Noce są tak ciepłe jak tamtego lata. Duszno. Trzeba otwierać okna w sypialni, by nad ranem chłód dał poczucie ulgi.
- Przewracam się z boku na bok, nie mogę zasnąć - mówi matka Iwony Wieczorek. - Myślę sobie: jest zupełnie tak, jak tamtej nocy, gdy nie wróciła do domu. Przez okno wyraźnie słychać wszystko, co dzieje się na ulicy. Rozmowa przechodniów, ktoś na spacerze dyscyplinuje półszeptem psa, albo jakieś trzaśnięcie drzwiczek samochodu i uruchomienie silnika... Wszystko kojarzy mi się z tamtą nocą, nawet odgłosy. Może to jakiś znak, że jest takie lato jak cztery lata temu? Może ten, który zrobił Iwonie krzywdę, wreszcie da jakiś znak, powie, gdzie ona jest. On przecież też jest człowiekiem, ma jakieś emocje, sumienie... Tak sobie przynajmniej wyobrażam. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale ja wciąż mam nadzieję, że właśnie on uwolni mnie od cierpienia. Obiecałam sobie kiedyś, że nie będę mazgajem, ale prawda jest taka, że nie umiem poradzić sobie z tym ciągłym wyczekiwaniem. Wciąż popłakuję po kątach.
Oferta ważna do końca lipca Ale Toyota Yaris na długie lata – już od 40 900 zł! |
Reklama BusinessClick
- Na policję pani nie liczy?
- A co oni mogą? Wszystko już chyba przebadali po dziesięć razy. Cały sztab ludzi, bo nie tylko policjanci z Gdańska, ale i z Warszawy. Jedni przychodzili, inni odchodzili. Mam nawet wciąż jakiś kontakt z tą trójką, która jest teraz. Mówią, że wciąż pracują, badają nowe wątki. Myślę sobie: bez przesady, jakie nowe wątki mogą być po czterech latach. Chyba opowieści jasnowidzów, którzy wciąż się zgłaszają...
- Ktoś taki skontaktował się z panią?
- O, i to niejedna osoba. Punktów zaczepienia nie ma żadnych, więc policja przesłuchuje tych jasnowidzów czy wróżbitów... Jeden z nich upiera się, że Iwona przychodzi do niego w snach i mówi, że ma dla mnie wiadomość, gdzie jest, co się stało. Ja nie jestem podatna na takie banialuki, ale na wszelki wypadek informuję policjantów. Pytam tego człowieka: wszystko dobrze, ale dlaczego Iwona przychodzi w śnie właśnie do pana? Nie prościej by było, gdyby przyszła do mnie?
Sposób rzucania kości Od blisko czterech lat nic nowego, ale wystarczy jakakolwiek - nawet bzdurna - publikacja o Iwonie, a już czytelnicy w całym kraju sięgają po gazety, włączają internet.
- Nie złoszczę się na to, że media wciąż podgrzewają temat - zapewnia matka Iwony. - Myślę raczej, że w pewnym sensie mam szczęście w tym nieszczęściu. Tyle matek nie wie, co się stało z ich dziećmi. Jak kamień w wodę i nikt o tym nie pisze, wszystko odbywa się w milczeniu. Dzień po dniu, cicha niepewność, która zabija. Rozgłos mimo wszystko jest lepszy, choć ma swoją cenę, kosztuje dużo nerwów.
Piszą wszyscy - tabloidy, renomowane tygodniki.
Niecały rok temu "Fakt" opublikował tekst "Wstrząsająca hipoteza. Iwona Wieczorek była torturowana przed śmiercią?!". Czytamy w nim, że podczas kolejnego przeszukania Pasa Nadmorskiego między Gdańskiem a Sopotem znaleziono kość. Ludzką? Zwierzęcą? Żadnej pewności, ale to przecież nie przeszkadza puścić wodze fantazji. "Odnaleziona w czasie policyjnych poszukiwań kość jest złamana, a to może oznaczać - jeśli kość należy do zaginionej trzy lata temu Iwony Wieczorek z Gdańska - że dziewczyna może już nie żyć, a przed śmiercią mogła przejść straszliwe męki. Czy była torturowana? Czy za życia miała łamane nogi? Mundurowi znaleźli przy kości także siekierę i łopatę. A tragiczną wersję zdaje się potwierdzać mroczna wizja jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego".
"Fakt" wyjaśnia, że według "wizji" Jackowskiego Iwona była przetrzymywana siłą przez dwóch mężczyzn w altanie i tam torturowana poprzez obcięcie nóg... W związku z tym bliscy Iwony "spodziewają się już najgorszego".
To, co potrafią wypisywać tabloidy, to jeszcze nic w porównaniu z możliwościami niektórych internautów. Kryją się pod pseudonimami, nickami - anonimowość dodaje im śmiałości.
- Niestety, tego typu sprawy przyciągają często osoby zaburzone, większych lub mniejszych wariatów - mówi Olga, która jako wolontariuszka przez wiele miesięcy angażowała się w poszukiwania. - Na jednym z portali internetowych byłam moderatorką wątku na temat Iwony. Jezus Maria, co ludzie potrafią wypisywać. Próbowali robić dziwkę z Iwony i jej matki. Wymiotować się chciało, bo ani poczucia przyzwoitości, ani krzty współczucia dla rodziny dotkniętej takim nieszczęściem. Wycinałam te skandaliczne wypowiedzi, to oni wtedy pisali to samo, ale bez wulgaryzmów, poprzestawali na insynuacjach.
Jeden był szczególnie udany: używał różnych nicków, żeby inni myśleli, że chodzi o kilka osób, i w ten sposób prowadził sam z sobą dyskusję. Wypisywał niestworzone historie, a potem sam je analizował, interpretował. Poznawałam go, bo zawsze korzystał z tego samego numeru IP komputera. Zastanawiał się na przykład, czy to była niewinna ofiara, czy może sobie zasłużyła, bo być może - na przykład - zadawała się ze starszymi mężczyznami. Potrafił zrobić kilkaset wpisów na ten temat. Ja wycinałam wszystko, co zalatywało totalnym chamstwem. W końcu poddałam się, bo jak długo można brodzić w ścieku? Teraz nie ma chyba żadnego odrębnego forum, gdzie dyskutuje się o Iwonie. W końcu to już cztery lata, ludzie przerzucili uwagę na inne, nowe tematy.
Prawie jak kelnerzy Może to sprawca chciał zniesławić Iwonę? Zabił, a potem poniżał jeszcze ofiarę w internecie?
- Nie sądzę - odpowiada Olga. - Musiałby nie brać pod uwagę, że internet monitorowany jest przez policję. Że wpisy na temat Iwony zapewne analizowane są przez śledczych pod kątem zawartych tam informacji. Dopuszczam myśl, że pierwsze takie wpisy mogły pochodzić z kręgu znajomych Iwony, być może tych z dyskoteki, na których od razu padły podejrzenia. Może mieli dość i odreagowali w taki paskudny sposób? Bo jeśli są zupełnie niewinni, to musiała pojawić się gorycz, złość na Iwonę, że pokłóciła się z nimi, wybiegła z tej dyskoteki, nie dała się zatrzymać i sprowadziła na każdego z nich poważne kłopoty. Tak więc: być może to ktoś taki zaczął pisać, a potem dołączyli inni i spirala świństw zaczęła się kręcić na całego.
Gdy pewien tczewianin spotkał w barze McDonalda w Paryżu dziewczynę podobną do Iwony - dla tych ludzi nie było ważne, czy jest szansa na jej odnalezienie. Najważniejsze było, że ta osoba miała pod opieką kilkuletniego czarnoskórego chłopczyka. "No, to teraz najlepszy dowód że Iwona ma się dobrze i jak była tak jest puszczalska" - naśmiewali się. "Babci gratulujemy czarnego wnuczka".
Ten chory świat wdarł się nawet do domu rodzinnego Iwony. Mieszkająca niemal po sąsiedzku Joanna S. zaczęła prowadzić w internecie stronę o poszukiwaniach. Posługiwała się nickiem "Queen".
- To niesamowite, co ta
kobieta nawyrabiała - opowiada Olga. - Iwona stała się za sprawą mediów jakby wirtualną celebrytką i "Queen" najwyraźniej poczuła, że może ogrzać się w cieniu tej sławy. Odwiedzała matkę Iwony, robiła z nią wywiady. Na początku zachwycała się wszystkim: małym pieskiem, życzliwą atmosferą panującą w domu. Tłum ludzi czekał na te informacje i czytał je, chcieli wiedzieć wszystko, nawet w jakim kolorze są ściany mieszkania, jak umeblowane są pokoje.
"Queen" korzystała z dramatu tej rodziny - skłaniała cierpiącą matkę Iwony do osobistych zwierzeń. Zaprzyjaźniła się z ojczymem dziewczyny. Zaczęła pożyczać od nich pieniądze. A potem nagle zmieniła zdanie o zaginionej i zaczęła wypisywać o niej paskudztwa.
- Okazało się, że Joanna S. jest po prostu oszustką - puentuje Olga. - Napożyczała pieniędzy od różnych osób i jest nietykalna, nikt nie odważy się poinformować o tym policję. Dlaczego? Zaprzyjaźniała się najpierw z tymi ludźmi, rozmawiała z nimi o sprawach osobistych i wszystko nagrywała. Prawie jak ci kelnerzy z warszawskiej restauracji. Nagrała jak ktoś się jej zwierza z kłopotów z mężem, ktoś inny opowiada o chorobie dziecka. Dziś nie chcą zwrotu pieniędzy, byle tylko "Queen" nie wpadła na pomysł opublikowania nieprzyjemnych historii z ich życia rodzinnego.
Wątek ostatniej szansy? Najgorsze, że przez cztery lata nie udało się dowiedzieć niczego o losie zaginionej. Akta sprawy liczą tysiące stron - i nic z tego nie wynika. Ostatni ślad to zapis z monitoringu ulicznego w Jelitkowie: jest godz. 4.12, robi się już jasno i Iwona Wieczorek idzie raźnym krokiem po Bulwarze Nadmorskim z Sopotu do Gdańska. Stąpa boso, w ręce trzyma buty na obcasie. Do domu ma jeszcze jakieś 20 minut marszu.
- Sprawa Iwony Wieczorek od początku nie miała szczęścia - mówi jeden z gdańskich śledczych. - Najpierw zlekceważenie zgłoszenia o zaginięciu przez policję w Sopocie. Potem była medialna afera na cztery fajerki. Przyparta do muru policja musiała wziąć się do roboty, komendant wojewódzki chciał wyniku, Komenda Główna w
Warszawie zresztą też. Ale prawda jest taka, że przespano pierwsze dwa tygodnie i trudno było nadrobić czas. Kto miał coś do ukrycia, zdążył ukryć. Na domiar złego sprawę przydzielono pani prokurator, która jest bardzo solidna, ale za grosz nie ma detektywistycznego nosa, a bez tego w tego typu historiach ani rusz. Ona długo była przekonana, że Iwona Wieczorek żyje i może po prostu być gdzieś za granicą.
Rok temu tygodnik "Polityka" zarzucił śledczym poważne błędy i zaniedbania w sprawie Iwony Wieczorek. Podstawą nie były wymysły dziennikarzy, lecz wypowiedzi emerytowanego inspektora Marka Dyjasza, byłego szefa zespołu analityków kryminalnych KGP w Warszawie. Mówił, że zidentyfikowali numer telefonu komórkowego, który rejestrował się w tym samym rejonie, co numer wracającej do domu Iwony Wieczorek, tuż przed zaginięciem. Jego zdaniem przełom w śledztwie był o krok. Numer należał do bliskiej koleżanki jednego z młodych mężczyzn, którzy poszli do dyskoteki z Iwoną. Na przełomie 2011 i 2012 r. Dyjasz pojechał do Gdańska, na specjalną naradę z udziałem szefa pomorskiej policji. Śledczy zachowywali się tak, jakby to odkrycie nie zrobiło na nich większego wrażenia.
Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku wydała wówczas w odpowiedzi ostre oświadczenie, że żaden wątek nie został zlekceważony, a właścicielka telefonu ma alibi.
- Gorzka prawda jest taka, że nikt już nie wierzy nawet, że Iwona żyje - mówią gdańscy śledczy. - To jest obecnie tylko kwestia tego, czy i kiedy uda się przez przypadek znaleźć zwłoki. Wszyscy wiemy, że gdzieś w pierwszych tomach akt jest informacja, która powinna doprowadzić do zabójcy, ale nikt na razie nie wpadł na to, o który wątek chodzi.
Od miesięcy akta sprawy badają analitycy kryminalni Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Jest coś, co zwróciło ich uwagę.
- Proszę sobie wyobrazić, że jak Iwona Wieczorek zaginęła tamtej nocy z piątku na sobotę, to zaraz w poniedziałek jeden z jej kolegów z dyskoteki zgłosił do ubezpieczalni, że całkowicie rozbił
samochód - opowiada jeden z rozmówców. - Może to przypadek, ale wyjątkowo dziwny, musi zastanawiać.
Policja już cztery lata temu dokładnie przebadała to auto, tylko że coś i tak mogło zostać przeoczone. Teraz szukamy tego samochodu po Polsce, bo podobno nie poszedł na złom, został wyremontowany i sprzedany. To chyba ostatnia szansa na wyjaśnienie zagadki Iwony...
Czego miała się bać Iwona Wieczorek zaginęła bez śladu cztery lata temu - wczesnym rankiem 17 lipca 2010 r. Gdańszczanka, świeżo po
maturze, czekała na informację o przyjęciu na studia, lada dzień miała wyjechać ze starszą siostrą na wycieczkę do Hiszpanii. 16 lipca wieczorem (piątek) wybrała się do dyskoteki w Sopocie, w towarzystwie najlepszej przyjaciółki i trzech kolegów. Podczas zabawy doszło między nimi do sprzeczki, ale do dziś nie wiadomo, co było jej powodem. Według znajomych Iwona rzekomo "strzeliła focha". Wzburzona wybiegła z dyskoteki na sopocki deptak, poszła w okolice mola. Była bez pieniędzy, jak na złość padła bateria w telefonie komórkowym. Poczekała, aż zaczęło świtać i ruszyła pieszo Bulwarem Nadmorskim w kierunku domu. Na filmie z monitoringu ulicznego przy plaży w Jelitkowie widać wyraźnie, że w pewnej odległości za dziewczyną idzie bosy mężczyzna, w kraciastej koszuli, z ręcznikiem na ramieniu - do dziś nie został zidentyfikowany, śledczy są jednak obecnie przekonani, że nie ma on nic wspólnego z zaginięciem Iwony. Ich zdaniem dziewczyna najprawdopodobniej bezpiecznie przeszła przez tereny parkowe przy Bulwarze Nadmorskim i dotarła w rejon miejsca zamieszkania. Tam mógł czekać na nią ktoś, kogo znała - być może poprosił o rozmowę, zaprosił do samochodu. Było już jasno, dom blisko. Czego miała się bać?