poniedziałek, 14 stycznia 2013

Owsiak: żadnych relacji z ministrem Arłukowiczem


Foto: tvn24 | Video: tvn24Jerzy Owsiak podkreślił, że z ministrem zdrowia nie ma "żadnych relacji"

- Gdybym był złośliwy, to bym poprosił o przypomnienie nazwiska pana ministra zdrowia - powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24 szef WOŚP Jerzy Owsiak, pytany jak mu się układa współpraca z ministrem Bartoszem Arłukowiczem. - Nie mam żadnych relacji i taka jest prawda - zaznaczył Owsiak.

Szef WOŚP podkreślił, że "ministerstwo zdrowia nie zareagowało w ogóle". - Nie było żadnej reakcji z pytaniem, prośbą o współpracę. Ale do tego się przyzwyczailiśmy - powiedział Owsiak.

I dodał: - Jeszcze 10, 15 lat temu mieliśmy nadzieję, bo pod koniec XX wieku z ministrami zdrowia się rozmawiało. Teraz nie i my to przyjeliśmy. Nie tracimy czasu i robimy swoje - stwierdził szef WOŚP.

WOŚP: Mamy ponad 39 mln zł. Złote serduszko sprzedane za 150 tysięcy

Wielka Orkiestra...
czytaj dalej »
"Nie wychodzi"

Owsiak podkreślił, że współpraca Orkiestry z ministerstwem "nie wychodzi". - Próbujemy rozmawiać na różne tematy, drobne, ale ważne. Wczesna diagnostyka onkologiczna, kupiliśmy urządzenia, szukaliśmy pieniędzy na zwiększone badania. To było wszystko super zorganizowane i mogliśmy się dogadać - powiedział Owsiak.

I poradził coś ministrowi zdrowia: - Jedna rada, którą mam dla pana ministra zdrowia jest taka, żeby była kompetentna osoba, która obserwuje tylko współpracę z organizacjami pozarzadowymi. Tylko to wystarczy. Taka osoba to jest zysk, jeżeli Ewa Błaszczyk stawia klinikę, to jest czysty zysk. To jest dobry biznes. W związku z tym dziwię się, że to nie powstaje. Współpraca z nami, ale nie tylko z nami, to czysty zysk. To jest jakiś kawałek, który jest robiony dobrze i pomaga na samym końcu w pieniądzach budżetowych - stwierdził szef WOŚP.

Dodał, że Orkiestra "nie chce i nie może" zastępować ministerstwa.

Cały dzień grali dla dzieci i seniorów. Wasze relacje z akcji

Dobiega końca 21....
czytaj dalej »
"Warto grać dalej"

Jerzy Owsiak nie chciał jeszcze mówić na co Orkiestra będzie zbierała w przyszłym roku. Podkreślił jednak, że temat opieki nad osobami starszymi jest "nieprawdopodobnie głęboki". - To co się wydarzyło w tej dziedzinie zdrowia, te wszystkie zaniechania są ogromne. Mówiąc brutalnie podczas finału bawimy się, ale prawda jest tragiczna. 750 łóżek to nie jest system, a loteria - powiedział Owsiak.

I dodał: - Warto chyba grać dalej, zobaczymy co zrobimy. Fundacja ma to do siebie, że nie mija rok i wszystko jest zrealizowane - zaznaczył Owsiak.

Czy Orkiestra za rok też zagra dla seniorów?
Wideo: tvn24Czy Orkiestra za rok też zagra dla seniorów?

Z politykami

Szef WOŚP poruszył też kwestię współpracy polityków z Orkiestrą. Zapewnił, że nie ma przed nią obawy, bo "wie gdzie jest granica". - Jeżeli chciałby się ktoś naprawdę bardzo mocno ogrzać to nie, ale wydaje

Zlicytuj dla WOŚP stół Durczoka i toczek Olejnik

Wśród licytacji...
czytaj dalej »
mi się, że politycy też mają ogromny dylemat. Myślę, że każdy widzi granicę i ona chyba nie została w zaden sposób przekroczona. Rozpoczeliśmy finał od listu pary prezydenckiej, był on skierowany do wolontariuszy, był on bardzo ciepły. Myślę, że politycy nie ogrzewali się zbyt mocno - podkreślił Jerzy Owsiak.

I odpowiedział niektórym, którzy zadeklarowali, że nie dadzą pieniędzy na Orkiestrę. Zbigniew Girzyński z PiS w "Kawie na ławę" w TVN24 powiedział, że nie wesprze WOŚP, bo "nie popiera lewactwa". A Jacek Kurski z Solidarnej Polski w tym samym programie zapowiedział, że "da 200 złotych tacę".

- To jest wybór tych ludzi. Mają do tego prawo. Ale myślę sobie, że dobrze, że to my zbieramy te pieniądze i później je wydajemy, ponieważ nigdy nie stosowaliśmy żadnego podziału. Obawiam się, że gdyby któryś z tych posłów miał możliwość zebrania takich pieniędzy, to być może ja jako Jurek Owsiak gdzieś bym się nie dostał. Że ten sposób myślenia - na to daję, a na to nie - spowodowałby, że taki pan powiedziałby, że na to łóżko nie wejdę, bo mi się nie należy. My nie mamy takich problemów - zaznaczył Owsiak.

I dodał: - Jeżeli dziecko pana Kurskiego czy drugiego posła miałoby jakikolwiek kłopot medyczny, to jeśli tylko będziemy mogli pomóc, to zawsze pomożemy. Jeżeli pan Kurski w podeszłym wieku będzie chciał się leczyć, to daj Boże, żeby to łóżko na niego czekało. Myślę, że jeśli będzie tam naklejone serduszko, to pan Kurski też się na nim położy. To jest niezwykle zła rzecz, zwłaszcza u polityków. Jeśli ktoś się obnosi z tym, że nie pomógł, bo nie popiera lewactwa, to gdzie tu jest jakieś lewactwo - pytał Owsiak.

WOŚP a politycy. Jerzy Owsiak opowiada o relacjach z politykami
Wideo: tvn24WOŚP a politycy. Jerzy Owsiak opowiada o relacjach z politykami

O eutanazji

Jerzy Owsiak odniósł się też do burzy, którą wywołały jego słowa na temat eutanazji. Pod koniec grudnia w wywiadzie Owsiak podkreślił: - Osobiście dopuszczam taki sposób pomocy, bo ja to tak rozumiem - eutanazja to dla mnie pomoc starszym w cierpieniach. Wypowiedź ta wywołała dyskusję w mediach, po której prezes WOŚP napisał list otwarty.

A w TVN24 Owsiak wyjaśniał wówczas swoje słowa. - Nie jestem za eutanazją i nigdy nie byłem. Mówię o dylematach człowieka, który ma odwagę przyznać się do tego, że gdy ogląda cierpienie, to pyta o jego sens. Dyskusja i wymiana poglądów jest ważna - mówił Owsiak w TVN24.

WOŚP gra w Nowym Jorku

Amerykańska...
czytaj dalej »
W "Faktach po Faktach" szef WOŚP powiedział: - Mam swoje prywatne myśli, chcę też mieć prawo je wygłaszać. Myślę, że wszyscy rozsądni ludzie widzą, że te 21 lat to jest dowód na to, w jaki sposób walczyliśmy o każde życie. Nie byłoby słowa eutanazja, to byłoby coś innego. Nie było takiego roku, żeby ktoś z czymś nie wyskoczył - powiedział Owsiak.

Podkreślił, że z chęcią słuchałby dyskusji na temat prawa do eutanazji. - To były moje prywatne myśli, ale sam nadstawiam ucha na tego rodzaju dyskusje, które są niezwykle ważne dla wielu ludzi - zapewnił szef WOŚP.

I dodał, że "może niefortunnym było, że wywiad się ukazał teraz". - Może gdyby ukazał się w kwietniu, mówilibyśmy o czymś innym. W tym wywiadzie rozmawialiśmy w kontekście seniorów - zaznaczył.

Dwa cele

W czasie 21. Finału WOŚP zebrała blisko 40 mln zł - poinformował w poniedziałek na konferencji prasowej Jurek Owsiak. Jak zaznaczył, jest to zadeklarowana kwota; na konto fundacji wpłynęło już ponad 2,2 mln zł.

Ryszard Kalisz i Krzysztof Dobies o tym jak WOŚP zmienia świat

Poseł SLD i...
czytaj dalej »
W tym roku WOŚP postanowiła profesjonalnie podjąć tematykę związaną z geriatrią. Fundacja podkreśla, że w Polsce jest tylko ok. 270 geriatrów, funkcjonuje 35 oddziałów geriatrycznych, co daje ok. 750 łóżek. WOŚP chce je wyposażyć w nowoczesne łóżka i sprzęt, koszt jednego miejsca na takim oddziale to ok. 20 tys. zł; 15 mln zł pozwoli fundacji na wymianę sprzętu i wyposażenie wszystkich istniejących obecnie oddziałów.

Za środki zebrane w czasie tegorocznego Finału fundacja chce kupić m.in. materace przeciwodleżynowe, regulowane łóżka (z wyposażeniem), ultrasonografy przyłóżkowe, urządzenia do rehabilitacji ruchowej, balkoniki ułatwiające chodzenie, wózki inwalidzkie, pompy infuzyjne i żywieniowe.

Pieniądze z tegorocznej zbiórki zostaną także przeznaczone na wymianę sprzętu medycznego do leczenia dzieci, który WOŚP kupiła kilkanaście lat temu.

"Jan Heweliusz" zatonął 20 lat temu

nat 14-01-2013, ostatnia aktualizacja 14-01-2013 00:00
Ocaleni pasażerowie
autor: Piotr Janowski
źródło: Fotorzepa
Ocaleni pasażerowie "Heweliusza"

14 stycznia 1993 roku na Morzu Bałtyckim u wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia w czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad zatonął polski prom "Jan Heweliusz". W katastrofie zginęło 55 osób

"Jan Heweliusz" został zbudowany w roku 1977 w Norwegii. Od początku nie cieszył się dobrą opinią, przed zatonięciem miał blisko 30 wypadków m.in. awarię silnika, a we wrześniu 1986 roku wybuchł na nim pożar. Armator - Polskie Linie Oceaniczne - wykonał wówczas nielegalny remont i zalał spalony pokład betonem, który go dodatkowo przeciążył, powiększając problemy ze statecznością, które prom miał od początku ze względu na wadliwie zbudowaną nadbudówkę i system balastowy.

"Jan Heweliusz" miał wypłynąć w kolejny rejs ze Świnoujścia do szwedzkiego Ystad 13 stycznia 1993 roku. Tego dnia na Bałtyku szalał sztorm, siła wiatru wynosiła w porywach do 9 stopni w skali Beauforta. Jednak dla doświadczonych marynarzy taka pogoda nie stanowiła przeszkody w żegludze.

Prom miał wyruszyć o godz. 21.30. Okazało się jednak, że uszkodzona jest furta rufowa, czyli klapa zamykająca wnętrze pokładu kolejowo-samochodowego. Naprawa potrwała dwie godziny i o 23.30 prom wypłynął. Na pokładzie znajdowały się 64 osoby: pasażerowie i członkowie załogi, 28 tirów i 10 wagonów kolejowych.

Rejs przebiegał normalnie do ok. godz. 3.30, kiedy na morzu zaczął się sztorm. Prom płynął wówczas wzdłuż wybrzeży Rugii. Ok. godz. 4.00, gdy "Jan Heweliusz" minął północno-zachodni cypel wyspy, huragan uderzył w jego burtę z rzadko spotykaną siłą 12 stopni w skali Beauforta.

Kapitan Andrzej Ułasiewicz próbował ratować jednostkę poprzez ustawienie jej dziobem w kierunku fal, jednak bezskutecznie. O 4.30 kapitan w obliczu coraz większego przechyłu jednostki, kapitan nakazał jej opuszczenie.

Ewakuacja promu była wyjątkowo trudna w związku z silnym wiatrem, wysokimi falami i unoszącym się w powietrzu pyłem wodnym, który utrudniał oddychanie i ograniczał widoczność. Być może utrudniała ją także duża prędkość jaką miał statek z chwili uderzenia huraganu. O godz. 4.40 przechył statku wynosił już 30 stopni. 7 minut później "Jan Heweliusz" po raz pierwszy wysłał sygnał SOS. Odebrały go stacja Rone na Bornholmie, polski prom "Nieborów" i stacja "Arkona-Radio".

Rosnący przechył i ciężkie warunki pogodowe uniemożliwiły załodze spuszczenie szalup, mimo to prowadzono akcję ratunkową, którą kierował drugi oficer, Mariusz Schwebs. Marynarze podawali pasażerom pasy ratunkowe i kapoki. Na wodę spuszczono siedem tratw. Kapitan Andrzej Ułasiewicz, pierwszy oficer Roger Janicki i trzeci oficer Janusz Lewandowski do końca pozostali na mostku kapitańskim.

O godz. 4.50 stacja Witowo-Radio zaalarmowała Polskie Ratownictwo Okrętowe w Gdyni. Przez następne pięć minut stacja "Arkona" prosiła "Heweliusza" o podanie dokładnego położenia. Z tonącego statku doszły tylko słowa: "My position is...". O 5.10 w eterze zapadła cisza. 40 minut później "Jan Heweliusz" przewrócił się stępką do góry, by o godz. 11.00 zatonąć.

Na pomoc statkowi pospieszyły inne jednostki. O 5.15 do akcji ratowniczej przestąpiły promy "Nieborów" i "Kopernik". Pół godziny później dołączyły do nich niemiecki holownik ratowniczy "Arkona" i polski statek "Huragan". O 7.00 nad miejsce tragedii nadleciały niemieckie, duńskie i szwedzkie helikoptery. Z uwagi na wyjątkowe warunki pogodowe akcja ratunkowa była niezwykle trudna. W czasie jej trwania zginęła część rozbitków.

Następnego dnia o godz. 16.45 akcja ratownicza została zakończona. W katastrofie zginęło 55 osób: 20 członków załogi i 35 pasażerów, uratowano zaledwie 9 ludzi. Ciał 10 osób nie odnaleziono. Zatonięcie promu kolejowo-samochodowego "Jan Heweliusz" jest uznawane za największą z katastrof polskich statków w czasie pokoju.

Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza w Gdyni, przez 6 lat zajmowały się badaniem przyczyn wypadku. Ostatecznie Odwoławcza Izba Morska w Gdańsku z siedzibą w Gdyni uznała, że prom nie nadawał się do żeglugi, a odpowiedzialnym za to był jego szczeciński armator, spółka "Euroafrica" i właściciel statku, który dopuścił go do eksploatacji wiedząc o jego wadach konstrukcyjnych. Współwinnym tragedii uznano także Polski Rejestr Statków i Urząd Morski w Szczecinie oraz zmarłego w katastrofie dowódcę jednostki, kpt. Andrzeja Ułasiewicza, który zdecydował się wyjść w morze mimo ekstremalnych warunków pogodowych.


Sprawa została skierowana do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który w marcu 2005 roku przyznał odszkodowania 4,6 tys. euro za straty moralne każdemu z jedenaściorga krewnych i członków rodzin ofiar katastrofy promu. Według Trybunału, Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie rozpatrzyły sprawy zatonięcia promu w sposób bezstronny. Zdaniem Trybunału pogwałcona została jedna z zasad Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (ten sam sędzia prowadził postępowanie śledcze, a następnie orzekał jako przewodniczący składu).

Wrak "Jana Heweliusza" osiadł na głębokości 27 metrów.

niedziela, 13 stycznia 2013

Olisadebe. Pożegnanie z bohaterem

11 sty, 00:01

Jeszcze dziesięć lat temu jego nazwisko było znane niemal każdemu Polakowi. Emmanuel Olisadebe był najbardziej rozpoznawalnym polskim piłkarzem. Dziś już zapomniany żegna się z aktywnym uprawianiem sportu. O kontrowersjach, jakie wzbudzał, nikt już zdaje się nie pamiętać.

Emmanuel Olisadebe
fot. Tomasz Markowski/Newspix

- Nastały takie czasy, że w kadrze są - jak to nazwali dziennikarze - "farbowane lisy". My tych "farbowanych lisów" nie mamy dużo - tłumaczył się tuż przed Euro 2012, selekcjoner Franciszek Smuda. Nastawienie kibiców do piłkarzy, którzy nie urodzili się w naszym kraju, a na drodze urzędowej uzyskali polski paszport, było bardzo negatywne. Zupełnie inaczej patrzono na to, na początku minionej dekady. Z wielką radością przyjęto przyznanie polskiego obywatelstwa Emmanuelowi Olisadebe. Nigeryjczyk był ostatnią deską ratunku dla polskiego futbolu.

Nie znał hymnu? Nie szkodzi

Z Polską nie miał więcej wspólnego od każdego innego obcokrajowca pracującego w naszym kraju. Nie znał języka, nie mówiąc już o hymnie, czy historii. Nikt na to zupełnie nie zwracał uwagi. To się nie liczyło, trzeba było jak najszybciej ratować polski futbol, pogrążony od lat w chaosie. Do 2002 roku bowiem, Biało-Czerwoni przez szesnaście kolejnych lat nie zdołali się zakwalifikować ani do finałów mistrzostw świata ani Europy.

Inicjatorem nadania paszportu Olisadebe był selekcjoner Jerzy Engel, który nigeryjskiego piłkarza poznał jeszcze podczas swojej pracy w Polonii Warszawa. Do pomysłu udało się przekonać prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego i wkrótce zawodnik w trybie ekspresowym odbierał nowy dokument tożsamości.

Już w debiucie strzelił gola z Rumunią. Kolejne dwie bramki dołożył w niezwykle ważnym meczu z Ukrainą, czym przyczynił się do sensacyjnego wtedy zwycięstwa. Kolejne jego gole dały Polsce historyczny awans do finałów mistrzostw świata z pierwszego miejsca w grupie. Olisadebe stał się marką, rozpoznawalną na całym świecie. "Der schwarze Husar aus Afrika" ("Czarny husarz z Afryki"), "Farebny Polak" ("Farbowany Polak") - to tylko niektóre tytuły artykułów z zagranicznych mediów, opisujących nową gwiazdę futbolu.

"Emsi" - czyli nieśmiały mistrz ceremonii

Został narodowym bohaterem. Na niego była zwrócona uwaga kibiców i to on zbierał brawa. Był prawdziwym "mistrzem ceremonii". Tak nazwali go, grający z nim w reprezentacji bracia Marcin i Michał Żewłakow, opisując go tylko dwoma pierwszymi literami tego wyrażenia. MC - czyli "Emsi", jeśli chcemy wymówić to po angielsku. Taki pseudonim przylgnął do niego na lata.

Był gwiazdą, ale tylko na boisku, poza nim zawsze małomówny, nieśmiały, zamknięty w sobie. W autobusie wiozącym piłkarzy reprezentacji siadał zazwyczaj sam, a wzrok wbijał w okno. Na początku rozmawiał właściwie tylko ze wspomnianymi wcześniej bliźniakami. Znał ich z Polonii Warszawa, a do tego tylko oni potrafili porozumieć się z nim po angielsku.

Część zawodników zazdrościła mu sławy, ale rzadko mówili o tym głośno. - Szkoda, że ja nie jestem czarny - miał mówić niemieckim mediom, Tomasz Hajto. - Też byłbym wtedy gwiazdą, prawda?

Ostatni świetny mecz rozegrał w 2002 roku, w finałach mistrzostw świata przeciwko USA, trafiając do bramki już w 3. minucie. Mundial w Korei i Japonii był dla niego, jak i całej reprezentacji nieudany. Przez dwa lata dał jednak polskim kibicom tyle radości, że jeszcze długo uważano go za piłkarza z największym potencjałem. Niewiele brakowało, a trafiłby nie do naszego kraju, a zupełnie gdzie indziej.

Olisade(r)be strzela gole Brazylii i prosi o azyl w Japonii

Gdyby nie został piłkarzem, pewnie skończyłby studia informatyczne. Kształcił się już nawet w tym kierunku, zanim opuścił Nigerię. - Olisadebe był pod moją opieką w Ilorin, w Kwara State. Ułatwiłem mu przeniesienie się z mojej akademii do klubu Doyin Babes Ilorin. Był bardzo dobrym uczniem, który bez problemów łączył naukę z otwierającą się przed nim piłkarską karierą - wyjawił jeden z jego pierwszych trenerów, Oscar Ezinwa.

Jako student wyższej uczelni w Ilorin, został powołany do reprezentacji Nigerii na Uniwersjadę w Fukuoce. Z kadrą studentów wybrał się w swoją pierwszą daleką podróż, do Japonii. Początkowo selekcjoner Fanny Amun trzymał go na ławce. Dał mu jednak zagrać w "meczu o pietruszkę" z Brazylią. To był popis przyszłego reprezentanta Polski, zdobył dwie bramki, przyczyniając się do sensacyjnego zwycięstwa swojego zespołu 4:1. W protokole meczowym nie znalazło się jednak jego nazwisko, a przekręcona wersja - Olisaderbe.

Nigeria zanotowała słaby start, ale nic dziwnego. - Byliśmy jeszcze w samolocie, gdy turniej już trwał. Przybyliśmy na miejsce zaledwie godzinę przed naszym drugim meczem. Organizatorzy się zlitowali i przełożyli spotkanie o kolejne dwie godziny. Ale i tak niczego wielkiego nie zwojowaliśmy. Ostatecznie zajęliśmy ósme miejsce - wspominał inny piłkarz tamtej ekipy, Gordon Ogbe.

Fatalna organizacja wyjazdu raziła w oczy w zderzeniu z nowoczesnym miastem Kasuga, gdzie ulokowano sportowców-studentów. Olisadebe i kilku innych piłkarzy postanowiło działać. Jeszcze w trakcie zawodów poinformowali sztab trenerski, że chcą się ubiegać o azyl w Japonii. Z trudem udało się ich odwieźć od tego pomysłu.

Dostał rozkład jazdy autobusów

W 1997 roku już jako piłkarz dostał propozycję gry w naszym kraju. Odnaleźli go łowcy talentów pracujący dla menedżera, Ryszarda Szustera. - Jadę do Polski - poinformował swoją matkę młody piłkarz. - Holland? - krzyknęła uradowana Nwasiwe Olisadebe. Syn jednak poprawił ją, że kraj do którego się wybiera, zaczyna się od litery "P".

Mógł grać w Ruchu Chorzów, ale Szuster zerwał negocjacje, gdy dowiedział się, że klub szykuje transfer za jego plecami. Potrenował chwilę z Wisłą Kraków, ale klub z Reymonta twierdził, że kwota jaką trzeba zapłacić za zawodnika jest zbyt wygórowana. Udało się ostatecznie z Polonią Warszawa, gdzie trafił za 150 tysięcy dolarów.

Wygląd miejsca, w jakim się znalazł zaskoczył go. Odrapany klubowy budynek z tynkiem opadającym ze ścian sprawiał przygnębiające wrażenie. Do tego unoszący się wszędzie zapach chloru, a zaraz obok niszczejący, dawno nieużywany basen. - Myślałem, że dostanę przynajmniej jeden samochód - wspominał Olisadebe. Zamiast tego w klubie otrzymał rozkład jazdy autobusów komunikacji miejskiej.

To go do końca jednak nie zraziło. Szybko stał się gwiazdą polskiej ligi, aż w końcu trafił do reprezentacji. Znalazł się też na niego hojny kupiec. Będącego w szczycie formy napastnika wykupił Panathinaikos Ateny.

Mogło dojść do skandalu

W Grecji "Manolis", jak go tam nazwano radził sobie ze zmiennym szczęściem, ale miejscowi kibice i tak darzyli go sympatią. Do dziś wspominane są jego niektóre bramki i nawet świętowane ich rocznice. Z roku na rok grał coraz gorzej, w reprezentacji Polski znaczył coraz mniej. Goli już nie strzelał.

Właśnie wtedy pojawiły się pierwsze podejrzenia, że Olisadebe jest starszy niż wszyscy myślą, a swój prawdziwy wiek ukrywa. Niektórzy twierdzili, że urodzony według dokumentów 22 grudnia 1978 piłkarz, może być nawet o sześć lat starszy. - Znam osobę, która osobiście przywiozła mu z Nigerii nowe papiery. To piłkarz, który ma za sobą grę w Polsce - stwierdził na łamach książki "Afryka gola!", Mirosław Skorupski, pośredniczący w transferach zawodników z "Czarnego Lądu".

Według niego niewiele brakowało, aby doszło do skandalu. - Kiedy Olisadebe brał ślub w Warszawie, to do restauracji na Senatorskiej, gdzie odbywała się impreza, przyszła grupa czarnoskórych piłkarzy. Chcieli życzyć swojemu koledze wszystkiego dobrego i razem pobiesiadować. On ich jednak nie wpuścił do środka, tłumacząc to brakiem miejsca. Chłopcy byli wściekli. Wtedy o mało co prawda nie wyszła na jaw. Zawodnicy z Nigerii sami pytali mnie, czy ujawnić dokumenty czy nie. Powiedziałem im - dajcie spokój, przecież akurat wtedy był na topie. Z tego, co mi wiadomo, stare dokumenty dotyczące wieku piłkarza są jeszcze w Polsce - powiedział Michałowi Zichlarzowi, Skorupski. Sprawy ostatecznie nie wyjaśniono.

Chiński upadek

Z czasem Olisadebe przestał utrzymywać relacje z Polską. Gdy z Europy wyjechał do Chin, niewielu to zauważyło. W Henan Jianye radził sobie całkiem nieźle, aż do pewnego feralnego dnia, gdy doznał kontuzji.

Kiedy upadł i chwycił się z kolano, było już wiadomo, że nie jest dobrze. Nie wytrzymało więzadło w lewym kolanie. - Chciałem przejąć piłkę, a następnie zatrzymać się tak, aby pozbyć się kryjącego mnie zawodnika. Okazało się, że to za duży ciężar dla mojej nogi - opowiadał chińskiemu reporterowi piłkarz leżący w kraciastej biało-niebieskiej piżamie na szpitalnym łóżku.

Był jeszcze wtedy pełen optymizmu i zapału do gry. Kreślił scenariusze, porównywał swoje umiejętności do Thierry'ego Henry. Nie przypuszczał, że to początek końca. Chciał spróbować jeszcze gry w słabszych greckich klubach. Ale skończyło się zaledwie na kilku występach. Pod koniec minionego roku, zdecydował, że zakończy karierę.

Po rozstaniu z boiskiem wrócił do Nigerii i zamieszkał w Lagos. Niektórzy o nim całkiem zapomnieli, dla innych pozostał bohaterem, "Czarnieckim", który otworzył przed Polską bramy mundialu.

Przemysław Gajzler