sobota, 26 lipca 2008

Dowódcy kazali zniszczyć Nangar Khel

Żołnierze: Dostaliśmy rozkazy, mieliśmy wadliwy sprzęt i amunicję (© REUTERS)

Polska Mariusz Jałoszewski, Łukasz Cieśla

2008-07-25 23:32:28, aktualizacja: 2008-07-26 00:16:59

"Polska" jako pierwsza ujawnia szczegóły aktu oskarżenia siedmiu polskich żołnierzy. Prokurator Karol Frankowski, autor aktu oskarżenia, nie ma wątpliwości: żołnierze mieli strzelać do cywilnych zabudowań, choć ze strony Afgańczyków nic im nie groziło. Dlatego postawił im oraz ich dowódcom zarzuty łamania konwencji międzynarodowych.

Żołnierze wyjechali 16 sierpnia w okolice Nangar Khel z rozkazem zniszczenia pozycji talibów; ostrzelali jednak wioskę, bo dowódcy w ostatniej chwili zmienili polecenie.

Taki zarzut postawiła prokuratura siedmiu naszym żołnierzom, którzy w ubiegłym roku doprowadzili do masakry cywilnej ludności afgańskiej w Nangar Khel. "Polska" jako pierwsza poznała akt oskarżenia w tej głośnej i wstrząsającej sprawie.

Poznaliśmy nowe fakty i dowody, jakie zebrał przeciwko żołnierzom wojskowy prokurator z Poznania Karol Frankowski. Akt oskarżenia liczy 45 stron.

Przedstawiamy wersję wydarzeń według prokuratury:

Patrol złożony z żołnierzy dwóch plutonów wyjechał 16 sierpnia 2007 r. w okolice Nangar Khel. Zgodnie z oficjalnym rozkazem miał ostrzelać pięć wzgórz z punktami obserwacyjnymi bojowników talibskich.

Jeszcze w bazie część żołnierzy, w tym dowódca patrolu podporucznik Łukasz B., dostała jednak "na boku" inny rozkaz od kapitana Olgierda C. - ostrzelania trzech wiosek, co w wojskowym slangu brzmiało: "Przepier... kilka wiosek".

Oficjalny rozkaz zmieniono podczas akcji; dowódca drugiej części patrolu Artur P. odmówił jego wykonania, gdy po sprawdzeniu współrzędnych nowym celem okazały się dwie wioski - Nangar Khel i Konatay.

Kolejny oficer, który był w rejonie akcji, Maciej N., gdy zobaczył, że pociski spadają na cywili, zaalarmował bazę, by zatrzymać ostrzał.

Część żołnierzy według prokuratury nie przejęła się śmiercią cywili; tak mieli potem komentować: "wreszcie otworzył mi się licznik (zabitych)", "nic się nie stało, bo to byli szuszfole (pogardliwie o miejscowej ludności)".

Obrońcy żołnierzy odrzucają wersję prokuratury. Adwokat Jacek Kondracki, obrońca Łukasza B.: - Nie czytałem aktu oskarżenia. W sądzie odmówiono mi jego wydania. Mimo to uważam, że postępowanie prokuratury było prowadzone jednostronnie - podkreśla prawnik. Zarzuca, że z góry przyjęto tezę o winie żołnierzy i trzeba było znaleźć dowody. Pominięto np. materiał wywiadu USA świadczący, że w okolicy Nangar Khel znajdowali się talibowie.

***

Oskarżenie za Nangar Khel

"Polska" jako pierwsza ujawnia szczegóły aktu oskarżenia siedmiu polskich żołnierzy. Prokurator Karol Frankowski, autor aktu oskarżenia, nie ma wątpliwości: żołnierze mieli strzelać do cywilnych zabudowań, choć ze strony Afgańczyków nic im nie groziło. Dlatego postawił im oraz ich dowódcom zarzuty łamania konwencji międzynarodowych.

Sześciu żołnierzom przedstawiono zarzuty zabójstwa ludności cywilnej, za co grozi dożywocie. Jeden ma zarzut ostrzelania niebronionego obiektu cywilnego, za co może trafić do więzienia na 25 lat.

Prokurator Frankowski nie ma wątpliwości, że ostrzelanie wioski nie było przypadkowe. Dowodzą tego zeznania żołnierzy - świadków tragedii - czy meldunki zapisane na twardych dyskach. Na niekorzyść żołnierzy wg prokuratury przemawiają też ekspertyzy batalistyczne amunicji i broni.

Według prokuratury, choć biegli mieli pewne zastrzeżenia co do jakości amunicji i moździerza, z którego ostrzelano wioskę, to i tak nie da się przyjąć wersji żołnierzy, że pociski spadły na wioskę przypadkowo. Żołnierze tłumaczyli, że celem ostrzału były pozycje talibów, a pociski spadły na zabudowania, bo zawiódł sprzęt.

Biegli nie ustalili jednak, kiedy celownik moździerza został uszkodzony - czy po akcji, czy jeszcze w jej trakcie. Stwierdzili, że żołnierze strzelali spokojnie, w kilku seriach. Ale według biegłych wioska nie musiała być jedynym celem. Ekspertom nie udało się też stwierdzić, co mogło być przyczyną ostrzału. Prokurator też nie ustalił motywu: czy była nim demonstracja siły, odstraszenie talibów ukrywających się w górach, czy ukaranie wioski za wybuch miny-pułapki? W akcie oskarżenia nie ma odpowiedzi.

Co znamienne, jeden z biegłych zgłosił nawet zdanie odrębne, w którym zastrzegł, że wady sprzętu mogły mieć wpływ na to, iż pociski spadły na cywili. Te wątpliwości chcą teraz wykorzystać obrońcy żołnierzy. Tym bardziej że żołnierze nie przyznali się do winy - początkowo zrobił to tylko żołnierz, który strzelał do wioski z karabinu, ale potem zmienił zeznania.

Broni się też dowódca, który miał "na boku" rozkaz ostrzelania trzech afgańskich wiosek, czyli Olgierd C. Z jego relacji wynika, iż polecił jedynie "opylać wzgórza", czyli ostrzelać pozycje talibów.

Żołnierze, którzy pojechali na akcję i mówili, że Olgierd C. kazał strzelać do wsi, zapewniali, że nie wykonali rozkazu. Z kolei ich obrońcy domagali się włączenia do akt danych z nasłuchu wywiadowczego świadczącego, że talibowie przekazywali informacje o ruchach polskiego wojska. Co by świadczyło, że żołnierze rzeczywiście byli zagrożeni.

Urzędnicy bez konkursu – śluby nieważne

Michał Kosiarski 21-07-2008, ostatnia aktualizacja 21-07-2008 15:09

Niezgodne z prawem powołania urzędników stanu cywilnego z ostatnich trzech lat będą zalegalizowane. Jeszcze jednak można podważać czynności urzędowe, których dokonali

autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa

Nowela prawa o aktach stanu cywilnego przygotowana w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji ma rozwiązać problem, jaki powstał po 7 sierpnia 2005 r. Od tego dnia trzeba organizować konkursy na stanowiska urzędnicze. Dotyczy to też kierowników urzędów stanu cywilnego i ich zastępców, co potwierdził wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 17 października 2007 r. (sygn. II OSK 1445/07). Jednak według danych MSWiA na 631 osób powołanych pod rządami nowych przepisów aż 357 zatrudniono bez trybu konkursowego (jedynie na podstawie uchwał rad gmin). Udzielili oni tysięcy ślubów cywilnych.

Powołani jeszcze raz

– Po ujawnieniu sprawy nasz kierownik USC został ponownie powołany już po przeprowadzeniu konkursu. Do czasu złożenia rezygnacji udzielił 183 ślubów cywilnych, ale dotychczas nikt nie wystąpił o unieważnienie takiego małżeństwa – mówi Iwona Wronka z Urzędu Miejskiego w Bytomiu. Nie było też tam osób, które chciały z tego powodu podważyć inne czynności USC.

Powołanie bytomskiego kierownika bez konkursu zakwestionował 19 czerwca br. NSA. – Wymóg przeprowadzenia konkursu ma zastosowanie zarówno do nowo zatrudnianych kandydatów spoza urzędu gminy, jak i do zatrudnionych już w tym urzędzie – podkreślała sędzia Anna Łuczaj. Tak samo orzekały sądy m.in. w Opolu, Olsztynie i Gliwicach. Z powodu braku konkursu trzeba było ponownie powołać zastępcę kierownika USC w Mrągowie Beatę Bieniek.

Taniej niż rozwód

Teraz śluby, których udzielili źle powołani urzędnicy, można podważać na podstawie art. 2 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (z powodu przyjęcia oświadczeń małżonków przez osobę nieuprawnioną). Można też kwestionować wydane przez takie osoby decyzje administracyjne (patrz opinia). O stwierdzenie nieważności można wystąpić nawet wiele lat po ślubie, tak więc dla sporej grupy może to być tańszy sposób na rozstanie niż rozwód. Ta furtka prawna nie dotyczy jednak tzw. ślubów konkordatowych.

Kwestia źle powołanych urzędników ma zniknąć, bo art. 3 – 4 projektu zakładają, że osoby zatrudnione bez konkursów po 7 sierpnia 2005 r. uważa się za przyjęte zgodnie z przepisami, a czynności, których dokonały, będą zalegalizowane. Dotyczy to m.in. udzielania ślubów cywilnych, przyjmowania oświadczeń o uznaniu dziecka, spisywania testamentów, zmiany imion i nazwisk.

Legalizacja po czasie

Oznacza to, że o ile obecnie nie byłoby trudności z unieważnieniem ślubu, o tyle po nowelizacji sytuacja się zmieni. Osoby, które chciałyby uzyskać stwierdzenie nieważności małżeństwa, mogą uczynić to teraz – inaczej będą musiały przekonywać sąd, że nowela opracowana przez MSWiA jest sprzeczna z konstytucją (jeżeli stanie się obowiązującym prawem), ponieważ działa wstecz, konwalidując czynności prawne, których dokonano przed nieuprawnionymi urzędnikami.

Krzysztof Wąsowski, doktor prawa, kancelaria A. Horyńska i Wspólnicy

Prawo administracyjne nie przewiduje hurtowego stwierdzania nieważności aktów wydanych przez osoby nieuprawnione. Taka sama zasada obowiązuje też w wypadku decyzji wydawanych w sprawach z zakresu stanu cywilnego. Każda wymaga indywidualnego rozpatrzenia. Dlatego przewidziano w tym celu procedurę opisaną w art. 156 i następnych kodeksu postępowania administracyjnego. Przepisy te przewidują dokładnie, kiedy i na podstawie jakich przesłanek stwierdza się nieważność decyzji administracyjnej. Tak będzie m.in. w razie wydania decyzji z naruszeniem przepisów o właściwości, z rażącym naruszeniem prawa albo zawierającej wadę powodującą jej nieważność z mocy prawa. Procedurę stwierdzenia nieważności wszczyna się z urzędu albo na żądanie strony.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

m.kosiarski@rp.pl

Rzeczpospolita

Doradca z licencją – jak adwokat

Ireneusz Walencik 21-07-2008, ostatnia aktualizacja 21-07-2008 08:13

W tym tygodniu Sejm rozpatrzy projekt ustawy, która ma dać licencjonowanym prawnikom spoza korporacji tak szerokie możliwości świadczenia usług, jakie dziś mają adwokaci i radcowie

autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa

Projekt ustawy o licencjach prawniczych oparty jest na rozwiązaniach przygotowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości za czasów Zbigniewa Ziobry. Rząd Jarosława Kaczyńskiego zaakceptował go na dwa miesiące przed wyborami. Już po zmianie władzy projekt złożyli do Sejmu posłowie PiS.

Liberalna rewolucja

Chcą, by doradcy, którzy świadczą usługi prawne poza samorządem adwokackim i radcowskim i bez aplikacji, mogli konkurować z ich członkami. Dlatego zamierzają ułatwić im zdobycie takich samych uprawnień zawodowych. Z jedna różnicą: nie mogliby udzielać pomocy prawnej z urzędu (to ok. 1/3 wszystkich spraw sądowych obsługiwanych przez adwokatów) zastrzeżonych dla prawników wykonujących zawody zaufania publicznego. Wzrost konkurencji ma doprowadzić do spadku cen usług prawnych, a to ułatwi skorzystanie z nich potrzebującym – argumentują projektodawcy.Projekt przewiduje trzystopniowy system licencji dla doradców. Licencja I stopnia byłaby przyznawana magistrom prawa. Licencję II stopnia mogliby otrzymać ci, którzy: od dwóch lat mają uprawnienia I stopnia, byli pełnomocnikiem w 50 rozprawach sądowych w minimum dziesięciu sprawach. Uprawnienia najwyższego stopnia będzie mógł uzyskać posiadacz licencji II stopnia po zdaniu państwowego egzaminu prawniczego (pisemny test – 250 pytań, wymagane 190 dobrych odpowiedzi) i zdobyciu doświadczenia poprzez udział w 20 rozprawach w sprawach karnych oraz w dziesięciu w sprawach rodzinnych, opiekuńczych bądź nieletnich. Wymaganą praktykę sądową można byłoby zastąpić specjalistycznym szkoleniem trwającym minimum sześć miesięcy.

Licencje przyznawałaby Prawnicza Komisja Licencyjna przy ministrze sprawiedliwości na wniosek zainteresowanego. Ona też przeprowadzałaby egzaminy oraz akredytowała placówki zajmujące się szkoleniami. PKL ma nadzorować działalność licencjonowanych prawników. Za świadczenie usług bez licencji groziłoby do 50 tys. zł grzywny.

Korporacje i minister są przeciw

Te rozwiązania za rządów PiS skrytykowały korporacje prawnicze. Protestowały przeciwko przyznaniu doradcom szerokich kompetencji zawodowych, identycznych z tymi, jakie mają ich członkowie. Władze samorządów adwokackiego i radcowskiego argumentowały, że doradcy bez aplikacji nie będą przygotowani merytorycznie. Uważają też, że państwowe licencje nie zapewnią im niezależności wymaganej od prawników.

Ekipa ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego także krytykuje projekt, twierdząc, że ustawa doprowadziłaby do utworzenia kolejnej korporacji prawniczej. Jej członkowie nie wykonywaliby zawodu zaufania publicznego. Mieliby natomiast identyczne uprawnienia jak przedstawiciele tych profesji, a jednocześnie nie podlegaliby obowiązującym ich rygorom etycznym. Byłoby to sprzeczne ze stanowiskiem Trybunału Konstytucyjnego. W MS powstaje inna koncepcja, przewidująca dwa państwowe egzaminy prawnicze, z których pierwszy dawałby absolwentom prawa możliwość świadczenia doradztwa w ograniczonym zakresie.

Za ustawą o licencjach prawniczych opowiada się zaś Stowarzyszenie Doradców Prawnych, które jest inicjatorem i orędownikiem przyjętych w nim uregulowań. – Demonopolizując rynek usług prawniczych i umożliwiając ich świadczenie poza strukturami korporacji, ustawa dałaby szansę rozwoju zawodowego tysiącom młodych prawników – powiedział „Rz” Daniel Krajewski, prezes SDP.

Z układu politycznego wynika, że szanse projektu w parlamencie nie wyglądają najlepiej. Ale i uchwalenia w 2005 r. przepisów otwierających dostęp do aplikacji prawniczych mało kto się spodziewał.

Proponowane uprawnienia

- Licencja I stopnia: poradnictwo, sporządzanie dokumentów prawnych i procesowych, występowanie przed organami administracji, reprezentacja przed sądem na podstawie pełnomocnictwa udzielonego przez osobę z licencją II stopnia, adwokata lub radcę prawnego (z wyjątkiem spraw rodzinnych, opiekuńczych, nieletnich, o przestępstwa karne i skarbowe).

- Licencja II stopnia: wykonywanie takich samych czynności jak w wypadku licencji I stopnia oraz samodzielne występowanie przed sądami, z wyjątkiem spraw rodzinnych, opiekuńczych, nieletnich, o przestępstwa karne i skarbowe. W tych sprawach reprezentacja sądowa byłaby dozwolona na podstawie pełnomocnictwa osoby z licencją III stopnia, adwokata lub radcy.

- Licencja III stopnia: wykonywanie takich samych czynności jak w wypadku licencji I stopnia oraz samodzielne występowanie przed sądami i trybunałami bez ograniczeń.

Skomentuj artykuł

Rzeczpospolita