niedziela, 8 czerwca 2008

Historyczne zwycięstwo Roberta Kubicy

Mikołaj Sokół 09-06-2008, ostatnia aktualizacja 09-06-2008 05:18

Rok po pamiętnym wypadku w Montrealu Robert Kubica odniósł na kanadyjskim torze pierwsze zwycięstwo w Formule 1. Drugi był jego kolega z BMW Sauber Nick Heidfeld. Polak po siedmiu wyścigach prowadzi w klasyfikacji mistrzostw świata

Zawody na prowadzącym parkowymi alejkami torze na wyspie Notre Dame zawsze obfitują w dramatyczne wydarzenia.

Nie inaczej było w tym roku – największą sensację zgotował wicemistrz świata Lewis Hamilton, który po banalnym błędzie w alei serwisowej wyeliminował z wyścigu siebie oraz innego pretendenta do zwycięstwa, Kimiego Raikkonena z Ferrari.Kolizję w alei serwisowej perfekcyjnie wykorzystał Kubica. Polak po starcie utrzymał drugą pozycję, za plecami szybko oddalającego się Hamiltona. Kiedy po kilkunastu okrążeniach Adrian Sutil uszkodził swój samochód o bariery i na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa, cała czołówka zjechała do boksu na tankowanie. W takiej sytuacji na końcu alei serwisowej sędziowie zapalają czerwone światło i powrót na tor możliwy jest dopiero wtedy, gdy ostatni kierowca jadący w rządku za samochodem bezpieczeństwa minie wyjazd z boksów.

Raikkonen i Kubica wyjechali bok w bok ze swoich stanowisk i po dojechaniu do sygnalizatora posłusznie zatrzymali swoje bolidy, czekając na zielony sygnał. Hamilton, który dłużej stał na stanowisku serwisowym i stracił przez to dwie pozycje, zagapił się i próbując w ostatniej chwili wyhamować swój samochód, wpadł w poślizg i uderzył w tył Ferrari Raikkonena.

Opanowany zazwyczaj Fin po wyjściu z kokpitu pokazał Anglikowi palcem sygnalizator, którego kierowca McLarena nie zauważył. – Widziałem, jak przede mną dwaj kierowcy jadą bok w bok pasem serwisowym – opowiadał później Hamilton. – Nagle oni się zatrzymali i kiedy dostrzegłem czerwone światło, było już za późno. Przepraszam Kimiego, jeśli popsułem mu wyścig, ale takie rzeczy się zdarzają.

Przeprosiny nie wystarczyły natomiast sędziom – przed kolejnym wyścigiem, rozgrywanym za dwa tygodnie na francuskim torze Magny-Cours, Hamilton zostanie przesunięty o 10 miejsc do tyłu na starcie. Taką samą karę otrzymał Nico Rosberg, który także się zagapił i trącił przednim skrzydłem samochód Hamiltona.

– Dziękuję Lewisowi, że wjechał w Kimiego a nie we mnie – żartował później Kubica, który nagle znalazł się w sytuacji pozwalającej mu walczyć o pierwsze w karierze zwycięstwo. Był tylko jeden problem – siedmiu kierowców, którzy nie zjechali podczas neutralizacji do boksów i planowali strategię tylko jednego tankowania.

Polak jechał za Sebastianem Vettelem, a z przodu tymczasem uciekał Nick Heidfeld. Stratedzy BMW Sauber zmienili mu taktykę i kiedy na 28. okrążeniu biało-granatowy bolid Niemca zjechał do boksu, czas postoju trwającego ponad 12 sekund jasno wskazywał na przyjęcie strategii jednego tankowania.

Niemiec wrócił na tor tuż przed Kubicą i aby zachować szansę na zwycięstwo, Polak musiał nie tylko wyprzedzić kolegę z zespołu, ale także uzyskać nad nim ponad 20 sekund przewagi w ciągu zaledwie kilkunastu okrążeń.

Pierwsze zadanie zostało wykonane błyskawicznie – już na 30. okrążeniu Kubica zaatakował na dohamowaniu po prostej startowej i bez problemu znalazł się przed Heidfeldem. Zyskiwał po 2 sekundy przewagi na okrążeniu, ale szybko dogonił kolejnego zawodnika jadącego na jedno tankowanie.

42 punkty ma Robert Kubica w klasyfikacji mistrzostw świata kierowców. Wyprzedza Lewisa Hamiltona i Felipe Massę – po 38 pkt

Timo Glock powstrzymywał Polaka przez kilka okrążeń i kiedy w końcu Toyota Niemca zniknęła w alei serwisowej, Kubica miał tylko 10 sekund przewagi nad Heidfeldem. – Masz dziesięć okrążeń i musisz cisnąć – powiedział Polakowi przez radio jego inżynier wyścigowy Antonio Cuquerella. – Przyjąłem – krótko odpowiedział Kubica i zabrał się do roboty. Osiem okrążeń później, kiedy zjeżdżał na swoje drugie tankowanie, miał już ponad 25 sekund przewagi nad kolegą z zespołu. Bez problemu utrzymał prowadzenie i pozostało już tylko wykonać kolejne polecenie Cuquerelli: – Spokojnie dowieź to do mety – usłyszał Polak kilkanaście okrążeń przed metą.

I udało się – wyścig pełen niespodzianek ostatecznie był szczęśliwy dla Kubicy. Plan szefa BMW Sauber, doktora Mario Theissena, został wykonany – jego ekipa wygrała swój pierwszy wyścig w krótkiej historii startów jako zespół fabryczny.

Nad parkiem na wyspie Notre Dame rozległy się dźwięki Mazurka Dąbrowskiego, a zmęczony i szczęśliwy Kubica nie szczędził bąbelkowego prysznica z szampana ani swojemu szefowi, ani drugiemu na mecie Heidfeldowi.

Skład na podium uzupełnił doświadczony David Coulthard – dla 37-letniego Szkota były to pierwsze punkty w tym sezonie, podobnie jak dla czwartego na mecie Niemca Timo Glocka.

W pierwszej ósemce finiszowało aż sześciu kierowców, którzy obrali taktykę jednego tankowania – wczoraj wyraźnie lepszą od strategii dwóch wizyt w boksie.

Kubica pokazał jednak, że potrafi walczyć – w kluczowej fazie wyścigu wycisnął z samochodu wszystko, co się dało. W nagrodę mógł na podium otworzyć zwycięskiego szampana i przynajmniej przez dwa tygodnie będzie się cieszył czteropunktowym prowadzeniem w mistrzostwach świata Formuły 1.

Grand Prix Kanady

1. R. Kubica (Polska, BMW Sauber) 1: 36.24,447

2. N. Heidfeld (Niemcy, BMW Sauber) strata 16,4

3. D. Coulthard (Wielka Brytania, Red Bull-Renault) 23,3

4. T. Glock (Niemcy, Toyota) 42,6;

5. F. Massa (Brazylia, Ferrari) 43,9;

6. J. Trulli (Włochy, Toyota) 47,7;

7. R. Barrichello (Brazylia, Honda) 53,5;

8. S. Vettel (Niemcy, STR-Ferrari) 54,1;

9. H. Kovalainen (Finlandia, McLaren-Mercedes) 54,4;

10. N. Rosberg (Niemcy, Willliams-Toyota) 57,7

Klasyfikacja MŚ kierowców

1. R. Kubica 42; 2. L. Hamilton (W. Brytania, McLaren-Mercedes) 38; 3. F. Massa 38; 4. K. Raikkonen (Finlandia, Ferrari) 35; 5. N. Heidfeld 28; 6. H. Kovalainen; 7. M. Webber (Australia, Red Bull-Renault); 8. J. Trulli 12; 9. F. Alonso (Hiszpania, Renault) 9; 10. N. Rosberg 8.

Klasyfikacja konstruktorów

1. Ferrari 73; 2. BMW Sauber 70; 3. McLaren-Mercedes 53; 4. Red Bull-Renault 21; 5. Toyota 17; 6. Williams-Toyota 15; 7. Renault 9; 8. Honda 8; 9. STR-Ferrari 7; 10. Force India-Ferrari 0.

Następny wyścig: Grand Prix Francji – 22 czerwca.

Powiedzieli

Nick Heidfeld, kierowca BMW Sauber

Gratuluję Robertowi zwycięstwa w tym wyścigu. Solidnie na nie zapracował. Słabo wystartowałem i wyprzedził mnie Rubens Barrichello. Gdy udało mi się go minąć, mogłem jechać z moją normalną prędkością. Od tego momentu mój bolid był jednym z najszybszych w stawce. Gdy większość kierowców zjechała na tankowanie, ja zostałem na torze. Zdecydowaliśmy się na ryzykowną strategię jednego tankowania. Musiałem od razu zmienić opony na miękkie. Udało się jednak utrzymać przed Fernando Alonso. Kiedy po swoim drugim tankowaniu Robert wyjechał na tor przede mną, pozostało mi bronienie drugiej pozycji. Startowałem z ósmego miejsca, a skończyłem na podium. To wspaniały wynik.

Mario Theissen, szef zespołu BMW Sauber

To fantastyczne! Jestem oszołomiony tym wynikiem. Trudno mi znaleźć w tej chwili odpowiednie słowa. Dzisiaj po prostu wszystko nam wychodziło. Mieliśmy nadzieję na kolejne podium tu, w Montrealu, ale w najśmielszych snach nie marzyliśmy o podwójnym zwycięstwie naszego zespołu. Gratuluję obu naszym kierowcom: Robertowi i Nickowi. Na uznanie zasłużył zresztą cały zespół. Także ci, którzy pracują w naszej siedzibie w Hinwil. Dziś wykonaliśmy ogromny krok do przodu. Robert i Nick pojechali bezbłędnie i to zadecydowało o tym, że strategia, którą opracowaliśmy na ten wyścig, się opłaciła. Mamy dziś wielkie powody do świętowania.

David Coulthard, kierowca Red Bull-Renault

To moje 62. podium w karierze, a jestem tak samo zachwycony jak wtedy, gdy po raz pierwszy byłem tutaj w czołowej trójce w 1994 roku. W Kanadzie zdobyłem swoje pierwsze punkty w karierze. Teraz mogę powiedzieć, że to wspaniałe uczucie obserwować młodszych kolegów odnoszących swoje pierwsze zwycięstwa. Bardzo się cieszę z sukcesu Roberta i BMW. Myślę, że w pełni na to zasłużyli. Gratuluję im. To mój czwarty sezon w Red Bull. Rozpoczęliśmy swoją przygodę cztery lata temu i chcemy, by nasz zespół był coraz lepszy. Myślę, że tak jak BMW jesteśmy na dobrej drodze. Możemy być dumni z naszych osiągnięć.

Źródło : Rzeczpospolita

GP Kanady: Niesamowity triumf! Robert Kubica zwycięża i jest liderem mistrzostw świata!

Łukasz Cegliński
2008-06-08, ostatnia aktualizacja 2008-06-08 22:34
Zobacz powiększenie
Robert Kubica na podium w Montrealu
Fot. JIM YOUNG REUTERS

Robert Kubica zwycięzcą Grand Prix Kanady i liderem mistrzostw świata! Niesamowity wyścig w Montrealu kończył Mazurek Dąbrowskiego. Hamilton - sprawca niezwykłego wypadku został - ukarany cofnięciem o 10 miejsc w kolejnym wyścigu

Zobacz powiekszenie
Fot. CHRISTINNE MUSCHI REUTERS
Tuż po przejechaniu linii mety
Zobacz powiekszenie
Fot. CHRIS WATTIE REUTERS
Robert Kubica cieszy się ze zwycięstwa
Kubica pierwszy i polał się szampan!

To największy sukces polskiego sportu w tym roku. Historyczna wygrana Kubicy nie jest niespodziewana, ona wisiała w powietrzu, bo w tym sezonie Polak miał już znakomite Grand Prix - wygrywał kwalifikacje, stawał na podium, jeździł bezbłędnie. Ale zawsze czegoś mu brakowało - można to nazwać szczęściem, można zbiegiem okoliczności, można darem od niebios.

W niedzielę w Kanadzie wreszcie było inaczej. Kubica jak zwykle był szybki i znów bezbłędny. Wygrał swój pierwszy wyścig w karierze i wskoczył na inny poziom. Nie jest już tylko młodym, zdolnym kierowcą, który potrafi jeździć szybko. Jest kandydatem do zdobycia mistrzostwa świata! Po siedmiu wyścigach tego sezonu ma 42 punkty - więcej niż mistrzowie świata Kimi Raikkonen i Fernando Alonso. Więcej niż cudowne dziecko Formuły 1 Lewis Hamilton.

Kraksa w pit lane na czerwonym świetle...

Ten ostatni to największy przegrany Grand Prix Kanady - rok temu wygrał w Montrealu kwalifikacje, potem, po raz pierwszy w karierze, wyścig. Teraz w sobotę był znów najszybszy, wyprzedził Kubicę w kwalifikacjach o 0,6 sekundy. W niedzielę wystartował dobrze, obronił pierwszą pozycję i pewnie powiększał przewagę nad Polakiem. Na 17. okrążeniu był już siedem sekund przed Kubicą.

I wtedy się zaczęło! Najpierw niewinnie - od zepsutego bolidu Adriana Sutila. Na tor wjechał samochód bezpieczeństwa, aby porządkowi mogli spokojnie usunąć z pobocza samochód Force India. Neutralizacja zredukowała wszelkie różnice, a kiedy wszyscy kierowcy ustawili się w uporządkowanej kolejce, zezwolono im na zjazd do alei serwisowej na tankowanie. I jak po sznurku zjechała do boksów pierwsza piątka.

Kimi Raikkonen i Kubica opuścili swoje miejsca przed garażami niemal równocześnie i do wyjazdu na tor ustawili się tuż obok siebie. Czekali na zielone światło. A Hamilton popełnił błąd ogromny, wręcz niewybaczalny dla zawodnika aspirującego do mistrzostwa. Brytyjczyk, wicemistrz świata, po prostu wjechał w bolid Raikkonena niszcząc i ferrari rywala, i swojego mclarena. Nie zauważył czerwonego światła? Nie wyhamował? Nie zdążył skręcić i ustawić się obok rywali? - Za późno zobaczyłem czerwone światło i nie zdążyłem się zatrzymać. Przepraszam Kimiego, zepsułem mu wyścig - powiedział potem Hamilton. Został ukarany cofnięciem o 10 miejsc w kolejnym GP Francji. Co oznacza, że nawet jak wygra kwalifikacje, to wystartuje z piątej linii.

A Kubica spokojnie poczekał na zielone światło i pomknął dalej

Wicemistrz świata jednym manewrem wyeliminował mistrza świata i Polak wydawał się mieć prostą drogę po zwycięstwo - był jedynym kierowcą z czołówki, który miał za sobą tankowanie. Ale nagle wyszło na jaw, że wielu zawodników obrało strategię tylko jednego postoju. Zaczęła się walka z czasem. I z Nickiem Heidfeldem.

Szybko okazało się, że Polak o zwycięstwo będzie walczył właśnie z Niemcem, swoim kolegą z BMW Sauber. Heidfeld zjechał na swój jedyny postój na 28. okrążeniu - zmienił opony, tankował długo, ale wrócił na tor minimalnie przed Kubicą. Bolid Niemca był jednak tak ciężki, że Polak wyprzedził go dość łatwo.

Ale to wciąż Heidfeld miał w ręku wszystkie atuty. Przed Kubicą było aż ośmiu kierowców - maruderów w wolniejszych samochodach, którzy też jechali na jedno tankowanie. Oni nie pozwalali Polakowi na szybką jazdę, na zwiększanie przewagi nad Heidfeldem. Ale kiedy na 41. okrążeniu przed Kubicą zrobiło się pusto, Polak przyspieszył.

I to jak! Przewaga nad Heidfeldem rosła w mgnieniu oka. 12, 15, 20 sekund. 23 sekundy. Wystarczy czy nie wystarczy? Kubica musiał mieć zapas wystarczający na zjechanie na postój - rutynową zmianę opon i krótkie tankowanie. I ono rzeczywiście było krótkie! Postój trwał zaledwie 7,5 sekundy, Kubica ruszył sprawnie... Zdąży wyjechać przed Heidfeldem czy nie? Niemiec grzał po prostej start-meta, ale nie dał rady. Kubica wrócił na pierwszej pozycji!

Heidfeld nie miał szans nawet na nawiązanie walki z Polakiem, ale dojechał na drugim miejscu. BMW Sauber nie dość, że wygrało swój pierwszy wyścig w historii, to jeszcze od razu osiągnęło dublet. 18 punktów z tego Grand Prix dało im awans na drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Ferrari ma tylko o trzy punkty więcej.

Lider mistrzostw świata

Kubica już ma więcej punktów niż w całym poprzednim sezonie, kiedy w 17 wyścigach uzbierał ich 39. Polak po nieudanym roku 2007 teraz pokazuje wielką klasę. Wrócił w wielkim stylu nie tylko jeśli chodzi o mistrzostwa, ale także jeśli mowa o Montrealu. Przecież niemal dokładnie rok temu Kubica makabrycznie rozbił się tam o betonową ścianę. Tylko wielcy sportowcy potrafią zrobić takie come back.

Po wyścigu Kubica promieniał. Uniesione w górę ręce, szeroki uśmiech, uściski z szefem zespołu Mario Theissenem, poklepywanie się po plecach z Heidfeldem - wszystkie gesty i zachowania spoconego i zmęczonego, ale szczęśliwego Polaka obok ogromnej radości pokazywały także wielkie zadowolenie z siebie. Szampana nie spróbował, Kubica nie lubi alkoholu. Ale jeśli będzie jeździł tak szybko, to może się przekona do tego zwycięskiego trunku.

Okazji mu nie zabraknie.

Kubica triumfuje: Okrążenie po okrążeniu

Gorzki sukces Roberta Kubicy

Formuła 1 - klasyfikacja generalna MŚ kierowców

Lp.ZawodnikPunkty
1Robert Kubica42
2Lewis Hamilton38
2Felipe Massa38
4Kimi Raikkonen35
5Nick Heidfeld28
6Mark Webber15
6Heikki Kovalainen15
8Jarno Trulli12
9Fernando Alonso9
10Nico Rosberg8
11Kazuki Nakajima7
12David Coulthard6
13Rubens Barrichello5
13Timo Glock5
13Sebastian Vettel5
16Jenson Button3
17Sebastien Bourdais2
18Nelson Piquet Jr0
18Giancarlo Fisichella0
18Takuma Sato0
18Adrian Sutil0
18Anthony Davidson0

Formuła 1 - klasyfikacja generalna MŚ konstruktorów

Lp.DrużynaPunkty
1Ferrari73
2McLaren-Mercedes53
3BMW Sauber70
4Red Bull-Renault21
5Toyota17
6Williams-Toyota15
7Renault9
8Honda8
9Toro Rosso7
10Force India0
10Super Aguri - Honda0

sobota, 7 czerwca 2008

Historycy na froncie

Igor Janke 06-06-2008, ostatnia aktualizacja 07-06-2008 01:05

Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz usłyszeli o sobie już prawie wszystko. I choć są bliscy doprowadzenia do końca swojego projektu, na ich twarzach nie widać triumfu

autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa

„Chciałem pana poinformować, że będziemy zmuszeni napisać o ubeckiej przeszłości pańskiego dziadka”. Kilka dni temu zadzwonił do mnie dziennikarz „Wyborczej” i przekazał mi taki mniej więcej komunikat – opowiada Sławomir Cenckiewicz.

Do Stanisława Janeckiego, redaktora naczelnego „Wprost”, dzwonił polityk PO, przekonując go, by nie publikował tekstów Cenckiewicza i Gontarczyka, bo to „oszołomy i szkodnicy” a jeden z nich jest wnukiem stalinowca. „Pańska książka powstaje w tajemniczych i niejasnych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że ta praca jest sprzeczna z polską racją stanu” – usłyszał Piotr Gontarczyk przez telefon od bardzo wysokiego urzędnika IPN.

W listopadzie ubiegłego roku, będąc jeszcze kandydatem na premiera, Donald Tusk powiedział: „Ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni”. Od tego momentu wokół książki i ich autorów zaczęło się robić naprawdę gorąco.

„Zrobię wszystko, byś nie wydał tej książki. Zlikwidowałeś już jedną trzyliterową instytucję, nie pozwolę, byś to samo zrobił z inną, też na trzy litery!” – według relacji Cenckiewicza tak rozmawiał z nim jeden ze znanych historyków. Te trzyliterowe instytucje to WSI i IPN. Cenckiewicz był szefem komisji likwidacyjnej WSI.

– Do mnie i do Sławka przychodziło wielu historyków, przekonując, żeby nie pisać tej książki. Docierały do nas informacje, że są tacy, którzy chodzą w tej sprawie do polityków – opowiada Gontarczyk.

W IPN zapanowała psychoza. W ciągu ostatniego roku pracy autorzy byli nieustannie nękani. „Czy na pewno chcecie poświęcić tę instytucję dla jednej, może i potrzebnej książki? ”. „Czy ta jedna książka warta jest 150 innych, które przez nią mogą się nie ukazać?”. „Warto, aby tak książka się ukazała, ale to może nas wszystkich kosztować istnienie Instytutu”. „Czy wyście się zastanowili co robicie? Czy przekalkulowaliście koszty waszej decyzji” – takie pytania zadawano im nieustannie.

Im bardziej rozchodziły się wieści o rychłym zakończeniu prac, tym reakcje były coraz bardziej gwałtowne.

Awantura czy coś więcej?

Żona Piotra Gontarczyka została w niejasny sposób pozbawiona poświadczenia prawa dostępu do informacji niejawnych i straciła pracę w Służbie Kontrywiadu Wojskowego. Powód zwolnienia? Naruszanie procedur. Jakich procedur? To jest objęte tajemnicą państwową. Również dla zwolnionej.

Samochód Cenckiewicza na środku parkingu w Gdańsku został wysmarowany jakąś trudno zmywalną substancją przypominającą błoto. Grupa polityków, artystów i pisarzy napisała słynny list otwarty, w którym napisano, że Gontarczyk z Cenckiewiczem zajmują się „niszczeniem pamięci”, „gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne”. Nazwano ich „policjantami pamięci”.

Trzeba jednak przyznać, że tym razem od autorów listu wyraźnie zdystansował się Donald Tusk, który stwierdził, że na pewno nie będzie komentować książki przed jej ukazaniem się. – Bardzo doceniamy tę wypowiedź premiera – mówi Piotr Gontarczyk. – W Platformie jest sporo osób, które wypowiadają się bardzo rozsądnie na ten temat, jak Andrzej Czuma czy Jarosław Gowin. Jesteśmy im wdzięczni.

Niemniej w IPN nikt nie jest pewien, co się stanie. Mówi się, że są trzy możliwe wersje zdarzeń po opublikowaniu książki. Pierwsza, najbardziej łagodna – wielka awantura i nic więcej. Druga – obcięcie budżetu IPN na przyszły rok. Trzecia – zmiana ustawy o IPN i drastyczne odchudzenie albo likwidacja tej instytucji.

– Trudno jest żyć ze świadomością, że przez moją pracę może dojść na przykład do likwidacji IPN – mówi Gontarczyk. A o takiej możliwości mówiono im wprost wiele razy. – Ostatni rok to jeden wielki stres. Nieustanne ataki, obelgi, wyśmiewanie naszych kompetencji – mówi Piotr Gontarczyk.

Losy tych dwóch historyków piszących książkę o relacjach między SB a Lechem Wałęsą, są niemal żywcem wzięte z ostatniej powieści Bronisława Wildsteina „Dolina Nicości”. Powieść opowiada historię zmasowanego ataku na dziennikarza i redaktora gazety, którzy odważyli się opublikować materiały świadczące o tym, że jeden z wielkich intelektualistów i działaczy społecznych był donosicielem. Obaj stali się przedmiotem brutalnych ataków wszystkich możliwych mediów, polityków i tzw. autorytetów. Publicznie ich poniewierano w najbardziej niewybredny sposób.

Podobnie Gontarczyk i Cenckiewicz usłyszeli o sobie już prawie wszystko. I choć są bliscy doprowadzenia do końca swojego projektu, na ich twarzach nie widać triumfu.

Napisz to sam

Czy mogli wybrać inną drogę? Pewnie nie, bo pasjonują ich archiwa specsłużb. A tam znajdują to, co znajdują.

Andrzej Paczkowski: – Są bardzo dobrymi analitykami akt. Umieją analizować szczegóły. Świetnie znają się nie tylko na dokumentach SB, ale znają procedury związane z ich powstawaniem, co jest wiedzą tajemną i unikalną. Dobrze to rozgryźli i dobrze się w tym poruszają, co daje im przewagę nad innymi historykami. Ale też trochę ich oskarżam o hołdowanie spiskowym teoriom. Nie wiem, czy to wynika z tego, że mają taką wizję świata, czy też, zajmując się tymi dokumentami, trochę nimi przesiąkli i nie widzą całej perspektywy.

– Mój dramat zaczął się od momentu, kiedy pierwszy raz trafiłem na dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy – wspomina Sławomir Cenckiewicz. Znalazł je doktor Janusz Marszalec, ówczesny przełożony Cenckiewicza. – Ja zrobiłem kwerendę i trafiłem na kolejne dokumenty. Zaproponowałem mu, żebyśmy razem napisali artykuł. Miał strach w oczach. Powiedział: Napisz sam. On nie chciał mieć z tym nic wspólnego – wspomina. Z Marszalcem nie udało mi się porozmawiać. Nie zareagował na prośbę o kontakt.

Cenckiewicz: – Fragmenty tekstu, które potem umieściłem w książce „Oczami bezpieki” wysłałem znajomym historykom z Warszawy. Poradzili mi, żebym to usunął. Po co ci to? – pytali. „Będziesz skończony, jak o tym napiszesz. Zostaniesz ogłoszony Macierewiczem historii i to będzie koniec twojej kariery” – usłyszałem.

– Uważałem inaczej. Napisałem. Może nieudolnie, zbyt delikatnie i niejasno, ale zrobiłem to wówczas jak umiałem najlepiej – wspomina.Kiedy książka się ukazała, zaczęła się pierwsza kanonada. Najpierw zaatakował go bardzo ostro Aleksander Hall. Zarzucił autorowi, że „absolutyzuje źródła wytworzone przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa i spogląda na świat oczami bezpieki”, „ulega bezpieczniackiej optyce”, „pozwala sobie także na snucie niczym niepopartych hipotez, które kompromitują badacza specjalizującego się przecież w badaniu archiwów bezpieki”.

Antoni Dudek: – Aleksander Hall bardzo mocno zaatakował, nie znając jeszcze zawartości materiałów na temat swojej dawnej bliskiej znajomej Matyldy Sobieraj, na których opierał się autor. Cenckiewicz bardzo się starał, by nie naruszyć prywatności Halla. Moim zdaniem w tej pracy dochował standardów. Ciekaw jestem, czy dziś Hall podtrzymałby swoje ostre zarzuty – zastanawia się Dudek. Podtrzymuje. Nie chce jednak rozmawiać dziś o obu historykach. – Co miałem do napisania, wtedy napisałem. Zdania nie zmieniam – ucina.

Na tekst Halla powoływało się bardzo wielu niechętnych Cenckiewiczowi dziennikarzy. Cenckiewicz odpowiedział Hallowi w sposób precyzyjny i wyważony. Ale do tekstu Cenckiewicza nikt się nie odwołuje. Jacek Żakowski pisze dziś o „naukawych” pracach Gontarczyka i Cenckiewicza.

Pokrzywdzony w głosowaniu

Kiedy Lech Wałęsa czekał na przyznanie statusu pokrzywdzonego, Cenckiewicz napisał we „Wprost”, że informacje na temat „Bolka” można znaleźć w Archiwum Mitrochina. – Dostałem wtedy wiele mejli od kolegów. Wyrzucali mi, że piszę, nie czekając na werdykt Insytytutu. Zarzucali mi złą interpretację dokumentów. Ale kiedy te same archiwalia interpretowali w dowolny i skandaliczny sposób inni, w tym jeden z członków Kolegium IPN, to nikt nie protestował – broni się.

Wszystko to działo się w kontekście zbliżających się obchodów 25-lecia „Solidarności”. Ówczesnemu kierownictwu IPN zależało na tym, by jak najszybciej zamknąć kwestię przyznania statusu pokrzywdzonego dla Lecha Wałęsy. Leon Kieres, ówczesny prezes IPN, mówił w „Gazecie Wyborczej”, że Lech Wałęsa jest bohaterem narodowym i chce mu przyznać status pokrzywdzonego przed swoim odejściem „bez względu na wszystko”. Niedawno Edmund Krasowski, były szef gdańskiego IPN, opowiadał „Dziennikowi Bałtyckiemu”, że o statusie zadecydowano w tajnym głosowaniu.

Wynik był bardzo niejednoznaczny 4: 3. Cenckiewicz nie brał udziału w głosowaniu. Jak przyznał Krassowski, decyzję w tym trybie podjęto, mimo że kwerenda nie została zakończona i nie spłynęły jeszcze dokumenty z innych oddziałów Instytutu.

Cenckiewicz zaczął wtedy poważnie chorować. – Najgorsze było, kiedy mnie przekonywali: Sławek, uspokój się, zajmij się leczeniem, a do sprawy wrócimy potem, po obchodach rocznicy Sierpnia. Ale najbardziej zabolało mnie, kiedy leżąc w szpitalu, usłyszałem Jacka Żakowskiego, który podważał to, czy powinienem mieć doktorat. I nie słyszałem żadnego protestu. Tylko Andrzej Paczkowski to obśmiał.

Dziś Żakowski podtrzymuje to, co mówił wtedy. – Pytam, jak to się dzieje, że ludzie posługujący się taką metodologią dostają doktoraty? – mówi.W sprawie doktoratu Cenckiewicza odpowiedź daje profesor Andrzej Paczkowski: – Pracą doktorską Cenckiewicza była biograficzna książka o Tadeuszu Katelbachu. To świetnie udokumentowana, napisana z wyczuciem potężna książka.

A w sprawie tytułu Gontarczyka wypowiada się profesor Paweł Wieczorkiewicz: – Jego praca doktorska dotycząca Polskiej Partii Robotniczej jest absolutnie pionierska i odkrywcza. Autor analizuje akta PPR i Armii Ludowej, do których historycy nie zaglądali albo robili to w sposób bardzo selektywny. Stworzył zupełnie nowy obraz w stosunku do linii obowiązującej w historiografii. Dokonuje rewizji ogólnie przyjętych poglądów w sposób przełomowy, ale bardzo trafny. To znakomita praca, jedna z najlepszych, jakie ukazały się w ostatnich latach w Polsce.

Drugie życie dokumentów

W 2005 roku kierownictwo IPN zabroniło Cenckiewiczowi publikowania jakichkolwiek materiałów na temat Wałęsy. Tekst gotowy do publikacji w kwartalniku „Arcana” został zatrzymany. Za tekst, w którym opisywał na podstawie dokumentów archiwalnych rozmowy Jacka Kuronia z SB, został powszechnie potępiony. Tomasz Wołek napisał o historykach z IPN: „Idą ławą jak wataha wilczków osaczająca kolejne, również bezbronne (bo nieżyjące) ofiary. Historyk Cenckiewicz poluje na Kuronia, ale nie pogardzi też świeżym łupem, Bujakiem i Hallem”.

Atmosfera wokół nich gęstniała coraz bardziej. – Z czasem coraz bardziej czułem, że jestem znienawidzony w biurze – wspomina Cenckiewicz. I wtedy zmieniła się władza. I choć Janusz Kurtyka mianował go kierownikiem referatu naukowego gdańskiego oddziału, na miejscu bojkotowano tę decyzję.

Wkrótce Cenckiewicz dostał zaskakującą propozycję. Zadzwonił do niego Antoni Macierewicz i powiedział mu, że wspólnie z prezydentem i premierem chcieli mu zaproponować stanowisko szefa komisji likwidacyjnej WSI.Kiedy jego praca w komisji się zakończyła, trafił do rady nadzorczej spółki Operator Logistyczny Paliw Płynnych. Historyk w biznesie? Wyglądało to na prezent od rządzącej partii. – To rzeczywiście wyglądało jak synekura, przyznaję. Być może popełniłem błąd. Z drugiej strony w czasie likwidacji WSI zajmowałem się bezpieczeństwem energetycznym, a w tej branży kręci się wiele ciemnych postaci, myślałem, że z moją wiedzą o służbach przydam się tam do czegoś – przyznaje dziś.

Szybko wrócił do IPN. Janusz Kurtyka zdymisjonował jego przeciwników. W lutym 2007 r. Cenckiewicz został naczelnikiem w gdańskim IPN. Rozpoczął pracę nad tomem dokumentów dotyczących Trójmiasta lat 70. Wśród nich miały się znaleźć donosy „Bolka”. Ale wkrótce pojawiło się sporo nowych dokumentów na temat tej sprawy. Dołączył Piotr Gontarczyk, i wtedy wystąpili o dokumenty dotyczące lat 90. I to one będą prawdopodobnie najciekawszą częścią ich książki. Andrzej Paczkowski: – Ciekawe jest to, że oni zajmują się drugim życiem dokumentów. One ożyły i mówią coś więcej niż tylko to, co w nich jest. To ciekawe. Z drugiej strony moim zdaniem lepiej, żeby skupili się tylko na latach 70., bo na temat tego, co się wówczas działo, mamy bogatą wiedzę. Lata 90. to dzisiaj jeszcze bardziej temat dla dziennikarzy śledczych niż dla historyka.

– Zacząłem robić kwerendę, by pomóc Sławkowi. Doszedłem, że jeden z dokumentów przez niego odnalezionych to fałszywka. Od tego czasu zaczęliśmy współpracować razem. Ale to Sławek ma 51 procent udziałów w tym przedsiębiorstwie – mówi Gontarczyk.

Cenckiewicz: – Piotr świetnie zna się na procedurach lustracyjnych. Bardzo chciałem, by ze mną pracował. Nasza wiedza i doświadczenia wzajemnie się uzupełniały.

– Sławek pracował na gdańskich zasobach archiwalnych. Ja pracowałem na pomocach ewidencyjnych w centrali bezpieki i aktach centrali. Udało mi się dotrzeć do wielu dokumentów, których on wcześniej nie znalazł. Czasem w moich dokumentach znajdowałem wskazówki, czego Sławek mógł szukać w Gdańsku – mówi Gontarczyk. On zawsze czytał akta, a moją specjalnością jest umiejętność poruszania się w pomocach ewidencyjnych, szukania śladów po jakiejś osobie.

Gontarczyk miał duże doświadczenie w przekopywaniu się przez esbeckie teczki. Zdobył je w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego Ryszarda Nizieńskiego, gdzie niegdyś pracował.

Fascynacja źródłem

Presja na to, by książka się nie ukazała, była bardzo widoczna. Ale była też inna, cicha presja, by powstała jak najszybciej. Czy nie mieli poczucia, że ich praca jest potrzebna braciom Kaczyńskim z powodów politycznych? – Niektórzy politycy chcieli, byśmy tę książkę skończyli przed wyborami – przyznaje Gontarczyk. – Ale myśmy na to nie szli. Mnie bieżąca polityka w ogóle nie interesowała. Jestem od niej jak najdalej. Poza tym materiał był tak obszerny, że się nie dało – mówi Gontarczyk.

Zarzucają im, że ślepo wierzą w teczki. – Tylko nigdzie nie przeczytałem żadnego konkretnego zarzutu. Wszystko, co o nas słyszę, to ogólniki. Wszędzie przyklejają nam łatki. Stygmatyzacja jest podstawowym sposobem walki z nami – mówi Gontarczyk.

Najpoważniejszy zarzut stawiany im jeszcze przed publikacją to brak próby kontaktu z bohaterem książki. – To całkowita nieprawda – mówi Gontarczyk. – Wysłałem do biura Lecha Wałęsy pismo z propozycją spotkania. Był to wczesną jesienią ubiegłego roku. Już po trzech godzinach do IPN wpłynęło pismo Wałęsy, w którym się domagał, aby jeśli powstanie publikacja na jego temat, uwzględnić w niej jego opinie, które załączył. Na propozycję spotkania nie odpowiedział. Na jego list z kolei odpisał prezes IPN Janusz Kurtyka.

Andrzej Friszke: – Gontarczyk ma na pewno umiejętność i pasję korzystania z archiwów. I to jest cenne. Z archiwów trzeba korzystać, ale jednocześnie trzeba mieć zdolność do wczuwania się w kontekst społeczny, w horyzont intelektualny i mentalny środowisk, które się opisuje. A Gontarczyk tego nie ma, co widać było w jego książce o PPR. Z kolei Cenckiewicz – dodaje Friszke – absolutyzuje archiwa. Te jedne konkretne archiwa, bo inne go nie interesują. Nie ma krytycznego podejścia do zgromadzonych tam materiałów. Za jego badaniami idzie silna motywacja ideologiczna, co niezwykle ogranicza jego zdolność do zrozumienia czasów i ludzi.

Antoni Dudek: – Mam o nich umiarkowanie pozytywne zdanie. Nie zgadzam się z nimi w wielu szczegółowych sprawach. Ale nie chciałbym też stanąć w jednym z szeregu z tymi, którzy odsądzają ich od czci i wiary. Przyznaję, że czasem prezentują poglądy skrajne. Po otwarciu archiwów IPN Cenckiewicz stwierdził, że całą historię opozycji trzeba napisać od nowa. To nieprawda. Nie mogę im natomiast zarzucić, że nie mają warsztatu historyka, bo to nieprawda. Zarzuca się im, że są zafascynowani dokumentami esbeckimi, i pewnie coś w tym jest, ale u historyka to częste zjawisko – fascynacja źródłem.

Boję się o Instytut

Szeroko pojęte środowisko „Gazety Wyborczej” stanęłoby na głowie, żeby ta książka się nie ukazała. Środowiska konserwatywne, choć nie wypowiadają się na temat książki, dopóki jej nie poznają, to zdecydowanie mówią, że prawdę musimy poznać, nawet jeśli jest bolesna. Co na to historycy?

Andrzej Friszke: – Badania historyczne muszą być prowadzone. Problem jest wtedy, kiedy noszą one piętno ideologiczno-politycznej konstrukcji, która za tą pracą stoi. A tak jest w tym przypadku. Właśnie podpisałem list do premiera i prezydenta w sprawie zorganizowania obchodów odzyskania przez Polskę wolności w 1989 roku. A teraz zamiast mieć obchody odzyskania wolności, będzie się toczyć wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić. I sami zrezygnujemy z wygrania rywalizacji o pamięć o tym, gdzie upadł komunizm. Wygrają Niemcy i legenda obalenia muru berlińskiego.

Antoni Dudek: Nie wiem, czy to dobrze, że oni akurat piszą tę książkę. Dla wielu stali się symbolem lustracji. Może są zbyt emocjonalni. Od razu spotkał ich atak. Szkoda. Ale raczej można mieć pretensje do historyków, że żaden z nich nie napisał porządnej biografii Wałęsy. Biję się też we własne piersi. A oni wykonali potężną pracę.

Paweł Wieczorkiewicz: – Uważam, że do opublikowania analitycznego wyboru tego rodzaju źródeł obaj autorzy są przygotowani jak może nikt inny w Polsce. Po pierwsze – z racji dogłębnej znajomości archiwów IPN, po drugie – z racji wypracowania specyficznych, krytycznych metod badawczych wobec materiałów źródłowych. Sądzę, że ta książka może być wydarzeniem w środowisku historycznym także pod względem warsztatowym.

Andrzej Paczkowski: – Lepiej byłoby, gdyby napisali całą biografię Wałęsy, ale nie tylko jeden jej wycinek. Ale dobrze, że ta książka powstanie.

Warto było robić to wszystko? – pytam. Nie macie żadnych wątpliwości? – Nie mam żadnych. Musimy ujawnić prawdę – odpowiada Cenckiewicz.

Gontarczyk: – Oczywiście, że mam wątpliwości. Obawiam się o losy Instytutu. Ale argumenty za ujawnieniem prawdy są przytłaczające.Obaj sprawiają wrażenie wymęczonych i zestresowanych. To nie są chłodni badacze, pracujący z dużym dystansem do przedmiotu swoich badań. To ich sprawa. To ich pasja. Do Lecha Wałęsy i jego związków z SB mają jednoznaczny stosunek. Mają poczucie, że są na froncie.A prawdziwe strzały wybuchną dopiero za kilka dni. Wszystko już gotowe.

Z bloga lecha wałęsy

Fragmenty wpisów z ostatnich dni Lecha Wałesy z blogu na portalu Moja generacja (pisownia i interpunkcja oryginalne)Co do moich lat 70, Panowie Kaczyńscy, Wyszkowski, Macierewicz i pyskacze z Torunia, i Panie Wilsztaim nie w Niemczech nie we Francji w doborowym towarzystwie masonerii, ale tu walczyłem jak potrafiłem najlepiej, indywidualnie, bo inaczej z różnych powodów w tedy nie można było.. Nie czyhałem by po zwycięstwie lądować i na stanowiska intratne polować grając z dezertera bohatera dziś i odwagi uczyć. (...)

Finał moich zmagań w stoczni w czasie Was interesującym też znacie, str, nr Za postawę, za walkę, za ostrzeżenie, że za chwilę będzie wybuch niezadowolenia klasy robotniczej, to był styczeń, a Radom i Ursus był w czerwcu tegoż roku, za zapowiedź że poważna walka i zwycięstwo nastąpi na fundamencie ZZ trafność moich przewidywań udowodnił 1980 rok, zostałem właściwie politycznie wyrzucony jako jedyny z mandatem gwarantującym mi w tedy formalnoprawnie nietykalność [2-imonitety], SIP i delegat wydziału na konferencje zakładową ZZ.

Wy się chcecie mierzyć ze mną. za tamten czas Pokażcie Wasze osiągnięcia z tamtego czasu. Pokażcie jaką cenę zapłaciliście. To jest barbarzyństwo, to jest bezczelność, to jest chamstwo, brakuje słów.

Krytycy o cenckiewiczu i gontarczyku

„Powstaje pytanie, czy kolejne stopnie naukowe: doktorat, habilitacja, mogą dostawać historycy, którzy piszą rzeczy, że tak powiem, niespełniające naukowych, metodologicznych standardów, jak pan Cenckiewicz na przykład” – Jacek Żakowski, TOK FM, 9 VI 2005 r.

„Podczas karnawału »Solidarności« Cenckiewicz miał dziesięć lat. Kiedy komunizm upadł, kończył wieczorowe liceum. Dopiero teraz, gdy idzie rewolucja moralna, Sławomir Cenckiewicz, rocznik 1971, jest gotów” – Jarosław Kurski, „Gazeta Wyborcza”, 25 – 26 VI 2005 r.

„Z IPN wionie dzisiaj smród. (…) Byłem od początku za otwarciem wszystkich teczek. Dziś sądzę, że powinni je otwierać raczej historycy, kompetentni, a nie tacy jak pan Cenckiewicz” – Stefan Bratkowski, „Rzeczpospolita”, 9 – 10 VII 2005 r.

„Za tezami Cenckiewicza stoją plugawe domysły” – Aleksander Hall, „Gazeta Wyborcza”, 22 VII 2005 r.„W dokumencie, który wykorzystał [Cenckiewicz], jest wiele bzdur. Prawda i fałsz są dokładnie wymieszane. Jego artykuł to nie historia, a wywracająca logikę procesu historycznego publicystyka” – Andrzej Friszke w rozmowie z Pawłem Smoleńskim, „Gazeta Wyborcza”, 5 VII 2005 r.

„Na szczęście Cenckiewicz mi nie wchodzi w drogę i się jakoś nie pokazuje. I słusznie, bo nie wiem, jak bym zareagował, pewnie bym go zdzielił przez głowę, przy całym moim pokojowym nastawieniu” – Zbigniew Bujak w rozmowie z Moniką Olejnik, Radio Zet, 31 VIII 2005 r.

Źródło : Rzeczpospolita