piątek, 16 października 2015

Jak naukowcy siedem razy "odkryli" kosmitów. Wydrążony Fobos, kanały na Marsie, kwazary, pulsary i Wow!


Piotr Cieśliński
 16.10.2015 17:35
A A A Drukuj
Wiele rzekomych sygnałów obcych cywilizacji okazało się wcześniej nieznanymi zjawiskami naturalnymi

Wiele rzekomych sygnałów obcych cywilizacji okazało się wcześniej nieznanymi zjawiskami naturalnymi(Sebastien Decoret / 123RF)

Już wiele razy astronomowie natrafiali na coś, czego nie byli w stanie wyjaśnić. Jak się najczęściej okazywało, były to egzotyczne obiekty i nieznane zjawiska, jeszcze nigdy - sygnał od obcej cywilizacji. Ale niektóre z zadziwiających obserwacji wciąż pozostają zagadką.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
W ostatnich dniach media na całym świecie rozpisują się o gwieździe KIC 8462852.Przygasa w tak dziwny sposób, że astronomowie nie potrafią tego wytłumaczyć żadnym naturalnym zjawiskiem. Pozostaje więc inne, fantastyczne wyjaśnienie. Naukowcy sugerują, że powodem dziwnych zmian w blasku gwiazdy mogą być wielkie struktury, zbudowane przez zaawansowaną technicznie cywilizację. "Wielkie panele, całe ich grupy, o rozmiarze setek tysięcy kilometrów i dziwnym kształcie, mogą przygaszać światło tej gwiazdy właśnie tak, jak to teraz obserwujemy" - opisują.

Dosłownie wczoraj w serwisie ArXiv ukazała się praca napisana pod kierunkiem astronoma Jasona Wrighta, która analizuje, jak takie sztuczne megastruktury wyglądałyby w obserwacjach teleskopu Keplera.

Dzieje astronomii dowodzą jednak, że bardziej prawdopodobne jest wyjaśnienie naturalne, co wcale nie oznacza, że mniej niezwykłe. Przeczytajcie siedem opowieści o odkryciach, które wprawiły naukowców w zdumienie i kazały im brać pod uwagę kosmitów.

1. Kanały. System nawadniający Marsjan?



Kiedyś w czasie największych zbliżeń Ziemi i Marsa, tzw. wielkich opozycji następujących co 15-17 lat, astronomów ogarniała gorączka. Niemal wszystkie teleskopy na Ziemi kierowano w stronę Marsa. W czasie takiej opozycji w roku 1877 włoski astronom Giovanni Schiaparelli odkrył sieć przecinających się linii pokrywających powierzchnię Marsa. Nazwał je po włosku "canali".

Kanały na wiele dziesięcioleci zdominowały badania Czerwonej Planety. Inni astronomowie, m.in. Quenisset, Revard, Pickering i przede wszystkim amerykański milioner Percival Lowell, nie tylko potwierdzili ich istnienie, ale też znacznie pomnożyli ich liczbę. Sugerowali, że nie są to twory naturalne. Lowell ufundował obserwatorium we Flagstaff w Arizonie z jednym z największych wówczas teleskopów specjalnie po to, żeby je obserwować.

Pod koniec XIX wieku A. Mercier pisał: "Obecnie nie można już wątpić, czy Marsa zamieszkują istoty rozumne. Pogląd, że wykonują one pracę, a więc, że dysponują środkami przemysłowymi, że nieobca jest im nauka, sztuka i astronomia, ma zupełnie racjonalną podstawę opartą na obserwacjach". Zdawały się potwierdzać to obserwacje sezonowych zmian zachodzących na powierzchni planety - z początkiem wiosny wykwitały tam ciemne plamy, rozszerzając się na cały glob. Interpretacja nasuwała się sama. To wegetacja budziła się do życia. Wody miało na Czerwonej Planecie brakować, więc - jak dowodził Lowell - tamtejsza cywilizacja zbudowała kanały doprowadzające drogocenną ciecz z topniejących czap polarnych.

Dużo później okazało się, że kanały są iluzją optyczną, choć były jeszcze zaznaczone na jednych z najdokładniejszych map powierzchni Marsa, jakie stworzył astronom Earl C. Slipher, a którymi posługiwała się NASA pod koniec lat 50., kiedy planowała wysłanie pierwszych sond w kierunku tej planety! Wtedy wciąż też byli astronomowie, którzy je widzieli.

Matematyk Alan Webb przeanalizował je nawet z punktu widzenia topologii. Znalazł kryterium pozwalające odróżnić sieć powstałą w sposób przypadkowy (np. pęknięcia w szybie) od dzieła istot żywych (jak sieć pajęcza czy drogowa). I doszedł do wniosku, że sieć na Marsie nie jest przypadkowa. Iluzja była więc tak wielka, że mąciła nawet absolutne, zdawałoby się, reguły matematyki.

Do dziś bardzo chcielibyśmy wierzyć w Marsjan. Niektórzy zresztą podejrzewają, że NASA coś odkryła, tylko ukrywa prawdę przed opinią publiczną.

2. Wydrążony Fobos. Wielka baza kosmitów?



.

W 1945 r. Amerykanin Bevan Sharpless pracujący w Morskim Obserwatorium w Waszyngtonie opublikował w "Astronomical Journal" wyniki obserwacji Fobosa, z których wynikało, że jego orbita zadziwiająco szybko się obniża. Wydawało się, że Fobos spiralnym ruchem spada na Czerwoną Planetę, tak że w ciągu kilku milionów lat powinno dojść do zderzenia.

Zaintrygowało to astrofizyka Iosifa Szkłowskiego, członka Akademii Nauk ZSRR. Szkłowski nie potrafił w żaden sposób znaleźć przyczyny, dla której Fobos tak szybko tracił wysokość. Ciśnienie wiatru słonecznego, pole magnetyczne, także siły pływowe planety są na to zbyt słabe. Jedyne wyjaśnienie, jakie mu przychodziło do głowy, to tarcie o zewnętrzne warstwy atmosfery Marsa. Ale bardzo rozrzedzone powietrze potrafiłoby ściągać w dół księżyc tylko pod warunkiem, że jest on lekki niczym piórko. Szkłowski więc obliczył, że wszystko do siebie pasuje, jeśli Fobos ma tysiąc razy mniejszą gęstość niż woda. Ale w takim razie nie może być litym głazem - musi być wydrążony w środku. W 1959 r. Iosif Szkłowski w wywiadzie dla "Komsomolskiej Prawdy" zasugerował, że oba księżyce Marsa to sztuczne satelity.

W tamtych czasach, kiedy zaczynała się era sputników, nie było to wcale takie szalone twierdzenie. Twórca radzieckiego programu lotów w kosmos Siergiej Korolow tuż po locie Gagarina mówił nawet, że jego następnym marzeniem jest lot na Marsa, żeby sprawdzić hipotezę Szkłowskiego. Frank Salisbury, profesor biologii na Uniwersytecie Colorado, sugerował wtedy nawet, że oba satelity zostały wyniesione nad powierzchnię Marsa całkiem niedawno. Fobosa i Dejmosa wykryto bowiem dopiero w 1877 r., tymczasem wcześniej, choć dysponowano równie dobrymi teleskopami i również wpatrywano się w Czerwoną Planetę, żadnych księżyców nie widziano.

Lata 60. XX w. to prawdziwy wysyp literatury science fiction, w której pojawia się Fobos, sztuczny satelita (np. w powieści braci Strugackich "Południe, XXII wiek"). Wyobraźnia uczonych i pisarzy kreśliła te fantastyczne wizje, dopóki w pobliże Marsa nie zawitały pierwsze sondy kosmiczne. Zdjęcia z sond Mariner, a potem Viking w latach 70. nie pozostawiły wątpliwości. Mars jest pustą, mroźną pustynią, a Fobos - przynajmniej z zewnątrz - przypomina zwykły podziobany kraterami kosmiczny głaz.

A dane Bevana Sharplessa, na podstawie których Szkłowski wysnuł hipotezę o pustym Fobosie, okazały się przesadzone. Księżyc spada na Marsa, ale niezbyt szybko - ledwie 2 m na stulecie. Ulegnie katastrofie dopiero za 50, może 100 mln lat. Na pewno nie jest wydrążony w środku, choć jego gęstość rzeczywiście jest zadziwiająco mała - blisko dwa razy mniejsza niż ziemskich skał. Z tego wynika, że nawet jedna trzecia wnętrza to wnęki puste albo wypełnione lodem. Co jest bardzo interesujące.

3. Pulsary. Małe zielone ludziki?



Kiedy doktorantka Jocelyn Bell z Uniwersytetu Cambridge natrafiła w 1967 r. na pierwszy pulsar, odkrycie było tak zdumiewające, że miesiącami naukowcy trzymali je w tajemnicy. Obawiali się ośmieszenia. Na taśmie z wydrukiem sygnału zarejestrowanego przez radioteleskop Bell zanotowała "śmieci?". Dopiero w następnym roku badacze odważyli się ogłosić odkrycie, ale wciąż nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia.

Były to rytmiczne impulsy radiowe, które nadchodziły z regularnością co 1,3 s. Wtedy już wiedziano, że gwiazdy są źródłem fal radiowych, także Słońce. Ale żadna ze znanych nie pulsowała w tak szybkim rytmie. Inne nasuwające się badaczom wytłumaczenie to odległa cywilizacja, która usiłuje nawiązać kontakt. Ale - jak potem wspominała Bell - byliby to dość głupiutcy kosmici, bo częstotliwość sygnału nie była modulowana, więc nie niosła żadnej treści.

Dlatego to pulsujące źródło promieniowania radiowego badacze z Cambridge żartem nazwali LGM - od angielskiego "little green men" (małe zielone ludziki).

Okazało się, że jest ich wiele - są rozsiane po całym niebie. Wkrótce angielski kosmolog Thomas Gold wpadł na to, że muszą to być gwiazdy neutronowe. Zostały one wymyślone - podobnie jak czarne dziury - kilkadziesiąt lat wcześniej, ale do tej pory były tworami hipotetycznymi. Przypominają one gigantyczne jądra atomowe - mają masę o połowę większą niż Słońce, ale są sto tysięcy razy od niego mniejsze. Mają ledwie 10-20 km średnicy i wypełnione są niezwykle silnie sprasowaną materią. W ich wnętrzu znajduje się przypuszczalnie neutronowa ciecz, której łyżeczka ważyłaby na Ziemi setki milionów ton. Zewnętrzną skorupę prawdopodobnie tworzą jądra atomów żelaza ułożone ciasno niczym pomarańcze w skrzynce. Panuje tam tak silna grawitacja, że upuszczona moneta rozpędziłaby się do połowy prędkości światła przed uderzeniem w powierzchnię.

Wyszło więc na to, że zamiast "małych zielonych ludzików" astronomowie odkryli coś równie niezwykłego.

4. Kwazary. Cywilizacje typu trzeciego?



Na początku lat 60. radioteleskop California Institute of Technology, który przeprowadzał przegląd nieba, znalazł potężne źródło fal radiowych. Oznaczono je jako CTA102 i z początku nikt nie miał pojęcia, skąd może dobiegać ta emisja. W 1963 roku rosyjski astrofizyk Nikołaj Kardaszew postawił hipotezę, że CTA102 to sygnał od cywilizacji pozaziemskiej, dużo bardziej rozwiniętej niż nasza.

Kardaszew wierzył, że we Wszechświecie istnieją miliony cywilizacji. Dzielił je na trzy kategorie, opierając się na zużyciu energii. Cywilizacja typu pierwszego do zasilania swego przemysłu wykorzystuje wszystkie zasoby rodzimej planety (do tej kategorii nasza cywilizacja dopiero się zbliża). Cywilizacja typu drugiego do realizacji swoich projektów potrzebuje całej energii generowanej przez rodzimą gwiazdę. A cywilizacja typu trzeciego przypomina cywilizację z "Gwiezdnych wojen" - jest na skalę całej galaktyki i korzysta z energii całej galaktyki. Rozmach działania takiej pangalaktycznej cywilizacji powinien być widoczny z bardzo daleka.

CTA102 miała być sygnałem cywilizacji typu drugiego lub nawet trzeciego.

Kilka lat potem Obserwatorium Palomar w Kalifornii odkryło, że CTA102 jest kwazarem. To dość tajemnicze obiekty, które zajmują bardzo niewielki obszar w centrum niektórych galaktyk (nie są większe niż Układ Słoneczny), ale świecą równie jasno jak cała galaktyka, czyli kilkadziesiąt miliardów słońc jednocześnie. Widać je z odległości wielu miliardów lat świetlnych.

Dzisiaj znamy tylko jeden mechanizm produkowania tak olbrzymiej ilości energii z tak niewielkiego obszaru. Podejrzanym są ogromne czarne dziury, które - zdaniem wielu astronomów - siedzą w centrach galaktyk i wciągają do wnętrza otaczającą materię.

Szczerze mówiąc, hipoteza ta jest równie zwariowana i zadziwiająca, jak obca cywilizacja typu trzeciego.

5. Sygnał Wow! Kosmici nadają?



Od 1959 roku działa program nasłuchu nieba SETI, którego celem jest znalezienie sygnału cywilizacji pozaziemskich. Do tej pory bez sukcesu, choć był moment, kiedy naukowcom skoczyło ciśnienie. Sprawił to sygnał spoza Układu Słonecznego, który odebrał 15 sierpnia 1977 roku Jerry Ehman za pomocą radioteleskopu Uniwersytetu Stanowego Ohio.

Ten sygnał wręcz wzorcowo przypominał sztucznie wygenerowaną transmisję. Nosi on nazwę "Wow!" - od notatki, jaką Ehman zostawił na wydruku, gdy zobaczył, że sygnał niemal idealnie pasuje do charakterystyki przekazu, jakiego oczekujemy od obcych. Trwał on 72 sekundy, miał częstotliwość bardzo bliską linii wodoru (o długości fali 21 cm) i niezwykle wąskie pasmo częstotliwości.

Tyle tylko, że było to zdarzenie jednorazowe, nigdy już niczego podobnego nie odebrano. Do dziś stanowi zagadkę.

6. Szybkie błyski radiowe FRB. Znowu transmisja obcych?



Te radiowe impulsy odkryto całkiem niedawno. Zdają się pochodzić spoza Drogi Mlecznej, trwają kilka milisekund, nie mają wyróżnionej częstotliwości - składają się z "paczki" najróżniejszych fal radiowych. I mają sporą energię. Nazwano je "szybkimi błyskami radiowymi" albo FRB, co jest skrótem ich nazwy po angielsku.

Na pierwszy sygnał FRB natrafił doktorant David Narkevic, który na polecenie swego promotora Duncana Lorimera z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii przekopywał się przez archiwalne zapisy australijskiego radioteleskopu Parkes. Szukali sygnałów od nietypowych pulsarów, ale niespodziewanie znaleźli mocny, krótki i zagadkowy "szum" radiowy, który został zarejestrowany w 2001 r. Był kakofonią najróżniejszych częstotliwości i urwał się po zaledwie 5 milisekundach.

Duncan Lorimer zrelacjonował odkrycie w 2007 r. w "Science", sugerując, że być może jest to radiowe echo jakiegoś całkiem nowego zjawiska, zapewne jakiegoś kosmicznego kataklizmu. Ale mając tylko jeden przypadek, trudno było coś pewnego ustalić.

Sytuacja zmieniła się w 2011 r., kiedy inny astronom znalazł drugi podobny milisekundowy sygnał radiowy, także w archiwalnych zapiskach radioteleskopu Parkes. Dwa lata później w archiwach natrafiono na kolejne cztery. A dzisiaj znamy już 11 tego typu sygnałów z kosmosu - 10 z nich zarejestrowało obserwatorium Parkesa, a jeden - radioteleskop w Arecibo w Portoryko.

Jeden z ostatnich sygnałów udało się usłyszeć na żywo w zeszłym roku - astronomowie z Parkes natychmiast dali o nim znać innym obserwatoriom na świecie, które w ciągu kilku godzin skierowały teleskopy w miejsce na niebie, skąd nadszedł sygnał, ale... niczego tam nie dostrzeżono. Żadnej galaktyki, żadnego rozbłysku, żadnego śladu kataklizmu.

Najciekawszą cechę tych zagadkowych sygnałów znaleźli jednak ostatnio trzej badacze - Michael Hippke z Instytutu Analizy Danych w Neukirchen-Vluyn wNiemczech, Wilfried Domainko z Instytutu Maxa Plancka w Heidelbergu oraz John Learned z Uniwersytetu Hawajów. Chcieli oni sprawdzić, czy można te sygnały jakoś pogrupować na podstawie szerokości dyspersji, a więc domniemanej odległości od Ziemi. Niespodziewanie okazało się, że dyspersje sygnałów są ze sobą powiązane, i to bardzo prostą regułą. Mianowicie ich stosunki są wielokrotnością liczby 187,5!

Ten fakt wprawił naukowców w zdumienie. Jak wyliczono, szansa na to, by te wartości przypadkowo ułożyły się w ten sposób, wynosi jak 5 do 10 000. To więc raczej nie jest przypadek, ale na razie nikt nie ma pojęcia, skąd się bierze taki wzór. Może więc jesteśmy na tropie kosmitów albo - co jednak bardziej prawdopodobne - nowego zjawiska astrofizycznego.

7. Peryty. Obcy pasażer z... kuchenki mikrofalowej



Czasem wyjaśnienie zagadki okazuje się banalne, tak jak to było niedawno z perytami. Tak zostały nazwane dziwne sygnały radiowe, które odbierał radioteleskop w australijskim Parkes. Ich źródłem okazały się dwie kuchenki mikrofalowe używane na terenie obserwatorium. Trzeba jednak powiedzieć, że od początku podejrzewano, że peryty nie pochodzą z kosmosu. Na ich ziemskie pochodzenie wskazywało to, że radioteleskop rejestrował je tylko w godzinach pracy biurowej, prawie nie pojawiały się w weekendy. Kropkę nad i postawił eksperyment. Podczas rutynowej przerwy w nasłuchu kosmosu naukowcy ustawiali czaszę radioteleskopu pod różnymi kątami i w tym samym czasie włączali kuchenki. Okazało się, że w czasie normalnej pracy kuchenek żaden sygnał z nich nie ucieka, radioteleskop niczego nie rejestruje. Dopiero gdy drzwi od kuchenki zostają otwarte, zanim zakończy ona pracę, radioteleskop odbiera krótki - 250-milisekundowy - sygnał o częstotliwości ok. 1,4 GHz.

Tym razem więc obeszliśmy się smakiem, choć astronomowie zjedli ciepłą kolację.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75400,19036451,wydrazony-fobos-kanaly-na-marsie-kwazary-pulsary-i-sygnal.html#ixzz3olXFjJ6P

sobota, 3 października 2015

11 rzeczy, które musisz wiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim

30-09-2015 , ostatnia aktualizacja 30-09-2015 08:28

jarosław kaczyński
 fot. marcin kaliński/wprost/pap, getty images  /  źródło: Getty Images

Mama była ważniejsza od polityki. Sam Jarosław jest kopią ojca. Na grób brata jeździ 70 razy w roku.

1. W życiu Jarosława Kaczyńskiego na pierwszym miejscu zawsze była mama.

Mama była ważniejsza od polityki. Wbrew temu, co się sądzi, to nie wokół polityki a wokół niej kręciło się jego całe życie. Jarosław drżał o jej zdrowie i był gotów do największych poświęceń. Po Smoleńsku wydał dla niej specjalną gazetę bez informacji o katastrofie. Była jedyną osobą, która nad nim dominowała i wobec której był uległy.

2. W małżeństwie Jadwigi i Rajmunda Kaczyńskich nie było miłości.

Rodzice Jarosława wzięli cichy i nagły ślub, niecały rok po nim pojawiły się dzieci. Przyjaciele pana Rajmunda twierdzą, że nad domem ciążyło jakie wydarzenie z przeszłości.

3. Jarosław jest kopią ojca.

Odziedziczył po nim silny charakter, zdecydowanie, asertywność, władcze skłonności, ale też niską inteligencję emocjonalną i brak talentów dyplomatycznych.

4. Ojciec miał poczucie wychowawczej porażki. Nie dostrzegał w Jarosławie swojego podobieństwa.

Pan Rajmund był niezadowolony ze sposobu, w jaki chłopców wychowywała pani Jadwiga. Sam był męski, wysportowany, podobał się kobietom, był inżynierem. Synowie od małego interesowali się historią i polityką.

5. Ojca i syna dzieliła też polityka.

Pan Rajmund czytał "Gazetę Wyborczą", nie znosił PC ani PiS. W ostatnich latach życia przestrzegał przyjaciół z Powstania przed rządami Jarosława. Umierał po cichu, skarżył się koleżance, że rodzina chce go oddać do hospicjum.

REKLAMA
REKLAMA

6. Jarosław całe życie dominował nad bratem.

Lech wyprowadzi się po studiach do Trójmiasta, żeby spróbować samodzielnego życia. Jednak nawet na odległość ulegał bratu. Cała jego polityczna kariera została zaprojektowana przez Jarosława.

7. Jarosław był zdolniejszy od brat, ale uważał, że jest odwrotnie.

To dlatego wypychał brata do kolejnych stanowisk: prezesury NIK, udziału w rządzie Jerzego Buzka, prezydentur Warszawy i Polski. Siebie widział jako człowieka od brudnej roboty.

8. Start w wyborach prezydenckich Jarosław konsultował z bratem.

Z Lechem łączy go metafizyczna więź – przynajmniej tak uważa. Jarosław jeździ na jego grób ok. 70 razy w ciągu roku.

9. Jarosław to urodzony przywódca. Ale jest też pełny kompleksów.

Uważa, że jest nieatrakcyjny fizycznie, za niski. Bardzo przejmuje się negatywnymi opiniami na swój temat, bywa drażliwy. Ale jednocześnie nie podporządkowuje się żadnym hierarchiom. M.in. dlatego nie kariery w opozycji. Pierwszym miejscem, w którym poczuje się dobrze, będzie jego własna partia.

10. Instynkt despoty budzi się w Jarosławie bardzo szybko, już na początku lat 90.

Razem z nim pojawia się brutalność. Z jego inspiracji wśród działaczy PC i PiS kwitnie donosicielstwo. Postacią historyczną, która fascynuje Jarosława, jest Józef Stalin. Prezes chętnie posługuje się jego cytatami i przywołuje jego biografię.

11. Po Smoleńsku życie Jarosława wypełnia samotność.

Prezes mówi o swojej codzienności krótko: moje życie jest smutne.

piątek, 2 października 2015

Gościem Moniki Olejnik w Radiu ZET jest senator Włodzimierz Cimoszewicz. 02-10-2015


- - : - - / - - : - -
21:29 / 21:29
auto

Monika Olejnik: A gościem Radia ZET jest Włodzimierz Cimoszewicz, witam Monika Olejnik, dzień dobry.

Włodzimierz Cimoszewicz: Dzień dobry.

reklama

Monika Olejnik: Sprawował pan wszystkie funkcje, oprócz chyba funkcji prezydenta, więc nie będę przypominała. Według najnowszego sondażu, zrobionego dla Radia ZET, PiS prowadzi 35,6, Platforma Obywatelska 23,2, Zjednoczona Lewica powyżej 9, Nowoczesna Petru 8,1, Kukiz 7 i jeszcze wchodzi PSL - 6,2, czyli widać z tych wszystkich badań ostatnich, że PiS ma szanse na to żeby rządzić samodzielnie.

Włodzimierz Cimoszewicz: No nie wiem, jak to się przekłada na mandaty, to jest oczywiście duża przewaga 12 punktów i ona się utrzymuje od paru tygodni, czyli że raczej należy się spodziewać ostatecznego wyniku zbliżonego do tego, tylko że później wiele będzie zależało od tych procencików zebranych przez inne partie, bądź też od tego, czy ktoś się nie załapie, nie zmieści nad poprzeczką, dlatego że to wtedy, przy zastosowaniu metody d'Hondta do podziałów mandatów bardzo mocno premiowało PiS.

Monika Olejnik: Co takiego ma w sobie Jarosław Kaczyński, że pociąga ludzi?

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, pewnie jest sporo frustracji po ośmioletnich rządach Platformy. To jest z jednej strony zrozumiałe, bo zawsze po takim długim czasie ludzie znajdują powody do znużenia, zmęczenia. Oczywiście Platforma popełniła bardzo wiele rozmaitych błędów, to jest dodatkowy powód. Trzecie to jest jednak uleganie pewnym nastrojom szerszym w Europie związane z takim poczuciem niepewności, niejasności i w związku z gospodarką europejską i w związku z sytuacją na wschodzie, w takich czasach...

Monika Olejnik: I w związku z uchodźcami politycznymi.

Włodzimierz Cimoszewicz: I w związku z uchodźcami, w takich czasach ludzie bardziej się zwracają ku takim bardziej radykalnym, autorytarnym typom przywódców i myślę, że to jest to.

Monika Olejnik: Czy Beata Szydło według pana będzie dobrym premierem, jeżeli PiS wygra wybory?

Włodzimierz Cimoszewicz: W moim przekonaniu nie ma kwalifikacji do tego, ani takich powiedziałbym związanych z wiedzą, doświadczeniem również, ale także chyba moralnych, dlatego że jeżeli bez mrugnięcia okiem potrafi opowiadać takie dyrdymały o rozmaitych obietnicach i twierdzić, że to nie pociąga za sobą konsekwencji finansowych nie do udźwignięcia, to po prostu kłamie. Albo zupełnie się na tym nie zna, świadomie, cynicznie kłamie. Polityk, który cynicznie kłamie nie ma prawa być szefem rządu.

Monika Olejnik: A które dyrdymały według pana są kłamstwem.

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, no parę tygodni temu na jednej z tych konwencji, na pierwszej konwencji PiS przedstawiała rozmaite obietnice dotyczące i tych 500 złotych i tego przywrócenia mniejszego wieku emerytalnego i z jej wyliczeń wychodziło, że tutaj wszystko jest do udźwignięcia, podczas kiedy eksperci, do których mam zdecydowanie większe zaufanie niż do propagandystów partyjnych, obojętnie jakiej partii, w tym przypadku PiS, mówią coś zupełnie innego. Więc powtarzam: albo nie wie, albo cynicznie kłamie.

Monika Olejnik: A Ewa Kopacz?

Włodzimierz Cimoszewicz: No niestety Ewa Kopacz w ostatnich tygodniach również pozwalała sobie na wiele populistycznych pociągnięć, posunięć, mnie się to nie podoba, dlatego że jednak trzeba trzymać poziom, nawet jeżeli rysuje się jakieś tam widmo kłopotów. Styl, wiarygodność to jest coś, co w dłuższym czasie się bardziej liczy, jak mi się wydaje.

Monika Olejnik: A przez ten rok pokazała pani premier, że ma kwalifikacje do tego żeby sprawować ten urząd?

Włodzimierz Cimoszewicz: Ale, no przez, roku nie zmarnowała w tym sensie, że jednak sporo się nauczyła, wyrobiła się, popełnia mniej błędów, które widzieliśmy na początku i z tego punktu widzenia jest trochę lepiej przygotowana, chociaż entuzjazmu we mnie nie wzbudza.

Monika Olejnik: Będzie pan głosował na PO, pana syn kandyduje z list Platformy.

Włodzimierz Cimoszewicz: Odmawiam odpowiedzi.

Monika Olejnik: Dlaczego?

Włodzimierz Cimoszewicz: Bo mam prawo do tajnego głosowania.

Monika Olejnik: Ale jest pan zły na syna?

Włodzimierz Cimoszewicz: Byłem.

Monika Olejnik: Już panu przeszło.

Włodzimierz Cimoszewicz: Nie komentuję.

Monika Olejnik: Ale zły dlatego, że z Platformy startuje, czy dlatego, że w ogóle kandyduje.

Włodzimierz Cimoszewicz: Nie, nie, to mi nie przeszkadza, przecież jest dorosłym facetem i ma prawo do własnych poglądów i sympatii, natomiast uważałem, że no to niezbyt dobry pomysł żeby się do polityki brać zawodowo. Ale jest kandydatem, przecież nie będę kibicował jakiejś jego porażce, nie ukrywam, że teraz chciałbym już, skoro się w to zaangażował, żeby wygrał, ale jednocześnie żadnej kampanii nie będę prowadził.

Monika Olejnik: Ale pan wymiękł panie senatorze...

Włodzimierz Cimoszewicz: proszę?

Monika Olejnik: Pan wymiękł, kiedyś pan powiedział, że będę kandydował jeżeli okaże się, że PiS zdobędzie władzę i co? Słowa rzucane...

Włodzimierz Cimoszewicz: No tak, ale ile razy można...

Monika Olejnik: ...przez polityka, wiarygodny polityk.

Włodzimierz Cimoszewicz: ...to powtarzać, proszę pani w 2007 r. z tego powodu kandydowałem, ale przecież nie będę tego robił do 120 roku życia, no, pan Kaczyński zdaje się jest długowiecznym facetem i będzie ciągle nam zagrażał.

Monika Olejnik: Prezes Kaczyński zapowiada, że PiS będzie rządził nawet przez 20 lat.

Włodzimierz Cimoszewicz: No wie pani, były zapowiedzi czasami i tysiąca lat istnienia jakiegoś tam państwa, więc...

Monika Olejnik: W każdym razie PiS zapowiada rewolucję, rewolucję w konstytucji, rewolucję w szkolnictwie, ma nie być egzaminów, ma nie być gimnazjów, ma być powrót...

Włodzimierz Cimoszewicz: Nie, mają być egzaminy wstępne...

Monika Olejnik: Przepraszam, mają być egzaminy wstępne, zagalopowałam się, ma nie być gimnazjów, dzieci mają pójść w szóstym, czy siódmym to będzie decyzja rodziców.

Włodzimierz Cimoszewicz: Wie pani można dyskutować, czy ta reforma szkolnictwa była najlepsza, nienajlepsza, ale rozmaite wskaźniki, takie międzynarodowe dotyczące kwalifikacji, umiejętności uczniów sytuują polskie dzieciaki zaskakująco wysoko, więc pewnie to należałoby jednak łączyć z tym systemem, jaki został wprowadzony nauczania i to jest materia, w której nie wolno tak się zachowywać po prostu, no nie wolno zmieniać modelu wychowawczego, modelu organizacyjnego oświaty w zależności od widzimisię aktualnego rządu. To powinno mieć charakter względnie trwały, no taki wręcz na dziesięciolecia. Egzaminy wstępne na uczelnie, no proszę bardzo, niech zapowiadają to 19-latkom jako prezent wyborczy, zobaczymy z jakim efektem.

Monika Olejnik: A zmiany w konstytucji pana niepokoją?

Włodzimierz Cimoszewicz: No to mnie niepokoi oczywiście bardzo, dlatego że rozumiem, że punktem odniesienia jest projekt konstytucji, PiS-owski, znany bo przecież przez nich oficjalnie prezentowany na ich stronach internetowych i tam są rzeczy, które jeżą włosy na głowie. Bo z jednej strony, to jest też takie granie na pewnych nastrojach obecnych w naszym społeczeństwie, chodzi o wzmocnienie władzy prezydenckiej, bo bardzo wielu ludzi ciągle nie rozumie logiki naszej konstytucji, która wprowadziła system pełnego podziału i równoważenia władzy, według mnie rozsądny, sam za tym byłem. Ludzie chcieliby mieć taką sytuację bardziej jasną, niestety często w komentarzach dziennikarzy też słyszałem przez lata, no albo niech premier, albo niech prezydent. Dlaczego albo - albo? To może być trochę bardziej złożone, bardziej subtelne.

Monika Olejnik: No, ale w tej konstytucji PiS właśnie jest tak, że to prezydent będzie miał decydujące zdanie.

Włodzimierz Cimoszewicz: No tak i to jest o tyle ryzykowne, że jednak przy ciągle jeszcze nie takim bardzo dojrzałym charakterze naszej demokracji, kultury demokratycznej, świadomości obywatelskiej to jest ryzyko. Patrzmy, co jest na wschodzie, tam gdzie są systemy prezydenckie, tam skłonność do popadania w autorytaryzm jest bardzo duża. Bardzo niestety wielu ludzi w Polsce wprost mówi, że no trzeba byłoby za twarz wziąć. Dziękuję serdecznie. Otóż wszyscy, którzy nie chcą żeby brano za twarz powinni uświadomić sobie, jakie to jest ryzyko. Jakieś chore pomysły o tworzeniu jakiś supersądów, które by nadzorowały orzeczenia wiążące sądy drugiej instancji, przecież to jest kompletnie sprzeczne z praworządnością, zasadami demokracji, itd. Rozmaite ograniczenia praw i swobód, przez pomijanie rozmaitych definicji zawartych w konstytucji, które stanowią ochronę, gwarancję ochrony. Zrezygnowanie z jakiejkolwiek formuły rozdziału Kościoła od państwa, więc to wszystko oznacza, gdyby było realizowane głębokie, głębokie i dosyć chyba trwałe skrzywienie naszego systemu politycznego.

Monika Olejnik: Zjednoczona Lewica to coś, co panu imponuje, panowie Miller i Palikot schowali się za Barbarą Nowacką.

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, na naszej stronie politycznej nic mi nie imponuje, więc nie imponuje mi też Zjednoczona Lewica, chociaż oczywiście było rzeczą rozsądną jakieś tam porozumienie się, no bo przecież gdyby oni cały czas ze sobą walczyli to teraz widzielibyśmy same trupy na polu bitwy, zanim się to wszystko ostatecznie rozegrało. Ta inicjatywa jest o tyle ważna, że właśnie zaczęliśmy rozmowę od zastanawiania się, jaki będzie układ sił w przyszłym parlamencie, czy PiS na przykład będzie miał większość samoistną, czy nie. Otóż jeżeli by ta Zjednoczona Lewica nie zdobyła 8 proc., co jest niezbędne dla koalicji, no to pewnie tam z milion, półtora miliona głosów poszłoby do kosza. Z jednej strony ta część społeczeństwa nie byłaby reprezentowana w parlamencie, a z drugiej strony byłaby to dodatkowa premia dla najsilniejszego ugrupowania czyli PiS. Z tego punktu widzenia ja im kibicuję, tak jak kibicuję Nowoczesnej, tak jak kibicuję PSL.

Monika Olejnik: A Kukizowi.

Włodzimierz Cimoszewicz: O nie!

Monika Olejnik: O nie? Dlaczego nie.

Włodzimierz Cimoszewicz: Bo ten facet przecież się kompletnie do polityki nie nadaje, on nie ma zielonego pojęcia o tym.

Monika Olejnik: Barbara Nowacka ma być kandydatką na premiera Zjednoczonej Lewicy, czy ona ma kwalifikacje?

Włodzimierz Cimoszewicz: Po pierwsze, że nie należałoby ogłaszać jej jako kandydatki na premiera, bo przecież wiadomo, że tu nie...

Monika Olejnik: To jest straszne zadufanie, nie wiadomo czy wejdą, a już ogłaszają...

Włodzimierz Cimoszewicz: To nie jest zadufanie.

Monika Olejnik: No jest, no jest.

Włodzimierz Cimoszewicz: Nie, to nie jest zadufanie, to jak raz nie jest ta poza, to jest błędne myślenie. Wydaje się autorom takiego pomysłu, że imitacja zachowań silniejszych ugrupowań będzie korzystna.

Monika Olejnik: A jakie kwalifikacje ma Barbara Nowacka?

Włodzimierz Cimoszewicz: Trzeba tu natomiast mówić zupełnie otwarcie, że chodzi o uratowanie tej formacji przed zagładą polityczną. Barbara Nowacka ma w moim przekonaniu niemniejsze kwalifikacje od pani Szydło i od pani Kopacz.

Monika Olejnik: O, tu się nie zgadzam, ponieważ pani Szydło jest wiceprezesem...

Włodzimierz Cimoszewicz: Okej, ma pani prawo.

Monika Olejnik: ...partii, jest parlamentarzystką od wielu lat.

Włodzimierz Cimoszewicz: A co to ma do rzeczy?

Monika Olejnik: No jest, no jednak ma jakieś doświadczenie polityczne.

Włodzimierz Cimoszewicz: Dobrze. To jest świetnie wykształcona, od bardzo wielu lat angażuje się w rozmaite problemy społeczne.

Monika Olejnik: Kopacz była marszałkiem Sejmu.

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, wszystkie te funkcje pełniłem i wiem, gdzie się człowiek czegoś uczy, a gdzie swoją wiedzę wykorzystuje. Więc, to jest społeczniczka z dużym doświadczeniem społecznym i przecież ona nie szykuje się w tej chwili do objęcia funkcji szefa rządu, natomiast jest w stanie w sposób przekonujący reprezentować ten sposób myślenia, itd.

Monika Olejnik: Włodzimierz Cimoszewicz i Monika Olejnik, www.radiozet.pl

Monika Olejnik: Ale chodzi mi o to, jesteśmy teraz w internecie, ale chodzi mi o to, że to takie, no że trochę przesada, tak jak przesadza Petru.

Włodzimierz Cimoszewicz: Z taką formułą.

Monika Olejnik: Tak, trochę przesadza Petru, który jest kandydatem na premiera u siebie, Kukiz u siebie.

Włodzimierz Cimoszewicz: Tak. Z jednej strony jest tak, że w różnych przecież krajach to jest standard, że prezentuje się gabinet cieni, niezależnie od szans na wygraną, bo trzeba pokazać czym się dysponuje. W tym konkretnym przypadku, oczywiście taka formuła byłaby niemądra, ja będę ich przekonywał żeby nie używali tej formuły, natomiast czym innym jest nie tyle nawet zaproponowanie jej roli twarzy Zjednoczonej Lewicy, co jednak wyraźne zadeklarowanie, że ma nastąpić zmiana pokoleniowa, że jednak ludzie, którzy do tej pory nie potrafili sobie poradzić, ani ci 60-latkowie, ani ci 40-latkowie mają się odsunąć i tacy ludzie, jak Nowacka powinni rzeczywiście uzyskać realną władzę w środowiskach centrolewicy. Jeżeli się nie pójdzie w tym kierunku to ta formacja rzeczywiście nie będzie miała szans.

Monika Olejnik: Czytaliśmy dzisiaj takie pogłoski, że Zjednoczona Lewica mogłaby być w koalicji z PiS.

Włodzimierz Cimoszewicz: No chyba „Rzepa" sygnalizuje, że gdzieś tam takie opinie, czy pogłoski krążą, to byłoby szokujące. Mam nadzieję, że trafili na jakiegoś głupka i ten przedstawiał swoje własne poglądy. Nie wyobrażam sobie, bo to by oznaczało, że tam już nie ma absolutnie jakiegokolwiek wzorca ideowego, politycznego, zasad, reguł, itd.

Monika Olejnik: Prezes Kaczyński mówi, że Beata Szydło będzie premierem przez cztery lata, daje jej gwarancje, ale...

Włodzimierz Cimoszewicz: Jak się sprawdzi.

Monika Olejnik: Ale jak się sprawdzi, to nie jest fajne. Ja bym się wkurzyła na miejscu pani...

Włodzimierz Cimoszewicz: No tak, to by znaczyło, że może się okazać, że po sześciu miesiącach, że już się nie sprawdziła.

Monika Olejnik: No właśnie, to dziwne, prawda takie podważanie.

Włodzimierz Cimoszewicz: No tak, ale to są maniery tego dżentelmena i tego środowiska.

Monika Olejnik: Ale z kolei, ciekawe jest, bo ministrem obrony narodowej podobno ma być Antoni Macierewicz, Antoni Macierewicz mówi „caracalom" nie, mówi jak będzie wyglądała polska armia itd., a Beata Szydło mówi, że to są prywatne opinie pana Macierewicza.

Włodzimierz Cimoszewicz: No może jeszcze nie wie kto będzie ministrem obrony w jej rządzie.

Monika Olejnik: Myśli pan, że ustawi rząd Jarosław Kaczyński?

Włodzimierz Cimoszewicz: Chyba tak, wie pani, ja nie będę tutaj mówił o nazwiskach, ale wczoraj rozmawiałem z pewnym dotychczasowym senatorem PiS, bardzo rozsądnym człowiekiem, który nie będąc członkiem mojej komisji spraw zagranicznych bywał na naszych posiedzeniach i z wieloma ludźmi się wczoraj żegnałem, to było ostatnie posiedzenie Senatu i składam mu życzenia, że niech mu się powiedzie w jego wyborach, on mi mówi, że nie kandyduje, dlaczego pan nie kandyduje, bo mnie wyrzucili z listy. I opowiedział mi trochę tam w szczegółach, no to są maniery, powiedziałbym specyficzne, specyficzne.

Monika Olejnik: Nasz człowiek w Nowym Jorku, czyli prezydent Duda, przy stoliku z Obamą, przy stoliku z Władimirem Putinem.

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, więc dwie sprawy: ten stolik i przemówienie. Ja się przemówienia nie czepiam, nie było tam niczego, co by zasługiwało na krytykę, mogę mówić o pewnym rozczarowaniu, bo trafiła mu się fenomenalna okazja, która się pewnie nie powtórzy, gadać między Obamą, jakby przy czekającym Putinem, gdyby wygłosił wtedy wielkie przemówienie poszedłby w świat, nie wygłosił wielkiego przemówienia. No, a ten stolik, Komorowski parę lat temu też siedział przy stoliku numer 1 i jakoś nikt tego nie zauważył i nie robił z tego wielkiego halo. Mnie się osobiście wydaje, ale to jest moja interpretacja, że po tym jak się spotkali w kuluarach sali posiedzeń Zgromadzenia Ogólnego po wystąpieniu Obamy, a przed wystąpieniem Dudy, pewnie zamienili parę słów i wtedy Amerykanie załatwi to, że Duda usiadł koło Obamy, bo w ten sposób nie musieli niszczyć kalendarza Obamie tego dnia, który przecież zawsze ma ten kalendarz wypełniony do ostatniej minuty, wciskaniem kolejnego spotkania.

Monika Olejnik: Być może, ja słyszałam też takie opinie, że prezydent Hollande nie chciał usiąść przy stoliku z Władimirem Putinem.

Włodzimierz Cimoszewicz: No, charakterystyczne było to puste miejsce między Obamą i Putinem, to jest dosyć prawdopodobne, bo nie sądzę żeby zaprojektowano usadzenie gości z takim założeniem żeby jedno krzesło będzie puste.

Monika Olejnik: Ale jak słyszę ze strony prawicy, że to olbrzymi sukces, że to właśnie prezydent Obama pokazał kto jest ważny, że znaki ciałem pokazywały wszystko...

Włodzimierz Cimoszewicz: No to już jest taka bardzo zaawansowana interpretacja tak zwanego języka ciała.

Monika Olejnik: I okazuje się, że nawet jak się siedzi przy takim stoliku nie można powiedzieć o wraku, że to nie jest ten moment.

Włodzimierz Cimoszewicz: Ale ja się zgadzam z tym, że to nie jest moment. Podobnie, jak to nie był moment do tego żeby z Obamą rozmawiać długo i o bardzo poważnych sprawach. Czy rzeczywiście wyobrażamy sobie, że panowie rozmawiali o agresywnej polityce Rosji, siedząc o pół metra od Putina? Więc nie wydaje mi się, to nie są okazje do takich rozmów.

Monika Olejnik: Duma zadecydowała i prezydent Władimir Putin ruszył na Syrię.

Włodzimierz Cimoszewicz: To nie Duma, jak raz Rada Federacji.

Monika Olejnik: Znaczy Rada Federacji.

Włodzimierz Cimoszewicz: ...podjęła te decyzje, co nie dziwi, kiedyś podjęli o wprowadzeniu wojsk na Ukrainę, to jest skorumpowane towarzystwo, które wykonuje rozkazy. Natomiast cała operacja, zaangażowanie Rosji w Syrii, no wymaga bardzo uważnego śledzenia, nie ma oczywiście wątpliwości, że Rosjanie chcą co najmniej zachować wpływy w Syrii, a prawdopodobnie wzmocnić swoje wpływy na Bliskim Wschodzie. Że Rosjanie chcą bronić Baszara al-Asada. Natomiast nie jest rzeczą jasną, czy oni autentycznie chcą wziąć udział w walce z państwem islamskim, czy nie. Dotychczasowe wstępne informacje o celach i bombardowaniach podważają tego typu tezę. Gdyby jednak się okazało, że oni autentycznie chcą wtedy należałoby ich potraktować jako sojusznika, jako partnera, z którym trzeba byłoby skoordynować pewne działania. Jeżeli natomiast by się okazało, że oni tam poszli żeby rozwalać opozycję walczącą z Asadem, a nie interesuje ich Państwo Islamskie, to byłby to w moim przekonaniu, dramatyczny błąd ze strony Putina, ponieważ on by oczywiście scementował dotychczasowe stanowisko Zachodu krytykujące agresywną politykę Rosji i Putin mógłby absolutnie zapomnieć o jakiejkolwiek szansie na to żeby zostały zwieszone sankcje przeciwko Rosji. Więc jeżeli on się będzie zachowywał lojalnie, jeżeli on będzie współdziałał w walce z Państwem Islamskim, on może próbować robić interesy z Zachodem, łagodzić te relacje. Jeżeli okaże się, że wyłącznie broni egoistycznie wąsko pojmowanych interesów Rosji przez obronę Asada, to wtedy, w moim przekonaniu, ten zły klimat, taki przypominający trochę taki zimnowojenny w relacjach Rosja - Zachód się pogorszy.

Monika Olejnik: Ale czy wierzy pan, bo skoro Amerykanie mówią, że to nie są miejsca, w których przebywają dżihadziści, to co robi tam Putin.

Włodzimierz Cimoszewicz: No tak, ale wczoraj jeszcze sekretarz Departamentu Obrony mówił, że sam on nie posiada zweryfikowanych informacji na temat tego, jak przebiegały te pierwsze bombardowania rosyjskie, więc myślę, że po dwóch, trzech dniach będzie to wiadomo.

Monika Olejnik: Czy pan wie, że w Polsce znalazł się wicepremier Krymu, prorosyjski na konferencji OBWE, nasza straż graniczna go wpuściła, ambasada ukraińska protestowała, Grzegorz Schetyna przedwczoraj w „Kropce nad i" wyrażał ubolewanie i po prostu przeszedł przez nasze granice.

Włodzimierz Cimoszewicz: Dziwi to panią?

Monika Olejnik: Nie, no po prostu to jest dla mnie niesamowite.

Włodzimierz Cimoszewicz: A jak kiedyś poinformowano w ramach pomocy prawnej Łukaszenkę o rachunku bankowym głównego opozycjonisty, za co ten trafił potem do więzienia na Białorusi? No niestety w Polsce ciągle, a to samoloty spadają, a to się wpuszcza kogoś, kogo nie należało wpuścić, itd.

Monika Olejnik: Ale ja myślę w kontekście...

Włodzimierz Cimoszewicz: Bałagan, amatorszczyzna, nie myślenie, niestety na co dzień mamy całą masę dowodów tego.

Monika Olejnik: Ja myślę w kontekście uchodźców, którzy mają przyjechać do Polski, ja myślę w kontekście uszczelniania granic i zapowiedzi...

Włodzimierz Cimoszewicz: No to, jak raz jest coś innego oczywiście, dlatego że gdyby był problem z nielegalnymi przekroczeniami naszej granicy to wszystko to zostanie zmobilizowane, tutaj w taką zdolność wierzę, natomiast bezmyślność polityczna jest prawdopodobnie przyczyną tego, że ten facet znalazł się w Polsce.

Monika Olejnik: Podobno miał papiery podrobione.

Włodzimierz Cimoszewicz: Nie wiem.

Monika Olejnik: No tak mówił minister Schetyna, ale w każdym razie ta historia, historia niezła. Jak pan stawia, kto będzie rządził?

Włodzimierz Cimoszewicz: Gdzie?

Monika Olejnik: Po 25. No u nas, w Polsce.

Włodzimierz Cimoszewicz: Proszę pani, no pewnie będzie rządził PiS, natomiast pytaniem takim rzeczywiście ważnym jest to z jakiej pozycji, w jakim układzie, czy uzyska większość dającą mu totalną niezależność i wtedy będą robili co będą chcieli, czy jednak będą w mniejszości i, ja już pozwoliłem sobie wczoraj wygłosić taką opinię, gdyby byli w mniejszości to jednak ta większość antypisowska, nawet gdyby mogła się dogadać między sobą, powinna pozwolić na mniejszościowy rząd pisowski, wstrzymując się od głosowania nad wotum zaufania, bo to byłaby w gruncie rzeczy z jednej strony taka demonstracja respektu dla największej grupy wyborców, popierających tą partię, można się z nimi nie zgadzać, ale ich prawo do takiego głosowania trzeba uszanować. A po drugie to byłaby w sumie najlepsza metoda na pewne kontrolowanie PiS, bo przecież wtedy, jednak od stanowiska opozycji by zależało, co ci dżentelmeni są w stanie przeforsować przez parlament.

Monika Olejnik: I dżentelmenki.

Włodzimierz Cimoszewicz: I dżentel-women.

Monika Olejnik: Dziękuję bardzo, Włodzimierz Cimoszewicz i Monika Olejnik.