sobota, 28 marca 2009

Pożegnanie z Afryką

Michał Kołodziejczyk 28-03-2009, ostatnia aktualizacja 29-03-2009 12:21

Polacy raczej nie pojadą na mistrzostwa świata. Mecz w Belfaście był najgorszym występem reprezentacji prowadzonej przez Leo Beenhakkera (Irlandia Północna - Polska 3:2)

autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa

zobacz galerię zdjęć z meczu

Artura Boruca po meczu przez strefę, gdzie piłkarze udzielają wywiadów przeprowadziła ochrona. Kilka minut wcześniej polski bramkarz uściskiem dłoni podziękował wszystkim przeciwnikom. Kiedy schodził do szatni kibice na Windsor Park dalej śpiewali o nim piosenki. Śpiewali o tym, że Artur Boruc jest ich bohaterem, że wreszcie bramkarz Celticu Glasgow zrobił coś dobrego dla protestantów.Wyrównaj z obu stron

Boruc stał się ofiarą samego siebie. Tym razem nikogo nie prowokował, nie żegnał się przed trybuną irlandzkich kibiców, nie miał pod bluzą koszulki z wizerunkiem papieża, ale show, które urządza od lat zniszczyło marzenia reprezentacji o mistrzostwach świata. Trener rywali Nigel Worthington przyznał później, że kazał każdemu swojemu piłkarzowi wywierać na Borucu jak największą presję, mówić do niego, nie uciekać z pola karnego, gdy wybijał piłkę. Swoje dołożyli też kibice i Polak nie wytrzymał.

Była 10. minuta, kiedy gospodarze strzelili pierwszego gola. Boruc grał pod słońce, losowanie stron wydawało się mieć w tym meczu olbrzymie znaczenie. Ze zbyt głębokim dośrodkowaniem nie poradził sobie ani nasz bramkarz, ani Jakub Wawrzyniak, który patrzył na Boruca, który nie wiedzieć czemu postanowił nie interweniować. Piłka trafiła do Warrena Feeneya i trzeba było odrabiać straty. Jeszcze gorzej było po godzinie gry, gdy Polacy musieli odrabiać straty po raz drugi i okazało się, że słońce w tym meczu nie odgrywa decydującej roli, bo drużyna Leo Beenhakkera źle gra także po przerwie. Było już 1:2, atakowali Irlandczycy, ale piłkę przejął Michał Żewłakow i podał swojemu najlepszemu przyjacielowi - Borucowi. Mocno, w światło bramki, czyli tak, jak nie podaje się nawet w juniorach, bo trener od razu zdejmuje z boiska. Żewłakow wiedział, że nawierzchnia na Windsor Park bardziej od boiska przypomina kartoflisko, wiedział też o tym bramkarz, jednak nie próbował opanować piłki, tylko chciał od razu wykopać ją w przód. Nie zdołał, podskoczyła na nierówności i wpadła do bramki. Identycznie, jak dwa lata temu Paulowi Robinsonowi w meczu Anglików z Chorwacją. Powtórki tamtego gola biły rekordy popularności w Internecie przez wiele miesięcy. Teraz Robinson ma silną konkurencję.

Boruc zawalił mecz reprezentacji drugi raz z rzędu, w ostatnim jesiennym spotkaniu w końcówce meczu ze Słowacją przepuścił dwa gole, za które musiał przepraszać kolegów z drużyny. W sobotę podobno nie przepraszał, w szatni panowała cisza.

Bramkarz Celticu Glasgow nie wiedział jeszcze, że w tym meczu w ogóle miał nie zagrać, jego pozycja w kadrze - także ze względu na zachowanie poza boiskiem - bardzo spadła.

O 13:17 rzecznik prasowy Marta Alf wysłała do dziennikarzy informację, że Łukasz Fabiański ma infekcję jelit i zostanie w hotelu. Wydawało się nawet, że wreszcie zdenerwował się, że mimo dobrej formy znowu będzie tylko numerem dwa. Fabiański jednak wezwał lekarza do pokoju o siódmej rano, kiedy Beenhakker składu jeszcze nie ogłosił. Po meczu trener przyznał, że postawił na Boruca, bo musiał. Łukasz Załuska nie ma żadnego doświadczenia w kadrze.

Problemem polskiej reprezentacji w Belfaście nie był jednak sam Boruc. Przed meczem wątpliwości nie dotyczyły tylko zestawienia jednej formacji - obrony, która miała być solidna i szczelna, tymczasem po pół godzinie trzech z czterech zawodników miało już za sobą poważne błędy, po którym mogliśmy stracić gola, lub - jak w przypadku Wawrzyniaka - straciliśmy.

Żewłakow z Dariuszem Dudką podawali piłkę przeciwnikom. Marcin Wasilewski, który w pierwszej połowie prezentował się najlepiej, dołączył do kolegów na początku drugiej, kiedy nie upilnował Jonathana Evansa, a ten zdobył gola na 2:1 dla Irlandii. Pół godziny po boisku biegał Jakub Błaszczykowski, ale drużyny nie zbawił. Dużo więcej dało wejście Marka Saganowskiego za Ireneusza Jelenia. Piłkarz Auxerre wrócił do kadry, strzelił gola na 1:1 w pierwszej połowie, ale najczęściej, gdy dostawał piłkę, bardzo szybko ją tracił. Saganowski wszedł na ostatnie 20 minut i okazało się, że piłkarz, który umie walczyć z Wyspiarzami był w stanie zagrozić bramce rywali częściej niż wszyscy inni zawodnicy razem wzięci. W 82. minucie chybił minimalnie, w doliczonym czasie gry zdobył bramkę pocieszenia na 2:3. Jako jedyny zostawił po sobie w Belfaście dobre wrażenie. Reprezentacja ery Beenhakkera zatoczyła koło. Mecz z Irlandią Północnym marnością można porównywać tylko ze spotkaniem z Finlandią na inaugurację eliminacji mistrzostw Europy 2008. Wtedy w Bydgoszczy Polacy przegrali 1:3, ale był to początek pracy Holendra z naszą reprezentacją. Teraz trzeba wymagać więcej, a koszmarem Boruca nie da się wszystkiego wytłumaczyć. Zgrupowanie we Wronkach pełne przecież było optymizmu, bo polscy piłkarze wreszcie zaczęli regularnie grać w swoich zagranicznych klubach. Po spotkaniu z Irlandią Północną trudno wytłumaczyć dlaczego.

Formuła Beenhakkera mogła się wypalić, magia - przestać działać. Trzy punkty stracone w Belfaście potrzebne będą wcale nie do wyścigu z Irlandczykami, zabraknie ich w walce z którymkolwiek rywalem, który wywalczy pierwsze miejsce w grupie. Trener wie o tym, że teraz Polska może dostać się na mundial tylko tylnymi drzwiami - po barażach. Wygrać je zresztą będzie bardzo trudno. Po meczu szatnię Polaków odwiedził podobno prezes PZPN Grzegorz Lato. Pocieszał piłkarzy, mówił, że jest z nimi i mają jego pełne zaufanie. Mimo że wcześniej miał niby stawiać ultimatum Beenhakkerowi - „sześć punktów wiosną, albo do widzenia”, dymisji selekcjonera nie będzie. Nie opłaca się, w Polsce powoli dokonuje się pożegnanie Afryki, czyli mundialu W RPA, a zaczyna się myślenie o mistrzostwach Europy 2012.

Po pięciu kolejkach Polacy w grupie wyprzedzają tylko San Marino, Słowacja, która ma rozegrany jeden mecz mniej jest trzy miejsca wyżej. Wydaje się, że to już dno.

Schodzącym do szatni Polakom, a zwłaszcza Borucowi, kibice zaśpiewali, by zawsze patrzył na jasną stronę życia, czym wpisali się w retorykę Beenhakkera. Skoro tak, spójrzmy na tabelę naszej grupy inaczej - jeśli drużyna Beenhakkera w środę wysoko wygra z San Marino, a w dwóch pozostałych meczach padną remisy, nagle znajdzie się na drugim miejscu w tabeli ze stratą jednego punktu do lidera. A potem trzeba będzie czekać do września, wygrać wszystko do końca i patrzeć, jak potykają się konkurenci.

Przeczytaj komentarz Stefana Szczepłka

Mirosław Drzewiecki:

Nie mogę wypowiedzieć się na temat meczu, gdyż siedzę i płaczę. (...) Tak słabego meczu w wykonaniu polskich piłkarzy nie widziałem parę lat.

Za kilka dni spotykamy się z San Marino; styl gry musi się zmienić. Forma na boisku w Belfaście była skandaliczna. Zawodnicy sprawiali wrażenie jakby nie wiedzieli po co tam pojechali. Były podania z trzydziestu metrów do własnego bramkarza na nierównym boisku.

Składy:

Polska: 1-Artur Boruc - 13-Marcin Wasilewski, 14-Michał Żewłakow, 5-Dariusz Dudka, 4-Jakub Wawrzyniak - 7-Robert Lewandowski, 18-Mariusz Lewandowski, 6-Roger Guerreiro,15-Tomasz Bandrowski, 8-Jacek Krzynówek - 11-Ireneusz Jeleń.

Irlandia Płn.: 1-Maik Taylor - 2-Gareth McAuley, 5-Stephen Craigan, 18-Aaron Hughes, 3-Jonathan Evans - 7-Damien Johnson,6-Sammy Clingan, 8-Grant McCann, 11-Chris Brunt - 10-Warren Feeney, 9-David Healy.

Piraci z kozami na zdjęciach z Sirius Stara

rik
2009-03-27, ostatnia aktualizacja 2009-03-27 19:46
Kapsuła z milionami jest już na pokładzie. Podniecenie piratów rośnie
Kapsuła z milionami jest już na pokładzie. Podniecenie piratów rośnie
Fot. za RMF FM

Piraci wiedzieli, że na pokładzie porwanego w połowie listopada 2008 r. tankowca "Sirius Star" czeka ich dłuższy pobyt - wzięli ze sobą nawet dwie kozy. Dokumentują to sensacyjne zdjęcia zdobyte przez RMF FM. Na jednym z nich widać też moment przekazania okupu.

Somalijczycy tradycyjnie zabierają ze sobą w nieznane kozy-żywicielki. Nie inaczej było i tym razem
Fot. za RMF FM
Somalijczycy tradycyjnie zabierają ze sobą w nieznane kozy-żywicielki. Nie inaczej było i tym razem
Piraci w pospiechu oddalają się od statku. Przeciążona łódka nie wszystkich dowiezie do brzegu
Fot. za RMF FM
Piraci w pospiechu oddalają się od statku. Przeciążona łódka nie wszystkich dowiezie do brzegu
Na zdjęciach opublikowanych przez portal radia RMF FM widać również splądrowane przez piratów kajuty załogi statku, łódź wciągniętą na pokład, a także moment przekazania i odpłynięcia piratów w stronę Somalii.

Tankowiec Sirius Star długości 330 m wiozący 300 tys. ton ropy wartości 100 mln dolarów został porwany 15 listopada ponad 800 km od wybrzeży Kenii, czyli daleko poza zasięgiem wzmożonych patroli okrętów wojennych międzynarodowej misji antypirackiej.

Wśród 25 członków załogi było dwóch Polaków, w tym kapitan. Początkowo porywacze domagali się 25 mln dolarów okupu. Saudyjski tankowiec został uwolniony w styczniu za 3 miliony dolarów okupu.

5 z 12 piratów, którzy brali udział w oddaniu statku, utonęło w drodze powrotnej, gdy ich mała łódka przewróciła się na wysokiej fali. Wraz z nimi w morskiej toni zniknęło 300 tys. dolarów. Ciało jednego z piratów wyłowiono z morza. Miał przy sobie 150 tys. dolarów.

Do kolejnego porwania statku doszło wczoraj. Norweski statek Bow Asir przewożący chemikalia z Zatoki Perskiej został zaatakowany przez 16-18 piratów uzbrojonych w karabiny maszynowe. Przybili oni na dwóch małych łodziach. Międzynarodową załogę Bow Asir stanowi 27 marynarzy, wśród których jest pięciu Polaków. Na razie nie ma kontaktu ze statkiem.

My, seksoholicy

19.01.2009 Onet.pl, Wojciech Harpula

W Polsce tysiące osób zmaga się w samotności z lękiem, palącym wstydem i bezradnością

Onanizują się kilka razy dziennie. Sięgają po najohydniejszą pornografię. Zostawiają majątki w agencjach towarzyskich. Straszliwie cierpią. Ich nałóg prowadzi do całkowitego upodlenia. Jeszcze nikt nie wygrał z nim walki w pojedynkę. Każdy z nich sięgnął dna.

Fot. Medium


Robert wydawał fortunę na sadomasochistyczne usługi prostytutek. Dzień pracy zaczynał od masturbacji w toalecie. Bywało, że chodził tam kilka razy, chowając za plecami pospiesznie wydrukowane obrazki nagich panienek. W nocy odpalał strony porno i urządzał sobie wielogodzinne seanse. Podniecały go inscenizowane egzekucje kobiet. Przestał kochać się z żoną.

Marek nigdy nie zapomni, jak nie był w stanie napisać pracy magisterskiej, bo niemal non stop oglądał porno i onanizował się. Po piątym orgazmie leżał na podłodze i płakał. Wiedział, że za chwilę musi wyjść z domu i udawać świetnie radzącego sobie w życiu superczłowieka. Miał ochotę wyskoczyć przez okno.

Paweł wpadał w ciągi: porno, masturbacja, wyjazd po nowe porno, masturbacja, cztery godziny snu, masturbacja, kłótnia z żoną, wyjazd do kina porno, krążenie od kiosku do sex shopu, masturbacja w bramie. Mogło to trwać nawet kilkadziesiąt godzin. Potrafił iść za kobietą trzy kilometry wyobrażając sobie jak wygląda nago i co można by zrobić z nią w łóżku.

Są anonimowymi seksoholikami. Zgodzili się ze mną spotkać, bo jedna z reguł ich wspólnoty brzmi: każda grupa ma główny cel - nieść posłanie seksoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi. Chcą, by zgłaszali się do nich ludzie uzależnieni od seksu. Wiedzą, że w Polsce tysiące osób zmaga się w samotności z lękiem, palącym wstydem i bezradnością. Tak, jak przez lata zmagali się oni.

Robert: ot, takie hobby

Elokwentny, błyskotliwy. Ma 35 lat, żonę i dwójkę dzieci. Jest cenionym farmaceutą. – Patentowany seksoholik – mówi o sobie.

W pierwszy ciąg masturbacyjny wpada, gdy ma 13 lat. Onanizuje się kilka razy pod rząd, aż do bólu. W liceum zapoznaje się z twardą pornografią. Potrafi oglądać filmy przez całą noc; rano w szkole kleją mu się oczy. Nie jest gejem, ale pierwszy kontakt seksualny ma z mężczyzną. – Kolega był po prostu był pod ręką. Tak wyszło – mówi. Ma wtedy 17 lat.

Pieniądze, które dostaje w prezencie na "osiemnastkę" od razu przepuszcza w agencji towarzyskiej. Podczas premierowej wizyty zamawia szczupłą brunetkę.

Setki razy ociera się w autobusach o nieznajome kobiety. Gdy udaje mu się znaleźć atrakcyjny "obiekt" i odpowiedni tłok, zamiast na uczelnię jedzie na drugi koniec miasta. Kilka razy nie wytrzymuje i podniecony łapie kobiety za pośladki. Żadna nie daje mu jednak w twarz.

Wieczorami krąży z lornetką po osiedlach. Czeka, aż w którymś z okien ukaże się choćby fragment nagiego ciała.

Potrzebuje coraz silniejszych bodźców. Sięga po pornografię dla sadomasochistów, podobają mu się sceny skrajnej przemocy. Gdy tylko może, odwiedza burdele. – To było dla mnie jak skorzystanie z toalety. Nie widziałem żadnego problemu. Ot, takie hobby. Na studiach szło mi świetnie, skończyłem je z wyróżnieniem – wspomina.

W 2000 r. bierze ślub. Małżeństwo daje mu poczucie normalności i wygodę: żona jest reprezentacyjna, a poza tym pierze, gotuje, stara się organizować dzień. – Przez lata nie zdawała sobie sprawy z kim żyje. Po ślubie przyznałem, że mam problem z pornografią. Żona powiedziała, że razem sobie z nim poradzimy. Potrafiłem świetnie się ukrywać, więc uznała, że problem sam się rozwiązał – mówi Robert.

Żonę zdradza wielokrotnie: romansuje, nadal odwiedza prostytutki. Klasyczny seks przestaje mu wystarczać: płaci za lateksowe ubrania, pejcze, za zadawanie bólu. Boi się zakażenia. Gdy wraca z agencji, długo szoruje się pod prysznicem i wyzywa się od najgorszych. Trzy dni później znów pędzi do burdelu.

Ma swój pokój, dużo pracuje przy komputerze. Nie wyobraża sobie dnia bez seansu porno i masturbacji. Pisząc artykuły naukowe musi się "doładowywać": 10 minut porno i pięć minut pracy. Stopniowo dochodzi do trzech godzin porno i pięciu minut pracy. Słysząc kroki żony pospiesznie zamyka strony internetowe. – To był przymus. Nie byłem w stanie funkcjonować bez seksu. Czasami było mi straszliwie wstyd, ale zakłamywałem rzeczywistość. Wmawiałem sobie, że to mi się należy, że wszyscy faceci tak robią – mówi.

Zalicza tylko dwie "wpadki": trzy lata po ślubie żona dowiaduje się o jednej ze zdrad, a rok później nie chce uwierzyć, że mąż wydaje miesięcznie dwa tysiące złotych na parkingi i drobne zakupy. – Jakoś sobie poradziłem. Wybaczyła mi i uwierzyła, że nigdy więcej. Być może chciała wierzyć. Dziś zdaję sobie sprawę, że była współuzależniona.

W 2007 r. nałóg wchodzi w tzw. fazę złośliwą. Robert masturbuje się kilka razy dziennie, także w pracy. Oszukuje szefów: wychodzi wcześniej, by podskoczyć do agencji. Nie może spać i skupić się na czymkolwiek z wyjątkiem seksu. Uznaje, że żona jest oziębła, bo się nie onanizuje. Seks małżeński praktycznie przestaje istnieć.

Jedna z prostytutek opowiada mu historię faceta, który chodzi po agencjach i za darmo sprząta prezerwatywy i papierowe ręczniki po klientach.

Robert: - Nie miał już czym płacić, więc chociaż chciał poczuć atmosferę burdelu, pooglądać panienki. To była jego kokaina spod paznokcia. Dla siebie widziałem podobny koniec. Wiedziałem już, że jestem chory. Ostatnim bastionem, który przetrwał chorobę, było życie zawodowe. Jednak i ten bastion zaczął się kruszyć.

Zaczął szukać w sieci informacji o seksoholikach. Od lutego ubiegłego roku jest we wspólnocie.

Na wejściu robi bilans nałogu. W ciągu ostatnich 10 lat ok. 600 razy odwiedzał agencje towarzyskie. W ciągu ostatnich pięciu lat wydał na prostytutki ok. 150 tys. zł. Seks "darmowy" uprawiał – przed i po ślubie – blisko 40 razy. Nie jest w stanie dokładnie policzyć, ile czasu spędził na oglądaniu pornografii i masturbacji.

Paweł: więzienie, szpital, śmierć

Filozof z wykształcenia, były biznesmen, dziś analityk finansowy. Trójka dzieci. Z żoną w separacji od sześciu lat. Ma 43 lata.

Zaczyna fantazjować, gdy ma 15 lat. Podnieca go półnaga kobieta w "Kobiecie i Życiu", kawałek ciała w filmie z "momentami". Seanse fantazji stają się coraz bardziej rozbudowane, potrafi przez kilka godzin myśleć o seksie i onanizować się. Inaczej niż koledzy, nie stara się fantazji wcielić w życie. Jest nieśmiały, nie podrywa koleżanek.

Jedzie na studia do Wrocławia. Chodzi po bazarach i ogląda sprowadzane z Zachodu "świerszczyki". Zaczyna je kupować. Seansów fantazji nie ubywa, zwiększa się ich drastyczność: przemoc, wiązanie, kneblowanie, zadawanie bólu. Zakochuje się w koleżance ze studiów, oświadcza się. Biorą ślub, gdy Paweł ma 23 lata. – W łóżku układało nam się bardzo dobrze. Wydawało mi się, że jestem wolny. Złudzenie trwało kilka miesięcy – mówi.

W 1989 r. w Polsce wybuchają sex shopy, pornografię można kupić wszędzie. Paweł zaczyna znikać z domu. Pretekstem jest byle kłótnia. Wychodzi i krąży. Podchodzi do kiosku, chce kupić porno, ale mówi sobie: "jesteś nienormalny", "człowieku, co ty robisz". Odchodzi z ulgą tylko po to, by po chwili stanąć pod drzwiami sex shopu. Miota się i znów odchodzi. W końcu kupuje magazyn, onanizuje się w jakimś ustronnym miejscu i rozpoczyna krążenie na nowo. Może to trwać godzinami.

Wychodzi z żoną do miasta. Nagle mówi, że czegoś zapomniał. Wraca i onanizuje się w toalecie. Nie jest w stanie zrobić niczego stresującego bez seansu porno i kilku orgazmów pod rząd.

Gdy widzi ładne kobiety na ulicy, od razu ma erekcję. Twarze go nie obchodzą. Przed oczami ma tylko biusty, pośladki, uda. Flirtuje z kobietami, opowiada sprośne żarty.

Po roku małżeństwa wyznaje wszystko żonie. Ta mówi: poradzimy sobie. Nie radzą sobie. Mimo pomocy psychologów Paweł nie jest w stanie się kontrolować. Sprzeczki i kłótnie są coraz częstsze. Po drugim dziecku żona "odpuszcza": przestaje walczyć z nałogiem męża, jest jej już wszystko jedno.

– Zrobiłem wiele, żeby się z tego wyzwolić. Najpierw starałem się zintensyfikować życie religijne. Potem uzdrowić miały mnie kolejno: nauka, małżeństwo, dzieci, wir pracy. Nic mnie nie uzdrowiło. Tysiąc razy obiecywałem sobie, że już nigdy więcej. Byłem nieszczęśliwy jak jasna cholera. To była mania. Niby normalnie funkcjonuję, a nagle pojawia się potrzeba, której nie jestem w stanie odłożyć. Po prostu muszę to zrobić. Robiłem to i czułem się podle. Działałem jak narkoman – opowiada.

Padały kolejne bariery: wypożyczenie filmu porno, pójście do kina porno, obejrzenie striptizu, masturbacja podczas striptizu. – Staczałem się. Byłem przekonany, że na końcu jest więzienie, szpital lub śmierć.

W czerwcu 2003 r. Paweł czyta w "Polityce" artykuł "Pejcz erosa". Myśli: - To o mnie. We wrześniu 2003 r. idzie na swój pierwszy mityng we wspólnocie Anonimowych Seksoholików.

Marek: masturbacja była tylko moja

Gdy opowiada swoją historię, czerwieni się. Ma 29 lat, skończył zarządzanie. Nie był nigdy w kinie porno, nie wszedł w płatny seks. Zamknął się z nałogiem w czterech ścianach swojego pokoju.

Ma sześć lat, ciężko choruje. W łóżku spędza niemal pół roku. Wtedy odkrywa masturbację. Najpierw to sposób na nudę i środek na bezsenność. Potem uniwersalny sposób na wszystko: na złe emocje, na stres, na samotność. Nagroda i pocieszenie. – Rodzice byli wymagający i zimni. Ciągle mnie kontrolowali, wyznaczali zadania. Musiałem być zdyscyplinowany, zapięty na ostatni guzik, zaprogramowany na sukces. Masturbacja była tylko moja. Miałem satysfakcję, że robię coś za ich plecami – wspomina.

Zaczyna oglądać strony pornograficzne w internecie. Masturbacja coraz częściej kończy się bólem. Pojawia się bezsenność. Ma dziewczyny, sypia z nimi, ale nie może powstrzymać się od onanizmu. – Ciągle żyłem obok ludzi – wyznaje.

Jest świetnym studentem, uchodzi za człowieka, który bierze od życia, co chce. Bryluje wśród kolegów i koleżanek. Potem przychodzi do domu, zamyka się w pokoju, wyłącza telefon, rozkłada ręcznik, odpala komputer i zaczyna seans. Po wszystkim jest gotowy napluć sobie prosto w twarz. Ma ogromne poczucie winy, rzuca się w naukę. I tak do następnego razu. Marek jest wycieńczony, często choruje.

Nie dopuszcza do siebie myśli, że ma problem sam ze sobą. Człowiek sukcesu nie ma problemów, a on jest człowiekiem sukcesu. W końcu idzie do psychologa. Ten nie widzi problemu. Kolejni, nawet jeśli problem widzą, nie są w stanie pomóc w jego rozwiązaniu.

Seanse internetowe stają się coraz bardziej upokarzające. – Traciłem kontrolę, wszystko zaczynało wymykać mi się z rąk. Mnie - zorganizowanemu, poukładanemu, z planem na życie.

Onanizując się po raz piąty czy szósty Marek nie czuje już przyjemności. Płacze, a potem odpala kolejną stronę. Pojawiają się myśli samobójcze.

Podczas jednego z ciągów trafił na stronę kompulsywnych onanistów. Potem na mityng on-line anonimowych seksoholików. Loguje się, ale internetowe pogaduchy męczą go i nie dają rezultatów. Potrafi powstrzymać się od onanizmu najwyżej na miesiąc. Potem wszystko wraca ze zdwojoną siłą.

Na początku 2007 r. poznaje dziewczynę. Zależy mu na niej. Wie, że jeśli cały czas będzie się onanizował, nigdy nie stworzy normalnego związku. Trafia do wspólnoty.

Nie musi kupić flaszki

- Seksoholik niczym nie różni się od narkomana – nie ma wątpliwości Stanisław Pilewski, terapeuta uzależnień. Jest alkoholikiem, ale nie pije od 19 lat. – Alkoholik reguluje uczucia za pomocą alkoholu. Seksoholik też używa chemii: wyzwalanych podczas orgazmów endorfin. To, co seksoholik wytwarza w swoim mózgu, działa podobnie jak alkohol: tłumi strach, podnieca, wywołuje euforię. Różnica polega na tym, że seksoholik nie musi kupować flaszki. Po swój narkotyk może sięgnąć niemal w każdej chwili: fantazjując, oglądając porno, onanizując się. W przeciwieństwie do normalnego człowieka nie jest w stanie odroczyć potrzeby seksualnej – tłumaczy.

Seksoholikami zostają z reguły osoby wrażliwe, nie radzące sobie z emocjami, podatne na zranienie. Ludzie, którzy mają problemy z nawiązywaniem relacji opartych na autentycznej bliskości. W pewnym momencie odkrywają, że orgazm przynosi im ulgę, poprawia nastrój. Organizm potrzebuje jednak coraz większych dawek chemii. Uzależnienie rozwija się: zachowania stają się coraz bardziej ryzykowne, coraz trudniej je kontrolować. Poczucie wartości jest coraz niższe, uczucia coraz bardziej stępione, rwą się więzy społeczne. Życie rozpada się w drobny mak.

- My możemy dłużej chodzić pod krawatem i zachowywać pozory. W rzeczywistości niczym nie różnimy się od zapijaczonego menela żebrzącego na flaszkę – mówi Robert.

Żeby wyjść z nałogu trzeba bardzo chcieć i mieć wsparcie. Pierwsze wspólnoty uzależnionych od seksu powstały w Stanach Zjednoczonych w 1976 r. W Polsce – pod koniec lat 90. Dziś wspólnoty działają m.in. w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Lublinie. Skupiają kilkaset osób. Ok. 70-80 proc. to mężczyźni.

Zbyt brutalna prawda

Każda wspólnota ma jeden główny cel: nauczyć seksoholika trzeźwego seksu. Chory musi nauczyć się mówić o swoim nałogu, rozpoznawać sygnały ostrzegawcze, wytyczyć nowe granice, wyciszyć się. Temu służą mityngi, codzienna praca nad sobą, działanie na rzecz wspólnoty i przerabianie kolejnych z 12 kroków programu Anonimowych Seksoholików. Każdy we wspólnocie może wybrać sobie sponsora – seksoholika o dłuższym stażu trzeźwości. Do sponsora można zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, gdy pojawia się pokusa. Prosta rozmowa rozładowuje stres, przerywa strumień obsesyjnych myśli. – Zdrowienie wymaga o wiele dokładniejszego wglądu w siebie niż w innych uzależnieniach. O wiele większej uważności. Alkoholikowi łatwiej wyeliminować zagrożenie – po prostu wyniesie alkohol z domu, będzie unikał sytuacji w których pił. A seksoholik? Przecież seks jest teraz wszędzie: TV, internet, reklamy. Wystarczy impuls, wspomnienie, moment rozluźnienia. Uzależniony od seksu swoją fabrykę narkotyków ma w mózgu i w każdej chwili może ją uruchomić. Seksoholikiem jest się do końca życia – przestrzega Pilewski.

Przy wychodzeniu z nałogu zaleca się co najmniej roczną abstynencję seksualną. Dla człowieka, dla którego seks był całym światem, to koszmar. Pojawia się zespół odstawienia: lęki, napady paniki, kołatanie serca, bóle mięśni, bóle głowy, torsje, bezsenność.

Wielu nie wytrzymuje. Ci, którzy przetrwają, odkrywają seks na nowo. O ile są w formalnym związku. Tu nie ma kompromisów. – Seks jest dopuszczalny tylko w małżeństwie: kościelnym lub cywilnym. To nieprzekraczalna granica. Każda inna aktywność seksualna nie jest trzeźwym seksem – mówi Paweł.

Sam nie uprawia seksu od sześciu lat. Nie rozwiódł się z żoną, więc nadal pozostaje w formalnym związku. Na mityngi chodzi dwa, trzy razy w tygodniu. Napisał 700 prac poświęconych swojemu nałogowi i anonimowym seksoholikom. Uporządkował życie. Rzucił biznes i po raz pierwszy w życiu pracuje na etacie. Odkrył, że zabawa z dziećmi może sprawiać mu wielką przyjemność. Pogodził się z rodzicami. Chciałby mieć znowu normalne małżeństwo, ale nie liczy na zbyt wiele. – Tego musi chcieć też żona. Sam zniszczyłem związek, więc nie mam prawa domagać się czegokolwiek – mówi.

Doświadczenia wspólnot nie pozostawiają wątpliwości: rozpoczynając proces trzeźwienia lepiej nie zwierzać się żonom lub mężom ze wszystkiego. Prawda może być zbyt brutalna. Robert dawkuje więc żonie wiedzę ostrożnie. – Gdy oznajmiłem jej, że zostałem anonimowym seksoholikiem, była zdziwiona. Przyznałem się do agencji towarzyskich, internetowego porno i dwóch zdrad. Nie wie jednak o najbardziej drastycznych szczegółach – mówi.

Po pięciu miesiącach abstynencji zaczął znów uprawiać seks z żoną. – To dla mnie jak zdobycie Mt. Everest. Bez pewnych bodźców trudno jest mi odbyć stosunek. Jakich? Chodzi o zadawanie bólu.

Trzeźwiejąc zaczął wyzbywać się egoizmu. Zaczyna lubić ludzi. Powoli przestaje patrzeć na świat tylko i wyłącznie przez pryzmat własnych potrzeb i zachcianek. Przestał się bać.

Marek od ponad roku zachowuje pełną abstynencję. Wyznał swojej dziewczynie wszystko, gdy tylko zorientował się, że nie jest to przelotna miłostka. Podziękowała za szczerość. Zrozumiała. Nie poszli ze sobą do łóżka. – Jestem pewny, że wtedy wszystko by wróciło – mówi. Zamierzają pobrać się pod koniec tego roku. – Uspokoiłem się. Po raz pierwszy mam poczucie, że po raz pierwszy jestem z kimś naprawdę. Wierzę, że seks w małżeństwie będzie wyrazem naszej bliskości.

Godzina za życie

Czy chcieliby powiedzieć coś ludziom, którzy nie wiedzą jak zerwać z nałogiem? – Trudno przyznać się przed samym sobą, że jest się seksoholikiem. Warto jednak to zrobić, nim będzie za późno. Rzadko się zdarza, że ktoś, kto stale pracuje nad sobą we wspólnocie, wrócił do nałogu. Codziennie trzeba poświęcić na to maksymalnie godzinę. To bardzo niewielka cena za uratowanie życia.

Kontakt do wspólnoty Anonimowych Seksoholików

E-mail: wspolnota.sa@wp.pl

Adres internetowy: www.seksoholicy.webpark.pl

Telefon: 798-056-677