sobota, 1 listopada 2014

Baśniowy świat Gór Diamentowych


Droga z Phenianu nad wybrzeże Morza Japońskiego tylko na niewielkim odcinku prowadzi przez rozległą równinę. Krajobraz szybko się zmienia i najpierw pojawiają się na horyzoncie (a później towarzyszą turystom niezmiennie) mniejsze lub większe wzniesienia. W miejscach, gdzie stanowiły przeszkodę nie do przebycia, wydrążono tunele. Najdłuższy ma ponad cztery kilometry.

Baśniowy świat Gór Diamentowych
MWMedia

W połowie drogi na wybrzeże, znajduje się drugie pod względem wielkości miasto w Korei Północnej - Wonsan, które jest miastem portowym. Turystów interesują jednak nie statki stojące na nadbrzeżu, a dobrze urządzona plaża z wszelkimi wygodami, duży park w stylu wschodnim ze stawami, altankami i bogatą roślinnością. Chętnie też wszyscy spacerują po molo, wżynające się daleko w morze i zakończone wysepką, na której stoi latarnia.

Pokoiki bez ciepłej wody

Wonsan stanowi punkt wyjścia wycieczek w Góry Diamentowe. Jedzie się nadmorską szosą, zatrzymując po drodze na odpoczynek w motelu przy dostępnej plaży. Trzeba jednak, że granica morska w Korei podobna jest do naszych granic lądowych. Wzdłuż całego wybrzeża ciągnie się pas zaoranej ziemi, ograniczony zasiekami z drutu pod napięciem, natomiast kąpać można się i korzystać z plaży tylko w ściśle wyznaczonych miejscach. Ale oto uzdrowisko Kumgansan, słynące z siarczanych źródeł. Warunki zakwaterowania w niedużym pensjonacie są iście turystyczne - małe pokoiki z łazienką bez ciepłej wody. Po kolacji - ostrzeżenie, żeby nie opuszczać miejsc noclegowych, ponieważ zbliża się tajfun.

 

Jezioro trzech dni

I - rzeczywiście, zerwał się silny wiatr, a ulewny deszcz padał przez całą noc i dzień następny. Potem wypogodziło się, jednak wyprawa w góry była jeszcze nieco ryzykowna. Pojechaliśmy więc nad jezioro Samilpho, zwane Jeziorem Trzech Dni, którego nazwa związana jest z legendą. Oto jeden z dawnych władców wybrał się pewnego razu, w okolice jeziora, na łowy. Miał wrócić tego samego dnia, a gdy się nie zjawił do rana, zaniepokojeni dworzanie zaczęli go poszukiwać. Kiedy szczęśliwie odnaleźli księcia, on tłumaczył się, że jezioro było tak piękne, iż nie marzył o niczym innym, jak o odpoczynku nad nim, choćby jeszcze jeden dzień. Miejsce to, ze względu na jego urodę, ponoć często odwiedzał Kim-Ir-Sen z małżonką. Jezioro - jak się okazuje - powstało na skutek oddzielenia części morza dużą ilością piasku. Wokoło rośnie gęsty, sosnowy bór i zielony lasek bambusowy. Życie tętni tu cały rok. Latem można zażywać kąpieli i korzystać z przejażdżek łódką; zimą przyjeżdżają łyżwiarze. Z nadzieją, że słońce zdołało osuszyć skały, ruszamy "na podbój" Gór Diamentowych.

Twarzą w twarz z wodospadem

Trasa pieszej wędrówki wynosi 4 km, a jej celem jest dotarcie do wodospadu Kuronion. Nawet gdy zmęczenie dawało znać o sobie, nikt nie rezygnował z forsownego marszu. Niespodzianki zaczęły się wtedy, kiedy okazało się, że tajfun uszkodził niektóre z wiszących nad potokiem mostów. Większość, nie bacząc na trudności, zdecydowała się przejść górą, krocząc ostrożnie po chybotliwych, pojedynczych deskach. Tylko nieliczni pokonywali rzekę wpław, przeskakując z kamienia na kamień. Ostatnie 300 metrów wydawało się odcinkiem nie do przebycia. Woda podmyła drogę i wydrążyła olbrzymią wyrwę. Ale i tę przeszkodę udało się pokonać, by stanąć twarzą w twarz z potężnym wodospadem.


Jezioro nagich czarodziejek

Wodospad Kuronion, zwany jest inaczej Wodospadem Dziewięciu Smoków. Jego srebrzysta struga przypomina rulon jedwabiu, spadającego z hukiem z wysokości 70 metrów po stromej, kamiennej ścianie. Krople wody rozpryskują się na najdelikatniejsze cząstki, tworząc delikatną mgiełkę. Od tej bryzy niesie się orzeźwiający chłód. Woda wyżłobiła w skale wklęsłość głęboką na 13 metrów i kotłuje wściekle w tym kamiennym basenie. Aż dziewięciu smoków, według podania, strzegło przed wrogiem Gór Diamentowych. Z wierzchołka, z którego wypływa wodospad, roztacza się widok na mnogość jezior - dużych i małych. Osiem największych nazwano Sanpchaldam. Opowiada się, że w górach Kumgansan mieszkał dobry i pracowity chłopiec, który jednak był biedny, ledwie wiązał koniec z końcem. Pewnego razu uratował jelenia przed watahą kłusowników i nocą, we śnie, zobaczył siwowłosego starca, który rzekł do niego: "Z nieba, na Sanpchaldam, sfrunie osiem czarodziejek, żeby wykąpać się w jeziorach. Jednej z nich schowaj odzienie. Z tą będziesz musiał się ożenić".

Nie dawaj żonie ubrania

Chłopiec posłuchał rady starca. Ożenił się z jedną z czarodziejek i wiódł szczęśliwe życie. Niebawem jego rodzina powiększyła się, na świat przyszło troje dzieci. Ale starzec powiedział też chłopcu, że nie może oddać swej żonie odzieży, dopóki nie urodzi się czwarte dziecko. Chłopiec zlekceważył tę przestrogę i oddał żonie ubranie przedwcześnie. Zaraz potem jego żona odfrunęła do nieba. Ale zaczęła tęsknić do dobrego i pracowitego męża oraz dzieci. Tęskniła też za górami Kumgasan, które podobały się jej bardziej niż raj niebieski. Sfrunęła więc ponownie na ziemię, by zamieszkać w górach... Na tle tej legendy osnute są koreańskie opery i widowiska ludowe.

WIĘCEJ NA TEN TEMAT

Tajfun i kanalizacja

Szalejący niespełna dwie doby tajfun, wyrządził masę szkód, nie tylko w górach. Np. uszkodził kanalizację, że w naszym pensjonacie zabrakło wody. Zostaliśmy więc przeniesieni do całkiem luksusowego hotelu, w pobliżu którego odkryliśmy tajemne źródełko. I wysłuchaliśmy jeszcze jednej tajemnej legendy o tym, że w Kumgansan mieszkało niegdyś małżeństwo sędziwych staruszków. Pewnego razu starzec wyruszył w drogę, podpierając się laską, żeby dotrzeć na wierzchołek góry Czchonsonde, gdzie ponoć pojawiają się wieszczki. Szedł kretą dróżką i gdy dobrnął do skały Ansimde, poczuł silne pragnienie. Usłyszał szemranie strumyka i świecący, kryształowy klucz wskazał mu drogę do źródła, z którego ów strumyk wypływał. Kiedy napił się wody ze strumyka, nie tylko ugasił pragnienie, ale także odzyskał siły. Czuł się rześko i zdrowo, że zupełnie zapomniał o swojej lasce. Bez większego wysiłku wdarł się na wierzchołek góry i jeszcze przed wieczorem wrócił do domu. Żona wprost go nie poznała, tak odmłodniał. Pozazdrościła mężowi urody, że nazajutrz sam wyprawiła się do źródełka. Czarowna woda i jej wróciła młodość. Opuszczaliśmy uzdrowisko Kumgansan wczesnym rankiem, w pośpiechu, jako że zbliżał się kolejny tajfun. Bo któż mógł zgadnąć, co on uczyni...

Piękne są Góry Diamentowe, ale nie mniej urokliwe Miohiang-san, zwane Górami Pachnącymi. Mówi się, że są drugim cudem przyrody w północnej Korei. Tchną duszącą wonią ziół, drzew i w ogóle bogatej roślinności. Nie bez powodu miejsce to upatrzyli sobie przed wiekami buddyjscy mnisi. Pamiątek i śladów kultury buddyjskiej jest tu zresztą bez liku.Oto budowla Taum - główny trzon świątyni, a obok altanka Manse, pawilon Kwanym, Rionsan, Suczhun i wiele innych starych budowli, obrazujących budownictwo koreańskie. W monastyrze byddyjskim Suczchun obejrzeć można portrety mnichów, m.in. Sosana, Samiondana, Czhojena, którzy wsławili się w wojnie ojczyźnianej, zwanej imdżińską, w latach 1592-1598. Mnich Sosan, podczas agresji Japończyków, miał 70 lat, ale z godnym podziwu patriotyzmem przeciwstawiał się agresji nieprzyjaciela. Rozesłał wici do swoich uczniów, organizując pospolite ruszenie. Sam stanął na czele wojsk, uczestnicząc w bitwie, w obronie twierdzy pheniańskiej.


Staw pełen błękitu

Niemało faktów historycznych dostarcza świątynia Pohen. Jak głosi legenda, mnichom buddyjskim pomagał w jej wznoszeniu potężny byk o trzech rogach. Dolina Man, otoczona malowniczym łańcuchem górskim z najwyższym wzniesieniem - szczytem Chainro, mieni się cudami przyrody - pełno tu szemrzących strumyków i szumiących wodospadów, skał o przedziwnych kształtach. Np. wodospad Sogok - jak mówią Koreańczycy - wydzwania kryształowymi kropelkami uwerturę o pięknie pejzażu. Wodospad jest niewielki, ale - istotnie - urokliwy. A w dole - nieduży staw koloru błękitu. Przypomina szmaragd rozpuszczony w wodnej toni. Niecałe 250 metrów stąd huczy, tocząc swe wody z gór, wodospad Muryn - "Kwitnący szczęśliwy kraj". Legenda opowiada, że u stóp wodospadu odpoczywało ośmiu braci. Wszyscy byli drwalami. I tak się zachwycili pięknem górskiego pejzażu, że nazwali to miejsce "ziemią obiecaną", a więc taką, na której ludzie nie zaznają żadnych nieszczęść i gdzie oko ludzkie radować będą drzewa brzoskwiniowe obsypane różowym kwieciem.

Uratowane przez drwali

Nieco dalej można "zajrzeć w oczy" wodospadowi Binson, który, niczym rulon srebrzystego jedwabiu, stacza się po urwistej skale. Po przejściu paru kroków, staje się przed jednym z największych wodospadów - Juson, którego nazwę tłumaczy się jako "Taniec mieszkanek niebios". I znów mamy legendę, według której wieszczki sfrunęły z nieba i kąpały się w jeziorze u stóp wodospadu. Wiszący most, przewieszony nad przełęczą, łączy dwie góry o urwistych, stromych zboczach. Stąd widać jak na dłoni panoramę doliny Manphok - jej czyste, kryształowe rzeki i całą kotlinę, otoczoną bujnym, zielonym lasem. Od lat powtarzana jest legenda o ośmiu czarodziejkach doliny Manphok... Oto osiem panien zjeżdżało na ziemię.. po tęczy, by cieszyć się i podziwiać urok gór Miohiang-san. Ale pewnego razu znalazły się w opałach. Napadła na nie para lwów. Do potyczki z drapieżnikami, ryzykując własnym życiem, stanęło ośmiu drwali, odpoczywających u stóp wodospadu Muryn. Właśnie oni wybawili czarodziejki z opresji. Mieszkanki niebios odwdzięczyły się sowicie. Sfrunęły na zawsze na ziemię z ośmioma bawołami i workiem kosztowności. Wkrótce osiem par stanęło na ślubnym kobiercu...

WIĘCEJ NA TEN TEMAT

  • Zdobywanie rowerem leżącego na terenie Parku Narodowego szczytu Babiej Góry nie jest dozwolone, ale tereny po obu stronach granicy oferują znakomite, obfitujące w widoki i urozmaicone terenowo trasy pozwalające objechać Babią Górę dokoła. więcej »

Osiem najpiękniejszych widoków

Nie opodal wodospadu Juson szumi wodospad Pison - "Ulatująca wieszczka". Legenda głosi, że po zabawie na ziemi, mieszkanki niebios wzniosły się w przestworza po wielobarwnej tęczy. Pison to grzmiący, spadający po kaskadowo układającej się skale, wodospad długości 294 metrów. A w pobliżu niego oglądać można pieczarę Tangun, na ścianie której wyryte są słowa głoszące, że tu sięga swoimi korzeniami państwo koreańskie. Nad pieczarą zbudowano miasto Tangunde, w którym Tangun opanował sztukę wojenną. Jest jeszcze w pobliżu pieczara Tynczhon, skąd według legendy wzbił się do nieba Chwanum, ojciec Tanguna. Z pieczary Tangun można rozkoszować się widokiem wieczornej zorzy, odbijającej się w wodach rzeki Czhon-Czhon. Zaliczana jest ona do ośmiu najpiękniejszych widoków Chiansanu.

Przycupnięty dom wieśniaków

Kilka kilometrów trzeba przemierzyć, żeby zachwycać się wodospadem Bynha - "Mleczna droga", utworzonym z sześciu mniejszych i większych strumyków. Patrząc na ten wodospad odnosi się wrażenie, że leży on na górze Miohiang-san. Kiedy znajdziesz się na górze Chianro i spojrzysz w dół, zobaczysz zielony dywan utworzony z niskopiennych krzewów i drzew, m.in. jałowców i cedrów. W górnych partiach rosną rododendrony. Gdzieś na północy majaczy sylwetka przemysłowego miasta Chiczhan. A u podnóża gór, na słonecznych stokach, przycupnęły domki wieśniaków. Na południu zaś widać błękit rzeki Czhon-Czhon, pofałdowane grzbiety gór i wąwozy. A także dolinę Chianson, a w niej międzynarodową bazę turystyczną z hotelem "Miohiang-san".

Janusz Świąder

Pogański czy katolicki obrządek? Prof. Mikołejko o polskich obchodach "święta zmarłych"

Wiktoria Beczek
 
31.10.2014 , aktualizacja: 31.10.2014 17:07

A A A Drukuj
Cmentarz w Kielcach

Cmentarz w Kielcach (JAROSŁAW KUBALSKI)

Wszystkich Świętych i wspominanie zmarłych obchodzimy jednego dnia ze względów praktycznych, ludowe zwyczaje Dziadów częściowo schrystianizował Kościół, a za powszechność świąt odpowiadają zaborcy. Prof. Zbigniew Mikołejko tłumaczy pochodzenie naszych zwyczajów związanych z 1 i 2 listopada.
Wszystkich Świętych jest jednym z najważniejszych świąt katolickich. Wiąże się z wiarą w Świętych Obcowanie, więź między wiernymi na ziemi a zbawionymi. W praktyce święto to jest związane z - obchodzonym według obrządku katolickiego - Dniem Zadusznym, któremu towarzyszy odwiedzanie cmentarzy i wspominanie zmarłych.

Dziś Wszystkich Świętych obchodzimy w Polsce 1 listopada, jednak nie zawsze tak było. Początkowo obchodzono go w maju, upamiętniając poświęcenie pogańskiego Panteonu na Kościół i złożenia w nim bezimiennych relikwii w 610 roku. Wtedy dotyczyło to jednak wyłącznie męczenników, którzy oddali życie za Chrystusa. Ponad 100 lat później święto zostało przeniesione na dzień 1 listopada, a w 831 roku zmienione na dzień upamiętniania wszystkich świętych Kościoła katolickiego.

Dusze wracają do domostw

W tradycji ludowej zmarłym poświęcono czas przesileń wiosennych i jesiennych. Wierzono, że wtedy zaciera się granica ciemności z jasnością i świata żywych ze światem zmarłych, a dusze miały odwiedzać swoje domostwa i rodziny. Ówczesne obrzędy były więc oczekiwaniem na zmarłych i obcowania z nimi - otwierano okna, palono świece i ogniska czy ucztowano na cmentarzach.

- W naszym obszarze kulturowym mieliśmy archaiczne, przedchrześcijańskie święta zmarłych. Były Wielkie Dziady, które wypadały na wiosnę, w okolicy dzisiejszej Wielkanocy. I w dzisiejszym jej świętowaniu pozostały elementy Wielkich Dziadów, chociażby pisanki, które wkładano zmarłym za pazuchę jako znak wiecznego życia. Były też Dziady Małe, jesienne. W naszej szerokości geograficznej były też inne święta w tym okresie, np. celtyckie Samhain, z którego wywodzi się Halloween - mówi w rozmowie z Tokfm.pl prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, autor takich książek jak "Żywoty świętych poprawione" czy "Emaus oraz inne spojrzenia do wnętrza Pisma".

Prof. Mikołejko o żywotach świętych: Przy średniowiecznych świętych Borgiowie są bajeczką dla grzecznych panienek >>>



Chrystianizacja pogańskich obrzędów

Chrześcijaństwo walczyło z obrzędami pogańskimi i wprowadzało w ich miejsce inne święta, a jednocześnie chrystianizowało i adaptowało część z nich. W miejsce Dziadów Kościół katolicki wprowadził Zaduszki.

Jak wyjaśnia filozof, Kościół dokonał rozdzielenia Dziadów i dnia Wszystkich Świętych ze względu na silne poczucie hierarchii. - I tak Wszystkich Świętych było - i jest w sensie kościelnym - dniem tych, którzy dostąpili już zbawienia, dniem świętych z kalendarza kościelnego. A cała reszta musi się zadowolić Dniem Zadusznym, którego sama nazwa wskazuje, że należy modlić się "za duszę" tych, którzy jeszcze nie dostąpili zbawienia - mówi prof. Mikołejko.

Dziś nie rozdziela się tych świąt i zazwyczaj odwiedza się groby bliskich pierwszego dnia listopada. - Pojęcie Święta Zmarłych, którego używamy potocznie, pokazuje, że nie mamy czasu i dlatego zmarłym poświęcamy tylko jeden dzień. Te rzeczywistości zbiliśmy w jeden dzień świąteczny ze względów czysto praktycznych - tłumaczy.

Wpływ na kształt dzisiejszych świąt miały też lata PRL-u, kiedy Wszystkich Świętych nazywano Świętem Zmarłych, by nadać mu świecki charakter. Określenie to głęboko wryło się w świadomość Polaków i używane jest do dziś, a rozdział między dniem poświęconym świętym katolickim a dniem wspominania innych zmarłych uległ zatarciu.

Uczty na cmentarzach

Tradycje pogańskie i obrzędy znane z Dziadów nie ustały, a jedynie wkomponowały się w tradycję świętowania. Profesor Mikołejko tłumaczy, że część obrzędów związana jest z symbolami obecnymi we wszystkich kulturach. Przykładem może być palenie zniczy. - Symbol światła, które przezwycięża ciemności jest uniwersalny - mówi.

Tradycja karmienia zmarłych - ucztowania na cmentarzu i pozostawiania jedzenia dla dusz - jest natomiast przykładem obrzędu, którego Kościół nie chrystianizował, a starał się wyprzeć.

Zwyczaj ten nie zniknął jednak zupełnie. - W "Chłopach" Reymonta świętowanie odbywa się w archaiczny sposób, z jedzeniem na cmentarzu, a przecież akcja toczy się niewiele ponad 100 lat temu. Niektórzy zresztą do dziś biesiadują na grobach zmarłych, jak Cyganie, a Rosjanie piją na cmentarzach wódkę - dodaje filozof.

Rozbiory Polski, a świętowanie wspólnotowe

Profesor podkreśla jednocześnie, że w Polsce i na Litwie święto zmarłych, chociaż z definicji jest rodzinne, jest świętem masowym. Takiego statusu nie miało przed rozbiorami, kiedy biskupi nadal walczyli z mocną, szczególnie wśród chłopów, tradycją pogańską.

- Jedyną przestrzenią względnie wolną, gdzie mogliśmy czcić naszych poległych bohaterów spoczywających w łonie matki ojczyzny były cmentarze. Tam gromadzili się ludzie. Protestanckie Prusy, prawosławna Rosja i katolicka Austria to kraje chrześcijańskie i szanowały cmentarze, w odróżnieniu od innych przestrzeni - mówi prof. Mikołejko i dodaje, że właśnie wtedy, za sprawą romantyzmu i kultury patriotycznej, ukształtował się wspólnotowy obyczaj.

Pogańskie Halloween

Halloween, obchodzone w wielu krajach 31 października, przed dniem Wszystkich Świętych pojawiło się w Polsce w latach 90. Ze względu na swoje pogańskie pochodzenie i utożsamianie go z kultem Szatana często jest krytykowane przez Kościół i środowiska katolickie.

Portal Fronda.pl proponuje różne sposoby walki z pogańskim świętem: "chrzczenie dyni" oraz przepytywanie dzieci, biorących udział w halloweenowych zabawach, z wiary, a końcowo również straszenie ich szpitalem psychiatrycznym.

Prof. Mikołejko uważa, że Halloween jest "zabawą z wnętrza popkultury", i nie zgadza się z krucjatą, jaką wobec niej wystosowano. - To jeden i ten sam porządek. Halloween jest przekształceniem rozmaitych tradycji przedchrześcijańskich, chociażby Samhain, które było wyrazem lęku przed zmarłymi. Element zabawy ukształtował się w latach 30. XX w. Śmiech ma być sposobem oswajania śmierci - tłumaczy.

Dodaje przy tym, że w Polsce mamy "ładne świętowanie wśród opadających liści i świateł na cmentarzach".

Katolicką odpowiedzią na Halloween ma być "Holy wins", czyli pochód osób przebranych za postacie świętych. Takie korowody odbywają się w niektórych miastach w Polsce, a część katechetów organizuje podobne zabawy w szkołach. Fronda zachęca również do publikowania w portalach społecznościowych zdjęć swoich katolickich patronów.

Mikołejko nazywa to "wymysłem ideologicznym". - To nie wynika z jakiejkolwiek tradycji, jest wyłącznie walką o panowanie nad przestrzenią kulturową. Nie ma nic wspólnego z religijnością - podkreśla profesor. 

czwartek, 30 października 2014

Miał 1102 sprawy w sądach. Teraz został aresztowany


piet
 
30.10.2014 , aktualizacja: 30.10.2014 14:28
A A A

Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta

Sąd w Pszczynie aresztował w środę wieczorem Radosława M., słynnego biznesmena z Pszczyny. Jest on podejrzany m.in. o wyłudzanie sprzętu sportowego, biżuterii i samochodów.
Radosław M. jest z wykształcenia technikiem rolnikiem. W przeszłości był już karany za oszustwa, a...


Cały tekst: http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,16890184,Mial_1102_sprawy_w_sadach__Teraz_zostal_aresztowany.html#ixzz3Hf0on4g1