poniedziałek, 5 listopada 2012

Tenis. Janowicz: 'Marzenia się spełniają i to w niesamowitym tempie'


- Marzenia się spełniają i to w niesamowitym tempie - przyznał w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej Jerzy Janowicz, który dotarł do finału prestiżowego turnieju ATP Masters 1000 w paryskiej hali Bercy. Polski tenisista awansuje z 69. na 26. pozycję w rankingu światowym.
Turniej życia, ogromny skok w rankingu i popularność, a wszystko w tydzień. Pańskie marzenia chyba się właśnie spełniają i to kilka dni przed 22. urodzinami?

Faktycznie marzenia się spełniają, choć to wszystko dzieje się w niesamowitym tempie i trochę jednak zaskakującym. Kto by się spodziewał, że 21-latek i to numer 69. w świecie przebije się nagle do finału turnieju rangi Masters 1000, w którym tak daleko dochodzi najczęściej czołowa czwórka rankingu, a rzadziej zawodnicy z ósemki czy dziesiątki. To dla mnie szok i wciąż nie potrafię tego za bardzo ogarnąć. Potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko uporządkować, ułożyć w głowie.

Patrząc na transmisje można było odnieść wrażenie, że całkiem dobrze się pan odnajduje w nowej roli...

Może w telewizji czy na korcie wyglądałem na opanowanego, ale tak naprawdę to w środku mnie już nie było tak fajnie. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak ja, zwykły szaraczek, doszedłem do finału tak dużego turnieju, powyżej którego są już tylko Wielkie Szlemy i masters. Tym bardziej, że przecież wcześniej musiałem grać tu w eliminacjach, bo miałem zbyt niski ranking, żeby się znaleźć w głównej drabince. Wciąż nie do końca wiem, jak to się wszystko stało, bo jeszcze pewne rzeczy do mnie nie dotarły.

Czyli właściwie należałoby teraz szybko położyć się na kozetce u psychoanalityka?

Nie jest to najgorszy pomysł, bo chyba mało kto potrafiłby sobie samemu poradzić z takim stresem. Tym bardziej, że przeżyłem to wszystko mając zaledwie 21 lat.

Ale chyba miał pan w Paryżu czas na oswojenie się z sukcesem przy okazji kolejnych zwycięstw z dużo wyżej notowanymi rywalami?

Nie do końca. To były dla mnie po prostu kolejne mecze w turnieju. Pierwszy, drugi, trzeci i tak dzień po dniu, bez dłuższej chwili na odpoczynek i zastanowienie. Pewnie dlatego właściwie przez cały tydzień nie mogłem spać ani nie miałem apetytu. Po prostu nadmiar emocji i adrenaliny, zresztą to jeszcze nie minęło, choć kilka godzin temu skończył się finał. Nie było to dla mnie łatwe i muszę się nad tym wszystkim spokojnie zastanowić. Łatwo o rozprężenie, a nie bardzo jest na nie czas, bo przede mną trzy tygodnie odpoczynku i od razu rozpocznę przygotowania do nowego sezonu.

Zazwyczaj ktoś, kto pokonuje Murraya, Federera czy Djokovica, w kolejnej rundzie jest zagubiony i przegrywa ze słabszym rywalem. Jak panu udało się tego uniknąć?

Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Tym bardziej, że Murray miał przecież do dyspozycji meczbola i nie wykorzystał go. Mimo to wygrałem z trzecim tenisistą świata, a już dzień później musiałem wyjść na kort, żeby spotkać się z numerem dziewięć w świecie. Z Tipsarevicem zagrałem jednak w zasadzie koncertowo, szczególnie w drugim i trzecim secie. A przecież miałem już w nogach dwa mecze w eliminacjach, no i trzy jeszcze cięższe w turnieju głównym...

...w którym najniżej notowany z pokonanych przez pana rywali zajmował 20. miejsce w rankingu. Chyba każdy na pana miejscu powiedziałby o fatalnej drabince?

Przez cały turniej nie analizowałem drabinki, patrzyłem tylko na najbliższy mecz, a każda kolejna runda wydawała mi się i tak nierealna. Ten występ przyniósł mi niesamowite doświadczenia i nigdy go nie zapomnę. Powinien mi pomóc w przyszłości, nawet, jeśli nie wszystko pójdzie tak dobrze. Zresztą tutaj też pozostał pewien niedosyt. Nawet nie dlatego, że przegrałem z Ferrerem, bo to jeden z najlepszych tenisistów świata, ale dlatego, że w finale zagrałem dość słabo. Niestety, dzisiaj chyba wreszcie dało znać o sobie zmęczenie.

Rozmawiał Tomasz Dobiecki

niedziela, 4 listopada 2012

Urządzenia z bolcem i podejrzane maszyny - jak głosują Amerykanie?


Paulina Kozłowska, Michał Kolanko

2012-11-02

Pocztą lub osobiście. Kilka tygodni wcześniej lub w dniu wyborów. Za pomocą specjalnych maszyn lub listownie. Jak głosują Amerykanie?

Fot. Alex Brandon AP

Tak wygląda wcześniejsze głosowanie w stanie Maryland
+ więcej zdjęć

W Stanach Zjednoczonych dozwolone jest głosowanie za pomocą poczty, choć niektóre stany wymagają podania powodu, dla którego ktoś chce oddać głos wcześniej. Wypełnioną kartę odesłać można pocztą, przynieść do punktu wyborczego lub pojawić się w nim wcześniej i oddać głos za pomocą specjalnego urządzenia.

Ale wszystko zależy od tego, w którym stanie się mieszka. Na przykład w Oregonie i Waszyngtonie wszystkie karty do głosowania można wysłać pocztą.

Floryda i urządzenia z bolcem

Po tym, jak w 2000 roku wielu wyborców na Florydzie narzekało na nieczytelne karty i sposób głosowania, stany zaczęły inwestować w urządzenia do głosowania elektronicznego.

Dwanaście lat temu Floryda przeżyła tzw. recount, czyli ponowne liczenie głosów. Wielu wyborców, przede wszystkich starszych osób i emerytów mieszkających w tym stanie, deklarowało, że choć zagłosowało na Pata Buchanana, to miało zamiar, i było przekonanych, że głosują na Ala Gore'a. Powodem pomyłki miały być mało czytelne karty, które mogły wprowadzać wyborców w błąd.

Podczas akcji przeliczania głosów prawnicy George'a W. Busha, kandydata Partii Republikańskiej, i Ala Gore'a, który startował z nominacją Partii Demokratycznej, spierali się, jak wygląda poprawnie oddany głos, czy dziurka, którą zrobił bolec, powinna być okrągła, czy prawidłowo oddany głos może mieć otwór w kształcie półksiężyca, i czy jeśli kawałek papieru, który miał być oderwany przez dziurawiący kartę do głosowania bolec, ma być w całości oderwany, czy też może wciąż być przytwierdzony. Spierano się także o maszyny - o to, z jaką siłą należało uderzyć w wajchę, by oddać ważny głos. Walka pomiędzy prawnikami obu stron, jakkolwiek kuriozalna, to pokazała jednak, że maszyny używane w tym stanie są przestarzałe.

Ohio i podejrzane maszyny

W kluczowym dla tych wyborów stanie Ohio stosowane są elektroniczne metody głosowania - głosujący naciska na ekranie nazwisko kandydata, które chce wybrać. Ale te maszyny są podejrzane dla niektórych na amerykańskiej lewicy. Jak się bowiem okazuje, Tagg Romney - najstarszy syn Mitta - za pomocą skomplikowanej sieci inwestycji zainwestował w firmę dostarczającą maszyny wyborcze w Ohio. Dla niektórych lewicowych aktywistów to sygnał, że sztab Romneya może chcieć ingerować w elektronicznie liczone wyniki głosowań.

Jest jeszcze jedna kwestia w Ohio, która budzi wątpliwości - i to nie tylko lewicy. W tym roku praktycznie wszyscy mieszkańcy Ohio dostali pocztą formularze zgłoszeniowe, które pozwalają im otrzymać (właśnie za pomocą poczty) kartę do głosowania. Po jej wypełnieniu i odesłaniu, głos liczy się normalnie. Ale jeśli ktoś wypełnił formularz, a później dostał kartę do głosowania i z niej nie skorzystał, może mieć problem w dniu wyborów. Po przyjściu do lokalu wyborczego taki wyborca dostaje specjalną kartę - provisional ballot - które zgodnie z planem zostaną zliczone dopiero 10 dni po wyborach, po upewnieniu się, że ktoś nie zagłosował po raz drugi. Jak się ocenia, takich głosów może być nawet ćwierć miliona. A ponieważ w 2004 roku Bush wygrał z Kerrym różnicą 118 tysięcy głosów, ilość "provisional ballots" może zdecydować o wyniku. W najgorszym razie wyniki poznamy w tym roku dopiero 16 listopada.

Zagłosuj wcześniej!

Sztaby wyborcze mocno inwestują we wczesne głosowanie. Chodzi o to, by przed dniem wyborów "złapać" nie tylko głosy aktywistów i najbardziej zaangażowanych wyborców, ale także "sporadycznych" głosujących, którzy inaczej by nie zagłosowali. Wtedy wczesne głosowanie może przynieść zyski.

Rejestracja obowiązkowa, dowód niewymagany

Jest jeden czynnik, który zdecydowanie odróżnia USA od Polski. Głosować może tylko osoba, która się wcześniej zarejestrowała. Zwykle taka rejestracja jest możliwa do 5 dni przed wyborami - wszystko zależy od stanu. Tylko w niektórych stanach jest możliwa rejestracja tego samego dnia co wybory - m.in. w Wisconsin czy Minnesocie.

Na dodatek podczas samego głosowania nie zawsze trzeba pokazywać dokument ze zdjęciem - znów, procedura zależy od konkretnego stanu, w niektórych trzeba mieć prawo jazdy, legitymację studencką lub taką z NRA, w innych nie trzeba potwierdzać, że jest się tym, kim się zadeklarowało. Co może szokować - choć nie wszędzie sprawdzają, czy dana osoba ma prawo zagłosować, w zasadzie nie zdarzają się w Stanach fałszerstwa wyborcze.

Czy czeka nas powtórka z koszmaru wyborczego z Florydy? Mimo wielu prób modernizacji, system wyborczy w USA dalej pozostaje niespójny i pełen niebezpieczeństw dla wyborców oraz dla sztabów.

sobota, 3 listopada 2012

Droga 66 - Dorota Warakomska (wyd. 2010)






Warakomska: Na Route 66 czuć puls Ameryki

Trójka
17.04.2012
- Amerykański sen nie polega wcale na tym, że ma się worek pieniędzy. Chodzi o robienie tego, co się chce; bycie taką osobą, jaką pragnie się być - mówiła w Trójce Dorota Warakomska, która napisała książkę "Droga 66".

Dlaczego Dorota Warakomska postanowiła poświęcić całą książkę Route 66? - Wymyśliłam, że ta legendarna droga, najbardziej znana szosa na świecie, to idealne miejsce by szukać odpowiedzi na różne nurtujące mnie pytania - mówi w Trójce. Źródeł wyjątkowości Route 66 znana dziennikarka i korespondentka telewizyjna upatruje w jej historii: - To jedyna w Stanach szosa, która powstała z połączenia różnych małych ścieżek, biegnących przez miasteczka, wioski, osady. Inne były wytyczane po linii prostej. To naprawdę droga do serca Ameryki.

Powstała w 1926 roku, w okresie rozwoju motoryzacji, Route 66 miała dać możliwość przemieszczania się w imię wolności i zdobywania nowych przestrzeni. Opuszczona została przez podróżnych po 1985 roku, gdy została zastąpiona autostradą i oficjalnie skreślona z listy dróg krajowych. Dziś przeżywa jednak odrodzenie. Uznana za zabytek stała się jedną z większych atrakcji turystycznych Stanów Zjednoczonych.


- Dziś turyści starają się jak najszybciej przejechać jak największy dystans... i to jest podstawowy błąd. Na drodze 66 nie powinno się tak robić, bo tam w każdej wiosce, każdej napotkanej miejscowości są ekstremalnie ciekawi ludzie. Tacy, którzy przy niej wyrośli, i tacy, którzy już z pewnymi doświadczeniami odnajdująnowy początek - mówiła w rozmowie z Katarzyną Borowiecką i Michałem Nogasiem Dorota Warakomska.

John Steinbeck nazwał drogę nr 66 Drogą Matką. Dorota Warakomska dodaje miano "Aorty Ameryki". - Tam płynie krew napędzająca całe Stany Zjednoczone; tam wciąż jest żywy amerykański sen o wolności, przestrzeni, samodzielności. Amerykański sen nie polega wcale na tym, że ma się worek pieniędzy. Chodzi o robienie tego, co się chce; bycie taką osobą, jaką pragnie się być - podkreśla.

W książce Warakomska pisze: - Podążając tym szlakiem, przejechałam ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów. Na "66" spędziłam w sumie prawie pół roku. Często jeździłam zygzakiem, kierowałam się tam, gdzie mnie coś zaciekawiło. Po raz pierwszy włóczyłam się bez napiętych terminów. Byłam wolna jak ptak. Nie musiałam się spieszyć, mogłam swobodnie zmieniać plany, zatrzymywać się. Odkrywać miejsca niezwykłe, poznawać fascynujące osoby, rozmawiać bez końca. Szukać inspiracji, czerpać mądrość od ludzi dojrzałych, brać siłę od młodych." W Trójce dodała, że nie napisała tej książki dla turystów, ale dla podróżników!

Jakie momenty podróży najbardziej ją wzruszyły? Kto jest aniołem drogi 66 i czy da się ją przejechać bez grosza przy duszy? Dowiesz się, słuchając całej rozmowy z Dorotą Warakomską.



Przeczytana: 27 września, 2012

"...66 is the mother road, the road of flight". - tak ją nazwał John Steinbeck w "Gronach gniewu". Droga-Matka, Droga-Legenda, ulica Stanów Zjednoczonych, na niektórych American Dream. 3939 km - od Chicago do Los Angeles, przecina 8 stanów: Illinois, Missouri, Kansas, Oklahomę, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę oraz Kalifornię. W 1985 roku drogę 66 skreślono z listy szos krajowych, ponieważ przestała odpowiadać wymogom nowoczesnych dróg międzystanowych; okazała się zbyt wąska i zbyt kręta. Stała się jednak zabytkiem. Nakręcono o niej wiele filmów, śpiewano mnóstwo piosenek...

"Życie nie polega na tym, by liczyć oddechy, ale by cieszyć się momentami zapierającymi dech w piersiach" - mówi jedna z bohaterek w książce. Dorota Warakomska zabiera nas w fascynującą podróż, przez miasta i miasteczka, wchodzimy do przydrożnych barów, na przykład do "Eat-Rite", aby zamówić klasyczne amerykańskie śniadanie - jajecznicę z ziemniakami, zaglądamy do lodziarni Ted Drews w St. Louis, gdzie podają podobno najlepsze lody świata. Oprócz barów, knajpek, stacji benzynowych, moteli, przy drodze 66 istnieje wiele muzeów. Muzeum Dynamitu czy Muzeum drutu kolczastego to jedne z najczęściej odwiedzanych miejsc przez turystów.

Bardzo podobała mi się ta podróż, może dlatego, że przejazd drogą 66 jest w dziesiątce moich podróży marzeń. Dorota Warakomska sprawiła, że, po części, chociaż w myślach, mogłam się tam przenieść. Obawiałam się tylko, aby fascynacja Ameryką - co bez wątpienia można przypisać autorce - zniekształci trochę pewne fakty i ubarwi miejsca. Nic się takiego jednak nie stało. Warakomska jak na prawdziwą dziennikarkę przystało zachowuje dystans, nie opisuje wszystkiego z własnego punktu widzenia, tylko stara się zrozumieć fenomen kultury amerykańskiej, ale dostrzega też jej kiczowatość, elementy tandety.

"Droga 66" to nie tylko przewodnik po trasie, po barach, knajpkach czy muzeach. To przede wszystkim opowieść o ludziach. O ludziach, dla których ważna jest tożsamość, pielęgnowanie tradycji rodzinnych, ale i poczucie wolności z dala od wielkich aglomeracji i pogoni za pieniądzem. Ta właśnie poczucie wolności, nadziei jest nierozerwalnie związanie z droga 66. Zawsze będzie ona obecna w sercach Amerykanów, ponieważ przypomina im o czasach pionierów, którzy zdobywali Zachód ryzykując życie. Stała się również symbolem tysiąca możliwości do wykorzystania, no i oczywiście spełnienia amerykańskiego snu. Już Oscar Wilde zauważył, że "Amerykanie zawsze kochali swoich bohaterów i zawsze wybierali ich spośród ludzi wyjętych spod prawa”. I tu trzeba przyznać mu rację - na drodze 66 spotkać można też wielu bohaterów Ameryki - i nie są to krystalicznie czyste charaktery - to szlak słynnych przestępców, którzy wpisali się już w nieodłączną historię Ameryki. Przytoczę tu (fikcyjny) przykład jednego z filmów z drogą 66 w tle. Chodzi oczywiście o „Natural Born Killers” ("Urodzonych morderców") - kiedyś dla mnie kultowego filmu. Mickey (Woody Harrelson) i Malorie (Juliette Lewis - genialne zagrana rola) Knox są parą kochanków. Podróżują przez Stany Zjednoczone drogą 66 dokonując brutalnych morderstw na przypadkowo spotkanych, niewinnych ludziach. Zostawiają zawsze jednego żywego świadka, aby opowiedział o tym, co zobaczył. Media śledzą i relacjonują ich dokonania. Mickey i Malory stają się bohaterami i idolami nowej generacji. Film był oskarżany o gloryfikację morderstw i odebrany był dość kontrowersyjnie. Jednak twórcy filmu - Oliver Stone (reżyser) i Quentin Tarantino (autor scenariusza) twierdzili, że film przedstawia satyryczną wizję potępiającą media żądne pieniędzy, nie zważające na ludzką godność. Tu akurat zgodziłabym się z tymi panami, choć nie ma co ukrywać, aby nakręcić taki film trzeba mieć trochę nierówno pod sufitem (delikatnie oczywiście mówiąc). A z racji tego, że byłam kiedyś wielką fanką Quentina - mam do niego ogromny sentyment, a ścieżka dźwiękowa filmu należy do moich ulubionych. (dlatego musiałam wrzucić choć jeden utwór)

A wracając do książki - to chylę czoła przed panią Warakomską. Świetnie się to czytało, a raczej słuchało - bo miałam przyjemność wysłuchania audiobooka w wykonaniu autorki. I śmiem twierdzić, że książki czytanie przez autorów oddają w pełni klimat, zaangażowanie i przekaz. Dzięki pani Dorocie przemierzyłam drogę 66 i pozwoliłam swobodnie popłynąć moim myślom, tak jak w piosence:

„Would you get hip to this kindly tip
And go take that California trip
Get your kicks on Route 66”.

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/132189/droga-66