niedziela, 28 października 2012

Sprawa Olewnika. Tę historię trzeba napisać od nowa


28 października 2012, 8:14
Foto: PAP | Video: tvn24 Dom Krzysztofa Olewnika w Drobinie

W noc zniknięcia Krzysztofa Olewnika nikt nie słyszał głośnego auta bandytów. Nikt też ich nie widział. Herszt porywaczy z kompanami nie weszli do domu Krzysztofa. On sam, w momencie porwania mógł być poza domem. Wersja przestępcy Artura Rechula, w jaką uwierzyła olsztyńska prokuratura i płocki sąd, okazała się nieprawdziwa. Czy po latach w końcu poznamy prawdę o jego roli w sprawie? Analiza dziennikarza śledczego tvn24.pl Macieja Dudy.

Co stało się w domu Olewników? Nocny eksperyment prokuratury

W Drobinie pod...
czytaj dalej »
Prokuratorzy z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku w piątek i w sobotnią noc, w 11 rocznicę zniknięcia syna Włodzimierza Olewnika sprawdzali jedno: Czy wersja jaką ustaliły poprzednie prokuratury i sąd w Płocku odpowiada faktom. Bezsprzecznie okazało się, że nie. Świadkowie jak i podejrzani oraz oskarżeni nie mówili prawdy.

Nie bez przyczyny używam zwrotu "rocznicę zniknięcia", a nie  "porwania". Bowiem nie ma już dziś jednoznacznego dowodu, by w nocy z 26 na 27 października 2001 roku Krzysztof Olewnik został porwany ze swojego domu na przedmieściach Drobina, małego miasteczka na Mazowszu.

Sam się zgłosił

Prokuratorzy wraz z policjantami w piątek i sobotę weryfikowali opis porwania jaką przedstawił Artur Rechul - jeden ze skazanych w 2007 roku za porwanie.

Tylko część jego słów pośrednio potwierdzili pozostali skazani: Ireneusz Piotrowski i Sławomir Kościuk. Rechul pięć lat temu sam się zgłosił na policję i przyznał, że brał udział w porwaniu. Tylko z jego relacji wiadomo, jaki mogło mieć ono przebieg.

Oprócz wersji Rechula prokuratorzy weryfikowali także zeznania uczestników "przyjęcia" dla policjantów, jakie odbyło się w domu Krzysztofa przed jego zniknięciem, a także zeznania świadków, którzy np. w nocy mieli widzieć porywaczy i krążące po Drobinie samochody.

Nocny eksperyment w domu Krzysztofa Olewnika
Wideo: tvn24 Nocny eksperyment w domu Krzysztofa Olewnika

To nie było tak

W sumie, śledczy przeprowadzili osiem ekspertymentów. O szczegółach teraz nie chcą mówić – zapowiadają komunikat w najbliższych dniach.

Wiemy jednak na pewno, że prokuratorzy i policjanci negatywnie zweryfikowali filary dotychczasowej wersji o porwaniu Krzysztofa.

Prokuratura mogła ochronić porywaczy Olewnika

Krzysztof Olewnik...
czytaj dalej »
1. Bandyci nie weszli do domu przez basen. W piątek, policjanci udający bandytów dwukrotnie czekali w polu kukurydzy, w którym skazani za porwanie mieli oczekiwać na sygnał Franiewskiego (herszt skazanych za porwanie – red.) do wejścia do domu. Policjanci przechodzili przez specjalną folię, a później wchodzili do pomieszczenia z basenem. W obu przypadkach zostawiali ślady piasku i błota. Tymczasem, na filmie z oględzin domu Krzysztofa tuż po jego zniknięciu (z soboty 27 października 2001 r. - red.) nie ma żadnych śladów butów na podłodze. Może to także świadczyć o tym, że ktoś te ślady sprzątnął lub bandyci weszli w inny sposób do domu. Każda z tych wersji oznacza jedno: Zniknięcie Krzysztofa wyglądało zupełnie inaczej, niż mówi o tym wersja ustalona w sądzie.

2.  Policjant, który posturą przypominał Wojciecha Franiewskiego nie mógłby wejść do domu wspinając się na balkon z tyłu domu. Funkcjonariusz, który grał rolę Franiewskiego był nawet wyższy, a także sprawniejszy od nieżyjącego już bandyty. Mimo, to nie potrafił wejść na balkon. Jedna z wersji wydarzeń zakładała, że Franiewskiemu pomagali gangsterzy z Nowego Dworu Mazowieckiego. Mieli go podsadzić. Śledczy sprawdzili także tę wersję. Policjanta podsadzono. Nie miał możliwości, by podciągnąć się na balkon.

Późną jesienią koniec pierwszego śledztwa ws. śmierci Olewnika

Śledztwo, w...
czytaj dalej »
Ponadto na jaw wyszła jeszcze jedna okoliczność. Przypomnijmy, że według obowiązującej wersji Franiewski wszedł do domu, gdy trwała jeszcze impreza (potem otworzył drzwi od pomieszczenia z basenem swoim kompanom). Policjant, który odgrywał rolę bandyty przy próbach wejścia na balkon robił bardzo dużo hałasu. Trudno zatem sądzić, by Franiewski – bandyta z wieloletnim doświadczeniem – był tak nieroztropny, aby wdrapywać się na nieosiągalny balkon, robić przy tym harmider, gdy za oknami bawią się dobrze go znający policjanci z Płocka.

 

1. Bandyci nie weszli do domu Olewnika przez basen
2. Franiewski nie mógł wspiąć się na balkon, a nawet jeśli, to nie mógł zostać niezauważony
3. Żona Jacka K. nie mogła rozpoznać porywaczy siedzących w samochodzie pod domem Olewnika
4. Sąsiedzi nie mogli słyszeć samochodu porywaczy
5. Potwierdzono godziny, w jakich Olewnik miał rozwozić policjantów po imprezie do domów

CO WSTĘPNIE WYKAZAŁ EKSPERYMENT PROKURATURY

3.  Żona Jacka K. (przyjaciela Krzysztofa - red.) nie mogła widzieć porywaczy. Kobieta w swoich zeznaniach szczegółowo opisała mężczyzn, których widziała w nocy przed zniknięciem Krzysztofa w samochodzie stojącym pod latarnią niedaleko jego domu. Na tej podstawie ustalono pózniej jednego z podejrzanych, choć finalnie nie został on oskarżony, a zamiast niego skazano Artura Rechula. Śledczy wsiedli do poloneza, podobnego do tego, którym bandyci mieli wywieźć Krzysztofa. Druga grupa funckjonariuszy jechała tą samą drogą, co żona Jacka K. Nie udało im się rozpoznać, którzy z ich kolegówe siedzą w polonezie.

Trzy lata temu okazało się, że Jacek K., przyjaciel i wspólnik Krzysztofa jest podejrzany o współudział w jego porwaniu. Według oficjalnej wersji, to Jacek K. był pierwszym, który odkrył porwanie Krzysztofa.

4.  Sąsiedzi nie słyszeli samochodu porywaczy. Artur Rechul wyjaśniał w prokuraturze i w sądzie, że porywacze przyjechali jego polonezem, a potem tym wozem wywieźli skrępowanego Krzysztofa. Twierdził, że polonez miał urwany tłumik i przez to był bardzo głośny. Jednak pobliscy mieszkańcy zeznawali, że nie słyszeli żadnego auta, w porze, o której porywacze mieli podjeżdżać, a potem wywozić Krzysztofa. Śledczy sprawdzili, że ci sami sąsiedzi musieli bardzo dobrze słyszeć pracujacy na wysokich obrotach silnik poloneza, którym jechali policjanci odgrywający rolę bandytów. Auto miało tłumik, więc robiło mniej hałasu niż wóż porywaczy.

5. Śledczy potwierdzili godziny, w jakich Krzysztof rozwoził po imprezie policjantów bawiących się u niego w domu. Ale pamietać trzeba, że jeden z niewielu wiarygodnych swiadków widział samochód, jakim tej nocy poruszał się Krzysztof o godz. 0:30 na drobińskim rynku, oddalajacy się od domu. A to był czas, w którym Olewnik miał być uprowadzony.

Odegrał swoją rolę?

Kilka lat temu zrobiono z jego udziałem pierwszą wizję lokalną w domu i jego okolicach, Rechul zachowywał się jakby był tam pierwszy raz.

Marek Biernacki (PO), sejmowa komisja ds. Olewnika

W ten sposób upadła wersja Rechula. Ten ganster w swoich pierwszych wyjaśnieniach składanych w 2007 roku wielu rzeczy nie pamiętał, np. tego, w którym roku porwał Olewnika. Zaś inne wydarzenia opisywał bardzo szczegółowo.

Posłowie z sejmowej komisji śledczej w sprawie Olewnika uważają, że nigdy nie był w domu Krzysztofa i nauczył się swojej roli. - Kilka lat temu zrobiono z jego udziałem pierwszą wizję lokalną w domu i jego okolicach, Rechul zachowywał się jakby był tam pierwszy raz – mówi Marek Biernacki z PO, były szef komisji śledczej badającej pracę policji i prokuratury w sprawie Olewnika.

Wiosną prokuratorzy z Gdańska jeszcze raz zabrali Rechula do domu Krzysztofa. Towarzyszyła im psycholog, która przygotowywała portret psychologiczny bandyty. To po tamtym eksperymencie zapadła decyzja, by teraz zweryfikować wersję Rechula, której wcześniej uwierzyła Prokuratura Okręgowa w Olsztynie i Sąd Okręgowy w Płocku.

Włodziemierz Olewnik o eksperymencie
Wideo: tvn24 Włodziemierz Olewnik o eksperymencie

Dlaczego?

Późną jesienią koniec pierwszego śledztwa ws. śmierci Olewnika

Śledztwo, w...
czytaj dalej »
Włodzimierz Olewnik w piątek retorycznie pytał: - Dlaczego prokuratura ten eksperyment przeprowadziła dopiero teraz?

Zadaję inne pytania: Dlaczego takiego eksperymentu nie przeprowadziła prokuratura w Sierpcu, a później w Płocku zaraz po stwierdzeniu zniknięcia syna przedsiębiorcy spod Płocka? Dlaczego takiego eksperymentu w 2007 roku nie przeprowadził prokurator Wojciech Jasiński z olsztyńskiej prokuratury? Dlaczego takiego eksperymentu nie zlecił Sąd Okręgowy w Płocku, prowadząc proces oskarżonych o porwanie? Dlaczego w końcu o taki eksperyment nie wnioskowała rodzina Olewników?

Wierzyli w słowa

Do 2007 roku kolejne prokuratury wierzyły w zeznania świadków i w wyjaśnienia podejrzanych. Nikt nie sięgnął po nowoczesne metody śledcze. Dopiero po 2008 roku zrobiono badania śladów biologicznych znalezionych w domu Krzysztofa Olewnika.

Po badaniach DNA prokuratorzy odkryli krew nieznanego mężczyzny. Postawili tezę, że ktoś mógł zostać ranny lub zabity w domu Krzysztofa. Gdy te fakty ujawnił tvn24.pl, rodzina Olewników zaprzeczała, by ktoś mógł zostać zabity w noc zniknięcia ich krewnego. W ostatnim wywiadzie Włodzimierz Olewnik miał już inne zdanie. Zarzucał nawet prokuraturze, że ociąga się z ustaleniem, kto został zabity.

Eksperyment w domu Olewnika
Wideo: tvn24 Eksperyment w domu Olewnika

Badania i odkrycia

Nie ma ugody prokuratury z Olewnikami

Przed Sądem...
czytaj dalej »
Następnie śledczy sięgnęli po kolejny nowoczesny oręż. Zlecili badania fonoskopijne nagrań rozmów rodziny z porywaczami Krzysztofa. Okazało się, że na jednym nagraniu biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych odkryli, że w tle Krzysztof podpowiada porywaczowi, co ma mówić przez telefon. To odkrycie podważało wersję o jego uprowadzeniu.

Teraz zaś oskarżyciele przeprowadzili eksperyment, który bezspornie wykazał, że w domu Krzysztofa zdarzyło się coś zupełnie innego, niż w 2007 roku stwierdził sąd w Płocku skazując jego porywaczy.

Prokuratura nie ujawnia wciąż wyników przeszukań w domach i firmach rodziny Olewników. Znaleźli tam wiele nagrań audio i wideo. Eksperci z Krakowa znowu mieli pełne ręce roboty.

Umorzenie jak oskarżenie

Po ruchach prokuratury i policji wydaje się, że śledztwo zmierza ku końcowi. Jeżeli Rechul nie powie prawdy o swojej roli, albo ktoś inny nie zacznie mówić co naprawdę wydarzyło się w nocy z 26 na 27 października 2001 r., śledztwo może potrwać najwyżej rok. Przestępca mógłby na tym skorzystać, ubiegając się o skrócenie kary więzienia.

Jak ta sprawa się skończy? Mam wrażenie, że wśród osób zamieszanych w tę sprawę istnieje zmowa milczenia. Jest zbyt wiele rozbieżności w zeznaniach, których nie udaje się logicznie wytłumaczyć. Wątpię, by ktoś został oskarżony. Stawiam, że śledztwo zostanie umorzone, ale w uzasadnieniu tej decyzji prokuratorzy opiszą dokładnie - co się tak naprawdę wydarzyło, albo to, co się wydarzyć na pewno nie mogło, choć przyjęto tak, skazujac Wojciecha Franiewskiego i pozostałych.

 

Przypomnijmy "białe plamy" sprawy Olewnika i rozbieżności w wersjach świadków, które ujawnił Tvn24.pl:

- Kto i kogo zapraszał na kolację z domu Krzysztofa:
W piątek, 26 października około godz. 18 Włodzimierz Olewnik wraz z zięciem Lechem M. i Jackiem K., przyjacielem jego syna, zaczęli pić wódkę z policjantami z komendy w Płocku. Impreza odbywała się w domu Krzysztofa Olewnika. Przedsiębiorca parokrotnie zmieniał wersję o tym kto, kogo zaprosił. Zeznając tuż po zniknięciu Krzysztofa stwierdził: "mój syn (…) zrobił kolację dla grona kolegów (…)" i wymienił m.in. nazwiska płockich policjantów. Zaś matka Krzysztofa zeznawała w 2002 roku: "Z tego co wiem, to głównym organizatorem był Kęsicki (Wojciech, policjant – red.)". Później, m.in. przed sejmową komisją, przedsiębiorca zmienił swoją pierwszą wersję i też twierdził, że pomysłodawcą był Kęsicki. Natomiast część świadków - w tym zaproszeni policjanci z Płocka - twierdziło, że zaprosił ich Włodzimierz Olewnik. Do dzisiaj nie ma pewności kto był pomysłodawcą niecodziennej imprezy lokalnej policji z przedsiębiorcą i jego synem.

- Rozbieżne są też powody zorganizowania tego przyjęcia:
Na początku Włodzimierz Olewnik przedstawiał wersję, że zaproszeni zostali policjanci z lokalnej drogówki, których miał urazić Krzysztof złapany w trakcie kontroli drogowej. Jednak żaden z zaproszonych policjantów nie pracował w drogówce. Byli to funkcjonariusze z Wydziału Postępowań Administracyjnych, zajmujący się m.in. wydawaniem pozwoleń na broń. Goście dopytywani przez prokuraturę mylili się w zeznaniach, wycofywali z wcześniejszych stwierdzeń i nie potrafili jednoznacznie powiedzieć, jak przebiegała impreza, kto i po co ich na nią zaprosił oraz co ostatecznie wydarzyło się w domu.

- Gdzie była wieczorem Danuta Olewnik:
Z lektury akt sądowych wynika, że siostra Krzysztofa, Danuta Olewnik–Cieplińska i jej mąż Klaudiusz Ciepliński nie opowiedzieli o wszystkim, co robili w noc zniknięcia jej brata. W trakcie przesłuchań w 2004 twierdzili, że wieczór i część nocy 26 października (piątek) spędzili w kinie i na kręglach w Warszawie. Tego wieczora Danuta dzwoniła do Krzysztofa, bo jak twierdzi, ten miał do nich dojechać. Po tych przesłuchaniach prokuratorzy zdobyli zeznania innych świadków, którzy widzieli małżeństwo w piątek wieczorem w Płocku, w klubie "10.5". Tę rozbieżność zauważył jeden z prokuratorów i zaczął przesłuchiwać siostrę i szwagra Krzysztofa. W 2005 roku małżeństwo przyznało, że wieczorem byli także w Płocku. To ważne dla śledztwa, bo z zeznań uczestników imprezy w domu Krzysztofa wiadomo, że Krzysztof około północy był w Płocku, odwożąc policjantów z imprezy. Czy spotkał się tam z siostrą? Prokuratorzy przyznali oficjalnie, że w zeznaniach świadków mówiących o wydarzeniach z piątku i soboty są "fundamentalne rozbieżności" i niejasności.

- Kto pojechał jako pierwszy do domu Krzysztofa:
Szczepan J. i Zbigniew K., dwaj zaufani pracownicy Włodzimierza Olewnika zeznali, że na polecenie swojego szefa – przekazane przez kasjerkę zakładu - pojechali w sobotę około godz. 9 rano do domu Krzysztofa, by sprawdzić "czy coś się stało" (Olewnik nie mógł się dodzwonić do syna). Zbigniew K. był bliskim kolegą Krzysztofa, miał klucz od jego domu. Twierdzili, że pod domem spotkali się z ojcem Krzysztofa. Tej wersji zaprzecza sama kasjerka zakładów. Zeznała, że odebrała telefon nie od Włodzimierza ale od Ewy Olewnik (matki Krzysztofa) która prosiła, by jacyś pracownicy pojechali sprawdzić, co się stało w domu Krzysztofa. Kobieta utrzymuje też, że nie przekazywała tego polecenia Szczepanowi J. i Zbigniewowi K. tylko dwóm innym pracownikom. Z kolei sam ojciec przesłuchany przez policję w sobotę 27 października o godz. 11 stwierdził, że nie pamięta, z jakimi pracownikami pojawił się w domu syna dwie godziny wcześniej.

- Kto i czemu posprzątał po imprezie:
Jedna z największych luk w oficjalnej wersji to brak śladów błota i piasku, który powinni nanieść porywacze. Wchodzili oni bowiem do domu Krzysztofa, przechodząc przez pole kukurydzy. Z policyjnych oględzin wynika, że ktoś musiał posprzątać w domu Krzysztofa po imprezie, która się tam odbyła. Zmyto m.in. podłogę. Policjanci z kolei nie zabezpieczyli śladów ze stołu, które mogły dać odpowiedź, kto faktycznie był na przyjęciu. W śledztwie tłumaczyli, że Włodzimierz Olewnik powiedział im, że nie ma takiej potrzeby, bo on pamięta wszystkich biesiadników. Prokuratura wciąż wyjaśnia czy policjanci mówią prawdę. Rodzina Olewników twierdziła, że porywacze musieli zatrzeć ślady.

- Skąd ślady krwi w domu Krzysztofa:
Kolejna niejasność to ślady krwi w domu Krzysztofa. Biegli kategorycznie stwierdzili, że krew została naniesiona „statycznie”, czyli tak, jakby celowo rozmazano ją na ścianach i podłodze. Przed sejmową komisją śledczą mówił o tym także mjr Leszek Cybulski z Płocka, szef policyjnej sekcji kryminalnej. - Te ślady wyglądały, według mnie (...) tak, jakby zostały naniesione specjalnie, by podkreślić dynamiczne działanie – tłumaczył funkcjonariusz.

- Kto strzelał i do kogo:
Artur Rechul, jeden z porywaczy (skazany w 2008 roku na 12 lat więzienia) w swoich wyjaśnieniach nigdy nie wspominał o strzale, jaki padł w domu Krzysztofa. O tym fakcie przypomniał sobie dopiero w zeszłym roku, kiedy media podały, że w domu odnaleziono krew nieznanego mężczyzny i łuskę po naboju. Zeznał wtedy, że hersztowi porywaczy Wojciechowi Franiewskiemu wypalił pistolet (Franiewski został skazany w 2008 r. na dożywocie). Tym wyjaśnieniom przysłuchiwała się Danuta Olewnik-Cieplińska, której obecności na przesłuchaniu zażądał wcześniej Rechul. Prokuratorzy oficjalnie przyznają, że mają wątpliwości co do wyjaśnień Rechula, który jako jedyny ze skazanych opisał przebieg porwania Krzysztofa. Fakt, że dopiero po latach przypomniał sobie wystrzał w dniu porwania zdaniem prokuratorów może świadczyć o jego niewiarygodności.

- Dlaczego rodzina nie zgłosiła ważnego świadka:
Jedna z największych niejasności dotyczy świadka, o którym rodzina Olewników nie poinformowała prokuratury. W listopadzie 2001 r. mieszkaniec Drobina podwoził Ireneusza Piotrowskiego (skazany w 2008 roku na 14 lat więzienia za udział w porwaniu). Gangster twierdził, że pilnuje Krzysztofa. Świadek przekazał tę wiedzę zięciowi Włodzimierza Olewnika - Lechowi Mikołajewskiemu (mąż Anny Olewnik, drugiej siostry Krzysztofa – red.) - na przełomie 2001 i 2002 roku. Dopiero w 2009 roku, z innych źródeł prokuratura dowiedziała się o tym świadku. "Istnieje świadek, który nie został przesłuchany na wcześniejszych etapach śledztwa, albowiem wiedzę o jego istnieniu miała tylko rodzina Olewników, a nie policja i prokuratura. Dowiedzieliśmy się o nim dopiero w 2009 roku i wtedy go przesłuchaliśmy" - mówi nam prokurator Jarosław Paluch, szef zespołu śledczego badającego sprawę. Ustaliśmy, że zięć Włodzimierza Olewnika tłumaczył to tym, że świadek prosił go o zachowanie ich rozmowy w tajemnicy.

- Czy Krzysztof faktycznie był więziony:
Kolejna, ogromna rozbieżności jak i luk w śledztwie dotyczy tego, czy Krzysztof rzeczywiście był przetrzymywany siłą od listopada 2001 roku. Portier hotelu "Mazurkas" w Ożarowie Mazowieckim trzykrotnie zeznawał (w latach 2002 – 2008), że widział Krzysztofa całego i zdrowego w czasie, gdy według wyjaśnień skazanych za porwanie, miał być więziony na działce Wojciecha Franiewskiegow Kałuszynie. - (…) On był bardzo sympatyczny, kontaktowy – mówił o Krzysztofie Zdzisław Ś. Rozpoznał go na zdjęciach, wskazał też na fotografię rosyjskiego biznesmena z Płocka, Wiktora K., jako mężczyznę, który towarzyszył Krzysztofowi. Biznesmen prowadził interesy z firmą Krzysztofa (Wikotr K. w zeznaniach zaprzeczał, by był w „Mazurkas”). Zeznania portiera są sprzeczne z wyjaśnieniami skazanych za porwanie, którzy twierdzili, że więzili Krzysztofa. Byli też inni świadkowie, którzy zeznali, iż wiedzieli mężczyznę podobnego do Krzysztofa swobodnie chodzącego po działce herszta porywaczy. Jedna z sąsiadek Franiewskiego zeznała, że latem 2002 roku na tej działce widziała młodego mężczyznę koszącego trawę. Policjanci okazali jej zdjęcia Krzysztofa i jego znajomych. Kobieta rozpoznała bliskiego kolegę Olewnika – Dariusza C., który jest łudząco podobny do Krzysztofa. Prokuratura wciąż bada, co tak naprawdę działo się z Krzysztofem.
Policjanci, którzy w pierwszych latach prowadzili dochodzenie, są obecnie podejrzani o zaniedbania w śledztwie, przez które nie udało się im uratować Krzysztofa przed śmiercią. Oni też badali hipotezę o samouprowadzeniu, ale pod zupełnie innym kątem. Upatrywali motywów w kłopotach finansowych Krzysztofa (1 mln zł długów), a także w konflikcie z ojcem.

Najważniejsze pytania i rozbieżności






Pierwszy czołg polskiej armii wrócił do ojczyzny

Po ponad 90 latach do Polski wraca zabytkowy czołg Renault FT-17. Maszynę prawdopodobnie zdobyli bolszewicy w Polsce w czasie wojny 1920 roku.
Czołg Renault FT-17

Fot. Jacek Czarnecki/Radio ZET

Samolot wiozący maszynę wystartował w czwartek wieczorem z bazy Bagram pod Kabulem i ma wylądował na lotnisku w Krzesinach pod Poznaniem.

Niezwykła historia pierwszego czołgu Wojska Polskiego

fot. Jacek Czarnecki/Radio ZET

Maszynę odnaleziono przypadkiem na zapleczu afgańskiego Ministerstwa Obrony. Najprawdopodobniej czołg zdobyli bolszewicy w czasie wojny 1920 roku, a potem sprzedali Afganistanowi.

Choć czołg nie ma silnika ani armaty, to w zbiorach muzealnych w Polsce dotychczas nie było maszyny tego typu. Jest to najlepszy z tych, które tu były - zastrzegł jednak płk Robert Kaźmierski, attache obrony w Afganistanie. Zabytek po renowacji w poznańskim Muzeum Broni Pancernej trafi do Warszawy.

Czołg jest darem władz afgańskich dla Polaków za zaangażowanie w misję stabilizacyjną. "Ten czołg będzie symbolizował wspólną walkę Polakom i Afgańczyków z komunizmem" - tłumaczy wiceminister spraw zagranicznych Bogusław Winid.

Polacy od dłuższego czasu zabiegali o przekazanie pojazdu.

Prezydent w boju o czołg

Prezydent Komorowski rozmawiał na ten temat z prezydentem Afganistanu Hamidem Karzajem podczas wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku. Wówczas uzyskał zgodę na przekazanie pojazdu.

W polskiej armii wykorzystywano 120 produkowanych we Francji pojazdów Renault FT-17 - pierwszych czołgów na świecie wyposażonych w obrotową wieżę.

Pojazdy trafiły do 1 Pułku Czołgów, który służył w Armii Polskiej we Francji dowodzonej przez gen. Józefa Hallera. Polscy żołnierze wykorzystywali je przez cały okres międzywojenny - maszyny tego typu walczyły zarówno w Bitwie Warszawskiej 1920 r., jak i wojnie obronnej 1939 r.

Według polskiego MSZ na świecie zachowało się do naszych czasów 49 egzemplarzy FT-17.

Jacek Czarnecki/Radio ZET/PAP

poniedziałek, 22 października 2012

Red Bull Stratos: co się stało z kapsułą i balonem Baumgartnera



22.10.2012 01:57
A A A Drukuj
Pakowanie powłoki balonu

Pakowanie powłoki balonu (Fot.: Red Bull Content Pool)

Felix Baumgartner skoczył, padły trzy rekordy, projekt Red Bull Stratos zakończony sukcesem. Ale co się stało z kapsułą i balonem, który wyniósł spadochroniarza na wysokość ponad 39 km?

Skok ze stratosfery zakończony sukcesem! Podyskutuj o tym na Facebooku

- Gdy Baumgartner skoczył, w centrum kontroli misji sprawdzono, czy balon znajduje się w dogodnym położeniu i zdalnie odczepiono od niego kapsułę. Jej spadochron, który był elementem wznoszącego się zestawu i znajdował się cały czas pomiędzy balonem i kapsułą, natychmiast się otworzył. "Refowanie" (zmniejszanie powierzchni) pozwoliło okrągłej czaszy rozwinąć się do średnicy 5 metrów. Dzięki temu w pierwszej fazie opadania kapsuła przemieszczała się w pionie z prędkością około 610 metrów na minutę. Na wysokości 6 096 metrów barometryczny sensor pozwolił na automatyczne wyzwolenie blokady i rozwinięcie czaszy do pełnej średnicy 30 metrów. Od tej pory prędkość opadania wynosiła około 6 metrów na sekundę, a kapsuła dotknęła ziemi po 24 minutach spadania - poinformował zespół Red Bull Stratos.

red bull stratos, felix baumgartner

Kapsuła wylądowała w odległości ok. 88 km od miejsca startu w Roswell w Nowym Meksyku. Na dole oczekiwał 12-osobowy zespół gotowy, by podjąć sprzęt. - Zetknięcie kapsuły z ziemią spowodowało przemieszczenie zaledwie 30 procent materiału, który miał pochłonąć siłę uderzenia. Potem kapsuła delikatnie przetoczyła się na "plecy", z otwartym włazem skierowanym w niebo - przekazał team.

Felix Baumgartner: to dla mnie wciąż zbyt wiele, by to pojąć. WYWIAD

- Po dotarciu do kapsuły w pierwszej kolejności wyłączono systemy obiegu ciekłego tlenu i azotu. szef zespołu odpowiedzialnego za kapsułę Jon Wells wykonał dokumentację fotograficzną paneli kontrolnych i przełączników. Zapisano parametry instrumentów pokładowych, takie jak pozostała objętość tlenu i azotu oraz ich ciśnienie. Potem wyłączono system 15 kamer i wyjęto z nich nośniki pamięci. Następnie zespół z firmy Sage Cheshire Aerospace, który budował kapsułę zajął się wyłączeniem jej zasilania - poinformował zespół.

red bull stratos, felix baumgartner

Natomiast powłoka balonu wylądowała ok. 11 km dalej na wschód od kapsuły, 15 minut po niej. - Zgodnie z projektem balonu, gdy w stratosferze kapsuła odczepiła się od niego, pociągnęła za sobą linę wyrywając z jego powłoki jeden z polietylenowych paneli. Nietoksyczny hel został uwolniony do atmosfery. Pusta plastikowa powłoka opadła na ziemię - powiedziała ekipa. Zapakowanie powłoki na otwartą ciężarówkę trwało ok. 45 minut. Zespół powrócił do Roswell 7,5h po starcie Felixa Baumgartnera.

Nagranie z kamery Baumgartnera. WIDEO

- Kapsuła i balon drogą naziemną wróciły do siedziby Sage Cheshire Aerospace w Lancaster w Kalifornii. Część danych z kamer została zgrana do komputera jeszcze w Roswell. Pozostałymi zajmie się ekipa FlightLine Films w Las Vegas w Nevadzie. Temperatura, ciśnienie i inne zarejestrowane w czasie lotu dane będą jeszcze analizowane przez długie miesiące, zanim zostaną udostępnione naukowcom. Sam statek stratosferyczny Baumgartnera zostanie zachowany dla potomności - podkreśla team.

red bull stratos, felix baumgartner

- Ze wszystkimi wymyślnymi, delikatnymi i drogimi urządzeniami, które powstały w przełomowej technologii, kapsuła Red Bull Stratos (...) pod każdym kątem - także technicznym - wykonała swoją robotę - zaznacza Jon Wells.

Więcej informacji o projekcie można znaleźć na oficjalnej stronie Red Bull Stratos.