Bramą, który mieści się w... parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. 

Michalczuk: - Ksiądz Rafał Pastwa jest bardzo fajnym człowiekiem. Odprawia mszę w mojej intencji przed mistrzostwami świata. Przed igrzyskami też już odprawiał i jeszcze odprawi. Ja jestem wierząca i bardzo mi to w życiu pomaga. 

Medialna wartości mistrzyni Karoliny 

Karolina zrobiła licencjat na Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej, a teraz kontynuuje studia magisterskie. 

- Bialska AWF ma się czym pochwalić. W londyńskich igrzyskach wystartuje troje studentów tej uczelni. Oprócz mnie wystąpią tam gimnastyk Roman Kulesza i lekkoatleta - dyskobol Przemysław Czajkowski. 

Karolina Michalczuk jest chyba jedyną polską olimpijką, o której powstała praca magisterska. Napisała ją studentka Wydziału Nauk Społecznych KUL Justyna Skubis. Jej tytuł brzmi "Medialna wartość tytułu mistrzyni świata na przykładzie Karoliny Michalczuk". 

Pięściarka swoją przyszłość wiąże ze sportem. - Po zakończeniu kariery chciałabym pracować z młodzieżą, a ściślej mówiąc uczyć w szkole i trenować młodych zawodników. 

Londyn ważniejszy od zawodowstwa 

Do tej pory polscy pięściarze wywalczyli 43 medale, w tym osiem złotych (więcej laurów olimpijskich zdobyli jedynie lekkoatleci - 52). W latach 50., 60. i 70. mówiło się o polskiej szkole boksu. Genialny trener Feliks Stamm wraz ze wspierającym go sztabem szkoleniowym w osobach Pawła Szydło i lublinianina Stanisława Zalewskiego tak potrafił przygotować zawodników, że z każdej imprezy przywozili worek medali. 

Jedną z największych gwiazd w historii polskiego boksu był lublinianin Henryk Kukier. Bokser zwany "maszynką do bicia", mistrz Europy z 1953 r. Aż trzykrotnie wziął udział w igrzyskach olimpijskich. W 1952 r. walczył w Helsinkach, cztery lat później w Melbourne, a międzynarodową karierę zakończył w Rzymie (1960 r.). Niestety, nigdy nie udało mu się stanąć na podium.

Co łączy Kukiera z Karoliną Michalczuk? Jest nią waga - oboje są przedstawicielami kategorii muszej, czyli 51 kg.

Ale na tym kończą się podobieństwa. Kukier w wieku 30 lat zakończył karierę sportową, natomiast Karolina (rocznik 1979) dopiero debiutuje w igrzyskach. Powód jest prosty. Dopiero teraz Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował się na wprowadzenie boksu kobiet do programu igrzysk.

Czwartek 9 sierpnia na ringu w Londynie 

W tym roku po raz pierwszy od niepamiętnych czasów na olimpiadzie nie wystartuje żaden polski pięściarz, bo żaden z nich nie potrafił przebrnąć przez eliminacje! Polski boks na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie będzie reprezentować jedynie Karolina Michalczuk.

- Olimpiada to spełnienie moich marzeń. Dla startu w Londynie zrezygnowałam z przejścia na zawodowstwo i dużo większych pieniędzy - mówi wprost. Do igrzysk Karolina przygotowywała się na zgrupowaniu w Cetniewie na Bałtykiem. To był już ostatni etap przygotowań do olimpiady, które rozpoczęła w Wałczu. Potem było zgrupowanie w Karpaczu.

Pięściarka spod Piask wyleciała do Londynu w czwartek, w trybie awaryjnym. Nikt z całego sztabu ludzi zajmujących sie jedyną polska zawodniczka na Igryskach nie zauważył, że w piątek Michalczuk musi stawić się na oficjalnym ważeniu w stolicy Anglii. Pierwszą walkę Karola stoczy 5 sierpnia, chyba że zostanie rozstawiona - wtedy wyjdzie na ring po raz pierwszy dzień później. Jeśli wygra trzy walki (w przypadku rozstawienia) będzie w półfinale i zdobędzie olimpijski medal. Finał zaplanowano na 9 sierpnia.

Trener Maciejewski: - Jeśli Karola zaprezentuje taką formę jak ostatnio w Chinach, to będzie dobrze.

Ostatni polski bokser stanął na olimpijskim podium... przed dwudziestu laty. Był nim Zbigniew Bartnik.