piątek, 19 września 2008

Safjan: Obligatoryjne leczenie pedofilii to przekroczenie granic

Rozmawiał Jacek Żakowski
2008-09-19, ostatnia aktualizacja 2008-09-19 10:21

- Uważam, że tego rodzaju przestępczość można skuteczniej zwalczać poprzez izolowanie i terapię niż kastrację. Ale terapia, żeby była skuteczna, musi opierać się na kooperacji z taką osobą, musi być dobrowolna - powiedział w "Poranku Radia TOK FM" prof. Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego

Zobacz powiekszenie
fot. Kamil Wróblewski / TOK FM
Marek Safjan


Jacek Żakowski: Czy premier odpowiedział już na list wysłany przez trzech byłych prezesów Trybunału zawierający apel o stosowanie standardów praw człowieka wobec wszystkich obywateli?

Marek Safjan: Ja myślę, że ta odpowiedź znalazła się w ostatnich wypowiedziach pana premiera i członków rządu ale także w inicjatywach ustawodawczych, które mają być podjęte. One mnie niepokoją.

Jacek Żakowski: Ale nie odpisał pan premier?

Marek Safjan: Nie, nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi na piśmie. Natomiast rozumiem, że tutaj mamy do czynienia z inicjatywami, które mnie niepokoją, bo obawiam się, że to jednak jest przekroczenie pewnej granicy.

Jacek Żakowski: Co jest przekroczeniem granicy?

Marek Safjan: Stosowanie środków tego typu. Mówimy o tak zwanej kastracji chemicznej, ale także o tym co nas - mówię tu w imieniu naszej trójki - uznawanie, że można w interesie społeczeństwa jako całości powiedzieć, że istnieje jakaś kategoria obywateli, którym nie przysługuje gwarancja podstawowych praw bo dopuścili się okrutnych przestępstw. Z tym się nie możemy zgodzić, bo cała koncepcja praw człowieka polega na tym, że mają charakter uniwersalny. Ja się zawsze boję takiego prostego schematu, że interes jednostki może być poświęcony na ołtarzu interesu całego społeczeństwa. Konwencja bioetyczna mówi, że nigdy prawa jednostki nie mogą być poświęcone w interesie społeczeństwa.

Jacek Żakowski: Ale kiedy pan mówi coś takiego, natychmiast pada pytanie o to, dlaczego wy zawsze jesteście po stronie przestępców: a gdzie prawa ofiar?

Marek Safjan: To jest dyskusja o czymś zupełnie innym, o tym, w jaki sposób podchodzić do problemu. Otóż ja uważam, że podejście do problemu związanych z przestępczością seksualną powinno być zupełnie inne. To nie jest sprawa stosowania tej czy innej sankcji, zresztą słyszymy coraz częściej, że to w ogóle nie będzie miało żadnego znaczenia i nie wpłynie na pomniejszenie skali przestępczości. Problem leży w uświadomieniu społeczeństwu, że trzeba reagować na to - również prokuraturze, policji, uwrażliwić opinię społeczną i stosować środki, które mieszczą się w standardach.

Jacek Żakowski: Ale wizja tych pedofili, którzy najpierw są surowo karani, a potem wychodzą na przepustki, albo wychodzą z więzienia w ogóle i popełniają ten sam albo podobny czyn to wizja przerażająca i chyba trzeba coś z tym zrobić.

Marek Safjan: Ale ja nie wiem, czy społeczeństwo próbuje coś z tym zrobić. W ostatnich dniach to się pojawiło - z kompletną biernością środowiska lokalne przypatrują się temu, co się dzieje. Więc muszę powiedzieć, że mnie to zawsze niepokoi, gdy zdarzenie naświetlane przez media staje się później przedmiotem rozważań i sensacji, ale wcześniej nie wywołuje żadnych reakcji. Uważam, że tego rodzaju przestępczość można skuteczniej zwalczać poprzez izolowanie i terapię. Ale terapia, żeby była skuteczna, musi opierać się na kooperacji z taką osobą, musi być dobrowolna. Zabiegi farmakologiczne obniżające popęd przyniosą efekt tylko w połączeniu z psychoterapią. W sytuacji innej, przymusu, wykraczamy poza granice przewidziane w ustawie psychiatrycznej, która mówi, że owszem, można coś zrobić bez zgody chorego, ale tylko wtedy, gdy on sam nie może świadomie zgody na działanie wyrazić. Pedofilom nie brak zdolności do wyrażenia zdania na ten temat.

Jacek Żakowski: Gdyby tak było, przysługiwałoby im prawo orzeczenia niepoczytalności w chwili czynu - na przykład.

Marek Safjan: Na przykład. I wtedy w ogóle nie ma żadnej odpowiedzialności karnej. Mnie się wydaje, że najbardziej niepokojące jest, że tego rodzaju skomplikowane problemy społeczne chcemy załatwić na podstawie prostych technicznych posunięć prawnych. Nie widać wcale pomysłu na to, co zrobić z problemem w skali społecznej i jak z nim walczyć. Sądzę, że droga, która została wybrana, jest drogą niewłaściwą.

Jacek Żakowski: Czyli jaka droga byłaby właściwa?

Marek Safjan: Po pierwsze, edukacja. Po drugie, uwrażliwienie społeczeństwa. Po trzecie, większa aktywność prokuratury, policji, które nie mogą być obojętne. To jest sprawa konsekwencji w izolacji. Środki izolacyjne są możliwe na gruncie istniejącego prawa i stworzenia sieci ośrodków terapeutycznych, których nie ma.

Jacek Żakowski: Ja sobie nie przypominam, żebyście panowie we trzech wcześniej jakiekolwiek listy pisali. Czy zapomniałem, czy to jest precedens?

Marek Safjan: To jest precedens, ale pamiętajmy, że trójka trwa od lipca, końca kadencji prezesa Stępnia.

Jacek Żakowski: Wcześniej była dwójka, która też nie szalała epistolarnie. Czy to znaczy, że sytuacja jest wyjątkowo poważna?

Marek Safjan: Reakcji wymagało stwierdzenie, że mamy do czynienia z wyłomem w stosunku ochrony praw człowieka. Nie przypominam sobie wcześniej takich tez wypowiadanych publicznie.

Jacek Żakowski: Ja dlatego o to pytam, że po przegranej PiSu i objęciu władzy przez PO to wielkie napięcie wokół praw człowieka i obywatelskich się kończy. A tymczasem mamy kompletnie zaskakujący wybuch - czy pan uważa, że to jest incydent, czy widzi pan zagrożenie w logice politycznej obecnej władzy?

Marek Safjan: Mam głęboką nadzieję, że to tylko incydent, nie mógłbym uwierzyć, w żadnym stopniu, że to wynik przemyślanej postawy czy generalnej zmiany stanowiska rządu. Jest to formacja, która reprezentuje inny punkt widzenia niż poprzednie rządu.

Jacek Żakowski: Ale właśnie, inny. Dzisiejsza GW drukuje bardzo ciekawy tekst Agnieszki Graff i Adama Bodnara - "Tusk w butach Ziobry" - opisujący serię tego typu wydarzeń: katalog ciężarnych, kastracja, sprawa wokół filmu Westerplatte.

Marek Safjan: To prawda, ale tego typu incydentów w poprzedniej formacji było bez porównania więcej.

Jacek Żakowski: One nie były incydentami, nie mieliśmy w związku z tym żadnych wątpliwości. Skąd ta wiara, że tutaj ta logika jest inna?

Marek Safjan: Ja sądzę, że to są jakieś potknięcia, nieprzemyślane ruchy. Zresztą proszę zwrócić uwagę, że z tego rejestru osób ciężarnych ministerstwo po kilku godzinach się właściwie wycofało.

Jacek Żakowski: A to, że pan premier nie chce się wycofać ze swojego oświadczenia dotyczącego praw człowieka?

Marek Safjan: Ja myśle, że jeśli chodzi o stanowisko w sprawie fundamentalnej, pan premier da się przekonać. Nie mogę uwierzyć, że szef rządu ma inne stanowisko w tej sprawie niż przyjmowane przez cały świat.

Jacek Żakowski: A nie dziwi pana, że tydzień minął, a pan premier nie chce tego odwołać?

Marek Safjan: Mam nadzieję, że pan premier taki gest uczyni.

Jacek Żakowski: Gdyby do polskiego kodeksu karnego ta zmiana została wpisana, że sąd zarządza leczenie oskarżonego o pedofilię - byłoby to konstytucyjne, udałoby się to utrzymać w świetle polskich zobowiązań międzynarodowych?

Marek Safjan: Jest problem. Konstytucja mówi o zakazie wszelkich kar cielesnych. Stanowisko wielu lekarzy jest takie, że mamy do czynienia z paliatywem terapii, że to środek o wątpliwych i szkodliwych konsekwencjach. Wtedy mamy do czynienia z karą cielesną, wykluczoną przez konstytucję. Ale trzeba rozstrzygnąć: jaki charakter ma mieć ten środek, czy to rzeczywiście terapia? Lekarze podważają skuteczność, celowość tego typu zabiegów. Przyjęcie stanowiska, że możemy się odwoływać do tak drastycznych środków mogłoby być równią pochyłą i prowadzić do stosowania innych środków, np. lobotomii.

Jacek Żakowski: Lot nad kukułczym gniazdem.

Źródło: TOK FM

TK: karanie za "pomówienie narodu" - niekonstytucyjne

eb , ika , pap 19-09-2008, ostatnia aktualizacja 19-09-2008 21:29

Przepis o karalności pomówienia narodu polskiego o udział w zbrodniach komunistycznych lub nazistowskich jest niekonstytucyjny - orzekł Trybunał Konstytucyjny

Taki wyrok TK wydał wobec zaskarżonego przez rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego art. 132a. przewidującego karę do 3 lat więzienia za "publiczne pomówienie narodu polskiego" o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie. Zdanie odrębne złożył sędzia Wojciech Hermeliński.

Według RPO, przepis jest nieuzasadnionym ograniczeniem konstytucyjnych wolności wyrażania poglądów i badań naukowych; może też doprowadzić do ograniczenia debaty o historii Polski. Potem skargę RPO rozszerzono także na sam tryb uchwalenia przepisu. Zdaniem RPO, Senat wykroczył poza swe uprawnienia do zgłaszania poprawek do sejmowej ustawy, przenosząc ten przepis z ustawy o IPN do kodeksu karnego oraz rozszerzając ściganie sprawców na zagranicę - co Sejm zaakceptował.

Przepis krytykowało wielu prawników i historyków, których zdaniem może on uniemożliwić np. rzetelne opisywanie zjawiska szmalcownictwa. Oponenci wskazywali z kolei liczne publikacje zagranicznych mediów o "polskich obozach zagłady".

- Są ogólne możliwości ścigania za pomówienie zarówno z kodeksu karnego jak i cywilnego - skomentował wyrok minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. - Tak więc nie musi być tworzony odrębny przepis, który dotyczyłby akurat specjalnie Polaków - dodał.

Przepis wadliwie uchwalony

Powodem uchylenia przez TK przepisów o karalności pomówienia Narodu Polskiego za przypisywanie mu zbrodni komunistycznych lub nazistowskich była wadliwość drogi legislacyjnej.

Trybunał uznał, że nowelizacja Kodeksu karnego, która wprowadziła karalność pomówienia była "bezrefleksyjna i pospieszna". Niekonstytucyjny był już sam tryb uchwalenia noweli co spowodowało, że nie musiał nawet badać jej merytorycznej zawartości. Mimo to sędzia-sprawozdawca Mirosław Wyrzykowski podkreślił, że przepis jest nieprecyzyjny i budzi wątpliwości interpretacyjne.

Wyrok TK jest ostateczny.

Kochanowski zaskarży przepis o karalności "kłamstwa oświęcimskiego"

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski jeszcze dzisiaj zaskarży do Trybunału Konstytucyjnego przepis o karalności zaprzeczania zbrodniom hitlerowskim, czyli tzw. kłamstwa oświęcimskiego.

Rzecznik jest zawiedziony tym, iż TK nie rozpoznał sprawy merytorycznie. Dodał, że jest przeciwnikiem dekretowania prawdy historycznej przez prawo karne i dlatego zaskarży przepis o karalności "kła

Bez historycznych dogmatów

Janusz Kochanowski 19-09-2008, ostatnia aktualizacja 19-09-2008 01:20

Swoboda badań naukowych to nie tylko prawo do prezentowania prawdziwych teorii, ale też prawo do błędu. Któż zresztą z góry może ocenić, która teoria jest fałszywa? – zastanawia się rzecznik praw obywatelskich

autor zdjęcia: Mirosław Owczarek
źródło: Rzeczpospolita

Prawda o zbrodniach nazizmu i komunizmu na stałe jest zakotwiczona w naszej pamięci narodowej, pamięć o zbrodni Holokaustu we wspólnej pamięci naszej cywilizacji. Doświadczenia minionego XX wieku nie przestają ostrzegać przed groźbą totalitaryzmu, przed złem, które zbrodniczy system może wyzwolić w człowieku.

Jesteśmy winni tę pamięć nie tylko ofiarom zbrodni, lecz także sobie samym, gdyż określa ona naszą tożsamość. Ale czy pamięć tę możemy zadekretować poprzez uznanie za przestępstwa zaprzeczanie zbrodniom, tak jak próbują to zrobić niektóre ustawodawstwa, w tym polskie, uznające za przestępstwo negowanie prawdy o Oświęcimiu czy Katyniu? Czy sankcja karna jest właściwym i skutecznym środkiem ochrony tej pamięci?

Ochrona dla błędu

Jak wiadomo, artykuł 54 Konstytucji RP, podobnie jak wszystkie deklaracje i konwencje określające podstawowe prawa człowieka, gwarantuje każdemu wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Także takich, które wywołują sprzeciw i oburzenie.

W wyroku z 23 marca 2006 r. Trybunał Konstytucyjny stwierdził m.in., że: „swoboda (wypowiedzi) nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne”. Podobne stanowisko konsekwentnie zajmuje Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Natomiast art. 73 Konstytucji RP gwarantuje każdemu wolność uprawiania nauki obejmującą wolność badań naukowych oraz wolność ogłaszania ich wyników.

I znowu zauważmy, że swoboda badań naukowych obejmuje nie tylko prawo do prezentowania słusznych i prawdziwych teorii, ale gwarantuje prawo do błędu i fałszywości teorii naukowej. Któż zresztą z góry może ocenić, która teoria jest prawdziwa, a która fałszywa? Czy system kopernikański w chwili gdy powstawał, nie był uważany za sprzeczny z tym, który od dawna uważano za prawdziwy?

Konstytucja ma więc rację, kiedy dopuszcza możliwość wygłaszania poglądów kontrowersyjnych i społecznie nieakceptowanych, a także chroni wolność publikowania wyników badań naukowych, nie tylko tych słusznych i prawdziwych, ale również teorii błędnych i fałszywych.

Ale uwaga! Nie oznacza to wcale, że wolność słowa i wolność badań naukowych są wartościami absolutnymi i bezwzględnymi. Wolności te, jak każde inne, mogą według tejże konstytucji podlegać ograniczeniom. Ograniczenia te muszą jednak być „konieczne w demokratycznym państwie prawnym”. Odpowiedź na pytanie, jakim to ograniczeniom wolność słowa i badań naukowych może podlegać, zależy więc od sposobu rozumienia owej konieczności. Czy jednak odniesienie tej konieczności do demokratycznego państwa prawa nie oznacza, że ochrona demokracji ma pierwszeństwo przed postępem w rozwoju badań naukowych i w dążeniu do prawdy?

Lepszy profesor niż prokurator

Byłoby moim zdaniem więcej niż niedobrze, gdyby jakiemuś przyszłemu Kopernikowi można było powiedzieć, że proponowany przez niego system nie jest konieczny w demokratycznym państwie prawa. Vero nihil verius, czyli nic nie jest prawdziwsze od prawdy, i demokracja, jakkolwiek by była rozumiana, musi przed prawem do prawdy ustąpić.

Rzecz mogłaby się wydawać zupełnie oczywista. Wystarczy jednak przypomnieć nie tak dawną wypowiedź byłego prezesa polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który (wypowiadając się na temat lustracji) miał nieszczęście stwierdzić, że „od prawdy jest oczywiście ważniejsza: godność człowieka”. Opowiedział się więc za nieprawdą, jeśli tylko mogła ona tak rozumianą „godność” chronić, podczas gdy ta pierwsza (czyli prawda) mogła ją na szwank narazić.

Przykładu podobnego sposobu myślenia dostarcza dodany przed dwoma laty do kodeksu karnego art. 132a zabraniający publicznego pomawiania narodu polskiego o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne czy nazistowskie. Zdaniem polskiego ustawodawcy zakaz ten najwyraźniej spełniał konstytucyjny wymóg konieczności zezwalający na ograniczenie wolności wypowiedzi i badań naukowych w demokratycznym państwie prawa.

Osobiście rozumiem intencje, które przyświecały ustawodawcy przy wprowadzeniu tego rodzaju przepisu. Trudno nie być wzburzonym, poniżonym i nie czuć się pokrzywdzonym, słysząc po raz kolejny o osławionych „polskich obozach koncentracyjnych” czy też czytając ostatnie książki Jana Tomasza Grossa. Niemniej dochodzeniu do prawdy powinien służyć swobodny dyskurs, a nie sądowe procesy. Dyskurs, w którym prawda czy też „nasza prawda” niekoniecznie od razu musi zwyciężyć. Lepiej jeśli naprzeciw prof. Jana Tomasza Grossa stanie prof. Jerzy Robert Nowak, niż miałby to być prokurator.

Prawnokarne ograniczenia wolności słowa nie służą ani demokracji, ani dążeniu do prawdy. A zakaz głoszenia niesłusznych opinii jest bardziej szkodliwy, jak pisał John Stuart Mill, dla tych, którzy się z nią nie godzą, niż dla tych, którzy ją głoszą; „jeśli opinia ta jest słuszna, pozbawia się ich sposobności dojścia do prawdy: jeśli niesłuszna, tracą coś, co jest niemal równie wielkim dobrodziejstwem: jaśniejsze zrozumienie i żywszą świadomość prawdy wywołane przez jej kolizję z błędem”. Jestem przekonany, że Trybunał Konstytucyjny (który ma się dziś – 19 września – zająć się tą sprawą) uchyli moc obowiązującą art. 132a k.k., przychylając się do mojego wniosku, złożonego jeszcze w styczniu 2007 roku.

Niebezpieczna furtka

Powiedziawszy „a”, należy powiedzieć również „b”. Uchylenie tego przepisu nie załatwia problemu prawnego dekretowania prawdy historycznej, lecz go dopiero otwiera. Kwestionowany przeze mnie przepis jest pochodną konstrukcji, którą wcześniej zastosowano w postaci penalizacji tzw. kłamstwa oświęcimskiego. Zostało ono po raz pierwszy, co jest zrozumiałe, spenalizowane w Niemczech, by następnie zaistnieć w szeregu innych krajów. Otworzyło tym samym, moim zdaniem, bardzo niebezpieczną furtkę do prawnego dekretowania prawd historycznych, których nie wolno negować.

W ustawodawstwie polskim do kłamstwa oświęcimskiego odnosi się art. 55 ustawy o IPN, która wprowadza zakaz publicznego negowania zbrodni nazistowskich, komunistycznych oraz innych zbrodni wojennych – tj. zarówno zaprzeczania faktom historycznym, jak również kłamstwa rozumianego jako świadome i celowe fałszowanie faktów. Notabene to, co potocznie określa się mianem kłamstwa oświęcimskiego, nie ogranicza się w tym przypadku wyłącznie do negowania Holokaustu i zbrodni popełnionych na osobach narodowości żydowskiej, ale obejmuje także zbrodnie popełniane na członkach innych narodowości.

Także i w tym przypadku trudno nie zrozumieć intencji, które przyświecały ustawodawcy przy wprowadzeniu tego rodzaju przepisów. Zrozumiałych w szczególności ze względu na przedstawicieli narodu żydowskiego, którym kłamstwo oświęcimskie wyrządza podwójną krzywdę. Zaprzeczając ich cierpieniom, odmawia im także zwykłego ludzkiego współczucia i solidarności, jakiej ofiary tej strasznej zbrodni słusznie mają prawo oczekiwać. Dzisiaj i zawsze, aż do skończenia świata!

Ale zrozumienie dla intencji nie musi oznaczać zgody na proponowane w ich rezultacie remedia.

Grzech przeciw prawdzie

Gdy wielki XVI-wieczny polityk, także uczony i rektor Akademii w Padwie Jan Zamoyski, składał w polskim sejmie słynną deklarację dotyczącą „innowierców”, że dałby sobie obciąć rękę za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby miała ich spotkać krzywda, nie ulegało dla niego wątpliwości, że grzeszyli oni przeciwko prawdzie. Ale nie tylko nie chciał sięgać po narzędzia prawa karnego, lecz wręcz przeciwnie – gotów był nawet ponieść ofiarę dla obrony ich wolności.

Skazanie Jana Tomasza Grossa przydałoby mu tylko niezasłużonego nimbu ofiary i stanowiłoby spełnienie jego nieukrywanych marzeńPodobnie uważają liczni sygnatariusze niedawnej, z 2007 roku, petycji „Wolność dla historii”, skierowanej przeciwko penalizacji kłamstwa oświęcimskiego, będącej efektem dyskusji w gronie najwybitniejszych historyków z całego świata, w tym przede wszystkim z Włoch i Francji. Sygnatariusze petycji zauważyli, iż prawo, nakładając kary za odstępstwo od przyjętych ustaleń, zmusza do prowadzenia badań, których celem jest potwierdzenie narzuconych z góry tez, oraz opowiedzieli się przeciwko legislacyjnemu sterowaniu rzeczywistością.

Występując przeciwko penalizacji negacjonizmu jako niespełniającego owego wymogu konieczności ograniczenia wolności słowa i badań naukowych, trzeba od razu powiedzieć, że zakazy te mogą i powinny być podważane tylko tam i tylko o tyle, o ile nie dotyczy to tzw. mowy nienawiści (hate speech). W Polsce podlegają one odrębnej penalizacji z art. 256 i 257 k.k. zakazujących publicznego propagowania faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa lub nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych, a także publicznego znieważania grup ludności albo poszczególnych osób z powodu ich przynależności.

Natomiast w większości porządków prawnych odpowiedzialność karna za negowanie zbrodni nazistowskich zachodzi w związku z zamiarem propagowania idei faszyzmu lub publicznym znieważaniem grupy ludności. Tak jest na przykład w ustawodawstwie niemieckim czy austriackim.

Warto w związku z tym zwrócić uwagę, że w listopadzie ubiegłego roku hiszpański Trybunał Konstytucyjny zdelegalizował analogiczny do polskiego przepis hiszpańskiego kodeksu karnego, który penalizował rozpowszechnianie poglądów, doktryn i idei negujących ludobójstwo. Stwierdził wtedy, że samo zaprzeczanie historycznym faktom nie uzasadnia interwencji prawa karnego w wolność wypowiedzi.

Zdaniem hiszpańskiego Trybunału „przepis, który penalizuje przekazywanie idei i rozpowszechnianie informacji bez dodatkowego wymagania, by takim zachowaniem dochodziło do naruszenia innych wartości konstytucyjnie chronionych, narusza konstytucyjną wolność wypowiedzi i wolność prowadzenia badań naukowych”. W konsekwencji Trybunał hiszpański uznał, że zakwestionowana norma nie jest proporcjonalna do szkodliwości wypowiedzi, które nie zagrażają wartościom konstytucyjnym.

Świadectwo i ofiara

Do tych samych wniosków można dojść na kanwie ustawy polskiej. Z tego też względu zamierzam zakwestionować art. 55 ustawy o IPN, co będę chciał uczynić niezwłocznie po orzeczeniu TK w sprawie art. 132a k.k. Przepisy dekretujące prawdę stanowią bowiem ślepy zaułek we współczesnym prawodawstwie.

Zachowanie pamięci o ofiarach zbrodni systemów totalitarnych XX wieku jest dla nas, jak już powiedziałem, najwyższym nakazem. Na każdym z nas spoczywa obowiązek dochodzenia do tej prawdy i walki o nią. Dlatego nie można jej scedować na prokuratorów i sędziów. Ograniczenie wolności słowa i badań naukowych, do jakiego wówczas dochodzi, bynajmniej nie prowadzi do obrony prawdy.

Czy bowiem ukaranie sprawców kwestionujących zbrodnie nazizmu i komunizmu jest w stanie przekonać ich do naszych racji? Możliwość taka jest więcej niż wątpliwa. Przeciwnie, jest prawdopodobne, że skazani zostaliby w swych kręgach podniesieni do roli męczenników słusznej sprawy. Wskazuje na to w szczególności szeroko opisywana przez media sprawa Davida Irvinga, skazanego przez sąd w Austrii za negowanie Holokaustu, który w kręgach neonazistowskich urósł do rangi symbolu walki o wolność słowa.

Podobnie skazanie Jana Tomasza Grossa przydałoby mu tylko niezasłużonego nimbu ofiary i stanowiłoby spełnienie jego nieukrywanych marzeń. Wątpliwym celem sankcji karnej byłaby także próba zmiany przekonań innych, tj. tych, którzy wątpią w bronioną przez nas prawdę. Nie ulega natomiast wątpliwości, że współcześnie każdy, kto chce poznać prawdę, ma do niej łatwy dostęp, a kto chce poprzestać na stereotypach, tego nic nie jest w stanie przekonać.

Państwo nie może ustalać historycznych dogmatów w procesie legislacyjnym. W demokratycznym państwie prawa ustalenie prawdy historycznej należy bowiem do naukowców, nie zaś do przedstawicieli parlamentu czy wymiaru sprawiedliwości. Prawda wymaga także dawania świadectwa i ofiary. Takiego, jakie nasi rodacy dawali, nie pozwalając umrzeć prawdzie o Katyniu, a Żydzi i inne narodowości, zachowując prawdę o Oświęcimiu. I prawdy te będą tak długo funkcjonować w świadomości zbiorowej, jak długo będą istnieli ci, którzy się z nimi identyfikują.

Autor jest rzecznikiem praw obywatelskich, prawnikiem i dyplomatą, założycielem Fundacji Ius et Lex