wtorek, 31 lipca 2012

"Polacy w ogóle mają plaże?". Amerykanie w szoku po porażce na piasku

31 lipca 2012, 17:47


Foto: Twitter Polsko-amerykańska wojna w internecie

Po wczorajszym zwycięstwie polskich siatkarzy plażowych nad najlepszym duetem świata Jacob Gibb - Sean Rosenthal, amerykańscy kibice nie mogą wyjść z szoku i z niedowierzaniem pytają na Twitterze: "Jak Polska mogła wygrać z USA? Przecież tam nie ma nawet plaż!".

Polski duet Grzegorz Fijałek - Mariusz Prudel w drugim meczu grupowym turnieju olimpijskiego zagrał wzorowo i w poniedziałkowy wieczór rozbił Amerykanów 2:0 (21:17, 21:18). Para w ocenie komentatorów, może być czarnym koniem turnieju siatkarzy plażowych.

Na plaży też rządzą! Polska szkoła siatkówki

Nasi siatkarze plażo...
czytaj dalej »
Polska, kraj nie nad morzem

Amerykanie, którzy siatkówkę plażową bardzo sobie cenią i obserwują od lat, po meczu są zdumieni. Kibice dają temu wyraz choćby na Twitterze, w ten sposób wylewając swoją frustrację: "Głupi Polacy. Oni nawet nie mają plaż", "Jak mogliśmy przegrać w siatkówce plażowej z Polakami? W Polsce nawet nie ma plaż".

Jeden z Amerykanów idzie jeszcze dalej i z nutą pretensji pyta: "Dlaczego w ogóle Polska i Łotwa mają swoje reprezentacje w siatkówce plażowej?" (Łotwa to kolejny rywal USA w grupie; Łotysze z Polakami wygrali w pierwszym meczu - red.).

Kolejny stwierdza: "Polska ma drużynę siatkówki plażowej? Proszę, opowiedzcie mi w takim razie o tych wspaniałych polskich plażach...".

Źródło: Twitter Amerykanie chwalą się wiedzą

"Co za ignorancja..."

I Polacy odpowiadają - po angielsku: "Owszem, mamy ich całkiem sporo. Uczcie się więcej geografii".

Inni są bardziej dosadni: "USA - Polska 0:2. Amerykanie myślą, że nie mamy u siebie plaż... Co za ignorancja i braki w wiedzy...".

Jeszcze inni po prostu się z tego śmieją i polsko-amerykańska wymiana zdań trwa na Twitterze od kilkunastu godzin.

Źródło: Twitter Polacy "prostują" Amerykanów

Do ćwierćfinału tylko krok

Grzegorz Fijałej i Mariusz Prudel swój olimpijski start zaczęli od porażki z Łotyszami, ale teraz są wiceliderami grupy. Przed nimi teoretycznie najsłabszy rywal - RPA. Jeżeli Polacy wygrają spotkanie to bez względu na wynik meczu USA-Łotwa, wejdą do ćwierćfinału imprezy.

Amerykanie są na trzecim miejscu i ostatnie spotkanie z Łotyszami muszą wygrać, jeżeli chcą być pewni awansu. Jeżeli przegrają, być może uda im się awansować dzięki grze w barażu.

Finał turnieju jest przewidziany na czwartek 9 sierpnia.

Londyn 2012. Brytania pyta: Gdzie jest złoto?



Jakub Ciastoń, Londyn
31.07.2012 , aktualizacja: 31.07.2012 14:15
A A A Drukuj
Okładka 'The Sun' i 'Chcemy Złota' w tytule.

Okładka 'The Sun' i 'Chcemy Złota' w tytule.

Kolarze dali się przechytrzyć, skoczek do wody popełnił błąd, pływaczka finiszowała trzecia. "Chcemy wreszcie złota!" - wołają gazety, a fani zastanawiają się, czy gospodarzy tradycyjnie nie przerośnie presja. Jak piłkarzy na Euro, czy tenisistów w Wimbledonie
"Gold medal wanted", czyli "Poszukiwany złoty medal" - napisał w trzecim dniu igrzysk na pierwszej stronie brukowiec "The Sun" zamieszczając wielkie zdjęcie złotego krążka. "Everything but the gold", czyli "Wszystko tylko nie złoto" - woła okładka poważnego "Independenta".

Po trzech dniach rywalizacji Wielka Brytania w tebeli medalowej zajmowała 20. miejsce za Kolumbią, Litwą i Gruzją z jednym srebrnym i dwoma brązowymi krążkami.

Paniki jeszcze nie ma, ale nie da się ukryć, że faworyci na razie zawodzą. Kolarski król sprinterów Mark Cavendish przegapił ucieczkę Aleksandra Winokurowa, pływaczka Rebecca Adlington, dwukrotna mistrzyni olimpijska z Pekinu, finiszowała dopiero trzecia na 400 m st. dowolnym., a cudowne dziecko skoków do wody Tom Daley razem z kolegą ześlizgnęli się z podium na czwarte miejsce w skokach synchronicznych z 10 metrowej wieży. Murowany faworyt do złota w żeglarskiej klasie Finn Ben Ainslie też na razie głównie narzeka na pogodę i po kilku wyścigach jest trzeci.

Brytyjczyków ratują niespodzianki - srebro kolarki Elizabeth Armitstead w wyścigu szosowym, czy poniedziałkowa megasensacja i pierwszy od 88 lat medal (brąz) w sportowej gimnastyce męskiej drużyny.

Cztery lata temu w Pekinie zaczęło się znacznie lepiej - Nicole Cooke złoto w kolarstwie zdobyła już drugiego dnia, w sumie Brytyjczycy odnieśli historyczny sukces sięgając po 47 medali, w tym 17 złotych.

Dlaczego teraz jest trudniej? - Wtedy nie było takiej presji, medale zdobywaliśmy trochę z zaskoczenia, a teraz wszystko zaplanowano, gazety wyliczają z dokładnością do dwóch-trzech krążków, że powinniśmy zdobyć ponad 50 medali. Na igrzyska wydaliśmy gigantyczne pieniądze, oczekiwania są ogromne. Sportowcy czują dużo większe ciśnienie - opowiadają w Londynie brytyjscy dziennikarze.

Zarządzająca sportem nad Tamizą agenda UK Sport, powołana do życia po najgorszych w historii igrzyskach w Atlancie, gdzie GB Team zdobył tylko jedno złoto, wpompowała w przygotowania miliardy funtów. Przez ostatnie cztery lata - niemal 488 mln z budżetu i pieniędzy National Lottery - dwa razy więcej niż przed Pekinem. Przed sportowcami - rozliczanymi z wyników podobnie do polskiego Klubu Londyn (choć z trochę większą konsekwencją odbiera im się pieniądze, w razie niepowodzeń) - postawiono cel wywalczenia minimum 48 medali. Media od razu uznały go jednak za mało ambitny i podbiły stawkę do 65 krążków. Liczą też, że gospodarze powalczą z Rosją o trzecie miejsce w tabeli medalowej. W "Timesie" codziennie ukazuje się rubryka "Czy realizujemy cele?". Gazeta wylicza, że Brytyjczycy mają zdobyć do końca igrzysk 19 złotych krążków, 24 srebrne i 20 brązowych. Na razie do celu nie trafiają.

Kibice przebąkują już o tradycyjnej brytyjskiej słabej sportowej głowie. Piłkarze na MŚ i Euro zawodzą od 1966 r., bo nie umieją znieść ciśnienia, tak samo dzieje się z tenisistami, którzy od 1936 r. nie umieją podbić kortów Wimbledonu. Andy Murray, po przegraniu tegorocznego finału z Rogerem Federerem rozpłakał się na korcie. Olimpijscy sportowcy byli dotąd w cieniu, teraz po raz pierwszy są na pierwszej linii frotnu. Czują to, co piłkarze i tenisiści. A żeby zrozumieć, jaką presję odczuwają brytyjscy sportowcy, wystarczy włączyć telewizor, kupić dowolną gazetę lub zwyczajnie pójść na spacer. Największe gwiazdy, a więc ci, od których oczekuje się wyłącznie złota, jak siedmioboistka Jessica Ennis, spoglądają na przechodniów w Londynie z gigantycznych banerów reklamowych na ulicach. Mogą spojrzeć sobie głęboko w oczy jadąc na zawody.

Brytyjczycy najwięcej medali chcą zdobyć w kolarstwie torowym, które zaczyna się w czwartek, lekkoatletyce (piątek) trwającym już pływaniu i wioślarstwie oraz kajakach i żeglarstwie (finały w drugim tygodniu). Mają więc jeszcze czas na medalowe żniwa, choć wydaje się, że bez szybkiego złota, morale zacznie spadać.

Dziś kolejny test odporności na stres. Faworytem do złota w kolarskiej jeździe indywidualnej na czas jest zwycięzca Tour de France Bradley Wiggins, a w wioślarskiej dwójce Helen Glover i Heather Stanning. Jeśli zwyciężą, być może odczarują Brytyjczykom te igrzyska. Jeśli nie, głowa może ich rozboleć już nie na żarty.

Londyn 2012. Polacy przestali walczyć


Łukasz Jachimiak
 
31.07.2012 , aktualizacja: 31.07.2012 07:40
A A A Drukuj
Damian Janikowski

Damian Janikowski (Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta)

Zdobyli wspólnie 1/3 polskich medali letnich igrzysk olimpijskich. W przeszłości bokserzy, zapaśnicy i judocy byli gwiazdami, dziś trudno wymienić nazwiska zawodników, którzy na chwałę kraju biją się w Londynie. Jeszcze trudniej uwierzyć, że nawiążą do dawnych sukcesów
- Wszystko migotało mi przed oczami. Chwilami zamiast twarzy rywala widziałem czarną plamę - mówi Andrzej Wroński o walce z Hectorem Milianem na igrzyskach w Atlancie. W 1996 roku i Polak, i Kubańczyk, robili wszystko, by awansować do finału i po raz drugi wywalczyć tytuł mistrza olimpijskiego w zapasach. W kategorii do 100 kg Wroński najlepszy był w Seulu, w 1988 roku, a Milian triumfował cztery lata później w Barcelonie. W Atlancie to Kubańczyk musiał obejść się smakiem. Po morderczej walce przegrał 0:2, po czym stwierdził, że na Wrońskiego nie było sposobu.

W czterech walkach nasz mistrz nie stracił punktu! Po finałowym zwycięstwie nad Siergiejem Lisztwanem z Białorusi Wroński skoczył salto. A my skakaliśmy z radości także za sprawą jego kolegów. Z Atlanty zapaśnicy przywieźli w sumie aż pięć medali, w tym trzy złote (poza Wrońskim mistrzami zostali Ryszard Wolny i Włodzimierz Zawadzki). Dwa krążki dorzucili judocy (m.in. złoty Pawła Nastuli) i Polska z 17 medalami w dorobku, w tym siedmioma złotymi zajęła w klasyfikacji medalowej znakomite, 11. miejsce. Dziś to marzenie. A to między innymi za sprawą słabej postawy zapaśników, judoków i bokserów, którzy z Sydney (2000 rok) i Aten (2004) wrócili z pustymi rękami, a w Pekinie (2008 rok) zdobyli tylko brąz dzięki Agnieszce Wieszczek. Tej samej, która nie zdołała zakwalifikować się do kadry na Londyn.

Zapasy leżą na łopatkach?

- Kiedyś pod patronatami kopalni i innych zakładów działały kluby, które w grupach seniorów miały po 20 zapaśników. Były też kluby wojskowe. Dziś został jeden Śląsk Wrocław z 15-tką seniorów. Inne drużyny mają po jednym, góra dwóch. Dlatego nie dziw, że w reprezentacji nie mamy tylu dobrych zawodników, co dawniej - mówi Wroński.

Były mistrz obecnie jest wiceprezesem Polskiego Związku Zapaśniczego. Kryzysu swojej dyscypliny jest świadomy, ale nie dramatyzuje. - Kiedy startowałem, na igrzyskach było 10 kategorii wagowych, teraz jest tylko siedem. Poza tym kiedyś wystarczyło pokonać jednego, mocnego zawodnika ze Związku Radzieckiego. Po rozpadzie przybyło wielu groźnych rywali z krajów byłego ZSRR. Konkurencja większa - tłumaczy Wroński.

Czy to znaczy, że nasza czwórka na Londyn nie ma szans na sukces? - Liczymy, że nie będzie źle. Naszą największą nadzieją jest Damian Janikowski. Młody, w czerwcu skończy 23 lata. Jest już wicemistrzem świata i Europy w kategorii do 84 kg - mówi Wroński. Obok Janikowskiego jedynym polskim zapaśnikiem w Londynie będzie Łukasz Banak. - Wystąpi w kategorii do 120 kg i prawdę mówiąc zrobił nam niespodziankę samą kwalifikacją. O medal będzie mu trudno, ale miejsce punktowane jest w zasięgu - tłumaczy prezes.

Takimi pozycjami zadowolić podobno nie zamierzają się Iwona Matkowska i Monika Michalik. Pierwsza to tegoroczna mistrzyni Europy w kategorii 51 kg, druga, o 12 kg cięższa, na tej samej imprezie w Belgradzie zdobyła brąz. - Moim zdaniem obie mają ogromne szanse na medale. Z Moniką długo trenowałam, byłam jej sparingpartnerką. Iwona też jest w formie, w jakiej nie widziałam jej od lat - przekonuje Wieszczek.

- Matkowska jako mistrzyni Europy i dziewczyna, która olimpijską kwalifikację zdobyła już na pierwszym turnieju, wygrywając go, w Londynie na pewno wystartuje z wiarą w siebie. Michalik w przeszłości trzy razy wygrywała mistrzostwa Europy, ale ostatnio wiodło jej się gorzej. Jednak przy sprzyjającym losowaniu i ona jest w stanie walczyć o medal - przekonuje Wroński. - Obiecać sukcesów nie możemy, ale na pewno nie jest tak źle, żebyśmy nie byli w stanie ich osiągnąć - podsumowuje prezes.

Boks znokautowany

Tego samego nie da się powiedzieć o boksie. Chociaż - Co proszę? W boksie źle się dzieje? My chyba żyjemy w innych światach - atakuje Jerzy Rybicki. Legenda polskiego pięściarstwa, dziś prezes Polskiego Związku Bokserskiego. W 1976 roku, na igrzyskach w Montrealu, Rybicki zdobył ostatni, ósmy złoty medal olimpijski dla polskiego boksu. Cztery lata później, w Moskwie, wywalczył brąz. Dziś broni dyscypliny, mimo że ta na krążek najcenniejszych zawodów czeka już 20 lat. Skalę kryzysu naszej "szermierki na pięści" najlepiej obrazuje fakt, że w Londynie - po raz pierwszy w historii - w reprezentacji olimpijskiej nie znalazł się pięściarz. Honoru dyscypliny bronić będzie Karolina Michalczuk. I właśnie kobietami zasłania się prezes. - Jeżeli na mistrzostwach świata zdobywa się dwa srebrne medale i jeden brązowy, to taki wynik trzeba docenić. Przecież to jest wielki sukces polskiego boksu - przekonuje.

Niestety, prawda jest taka, że wielkie sukcesy to coraz bardziej odległa przeszłość. Dwa złote medale olimpijskie Jerzego Kuleja, złoto i srebro Józefa Grudnia, wreszcie złoto i brąz Rybickiego - to wszystko działo się dawno temu. W XX wieku bokserzy zdobyli aż 43 olimpijskie medale dla kraju. Więcej - 52 - w historii igrzysk wybiegali i wyskakali dla Polski tylko lekkoatleci (z 262 olimpijskich medali naszych sportowców zajmujący trzecie miejsce w tym zestawieniu zapaśnicy zdobyli 24, a będący na ósmej pozycji judocy - osiem).

- Oczywiście, że ja też chciałbym widzieć pięściarzy w Londynie. Gdybyśmy mieli ze dwie nominacje, byłbym dumny - mówi Rybicki. - Ale to nie jest proste. Rządzi sędziowska mafia, więc walki trudno wygrać, a na dziką kartę jest wielu chętnych i szczerze mówiąc nie wiem czy za ich przyznawaniem nie kryją się jakieś pieniądze - dodaje prezes.

Przy pieniądzach Rybicki zatrzymuje się na dłużej. - Seniorom nie płaci się kadrowego, nie mają też stypendium. Kiedyś wszyscy najlepsi byli zatrudnieni na etatach, a ich jedynym zajęciem było trenowanie. Teraz bokserzy muszą pracować, by utrzymać rodziny i nie chcą jeździć na obozy, bo to im się nie opłaca - mówi prezes. I dodaje: - Kiedy pierwszy raz pojechałem z kadrą do NRD, była to dla mnie wielka sprawa. Dziś każdy może jechać, gdzie mu się podoba. Pewnie też dlatego niedawno żaden zawodnik nie chciał jechać na turniej na Białoruś. Takie wartości jak orzełek już nie wystarczą. Dziś każdy oczekuje pieniędzy, a one są w boksie zawodowym. My ich nie damy, bo nie stać nas nawet na normalne prowadzenie treningów. Powinniśmy mieć dobry kontakt z medycyną, najlepsze odżywki, zawodnicy powinni być cały czas monitorowani i dostawać wszystko, czego im potrzeba. A my działamy na nosa i dajemy tylko to, co mamy.

Ciężka nadzieja

Więcej chciałby mieć także Polski Związek Judo. - Mieliśmy pecha na igrzyskach w Atenach, bo tam blisko medalu był Robert Krawczyk [miejsce w finale i pewne srebro stracił w ostatniej sekundzie półfinału], ale go nie zdobył. Zaczęto więc obniżać nam budżet, z roku na rok dostajemy coraz mniej. Jeszcze przed igrzyskami w Pekinie budżet sięgał sześciu milionów złotych, a teraz mamy 2,8 mln. Łatamy dziury, jak możemy. W tym roku pieniądze skierowaliśmy na przygotowania olimpijskie, a grupy młodzieżowe zostały bez grosza - mówi prezes związku, Wiesław Błach.

Mistrz Europy z 1987 roku, uważa, że jego dyscyplina i tak ma się lepiej niż boks i zapasy. - Do Londynu wysłaliśmy szóstkę zawodników, a w męskich kategoriach wagowych mieliśmy nawet zdublowane kwalifikacje. Dzięki temu po kontuzji Tomasza Kowalskiego jego miejsce zajął Paweł Zagrodnik - tłumaczy Błach.

W Kowalskim, który uległ wypadkowi motocyklowemu, największe nadzieje pokładało całe środowisko. - Szkoda chłopaka. Zachował się nierozsądnie wsiadając na motor. On naprawdę miał szanse na medal - mówi Nastula.

Mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata i trzykrotny złoty medalista mistrzostw Europy, do niedawna największe nadzieje pokładał w starcie Janusza Wojnarowicza. - Pod nieobecność Kowalskiego to w kategorii ciężkiej (powyżej 100 kg) powinniśmy szukać szansy - oceniał Nastula, z którym zgadzał się Błach. - Wojnarowicz to aktualny brązowy medalista mistrzostw Europy. Z tych zawodów w zasadzie co roku przywozi medal i ma ich już sześć. Jest doświadczony, wierzę, że wreszcie krążek zdobędzie też na igrzyskach - mówił prezes. Wtedy jeszcze ani on, ani Nastula nie wiedzieli, że Wojnarowicz już w pierwszej rundzie zmierzy się z absolutnym faworytem, Francuzem Teddym Rinerem, który wygrał trzy ostatnie edycje mistrzostw świata.

Błach medalu wypatruje, bo jest przekonany, że pierwszy taki sukces od 1996 roku, bardzo pomógłby federacji. - Po jego zdobyciu wskoczylibyśmy do tzw. pierwszej grupy finansowania i dostawalibyśmy z ministerstwa sportu więcej. Teraz jesteśmy w drugiej grupie, w której znajdują się dyscypliny z punktowanymi miejscami z ostatnich igrzysk. W trzeciej grupie są ci, co nie mieli nic - tłumaczy Błach.

To już nie wróci

- Kasa to nie wszystko. Teraz po prostu jest inaczej niż w czasach moich czy Waldka Legienia. My mieliśmy inne motywacje niż dzisiejsza młodzież. W klubie obserwuję, jak to wygląda. Rodzice nie przyprowadzają na judo dzieciaków po to, by kiedyś zostały mistrzami, tylko po to, żeby się poruszały, by były zdrowsze. A te dzieciaki mają duży wybór i za chwilę chcą spróbować czegoś innego. Mało kto decyduje się rozpocząć przygodę z prawdziwym, wyczynowym sportem - mówi Nastula.

Innych, niedostępnych kiedyś rzeczy, próbują nie tylko młodzi. W ubiegłym roku Nastula i Wroński zmierzyli się w walce na zasadach MMA (wygrał Nastula). - To normalne, że ludzi różne rzeczy pociągają. Poza tym sportowcem nie jest się przez całe życie, a zarobić trzeba - mówi Wroński, który wie, że MMA ciągnie też Janikowskiego. - Siłą przy zapasach nie zatrzyma go nikt. Ale jeśli w Londynie zdobędzie medal, to sądzę, że na pewno nie będzie już myślał o MMA. Wtedy odczuje, jakim szacunkiem kibice darzą medalistów olimpijskich, zrozumie, co naprawdę jest sukcesem i jego stosunek do tamtych walk się zmieni - twierdzi Wroński.

- Zmieniła się na pewno sytuacja w sporcie - zauważa Błach. - Kiedyś w klubach były etaty dla trenerów, a dziś ci ludzie muszą mieć inne zajęcia, bo w klubach pracują tylko dodatkowo. Kiedyś mogli w stu procentach poświęcić się zawodnikom, dziś, nie mając dobrego wynagrodzenia, myślą o innej pracy - dodaje prezes Polskiego Związku Judo. - Na pewno byłoby lepiej, gdyby trenerzy mogli się koncentrować wyłącznie na prowadzeniu zajęć, ale z tego, co się orientuję, to na zachodzie tacy ludzie też muszą wchodzić w inne, dodatkowe zajęcia. Po prostu czasy się zmieniły i to, co było już nie wróci - podsumowuje Nastula.