sobota, 1 listopada 2014

Odeszli 2014

31.10.2014 , aktualizacja: 30.10.2014 17:12
A A A Drukuj
Odeszli w tym roku...

Odeszli w tym roku...

Ludzie kultury, nauki i mediów. Sportowcy, społecznicy i politycy. Znani wszystkim lub tylko nielicznym. Wracają do nas we wspomnieniach
Artykuł otwarty
Ludzie teatru 

Szymon Szurmiej (18.06.1923 - 16.07.2014)

Wieloletni dyrektor stołecznego Teatru Żydowskiego. Mówił o nim: "Gdybym go nie objął, pewnie byłby zlikwidowany, bo po 1968 roku zostało w nim pięć osób".

Otworzył wówczas przy teatrze studium aktorskie, które miało uzupełnić rozbity przez Marzec zespół. Prowadził teatr wspólnie z żoną Gołdą Tencer, sam zagrał w nim m.in. Menachema Mendla w "Tewje mleczarzu" Szolema Alejchema, Willy'ego Lomana w "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera i Mendela Krzyka w "Zmierzchu" Izaaka Babla. 

W kinie grywał role charakterystycznie, m.in. w "Austerii" Kawalerowicza, w "Janosiku" Passendorfera i "Pensji pani Latter" Różewicza.

Urodził się w Łucku na Wołyniu. "Mama była religijną Żydówką, a ojciec niereligijnym Polakiem, ale kultywował świąteczne obyczaje i zabierał mnie na pasterkę. Z tego powodu drogie mi są obie kultury" - mówił w wywiadzie. "Mój jest Mickiewicz, mój jest Słowacki, ale także mój Perec i mój Szolem Alejchem i Szalom Asz, tak jak mój jest Heine i mój Szekspir". 

Po wybuchu wojny trzy lata spędził na Kołymie i trzy lata w Kazachstanie. Jako repatriant trafił do Wrocławia. W latach 1985-89 był posłem na Sejm. (yes)

Andrzej Hudziak (27.02.1955 - 15.06.2014)

"Hudziak to fantasta i marzyciel, wyznawca zewnętrznych i wewnętrznych podróży" - mówił o nim Krystian Lupa, z którym aktor podróżował przez trzy dekady.

Całe artystyczne życie był związany z Krakowem i Narodowym Starym Teatrem, gdzie zadebiutował jeszcze w trakcie studiów w krakowskiej PWST. Zagrał wówczas studenta w "Garbusie" Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego. W słynnych "Dziadach" Konrada Swinarskiego był chłopem jedzącym jaja na twardo w trakcie wygłaszania Wielkiej Improwizacji. Jednak przełomowa okazała się dla niego rola Konrada w "Kalkwerku" Thomasa Bernharda w reżyserii Lupy.

Grał w filmach, między innymi u Zanussiego, Wajdy, Stuhra i Kutza. Po wielu rolach epizodycznych i drugoplanowych w ostatnich latach stworzył znakomite kreacje. Zagrał główną rolę w "33 scenach z życia" Małgorzaty Szumowskiej, a w filmie "Parę osób, mały czas" Andrzeja Barańskiego tak znakomicie wcielił się w Mirona Białoszewskiego, że zyskał uznanie nie tylko krytyków (nagroda na festiwalu w Karlowych Warach), ale również przyjaciół poety. (j.sz.)

Nina Andrycz (11.11.1912 - 31.01.2014)

Najbardziej znana była z ról królowych, m.in. Marii Stuart, lub arystokratek - te postaci grała z charakterystycznym patosem i wschodnim zaśpiewem. Aktorstwu poświęciła się całkowicie: "Kiedy jest się naprawdę gwiazdą, to nie rodzi się dzieci, rodzi się role" - mawiała. 

"Królową scen polskich" ochrzczono ją, gdy w 1935 r. zagrała Reganę, córkę króla Leara, u boku Józefa Węgrzyna.

Urodziła się w Brześciu Litewskim, w Wilnie studiowała prawo, a w Warszawie historię. Matka była przeciwna jej aktorstwu: - Scena to rozpusta. Po moim trupie - mówiła. Na co Andrycz: - Po mamy trupie!

Była aktorką Teatru na Pohulance w Wilnie i stołecznego Polskiego (do 2004 r.). W latach 50. zaproponowano jej występy w Comédie-Française, pod warunkiem że zgubi "sławetny słowiański akcent". Słysząc o tym, jej mąż, premier Józef Cyrankiewicz, popukał się w czoło i powiedział: "Przecież jak ty ze mną prywatnie przy herbacie rozmawiasz, to też trochę śpiewasz".

W Teatrze Telewizji u Adama Hanuszkiewicza była Damą Kameliową (1958) i Anną Kareniną (1961), a u Jerzego Gruzy - panią Bovary (1959). W kinie debiutowała w 1939 r. w nieukończonym filmie Eugeniusza Bodo "Uwaga, szpieg". Po wojnie reżyserzy bali się jej teatralnej maniery. Obsadzał ją jednak Zanussi - w "Kontrakcie" i w "Sercu na dłoni" - oraz Kutz, w serialu "Sława i chwała" - oczywiście w roli księżnej.

Jej brat zginął w łagrze, więc nie przepadała za Sowietami. Wykręcała się od politycznych wizyt, mówiąc, że ma premierę w teatrze: "Potrafiłam się nawet urwać z uroczystej kolacji u Stalina. Cała delegacja od obiadu do wieczora drżała, Berman zemdlał, a wódz wszechświatowego proletariatu tylko powiedział: - Widać, że ta kobieta bardzo kocha swoją pracę. - O tak! - wykrzyknął mój mąż. - Uwielbia". 

Pod koniec mówiła: "W modzie jest pluć na PRL, a ja pluć mogę tylko na zniewolenie, a nie na najlepszy teatr w Polsce". (j.sz.)

Ludzie literatury 

Tadeusz Różewicz (9.10.1921 - 24.04.2014)

Poeta, dramaturg, eseista, którego twórczość wpłynęła na kształt współczesnej polskiej poezji i teatru, przyszedł na świat w Radomsku w skromnej, inteligenckiej, urzędniczej rodzinie. 

Literaturą zaczął zajmować się już w gimnazjum. Wspólnie z bratem Januszem sięgali po pierwsze ważne lektury - "Ferdydurke" i "Króla Ubu", numery "Skamandra", "Wiadomości Literackich". Plany nauki w liceum przerwała wojna. Tadeusz Różewicz wstąpił do AK, gdzie walczył pod pseudonimem "Satyr". Brat, również w AK, nie przeżył wojny - zginął rozstrzelany 3 sierpnia 1944 r.

- Nas w najlepszych latach spotkało najgorsze - mówił Różewicz w wywiadzie z Anną Żebrowską, opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" w 2005 r.

To, co najgorsze, potrafił później przełożyć na język poezji - mocne echo tych doświadczeń znajdziemy m.in. w wydanym w 1947 roku tomie "Niepokój", a także w dramacie "Do piachu". 

Po wojnie trafił do Krakowa, gdzie zdał maturę i studiował historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Potem z żoną Wiesławą zamieszkał w Gliwicach, skąd w 1968 r. przeniósł się do Wrocławia, gdzie mieszkał do śmierci.

Przez niemal całe dorosłe życie żył z pisania. Zanim przyszło powodzenie, ciężar utrzymania domu brała na siebie żona. Pracowała jako ekonomistka, księgowa. Potem to ona zawiadywała domowym budżetem. Kiedy Kazimierz Kutz pytał Różewicza, jaka kwota oznaczałaby dla niego prawdziwe bogactwo, poeta odpowiedział po dłuższym namyśle: - 3,8 tys. zł miesięcznie. I zastrzegł natychmiast: - Chociaż musiałbym zadzwonić do żony, czy nie zaniżyłem.

Napisał kilkadziesiąt książek - tomów poezji, dramatów, opowiadań. Pierwsza ukazała się w 1944 r. - były to "Echa leśne"; ostatnia to wydany dwa lata temu tom "to i owo". Ich łączny nakład trudno dziś oszacować - już w latach 70. przekroczył milion egzemplarzy.

Nie miał telefonu komórkowego, internetu ani profilu na Facebooku. Telefon miał tylko stacjonarny. Pisał wyłącznie ręcznie. Jednocześnie jak lingwistyczny sejsmograf łapał zmieniające się językowe obyczaje. W jego późnych wierszach krytycy odnajdywali poetykę internetowych blogów, krótkich wiadomości tekstowych, wpisów w portalach społecznościowych.

Jego poezja nie chciała iść w parze z przemijaniem - w 2008 roku w tomie "Kup kota w worku" 87-letni wówczas poeta z łatwością podchwytywał konwencje, jakie podpowiadał mu świat współczesnych mediów. Mieszał liryzm z groteską, żart z powagą, stoicką postawę z wściekłością na świat, godną raczej debiutującego 20-latka niż klasyka. W "to i owo" te zderzenia były jeszcze bardziej dobitne.

Tak było zawsze - wielkość Różewicza wywodziła się przecież z umiejętności znajdowania wciąż nowego języka do opisu zmieniającego się świata. W 2006 r. opowiadał Kazimierzowi Kutzowi o swojej pracy nad "Do piachu", która trwała 17 lat. - Próbowałem odtworzyć język, któregośmy używali na wojnie. To była podstawa. Pochodziłem z rodziny urzędniczej, inteligenckiej, a w partyzantce spotkałem się z chłopami, nauczycielami, robotnikami, bezrobotnymi. Konglomerat, stop tych różnych języków był niebywały - opowiadał.

W późnym okresie swojej twórczości przepracowywał inne języki - te, którymi z telewizyjnych ekranów i stron kolorowych czasopism mówią do nas politycy, dziennikarze, celebryci. Pokazywał ich pustkę, ale nigdy nie przemawiał z pozycji mędrca. Ironizował, prowokował, nie bał się narazić krytyce, zaczepiał czytelnika i konsekwentnie podkopywał fundamenty każdego pomnika, który ktokolwiek ważyłby się mu postawić.

Do literackich nagród miał dystans. I przy każdej okazji podkreślał, że największą z nich byłaby świadomość, że jest czytany. Że jego książki są w wielu domach, niekoniecznie w biblioteczce za szybką, ale blisko, pod ręką, choćby w łóżku.

W dokumencie "Poeta emeritus", który miał premierę w 2010 r. i miał być według zamysłu jego twórcy i bohatera "wesołym filmem o przemijaniu", reżyser Andrzej Sapija podglądał Różewicza przez oko kamery. W różnych sytuacjach - podczas domowej drzemki i spotkań z przyjaciółmi. W jednej ze scen Różewicz z Ryszardem Przybylskim żartują z 90-letnich staruszek, które w sanatoryjnej stołówce zamawiają schabowego z kapustą i kopą ziemniaków, po czym proszą o dokładkę. - Masz to samo co ja, to zapadanie się w sobie - mówi Różewiczowi Przybylski. A Różewicz odpowiada: - Masz wtedy próbkę nicości. Drobne przeczucie, stykasz się z nią na małej przestrzeni.

Tak jak w wierszu "Przesypywanie": "Ten szelest/ przesypywanie się życia/ ze świata pełnego rzeczy/ do śmierci/ to przeze mnie/ jak przez dziurę/ w rzeczywistości/ przeciska się ten świat/ na tamten świat". (Magda Piekarska)

Gabriel Garcia Marquez (6.03.1927 - 17.04.2014) 

Znaczenie jego "Stu lat samotności" dla literatury języka hiszpańskiego porównuje się z "Don Kichotem". 

Powieść Kolumbijczyka ukazała się w 1967 r. w Buenos Aires w nakładzie 8 tys. egzemplarzy. Przez następne cztery lata w samej Hiszpanii sprzedano ich milion.

Ta powieść to najdonioślejsze osiągnięcie latynoskiego realizmu magicznego. Zbliżający się do szczytowego momentu boom latynoamerykański zyskał sztandarowe dzieło, czytelnicy zaś powieść, która zaprzeczała pogłoskom o śmierci narracji, sztuki opowiadania. 

Nobla w 1982 r. dostał właśnie za to - za "powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu".

"Sto lat samotności" - zapis dziejów siedmiu pokoleń rodziny Buendia i mitycznej osady Macondo - od początku było mitem, przez lata podsycanym przez samego pisarza. Pierwsze zdanie miało spłynąć na niego z natchnieniem podczas rodzinnej wyprawy na wakacje do Acapulco. Zawrócił wtedy samochód, pognał do domu i pisał codziennie przez 19 miesięcy. "Chciałem utrwalić środkami poetyckimi - wyznał kiedyś - świat mojego dzieciństwa, które spędziłem w wielkim, smutnym domu, z siostrą jedzącą ziemię, babką odgadującą przyszłość i licznymi krewniakami; nosili oni te same imiona i szczęście było dla nich równoznaczne z szaleństwem". Przyznawał, że historia rodu Buendiów stanowi jedną z wersji dziejów całego kontynentu: "Ameryka Łacińska to niepotrzebne zrywy ponad siły i dramaty z góry skazane na zapomnienie".

Bawił się swoim wizerunkiem, traktował siebie jak postaci z powieści. Opowiedział o sobie tyle sprzecznych historii, że nie wiadomo, która z nich jest prawdziwa. Stał się postacią publiczną na skalę współcześnie niewyobrażalną dla autorów tzw. wysokiej literatury; przed nim podobny status mieli może Dickens, Twain czy Hemingway. Pisał jednak: "W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki".

Zaczynał jako dziennikarz w lokalnych gazetach, później był korespondentem dziennika "El Espectador", dla którego pisał z Europy i Nowego Jorku. To na jego łamach w 1955 r. opublikował cykl reportaży "Opowieść rozbitka", którym zdobył popularność, w tym samym roku debiutował powieścią "Szarańcza". Nad każdą książką pracował bardzo długo. Krótką "Kronikę zapowiedzianej śmierci" tworzył bez mała 30 lat - od roku 1951. Inne wielkie dzieło - "Jesień patriarchy" - pisał 17 lat.

Miał do siebie dystans, wywiadów udzielał od święta. Nie ma wśród nich takiego, w którym nie pada pytanie o przyjaźń z Fidelem Castro. Wtedy odpowiadał jak amerykańskiemu "Playboyowi": "Nikt przecież nie uwierzy, że rozmawiamy o łowieniu ryb, więc po co mam to mówić?". (ms)

Nadine Gordimer (20.11.1923 - 13.07.2014)

Południowoafrykańska laureatka Nobla z 1991 r., córka żydowskich imigrantów, która w swych książkach (m.in. "Zachować swój świat", "Córka Burgera") podejmowała problematykę moralną i rasową, zwłaszcza w kontekście apartheidu. 

Aktywnie działała w ruchu przeciwników segregacji rasowej. Była członkinią Afrykańskiego Kongresu Narodowego w czasach, kiedy władze RPA uznawały to za przestępstwo. Pisała: "Nie wiedziałam, czym jest polityka, do momentu, w którym zobaczyłam, jak ona przydarza się ludziom. Jeśli stało się tak, że zostałam zmuszona, by uznać człowieka za istotę polityczną, to stało się to wskutek tego, że żyję w Południowej Afryce". (j.sz.)

Doris Lessing (22.10.1919 - 17.11.2013)

Sceptycyzm i żarliwość - za te cechy swojej literatury brytyjska pisarka dostała Nobla w 2007 r. Jej żywiołem były powieści psychologiczno-obyczajowe. 

W Polsce jej książki ukazywały się od lat 70. (m.in. "Lato przed zmierzchem", "Pamiętnik przetrwania", "Piąte dziecko" i "Podróż Bena"). 

Urodziła się w Persji - ojciec był urzędnikiem tamtejszego Imperial Banku - ale młode lata spędziła w Rodezji Południowej. 

Wielu dzieli twórczość Lessing na trzy fazy: silne zainteresowanie komunizmem (zraziła się do niego po stłumieniu rewolucji węgierskiej); okres psychologiczno-feministyczny i wreszcie zachłyśnięcie się sufizmem (mistycznym nurtem doktryny islamskiej), które znać w cyklu jej pięciu powieści fantastycznych "Canopus in Argos" (1979-83). 

Wierzyła w literaturę zaangażowaną, przełamującą tabu, taką, która bierze udział w najważniejszych debatach współczesności. Terroryzm polityczny, dyskryminacja rasowa, społeczna sytuacja kobiety - to były jej stałe tematy. 

"Mając 14 lat - wspominała - potrafiłam oporządzić zwierzęta w obejściu, warzyć piwo imbirowe, polować na ptaki, a nawet prowadzić samochód". Opuściła rodzinę, by pracować jako pomoc domowa. Zaczęła pisać, teksty wysyłała do gazet. 

Debiutowała krótko po wojnie powieścią "Trawa śpiewa". Pisarką feministyczną okrzyknięto ją po wydaniu "Złotego notesu" (1962), choć ona sama nie lubiła być tak szufladkowana, uważając feminizm za ruch zbyt polityczny dla pisarza. Ta książka to narracyjny eksperyment - jej bohaterką jest pisarka samotnie wychowująca córkę, która rozpisuje swoje życie w czterech notesach: czarny jest o jej doświadczeniach afrykańskich, czerwony o polityce, żółty to fikcja na własny temat, a błękitny to pamiętnik. 

W latach 90. współpracowała z kompozytorem Philipem Glassem - napisała libretto do jego opery. Odrzuciła tytuł Dame of the British Empire, ponieważ nie uznawała czegoś takiego jak "British Empire". Mieszkała w londyńskim Hampstead. O tym, że przyznano jej Nobla (była dopiero 11. kobietą laureatem), dowiedziała się od tłumu fotoreporterów, wysiadając przed domem z taksówki. (j.sz.)

Marek Nowakowski (2.03.1935 - 16.05.2014)

Już od debiutanckiego zbioru opowiadań "Ten stary złodziej" (1958) przylgnęła do niego etykietka piewcy tzw. marginesu społecznego, specjalisty od "czarnej prozy". Portretował warszawskie przedmieścia, świat drobnych przestępców, alkoholików, prostytutek i innych wykolejeńców. 

Fascynacja podmiejską egzotyką stopniowo przekształcała się w brutalną diagnozę społeczną. Do kanonu współczesnej polskiej prozy weszła wydana w latach 70. powieść "Wesele raz jeszcze!" i zbiór opowiadań "Książę Nocy". 

Po wprowadzeniu stanu wojennego Nowakowski jako pierwszy z polskich pisarzy zaczął publikować w obiegu niezależnym pod własnym nazwiskiem, za co był represjonowany przez władze PRL-u. 

Po 1989 r. ukazywał rozpad więzi wspólnotowych i portretował "nowego" Polaka, zepsutego człowieka cywilizacji pieniądza. Przeciwwagą dla radykalnych wystąpień pisarza niezadowolonego z kształtu polskiego kapitalizmu stały się pełne liryzmu i ciepła opowieści o odchodzących w przeszłość ludziach i krajobrazach Warszawy (trzy tomy cyklu "Powidoki"). Całkiem ostatnio zachwycił wspomnieniową książką "Pióro. Autobiografia literacka". (dn)

Natalia Gorbaniewska (26.05.1936 - 29.11.2013)

Poetka i słynna rosyjska dysydentka, która ośmieliła się w 1968 r. wyjść na plac Czerwony, by bronić "wolności waszej i naszej". 

Kiedy po całym Kraju Rad i w demoludach zwoływano masówki potępiające "awanturników" z Pragi i wychwalające interwentów, 25 sierpnia 1968 r. ósemka odważnych wyszła na Łobne Miejsce na placu Czerwonym i gdy zegar na kremlowskiej wieży Spasskiej wybił południe, uniosła plakaty z napisami: "Niech żyje wolna i niepodległa Czechosłowacja", "Uwolnić Dubczeka!", "Precz z okupantami". Jeden z nich przyniosła 32-letnia wtedy Gorbaniewska, która na plac przyszła z trzymiesięcznym synkiem w wózku. Manifestacja trwała kilka minut. Tajniackie wołgi wywoziły z placu pobitych manifestantów, których mało kto zauważył. Kłopot był tylko z Gorbaniewską - była z dzieckiem i nie ośmielili się jej aresztować. Zaraz po demonstracji na gorąco przekazała relację o tym, co się stało, zachodnim korespondentom. 

Pracowała jako redaktor i maszynistka w podziemnej "Kronice Wydarzeń Bieżących" opisującej represje polityczne w ZSRR, potem z diagnozą "schizofrenia bezobjawowa" działający na rozkaz KGB psychiatrzy posłali ją na przymusowe leczenie do więziennego szpitala w Kazaniu. W 1975 r. została zmuszona do opuszczenia kraju. 

Zamieszkała w Paryżu, gdzie pracowała jako dziennikarka w rosyjskich pismach emigracyjnych. Przekładała na rosyjski polską literaturę, była przewodniczącą jury Nagrody Literackiej Europy Środkowej "Angelus". Od 2005 r. miała polskie obywatelstwo. (ricz)

Sue Townsend (2.04.1946 - 10.04.2014)

Angielska pisarka, autorka m.in. "Sekretnego dziennika Adriana Mole'a, lat 13 i 3/4", o której bez przesady można powiedzieć, że zbudowała poczucie humoru całego pokolenia, choć wszystkie konteksty jej książek w pełni mogli docenić jedynie poddani Jej Królewskiej Mości.

Swój słynny ośmioczęściowy cykl rozpoczęła w 1982 r., bohaterem czyniąc hipochondrycznego i egocentrycznego nastolatka, który zmaga się z niedoskonałościami cery i pierwszymi zawodami miłosnymi oraz usilnie próbuje zostać poetą. Ostatnia powieść cyklu - "Adrian Mole lat 39 i pół. Czas prostracji" (2009) opisuje życie dorosłego człowieka, który próbuje ratować swoje małżeństwo. Perypetie Adriana są pretekstem do ukazania zmian zachodzących w brytyjskiej polityce, obyczajowości i życiu codziennym. 

Wśród innych książek Townsend jest m.in. "Królowa i ja" - opowieść o brytyjskiej rodzinie królewskiej, która po republikańskiej rewolucji wiedzie normalne życie na jednym z miejskich osiedli. 

Kilka jej książek przeniesiono na scenę, a seria o Adrianie posłużyła jako podstawa dla cyklu słuchowisk radiowych, serialu telewizyjnego i sztuki teatralnej. (ło)

Ksiądz Jan Kracik (11.11.1941 - 24.04.2014)

Krakowski historyk Kościoła, znakomity pisarz historyczny. Autor tomu esejów "Święty Kościół grzesznych ludzi" radykalnie odrzucił założenie wielu jego poprzedników, że kościelnej instytucji bronić trzeba przez ukrywanie jej dawnych błędów. Pisał jak prawdziwy historyk, nie wpadał w pseudopobożną retorykę i nie bawił się w adwokata. Nie w prokuratora jednak również: jego książeczka o kontrowersyjnym dzisiaj średniowiecznym papieżu Grzegorzu VII wydaje mi się historycznie wzorowa. Miał niepowtarzalny styl, delikatnie ironiczny, nie walił nigdy cepem, kłuł nieźle szpilkami. Dobierał nie tylko myśli, ale również słowa, aby nigdy nie męczyć czytelnika jakimkolwiek banałem. (jt)

Siegfried Lenz (17.03.1926 - 7.10.2014)

Jeden z najwybitniejszych pisarzy niemieckich okresu powojennego. Pochodził z Ełku, pisał o skomplikowanej tożsamości i historii Mazur.

Wraz z m.in. Heinrichem Böllem, Günterem Grassem, Ingeborg Bachmann, Paulem Celanem i Martinem Walserem należał do słynnej Grupy 47, która promowała literaturę zaangażowaną społecznie. Książki Lenza przetłumaczono na 22 języki. Podobnie jak pochodzący z Gdańska Grass był przeciwnikiem niemieckich roszczeń terytorialnych wobec Polski. Popierał politykę kanclerza Brandta zmierzającą do pojednania z Polską i uznania powojennych granic. W swoich utworach poruszał tematy rozliczenia z hitlerowską przeszłością i złożonej mazurskiej tożsamości i historii. Napisał m.in. "Lekcję niemieckiego" (1968) i "Muzeum ziemi ojczystej" (1978).

Andrzej Czcibor-Piotrowski (30.11.1931 - 19.05.2014)

Poeta, prozaik, tłumacz literatury czeskiej (przekładał Skvorecky'ego, Pavla oraz Hrabala: "Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Postrzyżyny", "Bambini di Praga", "Taką piękną żałobę"), ale także słowackiej, angielskiej, rosyjskiej i ukraińskiej. 

W czasie wojny zesłany na Sybir, przez Środkowy i Bliski Wschód trafił do Anglii. Do Polski wrócił w 1947 r. Pracował jako redaktor. Zadebiutował w 1956 r. tomem wierszy "Oczy śniegu". Autor dziesięciu zbiorów poetyckich i czterech powieści. Jego "Rzeczy nienasycone' znalazły się w finale Nike w 2000 r.

Sławomir Błaut (17.12.1930 - 20.05.2014)

"Stworzył pan dla mnie polską wersję >>Blaszanego bębenka<<. Życzę sobie, abyśmy się wspólnie starzeli" - napisał Günter Grass w liście do swojego tłumacza w jego 80. urodziny.

"Wyobraźmy sobie, że swego czasu nie znalazłby w Polsce takiego tłumacza jak Sławomir Błaut. Mielibyśmy może po polsku jakiegoś Grassa, ale mógłby to być Grass nieciekawy, ciężki, nieurzekający językowym polotem. Nie chciałoby się go czytać, nikt by się jego książkami specjalnie nie przejmował. O ile uboższy byłby wtedy nasz obraz kultury niemieckiej" - mówiła o przekładzie Błauta Małgorzata Łukasiewicz.

Błaut, absolwent KUL-u, przełożył kilkadziesiąt książek niemieckich, szwajcarskich i austriackich pisarzy, m.in. Hermanna Brocha, Ernsta Jüngera czy Michaela Endego, ale właśnie z Grassem związał swoje życie. Towarzyszył nobliście podczas każdej wizyty w Polsce, wielokrotnie podróżował do Niemiec.

Andrzej Kuryłowicz (4.04.1954-21.03.2014)

Od początku lat 90. założył w Polsce kilka wydawnictw, z których najprężniej rozwinął wydawnictwo Albatros, czyniąc je jedną z największych w Polsce oficyn publikujących beletrystykę. Wprowadził do polskich księgarń m.in. książki Dana Browna, Harlana Cobena, Josepha Hellera, Kena Folletta, Fredericka Forsytha czy Stephena Kinga. Był prekursorem wydań kieszonkowych w Polsce, projektował szatę graficzną do wszystkich książek oraz materiałów promocyjnych. W ostatnich latach podjął zaciętą dyskusję z Polską Izbą Książki, sprzeciwiając się wprowadzeniu stałych cen na książki. Był pomysłodawcą i fundatorem Nagrody im. Jerzego i Hanny Kuryłowicz dla tłumaczy literatury naukowej.

Kuryłowicz ukończył studia na Wydziale Elektronicznym Politechniki Warszawskiej. Pracował w liniach lotniczych Pan American oraz Delta. Był także koordynatorem ds. operacyjnych polskiego oddziału Lufthansy. (Martin Stysiak)

Ludzie muzyki 

Wojciech Kilar (17.07.1932 - 29.12.2013)

Codziennie czytał Biblię, po ukochanych Katowicach jeździł zwykle kolejnym modelem Mercedesa, swojej ulubionej marki. Gwiazda show-biznesu, która inspiracji poszukiwała w odosobnieniu. 

Jako autor muzyki filmowej współtworzył najważniejsze filmy polskiej kinematografii (Kutza, Konwickiego, Zanussiego, Polańskiego i Wajdy), zrobił też karierę w Hollywood. "Portret damy", "Dracula", "Dziewiąte wrota", "Pianista" - to wszystko Kilar.

Miał dar pisania muzyki, która doskonale integrowała się z obrazem, ale zarazem sprawdzała się jako dzieło autonomiczne. Do swej twórczości "poważnej" przenosił z kolei elementy nieco lżejsze. Jego polonez ze zekranizowanego przez Wajdę "Pana Tadeusza" na dobre wyparł na studniówkach poloneza Ogińskiego. Hollywoodzcy spece nie kryli zdziwienia, że jeden człowiek, bez grona aranżerów, jest w stanie dostarczyć im produkt idealny - tak było z muzyką do "Draculi" Coppoli.

Pochodził ze Lwowa, ale mówił o sobie, że jest Ślązakiem z wyboru. Obok fortepianu studiował kompozycję w klasie Bolesława Woytowicza w Katowicach. W 1957 r. brał udział w słynnych Kursach Nowej Muzyki w Darmstadt. Gdy został stypendystą rządu francuskiego, kształcił się w Paryżu u Nadii Boulanger. 

Najpierw zafascynowany Strawińskim i Bartókiem, szybko wsiąkł w idee awangardy. Jego utwory z pierwszej połowy lat 60. są manifestem nowego brzmienia, sprzeciwu wobec tradycji. "Riff 62" z 1962 r. odniósł olbrzymi sukces. Potem były "Générique" czy "Diphtongos", a przełom lat 60 i 70. przyniósł jeszcze jedną fascynację, tym razem minimal music. Kilar po latach z dystansem podchodził do tamtych prób: "W porównaniu z Bachem te nasze komplikacje były śmieszne". 

Przełomem okazał się rok 1974. Prawykonanie na Warszawskiej Jesieni ognistego fresku symfonicznego "Krzesany" wywołało konsternację. Miłośnicy awangardy poczuli się zdradzeni - Kilar wkraczał w swój okres narodowo-religijny, silnie inspirowany folklorem. Publiczność, a zwłaszcza muzycy orkiestrowi poczuli jednak, że owa stylistyczna rewolta daje im arcydzieło. I nie pomylili się.

Górami Kilar fascynował się od zawsze. "Im wyżej się idzie, tym ludzie, których się na szlaku spotyka, stają się lepsi, bliżsi sobie" - uważał. Później przyszły "Kościelec 1909" (pamięci Mieczysława Karłowicza), "Siwa mgła" i "Orawa". Mawiał: "Natchnieniem jest dla mnie to, że ktoś chce mojej muzyki. Nie napisałem chyba żadnego utworu bez zamówienia".

Czas stanu wojennego spędził w murach klasztoru jasnogórskiego - pod wpływem tych przeżyć powstał "Angelus". Miał zwyczaj obchodzić urodziny na Jasnej Górze. Gdy przed 11 laty zapytano kompozytora o najszczęśliwsze wydarzenie w życiu, bez wahania odpowiedział: "Koncert dla papieża. Muzycy Filharmonii Narodowej i soliści wykonali w Watykanie moją "Missa pro pace". Mogę umierać. Nic piękniejszego już mnie nie spotka". (asd, jh)

Claudio Abbado (26.06.1933 - 20.01.2014)

Jeden z największych dyrygentów XX w. Mawiał jednak: "Określenie 'wielki dyrygent' nic dla mnie nie znaczy. Prawdziwie wielki jest tylko kompozytor".

Jego interpretacje były wybitne bez względu na epokę czy styl utworów, równie znakomite w przypadku Mozarta i Stockhausena, Webera i Strawińskiego.

Kierował wieloma orkiestrami, wiele z nich osobiście założył. Promował młodych artystów, do legendy przeszła jego współpraca i przyjaźń z pianistką Marthą Argerich, rozpoczęta w 1967 r. brawurowymi nagraniami koncertów Ravela i Prokofiewa, a później Chopina i Liszta.

W 1960 r. zadebiutował w La Scali, a osiem lat później został dyrektorem muzycznym tej legendarnej sceny i kierował nią przez 18 lat. Współpracował z London Symphony Orchestra, Wiedeńskimi Filharmonikami, Operą Wiedeńską, Chicago Symphony Orchestra. Na przełomie lat 70. i 80. mówiło się o nim jako o następcy legendarnego Toscaniniego.

W 1989 r., po śmierci Herberta von Karajana, w historii Filharmoników Berlińskich rozpoczęła się "era Abbado". Nagranie kompletu symfonii Mahlera to jedna z najpiękniejszych interpretacji tych arcydzieł.

Przez ostatnie lata, już poważnie schorowany, mieszkał w Bolonii, ale wciąż dyrygował. Prezydent Włoch mianował go dożywotnim senatorem. Tym tytułem wyróżniani są Włosi, którzy rozsławili swój kraj na świecie. (asd)

Bobby Womack (4.03.1944 - 27.06.2014)

- Kiedy masz 65 lat, rozumiesz, o co chodzi w twoich piosenkach dużo lepiej niż wtedy, gdy masz 25 - mawiał o sobie urodzony w 1944 r. Womack. Był synem pary muzyków, sam zaczął występować w wieku siedmiu lat. Zaczynał od chóru kościelnego, w którym śpiewał i grał na gitarze. Gdy razem ze złożoną z jego rodzeństwa i rodziców grupą wydał pierwszy singiel, miał zaledwie 10 lat. W kolejnych dekadach śpiewał i komponował wiele przebojów utrzymanych w rozmaitych stylach - od rhythm & bluesa i soulu przez rock'n'rolla aż po country. Był między innymi oryginalnym wykonawcą pierwszego wielkiego przeboju The Rolling Stones "It's All Over Now". Jako muzyk sesyjny współpracował między innymi z Arethą Franklin i Janis Joplin. Jego karierę naznaczyły wieloletni narkotykowy nałóg oraz poważne problemy zdrowotne. Już jako weteran powrócił jednak na scenę, nagrywając gościnnie z grupą Gorillaz oraz wydając w 2012 r. wyprodukowany przez Damona Albarna znakomity album solowy "The Bravest Man In The Universe". - Ta płyta jest dla mnie cenna bardziej niż jakieś bentleye i rolls royce - mówił. 

Pozostawił po sobie dwie nieukończone płyty, na których wspierali go m.in. Stevie Wonder, Rod Stewart i Snoop Dogg.

Christopher Hogwood (10.09.1941 - 24.09.2014)

Przywracał autentyczne brzmienie muzyce wieków XVII i XVIII, był rzecznikiem wykonywania jej na instrumentach z epoki, z odpowiednią liczbą wykonawców, artykulacją, tempami i stylem. 

Jako pierwszy w historii nagrał wszystkie symfonie Mozarta na instrumentach historycznych.

Łączył olbrzymią wiedzę historyczną z wyobraźnią i artystyczną osobowością - to dzięki niej nadano mu przydomek "Karajana muzyki dawnej". 

W latach 70. i 80. smak muzyczny świata oraz brzmienie baroku i klasycyzmu w naszych uszach zmieniała cała fala muzyków (Marriner, Pinnock, Gardiner czy Brueggen, który mawiał, że "każdy Beethoven i Mozart zagrany na współczesnych instrumentach jest kłamstwem"), ale to Hogwood - klawesynista i dyrygent, był pionierem.

Zaczynał od średniowiecza i renesansu. W1967 r. wraz z muzykiem i historykiem Davidem Munrowem założył Early Music Consort. A pięć lat później sformował Academy of Ancient Music, którą kierował przez 30 lat. Od tej pory określał się jako "człowiek Haendla i Haydna". 

Oratorium "Mesjasz" Haendla pod jego dyrekcją z Emmą Kirkby (sopran) to jedno z najlepszych nagrań w historii fonografii. 

Hogwood był też popularyzatorem muzyki na polu literackim, napisał m.in. monografię Haendla. (asd)

Barbara Hesse-Bukowska (8.02.1930 - 9.12.2013)

Jedna z najwybitniejszych polskich pianistek. Jej ojciec był skrzypkiem i dyrygentem, dziadek zajmował się strojeniem fortepianów. Rozpoczęła naukę gry w wieku sześciu lat. 

W 1949 r. zdobyła II nagrodę w IV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. W latach 50. doskonaliła grę u Artura Rubinsteina w Paryżu. Występowała na scenach na całym świecie, brała udział w festiwalach w Dubrowniku, Dusznikach, Gamingu, Gandawie, Pradze, Warszawie i Wiedniu. Odbyła też tournée jako solistka Orkiestry Filharmonii Narodowej w Warszawie i Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. 

Była jurorką Konkursów Chopinowskich w latach 1985, 1990 i 1995. Do jej uczniów należeli m.in. Janusz Olejniczak i Włodzimierz Pawlik. 

Stworzyła m.in. Festiwal Pianistyczny w Busku-Zdroju.

Jan Ekier (29.08.1913 - 15.08.2014)

Pianista, kompozytor, pedagog, autor koncepcji i redaktor naczelny serii nutowej liczącego kilkadziesiąt tomów "Wydania Narodowego Dzieł Wszystkich Fryderyka Chopina".

W stosunku do wydania dzieł Chopina pod redakcją Paderewskiego praca Ekiera miała być najbliższa intencjom kompozytora, oczyszczona z naleciałości późniejszych epok. Pierwsze założenia "Wydania Narodowego" Ekier opublikował już w 1960 r., a prace zakończyły się pół wieku później, w 200. rocznicę urodzin Chopina.

W 1937 r. zdobył ósmą nagrodę na III Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina, szykował się do studiów w Paryżu, ale plany zaprzepaścił wybuch wojny. 15 sierpnia 1944 r. Ekier zagrał koncert dla powstańców w auli Politechniki Warszawskiej - wykonał wtedy Poloneza As-dur i "Etiudę rewolucyjną". Wraz z pierwszą żoną, aktorką Danutą Szaflarską, i roczną córeczką udało mu się przetrwać powstanie warszawskie.

Po wojnie włączył się w organizowanie Konkursów Chopinowskich, jego interpretacje pianistyczne zachowały się na płytach Polskich Nagrań i w archiwum Polskiego Radia. Do jego najzdolniejszych uczniów należy Piotr Paleczny. (asd)

Pete Seeger (3.05.1919 - 27.01.2014)

Gwiazda folku i pionier protest songu, wzór dla Boba Dylana. To on wprowadził politykę do muzyki.

- W czasach wojny w Wietnamie zawsze, gdy wchodziłem na scenę i zaczynałem śpiewać jakąś antywojenną piosenkę, wśród publiczności było sporo ludzi, którzy głośno buczeli. Dziś śpiewam ten sam numer, a kilka tysięcy widzów bez wyjątku bije mi brawo. Niesamowite, jak w tym czasie zmieniła się Ameryka. Niesamowite, że ja to wszystko przeżyłem - mówił kilka lat temu.

W ciągu kilkudziesięciu lat kariery stał się jednym z symboli sceny folkowej. To on jest autorem m.in. "If I Had a Hammer" czy "Where Have All the Flowers Gone?".

Utwory z jego repertuaru stały się najpierw inspiracją dla pokolenia folkowców z Bobem Dylanem i Joan Baez na czele, później dla reprezentantów hippisowskiej rewolty. "Turn! Turn! Turn!" śpiewali The Byrds, ale po "Where Have All the Flowers Gone?" sięgnęła nawet Marlena Dietrich (my poznaliśmy tę piosenkę w polskiej wersji "Gdzie są chłopcy z tamtych lat", którą śpiewała Sława Przybylska). Z czasem Seeger stał się wzorem i punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń amerykańskich artystów wyczulonych na kwestie społeczne - wśród swoich największych inspiracji wymieniali go m.in. Eddie Vedder i Bruce Springsteen. 

Nawet w zaawansowanym wieku pozostawał aktywny. Wystąpił na inauguracji prezydenta Obamy, śpiewał pośród protestujących, którzy demonstrowali w Nowym Jorku w ramach ruchu Occupy Wall Street. (san)

Jack Bruce (14.05.1943 - 25.10.2014)

Brytyjski muzyk, basista, kompozytor i piosenkarz. W latach 60. wraz z gitarzystą Ericem Claptonem i perkusistą Gingerem Bakerem współtworzył legendarny zespół rockowy Cream, który sprzedał 35 mln albumów w ciągu zaledwie dwóch lat. Otrzymał też pierwszą na świecie platynową płytę za album "Wheels of Fire". Bruce napisał i śpiewał największe hity tego zespołu, łącznie z "I Feel Free", "White Room" i "Sunshine of Your Love". Cream rozpadł się w listopadzie 1968 r., a Bruce rozpoczął karierę solową. Występował z wieloma znanymi muzykami. Jego piosenki wykonywali m.in. Jimmi Hendrix, David Bowie i Ella Fitzgerald. Roger Waters z zespołu Pink Floyd, który sam grał na gitarze basowej, uważał go za najbardziej utalentowanego basistę w historii. Bruce cierpiał na chorobę wątroby.(m)

Włodzimierz Kotoński (23.08.1925 - 4.09.2014)

Autor "Etiudy na jedno uderzenie w talerz" z 1959 r. - pierwszego autonomicznego utworu elektronicznego w historii polskiej muzyki. Trwa trzy minuty, składa się z jednego, przetworzonego i następnie zaaranżowanego w szerszą strukturę uderzenia miękką pałką w talerz perkusyjny.

Artysta i pedagog (wychował takich kompozytorów, jak Mykietyn czy Szymański) współpracował ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia, działał także w szkołach muzyki elektronicznej w Kolonii, Freiburgu, Paryżu i Sztokholmie. Od 1967 do 1995 r. wykładał na warszawskiej Akademii Muzycznej, gdzie kierował również działaniami Studia Muzyki Elektronicznej. 

Do jego najważniejszych prac należą m.in. "Poemat na orkiestrę" (1949), "Sześć miniatur na klarnet i fortepian" (1957), "Mikrostruktury na taśmę" (1963), "AELA, czyli gra struktur aleatorycznych na jednym dźwięku harmonicznym, muzyka elektroniczna" (1970). 

Komponował też muzykę do filmów dokumentalnych i animowanych, m.in. do "Domu" Waleriana Borowczyka i "Labiryntu" Jana Lenicy. ()

Charlie Haden (6.08.1937 - 11.07.2014)

Jeden z najwybitniejszych kontrabasistów w historii jazzu. Słynął z zamiłowania do liryzmu oraz swobodnego podejścia do rytmu i harmonii - co pozwoliło kontrabasowi na wyzwolenie się z tradycyjnej roli "dostawcy rytmu". 

Pozycję zyskał na przełomie lat 50. i 60. jako partner Ornette'a Colemana, z którym współtworzył free jazz. Później współpracował m.in. z Janem Garbarkiem, Patem Methenym i Lee Konitzem. Był liderem zespołu Quartet West i zaangażowanego politycznie (lewicowo) big-bandu Liberation Music Orchestra. 

Trzykrotnie nagradzano go Grammy - za płyty "Beyond the Missouri Sky" (1997), "Nocturne" (2001) i "Land of the Sun" (2004). 

W tym roku ukazała się jego ostatnia płyta "Last Dance" nagrana w duecie z pianistą Keithem Jarrettem, z którym współpracował od dekad. Zmarł w Los Angeles po długiej chorobie. (yes)

Janusz Kondratowicz (20.07.1940 - 2.07.2014)

Autor tekstów do takich polskich przebojów, jak "Trzynastego" Katarzyny Sobczyk, "Powrócisz tu" Ireny Santor, "Tyle słońca w całym mieście" Anny Jantar czy "Zaopiekuj się mną" zespołu Rezerwat. 

Napisał w sumie - pod własnym nazwiskiem, a także pseudonimami Jan Krynicz i Andrzej Senar - około 1500 tekstów. Co najmniej 150 z nich to wielkie hity, które na stałe weszły do historii polskiej muzyki rozrywkowej.

Zadebiutował jako poeta i satyryk. Od 1960 r. był związany z kabaretem studenckiego klubu Stodoła. To w nim zaczął pisać teksty piosenek. W latach 60. współpracował głównie z zespołami bigbitowymi (Trubadurzy, Polanie, Czerwono-Czarni) - dla Czerwonych Gitar napisał m.in. "Biały krzyż" i "Płoną góry, płoną lasy". Jest także autorem tekstów do przebojów Jacka Lecha, Wojciecha Gąssowskiego, Krzysztofa Krawczyka, Urszuli Sipińskiej, Ireny Jarockiej i Zdzisławy Sośnickiej. (san)

Lorin Maazel (6.03.1930 - 13.07.2014)

Telewidzowie na całym świecie mogli oglądać go aż 11 razy za pulpitem dyrygenckim, gdy prowadził Filharmoników Wiedeńskich podczas tradycyjnych Koncertów Noworocznych. 

Był cudownym dzieckiem - jako pięciolatek zaczął naukę gry na skrzypcach i fortepianie, w wieku dziewięciu lat po raz pierwszy poprowadził orkiestrę w czasie wystawy światowej w Nowym Jorku. W kolejnych latach "Mały Maazel" dyrygował w Los Angeles, Filadelfii, San Francisco i Chicago, także przed kilkutysięczną publicznością.

Był uzdolniony nie tylko muzycznie - zgłębiał także matematykę, filozofię i języki obce. Jako stypendysta Fulbrighta trafił do Włoch. W Europie również dawał koncerty. Miał wtedy ledwie 22 lata.

Przez 11 lat kierował Berlińską Radiową Orkiestrą Symfoniczną, jednocześnie będąc dyrektorem muzycznym berlińskiej opery.

Wielokrotnie uczestniczył w festiwalu w Salzburgu, współpracował z operą wiedeńską. Jej dyrektorem był przez dwa lata. Bez powodzenia próbował wprowadzić w niej blokowy system grania przedstawień, który wtedy napotkał opór urzędników, a dziś jest stosowany w wielu operach na świecie.

W 1980 r. Maazel po raz pierwszy poprowadził Wiener Philharmoniker podczas koncertu noworocznego. Do 2005 r. w południe 1 stycznia grał z nimi 11 razy.

Był dyrektorem muzycznym orkiestry w Pittsburgu, głównym dyrygentem orkiestry symfonicznej w Monachium, a także Filharmonii Nowojorskiej.

W listopadzie 2000 r. z Andreą Bocellim nagrał superhit - album "Sentimento", który ukazał się dwa lata później i sprzedał w 3,5 mln egzemplarzy. 

W 2008 r. z Filharmonią Nowojorską wystąpił w Korei Północnej jako pierwsza amerykańska orkiestra. 

Śmierć zastała go na stanowisku głównego dyrygenta Filharmonii Monachijskiej, które objął w 2012 r. w wieku 82 lat. Zmarł w swoim domu z powodu powikłań po zapaleniu płuc, dwa tygodnie po otworzeniu współtworzonego przez siebie festiwalu w Castleton. (b)

Włodzimierz Szomański (1948 - 1.05.2014)

Kompozytor, pedagog i aranżer, lider wokalnego zespołu Spirituals Singers Band, który założył w 1978 r. Zafascynował się muzyką gospel, kiedy usłyszał szwedzki chór śpiewający takie utwory, łącząc klasyczną muzykę chóralną i sceniczną swobodę z przebojowym repertuarem.

W Spirituals Singers Band postawił na pieśni negro spirituals i gospel, dodając do nich jazzową improwizację osadzoną na solidnej, dopracowanej podstawie. Z czasem w repertuarze grupy znalazły się kolędy i pastorałki z różnych stron świata śpiewane w kilku językach, a także muzyka oratoryjna i chóralna, w tym monumentalna "Msza gospelowa". Doczekała się ona wielu wykonań, rejestracji płytowej i kilku emisji telewizyjnych. Nieobca Spiritualsom była też muzyka rozrywkowa - wykonywali na przykład wokalne opracowania piosenek The Beatles. 

Jako formacja tylko i wyłącznie wokalna Spirituals Singers Band zaczął występować od połowy lat 90. Zespół koncertował w zasadzie w całej Europie, odwiedzając zarówno festiwale chóralne oraz wokalne, jak i jazzowe oraz muzyki klasycznej. 

Na liście nagród, które przez lata otrzymał Spirituals Singers Band, są między innymi Nagroda im. Wacka Kisielewskiego, tytuł najlepszej polskiej jazzowej grupy wokalnej przyznany przez czasopismo "Jazz Forum" oraz Nagroda Artystyczna Polskiej Estrady "Prometeusz 2000".

Szomański zginął w wypadku drogowym busa wiozącego jego zespół na koncert. (raf)

Ludzie sztuki 

Janusz Stanny (29.02.1932 - 13.02.2014)

Wybitny grafik, plakacista i ilustrator, wykładowca ASP w Warszawie. Był autorem ilustracji do ponad 200 książek, m.in. bajek La Fontaine'a, "Don Kichota" Cervantesa, baśni Andersena i "Pana Tadeusza" Mickiewicza. 

Nauczyciel wielu pokoleń artystów, sam był uczniem Jana Marcina Szancera i Henryka Tomaszewskiego. 

Jako karykaturzysta debiutował w 1951 r. na łamach "Szpilek". Na ASP przez wiele lat prowadził Pracownię Książki i Ilustracji. Miał na koncie książki dla dzieci, do których napisał też teksty: "Koń i kot", "Baśń o królu Dardanelu" i "O malarzu rudym jak cegła". 

Igor Mitoraj (26.03.1944 - 6.10.2014)

Artysta, którego wielkie marmurowe rzeźby stanęły m.in. przed londyńskim British Museum, w Paryżu czy we Florencji.

Igor Mitoraj był człowiekiem sukcesu. Łowił ryby z Marlonem Brando, jadał kolacje z Federikiem Fellinim. W latach 80. zamieszkał we włoskim miasteczku Pietrasanta, gdzie 500 lat temu Michał Anioł znalazł marmur lepszy niż w sąsiedniej Carrarze.

Urodził się w 1944 r. w Niemczech, dokąd jego matka została wysłana na przymusowe roboty. Był najstarszym z sześciorga rodzeństwa. Gdy miał 19 lat, zaczął studiować malarstwo w Krakowie, w pracowni Kantora. Studiów nie ukończył. Za namową Kantora w 1968 r. wyjechał do Paryża, by kształcić się w École des Beaux-Arts. Jego kariera nabrała tempa po wystawie w prestiżowej galerii La Hune w 1975 r., gdzie sprzedał swoje pierwsze rzeźby. 

Jego klasycyzujący styl spodobał się kolekcjonerom na całym świecie. Władze miast zapraszały go, by ozdobił swoimi dziełami główne place. W Warszawie wykonał m.in. drzwi do kościoła Jezuitów, jego rzeźba stoi też na rynku w Krakowie ("Eros bendato" z brązu). W Rzymie wykonał sześciometrowej wysokości wrota do bazyliki Santa Maria degli Angeli e dei Martiri. 

W 2007 r. jego rzeźba - figury Maryi i Archanioła Gabriela - trafiła do zbiorów Muzeów Watykańskich. (aka)

Wojciech Fijałkowski (4.07.1927 - 10.04.2014)

Przez prawie 40 lat kierował Muzeum Pałac w Wilanowie. Był historykiem sztuki, muzealnikiem i varsavianistą. Po śmierci Jerzego Waldorffa krótko stał na czele Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami.

W czasie wojny działał w Szarych Szeregach. W 1951 r. ukończył historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Jeszcze jako student rozpoczął pracę w Muzeum Narodowym. Jego dyrektor prof. Stanisław Lorentz zakwaterował młodego podwładnego w Wilanowie.

- Wilanów podnosił się wtedy po zniszczeniach wojennych, miałem czuwać, by nikt nie wykradał zbiorów - opowiadał nam kiedyś dr Fijałkowski. Do końca życia mieszkał w kordegardzie obok pałacu.

Od 1954 r. kierował Muzeum w Wilanowie - najpierw jako kustosz, potem kurator, wreszcie dyrektor, którym był do przejścia na emeryturę w 1991 r. Nadzorował rewaloryzację tej królewskiej rezydencji. Gościł w niej też monarchów i prezydentów. W Wilanowie nocowali m.in. Hajle Syllasje, Charles de Gaulle i Richard Nixon.

Dr Fijałkowski był autorem artykułów i książek z zakresu historii sztuki i muzealnictwa, ale głównie na temat Wilanowa i kultury artystycznej doby Jana III Sobieskiego. 

Pełnił wiele ważnych funkcji, m.in.: wicedyrektora Muzeum Narodowego (1973-74), prezesa Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Warszawie (1973-80), sekretarza Rady Kultury przy Prezydencie RP (1993-95), prezesa Towarzystwa Opieki nad Zabytkami (1992-98) i wiceprezesa Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami. (Tomasz Urzykowski)

Wojciech Krukowski (4.07.1927 - 10.04.2014)

Założyciel Akademii Ruchu, wieloletni dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej - Zamek Ujazdowski. Miał ogromny wpływ na kształt alternatywnego teatru i plastyki w Polsce. "Człowiek, który wyprowadził sztukę na ulicę" - pisano po jego śmierci. 

Powstała w 1972 r. Akademia Ruchu na scenę swoich działań wybrała miasto - ulice, tramwaje, kolejki. Artyści naruszali granicę między widzem a wykonawcą, żeby wyrazić sprzeciw wobec ówczesnej polityki. "Działania Akademii Ruchu od początku były wymierzone w ład polityczny w PRL-u, przede wszystkim przez zaplanowane przez władze oddzielenie od siebie jednostek, klas i grup społecznych" - pisała w "Wyborczej" Dorota Jarecka.

Po przełomie 1989 r. zaproponowano Krukowskiemu prowadzenie CSW. Miał tam przyjść na dwa lata, był dyrektorem do 2010 r. Dziś jego program z lat 90. uważany jest za pionierski - pokazywał m.in. prace Krzysztofa Wodiczki i Zbigniewa Libery. Stworzył jedną z najważniejszych instytucji kulturalnych w Warszawie. (szy)

Jerzy Puciata (28.10.1933 - 28.06.2014)

Bydgoski malarz i społecznik, honorowy prezes Związku Polskich Artystów Plastyków. Urodził się w 1933 r. w Wilnie. Ukończył Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W czasie odwilży politycznej lat 50. należał do grupy twórczej o nazwie Grupa4. W latach 80. działał w bydgoskiej "Solidarności". Znany ze swojego zaangażowania w sprawy społeczne, zarówno w środowisku artystycznym, jak i poza nim. Jego prace były wielokrotnie nagradzane, również za granicą, gdzie wystawiał swoje obrazy kilkadziesiąt razy. "Bez wątpienia dąży w swojej twórczości do czystości. Do stworzenia pola, w którym mogłaby ona zaistnieć w całej swojej doskonałości" - pisał o jego twórczości Ryszard Przybylski, historyk literatury. "Czystość i prostota składają się na płótnach Puciaty na doskonałość, która staje się wręcz mitycznym, nieosiągalnym celem, do której dąży twórca".

W 2000 r. w plebiscycie "Wyborczej" na Bydgoszczanina Stulecia zdobył trzecie miejsce. Był też Artystą Roku 2001. (ml)

Jerzy Lewczyński (14.03.1924 - 2.07.2014)

Klasyk awangardy, o którym mówiono: antyfotograf, fotograf totalny, archeolog fotografii.

Fotografią zajmował się profesjonalnie od 1951 r., gdy wstąpił do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego. Szybko zainteresował się awangardowymi nurtami stojącymi w sprzeczności do socrealizmu.

Od 1957 r. współpracował z Bronisławem Schlabsem i Zdzisławem Beksińskim. Wspólnie zajęli się organizowaniem wystaw, które prezentowałyby dzieła inne niż te pokazywane w czołowych galeriach. 

Zwrócił na siebie uwagę ekspresyjnymi, brutalnymi fotomontażami. Pokazywał rzeczy rozpadające się, zużyte, naznaczone działalnością człowieka (np. kartkę z rachunkami, słup ogłoszeniowy). Recenzja jednej z ich wspólnych wystaw nosiła tytuł "Antyfotografia"; krytyka podejścia Lewczyńskiego i Beksińskiego tylko przysporzyła im popularności. Był twórcą teorii "archeologii fotografii", reprodukował fotografie wykonane przez innych, często nieznanych autorów. Mówił: "Fotografia jest żywiołem, ja straciłem na fotografii życie, zęby, majątek. Jestem zwolennikiem teorii, która polega na przejmowaniu się tematem, na przeżywaniu każdego szczegółu". (yes)

Waldemar Świerzy (9.09.1931 - 2.11.2013)

Wybitny grafik, współtwórca polskiej szkoły plakatu. Spod jego ręki wyszły prawdziwe ikony, choćby plakat cyrkowy z czerwoną twarzą klowna w niebieskim meloniku.

Międzynarodową sławę przyniosły mu plakaty z portretami muzyków (słynny cykl "Wielcy ludzie jazzu"). Wspominał: "Miałem 15 lat, gdy znalazłem w gazecie ogłoszenie, że otwiera się w Katowicach wyższą szkołę plastyczną. Zostałem jej najmłodszym adeptem. W tym rozwalonym wtedy kraju było dużo płotów ograniczających ruiny. I one były zaklejane plakatami projektowanymi np. przez Henryka Tomaszewskiego. Postanowiliśmy z kolegami, że nie będziemy jak ci z malarstwa czekać, aż farba wyschnie, a potem na to, że ktoś nas gdzieś wystawi. Lepiej mieć od razu 10 tysięcy egzemplarzy wiszących od małej wsi po Warszawę". 

Za plakaty do "Ziemi obiecanej" i "Psów wojny" dostał nagrody od amerykańskiego pisma "Hollywood Reporter". 

Wykładał na uczelniach artystycznych w Poznaniu, Hawanie, Meksyku i w Hochschule der Künste w Berlinie Zachodnim. Uważał, że miejsce plakatu jest nie w galerii, ale w przestrzeni publicznej: "Niewydrukowany plakat to nie jest plakat. Trzeba go wywiesić na ulicy i sprawdzić publicznie". Zajmował się też ilustrowaniem książek i projektowaniem okładek płyt. Był autorem m.in. obwolut do słynnej serii wydawniczej "Współczesna proza światowa" PIW-u. (aka)

Ludzie kina 

Robin Williams (21.07.1951 - 11.08.2014)

Wybitny aktor, laureat Oscara za rolę w "Buntowniku z wyboru" Gusa Van Santa. Jego specjalnością były postacie mieszające światło z mrokiem, wesołość ze smutkiem, chęć pomocy innym z szaleństwem. 

Przeważnie miały w sobie więcej dobra niż zła, choć świetnie wychodzili mu też negatywni bohaterowie thrillerów. Ale nawet ci najgorsi, jak pisarz morderca w "Bezsenności", wydają się sympatyczni. 

Mieszankę dobra i zła znajdziemy też w najgłośniejszych rolach, za które był nominowany do Oscara - w "Fisher Kingu", "Good Morning, Vietnam" i "Stowarzyszeniu umarłych poetów", gdzie zagrał nauczyciela angielskiego w elitarnej szkole dla chłopców z klasy wyższej uczącego ich na swoje (i ich) nieszczęście, że czytanie poezji może być ciekawsze od karier zaplanowanych przez bogatych ojców.

Sam pochodził z podobnej rodziny, ale na szczęście nie musiał się uciekać do drastycznych środków, żeby przekonać ojca, menedżera w koncernie Forda, że naprawdę chce zostać aktorem. 

W dzieciństwie jego problemem byli raczej rówieśnicy. Szybko odkrył, że jeśli stanie się klasowym klaunem, będzie mógł sprawić, iż koledzy będą się śmiać z nim, a nie z niego.

Do aktorstwa wszedł przez komedie typu stand-up - był mistrzem improwizacji. Występował m.in. w legendarnym satyrycznym programie "Saturday Night Live". 

Po telewizyjnym sukcesie przyszła pierwsza główna rola w kinie - marynarza Popeye'a w nieudanej próbie przeniesienia słynnego komiksu na duży ekran podjętej przez Roberta Altmana (1980). Za to tytułowa rola w "Świecie według Garpa" (1982) George'a Roya Hilla przekonała wszystkich, że Williams sprawdza się także w poważnych rolach dramatycznych.

Pod koniec lat 80. był już w aktorskiej ekstraklasie, i to w każdej możliwej kategorii - teatralnej, filmowej i telewizyjnej. Jednak już wtedy tracił kontrolę nad życiem osobistym. "Kokaina to sposób, w jaki Bóg ci mówi, że masz za dużo pieniędzy" - żartował smutno. Choć nigdy nie mówił o tym publicznie, prawdopodobnie przez dekady trapiła go choroba dwubiegunowa, przekleństwo wielu ludzi zawodowo zajmujących się rozśmieszaniem innych.

Popełnił samobójstwo w domu w San Francisco. (wo)

Philip Seymour Hoffman (23.07.1967 - 2.02.2014)

Jeden z najlepszych aktorów Hollywoodu ostatniej dekady. Fachu uczył się w latach 80. w Nowym Jorku. Zaczynał od ról drugoplanowych. 

Właśnie w tej kategorii trzy razy nominowano go do Oscara - za rolę oficera CIA w "Wojnie Charliego Wilsona", księdza oskarżonego o molestowanie dzieci w "Wątpliwości" i charyzmatycznego lidera sekty w "Mistrzu" Paula Thomasa Andersona, który obsadzał go w prawie każdym swoim filmie.

O "Magnolii" Andersona, w której zagrał, powiedział, że to jeden z najlepszych filmów, jakie widział, i "będzie walczył na śmierć i życie z każdym, kto się z tym nie zgodzi".

Za sportretowanie pisarza w filmie "Capote" dostał aż 23 nagrody. Do tej roli przez trzy miesiące uczył się wysławiania w specyficzny sposób i kontroli nad mięśniami, aby lepiej wyrażać ciałem emocje.

Od przystąpienia w 1995 r. do LAByrinth Theater Company grał i reżyserował na scenie, zdobywając trzy nominacje do broadwayowskiej nagrody Tony, m.in. za rolę w "Śmierci komiwojażera". 

Młodym aktorom powtarzał: "Ucz się. Znajdź dobrych nauczycieli i ucz się z nimi. Wejdź w aktorstwo dla aktorstwa, a nie dla sławy i dla pieniędzy. Graj w sztukach. Musisz to kochać".

W dzieciństwie grał w baseball i uprawiał zapasy. Gdy miał dziewięć lat, jego rodzice się rozwiedli - został z matką prawniczką, która sama wychowała czworo dzieci (Hoffman miał ich troje, żartował, że nie zagrał w niczym, co będą mogły obejrzeć przed czterdziestką). Nie marzył o kinie. Sądził, że całe życie będzie jeździł rowerem do teatru. 

Zmarł po przedawkowaniu narkotyków. (jsz)

Peter O'Toole (2.08.1932 - 14.12.2013)

Do historii kina przeszedł jako Lawrence z Arabii w arcydziele Davida Leana.

Rolę brytyjskiego oficera wspierającego na początku XX w. arabskie plemiona w walce przeciw Turkom wcześniej odrzucił Marlon Brando, który miał stwierdzić, że nie spędzi dwóch lat, jeżdżąc na wielbłądzie. I rzeczywiście, O'Toole podczas zdjęć dziewięć miesięcy przebywał na pustyni.

Po ojcu Irlandczyk, po matce Szkot. Próbował sił w dziennikarstwie. Jako 17-latek zadebiutował na scenie, w Bristol Old Vic błyszczał w rolach szekspirowskich. Dwa lata spędził w Królewskiej Marynarce. Słynął z poczucia humoru: "Kiedy uświadomiłem sobie, że jestem Bogiem? Modliłem się i nagle zrozumiałem, że mówię do siebie". 

Do Oscara był nominowany osiem razy, dostał go dopiero w 2003 r., za całokształt. Zagrał m.in. lorda Jima w adaptacji powieści Conrada. Audrey Hepburn uwodził w "Jak ukraść milion dolarów", do Polski zawitał, kręcąc "Noc generałów" Anatole'a Litvaka. Dwa razy był angielskim królem Henrykiem II - w "Beckecie" (1964) i "Lwie w zimie" (1968), mając za żonę Katharine Hepburn, z którą najbardziej lubił występować. 

Uwielbiał tytoń. Gdy stremowany aktor nie wiedział, gdzie zgasić papierosa, O'Toole powiedział mu: - Niech cały świat będzie twoją popielniczką. (j.sz.)

Małgorzata Braunek (30.01.1947 - 23.06.2014)

Podbiła publiczność jako Oleńka z "Potopu" i Izabela Łęcka z serialowej "Lalki", ale u szczytu popularności zrezygnowała z aktorstwa. 

Była objawieniem polskiego kina lat 60. i 70. Do filmu wyrwano ją jeszcze z liceum, a z powodu zajęć na planach filmowych nie skończyła warszawskiej PWST. W "Żywocie Mateusza" jako jedna z dwóch piękności w bikini nawiedzała nadwrażliwego bohatera granego przez Franciszka Pieczkę. W "Skoku" Kazimierza Kutza była dziewczyną odciągającą bohatera od planowanej napaści na wiejską spółdzielnię. W "Polowaniu na muchy" (1969) Andrzeja Wajdy furorę zrobił jej uśmiech i wielkie okulary, które nosiła, grając kobietę modliszkę. Janusz Głowacki żartował, nawiązując do jej wydatnych kości policzkowych, że Braunek to "Max von Sydow polskiego kina". 

Niezwykle ekspresyjne aktorstwo zaprezentowała w dwóch filmach swego ówczesnego męża Andrzeja Żuławskiego - "Trzeciej części nocy", o okupacji we Lwowie, i "Diable", o czasach II rozbioru Polski. 

W młodości rozdarta między katolicyzmem ojca i ewangelickimi przekonaniami matki, później jako buddystka wspierała ruch na rzecz praw człowieka w Chinach. Jako wegetarianka walczyła o prawa zwierząt. Pracowała jako wolontariuszka w hospicjum.

Do kina wróciła, zdobywając w 2004 r. nagrodę w Gdyni za rolę w "Tulipanach". 

Swoją najważniejszą rolę teatralną zagrała w 2010 r. u Krystiana Lupy w "Personie. Ciele Simone" w warszawskim Dramatycznym: trochę jakby samą siebie, bo dawną gwiazdę, która po latach wraca do zawodu, gdy młody reżyser proponuje jej rolę Simone Weil. (j.sz.)

Anna Przybylska (26.12.1978 - 5.10.2014)

Zdobyła wielką popularność jako gwiazda seriali: policjantka w "Złotopolskich" i lekarka w "Daleko od noszy". Dla kina odkrył ją Radosław Piwowarski, obsadzając w "Ciemnej stronie Wenus" w roli kochanki Jana Englerta. Angaż podpisała jej matka, bo Przybylska była jeszcze niepełnoletnia. 

Miała dwa wielkie atuty - urodę i naturalność w zachowaniu przed kamerą. Po raz ostatni zagrała u Jacka Bromskiego w "Bilecie na księżyc", rolę striptizerki, w której zakochuje się idący do wojska bohater. Wystąpiła też w "Rysiu" Stanisława Tyma, w "Lekcjach pana Kuki" Dariusza Gajewskiego była prezentem urodzinowym dla głównego bohatera, w "Superprodukcji" Juliusza Machulskiego - żoną biznesmena pragnącą zagrać w filmie, a w "Sępie" Eugeniusza Korina kochał się w niej policjant Michał Żebrowski.

Pochodziła z Gdyni, w której mieszkała, unikając życia celebrytki, choć była twarzą wielu kampanii reklamowych. Osierociła troje dzieci. (j.sz.)

Joanna Szczerbic (13.06.1941 - 8.03.2014)

Była gwiazdą polskiego kina lat 60. Ukończyła łódzką Filmówkę i występowała w tamtejszym Teatrze Powszechnym.

W "Agnieszce 46" (1964) Sylwestra Chęcińskiego zagrała nauczycielkę na Ziemiach Odzyskanych, skonfliktowaną z zakochanym w niej Leonem Niemczykiem. W "Jutro Meksyk" (1966) Aleksandra Ścibora-Rylskiego skoków do wody uczył ją trener grany przez Zbigniewa Cybulskiego. W "Stajni na Salvatorze" (1967) Pawła Komorowskiego była dziewczyną bohatera (Janusz Gajos) mającego wykonać wyrok na koledze, który załamał się podczas niemieckiego przesłuchania, a w "Gorącej linii" (1965) Wandy Jakubowskiej - żoną bezkompromisowego inżyniera. 

Grała w fabułach swego męża Jerzego Skolimowskiego - w "Barierze" była tramwajarką odmieniającą życie bohatera, zaś w "Rękach do góry", gdzie bohaterowie nazywają się od marek posiadanych samochodów, była Alfą, żoną Romea (Adam Hanuszkiewicz). Gdy "Ręce do góry" zostały skierowane na półkę, wyjechała ze Skolimowskim na Zachód, praktycznie rezygnując z aktorstwa. (j.sz.)

Bohdan Poręba (5.04.1934 - 25.01.2014)

Jego "Hubala" z 1973 r. obejrzało 12 mln widzów, ale scenarzysta Jan Józef Szczepański wycofał swoje nazwisko, nie godząc się, by majora Dobrzańskiego zagrał (świetnie zresztą) nacjonalista Ryszard Filipski, i nie akceptując zmian, które wprowadził Poręba - w filmie jeńców kazał rozstrzeliwać nie Hubal, ale jego zastępca.

Poręba mówił, że cenzorskich cięć (ostała się scena z żołnierzami na pasterce) uniknął dzięki kolaudacji z udziałem ówczesnego szefa MON Wojciecha Jaruzelskiego.

Był synem sanacyjnego oficera, urodził się w Wilnie. Do Filmówki dostał się w 1951 r., mając 17 lat. Po studiach nakręcił dokument "Apel poległych", poświęcony walce polskich żołnierzy na wszystkich frontach, z zakazanymi wcześniej materiałami z Monte Cassino i powstania warszawskiego.

W fabule debiutował "Lunatykami" (1959 r.), o dzieciakach wałęsających się przy ówczesnej atrakcji stolicy, czyli ruchomych schodach na Trasie W-Z. 

Podpadł władzy filmem "Daleka jest droga" (1963) według Ksawerego Pruszyńskiego, o poruczniku (Jan Machulski) z dywizji gen. Maczka, ale wrócił do pracy po Marcu: "Podłączyłem się pod tzw. grupę moczarowską. Podobała mi się ich frazeologia. Że w kulturze musi dominować kolor biało-czerwony".

Na kolaudacjach Poręba gromił filmy kolegów: obejrzawszy "Palace Hotel" Ewy Kruk według "Dworca w Monachium" Dygata, krzyczał, że reżyserka "chce robić szmoncesy na temat narodu polskiego". Zaszczuty Dygat zmarł kilka tygodni później.

Po "Przesłuchaniu" Ryszarda Bugajskiego w kolaudacyjnym formularzu napisał: "Kategoria IV, zasięg rozpowszechniania - nikt, festiwale - nie". 

W 1975 r. został szefem zespołu Profil, zwanego złośliwie "Ułanami z Rakowieckiej" (od miejsca siedziby MSW), w którym powstały m.in. antysolidarnościowa "Godność" Romana Wionczka, "Zamach stanu" Filipskiego, ale też "Nad Niemnem" i filmy Grzegorza Królikiewicza. Gdy Poręba kręcił "Katastrofę w Gibraltarze" (1983) o śmierci Władysława Sikorskiego, do roli córki generała musiał wziąć Bułgarkę Darinkę Mitovą, bo polskie aktorki odmówiły. 

Poręba wstąpił do PZPR w 1969 r. Od 1981 r. był liderem Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald". W latach 90. wiązał się politycznie m.in. z Tymińskim, Lepperem i Tejkowskim. 

Stanisław Manturzewski (29.09.1928 - 28.07.2014)

Był niespokojnym, wywrotowym duchem Wytwórni Filmów Dokumentalnych, scenarzystą i pomysłodawcą dziesiątków filmów w najlepszych latach polskiego dokumentu, po roku 1956. 

Buzował w nim ferment czasów odwilży, tygodnika "Po Prostu", Klubu Krzywego Koła, ciekawość życia odkrywanego w całym swoim szaleństwie i anarchii po latach stalinowskiej urawniłowki. Studiował życie chuliganów (pionierskie studium "Niebezpieczne ulice" z Czesławem Czapowem), nagle lądował w Siedlcach jako kierownik domu kultury (stąd kapitalny dokument "Anatomia miasta" Janusza Kidawy), to znów jako ukryty reporter wstępował do sekty Stolicy Bożej Barankowej na Dolnym Śląsku (znajdując materiał dla drapieżnego dokumentu Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego o religijnym kulcie jednostki "Dwa oblicza boga"). 

W latach gierkowskiego boomu "Mantu" pojechał do robotniczego miasta-blokowiska Jastrzębia - tak powstał jego pierwszy autorski dokument o nieopisanym życiu peerelowskim. Pokazywał kraj pełen absurdów, ale zarazem bujny, ciekawy, kipiący stłumioną energią, niemieszczący się w wyznaczonych ramach.

"Mantu" miał, jak wielu rewolucjonistów spod znaku "Po Prostu", gdzie w latach 50. debiutował jako reporter, mentalność lewicowo-anarchistyczną, przekorną, nieuznającą żadnych hierarchii ani świętości, przekraczającą bariery. (tsob)

Alain Resnais (3.06.1922 - 1.03.2014)

Reżyser wybitny, oryginalny, idący własną drogą. Był filozofem kina. Począwszy od powojennych dokumentów, poprzez słynne filmy fabularne "Hiroszima, moja miłość" i "Zeszłego roku w Marienbadzie", aż po późne adaptacje fars scenicznych, badał rzeczywistość ludzkiego umysłu. 

Powtarzał, że jest wierny surrealistom, powoływał się na Bretona, który obalał bariery dzielące świat wyobraźni od tak zwanej rzeczywistości.

Swoje arcydzieło, "Hiroszima, moja miłość", nakręcił według scenariusza Marguerite Duras. Rzeczywistością w tym filmie są "obrazy mentalne", przemieszana świadomość francuskiej aktorki (Emmanuelle Riva) i jej japońskiego kochanka. Kontakt z Hiroszimą oraz miłość do Japończyka budzą w bohaterce wspomnienie z okupacji - jej dawnej, potępionej miłości do niemieckiego żołnierza. Chyba nigdy wcześniej w kinie nie udało się oddać tak sugestywnie strumienia ludzkiej świadomości, w której przeszłość i teraźniejszość, wyobrażenie i realność istnieją równocześnie. Resnais realizował w kinie XX-wieczne teorie czasu subiektywnego, które w filozofii tworzył Bergson, a w literaturze - Proust.

Porównywał swoją metodę filmowania do listu odbitego na bibule, który nabiera znaczenia odbity w lustrze. Tym lustrem jest świadomość widza. Jego "Zeszłego roku w Marienbadzie" (Złoty Lew w Wenecji) to fascynujący palimpsest, najbardziej enigmatyczny film świata do dziś wywołujący sprzeczne interpretacje, których sami autorzy - Resnais i pisarz Alain Robbe-Grillet - zdawali się nie być do końca pewni. 

W latach 70. wypracował nowy, lekko ironiczny styl. Łączył surrealistyczną fantazję z pedanterią, zabawę z filozofią. Miał szerokie zainteresowania. Był m.in. kolekcjonerem komiksów - pozostawił największą prywatną kolekcję w Europie. (tsob)

Shirley Temple (23.04.1928 - 10.02.2014)

Pierwsza wielka dziecięca gwiazda kina. W latach 30. była "najpopularniejszą dziewczynką Ameryki".

Na 11. urodziny dostała od fanów 135 tys. kartek z życzeniami. Była pociechą publiczności w czasach Wielkiego Kryzysu. Słodkim dzieckiem, które z energią i optymizmem pokonuje życiowe przeszkody. 

W 1935 r. płacono jej 1,5 tys. dolarów tygodniowo (jej matka za opiekę nad nią dostawała 500 dolarów). Studio 20th Century Fox ubezpieczyło ją na życie w londyńskim Lloydzie. W 1938 r. Fox, dla którego zarobiła 30 mln dolarów, płacił jej już 10 tys. tygodniowo. 

Temple występowała ponadto w reklamówkach, m.in. General Electric i Packarda. W 1939 r. Salvador Dali poświęcił jej jeden ze swych obrazów.

Jako sześciolatka dostała specjalnego Oscara za "nadzwyczajny wkład w ekranową rozrywkę". Mówiła: "Przestałam wierzyć w Świętego Mikołaja, gdy miałam sześć lat. Mama zabrała mnie do domu towarowego, żebym zobaczyła Mikołaja, a wtedy on poprosił mnie o autograf". 

Gdy w 1973 r. jako pierwsza słynna kobieta przyznała publicznie, że poddała się operacji amputacji piersi, dostała 50 tys. listów z wyrazami wsparcia. 

W 1969 r. Richard Nixon mianował ją przedstawicielem USA przy ONZ, a w 1989 r. George W. Bush - ambasadorem w Czechosłowacji. (j.sz.)

Edward Żebrowski (26.07.1935 - 13.02.2014)

Reżyser, scenarzysta, nauczyciel. Był jedną z najbardziej wpływowych postaci polskiego kina. 

Przewlekła choroba (Bürgera) przerwała jego świetnie zapowiadającą się drogę filmowca. Nawet gdy odsunął się od czynnego filmowania, pozostawał autorytetem i nauczycielem. Od lat 80. już tylko uczył myślenia o kinie i scenariopisarstwa w szkołach filmowych w Katowicach, w Berlinie Zachodnim, w Bernie, w Szkole Wajdy.

Zrealizował trzy kinowe fabuły: "Ocalenie" (1972), "Szpital Przemienienia" (1978) i "W biały dzień" (1981). 

Był współautorem scenariuszy do pierwszych, wybitnych filmów Zanussiego, m.in. "Struktury kryształu". 

Pierwszym autorskim filmem, który przyniósł mu rozgłos, była telewizyjna "Szansa" (1970). To w niej Zbigniew Zapasiewicz po raz pierwszy kreował postać egotycznego intelektualisty, który w sytuacji ostatecznej wychodzi poza krąg swego "ja" i dostępuje duchowego ocalenia. 

Wprowadzał do polskiego kina tematykę, którą wiązano z wpływem wielkiej literatury światowej: Dostojewskiego, "Czarodziejskiej góry" Manna, "Dżumy" Camusa. Żebrowski miał duży wpływ na pokolenie, które nadawało ton polskiemu kinu: Zanussiego, Kieślowskiego, Holland, Marczewskiego, Bajona. Był jednym z tych, którzy wtedy usiłowali - skutecznie - wyprowadzić polskie kino na głębię, poza peerelowskie opłotki, zaszczepiając mu inną problematykę niż ta, którą określa się mianem "moralnego niepokoju".

Mówiąc o inspiracjach Żebrowskiego, nie można pominąć tego, co przeżył w więzieniu i szpitalu. W 1965 r. on i pisarz Ireneusz Iredyński zostali uwięzieni wskutek - jak dziś się uważa - milicyjnej prowokacji, oskarżeni o gwałt.

Marek Hłasko pisał o nim w "Pięknych dwudziestoletnich": "Podczas gdy ja miotałem się przez całe życie, on nawet w bójce zachowywał przerażający i niezrozumiały spokój". Ćwiczył boks. Jedna z pierwszych jego szkolnych etiud dokumentalnych, czterominutowa, mocna "Szkoła uczuć", ukazuje mecz bokserski poprzez dziczejące w oczach, coraz bardziej odczłowieczone twarze kibiców.

Stawiał niewygodne pytania o przemoc i terror, które rodzą się wśród swoich, w kręgu potencjalnych ofiar. O tym mówią dwa ostatnie filmy fabularne Żebrowskiego: "Szpital Przemienienia" i "W biały dzień". W adaptacji wczesnej powieści Lema w psychiatrycznym Szpitalu Przemienienia, jeszcze zanim wkroczą do niego hitlerowcy, lekarzowi marzy się figura nadczłowieka, zerwanie ze "zgniłą tradycją judeochrześcijańską". Film "W biały dzień", który miał premierę w czasach pierwszej "Solidarności", był przestrogą przed polityczną prowokacją i wejściem na drogę terroru. Akcja dzieje się w czasach carskich: patriotyczny zamachowiec ma wykonać wyrok na pisarzu oskarżonym o współpracę z ochraną (postać wzorowana na Stanisławie Brzozowskim). Okazuje się jednak, że ten, który tak ostro sądzi zdradę, sam jest ofiarą prowokacji. 

Wspominał: "Nasze filmy wyrywały nas z peerelu na długie miesiące. Potem wracaliśmy, żeby bronić swojego filmu. I czym prędzej, kto tylko mógł, brał się za następny film". (tsob)

Eli Wallach (7.12.1915 - 24.06.2014)

Należał do pierwszego rocznika absolwentów Actors Studio. Słynny aktor charakterystyczny, laureat honorowego Oscara.

Urodził się w Nowym Jorku w rodzinie Żydów, którzy wyemigrowali do Stanów z ziem polskich. W 1951 r. zdobył nagrodę Tony za rolę namiętnego kierowcy ciężarówki w spektaklu "Tatuowana róża" Tennessee Williamsa. 

W kinie debiutował rolą przebiegłego Sycylijczyka wykorzystującego napięcie między nastoletnią żoną i jej znacznie starszym mężem w dramacie Elii Kazana "Baby Doll". Dostał wtedy nagrodę BAFTA. Przeciw filmowi protestowali hierarchowie kościelni i prasa; magazyn "Time" nazwał dzieło Kazana "najbardziej plugawym spośród amerykańskich filmów kiedykolwiek legalnie wyświetlanych".

Największą popularność zyskał dzięki występom w westernach. W "Siedmiu wspaniałych" Johna Sturgesa grał herszta bandytów. Najsłynniejszą jego rolą okazała się jednak ta ze spaghetti westernu "Dobry, zły i brzydki" Sergia Leone. Wallach był tym brzydkim, dobrym - Clint Eastwood, a złym - Lee Van Cleef. 

W 2005 r. wydał autobiografię "Dobry, zły i ja". Powiadał: "Nigdy nie straciłem apetytu na granie". (j.sz.)

Lauren Bacall (16.09.1924 - 12.08.2014)

Była jedną z najpiękniejszych twarzy złotej ery hollywoodzkiego kina. Chłodna, nieco wyniosła, inteligentna i pewna siebie. Gdy patrzyła na ekranowych partnerów, lekko schylała głowę i kusiła dużymi, często przymrużonymi oczami - ponoć na planie "Mieć i nie mieć" nauczył ją tego reżyser Howard Hawks.

Urodziła się na Bronxie jako Betty Joan Perske, w rodzinie żydowskich imigrantów: jej dziadkowie ze strony ojca pochodzili z Polski. By opłacić studia aktorskie, dorabiała jako bileterka na Broadwayu. Tam zobaczył ją jeden z krytyków i opisał w "Esquire" - wkrótce znalazła się na okładce "Harper's Bazaar". Howard Hawks ocenił, że jak na aktorkę Bacall ma zbyt wysoki głos. Zaczęła palić dwie paczki papierosów dziennie, by go obniżyć. Odtąd głos był jej znakiem rozpoznawczym.

Jej filmowym ojcem chrzestnym był właśnie Hawks, który specjalnie dla niej rozbudował drugoplanową rolę w "Mieć i nie mieć". Wystąpiła u boku Humphreya Bogarta. Przez lata traktowani byli jako nierozłączna para na ekranie - zagrali razem w "Wielkim śnie", "Mrocznym przejściu" i "Key Largo". Po jego śmierci wróciła do Nowego Jorku, gdzie w 1970 r. otrzymała nagrodę Tony (teatralny odpowiednik Oscara) za rolę w "Applause".

W 2000 r. wręczono jej Oscara "za rolę, jaką odegrała w złotej erze amerykańskiej kinematografii". (ptf)

Bob Hoskins (26.10.1942 - 29.04.2014)

Aktor o charakterystycznej aparycji (z upodobaniem angażowano go do ról plebejuszy), z niezwykłą energią, mówiący cockneyem.

Nominację do Oscara przyniosła mu rola kierowcy ciemnoskórej call-girl w dramacie Neila Jordana "Mona Lisa", a masową popularność - detektywa Eddiego Valianta z częściowo animowanej komedii kryminalnej Roberta Zemeckisa "Kto wrobił królika Rogera?". Zagrał też Chruszczowa we "Wrogu u bram" Annauda i Berię - w "Wewnętrznym kręgu" Konczałowskiego. 

Jego babka była Romką. Szkołę rzucił, mając 15 lat; pracował jako tragarz i czyściciel szyb, na teatralny casting wszedł prosto z popijawy w barze. W "Nietykalnych" Briana De Palmy miał zastąpić Roberta de Niro, gdyby ten nie przyjął roli Ala Capone. Gdy De Niro rolę przyjął, De Palma wysłał Hoskinsowi czek na 20 tys. funtów i kartkę ze słowem: "Dziękuję". Wtedy Hoskins zadzwonił do De Palmy z pytaniem, czy ten ma więcej filmów, w których Hoskins mógłby nie wystąpić.

Cierpiał na chorobę Parkinsona. Zmarł w londyńskim szpitalu na zapalenie płuc. (j.sz.)

Miklós Jancsó (27.09.1921 - 31.01.2014) 

Węgierski reżyser zafascynowany społeczeństwem w stanie opresji. Miejsce w historii kina zapewnili mu "Desperaci" z 1965 r., o węgierskich partyzantach w latach 60. XIX w. więzionych i torturowanych przez Habsburgów, oraz "Gwiazdy na czapkach" (1967), o brygadzie Węgrów walczących w wojnie domowej w Rosji po stronie bolszewików.

Za "Czerwony psalm", o wiejskiej rewolcie w roku 1890, dostał w Cannes nagrodę za reżyserię. 

Lubił długie ujęcia, aktorów poruszających się w milczeniu lub wygłaszających rezonerskie monologi. W jego filmach występowali Krystyna Mikołajewska, Anna Dymna i Daniel Olbrychski. Próby reżyserskie we Włoszech nie przyniosły mu powodzenia, choć zaangażował m.in. Monicę Vitti. Jego drugą żoną była reżyserka Márta Mészáros. Zmarł na raka płuc. (j.sz.)

Richard Attenborough (29.08.1923 - 24.08.2014)

Angielski aktor i reżyser, twórca oscarowego "Gandhiego", biograficznego "Chaplina" oraz wojennego dramatu "O jeden most za daleko", o nieudanym desancie aliantów pod Arnhem. 

"Przy robieniu filmów nie ma niczego ważniejszego niż scenariusz" - powtarzał.

Ukończył prestiżową Royal Academy of Dramatic Art. Karierę aktorską zaczynał jako tchórzliwy marynarz w "Naszym okręcie" Noëla Cowarda, potem błysnął jako psychopatyczny gangster w adaptacji powieści Grahama Greene'a "W Brighton". Podczas wojny służył w RAF-ie, za to w "Wielkiej ucieczce" dowodził uciekinierami z niemieckiego oflagu. Dostał dwa Złote Globy za drugoplanowe role: w "Ziarnkach piasku" i "Doktorze Dolittle". 

Jego specjalnością były czarne charaktery, ale już w latach 50. założył firmę producencką Beaver Films, w której powstała m.in. "Liga dżentelmenów", o byłych wojskowych napadających na bank. Jako reżyser najchętniej obsadzał Anthony'ego Hopkinsa, m.in. jako pisarza C.S. Lewisa w "Cienistej dolinie". Jako aktor był jeszcze milionerem klonującym prehistoryczne gady w "Parku jurajskim" Spielberga. (j.sz.)

Ludzie sportu 

Gerard Cieślik (29.04.1927 - 3.11.2013)

Najwybitniejszy polski piłkarz przed złotą erą Kazimierza Górskiego. W reprezentacji Polski w 45 meczach strzelił 27 bramek. Dwie najsłynniejsze - w 1957 r. na Stadionie Śląskim w meczu z ZSRR.

Kibice poznali go na chorzowskim stadionie, gdy miał 19 lat, podczas towarzyskiego meczu reprezentacji Śląska z Armią Renu, drużyną angielskich sił okupacyjnych stacjonujących w Niemczech.

Był rok 1946. Przyjazd Anglików wzbudził na Śląsku rekordowe zainteresowanie. Chyba nigdy wcześniej ani później stadion Ruchu nie był tak wypełniony - niektóre relacje mówiły nawet o 50 tysiącach kibiców na Cichej.

W drużynie Armii Renu grali zawodowi piłkarze z najlepszych angielskich klubów, m.in. Arsenalu, Tottenhamu i Manchesteru City. Niewiele wcześniej Armia Renu rozbiła w Hamburgu reprezentację Warszawy aż 12:0. Przed meczem wszyscy zastanawiali się, ile Anglicy strzelą bramek. Ale Ślązacy wygrali 3:2, a jedną bramkę strzelił mało jeszcze znany szerszej widowni nastolatek. "Cieślik pokazał formę i klasę, jakiej nie oglądaliśmy po wojnie u żadnego jeszcze piłkarza w Polsce (...). Przechodził sam siebie, klasa tego piłkarza stawia go już dzisiaj na pierwszym miejscu wśród wszystkich napastników polskich" - pisały z zachwytem gazety. Cieślik wielokrotnie podkreślał potem, że był to jego najlepszy mecz w życiu.

Ale mecz najważniejszy rozegrał 11 lat później. O powołaniu na mecz ze Związkiem Radzieckim na Stadionie Śląskim dowiedział się z radia. Na przedmeczowym zgrupowaniu Cieślika nie było, bo część działaczy uznała, że jest już za stary i może mieć kłopoty z twardo grającymi obrońcami Wielkiego Brata. 20 października 1957 r. jak co dzień poszedł do huty Batory, gdzie pracował jako tokarz. Zameldował, że gra mecz w reprezentacji i w związku z tym chciałby się zwolnić. Dostał zgodę.

Dwie bramki wbite Lwu Jaszynowi w zwycięskim meczu sprawiły, że Cieślik został idolem. Po zwycięskim meczu (Polska wygrała 2:1) szczęśliwi kibice znieśli go z boiska na ramionach. Nazajutrz piłkarze zostali zaproszeni do komitetu wojewódzkiego. Przestraszeni działacze pytali, czy ktoś im obiecał coś za zwycięstwo. Bohater z Chorzowa za zdobycie obu goli nic nie dostał.

Po zakończeniu kariery piłkarskiej w 1959 r. Cieślik nie rozstał się z Ruchem Chorzów. Był trenerem, łowcą talentów, członkiem zarządu i honorowym prezesem klubu. 

W 1995 r. Ruch po raz drugi raz w historii wypadł z ekstraklasy. Działacze nie chcieli się z tym pogodzić, planowali fuzję z Olimpią Poznań i przeniesienie nowego klubu z powrotem do ekstraklasy. Olimpia miała dać tylko miejsce w lidze, cała reszta z nazwą i stadionem do rozgrywania meczów - miała należeć do Chorzowa. Trzeba było autorytetu Gerarda Cieślika, by zrezygnowano z tych planów. To on powiedział: "Nie łączmy się z nikim. Sami powalczmy o należne nam miejsce". Działacze na szczęście go posłuchali.

W 1999 r. Gerard Cieślik został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. (pacz)

Alfredo Di Stéfano (4.07.1926 - 7.07.2014)

FIFA umieściła go wśród czterech najwybitniejszych graczy XX wieku obok Pelego, Johanna Cruyffa i Diega Maradony. W 1999 r. uznano go za nr 1 wszystkich laureatów Złotej Piłki, prestiżowego plebiscytu organizowanego przez magazyn "France Football".

W złotym okresie Realu Madryt Di Stefano w latach 1956-60 zdobył z klubem pięć tytułów najlepszego klubu Europy - pierwszy w wieku 30 lat.

Piłkarz urodzony w Buenos Aires bardzo późno trafił na Stary Kontynent. Legendarną wojnę o niego stoczyły dwa hiszpańskie kluby - Real i Barcelona. Na liście transferów, które najbardziej zmieniły historię futbolu, Di Stefano jest do dziś na pierwszym miejscu.

W Argentynie grał dla River Plate, gdy w 1949 r. piłkarze ogłosili strajk. Di Stefano i 200 innych graczy z całego świata wyjechało do Kolumbii, bo tam lepiej im płacono. Argentyńczyk trafił do Millonarios w Bogocie.

FIFA postanowiła ukarać jednak tę samowolę, wykluczając Kolumbijczyków z rywalizacji międzynarodowej. W 1951 r. podpisano tzw. pakt w Limie. Na jego mocy uciekinierzy mieli grać w Kolumbii jeszcze trzy lata, a potem wrócić do klubów, które opuścili.

W tym czasie do rywalizacji o Di Stefano stanęła Barcelona, która zapłaciła River Plate 80 tys. dol., podczas gdy Real Madryt zapłacił 27 tys. dol. Millonarios. Do kogo należał Di Stefano? FIFA rozstrzygnęła to tak, że dwa lata zagra w Realu i kolejne dwa w Barcelonie. Niezadowolony klub z Katalonii wycofał się, uznając, że Argentyńczyk może pozostać na Santiago Bernabeu do końca kariery. Barca bardzo tego żałowała. 

Grał w finale Pucharu Europy w 1974 r., zdobywając gola w starciu z Bayernem. Monachijczycy wyrównali dwie minuty przed końcem dogrywki i wygrali mecz powtórzony.

Di Stefano reprezentował aż trzy kraje: Argentynę, Kolumbię (wszystkie mecze unieważnione przez FIFA) i Hiszpanię, ale nigdy nie zagrał w finałach mistrzostw świata. W 1950 i 1954 r. Argentyna zrezygnowała z udziału w mundialach, w 1958 Hiszpania przegrała eliminacje, w 1962 Di Stefano wykluczyła kontuzja - choć pojechał z "La Roja" do Chile, nie grał.

Mundial w Anglii (1966) przypadł na koniec jego kariery. 

Jako trener nie osiągnął podobnych sukcesów jak na boisku. Jednak do śmierci był honorowym prezesem Realu Madryt i pozostaje jego największą legendą. (dw)

Zbigniew Pietrzykowski (4.10.1934 - 19.05.2014)

Nigdy nie zdobył olimpijskiego złota, a i tak uważany jest za najwybitniejszego polskiego pięściarza. Do legendy przeszła jego walka w finale olimpiady w Rzymie w 1960 r. Pietrzykowski przegrał ją na punkty z nieznanym wówczas amerykańskim 18-latkiem Cassiusem Clayem.

Po latach okazało się, że Pietrzykowski uległ późniejszemu wielokrotnemu mistrzowi świata zawodowców w wadze ciężkiej, najlepszemu bokserowi wszech czasów - Muhammadowi Alemu.

W latach 50. i 60., kiedy nie było jeszcze mistrzostw świata w boksie, Pietrzykowski królował na mistrzostwach Europy. Wygrał je aż cztery razy, rywalizując w trzech kategoriach: lekkośredniej, średniej i wreszcie w półciężkiej - w niej walczył najdłużej.

Był dobrym chłopcem w otoczeniu złych chłopców, więc może trochę zaskakiwać, że ze swoim charakterem zrobił karierę bokserską. Nazywany był "dżentelmenem ringu" - rzadko nokautował. Jednak to właśnie Pietrzykowski stoi za jedyną porażką przed czasem słynnego Laszlo Pappa, trzykrotnego mistrza olimpijskiego (techniczny nokaut na turnieju w Warszawie w 1956 r.).

- Zbyszek miał wszystko, czego potrzeba, żeby wygrywać: mądrą głowę, szybkie nogi, ręce, które trafiały, no i serce. Boksował z odwrotnej pozycji. Ach, ta jego lewa kontra! Mało kto potrafił się przed nią uchronić. Miał przy tym dobre warunki fizyczne. Jak na wagę, w której boksował, był dość wysoki. Miał duży zasięg ramion. Trudno było go trafić - opowiadał po śmierci Pietrzykowskiego jego przyjaciel, mistrz olimpijski Marian Kasprzyk.

Zbigniew Pietrzykowski niemal całą karierę był zawodnikiem BBTS Bielsko-Biała. W latach 1993-97 był posłem z ramienia BBWR, potem działał w Polskim Komitecie Olimpijskim. (pacz)

Jan Werner (25.07.1946 - 21.09.2014)

Gdy zaczął studia na warszawskiej AWF, biegał sprinty. Jednak namówiono go na 400 m. I niecałe dwa lata później zdobył złoty medal w sztafecie 4 x 400 m na mistrzostwach Europy w Budapeszcie (1966), ostatnich wielkich zawodach lekkoatletycznego wunderteamu. 

Werner biegł w finale z Stanisławem Grędzińskim, Edmundem Borowskim i Andrzejem Badeńskim.

Polacy zdobyli w Budapeszcie siedem złotych medali, a w sumie 15 i zajęli w tabeli medalowej drugie miejsce - za NRD, ale przed ZSRR. 

Trzy lata później w Atenach Polacy z Wernerem na czele namieszali jeszcze bardziej na 400 m. W finale biegło ich trzech, mistrzem został Werner, brązowym medalistą Grędziński. 

Werner trzykrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich - w Montrealu w 1976 r. zdobył srebro w sztafecie 4 x 400 m z Janem Balchowskim, Waldemarem Koryckim i Andrzejem Badeńskim.

Był wielokrotnym mistrzem i rekordzistą Polski oraz rekordzistą Europy na 200 m (20,4 s) i w sztafetach 4 x 200 m i 4 x 400 m. Po zakończeniu kariery został trenerem. Zmarł po długiej chorobie. (rl)

Marek Galiński (1.08.1974 - 17.03.2014)

Najbardziej utytułowany polski kolarz górski był czterokrotnym olimpijczykiem. Najwyższe, 13. miejsce zdobył w Pekinie w 2008 r. 

Galiński to dziewięciokrotny mistrz Polski Cross Country, czterokrotny maratonu MTB. 10 razy zwyciężał w klasyfikacji generalnej Grand Prix MTB. 

Jeszcze jako zawodnik został trenerem Mai Włoszczowskiej i kadry kolarek górskich. Niestety, przed igrzyskami w Londynie Włoszczowska, mająca największe szanse na złoty medal, pogruchotała staw skokowy. I wprawdzie inna zawodniczka Aleksandra Dawidowicz zajęła tam dobre siódme miejsce, ale trener czuł się w kraju niedoceniany. 

W 2013 r. podpisał kontrakt z rosyjskim związkiem planującym ofensywę na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 r. Była to praca marzenie: Rosjanie spełniali każde życzenie Galińskiego, który wziął ze sobą polski sztab fizjologów, fizjoterapeutów, asystentów, kupił nowe samochody, sprzęt badawczy i zaczął szeroką selekcję.

Jego plany pokrzyżowała śmierć - zginął w wypadku samochodowym pod Jędrzejowem. (rl)

Helena Rakoczy (23.12.1921 - 2.09.2014) 

Dziś w Polsce tak utytułowanych sportowców już nie ma. Tylko na mistrzostwach świata w Bazylei w 1950 r. zdobyła cztery (!) złote medale - zwyciężyła w wieloboju indywidualnym, ćwiczeniach wolnych, na równoważni i w skoku przez konia. - Byłam w transie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Od momentu, gdy przed rozpoczęciem ćwiczenia stanęłam na baczność, nie widziałam już nikogo. Tkwiła już we mnie tylko chęć wyżycia się na przyrządzie - opowiadała gazecie "Polska Zbrojna".

Zdobyła 26 mistrzostw Polski, a w 1950 r. została uznana za najlepszego sportowca kraju. "Najwybitniejsza polska gimnastyczka" - tytułowali ją w Wawelu Kraków, jednym z klubów, które reprezentowała (występowała też w Sokole Kraków i Koronie Kraków).

Po zakończeniu kariery zawodniczej była odznaczana również jako trenerka i działaczka społeczna. Otrzymała m.in. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. (pj)

Eusébio (25.01.1942 - 5.01.2014)

- On jest nieśmiertelny. Był jednym z najlepszych piłkarzy w historii. Dla Portugalczyków znaczył jednak więcej, i to niezależnie od klubu, któremu kibicowali, i poglądów politycznych - mówił portugalski trener Chelsea José Mourinho.

Eusébio urodził się w dzisiejszym Mozambiku. Jako 15-latek zaczął grać w lokalnym Sporting de Lourenço Marques. Tam wypatrzył go brazylijski trener José Carlos Bauer. Opowiedział o nim szkoleniowcowi Benfiki Lizbona Béli Guttmanowi. Węgier pojechał do Mozambiku i przekonał matkę, by pozwoliła synowi na przeprowadzkę.

Gdy Eusébio miał 20 lat, zagrał w pierwszym finale Pucharu Europy. Strzelił dwa gole, drużyna z Lizbony pokonała Real Madryt Alfredo Di Stéfano i Ferenca Puskása 5:3.

Nazwano go "Czarną Panterą", bo był silniejszy i szybszy od rywali (podobno 100 m przebiegał w 11 s), w latach 60. przypominał napastników, jakich oglądamy dziś.

Nieśmiertelność dały mu sukcesy z Benficą (11 mistrzostw, 5 pucharów kraju), niebywała skuteczność (733 gole w 745 meczach) i mundial w Anglii w 1966 r. Eusébio z dziewięcioma golami został wtedy królem strzelców, a Portugalczycy zdobyli brązowy medal. Choć później kilka razy przywozili na mistrzostwa świata reprezentację pełną wielkich piłkarzy, to do dziś jest to największy ich sukces na mundialu.

Zmarł na serce w Lizbonie, gdzie został pochowany. Pod pomnikiem najlepszego piłkarza w historii portugalskiego futbolu do czasów Cristiano Ronaldo kibice wciąż kładą świeże kwiaty i szaliki klubów z całej Europy. (misza)

Gyula Grosics (4.02.1926 - 13.06.2014)

Bramkarz legendarnej "złotej jedenastki", jednej z największych drużyn w historii futbolu, która jednak poniosła sensacyjną porażkę z Niemcami w finale mundialu w 1954 r.

Pokonani Węgrzy, dotąd pieszczochy socjalistycznej władzy i ludu, uznani zostali za zdrajców, którzy przehandlowali puchar za flotę mercedesów. Musieli się ukrywać, bo tłum wyległ na ulice.

- Piłka nożna stanowiła pretekst, otwarcie demonstrowano przeciw reżimowi. Zatrutą atmosferę czuło się jeszcze wiele miesięcy potem i moim zdaniem podczas tamtych zamieszek rodził się duch powstania w 1956 r. - mówił Grosics. Od zawsze otwarcie manifestował opozycyjność, na początku kariery zdyskwalifikowano go za próbę nielegalnego przekroczenia granicy, a po mistrzostwach skazywano na areszt domowy pod zarzutem psucia moralności publicznej. Przed poważniejszymi sankcjami ratowała go sława wybitnego sportowca.

W 1956 r., gdy na ulice Budapesztu wjechały radzieckie czołgi, rebelianci przechowywali broń w jego domu. Zaangażowany politycznie pozostał do końca, na wiecach Fideszu zazwyczaj stawał w pobliżu Viktora Orbána, ale nigdy nie chciał przyznać, że cokolwiek zawdzięcza dyktaturze. - Władza wykorzystywała zwycięstwa do swoich celów, ale futbol to nie ideologia. System socjalistyczny nie miał nic wspólnego z naszym sukcesem - przekonywał. (mln)

Tito Vilanova (17.09.1968 - 25.04.2014)

- Razem przegrywaliśmy, razem wygrywaliśmy. Smutek po stracie przyjaciela nie opuści mnie do końca życia - mówił trener Bayernu Monachium Pep Guardiola po śmierci Vilanovy, który był jego asystentem w Barcelonie.

Przez cztery lata (2008-12) wspólnie zdobyli 14 trofeów i stworzyli zespół uważany za jeden z najlepszych w historii. 

Po odejściu Guardioli Vilanova zastąpił go na Camp Nou. W pierwszym sezonie sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii. W listopadzie 2012 r. spełnił marzenie fanów Barcelony: gdy w 15. minucie meczu z Levante kontuzjowanego Daniego Alvesa zastąpił Mart~n Montoya, przez następną godzinę drużyna grała 11 wychowankami klubowej szkółki - La Masii (Valdés, Montoya, Piqué, Puyol, Alba, Xavi, Busquets, Fabregas, Pedro, Messi, Iniesta).

Po sezonie zakończonym mistrzostwem Hiszpanii dla Barcy Vilanova zrezygnował z pracy z powodu nawrotu nowotworu ślinianki. Zmarł niespełna rok później. (misza)

Luis Aragones (28.07.1938 - 1.02.2014)

Wybitny piłkarz związany z Atletico Madryt, z którym zdobył trzy tytuły mistrza Hiszpanii. Ale Aragones okazał się jeszcze skuteczniejszy jako trener.

Pracował w ośmiu hiszpańskich klubach, także w Barcelonie. W 2004 r. został selekcjonerem Hiszpanów. To on usunął z kadry słynnego Raula Gonzaleza z Realu, a centralnym graczem drużyny narodowej uczynił Xaviego Hernandeza z Barcelony. To dało Hiszpanii złoto na Euro 2008, które zapoczątkowało złotą erę "La Roja". 

Jego pomysły kopiował potem trener Barcelony Pep Guardiola i kolejny selekcjoner Vicente Del Bosque, który zastąpił Aragonesa po wielkim sukcesie sprzed sześciu lat. 

Luis miał niewyparzony język, ale był tak napastliwie krytykowany, że zrezygnował z pracy z kadrą, po tym jak zaprowadził ją na europejski szczyt. (dw)

Jack Brabham (2.04.1926 - 19.05.2014)

Trzykrotny mistrz świata Formuły 1 i jedyny kierowca, który zdobył tytuł w samochodzie zbudowanym przez własną firmę. 

Jego styl się podobał - wziął się z wczesnych lat, kiedy Brabham jeździł w popularnej w ojczystej Australii serii tzw. midget cars, czyli otwartych niedużych konstrukcjach ścigających się na żużlowych torach. 

Swój trzeci tytuł zdobył w 1966 r., mając 40 lat. Zdenerwowany krytyką dziennikarzy pojawił się na linii startowej GP Holandii, wspierając się na lasce i z doklejoną sztuczną brodą. 

Były to romantyczne czasy wyścigów samochodowych, co oznaczało również to, że wypadki zdarzały się niezmiernie często. Kilkakrotnie Brabham cudem unikał śmierci, jak w 1959 r. w GP Portugalii, kiedy uderzenie wyrwało go z samochodu i rzuciło na tor, niemal pod koła pędzących bolidów. 

Tytuł szlachecki otrzymał w 1979 r., a podmiejska dzielnica Adelajdy nazwana została od jego imienia. (rl)

Ludzie polityki 

Nelson Mandela (18.07.1918 - 5.12.2013)

Ikona walki z apartheidem w RPA. Na świat przyszedł w klanie wodza królewskiego szczepu Thembu w wiosce Mvezo. Jako pierwszy z rodziny poszedł do szkoły, a w 1941 r. skończył studia prawnicze. Rok później wstąpił do Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), który dążył do stworzenia kolorowym dyskryminowanym przez biały rząd lepszych warunków życia i rozwoju. Po zdelegalizowaniu ANC w 1960 r. działał w podziemiu. Dwa lata później został aresztowany i skazany. Przesiedział w więzieniu 27 lat, z tego 18 na wyspie Robben, gdzie pracował w kamieniołomach.

W grudniu 1989 r. pod wpływem międzynarodowych nacisków, rebelii w murzyńskich miastach i kryzysu gospodarczego prezydent Frederik de Klerk spotkał się z Mandelą w więzieniu, a wkrótce potem ogłosił koniec polityki apartheidu i uwolnił go. Trzy lata później obaj dostali Pokojową Nagrodę Nobla.

W latach 1994-99 Mandela był prezydentem RPA. Później wycofał się z życia publicznego. Wielu komentatorów tę decyzję uważa za największe dokonanie Mandeli. Pozostał żywą legendą, podziwianą na całym świecie. Był szczery, uczciwy, szarmancki, dbał o wygląd i maniery. Mówili o nim: "gigant XX stulecia", "patriarcha", "żywy dowód, że dobro zwycięża nad złem". (r.s.)

Wojciech Jaruzelski (6.07.1923 - 25.05.2014) 

Żołnierz i polityk, jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej historii najnowszej. Dla jednych autor stanu wojennego i ostatni dyktator PRL. Dla innych - pierwszy prezydent III RP i jeden z tych, którzy doprowadzili do demokratycznego przełomu. 

W obrazach telewizyjnych kostyczny i zimny. W kontaktach prywatnych dowcipny i ciepły. Abstynent, jedynie od czasu do czasu wypijał kieliszek nalewki na miodzie.

Urodził się w Kurowie, w rodzinie ziemiańskiej, religijnej i patriotycznej. Dziadek generała spędził osiem lat na Syberii, zesłany za udział w powstaniu styczniowym. 

Jaruzelski zdał tzw. małą maturę w gimnazjum księży marianów na warszawskich Bielanach, gdzie przyjaźnił się m.in. z poetą Tadeuszem Gajcym. Jaruzelski pisywał wówczas teksty odwołujące się do tradycji Orląt Lwowskich i wojny polsko-bolszewickiej.

W czasie II wojny rodzinę Jaruzelskich wywieziono w głąb ZSRR. Ojciec trafił do łagru, Wojciech z matką i siostrą na Ałtaj, gdzie podczas pracy przy wyrębie tajgi nabawił się ślepoty śnieżnej. Rodzina uciekła z zesłania. Siostra Jaruzelskiego wspominała, że ojciec zapisał go do Armii Andersa, lecz Wojciech spóźnił się do punktu rekrutacyjnego. Tam też został aresztowany przez NKWD za odmowę przyjęcia sowieckiego dowodu tożsamości.

Do Armii Berlinga Jaruzelski trafił z radzieckiego poboru. Ukończył szkołę oficerską w Riazaniu, był żołnierzem piechoty, dowodził konnym plutonem zwiadu, brał udział w bitwie na Przyczółku Magnuszewskim, walkach o Wał Pomorski i przeprawie przez Odrę. Odznaczony Krzyżem Walecznych, dwukrotnie ranny, dosłużył się stopnia porucznika.

W wojsku PRL Wojciech Jaruzelski awansował - był szefem Sztabu Generalnego i głównego zarządu politycznego, a potem ministrem obrony narodowej. Był szefem MON w 1968 r., gdy w wojsku trwała antysemicka czystka, a polska armia interweniowała w Czechosłowacji, i w roku 1970, kiedy podczas zajść na Wybrzeżu od kul żołnierzy zginęło kilkudziesięciu robotników. 

Równolegle robił karierę partyjną oraz państwową. Był m.in. członkiem Komitetu Centralnego i Biura Politycznego PZPR, a w październiku 1981 r. - będąc premierem komunistycznego rządu - został I sekretarzem partii.

13 grudnia 1981 r. Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Wojsko i milicja siłą skruszyły opór strajkujących zakładów pracy. Ofiary stanu wojennego, a także okresu po jego odwołaniu to około 100 osób i ostateczny krach gospodarczy PRL-u.

Na przełomie 1988 i 89 r. był nieformalnym, choć faktycznym patronem obrad Okrągłego Stołu. W lipcu 1989 r. został wybrany na prezydenta przez połączone izby Sejmu i Senatu RP. Rok później przedstawił projekt uchwały skracającej kadencję prezydenta. Ustąpił z urzędu po powszechnych wyborach w grudniu 1990 r. Od tego czasu nie uczestniczył czynnie w polskim życiu politycznym.

Kilkakrotnie stawał przed sądami III RP za działalność w czasie PRL-u. Nigdy nie został skazany, choć Sejm uznał stan wojenny za nielegalny. Zarówno w wystąpieniach publicznych, jak i podczas procesów nie zrzucał odpowiedzialności na podwładnych. Przeprosił za stan wojenny, ale do końca mówił, że jego wprowadzenie uratowało Polskę przed wojną domową i sowiecką interwencją. Wstydził się za antysemicką czystkę w armii. Wierzył, że od 1945 do 1989 r. dla Polski nie było innej drogi niż wasalne stosunki z ZSRR, a wyłamanie się z sowieckiego szeregu oznaczałoby tragedię na miarę Budapesztu (1956) lub Pragi (1968). Przyznawał, że liczył się z radziecką potęgą, lecz przestrzegał, by o okresie PRL-u nie opowiadać, "że Ruscy byli wszystkiemu winni". W ostatnim wywiadzie dla "Wyborczej" powiedział: "Można mnie różnie oceniać, że jestem sukinsyn. Ale tchórzem nie byłem". (p.s.)

Zbigniew Romaszewski (2.01.1940 -13.02.2014)

W PRL obrońca praw człowieka i jeden z najaktywniejszych uczestników opozycji demokratycznej. W wolnej Polsce wieloletni senator związany z prawicą, który jednak chadzał własnymi drogami.

Urodził się w Warszawie kilka miesięcy po wybuchu wojny. Rodzina Romaszewskich przeżyła powstanie na Starówce. Zbigniewa wraz z matką Niemcy wywieźli do Gross Rosen i potem do Turyngii, a ojciec trafił do Sachsenhausen, skąd już nie wrócił.

Studiował na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzował się w Instytucie Fizyki PAN. W 1967 r. zbierał podpisy w obronie studenta UW Adama Michnika. Dziewięć lat później chodził po instytucie z czapką na datki dla represjonowanych robotników Radomia i Ursusa. Pieniądze wrzucił nawet sekretarz podstawowej organizacji partyjnej PZPR.

Był członkiem Komitetu Obrony Robotników. Razem z żoną Zofią założył Biuro Interwencji KOR, które dokumentowało przypadki naruszania prawa i wspierało aresztowanych. 

Był jednym z założycieli Komitetu Helsińskiego i współautorem "Raportu madryckiego" - pierwszego niezależnego dokumentu omawiającego stan przestrzegania prawa w PRL. Wielokrotnie zatrzymywała go milicja.

W 1979 r. wyjechał na wycieczkę do Moskwy, która przyniosła niezwykły skutek: spotkanie z Andriejem Sacharowem zaowocowało wspólnym komunikatem w obronie dysydentów bloku komunistycznego i apelem o wyjaśnienie zbrodni katyńskiej. Swoją podróż Romaszewski opisał w "Biuletynie Informacyjnym KOR". To tekst bardzo osobisty - Romaszewski pisze o swoich obawach, czy wielki Rosjanin nie weźmie go przypadkiem za prowokatora służb specjalnych, ale też dokumentujący codzienne absurdy, z których składało się życie w realnym socjalizmie.

Romaszewski należał do władz pierwszej "Solidarności". W stanie wojennym uniknął internowania. Działał w podziemiu, był współtwórcą Radia Solidarność nadającego krótkie audycje poprzedzone melodią okupacyjną "Siekiera, motyka ". Aresztowany w 1982 r., sądzony w dwóch procesach: pracowników radia oraz czołowych działaczy związku i KOR, tzw. proces jedenastki. Przebywał w więzieniu do 1984 r. Amnesty International uznała Romaszewskiego za więźnia sumienia. 30 lat później, w styczniu 2013 r., Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał mu 192 tys. zł zadośćuczynienia i 48 tys. zł odszkodowania za krzywdę, jaką był dla niego wyrok sądu wojskowego z 1983 r. za zorganizowanie podziemnego Radia Solidarność. 

Gdy po dwóch latach odzyskał wolność, powołał Polski Fundusz Praworządności, organizował Tydzień Więźnia Politycznego, został przewodniczącym Komisji Interwencji i Praworządności NSZZ "Solidarność". Uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu.

Najlepszy wynik Romaszewskiego w wyborach to ponad 330 tys. głosów. W III RP nieprzerwanie zasiadał w Senacie przez siedem kadencji - od 1989 do 2011 r., gdy przegrał mandat z Markiem Borowskim. Wtedy posłowie wybrali go do Trybunału Stanu. 

W Senacie reprezentował Komitet Obywatelski, był kandydatem niezależnym, NSZZ "Solidarność", Ruchu Odbudowy Polski i PiS.

Romaszewski był zwolennikiem głębokich rozliczeń z PRL i z ludźmi dawnego systemu. Ale mimo wyraźnych afiliacji politycznych umiał iść pod prąd i spierać się z politycznymi sojusznikami: bronił senatora Krzysztofa Piesiewicza; lidera kiboli Legii "Starucha", którego odwiedził w celi aresztu; a w Senacie sprzeciwiał się ostrym przepisom antyaborcyjnym, co zapamiętali mu ludzie związani z Kościołem.

Jego działalność na rzecz praw człowieka docenił amerykański Uniwersytet Stanforda, przyznając w 1987 r. nagrodę fundacji Aurora. W 2008 r. został odznaczony przez władze Litwy i Portugalii. W 2011 r. otrzymał z rąk prezydenta Komorowskiego Order Orła Białego. Był też Honorowym Obywatelem Warszawy.

Zbigniew Romaszewski został pochowany z ceremoniałem wojskowym w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach. (p.s.)

Ariel Szaron (26.02.1928 - 11.01.2014)

Izraelski wojskowy i polityk, na obu polach osiągnął niemal wszystko, co możliwe - był generałem, ministrem, premierem.

Należał do ostatniego pokolenia żołnierzy i polityków, którzy pamiętali czasy, gdy Izrael nie istniał. Być może z tego powodu nie miał najmniejszego problemu, by dla swojej ojczyzny zmieniać polityczne fronty, kłamać, kręcić, prowokować. Bezpieczeństwo Izraela - tak jak je rozumiał - było dla niego celem nadrzędnym.

Nie znosił Arabów i był przez nich znienawidzony. Gdy zmarł, w palestyńskich i libańskich miastach i wioskach urządzano pochody dziękczynne, podczas których demonstranci krzyczeli radośnie "Umarł Szatan".

W Izraelu uważano, że Arik (nazywano go zdrobniałym imieniem) ma bardzo twardą rękę. Jednym się to podobało, innym wcale, więc w tym samym momencie nazywano go bohaterem i zdrajcą. 

Brał udział niemal we wszystkich wojnach Izraela, od prostego żołnierza po głównodowodzącego - ministra obrony. 

Stworzył od podstaw Jednostkę 101 (dzisiaj Sayeret Matkal), znakomicie wyszkolony oddział komandosów, słynny z brutalnych akcji odwetowych przeciwko palestyńskim fedainom. W wojnie sześciodniowej (1967) dowodził frontem południowym. W wojnie Jom Kipur (1973) mógł, gdyby nie kategoryczny zakaz rządu, zdobyć Kair. W pierwszej wojnie libańskiej (1982), kiedy premier Menachem Begin zakazał mu wchodzić do Bejrutu, Szaron meldował, że ani myśli to zrobić, podczas gdy jego czołgi już dawno były w libańskiej stolicy. Tam, przy bierności izraelskiej armii, maronickie bojówki wymordowały Palestyńczyków w obozach Sabra i Szatila. Na ulice Tel Awiwu wyszły wtedy setki tysięcy demonstrantów protestujących przeciwko zbrodni. Izraelska komisja parlamentarna uznała, że Szaron jest "osobiście odpowiedzialny" za tę zbrodnię, i zmusiła go do odejścia z fotela ministra obrony.

W 2000 r. Arik wizytował Wzgórze Świątynne w Jerozolimie, gdzie znajdują się święte dla muzułmanów meczety Al Aksa i Kopuła Stały. Choć wizytę zapowiedziano władzom Autonomii Palestyńskiej, stała się ona jednym z pretekstów do wybuchu II intifady.

W 2005 r. Szaron jako premier Izraela zdecydował o ewakuacji żydowskich osiedli z Gazy w myśl hasła "okupacja nie jest dobra dla Izraela", co podzieliło opinię publiczną. Wielu rodaków uznało go za zdrajcę, a grupa radykalnych rabinów rzuciła na niego klątwę Pulsa d'Nura, przywołując Anioła Śmierci. Pół roku później, na początku 2006 r., generał doznał ciężkiego wylewu. Przez osiem lat leżał w śpiączce i już nigdy nie odzyskał przytomności. (p.s.)

Stefan Starczewski (27.05.1935 - 2.10.2014)

Polonista, socjolog kultury, w PRL-u działacz opozycyjny i obrońca praw człowieka.

Po wydarzeniach czerwcowych 1976 r. organizował pomoc dla robotników Ursusa i Radomia, zbierał relacje na temat zajść, zachowania milicji wobec protestujących, "ścieżek zdrowia", pobić, itp. Współpracował z KSS KOR, działał w Komisji Interwencji Komitetu. Jeden z założycieli i redaktorów niezależnego kwartalnika politycznego "Krytyka".

Szef Zespołu Oświaty pierwszej "Solidarności". Internowany w stanie wojennym. Od jesieni 1982 r. jeden z najaktywniejszych członków Komitetu Helsińskiego. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu w zespole nauki i oświaty.

W rządzie Tadeusza Mazowieckiego został wiceministrem kultury. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta. (p.s.)

Jewhen Stachiw (15.09.1918 - 26.01.2014)

Ukraiński działacz niepodległościowy, żołnierz UPA, ale też gorący krytyk nacjonalizmu i orędownik pojednania z Polską. Dla wielu wzór mądrego, odważnego, nowoczesnego patriotyzmu. 

Ukraińcy często porównują jego wojenne losy do życiorysów Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Jana Karskiego. Urodził się w rodzinie inteligenckiej w Przemyślu. Jako licealista wstąpił do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów walczącej z Polską również metodami terrorystycznymi. 

Opowiadał, że ukraińskiego patriotyzmu uczył się na Żeromskim, Mickiewiczu i Słowackim, wstawiając słowo "Ukraina" tam, gdzie oni pisali "Polska". Do ostatnich chwil znał na pamięć wielkie fragmenty ich twórczości.

Gdy w wyniku konferencji w Monachium w 1938 r. nastąpił rozbiór Czechosłowacji, Stachiw uciekł z Przemyśla na Ruś Karpacką, do quasi-niepodległego ukraińskiego państewka. Wstąpił do Siczy Karpackiej, niewielkich, lecz bardzo dobrze zorganizowanych i wyszkolonych sił zbrojnych, gdzie zajmował się przede wszystkim wywiadem. Rok później został internowany przez armię węgierską.

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Stachiw tworzył "grupy marszowe" - ukraińskie półkonspiracyjne jednostki przemieszczające się za linią frontu w celu tworzenia narodowego podziemia na centralnej i wschodniej Ukrainie. Jego starszy brat był w tym czasie członkiem lwowskiego rządu narodowego, który ogłosił niepodległość Ukrainy, ale po dwóch tygodniach jego członkowie zostali internowani przez Niemców w Sachsenhausen.

Stachiw dotarł do Donbasu. Działał wśród ludzi tak wielu narodowości, że zaczął kwestionować nacjonalistyczną ideologię OUN i UPA. Walczył z Niemcami i z Sowietami. Przygody jego grupy bijącej się również w Dniepropietrowsku i na Krymie posłużą za materiał dla propagandowej sowieckiej powieści "Młoda Gwardia" - prawdziwi żołnierze UPA dostaną w niej fikcyjną tożsamość komunistycznych partyzantów. 

W 1943 r. na zjeździe OUN Stachiw otwarcie stwierdził, że ukraiński nacjonalizm jest drogą donikąd.

Pod koniec wojny został tajnym kurierem UPA na Zachód. Osiedlił się w USA, gdzie mieszkał do śmierci. Emigracyjnym politykom ukraińskim i kombatantom UPA uparcie tłumaczył, że tylko pojednanie i zgoda z Polską daje szansę na niepodległość Ukrainy. Jego nazwisko było w Polsce i w ZSRR na indeksie bezpieki. Po tym jak w 1959 r. Stachiw potajemnie odwiedził rodzinę w Polsce, jego ojciec był nękany przez SB.

Po upadku komunizmu regularnie bywał w Polsce i na Ukrainie. Zaprzyjaźnił się m.in. z Jackiem Kuroniem; obaj działali na rzecz polsko-ukraińskiego pojednania. (p.s.)

Eduard Szewardnadze (25.01.1928 - 7.07.2014)

Ostatni minister spraw zagranicznych Rosji i prezydent Gruzji zmarł w Tbilisi, gdzie w czasie cerkiewnej ceremonii żałobnej żegnano go jako Georgija, a więc pod imieniem, jakie wybrał sobie, kiedy chrzcił się w 1992 roku, kiedy miał już 64 lata. 

Zrobił karierę w Związku Radzieckim, najpierw komsomolską, potem partyjną. Piął się w górę szybko - od poziomu sekretarza powiatowego do obwodowego. A po drodze poszczęściło mu się jeszcze, bo już w 1958 r. na zjeździe komsomolskim poznał się i zaprzyjaźnił z Michaiłem Gorbaczowem.

W rodzimej Gruzji Szewardnadze był szefem ministerstwa ochrony porządku społecznego, a potem szefem partii.

Z tego stołka w latach 70. przeprowadził radykalną czystkę skorumpowanych kadr. Zwolnił 70 tys. funkcjonariuszy i urzędników, prawie połowę z nich posadził.

Gorbaczow jako sekretarz generalny KC KPZR uczynił Gruzina szefem dyplomacji radzieckiej, powierzając mu misję polepszania relacji z Zachodem zepsutych w czasie zimnej wojny. Szewardnadze lubiany na świecie porozumiewał się dobrze z kolegami ministrami. To on podpisał porozumienie z Amerykanami o podziale Morza Beringa, za co do dziś jest oskarżany w Moskwie o zdradę, bo rzekomo oddał USA setki tysięcy kilometrów kwadratowych rosyjskiego akwenu.

Z Moskwy odszedł po upadku ZSRR. W roku 1995 został na osiem lat prezydentem Gruzji, ale odtąd wiodło mu się kiepsko. Kraj pogrążał się w korupcji, rządziły w nim mafie. Prezydent przeżył kilka zamachów. A od władzy odsunęła go w 2003 roku ludowa "rewolucja róż". (ricz)

Adolfo Suárez (25.09.1932 - 23.03.2014)

Był jedną z trzech osób, które zwróciły Hiszpanii demokrację po śmierci generała Franco. Plan pogrzebania dyktatury powziął młody król Juan Carlos, napisał go jego zaufany prawnik Torcuato Fernandez Miranda, a przeprowadził Adolfo Suarez, ostatni sekretarz frankistowskiej monopartii Ruchu Narodowego, mianowany premierem przez króla w 1976 r., w wieku zaledwie 44 lat. 

Z janczara i ulubieńca Franco przeobraził się w pierwszego premiera demokracji i męża stanu, który z królewskiej poręki odmienił Hiszpanię w ciągu kilku lat.

Rządził krótko w latach 1976-81, ale były to rządy decydujące o wyborze przez Hiszpanię drogi wolności. To Suarez wypuścił ostatnich więźniów politycznych dyktatury, zalegalizował partię komunistyczną, rozwiązał Ruch, doprowadził do pierwszych wolnych wyborów w 1977 r., które wygrał, oraz do uchwalenia demokratycznej konstytucji w 1978 r. 

Ale demokratyczna rewolucja, choć pokojowa, Suareza pożarła. Odwrócili się od niego jego centroprawicowi sojusznicy, wojskowi knuli przeciw niemu spiski za zdradę frankizmu, a lewica socjalistyczna zwalczała go, nie mogąc się doczekać dojścia do władzy. 

Suarez odszedł sam w 1981 r., tuż przed nieudanym puczem wojskowym. Kiedy jednak 23 lutego 1981 r. wojskowi zajęli parlament, a przerażeni posłowie padli na ziemię pod ławki, wciąż jeszcze urzędujący premier Adolfo Suarez stawił im czoło, wzywając do złożenia broni. - Pan siada, k... mać, panie Suárez! Myślisz pan, żeś cwaniak? - krzyczał na niego porucznik Antonio Tejero. Suarez nie usiadł i puczyści musieli go zamknąć. Kiedy kilkanaście godzin później zamach się nie powiódł, to premier Suarez kazał aresztować jego przywódców.

Odszedł z polityki w 1991 r. Dziesięć lat później zapadł na chorobę Alzheimera. Gdy zmarł, kłaniała mu się w hołdzie cała Hiszpania. (mas)

Mieczysław Wilczek (25.01.1932 - 30.04.2014)

Przeszedł do historii jako twórca ustawy z grudnia 1988 roku, która stworzyła przedsiębiorcom warunki do legalnego działania. Choć miał legitymację PZPR, nie był politykiem, lecz biznesmenem. Został ministrem przemysłu w ostatnim rządzie PRL, na czele którego stał Mieczysław Rakowski. Wilczek nie był nominowany przez partię, lecz powołany osobistą decyzją premiera. 

Do PZPR wstąpił na początku lat 50. jako 20-letni student. Mówił, że szczerze wierzył w nowy ustrój. Studiował chemię na Politechnice Śląskiej i przez jakiś czas był pracownikiem naukowym. Zniechęcił się, gdy podczas stypendium w Anglii przekonał się, że problemy, nad którymi pracuje jego zespół z politechniki, za granicą już dawno zostały rozwiązane. W 1956 r. został dyrektorem fabryki kosmetyków Viola w Gliwicach i jako menedżer państwowych przedsiębiorstw szybko awansował. W 1965 r. został dyrektorem Zjednoczenia Przemysłu Chemicznego, w skład którego wchodziło kilkanaście zakładów chemicznych, najmłodszym dyrektorem zjednoczenia w Polsce. 

Po czterech latach miał dość użerania się z ministrami i partyjnymi sekretarzami. Założył firmę Laboratorium Biochemiczne mgr inż. M. Wilczek. Produkował kosmetyki, dużo sprzedawał do ZSSR, a gdy odebrano mu koncesję, zaczął produkować koncentraty paszowe z odpadów zwierzęcych. 

Wilczek brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu po stronie rządowej w zespole ds. gospodarki i polityki społecznej. Bronił kapitalizmu i rynku, kłócąc się z przedstawicielami strony solidarnościowej, którzy wówczas opowiadali się za "socjalizmem z ludzką twarzą". (w.g.)

Jean-Claude Duvalier (3.07.1951 - 4.10.2014)

Były dyktator Haiti znany jako Baby Doc. Odziedziczył władzę po ojcu Papie Docu w 1971 r. i rządził do 1986 r., gdy po ulicznych protestach uciekł do Francji. Początkiem końca jego reżimu była wizyta na Haiti Jana Pawła II w 1983 r. i wezwanie ze strony papieża do zmian. W 2011 r. Duvalier niespodziewanie wrócił do kraju, gdzie prokuratura oskarżyła go o stosowanie tortur i terroru oraz rabunek mienia narodowego. Baby Doc odmawiał jednak stawienia się w sądzie i żył na wolności. (m.)

Władysław Sidorowicz (17.09.1945 - 24.07.2014)

Dawny opozycjonista, działacz "Solidarności", uczestnik obrad Okrągłego Stołu, współtwórca samorządu lekarskiego, minister zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego i senator RP.

Ukończył wrocławską Akademię Medyczną, był psychiatrą. W latach 1981-99 należał do NSZZ "Solidarność". W stanie wojennym został internowany. W 1989 brał udział w obradach Okrągłego Stołu w zespole ds. zdrowia.

Podczas założycielskiego zjazdu Dolnośląskiej Izby Lekarskiej w listopadzie 1989 roku Sidorowicz był niekwestionowanym kandydatem na prezesa. Został wybrany właściwie przez aklamację. I tworzył DIL od podstaw.

W 1991 roku pełnił funkcję ministra zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Był senatorem VI i VII kadencji, szefem senackiej komisji zdrowia. Pełnił także funkcję wiceprzewodniczącego komitetu politycznego Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. (b.)

Zbigniew Messner (13.03.1929 - 10.01.2014)

Gdy w 1985 roku obejmował stanowisko premiera, był nadzieją PZPR na wyprowadzenie kraju z kryzysu po stanie wojennym. Profesor ekonomii, specjalista od rachunkowości, rektor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Katowicach, równocześnie pełnił funkcję KW PZPR w Katowicach.

Należał do grupy technokratów w partii. Wprowadzony przez niego "drugi etap reformy gospodarczej" miał doprowadzić do nieśmiałych reform prorynkowych, urealnienia cen i demokratyzacji życia politycznego. Zakładała ona rozwój samorządności, wykluczała jednak legalizację "Solidarności" i pluralizm polityczny.

Ciosem dla jego rządu okazało się odrzucenie w referendum w 1987 r. planów reformy. W 1988 r. ustąpił pod naporem protestów społecznych. Jego następcą został Mieczysław Rakowski. 

Prof. Messner do śmierci pozostał prezesem i honorowym członkiem Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. (p.w.)

Artur Starewicz (20.03.1917 - 12.07.2014)

Żył ponad 97 lat. Zawsze związany był z komunizującą i komunistyczną lewicą.

Przed wojną był członkiem OSM Życie, komunistycznej organizacji młodzieży akademickiej rozwiązanej w 1938 r. razem z Komunistyczną Partią Polski, oraz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. W ZSRR wstąpił do Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), później do jej polskiej agendy, Polskiej Partii Robotniczej, a ostatecznie do PZPR.

Zaliczał się do frakcji "puławian", partyjnych liberałów sprzeciwiających się stalinowskiemu kursowi w Polsce - w opozycji do grupy narodowo-komunistycznej Mieczysława Moczara.

Jako jeden z najbliższych współpracowników Władysława Gomułki na przełomie lat 50. i 60. był kierownikiem Biura Prasy KC PZPR, a od 1963 do 1971 r. sekretarzem KC.

Kiedy w wyniku grudniowych strajków i krwawych zajść na Wybrzeżu Gomułkę zastąpił Edward Gierek, Starewicz jesienią 1971 r. został ambasadorem PRL w Londynie. Oznaczało to dla niego polityczne zesłanie i kres wpływów. (p.s.)

Ludzie mediów 

Andrzej Turski (25.01.1943 - 31.12.2013)

Od 2006 r. zmagał się z nowotworem. Miał zaawansowaną cukrzycę. Gdy w listopadzie zasłabł podczas prowadzenia głównego wydania telewizyjnej "Panoramy", prawicowy portal wPolityce napisał, że był pijany. Kilka dni później Andrzej Turski doznał zawału serca. Zmarł w sylwestra.

Był jednym z najpopularniejszych dziennikarzy radiowych i telewizyjnych, którego charakterystyczny głos, a potem postać rozpoznawały miliony. Tworzył tak znane audycje radiowe jak "Radiokurier", "Sygnały dnia" i "Zapraszamy do Trójki". Pokolenia młodych dziennikarzy uczyły się zawodu i zdobywały popularność dzięki pracy w jego programach.

Absolwent polonistyki i dziennikarstwa był gitarzystą rockowej grupy Chochoły. Karierę dziennikarską zaczynał w 1968 r. w Redakcji Młodzieżowej Polskiego Radia, której był kierownikiem, a potem redaktorem naczelnym. W 1982 r. przeszedł do Programu 3 Polskiego Radia, a w latach 1983-87 kierował radiową Jedynką.

Do pracy w Telewizji Polskiej przeszedł w 1987 roku na stanowisko szefa Programu 1 TVP. Współtworzył "Teleexpress", od lat jedną z najpopularniejszych audycji informacyjnych, a następnie "Panoramę" w TVP 2. Prowadził też program "7 dni świat" poświęcony polityce zagranicznej.

Już w wolnej Polsce Turski był wielokrotnie nagradzany, m.in. telewizyjnymi Wiktorami. W 2006 roku otrzymał Super Wiktora. W 2005 r. został Mistrzem Mowy Polskiej. Nagrodę Platynowej Telekamery środowisko telewizyjne przyznało mu już po śmierci. (p.w.)

Tadeusz Mosz (25.01.1954 - 4.02.2014)

Dziennikarz ekonomiczny obdarzonym niezwykłym darem prostego mówienia o skomplikowanym świecie finansów. Od 1980 r. związany był z Telewizją Polską. Przez wiele lat prowadził magazyn "Plus minus", a od 2011 r. program "Mówisz Mosz" w TVP Info. Od listopada 2007 r. miał w Radiu TOK FM poranną autorską audycję "EKG - ekonomia, kapitał, gospodarka". Pisał m.in. dla "Wyborczej", "Przekroju" i "Businessman Magazine". Laureat wielu wyróżnień, m.in. Nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego za najlepszy utwór dziennikarski o tematyce ekonomicznej w 2002 r. 

Przegrał walkę z chorobą nowotworową. (ToP.)

Jan Bijak (1.07.1929 - 4.01.2014)

Dziennikarz i reporter, od 1969 r. pracował w tygodniku "Polityka", jednym z najważniejszych, w miarę możliwości krytycznych i najbardziej otwartych tygodników PRL-owskiej inteligencji. 

Od 1981 r., gdy naczelny pisma Mieczysław F. Rakowski zaangażował się w politykę, jako jego zastępca faktycznie kierował redakcją. Redaktorem naczelnym "Polityki" był od 1982 do 1994 r. 

Należał do PZPR i niewątpliwie sprzyjał Polsce realnego socjalizmu, lecz jego koledzy wspominali, że umiał sprawić, iż niektórzy dziennikarze, którzy odeszli z "Polityki" w stanie wojennym, potrafili się w niej później na powrót odnaleźć. 

Zostawił po sobie kilkadziesiąt świetnych reportaży z czasów, gdy był zwykłym dziennikarzem. Były dobre, bo po prostu lubił ludzi. (p.s.)

Barbara Podmiotko (14.01.1945 - 24.10, 2014)

Dziennikarka radiowej Trójki od 1977 r., znawczyni i propagatorka piosenki francuskiej. Za swoją działalność uhonorowana w 2012 r. przez francuski rząd Orderem Sztuki i Literatury.

Od 1983 r. przygotowywała audycję "Pod dachami Paryża", której głosem była Krystyna Czubówna. Współpracowały przez 30 lat. "Zawsze przygotowana, niebywale skromna" - wspominała Czubówna na antenie "Trójki".

Po śmierci Barbary Podmiotko dziennikarze podkreślali jej wspaniały gust muzyczny (miała fachowe przygotowanie - ukończyła średnią szkołę muzyczną i muzykologię), ciepło i obowiązkowość - nie pozwoliła ciężkiej chorobie oderwać się od pracy, którą kochała.

Była członkiem Akademii Muzycznej Trójki, zasiadała w jury Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Francuskiej w Lublinie oraz wrocławskiego Przeglądu Piosenki Aktorskiej. (b.)

Janusz Zabłocki (18.02.1926 - 13.02.2014)

Wraz z Tadeuszem Mazowieckim odszedł z Paxu w 1955 roku, razem też założyli w 1958 r. miesięcznik "Więź", potem jednak ich drogi się zdecydowanie rozeszły. Mieli w gruncie rzeczy zupełnie inne skłonności społeczno-polityczne: Zabłockiemu bliska była tradycja prawicowa, chadecko-endecka, Mazowieckiemu - lewica. Zabłocki paktował z władzami PRL, Mazowiecki był coraz bliższy podziemnej opozycji. Odszedłszy z "Więzi", Zabłocki założył Ośrodek Dokumentacji i Studiów Społecznych, był też posłem koła poselskiego Znak, a w końcu jego przewodniczącym, gdy władze komunistyczne usunęły z niego Stanisława Stommę i Mazowieckiego. (j.t.)

Brygida Frosztęga-Kmiecik (25.01.1981 - 23.10.2014)
Dariusz Kmiecik (28.11.1980 - 23.10.2014)


Małżeństwo dziennikarzy, którzy wraz z dwuletnim synkiem Remigiuszem zginęli w wybuchu kamienicy w centrum Katowic. Brygida była wydawcą "Magazynu reporterów" w TVP Katowice i reporterką zajmującą się tematyką społeczną. W 2008 r. zajęła pierwsze miejsce w konkursie Silesia Press za reportaż "Uporczywe pragnienie życia".

Dariusz był dziennikarzem "Faktów" TVN, wcześniej związanym z katowickim ośrodkiem TVP. Był laureatem drugiej nagrody w tegorocznej edycji Konkursu im. Krystyny Bochenek za reportaż "Artur Hajzer subiektywnie". Pasjonował się piłką nożną i brydżem. (m.)

Rene Burri (9.04.1933 - 20.09.2014)

Słynny szwajcarski fotograf od 1956 r. związany był z jedną z najważniejszych na świecie agencji fotograficznych - Magnum. Dołączył do niej w wieku zaledwie 23 lat. Uważano go za jednego z najwybitniejszych fotografów po II wojnie światowej. Pierwszą jego znaną fotografią jest zdjęcie stojącego w samochodzie premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla podczas jego wizyty w Szwajcarii w 1946 r. Burri zrobił to zdjęcie, mając 13 lat. Nie mniej znana jest fotografia zamyślonego Ernesta Che Guevary palącego cygaro czy portret Pabla Picasso. Około 30 tys. jego zdjęć znajduje się w muzeum w Lozannie. Zmarł na raka. (m.)

Ludzie nauki 

Jerzy Chłopecki (28.12.1936 - 21.01.2014)

Socjolog i politolog. Specjalizował się m.in. w socjologii mediów i socjologii polityki. Wykładał m.in. w rzeszowskiej WSP, a później na Uniwersytecie Rzeszowskim. Był profesorem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania i wieloletnim prorektorem ds. nauki tej uczelni. Był autorem wielu publikacji. 

Jego byli studenci pamiętają, że był bardzo szybki i energiczny. - Nie chodził, tylko biegał. Palił fajkę, więc na korytarzu najpierw było widać jego fajkę, a później profesora - wspominają.

Był również dziennikarzem i wydawcą. Pełnił m.in. funkcję redaktora naczelnego w tygodniku "Ekran" zlikwidowanym w stanie wojennym. 

Do jego licznych pasji należały muzyka i zwierzęta - głównie konie i psy. Bywał często na koncertach i festiwalach w Łańcucie. Jego dumą była klacz Bandola. Profesor jeździł konno, ale przyznawał, że nie jest dobrym jeźdźcem i dlatego musi dużo trenować. Ogromną przyjemność sprawiało mu przygotowywanie konia do jazdy - czyszczenie, czesanie. Gdy obiektach WSiZ w Kielnarowej wybudowano stajnię, cieszył się, że studenci chętnie tam przyjeżdżają. (a.g)

Maciej Geller (6.12.1941 - 20.01.2014)

Biofizyk i wykładowca akademicki, w czasach PRL-u działacz opozycji. W 1968 r. uczestnik protestów studenckich na Uniwersytecie Warszawskim, członek KOR. Organizował w Tatrach przerzuty wydawnictw niezależnych do Czechosłowacji. Po 1989 r. jego pasją stało się upowszechnianie nauki. W 1997 r. zorganizował w Warszawie pierwszy w Polsce Festiwal Nauki i przez wiele lat był jego dyrektorem. Jeden z inicjatorów utworzenia Centrum Nauki "Kopernik" i członek jego rady programowej. Za popularyzację nauki został wyróżniony Nagrodą im. Hugona Steinhausa. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. (pioc)

Adam Urbanek (15.04.1928 - 3.06.2014)

Jeden z najwybitniejszych polskich paleontologów. Zasłynął jako niestrudzony badacz i propagator teorii ewolucji. Jego dwutomowe dzieło "Zasady nauki o ewolucji", napisane z prof. Leszkiem Kuźnickim, zostało wydane na przełomie lat 60. i 70. XX wieku i na długie lata stało się podstawowym źródłem wiedzy dla polskich przyrodników. W 2007 r. opublikował świetne kompendium o biologii porównawczej "Jedno istnieje tylko zwierzę...".

Przebieg i mechanizmy ewolucji prof. Urbanek badał na przykładzie graptolitów - wymarłej grupy morskich zwierząt. 400-500 mln lat temu były one równie pospolite jak dziś ryby. Naturę tych zwierząt rozszyfrował prof. Roman Kozłowski. Prof. Urbanek, jego uczeń, odkrył, z czego był zbudowany niezwykły pod względem konstrukcji szkielet graptolitów. Swoje badania prowadził najpierw na Wydziale Geologii Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie w Instytucie Paleobiologii PAN w Warszawie. (Miko)

Wojciech A. Rowiński (11.12.1935 - 14.03.2014)

Praktycznie całe swoje życie związał z transplantologią, stał się wręcz jednym z jej symbolów - mentorem paru pokoleń polskich transplantologów oraz popularyzatorem idei transplantacji. Profesor potrafił o nią walczyć, czasami głośno, nie przebierając w słowach, a czasami cicho, tonując nastroje. Uczestnik jednego z najbardziej spektakularnych wydarzeń w historii polskiej nauki i medycyny - pierwszego udanego przeszczepu nerki, jaki miał miejsce 26 stycznia 1966 r. 

Prof. Rowiński stworzył Klinikę Chirurgii Ogólnej i Transplantologii w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie, którą kierował w latach 1980-2006. Był także wieloletnim konsultantem krajowym w dziedzinie transplantologii klinicznej. Autor ponad 300 publikacji naukowych i 50 rozdziałów w podręcznikach medycznych. (wom)

Andrzej Grzegorczyk (22.09.1922 - 20.03.2014)

Jedna z najoryginalniejszych postaci środowisk intelektualnych i polskiego Kościoła. Światowej sławy logik, ale od pół wieku znany raczej jako etyk, ekumenista, zwolennik idei niestosowania przemocy, solidarności z biedakami wszystkich światów. Denerwował niejednego moralistyczną publicystyką, ale imponował radykalnym pryncypializmem i niezwykłą osobistą skromnością. (j.t.)

Janusz Beksiak (19.02.1929 - 25.07.2014)

Jeden z największych polskich ekonomistów. Odegrał dużą rolę w pierwszych latach polskiej transformacji. Przez kilka lat wraz z Bohdanem Wyżnikiewiczem, Andrzejem Topińskim i Leszkiem Zienkowskim tworzył tzw. radę czterech, która cyklicznie zamieszczała w "Gazecie Wyborczej" informacje o sytuacji gospodarczej i polityce gospodarczej rządu.

Poza środowiskiem ekonomistów znany stał się w 1979 r., gdy zrezygnował z zasiadania w gronie doradców pierwszego sekretarza PZPR Edwarda Gierka i wystąpił z partii. Był to protest przeciwko polityce gospodarczej ówczesnych władz, która zmierzała do bankructwa. 

Przed 1939 r. jego ojciec był burmistrzem Koła. Został rozstrzelany przez Niemców w 1942 r. Janusz Beksiak jako 15-letni członek Szarych Szeregów brał udział w powstaniu warszawskim, a po jego upadku został wywieziony do Niemiec. Po wojnie skończył studia i rozpoczął pracę naukową. W 1972 r. został profesorem. 

Był surowym egzaminatorem, mimo to studenci uwielbiali go za wspaniałe wykłady, styl i sarkastyczne poczucie humoru. W 1980 r. wstąpił do "Solidarności" i stał się jednym z doradców związku. W 1987 r. wszedł do grona doradców Lecha Wałęsy i uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu po stronie opozycyjnej. Był zdecydowanym zwolennikiem jak najszybszej transformacji. (w.g.)

Janusz Gil (24.11.1951 - 19.10. 2014)

Jeden z najbardziej znanych na świecie polskich astronomów i astrofizyków. Badał pulsary i gwiazdy neutronowe. Mierzył ich promieniowanie radiowe i rentgenowskie. Z jego inicjatywy ćwierć wieku temu powstało Zielonogórskie Centrum Astronomii, a ostatnio na Uniwersytecie Zielonogórskim uruchomiono jedyne w kraju studia na kierunku inżynieria kosmiczna. W mieście powstaje dzięki prof. Gilowi Centrum Nauki Keplera z planetarium i nowoczesnym ośrodkiem badawczym kosmosu.

Był stypendystą zagranicznych uczelni, m.in. Uniwersytetu Kentucky i Uniwersytetu Humboldta w Instytucie Radioastronomii Maxa Plancka w Bonn. Pracował jako profesor wizytujący na Wydziale Fizyki i Astronomii Uniwersytetu Las Vegas. Z zielonogórskim uczelniami, WSP i Uniwersytetem Zielonogórskim, był związany od 1988 r. (łuk.)

Michaił Kałasznikow (10.11.1919 - 23.12.2013)

Jeszcze w 1947 r. zadziwił najpierw generałów radzieckich, a potem cały świat swym automatem.

70 mln sztuk jego genialnej broni od tej pory strzelało na wszystkich wojnach, jakie się toczyły we wszystkich zakątkach globu. W automat uzbroiły swych żołnierzy armie 50 państw. Ten najbardziej znany na świecie radziecki produkt sprawił, że do dziś się mówi, że cokolwiek by robili Rosjanie, zawsze wychodzi im kałasznikow.

Wciąż powraca jednak wersja, że ojcem superbroni był nie młody, niewykształcony chłopak z Iżewska, lecz wytrawny niemiecki rusznikarz, którego Rosjanie po wojnie przywieźli wraz z jego współpracownikami do tego miasta.

Michaił Kałasznikow żył 94 lata. Pracował do końca, wciąż udoskonalając swoje konstrukcje. To on pierwszy spoczął w specjalnym Panteonie Bohaterów, gdzie mają być chowani prezydenci, marszałkowie, wybitni dowódcy, kawalerowie złotych gwiazd Bohatera ZSRR i Rosji. (ricz.)

Barbara Stanosz (8.01.1935 - 7.06.2014)

Profesor filozofii i logik. Jej mistrzami byli Amerykanie Noam Chomsky i Willard Van Orman Quine oraz Kazimierz Ajdukiewicz. Znakomita nauczycielka akademicka i prawdziwa, w najlepszym tego słowa znaczeniu, przyjaciółka swoich studentów. Z wieloma, choć starsza o generację i utytułowana, była po imieniu. 

Nie wierzyła, że istnieją "historyczne konieczności" i "nieubłagana prawa dziejowe", ale że raczej ludzie mogą być przyzwoici, prawi, odważni. Wspierała postawy buntu, zachęcała, by myśleć na własny rachunek.

W Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego przez lata była legendą, o której tylko szeptano po kątach, gdy w 1976 r. władze zesłały ją do szkoły pedagogicznej w Częstochowie za podpisanie protestu przeciwko wasalnym zmianom w konstytucji PRL-u. Wróciła do Warszawy na wyraźne żądanie młodzieży podczas karnawału pierwszej "Solidarności" i została wicedyrektorem ds. studenckich. Studenci ją kochali.

W stanie wojennym należała do tych profesorów, którzy odwiedzali obozy internowania i więzienia, by słowem (ale nie tylko) wspierać podopiecznych. Uparcie tłumaczyła PRL-owskim prokuratorom, że jej studenci nie mają czasu na odsiadywanie wyroków, bo sesja, egzaminy, kolokwia są ważniejsze. Dzięki jej staraniom uwięzieni mieli w celach podręczniki i książki. Instytut prowadził zajęcia w Białołęce, Hrubieszowie, Łowiczu, Łodzi.

Nigdy nie namawiała młodych do porzucenia aktywności opozycyjnej. Jej mieszkanie było centrum niezależnego ruchu wydawniczego, wydrukowano w nim np. jedne z pierwszych w stanie wojennym ulotek zachęcających do społecznego oporu.

W wolnej Polsce uczyła na UW, sporo publikowała. Pisała precyzyjnie, ciętym językiem, również o tym, jak niektórzy Polacy ochoczo zamieniliby demokrację na wyznaniowość. Bo uważała, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo. I bezkompromisowo tego poglądu broniła. ( p.s. )

Władysław Serczyk (23.07.1935 - 5.01.2014)

Znakomity historyk, znawca dziejów Rosji oraz Ukrainy - w szczególności stosunków polsko-ukraińskich. W ostatnich latach był związany z Uniwersytetem w Rzeszowie.

Prof. Serczyk był autorem wielu znanych książek - jego biografia carycy Katarzyny II miała siedem wydań, w tym dwa pirackie (w latach 90.). Napisał m.in. książki o wielkich władcach Rosji, Iwanie Groźnym i Piotrze Wielkim, oraz wiele prac o Kozakach i Ukrainie w XVII w. 

Wychował wielu innych historyków - jego uczniem jest m.in. prof. Andrzej Nowak, specjalista od dziejów Rosji z Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Prof. Serczyk był także konsultantem historycznym filmu "Ogniem i mieczem" nakręconego przez jego licealnego kolegę Jerzego Hoffmana. (a.l.)

Jacques Le Goff (1.01.1924 - 1.04.2014),

Wielki historyk średniowiecza i intelektualista światowego formatu. Pisał m.in. o bankierach i intelektualistach w średniowieczu oraz o świecie intelektualnym i wyobraźni epoki (m.in. o czyśćcu czy pojęciu lichwy, które utrudniało pobieranie procentów od pożyczek, a więc powstanie nowożytnej gospodarki opartej na bankowości).

Le Goff był związany ze sławną francuską szkołą historyczną Annales, którą interesowała przede wszystkim historia społeczna i "długie trwanie" struktur gospodarczych czy klasowych, a mniej bieżące dzieje polityczne. Le Goff był bardzo związany z Polską, do której przyjechał niedługo po odwilży 1956 r. jako młody naukowiec. Był wielkim przyjacielem polskich historyków, w tym m.in. Bronisława Geremka i Witolda Kuli. W 1962 r. ożenił się z Polką Anną Dunin-Wąsowicz, której śmierć w 2004 r. bardzo mocno przeżył. (a.l.)

Jacek Kochanowicz (15.04.1946 - 2.10.2014)

Jeden z najwybitniejszych polskich historyków gospodarki - specjalista od dziedziny niszowej, ale mającej w Polsce świetną tradycję. Interesowało go, podobnie jak jego nauczyciela Witolda Kulę (wówczas jednego z najwybitniejszych historyków gospodarki na świecie), zjawisko zacofania gospodarczego, szczególnie w regionie środkowej Europy. Całe życie był związany z Uniwersytetem Warszawskim.

Od lat 90. zajmował się transformacją gospodarczą, traktując ją jako kolejne, po kilku wcześniejszych nieudanych próbach, podejście do gospodarczego dogonienia Zachodu przez kraje zapóźnione. Pisał, że wiara w wolny rynek nie wyklucza uznania wielkiej roli państwa w transformacji i że na jej efekty ogromny wpływ ma spadek stuleci zacofania. 

Profesor mieszkał w mieszkaniu na Starym Żoliborzu, które było własnością jego rodziny od czasów przedwojennych - co jest rzadkością w zburzonej przez Niemców Warszawie. Zawsze nienagannie ubrany i z ironicznym dystansem do życia, był często porównywany przez kolegów z uczelni do brytyjskiego dżentelmena. (a.l.)

*** 

Pasażerowie lotu MH 17 (zmarli 17.07.2014)

"Jumpa lagi" - pisał na Facebooku Pim de Kuijer, holenderski aktywista na rzecz powstrzymania epidemii AIDS, zanim 17 lipca wsiadł do samolotu do Kuala Lumpur. W języku malajskim oznacza to "Zobaczymy się później"... 

Boeing Malaysia Airlines z 298 osobami na pokładzie wystartował z lotniska Schiphol w Amsterdamie o godz. 12.31. Przeleciał nad Berlinem, niedaleko Łodzi, Lublina i wleciał w ukraińską przestrzeń powietrzną. Mknął 900 km na godzinę w kierunku Doniecka, gdzie toczyły się walki ukraińskiej armii ze wspieranymi przez Rosję rebeliantami. O 16.21, gdy maszyna znajdowała się na wysokości ponad 10 km, wybuchł obok niej pocisk systemu przeciwlotniczego BUK. Odłamki poszatkowały boeinga, który zaczął spadać. Piloci nie nadali sygnału SOS, kilku pasażerów zdążyło założyć maski tlenowe. Wiele wskazuje na to, że pocisk został wystrzelony z terenów kontrolowanych przez prorosyjskich rebeliantów.

Większość ofiar to obywatele Holandii - 193 osoby (w tym jedna, która miała również obywatelstwo amerykańskie), 43 - Malezji, 27 - Australii, 12 - Indonezji, 10 - Wielkiej Brytanii (jedna osoba miała też obywatelstwo RPA), 4 - Niemiec, 3 - Filipin. Na pokładzie był też jeden Kanadyjczyk i jeden Nowozelandczyk. 

Zginął m.in. Joep Lange, były prezydent międzynarodowego stowarzyszenia ds. walki z AIDS, oraz rzecznik Międzynarodowej Organizacji Zdrowia Glenn Raymond Thomas. Wśród ofiar jest też niemiecka inżynier o polskich korzeniach Fatima Dyczynski. (rim.)

Stefan Bałuk (15.01.1914 r. - 30.01.2014)

Cichociemny. Kiedy wybuchła II wojna światowa, studiował na trzecim roku Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zgłosił się na ochotnika do wojska. Po ataku ZSRR przedarł się do Francji, gdzie służył w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej gen. Stanisława Maczka. Po klęsce Francji znalazł się w Szkocji. W kwietniu 1944 r. został zrzucony na spadochronie do okupowanej Polski. Jako pracownik Komendy Głównej AK "Straba" podrabiał dokumenty i był wywiadowcą - zamaskowanym aparatem fotografował niemieckie obiekty w Warszawie. W powstaniu warszawskim walczył w batalionie "Pięść" na Woli, Starówce i w Śródmieściu, przedzierał się też na Żoliborz i do Puszczy Kampinoskiej. Za przejście kanałami z meldunkiem dla gen. Tadeusza "Bora"-Komorowskiego dostał Krzyż Virtuti Militari. Po powstaniu przebywał w oflagu Gross-Born, skąd uciekł. Po powrocie do Warszawy podrabiał dokumenty dla kolegów ukrywających się przed NKWD, ale wkrótce został aresztowany. Z więzienia wyszedł w 1947 r. Pracował jako taksówkarz i zawodowy fotograf. Był współautorem pierwszego wydanego w PRL-u albumu ukazującego powstanie warszawskie pt. "Miasto nieujarzmione". W końcu lat 90. z jego inicjatywy przed Sejmem stanął pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i AK. (m.)

Marianna Popiełuszko (7.11.1920 - 19.11.2013)

Matka zamordowanego w 1984 r. przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa kapelana "Solidarności" ks. Jerzego Popiełuszki. Prowadziła gospodarstwo we wsi Okopy, oprócz Jerzego miała jeszcze czterech synów. Dbała o pamięć księdza Jerzego, dwa lata temu zapaliła znicz pod jego pomnikiem w Toruniu. (m.)

Krystyna Wyczańska (6.02.1922 - 10.04.2014)

"Zofia Kanalarka", przewodniczka kanałowa podczas powstania warszawskiego. Harcerka. Od 1942 r. łączniczka Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Razem z Jankiem Bytnarem "Rudym", prowadziła konspiracyjną bibliotekę. 1 sierpnia 1944 r. przybyła na punkt mobilizacyjny przy ul. Żytniej na Woli, gdzie otrzymała meldunki, które miała dostarczyć do Śródmieścia. Nie mogła powrócić na Wolę, zatrzymała się więc na Starym Mieście, gdzie pomagała sanitariuszkom. Jako łączniczka kanałowa przeprowadzała powstańców na trasie Śródmieście I - Stare Miasto - Żoliborz. 

Po wojnie skończyła studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1980 r. zaangażowała się w działalność "Solidarności". Na emeryturze działała w kole KG AK przy Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. (m.)

Oscar de la Renta (22.07.1932 - 20.10.2014)

Kreator mody, który ubierał gwiazdy Hollywood i pierwsze damy USA. W 1965 r. założył własny dom mody w Nowym Jorku. Jego stroje nosiły m.in. Oprah Winfrey, Jennifer Garner, Sarah Jessica Parker, a także Nancy Reagan, Betty Ford, Hillary Clinton, Laura Bush, a ostatnio także Michelle Obama. W jego sukni ślub brała Amal Alamuddin, żona George'a Clooneya. W ubiegłym roku de la Renta o swojej chorobie nowotworowej mówił: - Jedną z rzeczy związanych z danym w ten sposób ostrzeżeniem jest wdzięczność za każdy kolejny dzień życia. (m.)

Kordian Tarasiewicz (19.11.1910 - 16.12.2013)

Przed wojną był największym w Europie importerem kawy. Po wojnie zajął się m.in. pisaniem książek o dawnej Warszawie i herbacie. Zmarł w wieku 103 lat.

Jego ojciec Michał był wziętym aktorem, krótko nawet dyrektorem teatru miejskiego we Lwowie. Pod koniec lat 30., po śmierci ojca, Kordian Tarasiewicz przejął założoną przez dziadka rodzinną firmę Pluton. Była największym importerem kawy w przedwojennej Polsce, miała nowoczesną palarnię kawy przy Grzybowskiej w Warszawie i sieć eleganckich sklepów z kawą.

Ostatnią partię kawy Kordian Tarasiewicz zamówił kilka tygodni przed wojną u polskiego plantatora z Angoli. Firmę prowadził podczas okupacji i odbudował po wojnie ze zniszczeń. Komunizmu nie wytrzymała - upadła w 1950 r.

Odtąd pracował m.in. w Inco i był dyrektorem spółki Libella, która finansowała ruch Znak i Klub Inteligencji Katolickiej.

Pisał książki nie tylko o dziejach warszawskich kawiarni, kawie, herbacie i upodobaniach gastronomicznych warszawiaków, ale także o tenisie - przez wiele lat działał w Polskim Związku Tenisowym. (jsm.)

Ryszard Siciński (15.07.1927 - 12.12.2013)

Warszawski adwokat, który zasłynął jako obrońca w procesach politycznych w czasie PRL-u.

Jako nastolatek w konspiracji działał pod pseudonimem "Credo". Walkę w powstaniu warszawskim zaczął jako żołnierz plutonu 681 VI obwodu Praga AK. Po szybkim wygaśnięciu działań powstańczych na Pradze bił się w rejonie Legionowa i w Puszczy Kampinoskiej.

Po wojnie kontynuował naukę w warszawskim liceum im. Stefana Batorego. 

Adwokatem został w roku 1957. W latach 70. zaangażował się w działalność samorządową. W stanie wojennym bronił pracowników naukowych i studentów Uniwersytetu Warszawskiego i działał w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom przy kościele św. Marcina.

W latach 2003-06 był wielkim mistrzem Wielkiej Loży Narodowej Polski.

Prywatnie jego pasją było aktorstwo - grywał w teatrze amatorskim, a w 1999 zagrał adwokata w spektaklu telewizyjnym "Cyrograf" w reżyserii Janusza Zaorskiego. (jsm.)

Barbara Krystyna Niemiec (13.07.1943 - 8.01.2014)

Chciała, żeby mówić do niej "Baśka". Legenda małopolskiej "Solidarności" (pseudonim "Marysia"), choć ona sama za słowo "legenda" dałaby każdemu po głowie. W stanie wojennym pomagała internowanym i ich rodzinom, redagowała podziemną prasę. 

Mówiła o sobie, że nauczanie ma w genach. Przez wiele lat pracowała w Instytucie Pedagogicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykładała także w Chrześcijańskim Uniwersytecie Robotniczym im. Wyszyńskiego w krakowskich Mistrzejowicach, a w wolnej Polsce w jezuickiej Akademii "Ignatianum". 

Po 1989 r. angażowała się w upamiętnienie ofiar zbrodni komunistycznych. Była jedną z założycielek grupy "Ujawnić prawdę", która rozszyfrowywała i podawała do publicznej wiadomości nazwiska tajnych współpracowników. Zasiadała w Trybunale Stanu (1991-93). (mska.)

Mirosław Szypowski (1.01.1930 - 3.11.2013)

Współzałożyciel i długoletni prezydent Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, a także wieloletni wiceprezydent Światowej Unii Właścicieli Nieruchomości (UIPI) oraz przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych. Właśnie walce o restytucję zagrabionego w czasach PRL-u mienia Szypowski poświęcił ostatnie 25 lat swojego życia. Z marnym dla dawnych właścicieli i ich spadkobierców skutkiem.

Od 1989 r. projekty ustaw mające rozwiązać problem roszczeń reprywatyzacyjnych nie miały wystarczającego poparcia w Sejmie, m.in. dlatego, że Polska Unii Właścicieli Nieruchomości bardzo długo nie dopuszczała żadnego kompromisu w kwestii formy i zakresu reprywatyzacji. W grę wchodził wyłącznie zwrot mienia w naturze albo - jeśli to niemożliwe - stuprocentowa rekompensata. Negocjacjom miał podlegać najwyżej termin jej wypłaty.

Tymczasem nawet popierająca ideę reprywatyzacji koalicja UW-AWS była skłonna zaspokoić roszczenia dawnych właścicieli tylko w 50 proc. - Nigdy się na to nie zgodzimy - mówił w 2000 r. Szypowski. Zdarzało mu się używać ostrego języka. Stwierdził np., że rozsprzedawanie majątku, do którego są roszczenia dawnych właścicieli, przez Agencję Rolną Skarbu Państwa jest jawnym paserstwem.

Walcząc o reprywatyzację, wystąpił w jednym szeregu z przedstawicielami organizacji żydowskich znanych z antypolskich wystąpień. Szypowski najpewniej później tego żałował, bo odciął się od roszczeń tych organizacji. - Wiem, że na 100 proc. nie mamy co liczyć. Ale wielu dawnych właścicieli zapewne zadowoli i skromne 20 proc., o ile w ciągu maksimum trzech lat dostaną do ręki gotówkę - mówił pod koniec 2007 r. Wówczas jednak większość skonfiskowanych przez komunistów nieruchomości wskutek prywatyzacji przeszła już w ręce nowych właścicieli. (m.w.)

Baśniowy świat Gór Diamentowych


Droga z Phenianu nad wybrzeże Morza Japońskiego tylko na niewielkim odcinku prowadzi przez rozległą równinę. Krajobraz szybko się zmienia i najpierw pojawiają się na horyzoncie (a później towarzyszą turystom niezmiennie) mniejsze lub większe wzniesienia. W miejscach, gdzie stanowiły przeszkodę nie do przebycia, wydrążono tunele. Najdłuższy ma ponad cztery kilometry.

Baśniowy świat Gór Diamentowych
MWMedia

W połowie drogi na wybrzeże, znajduje się drugie pod względem wielkości miasto w Korei Północnej - Wonsan, które jest miastem portowym. Turystów interesują jednak nie statki stojące na nadbrzeżu, a dobrze urządzona plaża z wszelkimi wygodami, duży park w stylu wschodnim ze stawami, altankami i bogatą roślinnością. Chętnie też wszyscy spacerują po molo, wżynające się daleko w morze i zakończone wysepką, na której stoi latarnia.

Pokoiki bez ciepłej wody

Wonsan stanowi punkt wyjścia wycieczek w Góry Diamentowe. Jedzie się nadmorską szosą, zatrzymując po drodze na odpoczynek w motelu przy dostępnej plaży. Trzeba jednak, że granica morska w Korei podobna jest do naszych granic lądowych. Wzdłuż całego wybrzeża ciągnie się pas zaoranej ziemi, ograniczony zasiekami z drutu pod napięciem, natomiast kąpać można się i korzystać z plaży tylko w ściśle wyznaczonych miejscach. Ale oto uzdrowisko Kumgansan, słynące z siarczanych źródeł. Warunki zakwaterowania w niedużym pensjonacie są iście turystyczne - małe pokoiki z łazienką bez ciepłej wody. Po kolacji - ostrzeżenie, żeby nie opuszczać miejsc noclegowych, ponieważ zbliża się tajfun.

 

Jezioro trzech dni

I - rzeczywiście, zerwał się silny wiatr, a ulewny deszcz padał przez całą noc i dzień następny. Potem wypogodziło się, jednak wyprawa w góry była jeszcze nieco ryzykowna. Pojechaliśmy więc nad jezioro Samilpho, zwane Jeziorem Trzech Dni, którego nazwa związana jest z legendą. Oto jeden z dawnych władców wybrał się pewnego razu, w okolice jeziora, na łowy. Miał wrócić tego samego dnia, a gdy się nie zjawił do rana, zaniepokojeni dworzanie zaczęli go poszukiwać. Kiedy szczęśliwie odnaleźli księcia, on tłumaczył się, że jezioro było tak piękne, iż nie marzył o niczym innym, jak o odpoczynku nad nim, choćby jeszcze jeden dzień. Miejsce to, ze względu na jego urodę, ponoć często odwiedzał Kim-Ir-Sen z małżonką. Jezioro - jak się okazuje - powstało na skutek oddzielenia części morza dużą ilością piasku. Wokoło rośnie gęsty, sosnowy bór i zielony lasek bambusowy. Życie tętni tu cały rok. Latem można zażywać kąpieli i korzystać z przejażdżek łódką; zimą przyjeżdżają łyżwiarze. Z nadzieją, że słońce zdołało osuszyć skały, ruszamy "na podbój" Gór Diamentowych.

Twarzą w twarz z wodospadem

Trasa pieszej wędrówki wynosi 4 km, a jej celem jest dotarcie do wodospadu Kuronion. Nawet gdy zmęczenie dawało znać o sobie, nikt nie rezygnował z forsownego marszu. Niespodzianki zaczęły się wtedy, kiedy okazało się, że tajfun uszkodził niektóre z wiszących nad potokiem mostów. Większość, nie bacząc na trudności, zdecydowała się przejść górą, krocząc ostrożnie po chybotliwych, pojedynczych deskach. Tylko nieliczni pokonywali rzekę wpław, przeskakując z kamienia na kamień. Ostatnie 300 metrów wydawało się odcinkiem nie do przebycia. Woda podmyła drogę i wydrążyła olbrzymią wyrwę. Ale i tę przeszkodę udało się pokonać, by stanąć twarzą w twarz z potężnym wodospadem.


Jezioro nagich czarodziejek

Wodospad Kuronion, zwany jest inaczej Wodospadem Dziewięciu Smoków. Jego srebrzysta struga przypomina rulon jedwabiu, spadającego z hukiem z wysokości 70 metrów po stromej, kamiennej ścianie. Krople wody rozpryskują się na najdelikatniejsze cząstki, tworząc delikatną mgiełkę. Od tej bryzy niesie się orzeźwiający chłód. Woda wyżłobiła w skale wklęsłość głęboką na 13 metrów i kotłuje wściekle w tym kamiennym basenie. Aż dziewięciu smoków, według podania, strzegło przed wrogiem Gór Diamentowych. Z wierzchołka, z którego wypływa wodospad, roztacza się widok na mnogość jezior - dużych i małych. Osiem największych nazwano Sanpchaldam. Opowiada się, że w górach Kumgansan mieszkał dobry i pracowity chłopiec, który jednak był biedny, ledwie wiązał koniec z końcem. Pewnego razu uratował jelenia przed watahą kłusowników i nocą, we śnie, zobaczył siwowłosego starca, który rzekł do niego: "Z nieba, na Sanpchaldam, sfrunie osiem czarodziejek, żeby wykąpać się w jeziorach. Jednej z nich schowaj odzienie. Z tą będziesz musiał się ożenić".

Nie dawaj żonie ubrania

Chłopiec posłuchał rady starca. Ożenił się z jedną z czarodziejek i wiódł szczęśliwe życie. Niebawem jego rodzina powiększyła się, na świat przyszło troje dzieci. Ale starzec powiedział też chłopcu, że nie może oddać swej żonie odzieży, dopóki nie urodzi się czwarte dziecko. Chłopiec zlekceważył tę przestrogę i oddał żonie ubranie przedwcześnie. Zaraz potem jego żona odfrunęła do nieba. Ale zaczęła tęsknić do dobrego i pracowitego męża oraz dzieci. Tęskniła też za górami Kumgasan, które podobały się jej bardziej niż raj niebieski. Sfrunęła więc ponownie na ziemię, by zamieszkać w górach... Na tle tej legendy osnute są koreańskie opery i widowiska ludowe.

WIĘCEJ NA TEN TEMAT

Tajfun i kanalizacja

Szalejący niespełna dwie doby tajfun, wyrządził masę szkód, nie tylko w górach. Np. uszkodził kanalizację, że w naszym pensjonacie zabrakło wody. Zostaliśmy więc przeniesieni do całkiem luksusowego hotelu, w pobliżu którego odkryliśmy tajemne źródełko. I wysłuchaliśmy jeszcze jednej tajemnej legendy o tym, że w Kumgansan mieszkało niegdyś małżeństwo sędziwych staruszków. Pewnego razu starzec wyruszył w drogę, podpierając się laską, żeby dotrzeć na wierzchołek góry Czchonsonde, gdzie ponoć pojawiają się wieszczki. Szedł kretą dróżką i gdy dobrnął do skały Ansimde, poczuł silne pragnienie. Usłyszał szemranie strumyka i świecący, kryształowy klucz wskazał mu drogę do źródła, z którego ów strumyk wypływał. Kiedy napił się wody ze strumyka, nie tylko ugasił pragnienie, ale także odzyskał siły. Czuł się rześko i zdrowo, że zupełnie zapomniał o swojej lasce. Bez większego wysiłku wdarł się na wierzchołek góry i jeszcze przed wieczorem wrócił do domu. Żona wprost go nie poznała, tak odmłodniał. Pozazdrościła mężowi urody, że nazajutrz sam wyprawiła się do źródełka. Czarowna woda i jej wróciła młodość. Opuszczaliśmy uzdrowisko Kumgansan wczesnym rankiem, w pośpiechu, jako że zbliżał się kolejny tajfun. Bo któż mógł zgadnąć, co on uczyni...

Piękne są Góry Diamentowe, ale nie mniej urokliwe Miohiang-san, zwane Górami Pachnącymi. Mówi się, że są drugim cudem przyrody w północnej Korei. Tchną duszącą wonią ziół, drzew i w ogóle bogatej roślinności. Nie bez powodu miejsce to upatrzyli sobie przed wiekami buddyjscy mnisi. Pamiątek i śladów kultury buddyjskiej jest tu zresztą bez liku.Oto budowla Taum - główny trzon świątyni, a obok altanka Manse, pawilon Kwanym, Rionsan, Suczhun i wiele innych starych budowli, obrazujących budownictwo koreańskie. W monastyrze byddyjskim Suczchun obejrzeć można portrety mnichów, m.in. Sosana, Samiondana, Czhojena, którzy wsławili się w wojnie ojczyźnianej, zwanej imdżińską, w latach 1592-1598. Mnich Sosan, podczas agresji Japończyków, miał 70 lat, ale z godnym podziwu patriotyzmem przeciwstawiał się agresji nieprzyjaciela. Rozesłał wici do swoich uczniów, organizując pospolite ruszenie. Sam stanął na czele wojsk, uczestnicząc w bitwie, w obronie twierdzy pheniańskiej.


Staw pełen błękitu

Niemało faktów historycznych dostarcza świątynia Pohen. Jak głosi legenda, mnichom buddyjskim pomagał w jej wznoszeniu potężny byk o trzech rogach. Dolina Man, otoczona malowniczym łańcuchem górskim z najwyższym wzniesieniem - szczytem Chainro, mieni się cudami przyrody - pełno tu szemrzących strumyków i szumiących wodospadów, skał o przedziwnych kształtach. Np. wodospad Sogok - jak mówią Koreańczycy - wydzwania kryształowymi kropelkami uwerturę o pięknie pejzażu. Wodospad jest niewielki, ale - istotnie - urokliwy. A w dole - nieduży staw koloru błękitu. Przypomina szmaragd rozpuszczony w wodnej toni. Niecałe 250 metrów stąd huczy, tocząc swe wody z gór, wodospad Muryn - "Kwitnący szczęśliwy kraj". Legenda opowiada, że u stóp wodospadu odpoczywało ośmiu braci. Wszyscy byli drwalami. I tak się zachwycili pięknem górskiego pejzażu, że nazwali to miejsce "ziemią obiecaną", a więc taką, na której ludzie nie zaznają żadnych nieszczęść i gdzie oko ludzkie radować będą drzewa brzoskwiniowe obsypane różowym kwieciem.

Uratowane przez drwali

Nieco dalej można "zajrzeć w oczy" wodospadowi Binson, który, niczym rulon srebrzystego jedwabiu, stacza się po urwistej skale. Po przejściu paru kroków, staje się przed jednym z największych wodospadów - Juson, którego nazwę tłumaczy się jako "Taniec mieszkanek niebios". I znów mamy legendę, według której wieszczki sfrunęły z nieba i kąpały się w jeziorze u stóp wodospadu. Wiszący most, przewieszony nad przełęczą, łączy dwie góry o urwistych, stromych zboczach. Stąd widać jak na dłoni panoramę doliny Manphok - jej czyste, kryształowe rzeki i całą kotlinę, otoczoną bujnym, zielonym lasem. Od lat powtarzana jest legenda o ośmiu czarodziejkach doliny Manphok... Oto osiem panien zjeżdżało na ziemię.. po tęczy, by cieszyć się i podziwiać urok gór Miohiang-san. Ale pewnego razu znalazły się w opałach. Napadła na nie para lwów. Do potyczki z drapieżnikami, ryzykując własnym życiem, stanęło ośmiu drwali, odpoczywających u stóp wodospadu Muryn. Właśnie oni wybawili czarodziejki z opresji. Mieszkanki niebios odwdzięczyły się sowicie. Sfrunęły na zawsze na ziemię z ośmioma bawołami i workiem kosztowności. Wkrótce osiem par stanęło na ślubnym kobiercu...

WIĘCEJ NA TEN TEMAT

  • Zdobywanie rowerem leżącego na terenie Parku Narodowego szczytu Babiej Góry nie jest dozwolone, ale tereny po obu stronach granicy oferują znakomite, obfitujące w widoki i urozmaicone terenowo trasy pozwalające objechać Babią Górę dokoła. więcej »

Osiem najpiękniejszych widoków

Nie opodal wodospadu Juson szumi wodospad Pison - "Ulatująca wieszczka". Legenda głosi, że po zabawie na ziemi, mieszkanki niebios wzniosły się w przestworza po wielobarwnej tęczy. Pison to grzmiący, spadający po kaskadowo układającej się skale, wodospad długości 294 metrów. A w pobliżu niego oglądać można pieczarę Tangun, na ścianie której wyryte są słowa głoszące, że tu sięga swoimi korzeniami państwo koreańskie. Nad pieczarą zbudowano miasto Tangunde, w którym Tangun opanował sztukę wojenną. Jest jeszcze w pobliżu pieczara Tynczhon, skąd według legendy wzbił się do nieba Chwanum, ojciec Tanguna. Z pieczary Tangun można rozkoszować się widokiem wieczornej zorzy, odbijającej się w wodach rzeki Czhon-Czhon. Zaliczana jest ona do ośmiu najpiękniejszych widoków Chiansanu.

Przycupnięty dom wieśniaków

Kilka kilometrów trzeba przemierzyć, żeby zachwycać się wodospadem Bynha - "Mleczna droga", utworzonym z sześciu mniejszych i większych strumyków. Patrząc na ten wodospad odnosi się wrażenie, że leży on na górze Miohiang-san. Kiedy znajdziesz się na górze Chianro i spojrzysz w dół, zobaczysz zielony dywan utworzony z niskopiennych krzewów i drzew, m.in. jałowców i cedrów. W górnych partiach rosną rododendrony. Gdzieś na północy majaczy sylwetka przemysłowego miasta Chiczhan. A u podnóża gór, na słonecznych stokach, przycupnęły domki wieśniaków. Na południu zaś widać błękit rzeki Czhon-Czhon, pofałdowane grzbiety gór i wąwozy. A także dolinę Chianson, a w niej międzynarodową bazę turystyczną z hotelem "Miohiang-san".

Janusz Świąder

Pogański czy katolicki obrządek? Prof. Mikołejko o polskich obchodach "święta zmarłych"

Wiktoria Beczek
 
31.10.2014 , aktualizacja: 31.10.2014 17:07

A A A Drukuj
Cmentarz w Kielcach

Cmentarz w Kielcach (JAROSŁAW KUBALSKI)

Wszystkich Świętych i wspominanie zmarłych obchodzimy jednego dnia ze względów praktycznych, ludowe zwyczaje Dziadów częściowo schrystianizował Kościół, a za powszechność świąt odpowiadają zaborcy. Prof. Zbigniew Mikołejko tłumaczy pochodzenie naszych zwyczajów związanych z 1 i 2 listopada.
Wszystkich Świętych jest jednym z najważniejszych świąt katolickich. Wiąże się z wiarą w Świętych Obcowanie, więź między wiernymi na ziemi a zbawionymi. W praktyce święto to jest związane z - obchodzonym według obrządku katolickiego - Dniem Zadusznym, któremu towarzyszy odwiedzanie cmentarzy i wspominanie zmarłych.

Dziś Wszystkich Świętych obchodzimy w Polsce 1 listopada, jednak nie zawsze tak było. Początkowo obchodzono go w maju, upamiętniając poświęcenie pogańskiego Panteonu na Kościół i złożenia w nim bezimiennych relikwii w 610 roku. Wtedy dotyczyło to jednak wyłącznie męczenników, którzy oddali życie za Chrystusa. Ponad 100 lat później święto zostało przeniesione na dzień 1 listopada, a w 831 roku zmienione na dzień upamiętniania wszystkich świętych Kościoła katolickiego.

Dusze wracają do domostw

W tradycji ludowej zmarłym poświęcono czas przesileń wiosennych i jesiennych. Wierzono, że wtedy zaciera się granica ciemności z jasnością i świata żywych ze światem zmarłych, a dusze miały odwiedzać swoje domostwa i rodziny. Ówczesne obrzędy były więc oczekiwaniem na zmarłych i obcowania z nimi - otwierano okna, palono świece i ogniska czy ucztowano na cmentarzach.

- W naszym obszarze kulturowym mieliśmy archaiczne, przedchrześcijańskie święta zmarłych. Były Wielkie Dziady, które wypadały na wiosnę, w okolicy dzisiejszej Wielkanocy. I w dzisiejszym jej świętowaniu pozostały elementy Wielkich Dziadów, chociażby pisanki, które wkładano zmarłym za pazuchę jako znak wiecznego życia. Były też Dziady Małe, jesienne. W naszej szerokości geograficznej były też inne święta w tym okresie, np. celtyckie Samhain, z którego wywodzi się Halloween - mówi w rozmowie z Tokfm.pl prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, autor takich książek jak "Żywoty świętych poprawione" czy "Emaus oraz inne spojrzenia do wnętrza Pisma".

Prof. Mikołejko o żywotach świętych: Przy średniowiecznych świętych Borgiowie są bajeczką dla grzecznych panienek >>>



Chrystianizacja pogańskich obrzędów

Chrześcijaństwo walczyło z obrzędami pogańskimi i wprowadzało w ich miejsce inne święta, a jednocześnie chrystianizowało i adaptowało część z nich. W miejsce Dziadów Kościół katolicki wprowadził Zaduszki.

Jak wyjaśnia filozof, Kościół dokonał rozdzielenia Dziadów i dnia Wszystkich Świętych ze względu na silne poczucie hierarchii. - I tak Wszystkich Świętych było - i jest w sensie kościelnym - dniem tych, którzy dostąpili już zbawienia, dniem świętych z kalendarza kościelnego. A cała reszta musi się zadowolić Dniem Zadusznym, którego sama nazwa wskazuje, że należy modlić się "za duszę" tych, którzy jeszcze nie dostąpili zbawienia - mówi prof. Mikołejko.

Dziś nie rozdziela się tych świąt i zazwyczaj odwiedza się groby bliskich pierwszego dnia listopada. - Pojęcie Święta Zmarłych, którego używamy potocznie, pokazuje, że nie mamy czasu i dlatego zmarłym poświęcamy tylko jeden dzień. Te rzeczywistości zbiliśmy w jeden dzień świąteczny ze względów czysto praktycznych - tłumaczy.

Wpływ na kształt dzisiejszych świąt miały też lata PRL-u, kiedy Wszystkich Świętych nazywano Świętem Zmarłych, by nadać mu świecki charakter. Określenie to głęboko wryło się w świadomość Polaków i używane jest do dziś, a rozdział między dniem poświęconym świętym katolickim a dniem wspominania innych zmarłych uległ zatarciu.

Uczty na cmentarzach

Tradycje pogańskie i obrzędy znane z Dziadów nie ustały, a jedynie wkomponowały się w tradycję świętowania. Profesor Mikołejko tłumaczy, że część obrzędów związana jest z symbolami obecnymi we wszystkich kulturach. Przykładem może być palenie zniczy. - Symbol światła, które przezwycięża ciemności jest uniwersalny - mówi.

Tradycja karmienia zmarłych - ucztowania na cmentarzu i pozostawiania jedzenia dla dusz - jest natomiast przykładem obrzędu, którego Kościół nie chrystianizował, a starał się wyprzeć.

Zwyczaj ten nie zniknął jednak zupełnie. - W "Chłopach" Reymonta świętowanie odbywa się w archaiczny sposób, z jedzeniem na cmentarzu, a przecież akcja toczy się niewiele ponad 100 lat temu. Niektórzy zresztą do dziś biesiadują na grobach zmarłych, jak Cyganie, a Rosjanie piją na cmentarzach wódkę - dodaje filozof.

Rozbiory Polski, a świętowanie wspólnotowe

Profesor podkreśla jednocześnie, że w Polsce i na Litwie święto zmarłych, chociaż z definicji jest rodzinne, jest świętem masowym. Takiego statusu nie miało przed rozbiorami, kiedy biskupi nadal walczyli z mocną, szczególnie wśród chłopów, tradycją pogańską.

- Jedyną przestrzenią względnie wolną, gdzie mogliśmy czcić naszych poległych bohaterów spoczywających w łonie matki ojczyzny były cmentarze. Tam gromadzili się ludzie. Protestanckie Prusy, prawosławna Rosja i katolicka Austria to kraje chrześcijańskie i szanowały cmentarze, w odróżnieniu od innych przestrzeni - mówi prof. Mikołejko i dodaje, że właśnie wtedy, za sprawą romantyzmu i kultury patriotycznej, ukształtował się wspólnotowy obyczaj.

Pogańskie Halloween

Halloween, obchodzone w wielu krajach 31 października, przed dniem Wszystkich Świętych pojawiło się w Polsce w latach 90. Ze względu na swoje pogańskie pochodzenie i utożsamianie go z kultem Szatana często jest krytykowane przez Kościół i środowiska katolickie.

Portal Fronda.pl proponuje różne sposoby walki z pogańskim świętem: "chrzczenie dyni" oraz przepytywanie dzieci, biorących udział w halloweenowych zabawach, z wiary, a końcowo również straszenie ich szpitalem psychiatrycznym.

Prof. Mikołejko uważa, że Halloween jest "zabawą z wnętrza popkultury", i nie zgadza się z krucjatą, jaką wobec niej wystosowano. - To jeden i ten sam porządek. Halloween jest przekształceniem rozmaitych tradycji przedchrześcijańskich, chociażby Samhain, które było wyrazem lęku przed zmarłymi. Element zabawy ukształtował się w latach 30. XX w. Śmiech ma być sposobem oswajania śmierci - tłumaczy.

Dodaje przy tym, że w Polsce mamy "ładne świętowanie wśród opadających liści i świateł na cmentarzach".

Katolicką odpowiedzią na Halloween ma być "Holy wins", czyli pochód osób przebranych za postacie świętych. Takie korowody odbywają się w niektórych miastach w Polsce, a część katechetów organizuje podobne zabawy w szkołach. Fronda zachęca również do publikowania w portalach społecznościowych zdjęć swoich katolickich patronów.

Mikołejko nazywa to "wymysłem ideologicznym". - To nie wynika z jakiejkolwiek tradycji, jest wyłącznie walką o panowanie nad przestrzenią kulturową. Nie ma nic wspólnego z religijnością - podkreśla profesor.