niedziela, 15 marca 2009

Penisy są jak płatki śniegu...

Jak powinna wyglądać idealna męskość

Penisy są jak płatki śniegu...

... nie ma dwóch identycznych. To powiedzenie zainspirowało nas do przyjrzenia się z bliska problemowi kształtu największej dumy każdego faceta. Czy jeśli jego kształt odbiega od normy, to jest to powód do niepokoju? Sprawdźmy.

czytaj dalej...
REKLAMA

Wielu mężczyzn ma poważne zastrzeżenia co do urody swojego najlepszego przyjaciela. Skarżą się: "mój penis jest wygięty w dół jak banan”, „w czasie wzwodu jest tak wygięty do góry, że dotyka brzucha” albo "jest wygięty w lewo, więc czasami po prostu ranię moją partnerkę”. Czy jest się czym przejmować?

DLACZEGO NIE MA DWÓCH TAKICH SAMYCH?

Ta kwestia ma rozwiązanie w anatomii. Wyjaśnienie ma wiele wspólnego z wiadomościami, które nabywaliśmy nie tylko na lekcjach biologii, ale i … fizyki. A właściwie na tej, która traktowała o cieczach…

Za działanie tego narządu odpowiadają tzw. ciała jamiste (dwa) i ciało gąbczaste. Ciała jamiste Wyrównaj z obu stronpołożone są na górnej stronie prącia, ciało gąbczaste na dolnej i obejmuje cewkę moczową. W chwili podniecenia znajdujące się w prąciu naczynia krwionośne więcej krwi doprowadzają niż odprowadzają z narządu. Jednym słowem część krwi pozostaje w prąciu. Ciała jamiste różnią się budową od ciała gąbczastego i to w nich właśnie zalega więcej krwi. Można powiedzieć, że krew w ciałach jamistych zostaje ściśnięta, a cały ten układ (ciał jamistych) działa w systemie wysokociśnieniowym. W ciele gąbczastym również zalega krew, ale pod znacznie mniejszym ciśnieniem. Dzięki takiej budowie prącia możliwy jest stosunek płciowy i wytrysk. Ale także niektóre skrzywienia. Jak tłumaczą urolodzy, górna część prącia jest sztywniejsza (lepiej wypełniona krwią), i działa jak stelaż, do którego dopasowuje się część dolna. Skrzywienie prącia do góry jest najczęściej wywołane samym wzwodem, tzn. prącie w czasie wzwodu unosi się i, mniej lub bardziej, wygina w górę.

Może też zdarzyć się, że penis wygina się na boki. Właściwie nie należy się tym przejmować tak długo, jak nie umożliwia to mężczyźnie wprowadzenie go do pochwy i normalne współżycie. Jeśli jest inaczej, to niezwłocznie należy zasygnalizować ten problem lekarzowi. A wracając do mniejszych lub większych skrzywień. Istnieją oczywiście idealne dłonie o długich palcach, idealne nogi, proste i długie, ale tak naprawdę to niewiele osób może się nimi pochwalić. Tak samo jest z penisami. Czy każdy facet ma takiego prościutkiego i modelowego, jakie możemy podziwiać na filmach erotycznych? Nie. A mimo to ci "nieudacznicy” cieszą się wspaniałym życiem seksualnym. Jaki stąd wniosek? Penis powinien być przede wszystkim sprawny. I kropka.

» SONDA
Czy uważasz, że rozkosz kobiety zależy od rozmiaru penisa?



DRAŻLIWA KWESTIA ROZMIARU



Po internecie krąży dowcip, że penis nie musi być wielki. Wystarczy, by był długi i gruby. Tylko kto go wymyślił, skoro średni rozmiar penisa to 12-15 cm? Chyba Sudańczycy, bo to oni są uważani za właścicieli największych przyrodzeń na świecie. W Europie prym wiodą podobno Francuzi z 15,48 cm. Na końcu listy znaleźli się Grecy z penisami krótszymi średnio o niemal 3 cm. Polacy plasują się gdzieś po środku peletonu.



Więc o ile mężczyzna nie jest urodzonym we Francji Sudańczykiem, kompletnie nie musi się przejmować rozmiarem. Kobiety NAPRAWDĘ wolą czułego, umiejącego rozpoznać damskie potrzeby, dbającego o rozkosz partnerki mężczyznę z normalnym (czyli według marketingowej propagandy: małym) penisem niż nieokrzesanego gbura, który złapie za włosy i wykorzysta, ale za to jest hojnie wyposażony. Zresztą o czym my mówimy: pochwa ma 8-10 centymetrów głębokości, a słynny punkt G jest umieszczony zaledwie 3 centymetry od bramy głównej…



Problem małego penisa to problem mężczyzn. Bo na pewno nie nasz!

Dlaczego warto mieć brzydkiego partnera

Brzydal zadba o ciebie lepiej niż przystojniak

Dlaczego warto mieć brzydkiego partnera?

Widzisz na ulicy fascynującą kobietę, która kroczy u boku niskiego, nieciekawego mężczyzny i myślisz: na pewno związała się z nim dla pieniedzy. Jak się okazuje, związki, w których poziom atrakcyjności pomiędzy partnerami jest różny, są najszczęśliwsze. Kobiety szukają po prostu czegoś głębszego niż uroda.

Ludzie mają tendencję do wybierania równych sobie statusem lub podobnych sobie wyglądem. Nie wszyscy. Pary, w których to ona znacznie przewyższa go urodą, są zwykle bardziej szczęśliwe i wspierające się nawzajem niż pary, które dobierały się na zasadzie podobieństwa.

Raport opublikowany w lutowym wydaniu pisma "Journal of Family Psychology" ujawnia, że piękno owszem, ma znaczenie, ale tylko na początku związku. W celu potwierdzenia tej teorii, naukowcy z Uniwersytetu w Tennessee zaprosili 82 pary małżeńskie. Wszyscy mieli po dwadzieścia kilka lat i byli około pół roku po ślubie, jednocześnie będąc razem w związku już co najmniej 3 lata wcześniej.

» SONDA
Co myślisz, gdy widzisz mało atrakcyjnego mężczyznę z piękną dziewczyną?
ŁADNA ONA, BRZYDKI ON, A TAKA PIĘKNA MIŁOŚĆ

Badający nagrali wyznania małżonków pojedynczo. Były to około 10-minutowe wywiady, w których zwierzali się na temat swojego pożycia. Pytano ich, czy wspierają się nawzajem, czy są dla siebie pomocni? Wywiad dotyczył też takich kwestii jak wspólne odchudzanie się, zachęcanie partnera do ćwiczeń i dbania o zdrowie, motywowanie go do zdobywania kolejnych szczebli kariery.

Negatywnie nastawiony mąż wygłaszał opinie w stylu: "To twój problem, rozwiąż go sama". Podczas gdy wspierający i troskliwy mówił: "Jestem przy tobie, co mogę zrobić, żeby ci pomóc? ". Na podstawie tych wyznań małżonków i rysów twarzy uznawanych za atrakcyjne, ustalono pewną skalę od 1 do 10, gdzie dziesiątka oznacza idealną kobietę. Trzeba tu dodać, że choć nie istnieje coś takiego jak piękno obiektywne, bo zawsze postrzega się kogoś według własnych kanonów urody, za piękne - na potrzeby badania - James McNulty prowadzący eksperyment i jego koledzy uznali: symetryczną twarz, duże i wyraziste oczy, pełne wargi, twarz dziecka i odpowiedni stosunek bioder, biustu i talii, czyli sylwetkę klepsydry.

Wyniki ułożyły się równo - stwierdzono, że 1/3 badanych ma bardziej atrakcyjną żonę, 1/3 bardziej atrakcyjnego męża, a reszta to partnerzy o podobnej urodzie.

CZY TO MA WPŁYW NA POZYCJĘ W ZWIĄZKU?

Okazało się, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni zachowują się lepiej w stosunku do swojego partnera, kiedy to kobieta jest tą bardziej atrakcyjną połową duetu. Dla Dana Ariely, profesora ekonomii behawioralnej na Media Arts and Sciences and Sloan School of Management, nie było to nic dziwnego, choć nie brał udziału w badaniach. "Mężczyźni są bardzo wrażliwi na kobiecą atrakcyjność. Kobiety zdają się być wrażliwe na męski wzrost i zarobki" - powiedział Ariely.

W związkach, gdy to mężczyzna był ładniejszą połówką, oboje partnerzy odnosili się do siebie gorzej. Mężczyzna nie starał się dbać o harmonię w związku, wiedząc, że zawsze może znaleźć bardziej atrakcyjną partnerkę. Kobieta w zasadzie odbijała te zachowanie, oddając tyle wsparcia, ile dostawała od swojego męża.

» SONDA
Co cię pociąga w mężczyznach?
Dlaczego mniej atrakcyjni mężczyźni są lepszym materiałem na męża? McNulty wyjaśnia, że tacy faceci dostają więcej niż mogliby oczekiwać na swoim poziomie. Dlatego starają się bardziej, żeby utrzymać związek. Poza tym, jak sugerują badacze, kobietom nie chodzi o atrakcyjność w tym samym stopniu co mężczyznom. One będą bardziej poszukiwały bezpieczeństwa, stabilizacji i wsparcia. Uroda u mężczyzny jest kwestią drugorzędną.

Wygląda więc na to, że pozornie niedopasowane pary trafiły lepiej, niż można się spodziewać. Bo co by którejś z nas przyszło z poślubienia George’a Clooneya? Takie małżeństwo nie trwałoby dłużej niż kilka miesięcy…

sobota, 14 marca 2009

NIE: Jerzy Urban - Oszustwo

JERZY URBAN


Oszustwo


"NIE" stała się ofiarą oszustwa. W artykułach "Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą" z 29 stycznia i "Witaj mój aresztancie" z 12 lutego 2009 opisaliśmy zmyśloną przez oszusta wizytę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego u wypuszczonego z aresztu Henryka Stokłosy. Podaliśmy także nieprawdziwe informacje o bytności tam innych osobistości, wraz z licznymi skłamanymi szczegółami. Ogłoszenie przez "NIE" nieprawdy ciężko ugodziło w wiarygodność naszego pisma. Przy tym staliśmy się instrumentem do wyrządzenia świństwa prof. Ćwiąkalskiemu i innym wymienionym w publikacji osobom.

Oszustem jest współautor pierwszej publikacji występujący pod pseudonimem Marek Paprykarz.

Nie tłumaczę się z opublikowania kłamstw, gdyż w tym wypadku nie ma na to usprawiedliwienia. Wyjaśnię tylko czytelnikom, jak i dlaczego wydrukowaliśmy podłe zmyślenia.


Oszust jest zawodowym dziennikarzem. Poza tym lokalnym działaczem pełniącym funkcje wybieralne. Wcześniej w ciągu paru lat opublikował u nas kilka artykułów zawierających krytyczne informacje, których prawdziwość nie była podważana. Miał więc w "NIE" kredyt zaufania.


17 stycznia wieczorem, kiedy to rzekomo min. Ćwiąkalski był u H. Stokłosy, oszust przesłał 2 SMS-y, w których przedstawił się jako naoczny świadek tego wydarzenia sygnalizujący je w chwili, kiedy ono się odbywa. Zbyszek jest u Henia. Widzę go teraz na własne oczy. Witałem się z nim i stuknąłem kieliszkiem! Według prasowych standardów relacje dziennikarza oglądającego toczące się wydarzenia nie wymagają weryfikacji.

Nazajutrz 18 stycznia oszust przysłał list. Pisał, że świadkami obecności ministra u Stokłosy było około 30 osób. Opisał obraz, który rzekomo prof. Ćwiąkalski przywiózł w prezencie byłemu senatorowi. Dokładnie podał co gość pił i ile, jak przebiegał wieczór. Później relacjonował dziesiątki innych szczegółów. W tym dokładny spis wędlin (5 gatunków), jakie rzekomo załadowano do samochodu gościa. Opisywał samochody gości i relacje pomiędzy obecnymi na przyjęciu.


Oszust na potwierdzenie swojej opowieści nadesłał także odręcznie napisane i podpisane oświadczenia realnie - co sprawdziliśmy - istniejących osób:


Oświadczam, że w dniu 17.01.2009 r. w Śmiłowie w gabinecie p. Henryka Stokłosy widziałam osobiście pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego z Warszawy plus różne szczegóły. Inne: Oświadczam, że na własne oczy widziałam w dniu 17 stycznia 2009 r. w Zakładach Fartumil Śmiłowo w rezydencji pana Henryka Stokłosy pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego (ministra sprawiedliwości), którego twarz znana mi jest z telewizji (...) osobiście nalewałam obu panom alkohol (szkocka whisky)... itd. Mając cztery takie oświadczenia pisemne lub nagrane uznaliśmy, niestety, fakty za zweryfikowane. Sam oszust podsuwał nam inne jeszcze sposoby potwierdzenia prawdziwości jego rewelacji, czym umacniał swoją wiarygodność.

Kiedy pojawiły się zaprzeczenia osób, które miały świętować u Stokłosy, redakcja wysłała do Śmiłowa, Piły i okolic ekipę mającą sprawdzić fakty. Dwoje naszych dziennikarzy nie dostarczyło jednak ani jednoznacznych nowych potwierdzeń, ani dowodów, że zostaliśmy wrobieni. O tym, że oszust całą historię imienin u Stokłosy zmyślił dowiedziałem się więc dopiero z mojej rozmowy z pewną powszechnie znaną osobą. Stwierdziła ona, że 17 stycznia aż do późnej nocy przebywała w towarzystwie min. Ćwiąkalskiego w Zakopanem.

Po ustaleniu, że ogłosiliśmy kłamstwa odbyto w redakcji ostrą rozmowę z oszustem. Nie udało się nam dowiedzieć niczego o jego motywach. Nie wiadomo dlaczego, uparcie a umiejętnie kłamał i oszukiwał pomimo tego, że nieprawda musiała wyjść na jaw, a sprawca oszustwa jest znany. Czy oszust z kolei był instrumentem w czyimś ręku i czy motywy nieskutecznego pomówienia prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego były osobiste, czy polityczne - to być może ustali prokuratura.

Podania imienia, nazwiska i cech pozwalających zidentyfikować oszusta zabrania nam prawo prasowe chroniące tożsamość autorów piszących pod pseudonimem i informatorów, którzy nie godzą się na podanie ich personaliów. Stosujemy się do tego przepisu karnego, choć wątpię, czy świadomy kłamca może być uznany za informatora. Zresztą i bez nas tożsamość oszusta nie jest już tajemnicą dla osób zainteresowanych sprawą.

W prawie 20-letniej historii "NIE" po raz drugi padamy ofiarą oszustwa. Pierwszy raz zdarzyło się to kilkanaście lat temu, kiedy wydrukowaliśmy fałszywkę "lojalki" Kaczyńskiego fachowo spreparowaną przez służby specjalne. Sprawca fałszerstwa po dziś dzień nie został ujawniony i ukarany.

Obecna chwila jest najgorszą w dziejach tygodnika "NIE" a także najpaskudniejszą w mojej roli jego redaktora. Mając 58 lat praktyki dziennikarskiej, dałem się oszukać jak idiota z wielką krzywdą dla min. Ćwiąkalskiego i innych osób, ale też dla reputacji czasopisma i mojej jako jego szefa.

Zrobimy wszystko, co zgodnie z prawem można uczynić, aby oszust poniósł konsekwencje tego co zrobił.

Przepraszam wszystkie osoby skrzywdzone w tej sprawie za pośrednictwem "NIE", ale z naszej niewątpliwej współwiny.


JERZY URBAN

sekr@redakcja.nie.com.pl


PS Zamieszczone na stronie pierwszej przeprosiny zostaną powtórzone w tym samym miejscu w przyszłotygodniowym "NIE".