czwartek, 1 stycznia 2009

Tusk siódmy, Kaczyński dwudziesty


Tusk siódmy, Kaczyński dwudziesty

Kto jest najważniejszym politykiem w Europie? - zapytała TVP Info czołowych europejskich dziennikarzy. Na pierwszym miejscu wskazali oni prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. Siódme przypadło Donaldowi Tuskowi. Lech Kaczyński zajął daleką dwudziestą pozycję.

czytaj dalej...
REKLAMA

Pierwsza trójka to prezydent Francji Nicolas Sarkozy, kanclerz Niemiec Angela Merkel i premier Rosji Władimir Putin.

Za co dziennikarze i publicyści cenią Sarkozy'ego? Za sprawne przewodzenie Unii Europejskiej. W czasie francuskiej prezydencji przyjęto bowiem pakiet klimatyczny, a Sarkozy mediował w Moskwie, gdy rosyjskie kolumny pancerne ciągnęły na Tbilisi. Drugie miejsce Merkel tylko potwierdza, że Niemcy wciąż pełnią rolę europejskiego przywódcy - podaje TVP Info.

Nie dziwi również Władimir Putin na trzecim miejscu, który - choć pożegnał się z rosyjską prezydenturą na rzecz stanowiska premiera - wciąż trzęsie Rosją. Obecny prezydent Dmitrij Miedwiediew uplasował się dopiero na 11. pozycji.

Wysokie siódme miejsce w rankingu europejskich przywódców zajął Donald Tusk. To najwyższa lokata wśród polskich polityków. Na co wskazywali publicyści, typując polskiego premiera? "Jego nazwisko warto wspomnieć chociażby za przełamanie patu w UE i zdecydowanie inne podejście do Unii niż rządów Kaczyńskiego" - tłumaczy TVP Info Ognyan Georgiev z bułgarskiego tygodnika "Capital".

Prezydent Lech Kaczyński znalazł się na dalszej 20. pozycji, ale dostał dużo głosów z krajów Europy Wschodniej. Tam kojarzy się głównie ze zdecydowaną polityką wobec Rosji i reakcją na interwencję w Gruzji - zauważa TVP Info.

RANKING EUROPEJSKICH PRZYWÓDCÓW 2008

1. Francja. Nicolas Sarkozy
2. Niemcy. Kanclerz Angela Merkel
3. Rosja. Premier Władimir Putin
4. Wielka Brytania. Premier Gordon Brown
5. Włochy. Premier Sylwio Berlusconi
6. Hiszpania. Premier Jose Luis Rodrigez Zapatero
7. Polska. Premier Donald Tusk
8. Luksemburg. Premier Jean Claude Juncker
9. Gruzja. Prezydent Michaił Saakaszwili
10. Serbia. Prezydent Boris Tadic
11. Rosja. Prezydent Dmitrij Medwiediew
12. Turcja. Premier Recep Tayyip Erdogan
13. Dania. Premier Anders Fogh Rasmussen
14 - 16. ex aequo
Finlandia. Prezydent Tarja Halonen
Czechy. Prezydent Vaclav Klaus
Irlandia. Premier Brian Cowen
17 – 18. ex aequo
Holandia. Premier Jan Peter Balkende
Ukraina. Prezydent Wiktor Juszczenko
19. Słowacja. Premier Robert Fico
20. Polska. Prezydent Lech Kaczyński


Redakcje, które brały udział w rankingu: "La Repubblica", BBC, "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Der Standard", "Helsingin Sanomat", RFI, Radio Nacional de España, "Telegraf", "Kaleva", "Publico", "Tageblatt", "Vijesti", Antena 1, "Capital", "Nepszawa", "Latvijas Avize", "Zaman", "Dagens Nyheter", "Komsomolskaya Prawda", "Blic", "The Slovak Spectator", "Berlingske Media", "Vecer", "Rozhlas", Ceska Televize, "Irish Times", "De Standaard", BASA Press Agency, serwis internetowy TVP Info.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Pod znakiem Pereiro i Borubara


Anna Gielewska 29-12-2008, ostatnia aktualizacja 29-12-2008 05:47

Hitem ostatnich 12 miesięcy okazały się nazwiska, zwłaszcza te źle wymawiane. Ale eksperci są zgodni: to nie był rok odkrywczych politycznych zwrotów czy powiedzonek

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
"Dla mnie i mojej żony ten wyjazd to podróż życia" - Donald Tusk
autor zdjęcia: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
"Potrafię dobrze pracować, potrafię coś tam, coś tam" - Elżbieta Kruk

– Potrafię coś tam, coś tam – zapewniała kilka tygodni temu na sejmowym korytarzu posłanka z PiS Elżbieta Kruk.

Jej „coś tam, coś tam” przebojem weszło do politycznego, a także potocznego słownika. Stało się jednym z najbardziej popularnych sformułowań przejętych od polityków w ostatnich miesiącach.

– „Coś tam, coś tam” prawdopodobnie utrwali się w polszczyźnie potocznej jako określenie osoby będącej pod wpływem alkoholu – ocenia prof. Irena Kamińska-Szmaj, językoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Jednak eksperci są zgodni, że w porównaniu z poprzednimi latami 2008 rok przyniósł mniej nośnych politycznych powiedzonek, haseł czy słówek.

Nazwiska od prezydenta

Hitem ostatnich 12 miesięcy okazały się za to nazwiska. Furorę zrobiły zwłaszcza: „Benhauer”, „Borubar”, „Pereiro” i „Asmus”. Wszystkie cztery są związane z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Wręczając w lutym Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski trenerowi polskiej reprezentacji w piłce nożnej, prezydent podziękował za zasługi nie Leo Beenhakkerowi, ale – Benhauerowi. W czerwcu podczas rozgrywek Euro 2008 Lech Kaczyński przekręcił nazwisko piłkarza Rogera Guerreiro, któremu wcześniej nadał polskie obywatelstwo. Pytany, który zawodnik najbardziej mu zaimponował podczas mistrzostw, odparł:

– Roger Pereiro. I dodał: – Ale dobry był także nasz bramkarz, Artur Boru... – i tu zaczyna się dyskusja, jak zakończył to zdanie. Wielu bowiem usłyszało, że zamiast „Boruc” prezydent powiedział „Borubar”.

Tymczasem „Borubar” najprawdopodobniej wyszedł z połączenia słów „Boruc” i „bardzo”. – Słuchałem tej wypowiedzi wiele razy. Prezydent powiedział: „podobał mi się Artur Boruc bardzo”, co przy jego dykcji wyszło, jak wyszło – wspomina Mikołaj Jankowski z „Wydarzeń” Polsatu.

„Borubar” i „Pereiro” okazali się jednak przebojem – wypowiedź Lecha Kaczyńskiego królowała w portalach internetowych, przede wszystkim YouTube. Językowe lapsusy prezydenta inspirowały internautów. W sieci krążyły dowcipy: „Jak myślisz, jak prezydent wymówi imię i nazwisko nowego prezydenta USA?” – zaczynał się jeden z nich. Wśród odpowiedzi do wyboru: „Oback Barama”, „Barubar Bambama”, „Barabar Obameiro”, „Borubak O’Lama”.

Kolejnym głośnym nazwiskiem mijającego roku stało się to należące do amerykańskiego polityka Partii Demokratycznej. – Czy zna pan Rona Asmusa? – to pytanie Lecha Kaczyńskiego do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z uśmiechem powtarzali w lipcu politycy, dziennikarze i satyrycy. Sam Asmus, dzięki upublicznieniu rozmowy prezydenta z szefem MSZ, stał się w Polsce popularny. Kilka tygodni później wręczył w prezencie Sikorskiemu plakat z wizerunkiem Wuja Sama i podpisem: „A czy Ty znasz Rona Asmusa?”.

To nazwisko królowało nie tylko na politycznych salonach. W rozmowach towarzyskich wypadało rzucić: „Proszę zaprotokołować: zna Rona Asmusa”. – To jest przykład zabawy językowej. W mijającym roku dominowało właśnie takie odwoływanie się do politycznych sformułowań i posługiwanie się nimi w życiu codziennym czy towarzyskim – mówi Kamińska-Szmaj.

– Mieliśmy do czynienia z okazjonalizmami. Po kolejnych kilkunastu miesiącach mało kto będzie je pamiętał – uważa jednak prof. Jerzy Bralczyk ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. I wytyka politykom brak kreatywności. – To nie był twórczy rok. Nie ma nowych nośnych pomysłów, takich jak „dyplomatołki” czy „wykształciuchy” w poprzednich latach.

Chociaż nie zawiódł Ludwik Dorn – nadal sięgał po niebanalne sformułowania. Jego „susłoizacja” czy „sułtan w otoczeniu eunuchów” to określenia, które w 2008 roku przylgnęły do PiS.

Premier Słońcem Peru

Politycy Platformy sięgnęli z kolei po retorykę bajkową. Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera, komentując sytuację przed szczytem UE w Brukseli, odwołał się do kultowego „Shreka”. Prezydent skojarzył mu się z postacią osła, który podskakuje, wołając, „mnie weźcie, mnie”. Ten cytat natychmiast zrobił medialną karierę.

Donald Tusk wprowadził do politycznego słownika 2008 r. inną bajkową postać – potwora ciasteczkowego, do którego porównał Lecha Kaczyńskiego. W ślad za tym nawiązaniem „Ulica Sezamkowa” przeżywała renesans popularności.

Do premiera przylgnął natomiast przydomek Słońce Peru. To owoc jego wizyty w Ameryce Południowej, podczas której Tusk otrzymał peruwiański order. Wizytę tę sam nazwał wcześniej na łamach hiszpańskiego „El Mundo” podróżą życia. I stał się natychmiast obiektem politycznych kpin. Jego przydomek twórczo rozwinęli w ostatnich miesiącach protestujący związkowcy, skandując: „Słońce Peru, mistrz bajeru”.

Egzotykę przywołują na myśl także meleksy. Ostatnio te pojazdy do gry w golfa robią w Polsce furorę. A wszystko za sprawą dwóch posłów PiS, którzy zdaniem właścicieli hotelu na Cyprze mieli uszkodzić tamtejsze maszyny.

Z sejmowych korytarzy z mijającego roku zapamiętamy pewnie jeszcze „rewolucję październikową” – określenie serii ustaw autorstwa posłów PO przyjętych przez rząd jesienią, i „biegunkę legislacyjną” – nazwę owej nadaktywności gabinetu Tuska nadaną przez posłów PiS.

Kiełbasa i tostery

Żarty nie tylko ze słów, ale i konwencji przemówień polityków trafiły w tym roku również do świata reklamy. ING Bank Śląski wyemitował pod koniec sierpnia spot parodiujący orędzie prezydenta. Wystąpił w nim Marek Kondrat, który zapewniał, że mamy już takie same sprzęty jak w Unii Europejskiej. – I tostery – podkreślał. W niektórych dziedzinach przegoniliśmy zaś UE. – Nasza kiełbasa przegoniła – zaznaczał Kondrat.

Śladami ING poszedł bank Pocztowy, który sparodiował orędzie premiera. Jak ujawniła „Rz”, reklamówkę cofnięto. W spocie aktor parodiujący Tuska z charakterystycznym „r” w wymowie namawiał: – Oszczędzajcie na podróże życia. Budujcie swoją Irlandię, by żyło się lepiej. Na końcu reklamówki, poza sceną, pyta: – Panowie, to ile nam wzrosło?

Zdaniem Kamińskiej-Szmaj widać, że jesteśmy wyczuleni na językową twórczość polityków. – Wyłapujemy z niej zwroty po to, by się pośmiać z polityków – uważa.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: a.gielewska@rp.pl

Rzeczpospolita

Oświadczenie gen. Czesława Kiszczaka z 17 grudnia 2008

Czesław Kiszczak
2008-12-29, ostatnia aktualizacja 2008-12-29 01:36

Składam to oświadczenie w formie listu otwartego, aby zawarte w nim i informacje dotarły jak najszerzej do opinii publicznej. Wiek i stan zdrowia nie pozwalają mi w inny sposób przedstawić sprawy, do wyjaśnienia której czuję się moralnie zobowiązany jako były minister spraw wewnętrznych. Zobowiązanie to dotyczy osób, na które dawna Służba Bezpieczeństwa wytworzyła dokumenty oraz byłych funkcjonariuszy, którzy te czynności wykonywali.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Czesław Kiszczak
ZOBACZ TAKŻE
15 stycznia 1982 roku weszła w życie moja "Decyzja w sprawie ochrony dokumentów techniki operacyjnej wykonywanych w pionach "B", "C", "T", "W" i wykorzystywanych w działaniach operacyjnych resortu spraw wewnętrznych". Celem Decyzji było znaczne zwiększenie konspiracji form oraz metod działania pionów zajmujących się obserwacją ("B"), ewidencją kartoteczną spraw bieżących oraz archiwalnych ("C"), techniką operacyjną ("T"), prelustracją korespondencji ("W").

W ramach kierowanego przeze mnie resortu, był to dokument najwyższej rangi. Dotyczył zasad działania Służby Bezpieczeństwa oraz wywiadu i kontrwywiadu MSW i stanowił podstawę wydania aktów prawnych niższego rzędu. Wynika to jednoznacznie z treści Decyzji, jej zakresu merytorycznego oraz zobowiązania, jakie nakładała na szefów poszczególnych pionów w ministerstwie oraz zastępców komendantów wojewódzkich do spraw SB. Mieli oni przeprowadzić analizę zarządzeń, instrukcji i przepisów resortowych pod kątem dostosowania ich do założeń Decyzji i przedłożyć kierownictwu resortu projekty odpowiednich zmian.

Nakaz ten został wykonany w określonych Decyzją terminach, skutkując wydaniem szeregu przepisów dostosowawczych. Wśród nich szczególnie istotne było Zarządzenie 0018/82 ministra spraw wewnętrznych z 17 lutego 1982 w sprawie stosowania i wykorzystania techniki operacyjnej.

Opisuję to dokładnie, ponieważ po ujawnieniu w roku 2006 przez środki masowego przekazu treści Decyzji, IPN starał się umniejszyć jej znaczenie twierdząc, że był to małoznaczący akt prawny, jeden z tysięcy wydawanych w MSW. Stwierdzam więc jeszcze raz z całą stanowczością, że Decyzja z 15 stycznia 1982 była aktem prawnym o znaczeniu podstawowym, jednym z zaledwie kilku konstytuujących działanie całego resortu, regulacją, która, wraz z przepisami wykonawczymi, była ściśle przestrzegana.

Już instrukcja z grudnia 1979, której nowelizacją było Zarządzenie 0018/82, w § 13 stwierdzała. "Materiały uzyskane środkami techniki operacyjnej nie mogą być wykorzystywane (...) w sposób dekonspirujący źródło ich pochodzenia." Dopiero jednak bardzo złożona sytuacja polityczna po wprowadzeniu stanu wojennego, w tym zagrożenie infiltracją wewnątrz resortu, która wydawała się realna wobec powstania w 1981 roku związku zawodowego Solidarność funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, spowodowała konieczność wprowadzenia szeroko zakrojonych zasad konspiracji w samym MSW.

Konspiracja dotyczyła działań na wszystkich szczeblach, do podstawowych komórek organizacyjnych włącznie, w których nakazałem dodatkowo "przeprowadzenie wnikliwej weryfikacji (...) kadry, a przy doborze nowych pracowników kierowanie się (...) gwarancją zapewnienia pełnej konspiracji wykonywanych czynności służbowych " O znaczeniu, jakie kierownictwo MSW przywiązywało do materii objętej Decyzją, świadczy umieszczony w niej zapis: "Jakiekolwiek odstępstwa od tych zasad są niedopuszczalne." Szczególnej ochronie, nawet przed przypadkową dekonspiracją, miała odtąd podlegać cała dokumentacja uzyskana środkami technicznymi, wszystkie dokumenty wykorzystywane przez jednostki operacyjne resortu zarówno w sprawach aktualnie prowadzonych, jak planowanych, a także zakończonych mających całkowicie lub częściowo charakter archiwalny.

Kluczowy był zapis Decyzji, powtórzony dokładnie w Zarządzeniu 0018/82: "Informacje uzyskane środkami pracy "B", "T", "W" można włączyć do spraw operacyjnych (...) tylko w tak przetworzonej postaci, aby nie zaprzepaścić ich wartości operacyjnych, a jednocześnie całkowicie zakonspirować źródło ich pochodzenia". Inne przepisy nakazywały uczynić to samo w ramach dokumentacji już istniejącej, którą należało zniszczyć, a w jej miejsce sporządzić odpowiednie notatki, całkowicie konspirujące źródło pochodzenia.

W praktyce polegało to na "przesuwaniu źródeł" - informacje uzyskane za pomocą techniki operacyjnej przypisywano w dokumentacji źródłom osobowym: tajnym współpracownikom, istniejącym faktycznie lub stworzonym przez SB na użytek wewnętrznej konspiracji, kandydatom na t.w., a także, choć rzadziej, kontaktom operacyjnym, osobowym, służbowym.

Argument, że "SB sama siebie nie oszukiwała", przedstawiany przez IPN po ujawnieniu w 2006 roku mechanizmu "przesuwania źródeł" i mający podważyć fakt jego istnienia, prowadzi do jednego z dwóch wniosków. Albo zatrudnieni w IPN historycy nie zadali sobie trudu, żeby rzetelnie zbadać materiały dawnych organów bezpieczeństwa państwa znajdujące się w archiwach Instytutu, albo też nie chcą zrozumieć, na czym polegała specyfika działania służb specjalnych PRL zwłaszcza w tak trudnym okresie.

Dla podległych mi służb ważna była informacja, a dla zdobycia informacji szczególnie ważna technika operacyjna. Dzięki niej, za pomocą podsłuchów, kontroli korespondencji i teleksów, także obserwacji i tajnych przeszukań, uzyskiwano większość istotnych, wiarygodnych informacji. Toteż nadrzędnym zadaniem resortu była ochrona techniki operacyjnej. Natomiast - dla celów dokumentacyjnych - źródło rzeczywistego pochodzenia informacji miało znaczenie drugorzędne. Dlatego powstał mechanizm "przesuwania źródeł".

Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wielu osobom wyrządzono krzywdę przez bezkrytyczne ujawnienie materiałów operacyjnych SB, wówczas jednak zastosowanie tego mechanizmu było wyłącznie działaniem na wewnętrzny użytek resortu. Dokumenty, które powstały, nie miały zostać użyte na zewnątrz MSW ani w jakikolwiek sposób ujawnione, przeciwnie, oznakowane były gryfem "tajne specjalnego znaczenia", który zapewniał pełną ochronę ich tajności. Nikt też nie przewidywał, i przewidzieć nie mógł, zmiany ustroju, likwidacji organów bezpieczeństwa państwa oraz przejęcia i odtajnienia wytworzonej przez służby specjalne dokumentacji, czego skutkiem jest częściowe jej upublicznianie.

Na to nakłada się stanowisko IPN, który założył z góry stuprocentową wiarygodność przejętych archiwów. Jest to pochlebne dla mnie i moich współpracowników, lecz jednocześnie zdumiewa całkowitym pomijaniem podstawowej dla historyków zasady krytycznego podejścia do wszelkich źródeł, a już zwłaszcza wytworzonych przez tajne służby i wskazuje, co podkreślałem powyżej, na brak znajomości specyfiki tychże służb. Ta postawa IPN dodatkowo utrudnia obronę osobom, wobec których technika "przesuwania źródeł" została w MSW zastosowana.

Osobiście pragnę wyrazić głębokie ubolewanie i przeprosić tych, którym na skutek tej metody przypisano w dokumentacji czyny, nigdy nie popełnione. Jednocześnie raz jeszcze podkreślam, że w momencie powstawania dokumentów, intencją resortu nie była kompromitacja osób, na które te dokumenty wytworzono.

Należy bowiem odróżnić "przesuwanie źródeł" od gry operacyjnej, polegającej na zaplanowanej akcji, której celem miało być skompromitowanie osób uznanych za wybitnie szkodliwe dla ówczesnego ustroju. Tego typu akcje, przeważnie opisane w dokumentacji, były nieliczne i dzisiaj, jeśli tylko zachowała się całość materiałów, są możliwe do rozszyfrowania. "Przesuwanie źródeł" było natomiast powszechną, zwłaszcza w pierwszym okresie stanu wojennego, rutynową pracą kamuflażową.

W ramach tego kamuflażu, po przypisaniu źródłom osobowym informacji uzyskanych z techniki operacyjnej, niszczono oryginalne zapisy w nieprzekraczalnym -jak nakazywało Zarządzenie 0018/82 - terminie 10 dni od ich otrzymania z departamentu "T". Ten oczywisty wymóg konspiracji, powoduje jednak obecnie, że metoda "przesuwania źródeł" jest tak trudna, a przeważnie wręcz niemożliwa do wykrycia.

Nie jestem w stanie określić, dokumentacja ilu osób i w jak dużym zakresie została objęta przetwarzaniem w ramach "przenoszenia źródeł". Zgodnie z zasadami wewnętrznej konspiracji nie sporządzano na ten temat żadnych statystyk ani innego typu materiałów opisowych. Wiedzę cząstkową posiadają funkcjonariusze, którzy poszczególne dokumenty wytwarzali. Oni też są drugą, główną grupą adresatów tego oświadczenia. Zwracam się do nich jako były szef resortu, na którego polecenie, przekazane w formie Decyzji i Zarządzeń, podejmowali działania w ramach swojej służby

Stwierdzam, że funkcjonariusze, w momencie, gdy wykonywali opisane wyżej czynności, nie dokonywali fałszerstw, tylko na użytek wewnętrzny MSW konspirowali źródła przenosząc informacje. Działali w ramach pragmatyki służbowej, zgodnie z obowiązującymi przepisami, w resorcie, gdzie obowiązywała ścisła podległość i bezwarunkowe wykonywanie instrukcji. Uznanie tych działań za zbrodnię komunistyczną uważam za próbę ukrycia prawdy, zakonserwowania wizji PRL jako kraju wszechobecnej agentury oraz za narzędzie bieżącej walki politycznej. Jednocześnie przyjmuję na siebie pełną odpowiedzialność za wydane kiedyś Decyzje.

Mam też głębokie przekonanie, że byli oficerowie MSW nie dadzą się zastraszyć i będą, jeśli zajdzie taka potrzeba, przedstawiać rzeczywisty przebieg wypadków i swoją w nim rolę, w pełni zgodną z ówczesnym przepisami, które musieli realizować. Przekazanie prawdy o tamtym systemie oraz jego metodach jest naszym - dowódcy i podwładnych - wspólnym obowiązkiem. Jest też jedyną możliwą dla nas obecnie formą zadośćuczynienia tym, którzy dzisiaj ponoszą konsekwencję naszych ówczesnych działań.

Dlatego też składam to oświadczenie wraz z deklaracją, że gotów jestem powtórzyć wszystko w warunkach, na jakie pozwala mi stan zdrowia.

Generał broni w st. spocz. Czesław Kiszczak Minister Spraw Wewnętrznych w latach 1981-1990

Warszawa, 17 grudnia 2008

(tekst skanowany)

Źródło: Gazeta Wyborcza