wtorek, 12 stycznia 2016

"Rzeczpospolita": Trybunał Konstytucyjny pęka od środka


Wśród sędziów Trybunału Konstytucyjnego narasta spór – pisze "Rzeczpospolita" w artykule zatytułowanym "Trybunał pęka od środka". Ma to być skutek działań prezesa Andrzeja Rzeplińskiego dot. zmian w Trybunale wprowadzanych przez PiS.

Udostępnij
3
Skomentuj
Foto: Adam Stępień / Agencja GazetaProf. Andrzej Rzepliński

Jak pisze Andrzej Stankiewicz, konflikt ma wymiar prawny. Wczoraj Trybunał Konstytucyjny umorzył postępowanie ws. uchwał Sejmu: o unieważnieniu wyboru w październiku 2015 r. przez poprzedni Sejm 5 sędziów TK oraz o powołaniu w grudniu 5 nowych w ich miejsce.

Zdania odrębne złożyli sędziowie Andrzej Rzepliński, Andrzej Wróbel i Marek Zubik. Problem polega jednak na tym, że niektórzy sędziowie powątpiewają, czy Rzepliński w ogóle powinien poddać pod obrady Trybunału serię uchwał przeprowadzonych przez PiS w Sejmie.

Andrzej Duda nie zamawiał ekspertyz ws. TK. Ale jedna trafiła do Pałacu - prywatna

    Dlaczego? "Trybunał nie ma wprost prawnych możliwości zajmowania się uchwałami Sejmu. Badanie uchwał dotyczących indywidualnych decyzji nie jest zapisane ani w konstytucji, ani w ustawie o TK" – czytamy w "Rzeczpospolitej".

    Trybunał Konstytucyjny umorzył sprawę 10 uchwał Sejmu ws. sędziów TK

    W piątek TK informował, że odwołał zapowiedzianą na 12 stycznia rozprawę w sprawie tych 10 uchwał Sejmu. Wczoraj TK ujawnił zaś, że jeszcze w czwartek, 7 stycznia, na niejawnym posiedzeniu pełny skład 10 sędziów TK umorzył sprawę tych uchwał.

    Postanowienie o umorzeniu postępowania zapadło na podstawie ustawy o TK z 25 czerwca 2015 r. (a nie jej grudniowej nowelizacji autorstwa PiS, którą TK ma wkrótce zbadać). W podjęciu tego postanowienia nie uczestniczył żaden z pięciu nowych sędziów TK, wybranych przez Sejm w grudniu 2015 r.

    4 grudnia 2015 r. grupa posłów PO (do których potem przyłączył się RPO Adam Bodnar) zaskarżyła uchwały Sejmu z 25 listopada stwierdzające "brak mocy prawnej" wyboru 8 października przez Sejm poprzedniej kadencji 5 sędziów TK (Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego, Krzysztofa Ślebzaka, Bronisława Sitka i Andrzeja Sokali) oraz uchwały Sejmu z 2 grudnia o wyborze 5 nowych osób w ich miejsce (Henryka Ciocha, Lecha Morawskiego, Mariusza Muszyńskiego, Julii Przyłębskiej, Piotra Pszczółkowskiego).

    REKLAMA

    Prokurator generalny i Sejm wnieśli o umorzenie sprawy. Sejm, prezydent Andrzej Duda oraz PiS podkreślali, że TK nie może badać uchwał Sejmu, bo dotyczą one indywidualnego wyboru sędziów, a TK "nie jest sądem faktów, ale prawa". PO i część prawników uważała, że TK ma prawo badać te uchwały, bo mają treść normatywną.

    Oceniając w uzasadnieniu postanowienia z 7 stycznia uchwały o braku mocy prawnej wyboru 5 sędziów przez poprzedni Sejm, TK ustalił, że nie mogą być one uznane za akty normatywne. "Uchwały te należało zaliczyć do kategorii uchwał nieprawotwórczych oraz zakwalifikować je jako prawnie niewiążące" - uznał TK. W konsekwencji Trybunał ocenił, że postępowanie w tym zakresie podlegało umorzeniu ze względu na niedopuszczalność wydania orzeczenia.

    Z kolei uchwały o ponownym wyborze 5 sędziów TK zaliczył do "kategorii uchwał nieprawotwórczych, przez które Sejm miałby realizować funkcję kreacyjną w odniesieniu do organów władzy publicznej", wobec czego nie mogą one zostać uznane za akty normatywne. TK stwierdził, że również w tym zakresie postępowanie podlegało umorzeniu ze względu na niedopuszczalność wydania orzeczenia.

    Analizując dokumenty związane z wyborem sędziów z 8 października, TK "nie stwierdził jednak, by w jego toku uchybiono wymogom określonym w obowiązujących przepisach prawa". "Za uznaniem dokonanego wówczas wyboru za nieważny w znaczeniu nieistniejący nie przemawiają w szczególności podnoszone w debacie publicznej argumenty dotyczące zgłoszenia kandydatów przez rzekomo nieuprawnione podmioty czy też rzekomej konieczności uwzględnienia zasady dyskontynuacji prac parlamentu, które to argumenty należy uznać za całkowicie nietrafne" - napisano. "Wyjątkowo znamienna wydaje się tu okoliczność, że uzasadnienia do poszczególnych projektów uchwał o braku mocy prawnej nie zawierają wskazania, jakie konkretnie wady miałyby decydować o niedojściu do skutku wyboru dokonanego 8 października 2015 r., wzmiankując jedynie nieokreślone nieprawidłowości związane z naruszeniem procedury" - dodano w uzasadnieniu.

    Jednocześnie w uzasadnieniu TK napisał, że "Trybunał Konstytucyjny - w duchu odpowiedzialności za zachowanie ładu konstytucyjnego w państwie, respektując wyrażoną w preambule do Konstytucji zasadę współdziałania władz i chroniąc zasadnicze wartości konstytucyjne - podjął próby współpracy z władzą ustawodawczą i wykonawczą, w szczególności z prezydentem, stając się stroną dialogu w staraniach o konstytucyjne rozwiązanie spornych zagadnień i dążąc do jak najszybszego przezwyciężenia kontrowersji godzących w samą istotę demokratycznego państwa prawnego".

    "Będąc organem trzeciej władzy - równorzędnej, odrębnej i niezależnej od innych władz - (TK) podjął również niezwłocznie wszelkie działania mające na celu zapewnienie mu możliwości realizacji nałożonych na niego, jako gwaranta konstytucyjności obowiązującego w Polsce prawa, obowiązków. "Nie przyniosło to jak dotąd pożądanych efektów; wręcz przeciwnie, można odnieść wrażenie, że doszło do eskalacji działań zmierzających do ograniczenia możliwości wykonywania przez Trybunał funkcji powierzonych mu przez ustrojodawcę" - głosi uzasadnienie. Dodano w nim, że jakkolwiek z zasady TK "powstrzymuje się od formułowania w swoich orzeczeniach tego rodzaju ogólnych uwag, to obecną reakcję wymusiły na nim okoliczności, w jakich znalazł się wskutek działań podjętych przez dwie pozostałe władze: parlament oraz prezydenta".

    Zdania odrębne sędziów

    Sędziowie Rzepliński, Wróbel i Zubik w zdaniach odrębnych uznali, że TK mógł zbadać sprawę uchwał.

    W zdaniu odrębnym prezes TK prof. Andrzej Rzepliński napisał, że uchwały Sejmu "noszą w sobie istotny element nowości normatywnej". Według niego "przejawia się to w uchyleniu mandatów wybranych sędziów, a w konsekwencji ustaleniu nowego, nieznanego konstytucji i ustawie o TK trybu wygaśnięcia kadencji sędziego oraz przewartościowaniu roli pełnionej w procesie wyboru sędziów przez prezydenta RP w przypadku uchwał z 25 listopada". W przypadku uchwał z 2 grudnia za przejaw tej normatywności uznał wybór 5 sędziów "na niewakujące urzędy, a w konsekwencji powiększenie składu TK ponad konstytucyjną liczbę 15 sędziów konstytucyjnych".

    "Biorąc to pod uwagę, skoro uchwałami Sejm przyznał sobie oraz prezydentowi nowe kompetencje, nieprzewidziane w konstytucji i ustawie o TK, a na inne podmioty nałożył obowiązek poszanowania określonego, ustalonego stanu prawnego – to w tym obszarze miały one charakter przepisów prawa, wydawanych przez centralne organy państwa, a więc podlegają kognicji Trybunału Konstytucyjnego, który ma kompetencje do kontroli ich zgodności z konstytucją" - dodał prezes TK. Podkreślił, że nie przesądza "ostatecznego orzeczenia, jakie TK podjąłby po publicznej rozprawie". Według prezesa TK, cała sprawa ta powinna być rozstrzygnięta na rozprawie, a nie na niejawnym posiedzeniu.

    Sędzia Zubik w zdaniu odrębnym wskazał, że w tej sprawie TK "po raz pierwszy w swojej historii stanął wobec problemu oceny uchwał Sejmu, które jednoznacznie wkraczają w sferę regulacji stanowiącej materię konstytucyjną, domagającą się regulowania danych stosunków społecznych w formie aktu normatywnego". "Wymaga to dostosowania wypowiedzi Trybunału do specyfiki ocenianej sytuacji. Proste odwołanie się do wcześniejszego dorobku orzeczniczego dotyczącego uchwał prawotwórczych Sejmu do uchwał o innym charakterze, musiało rodzić pytanie o przydatność tego dorobku do rozstrzygnięcia sprawy zawisłej obecnie przed Trybunałem. W mojej ocenie, sprawa ta ma charakter precedensowy" – ocenił Zubik.

    Dlatego, jego zdaniem, kontroli Trybunału muszą podlegać również te uchwały Sejmu, które "wkraczają w sfery, dla jakich konstytucja domaga się wydania aktu normatywnego". "Odmienna interpretacja oznacza akceptację praktyki omijania norm konstytucyjnych określających formy podejmowania czynności władczych przez organy państwa" – pokreślił.

    Sędzia Wróbel w zdaniu odrębnym napisał tylko, że podziela argumentację sędziego Zubika.

    Zamieszanie ws. orzeczenie TK z 3 grudnia

    3 grudnia TK orzekł, że niekonstytucyjny jest przepis ustawy o TK z czerwca 2015 r. w zakresie, w jakim był podstawą wyboru 8 października dwóch sędziów w miejsce tych, których kadencja mijała w grudniu. Wybór pozostałej trójki - w miejsce sędziów, których kadencja minęła na początku listopada - był według TK konstytucyjny. Ponadto TK uznał, że niezgodny z konstytucją jest przepis ustawy ws. zaprzysięgania sędziów TK przez prezydenta RP rozumiany inaczej niż jako zobowiązujący go do niezwłocznego zaprzysiężenia sędziów.

    PO i część prawników mówiła po tym wyroku, że prezydent musi zaprzysiąc trzech "październikowych" sędziów (czego prezydent dotychczas nie uczynił). Rzepliński zapowiedział zaś, że nie będzie wyznaczał do orzekania wybranych 2 grudnia pięciu sędziów - dopóki nie wyjaśni się sprawa zaprzysiężenia trzech sędziów wybranych w październiku.

    Wiceszef MSWiA Jacek Sasin zapowiadał, że kancelaria premiera nie opublikuje orzeczenia TK podjętego w składzie 10 sędziów. "To będzie towarzyskie spotkanie sędziów Trybunału w składzie, który uniemożliwia im podejmowanie wiążących rozstrzygnięć co do konstytucyjności aktów prawnych. Do wiążącej decyzji potrzeba 13 sędziów, więc 10 sędziów nie będzie miało możliwości orzekania" - mówił Sasin w Radiu Zet.

    28 grudnia 2015 r. weszła bowiem w życie nowelizacja ustawy o Trybunale autorstwa PiS. Stanowi ona m.in., że TK co do zasady orzeka w pełnym składzie liczącym co najmniej 13 spośród 15 sędziów TK (wcześniej pełny skład to co najmniej 9 sędziów). Orzeczenia pełnego składu mają zapadać większością 2/3 głosów, a nie - jak wcześniej - zwykłą. Ponadto, terminy rozpatrywania wniosków wyznaczane będą w TK według kolejności wpływu, a co do zasady rozprawa w TK nie może się odbyć wcześniej niż po 3 miesiącach od doręczenia uczestnikom postępowania zawiadomienia o jej terminie, a w pełnym składzie - po 6 miesiącach.

    Nowelizacja została zaskarżona do Trybunału przez posłów PO, PSL i Nowoczesnej oraz Bodnara i I prezes Sądu Najwyższego. TK wyznaczył uczestnikom tego postępowania termin do 29 stycznia na złożenie pisemnych stanowisk.

    - Nie wyobrażam sobie, żeby przyjęta i podpisana przez prezydenta nowelizacja ustawy o TK nie była respektowana przez Trybunał - mówiła rzeczniczka rządu Elżbieta Witek. Dodała, że sytuacja taka oznaczałaby, iż prezes TK nie respektuje prawa.

    Prezydent tłumaczył, że odbierając ślubowanie od wybranych w grudniu przez obecny Sejm 5 sędziów, realizuje wolę Sejmu. - W istniejącym w Polsce stanie prawnym podjęte przez Sejm decyzje są obowiązujące. Są to decyzje, uchwały podjęte przez najwyższy w Polsce organ ustawodawczy, wybrany przez naród w powszechnych wyborach. To właśnie Sejm stanowi emanację aktualnej woli społecznej - mówił. Podkreślił też, że TK ocenia podstawę prawną wyboru, ale nie jego procedurę. - Nie może oceniać uchwał podejmowanych przez Sejm, ponieważ te uchwały akurat są podejmowane w sprawach indywidualnych - dodał Duda.

    W ub. piątek Rzepliński powiedział, że jego czwartkowa rozmowa z prezydentem dotyczyła tego, jak rozstrzygnąć problem, żeby w TK było 15, a nie 18 sędziów. "Starałem się prowadzić tak rozmowę, żeby ruszyć do przodu z obsadą TK" - powiedział Rzepliński w TOK FM.

    środa, 6 stycznia 2016

    Marek Hłasko: nie wiem, po co żyję, jeśli nie kocham




    Całe życie starał się kochać, w czym trochę przeszkadzał mu wysiłek, jaki wkładał w budowanie swojej legendy. Kim był? Buntownikiem w stylu Jamesa Deana czy małym chłopcem, który nie zdążył dorosnąć?


    "Czy wyrzekasz się złego ducha?" – pyta ksiądz niespełna dwuletniego chłopca ubranego w wyszukany garniturek. Jest 26 grudnia 1935 roku, pobożna rodzina Hłasków zebrała się w kościele, mały Marek za chwilę ma zostać ochrzczony. Pyzata buzia otwiera się pośpiesznie i chłopiec mówi: "Nie". Słowo odbija się echem w kościele. Zebrani spoglądają na siebie ze zmieszaniem i niepokojem. Marek Hłasko, mały nawet jak na swój wiek, o krótko obciętych ciemnoblond włosach, powtarza jeszcze kilka razy swoją odpowiedź: "Nie, nie, nie". Przekonywanie i negocjacje zawodzą. Skuteczne okazuje się przekupstwo prezentami. Marek zgadza się i zostaje ochrzczony. Historia ta będzie długo wspominana przez najbliższą rodzinę, a dla wielu stanie się zapowiedzią buntowniczej natury pisarza.


    Jeszcze nie mężczyzna

    W szkole podstawowej Hłasko był jednym z najmłodszych i najmniejszych. Wrażliwy chłopak o dziecięcej, delikatnej urodzie, aby przetrwać, musiał wymyślić dla siebie strategię. Stała się nią agresja, bezczelność i zadziorność, również w stosunku do nauczycieli. Pod tą pozą kryła się wrażliwość oraz pełna pasji i zależności relacja z mamą. "Auu! Auu! O, ja nieszczęśliwy"– notuje w pamiętniku jako 12-latek. – "O, ja biedne, opuszczone dziecko! Moja mama pojechała do Warszawy i nie wraca, a ja nieszczęsny tęsknię okropnie". Gdy dorasta, a koledzy już przypominają mężczyzn, on wciąż wygląda jak dziecko. Lubi się bawić ze swoją kuzynką Alą, ale gdy i ona zaczyna przewyższać go wzrostem, czuje się niepewnie. Zaczyna brać zastrzyki z hormonów, by wyleczyć się z kompleksów i przyśpieszyć dojrzewanie. To początek jego skłonności do nadużywania leków. Niektórzy twierdzą, że przez całe dorosłe życie cierpiał na hipochondrię – nawet jeśli nie jest to prawda, lubił medykamenty. Gdy ktoś przy nim chorował i brał zapisane przez lekarza proszki, zazwyczaj chciał się częstować. W końcu staje się mistrzem w symulowaniu chorób, co pozwala mu opuszczać coraz więcej dni w szkole. W kultowej książce "Piękni dwudziestoletni" wspomina, że w szkole był prześladowany, że musiał nosić ośle uszy z papieru, przeznaczone dla najgorszych w klasie, a z roku na rok prześlizgiwał się głównie dzięki umiejętności pisania wypracowań. Podobno dał sobie wyciąć wyrostek, byle tylko nie wracać do nauki. Zresztą licea zmieniał tak często, że żadnego nie skończył, a z ostatniego został wyrzucony za "wywieranie demoralizującego wpływu na kolegów".

    Syn swojej matki

    Urodził się 14 stycznia 1934 roku w Warszawie jako jedyny syn prawnika Macieja Hłaski i urzędniczki Marii z domu Rosiak. Po dwóch latach rodzice rozwiedli się, a ojciec założył nową rodzinę, dwa lata później zmarł na chorobę nerek. Marek zostaje z mamą i jej nowym partnerem Kazimierzem Gryczkiewiczem. Dużo starszy od niej urzędnik przezywany jest przez pisarza "Massa". "Mówił, że jego ojczym jest dla niej bardzo dobry, że traktuje ją jak świętą. Mnie bardzo się to podobało. Ale Markowi nie. Był zazdrosny. Chciał mieć matkę tylko dla siebie" – wspominała Sonja Ziemann, późniejsza żona Marka.

    Andrzej Czyżewski, krewny i biograf artysty, w jednym z wywiadów mówił, że matka "nie broniła syna przed ojczymem, który miał niezdrowe zapędy wychowawcze i bardzo źle Marka traktował. Pisał do niego, że jest szmatą i chuliganem, co musiało zostawić ślady". Wielu twierdzi, że syn przypominał Marii jej zmarłego męża, do którego czuła potworną niechęć.

    "Kochana Mamo! U Babci nie będę, bo jestem tam więcej niż niepotrzebny. Massa złamał mi życie i przez niego jest taka sytuacja" – pisał 14-letni Hłasko. "Z domu nie ukradłem nic. Pieniędzy nic nie mam, ale dam sobie radę. Kocham ciebie tak samo jak kochałem, tak mi przykro, że wolisz obcego człowieka niż mnie. Nie dziw się, że uciekłem, lecz powiedział, że mnie zabije. Natomiast ja zabiję go z przyjemnością, gdy tylko zdobędę broń". ("Listy" Marek Hłasko, Andrzej Czyżewski).

    W książce "Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski" Czyżewski nazywa relację syna z matką obustronnie zaborczą. Maria kocha syna, ale nie potrafi z nim wytrzymać, dlatego w końcu wysyła go do internatu. Do samego końca pozostaną w kontakcie, Marek będzie zawsze tytułował listy do niej zwrotem: "kochana mamo".

    W tej pierwotnej relacji można dopatrywać się jego ambiwalencji w traktowaniu życia, nieumiejętności znalezienia swojego miejsca, które wyraził zdaniem: "Świat dzieli się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do wytrzymania". Ojczym okazał się nie do wytrzymania, a z matką momentami żyć nie umiał.

    Obiekt westchnień

    "Na wniosek kuratora posłano mnie do poradni psychotechnicznej, czy coś w tym rodzaju" – pisał w "Pięknych dwudziestoletnich". "Kazano mi układać jakieś klocki, kazano mi do jakichś idiotycznych tekstów wpisywać brakujące słowa, zadawano mi szokujące pytania dotyczące moich rodziców i krewnych; wreszcie kazano mi się rozebrać do naga i uznano za niezdolnego do nauki w szkole typu humanistycznego; posłano mnie do szkoły handlowej we Wrocławiu, wychodząc widocznie z założenia, że idioci niezbędni są w handlu". Ostatecznie i tej szkoły nie skończył. W wieku 16 lat zrobił kurs prawa jazdy i zaczął pracować jako kierowca ciężarówki m.in. w Bazie Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej. Dzięki znajomości ze Stefanem Łosiem, prezesem wrocławskiego Związku Literatów Polskich, Marek trafia do środowiska pisarzy.

    Pełnoletni Hłasko zmienia się w królewskiego łabędzia z baśni o brzydkim kaczątku. Włosy zaczesuje w hollywoodzki czub i smaruje mydłem, by zachować ich sprężystość. W kurtce stawia kołnierz, a zblazowaną minę ozdabia papierosem. Podoba się kobietom i mężczyznom. W świecie literackim staje się obiektem westchnień wielu, podobno samego Jarosława Iwaszkiewicza, a na pewno Stefana Łosia, u którego zatrzymuje się na noc po kłótniach w domu, pisarza Wilhelma Macha i Jerzego Andrzejewskiego. Zakochani zasypują go listami, ofiarują serce, lojalność i wyrażają pragnienie wspólnego życia. Do Andrzejewskiego w 1955 roku Hłasko pisze list: „Jerzy! Ja Ciebie bardzo kocham, wiem to może nawet lepiej teraz niż przedtem; teraz kiedy jestem daleko od Ciebie, sam tutaj. Ale nie o to chodzi. Jesteś człowiekiem, dla którego mogę zmienić wyznanie, religię, no nie wiem co, ale Jerzy – są przecież sprawy, o których nie ja decyduję (…). Bóg mi świadkiem, że robiłem jakieś nieśmiałe próby; robiłem je dla człowieka, który jest mi może droższy ponad wszystko, lecz cóż ja jestem winien, że mi to nie wychodzi".

    Dzięki znajomościom i talentowi dostaje stypendia. Zaczyna publikować w czasopismach i antologiach, a w 1955 roku rozpoczyna pracę w redakcji "Po prostu". W następnym roku debiutuje "Pierwszym krokiem w chmurach". W wieku 22 lat zostaje jednym z czołowych autorów Nowej Fali, dostaje mieszkanie w Warszawie, a nad trzema jego dziełami ("Ósmy dzień tygodnia", "Pętla" i "Baza ludzi umarłych") trwają prace ekranizacyjne. Dwa lata później, zaledwie w wieku 24 lat otrzymuje Nagrodę Literacką Wydawców. W tym czasie, właśnie w "Pętli", pisze: "Nie wiem, po co żyję, jeśli nie kocham nikogo".

    Budowanie legendy

    "Bardzo lubił wprowadzać ludzi w błąd i cieszył się, że mu wierzą" – opowiadał w wywiadzie Czyżewski. "Niech nie ośmielą się wydawać sądów o wódce ci, którym nie jest ona potrzebna. Jeśli ludzkość osiągnęła dotychczas cokolwiek trwałego w sensie ducha, to właśnie alkohol" – pisał Hłasko w "Umarli są wśród nas". Jednak zarówno jego żona, jak i bliscy nazywali go pijakiem, a nie alkoholikiem. "Alkoholik to człowiek, który nie może funkcjonować bez alkoholu, a Marek, kiedy pisał, obywał się bez picia. Potem następowało odreagowanie" – wyjaśnia Czyżewski. Sam Hłasko pisał, że – szczególnie pod koniec życia – siedział długimi miesiącami w samotności i pisał bez kropli alkoholu. Ale wystarczyło, by czasami wyszedł do knajpy, żeby powstawały plotki i legendy o jego piciu.

    "Te jego wyczyny, które demonstrował, były swego rodzaju panicznym ratunkiem przed własną słabością" – powiedział o pisarzu Gustaw Holoubek. Ową słabością mogła być wyrwa po ojcu, po nieobecnej matce, rozpaczliwa potrzeba czułości. Z każdą kobietą, z którą się przespał, zaraz chciał się żenić. Oświadczał się zresztą często. Ślub proponował również Agnieszce Osieckiej, która wspominała, że raczej grali w romans, miłość i nic między nimi nie było. Z pewnością był bardzo kochliwy. Miał słabość do starszych od siebie kobiet i tych, które go nie chciały. Pierwszą jego miłością była Wanda, koleżanka ze szkoły, a w końcu ta, która zgodziła się na małżeństwo, wyżej cytowana Sonja, niemiecka aktorka. Zdradzał ją z izraelską pięknością Esther Steinbach. Pozostał jednak wierny pisaniu, swojej wielkiej miłości. "Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie" – czytamy w biograficznych "Pięknych dwudziestoletnich".

    Gdy w 1958 roku wyjechał na stypendium do Paryża, rozpoczął się dla niego czas migracji. Berlin Zachodni, Los Angeles, Izrael… Znaleziono go martwego 14 czerwca 1969 roku w Wiesbaden. Bliscy wykluczają tezę o samobójstwie, za oficjalną przyczynę zgonu podano przedawkowanie leków połączone z alkoholem. Miał 35 lat.Prochy pisarza sprowadzono do Polski w 1975 roku. Być może myślał o sobie, gdy w "Następnym do raju" napisał: "Wielkie, silne zwierzęta umierają w samotności i milczeniu. Odchodzą w pustkę i nie skarżą się nikomu. Tylko człowiek szczeka wspomnieniami".


    poniedziałek, 28 grudnia 2015

    Polscy dziennikarze porwani przez Al-Kaidę wrócili do kraju. "Wyszliśmy z tego, dzięki braciom Czeczenom"


    Dominik Tomaszczuk
     27.12.2015 20:14
    A A A
    Marcin Mamoń, jeden z dziennikarzy zatrzymanych przez Al-Kaidę. W niedzielę wrócił do Polski wraz z Tomaszem Głowackim. Na zdjęciu - na gali Dziennikarzy Małopolski w 2013 roku

    Marcin Mamoń, jeden z dziennikarzy zatrzymanych przez Al-Kaidę. W niedzielę wrócił do Polski wraz z Tomaszem Głowackim. Na zdjęciu - na gali Dziennikarzy Małopolski w 2013 roku (Jakub Ociepa/AG)

    Dziennikarz Marcin Mamoń oraz fotograf i operator Tomasz Głowacki - porwani w listopadzie przez syryjską Al-Kaidę - wrócili do Polski. W niedzielę wylądowali na Lotnisku Chopina w Warszawie. - Jesteśmy tu dzięki braciom Czeczenom - powiedział nam Marcin Mamoń.
    Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
    Marcin Mamoń i Tomasz Głowacki do Polski wrócili samolotem rejsowym ze Stambułu. W Warszawie wylądowali w niedzielę o godzinie 19. Dziennikarze planowali na lotnisku spotkanie z mediami, podczas którego mieli opowiedzieć o szczegółach swojego porwania i uwolnienia. Do spotkania jednak nie doszło - dziennikarze opuścili lotnisko w asyście służb.

    Kilka godzin później udało nam się skontaktować z Marcinem Mamoniem. - Byłem tam już nie pierwszy raz, ale tym razem poznałem ten konflikt z poziomu piwnicy. To przeżycie traumatyczne, ale też niezwykłe. Bardzo prawdziwe w sensie tego, co widziałem i czego się dowiedziałem - powiedział.

    - Wyszliśmy z tego, mówiąc wprost, dzięki naszym braciom Czeczenom, ludziom z polskiego rządu, którzy zrobili w tej sprawie bardzo wiele i dzięki mojej żonie, która wiedziała, co w tej sytuacji robić. Jestem im bardzo wdzięczny - podkreślił Mamoń.

    Dziennikarze pracowali nad filmem o Państwie Islamskim 

    Marcin Mamoń - reporter i filmowiec - oraz Tomasz Głowacki - fotograf i operator kamery - zostali porwani przez syryjską Al-Kaidę w listopadzie. Przez sześć tygodni byli przetrzymywani w syryjskich więzieniach. Informacja o ich porwaniu nie została przekazana mediom ze względu na ich bezpieczeństwo. Dziennikarzy uwolniono 24 grudnia. Do Polski przylecieli z Turcji, w której - z powodu nielegalnego przekroczenia granicy po ucieczce z Syrii - także trafili do aresztu.

    Na terenie Syrii Mamoń i Głowacki zamierzali zrealizować zdjęcia do niezależnego filmu o Państwie Islamskim, jednak po przekroczeniu granicy z Turcją zniknęli i nie dotarli do umówionego miejsca.


    Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,19399336,polscy-dziennikarze-porwani-przez-al-kaide-wrocili-do-kraju.html#ixzz3vZElUxJl