niedziela, 24 lutego 2013

Katie Taylor, najlepsza bokserka w historii: Bóg jest moim psychologiem


Joanna Derkaczew
 
14.02.2013 , aktualizacja: 01.02.2013 15:42
A A A Drukuj
Katie Taylor podczas walki półfinałowej kobiet w wadze lekkiej na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, 8 sierpnia 2012 r. Nazajutrz została mistrzynią olimpijską

Katie Taylor podczas walki półfinałowej kobiet w wadze lekkiej na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, 8 sierpnia 2012 r. Nazajutrz została mistrzynią olimpijską (Fot. DAMIR SAGOLJ/REUTERS/FORUM)

Pierwszą walkę stoczyła z wspieraną przez widzów w Londynie Brytyjką Natashą Jonas. Następnego dnia brytyjski ''Guardian'' przyznał: ''Katie jest prawdopodobnie najlepszą bokserką, jaka kiedykolwiek żyła i żyć będzie''
Gdy 9 sierpnia 2012 roku w londyńskiej hali olimpijskiej ExCel Arena irlandzka pięściarka Katie Taylor i Rosjanka Sofia Oczigawa zadawały sobie ostatnie ciosy, Jimmy Magee był już bliski rozpaczy.

- Punkt zdobywa młode dziewczę z Bray, młoda dama z Bray, młoda kobieta z Bray, ach, teraz jest już chyba poprawnie - tę wyliczankę weteran irlandzkich sprawozdawców sportowych powtarzał bezradnie przy każdym uderzeniu, którym 26-letnia Taylor zbliżała się do zwycięstwa.

Kilkanaście minut później, gdy sędziowie ogłosili werdykt i Taylor oficjalnie stała się pierwszą w historii igrzysk olimpijskich złotą medalistką w boksie kobiecym wagi do 60 kg, komentator nadal łamał sobie język. W jego 60-letniej karierze nie zdarzyło się jeszcze, by boksera, na którego sukces czekał cały załamany kryzysem ekonomicznym naród, musiał nazywać inaczej niż ''nasz człowiek'' czy ''ten dzielny chłopak''. Zwroty takie jak ''zabójcze pięści tej damy'' czy ''sierpowy panny w czerwieni'' jeszcze przez wiele miesięcy doprowadzały do spazmów śmiechu Irlandczyków. ''Czy Magee'mu wydawało się, że relacjonuje konkurs pieczenia ciast albo występ kobiety z brodą?'' - podśmiewali się na forach internetowych.

Jimmy Magee, blisko 80-letni nestor telewizji RTÉ, nie był jednak jedynym, któremu obecność kobiet na ringu odbierała pewność siebie i prowokowała do wpadek.

Największą gafę ma na swoim koncie prezydent AIBA (Amateur International Boxing Association) Ching-Kuo Wu. Zażądał on od uczestniczek, by w półfinałach mistrzostw świata w 2011 roku na Barbados walczyły w spódnicach i opinających ciało koszulkach. Miał zamiar uczynić z kobiecego boksu dziedzinę bardziej sexy.

- Przychylam się tylko do skarg i potrzeb widzów, którzy często nie są w stanie stwierdzić, czy na ringu walczą mężczyźni, czy kobiety - wyjaśniał Ching-Kuo Wu.

- Katie nie założy spódnicy - zapowiedział Peter Taylor, były piłkarz, ojciec i trener przyszłej mistrzyni olimpijskiej. Organizatorzy zagrozili dyskwalifikacją. - OK, no to ją zdyskwalifikujcie - odciął się Taylor. Wiedział, że córka wypadłaby wówczas z klasyfikacji i straciła szansę na występ w pierwszych w historii igrzyskach dopuszczających udział bokserek.

Zaryzykował jednak. Na tym etapie władze olimpijskie potrzebowały Katie bardziej niż ona ich. Igrzyska bez Taylor nie mogły się odbyć. W końcu to ona była powodem, dla którego boks kobiet w ogóle stał się dyscypliną olimpijską.

Bóg jest moim psychologiem

Władze AIBA ostatecznie wycofały się z pomysłu, tłumacząc, że spódniczki nie miały być w żadnym razie obowiązkowe. Proponowali je jedynie na wypadek, gdyby któreś zawodniczki zapragnęły wyglądać bardziej elegancko. Na Barbados w spódniczkach wystąpiła wyłącznie Rumunia. Pół roku później, na mistrzostwach Europy w Rotterdamie - także Polska, która nie dała swoim zawodniczkom wyboru.

- To hańba i dyskryminacja zmuszać sportowców, by prezentowali na zawodach ciało, a nie umiejętności - mówiła Katie Taylor, która spódniczek nie nosi nawet w weekendowe wieczory.

Nic zresztą dziwnego - pięściarka spędza je ze swoją 80-letnią babcią przed telewizorem lub we własnym pokoju, słuchając chrześcijańskiego rocka. Imprezę na mieście zaliczyła ostatnio jako nastolatka, zanim około dziesięciu lat temu za sprawą matki Bridget odkryła Boga, a za sprawą ojca - ''powołania do boksu''. Odtąd nigdy nie wróciła do domu pijana, nie zapaliła papierosa, nie spóźniła się na zajęcia czy trening. Nigdy nie była w związku, na randkę do kina wyszła może dwa-trzy razy.

- Katie nie ma życia osobistego, ale cóż, nie można zapalić świecy z obu stron. Jeśli chcesz sięgnąć szczytu, musisz wiele poświęcić - mówi Peter Taylor córce, najmłodszej z czwórki dzieci jego i Bridget. - Katie kocha boks i póki jest zdrowa i szczęśliwa, tylko to mnie obchodzi.

- Bóg jest moim psychologiem, Biblia jest moim poradnikiem psychologicznym dla sportowców - opowiada złota medalistka. - Czuję, że boks to właśnie ten plan, jaki Bóg dla mnie wybrał. Myślę, że gdy robimy to, do czego zostaliśmy stworzeni, na twarzy Boga pojawia się wielki uśmiech.

Przypisywany królowi Dawidowi Psalm 18 ze znamiennym fragmentem:

Mocą mnie przepasujesz do bitwy,

sprawiasz, że przeciwnicy gną się

pode mną,

zmuszasz wrogów moich do ucieczki,

a wytracasz tych, co mnie nienawidzą.

Jak proch na wietrze ich rozrzucę,

zdepczę jak błoto uliczne

- znany jest w Irlandii jako ''psalm Katie''. Przyszła mistrzyni powiesiła go dziesięć lat temu w założonym przez ojca St Fergal's Boxing Club w Bray w hrabstwie Wicklow, gdzie codziennie ćwiczy. Fragment ''bitewny'' powtarza sobie przed każdym treningiem. Powtarza go nawet w drodze do pubu, który od najmłodszych lat odwiedza co kilka godzin.

Gwiazda w puszce

Tablica reklamowa papierosów Will's w przedsionku Harbour Bar w Bray jest niemal całkowicie wytarta. Nic dziwnego, portowy pub istnieje od 1871 roku, bywał w nim jeszcze młodziutki James Joyce. Jedyne, co widać na tablicy wyraźnie, to wypisany wielką czerwoną czcionką napis STAR. Katie Taylor mijała go kilka razy dziennie, odkąd nauczyła się chodzić.

Ani razu nie była tam jednak na koncercie występujących chętnie w tym przytulnym wnętrzu artystów, jak: Suzanne Vega, Bono, Mary Coughlin, Sinéad O'Connor, Def Leppard, Red Hot Chili Peppers, Hothouse Flowers czy Audio Fiction. Pięściarka zaglądała do Harbour Bar wyłącznie z przyczyn technicznych. Przerobiony z hangaru na łodzie St Fergal's Boxing Club aż do ubiegłego roku był zimną metalową puszką z odpadającymi kafelkami. Zanim lokalny sponsor zainwestował w renowację, nie było tam jakichkolwiek sanitariatów. Najbliższa toaleta znajdowała się właśnie w Harbour Bar na prawo od napisu STAR.

Taylor od małego trenowała w spartańskich warunkach. Wcześnie też wzięła sobie do serca słowo ''gwiazda''. Gdy jako 11-latka zaczęła odnosić pierwsze spektakularne sukcesy w piłce nożnej i futbolu gaelickim (irlandzki sport narodowy, połączenie koszykówki, piłki nożnej, rugby i siatkówki), na pytanie reportera RTÉ: ''Jakie są twoje marzenia?'', odpowiedziała śmiało: ''Złoty medal''.

Dziś przyznaje: - Zawsze byłam nastawiona na rywalizację. W każdym sporcie, jaki uprawiałam, musiałam być najlepsza. Inne dzieci chciały się po prostu dobrze bawić, mnie chodziło tylko o to, by wygrać każde starcie.

Partnerami sparingowymi Taylor byli głównie mężczyźni, m.in. Conor Ahern (mistrz Irlandii wagi muszej), który zwierzał się w 2003 roku ''New York Timesowi'': - Chciałem potraktować ją łagodnie, ale szybko zorientowałem się, że to po prostu niemożliwe. Zaraz po rozpoczęciu walki trafiła mnie i pomyślałem: halo, halo! Ta 15-latka uderza mocniej niż większość facetów, z którymi się boksowałem.

To właśnie wczesne wyniki Katie Taylor przekonały ostatecznie irlandzkich działaczy sportowych, by rozpocząć eksperyment ''kobiety na ring''. Nastoletnia bokserka nie miała prawa uczestniczyć w zawodach w kraju. Rodzina musiała z własnych funduszy opłacać dziewczyny gotowe zmierzyć się z Katie na ringu. Gdy jednak zaczęła wygrywać wszystkie mistrzostwa zagraniczne, Gary Keegan z Irish Sport Council opracował dla niej specjalny program indywidualny.

Mistrz świata Barry ''Cyklon'' McGuigan, który początkowo sprzeciwiał się tej inicjatywie, po wizycie w St Fergal's Boxing Club mówił w wywiadzie dla ''Daily Mirror'': - Moje wątpliwości prysły z pierwszymi uderzeniami. Jej umiejętności, siła, szybkość, technika i postawa były najwyższej klasy. Podwójny lewy sierpowy, potem prawą z góry - to było niezwykłe.

Bez Katie nie ma systemu

Katie Taylor stała się irlandzkim prototypem kobiety boksera. Testowano na niej kolejne programy treningowe, poddawano ją próbom.

31 października 2001 roku wystąpiła w pierwszym sankcjonowanym przez władze sportowe pojedynku kobiecym na Stadionie Narodowym w Dublinie. Odtąd zbierała dla sprawy kobiet w sporcie kolejne ''pierwsze razy'': stała się m.in. pierwszą kobietą, która zdobyła cztery kolejne tytuły mistrzyni świata i pięć razy z rzędu wygrała mistrzostwa Europy. Wygrała większość walk, jakie kiedykolwiek stoczyła, odnotowała rekord 46 kolejnych zwycięstw. Pięć razy po sparingach z kolegami miała złamany nos.

Katie Taylor stała się głównym trybikiem wielkiej machiny promocji kobiet w boksie. Wiele zawodniczek oskarżało ją nawet o specjalne przywileje.

Rosjanka Sofia Oczigawa, która przegrała z Irlandką walkę o złoty medal, powtarzała jeszcze na długo przed igrzyskami: - Gdy walczysz z Taylor, jesteś już na wejściu dziesięć punktów do tyłu. A potem nie walczysz na ringu z jednym człowiekiem, ale z całym zespołem sędziowskim. Walka z Taylor nie należy do łatwych, ale jeszcze trudniej pokonać system, który za nią stoi.

Taylor tymczasem cały czas trenowała. Cały czas pisała też listy wyznania do swojej idolki Deirdre Gogarty, urodzonej w Irlandii w 1969 roku pięściarki, która wyemigrowała ''za ringiem'' i zrobiła międzynarodową karierę. Występowała w Wielkiej Brytanii i w Stanach, a popularność zdobyła m.in. dzięki sześciorundowemu pojedynkowi, który stoczyła z Christie Martin dla telewizji Showtime.

W jednym z listów Katie snuła wizję: ''Rozumiem, dlaczego musiałaś stąd wyjechać, by pozwolili Ci walczyć. Ale może pewnego dnia w Irlandii coś się zmieni, a może nawet kiedyś będziemy mogły startować w igrzyskach olimpijskich''.

Wydawało się, że życzenie Taylor spełni się już w 2008 roku. W ostatniej chwili decyzję jednak uchylono. Rozczarowana Katie komentowała walki bokserskie ze studia olimpijskiego telewizji RTÉ w Dublinie.

Dopiero w 2009 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski zadecydował o dopuszczeniu kobiecego boksu do tabeli olimpiady w Londynie w 2012. Ten ruch był kolejnym na drodze do stopniowej rewizji programu igrzysk, w ramach których mężczyźni mogli startować w 164 dyscyplinach, a kobiety tylko w 124.

Nadzieja wielka i nadzieja mała

Igrzyska zaczęły się dla Katie Taylor brawurowo. Na ceremonii otwarcia niosła trójkolorową flagę Republiki Irlandii. Pierwszą walkę stoczyła z wspieraną przez widzów w Londynie Brytyjką Natashą Jonas. Następnego dnia brytyjski ''Guardian'' przyznał: ''Katie jest prawdopodobnie najlepszą bokserką, jaka kiedykolwiek żyła i żyć będzie''. Starsza siostra Sarah cały czas przesyłała Katie zdjęcia swojej dwumiesięcznej córeczki Madeleine Hope (hope - ang. nadzieja).

''Teraz mamy dwie nadzieje'' - pisała.

9 sierpnia 2012 roku przed meczem o złoto ostatnie chwile spędzała z mamą Bridget, Peterem i trenerem technicznym Gruzinem Zaurem Antią. Bridget, która w latach 80. też zmagała się z dyskryminacją, występując jako pierwsza kobieta sędzia meczów bokserskich, zaczęła rozczesywać długie włosy Katie.

''Po 150 wspólnych lotach i czterech mistrzostwach świata nie potrzebujemy już słów, nasze przygotowania są zawsze takie same - pisze Katie Taylor w wydanej właśnie autobiografii. - Mama chwyciła szczotkę, zmoczyła mi włosy jak zawsze i zaczęła je wiązać w warkocz. Stałam tyłem do niej, gdy zaczęła się głośno za mnie modlić. Czułam w jej głosie wzruszenie, a jednak trzymała emocje na wodzy, wiedziała, że to najważniejsza część naszego rytuału. Powtarzała fragmenty Psalmu 18. Przypominała, że to Bóg przygotował mój umysł do walki, że to On jest moją tarczą i zwycięstwem''.

Katie Taylor zdobyła olimpijski medal, wróciła do Irlandii witana jak bohaterka narodowa. Klub Arsenal Ladies natychmiast zgłosił się do niej z ofertą (Katie przez wiele lat grała w reprezentacji Irlandii w piłce nożnej). Została sportowcem roku gazety ''The Irish Times'' i po raz trzeci otrzymała tytuł World Boxer of the Year. W tradycyjnej gwiazdkowej pantomimie The Gaiety Theatre (najważniejsze coroczne wydarzenie familijne) stała się centralną postacią bajki o Kopciuszku.

Pierwszy oficjalny występ od czasów igrzysk zaplanowano na 24 lutego w Bord Gáis Energy Theatre w Dublinie. Wiele kościołów i barów w Bray i Dublinie jest już gotowych na powrót mistrzyni - zawieszone przed olimpiadą napisy: ''Katie, modlimy się za ciebie'', powiewają w oknach do dziś.

Korzystałam z książek ''Katie Taylor. Journey to Olympic Gold'' Jasona O'Toole'a i ''My Olympic Dream'' Katie Taylor

Benedykt XVI ostatni raz w oknie papieskim: "Pan wzywa mnie, bym wszedł na górę"


dżek, PAP, Reuters
 
24.02.2013 , aktualizacja: 24.02.2013 15:56
A A A Drukuj
Plac Świętego Piotra

Plac Świętego Piotra (Fot. MAX ROSSI Reuters)

Ponad 100 tysięcy osób zgromadziło się w południe na Placu świętego Piotra na ostatnim spotkaniu z Benedyktem XVI na modlitwie Anioł Pański przed jego abdykacją. Papieża żegnali muzyką i okrzykami wierni z wielu krajów.
Benedykt XVI zapewnił, że ustąpienie z urzędu nie oznacza porzucenia Kościoła. W rozważaniach poprzedzających modlitwę powiedział: - Pan wzywa mnie, bym wszedł na górę i poświęcić się jeszcze bardziej modlitwie i rozmyślaniom. Ale to nie oznacza porzucenia Kościoła, a jeśli Bóg mnie o to prosi, to dlatego, żebym mógł dalej mu służyć z tym samym oddaniem i tą samą miłością, z jaką czyniłem to dotąd, ale w sposób bardziej dostosowany do mojego wieku i moich sił - mówił Benedykt XVI.

- Ewangelia dzisiejsza prowadzi nas na Górę Tabor, gdzie Chrystus odsłonił wobec uczniów blask swego bóstwa i upewnił, że przez cierpienie i krzyż możemy dojść do chwały zmartwychwstania. Umiejmy dostrzec jego obecność, chwałę i bóstwo w życiu Kościoła, w kontemplacji i w codziennych zdarzeniach. Z serca wam błogosławię - powiedział papież. Zwracając się do wiwatujących wiernych papież podkreślił: - Dziękuję za waszą serdeczność.

Papież dziękuje Polakom

Papież tradycyjnie zwrócił się do Polaków. - Dziękuję wam za pamięć i dowody bliskości, które otrzymuję od was w tych dniach, a szczególnie za modlitwy - mówił Benedykt XVI. Ojciec Świętyzachęcał, abyśmy dostrzegali obecność Chrystusa, Jego chwałę i bóstwo w życiu Kościoła, w kontemplacji i w codziennych zdarzeniach. Benedykt XVI po raz ostatni jako papież przewodniczył niedzielnej modlitwie południowej.

Na zakończenie papież powiedział: - Dziękuję, w modlitwie jesteśmy zawsze sobie bliscy. Po tych słowach ze szczelnie wypełnionego Placu świętego Piotra podniósł się donośny okrzyk: "Viva il Papa".

Papież zwrócił się też na Twitterze do wiernych: "W tych doniosłych dniach proszę was o modlitwę za mnie i za Kościół, wierząc jakzawsze w boską Opatrzność". W środę, w przeddzień abdykacji odbędzie się ostatnia audiencja generalna Benedykta XVI.

"Dziękujemy"

Od wczesnych godzin rannych na Placu Świętego Piotra zaczęły się gromadzić tysiące pielgrzymów i turystów w oczekiwaniu na ostatnią modlitwę Anioł Pański z Benedyktem XVI jako papieżem. Po bokach placu ustawiono cztery gigantyczne telebimy. Było wiele transparentów z podziękowaniami i wyrazami przywiązania do papieża Ratzingera. - Zrozumieliśmy Ciebie i będziemy Cię nadal kochać. Dziękujemy! Twoja młodzież! - napisała na swoim transparencie grupa młodych Włochów.

Papież Benedykt XVI ogłosił niespodziewanie, że abdykuje. Wkrótce odbędzie się konklawe, podczas którego zostanie wybrana nowa głowa Kościoła. 

piątek, 22 lutego 2013

Upadek wielkiego mitu w historii Polski?


wczoraj, 12:57Przemysław Henzel Onet

Ta krwawa bitwa stała się symbolem bohaterstwa Polaków i popsuła plany Hitlera. Niemcy byli całkowicie zaskoczeni. Dzięki temu powstał mit, który utrzymuje się w Polsce od ponad 80 lat. Na czym polegał "polski cud"? Oto kulisy siedmiu dni piekła.

Fot. AFP
Fot. AFP

Obrona Westerplatte jest jedną z najbardziej znanych bitew w polskiej historii. 200 Polaków przez tydzień walczyło przeciwko liczącym 4 tysiące żołnierzy siłom niemieckim. Bitwa ta szybko stała się symbolem męstwa polskich żołnierzy w czasie kampanii wrześniowej. Bohaterstwa i poświęcenia Polaków nie można kwestionować, ale na "przesłaniu" bitwy dość szybko wyrósł mit. Paweł Chochlew i Aldona Rogulska-Batory w książce "Tajemnica Westerplatte", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak, przedstawiają tę bitwę "w ujęciu" różniącym się od tego, jakie znamy z podręczników.

Z historykiem Kamilem Janickim rozmawia Przemysław Henzel.

Przemysław Henzel: Oblężenie Westerplatte trwało aż tydzień. Jakim cudem Polacy bronili się tak długo? Niemcy mieli przecież ogromna przewagę!

Kamil Janicki: Można tłumaczyć, że obrona Westerplatte jest w dużym stopniu przesiąknięta mitem, że nie była aż tak krwawa i dramatyczna jak uczą szkolne podręczniki. I że dlatego mogła trwać tydzień, a nie kilka godzin. Ale takie wyjaśnienia to droga donikąd. Bo obrońcy Westerplatte naprawdę walczyli wbrew szansom i logice, w obliczu miażdżącej przewagi.

Wystarczy zajrzeć do ich pamiętników. Już drugiego września sytuacja na Westerplatte była beznadziejna. 5 września oficerowie wiedzieli z komunikatów radiowych, że Niemcy opanowali Małopolskę, Wielkopolskę, Katowice, że dotarli do Łodzi i lada dzień wyprowadzą ofensywę na Warszawę. Zwycięstwo nie wchodziło w rachubę, a oni i tak walczyli nadal.

Inną kwestią jest to czy taka walka miała uzasadnienie i czy dowódcom wolno było poświęcać ludzkie życie w sytuacji, gdy losy wojny obronnej już zostały rozstrzygnięte. Właśnie wokół tych pytań krąży cała dzisiejsza dyskusja o Westerplatte.

Na nie próbuje odpowiadać film Pawła Chochlewa, a nawet pełniej jego książka – "Tajemnica Westerplatte", oparta na nieocenzurowanym, pierwotnym scenariuszu filmu. W tej historii, jak w mało którym epizodzie wojennym, decydującą rolę odgrywały emocje, przekonania i ideały. Często przerysowane i wyolbrzymione przez sanacyjną propagandę. Na dobrą sprawę ta książka to nie tylko dramat wojenny, ale psychologiczny thriller. W dobrym tego słowa znaczeniu.

Jak Polska placówka na Westerplatte była przygotowana do niemieckiego ataku?

Westerplatte w założeniu nigdy nie miało być placówką bojową. Tutejsza składnica była dość niespodziewanym odpryskiem negocjacji toczących się po I wojnie światowej na temat statusu Gdańska. Wprawdzie Polsce nie udało się zdobyć kontroli nad samym miastem, ale po długich dyskusjach nasze władze wymusiły na Niemcach znaczące ustępstwo: pozwolono nam transportować przez Gdańsk uzbrojenie.

Aby nie był to tylko pusty zapis umowny, Liga Narodów oddała Polsce w dzierżawę wieczystą teren dawnego, podupadłego kurortu – Westerplatte. Zbudowano tam magazyny, składnicę kolejową oraz niewielką placówkę. Polska otrzymała zgodę, by w jednostce tej przebywało maksymalnie 88 żołnierzy oddelegowanych do służby wartowniczej.

Polacy liczbę swoich żołnierzy zwiększali tam potajemnie nie chcąc narazić się na krytykę ze strony Ligi Narodów?

Za dowód prawdziwego kunsztu i sprytu naszego dowództwa należy uznać to, że Polakom udało się w 1939 roku niepostrzeżenie zwiększyć liczbę obrońców do ponad 200! I to mimo że Westerplatte znajdowało się pod stałą obserwacją wroga: z morza, powietrza i lądu.

Niemcy starali się notować każdy transport, każdy wjazd i wyjazd na teren placówki i wszelkie prace nad infrastrukturą wojenną. A mimo to Polacy pod ich nosem  stworzyli prawdziwą fortecę. Zabrakło tylko czasu na sprowadzenie lekarstw i zaopatrzenia medycznego. Ich transport został zablokowany w ostatniej chwili.

Czy dzień 2 września był najbardziej tragicznym dniem dla obrońców? Mjr Sucharski  przeszedł wtedy załamanie nerwowe, niektórzy żołnierze opuścili swoje posterunki, w koszarach doszło podobno do dramatycznych scen?

Tego dnia doszło do zmasowanego nalotu na Westerplatte. 58 niemieckich stukasów zrzuciło na placówkę łącznie 26,5 tony bomb. Straty w ludziach były spore, w uzbrojeniu i infrastrukturze jeszcze większe. Przede wszystkim jednak Niemcom udało się złamać ducha wielu obrońców, zasiać w ich szeregach chaos. Wprawdzie po nalocie nie nastąpił szturm, ale Polacy oczekiwali go w każdej chwili. Nie spali od dwóch dni, nie mieli nic ciepłego w ustach, ich koledzy umierali obok bez dostępu do leków i bandaży. I tylko major Sucharski wiedział, że nikt nie przyjdzie im z pomocą, a informacje o alianckim udziale w wojnie to mrzonki.

Jak wyglądał konflikt między dowódcami polskiej placówki? Mjr Henryk Sucharski domagał się kapitulacji ze względu na beznadziejne położenie obrońców, ale jego zastępca kpt. Franciszek Dąbrowski nakazał zdjęcie wywieszonej wcześniej białej flagi.

Sucharski miał charakter, który doskonale sprawdzał się w czasie pokoju, ale zupełnie nie przystawał do walk frontowych. Konsultował z podwładnymi swoje decyzje, dyskutował, zawsze wysłuchiwał zdania innych oficerów i był gotów ustąpić, jeśli większość wyraziła przeciwną opinię. Na dodatek był ze swoim zastępcą w familiarnych stosunkach, mówili sobie po imieniu. W ten sposób nie można prowadzić bitwy!

Drugiego września, a więc po obronie trzy razy dłuższej niż przewidywały rozkazy, major Sucharski nakazał poddać placówkę i spalić szyfry. Na jego polecenie wywieszono białą flagę. Dopiero wtedy, po fakcie, dowiedział się o tym drugi w hierarchii dowodzenia kapitan Dąbrowski. I bez żadnej konsultacji z majorem zdjął flagę.

Między oficerami doszło do kłótni w podziemiach koszar. W książce i filmie Pawła Chochlewa została ona ze szczegółami odtworzona, ale tak naprawdę nie wiemy, co tam się działo. W każdym razie po tej burzliwej rozmowie obrona była kontynuowana, a Dąbrowski wysunąć się na pozycję nieformalnego dowódcy.

Jak prezentowało się morale polskich żołnierzy w czasie bitwy?

Początkowo było bardzo wysokie. Rano drugiego września wśród obrońców utrzymywała się powszechna wiara w zdecydowaną interwencję Francji i Wielkiej Brytanii. Czuli, że ich walka ma sens – musieli wytrwać, żeby przez Gdańsk i Gdynię alianckie posiłki mogły przyłączyć się do walki.

Po chaosie wywołanym nalotem Luftwaffe kapitan Dąbrowski zdołał ponownie uspokoić podwładnych, przekonać ich, że muszą walczyć tak długo, jak to tylko możliwe. I dopiero po kolejnych dwóch, trzech dniach zwątpienie stało się powszechne. Pogłębiała je niewiedza, bo po spaleniu szyfrów Westerplatte zostało zupełnie odcięte od świata. Jednocześnie pogarszał się stan rannych – tylko kapitulacja mogła uratować im życie.

Westerplatte nie stanowiło ponoć punktu strategicznego lecz jedynie punkt propagandowy – obrońcy mieli wytrwać tylko 6 godzin do czasu nadejścia odsieczy?

Prawdę mówiąc nie nazywałbym Westerplatte nawet punktem propagandowym. Stało się nim dopiero na skutek długiej, niespodziewanej obrony. 1 września nikt jej nie oczekiwał. Westerplatte zostało uzbrojone na podstawie wcześniejszych, niezwykle optymistycznych. żeby nie powiedzieć: fantastycznych, planów wojennych.

Tak długo, jak wydawało się, że wojna z Niemcami obejmie tylko tzw. korytarz pomorski, a głównym celem walk będzie Gdańsk, Westerplatte stanowiło placówkę o kluczowym znaczeniu. Polskie władze uświadomiły sobie jednak w końcu, że w przypadku wybuchu wojny ofensywa ruszy ze wszystkich kierunków, a próbę zdobycia Gdańska – bo to dotąd zakładały polskie plany wojenne! – należy włożyć między bajki.

Niestety rozkazy zmieniono dopiero 30 sierpnia. Wtedy wycofano z gdańskiego odcinka 27 i 13 Dywizję Piechoty – jednostki, które miały zapewnić Westerplatte wsparcie i zająć Wolne Miasto. Teraz nikt już nie planował walk o Gdańsk, a obrona Westerplatte straciła rację bytu. Placówka miała tylko na parę godzin odciągnąć uwagę Niemców i spowolnić ich działania. Nic więcej.

Polscy żołnierze popsuli chyba plany Hitlerowi? Przywódca III Rzeszy chciał jak najszybszego zdobycia Westerplatte, by nie psuć uroczystości z okazji włączenia Gdańska do Rzeszy.

Determinacja Hitlera względem Westerplatte to jeden z mitów tej obrony. Opór placówki był dla niemieckiego wodza takim samym zaskoczeniem jak dla... reszty polskiego wojska. W popularnej opinii, utrwalonej przez lata PRL-u, pancernik "Schelswig-Holstein" wpłynął do Gdańska, by ostrzeliwać Westerplatte, a na jego pokładzie znajdowała się Kompania Szturmowa przygotowana do ataku właśnie na tę placówkę.

W rzeczywistości Niemcy nie oczekiwali ze strony Składnicy Tranzytowej żadnego oporu, a pancernik i kampania miały zadania do wykonania w samym Gdańsku. Dopiero odważna postawa polskich obrońców zmusiła niemieckie dowództwo do zmiany planów. I poniekąd to właśnie zaskoczenie sprawiło, że Westerplatte mogło się bronić tak długo.

Niemcy nazywali nawet Westerplatte "małym Verdun”. Chyba ciężko było im przełknąć fakt, że ponieśli kilka razy większe stary niż Polacy?

Przede wszystkim nie mogli przełknąć tego, że Polacy wbrew wszelkiej logice nie chcą skapitulować. Jak słusznie pan zauważył, walki w sąsiedztwie Gdańska zepsuły Hitlerowi zaplanowaną z wielką pompą uroczystość przyłączenia tego miasta do Tysiącletniej Rzeszy.

Fuhrer nie wiedział zresztą jak poradzić sobie z posterunkiem na Westerplatte. Pierwszego dnia podczas szturmu na placówkę zginęło około 50 Niemców. Z obawy przed równie dużymi stratami odwlekano decydujący atak, w międzyczasie bombardując Westerplatte z ziemi i powietrza. Do wielkiego szturmu miało dojść dopiero 8 września, wcześniej jednak polska załoga złożyła broń. Po obronie tak długiej, że dla Niemców musiała ona oznaczać wizerunkową kompromitację.

Jaki los spotkał obrońców Westerplatte, którzy przeżyli niemieckie ataki?

Kilku zginęło w obozach, między innymi w Mauthausen i Stutthofie, kilku kolejnych pod okupacją lub na obczyźnie. Ale zdecydowana większość przeżyła wojnę. Niestety dopiero na początku lat 80. znalazł się ktoś gotowy poświęcić czas na ustalenie ich losów.

Stanisława Grotkiewicz pokazała w książce "Lwy z Westerplatte" jak wojna potrafiła wywracać ludziom życie i wyrzucać ich na zupełnie niespodziewane mielizny. Na opublikowanej przez nią liście są dziesiątki miejscowości. Niektórzy żołnierze z Westerplatte trafili do ZSRR, inni do Niemiec, jeszcze kolejni na ziemie odzyskane. Na starość wielu z nich wróciło jednak na Pomorze, blisko miejsca, którego tak zaciekle bronili.

Co ciekawe, w latach 80. większość z nich wciąż żyła. Może to doświadczenia z początków września 1939 roku dały im taką siłę przetrwania? Żyły też tysiące osób, na których obrona Westerplatte odcisnęła osobiste piętno. Chociażby nieznana nikomu przez lata wielka miłość majora Sucharskiego. Filigranowa brunetka z Przemyśla. W listach wysyłanych na Westerplatte przed wybuchem wojny podpisywała się:Twoje malutkie kurczątko. Po wrześniu już nigdy się nie zobaczyli. Sucharski zmarł w 1946 roku.

Skąd wziął się "mit" obrońców Westerplatte? Czy utrwalił go wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego "Pieśń o żołnierzach z Westerplatte", w którym napisał m.in. "czwórkami do nieba szli…."?

Ten mit zaczął powstawać dużo wcześniej, już w pierwszych dniach września. Obrona Westerplatte przeciągała się, podczas gdy na innych frontach trwał nieprzerwany odwrót Wojska Polskiego. Niespodziewanie placówka, o której mało kto słyszał stała się symbolem oporu całego narodu. Jednym z niewielu, a tym bardziej przemawiającym do wyobraźni, bo przecież Westerplatte szybko zostało odcięte od Polski, a jego bój nie mógł przynieść zwycięstwa.

Radio podawało bez przerwy: Westerplatte wciąż się broni, jeszcze Polska nie zginęła! Marszałek Rydz-Śmigły wszystkim obrońcom przyznał ordery Virtuti Militari. I to wryło się ludziom w pamięć. Budowa zwartego mitu była tylko kwestią czasu.

Kamil Janicki to historyk, tłumacz i publicysta. Autor i współautor kilku książek, między innymi "Pierwszych dam II Rzeczpospolitej", "Pijanej wojny" i "Źródeł nienawiści".