niedziela, 13 września 2009

Ekstraklasa: Franciszek Smuda już czyni cuda

pb, ASinfo /15:50Wyrównaj z obu stron
Franciszek Smuda PAP/Bartłomiej Zborowski
PAP
W spotkaniu 6. kolejki Ekstraklasy Polonia Warszawa uległa na własnym stadionie KGHM Zagłębiu Lubin 0:1 (0:1). W zespole gości na ławce trenerskiej "zadebiutował" Franciszek Smuda.
Przed rozpoczęciem meczu fani uczcili minutą ciszy pamięć zmarłego 4 września Marka Ruszkiewicza, wieloletniego działacza warszawskiego klubu, pracującego w Polonii do 2006 roku.

Wydarzeniem spotkania był przyjazd na Konwiktorską Franciszka Smudy - najbardziej popularnego ostatnio w mediach polskiego trenera. Najpierw za sprawą pogłosek o jego przyjściu do Polonii (ostatecznie trafił do Zagłębia), a ostatnio z powodu spekulacji na temat ewentualnego objęcia posady po zdymisjonowanym Leo Beenhakkerze. To właśnie Smuda jest faworytem kibiców, zresztą on sam nie ukrywa, że bardzo zależy mu na posadzie selekcjonera.

Na razie jednak popularny Franz podjął się zadania wyciągnięcia z ogromnego kryzysu Zagłębia, które w poprzednich pięciu meczach nie zdobyło nawet punktu, tracąc aż 15 bramek. O ile jednak w defensywie wyraźnie poprawiło grę, o tyle siła ofensywna lubinian wciąż pozostawia sporo do życzenia. Najlepszym dowodem jest fakt, że w pierwszej połowie goście nie stworzyli żadnej dogodnej okazji. Obrońcy Polonii skutecznie odcięli od podań napastnika Zagłębia Mouhamadou Traore (ściągniętego do Zagłębia na życzenia Smudy). Zastępujący w bramce pauzującego za czerwoną kartkę Sebastiana Przyrowskiego Radosław Majdan nudził się niemiłosiernie.

Inna sprawa, że poloniści też nie pokazali nic specjalnego. Bliscy zdobycia gola byli tylko w 31. minucie, gdy strzał z bliska Jacka Kosmalskiego znakomicie obronił Aleksander Ptak.

Po przerwie piłkarze Zagłębia zrozumieli, że na Konwiktorskiej można pokusić się o zwycięstwo. Sporo ożywienia wniosło wprowadzenie do gry Łukasza Hanzela, ale prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazało się postawienie na Dariusza Jackiewicza. Doświadczony pomocnik pojawił się na boisku w 76. minucie i kilkadziesiąt sekund później zdobył gola (po błędzie Radka Mynara i świetnej akcji Traore). Zadowoleni z wyniku goście cofnęli się do obrony i skutecznie wybijali z uderzenia słabo grającą Polonię. Kibice gospodarzy poderwali się dopiero w doliczonym czasie, gdy groźny strzał Marcelo Sarvasa obronił Ptak.

"Polonia nigdy nie spadnie" - skandowali ironicznie fani Czarnych koszul, którzy już powoli zapominają, że przed sezonem ich drużynę wymieniano wśród kandydatów do miejsc na podium.

Powiedzieli po meczu:

Franciszek Smuda, trener Zagłębia: Przyznaję, że nie była to oszałamiająca gra, ale na razie nie chodzi o styl. Gdy drużyna znajduje się na samym dnie, nie ma nic do stracenia. Dlatego nie broniliśmy się za wszelką cenę. Zawsze tłumaczę zawodnikom, że jeśli się gra o zwycięstwo, to w najgorszym razie jest remis. W ciągu dziesięciu dni, jakie miałem na przygotowanie drużyny, najwięcej można było zmienić w taktyce. Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne - potrzebujemy jeszcze dwóch, trzech tygodni. Pojawianie się mojego nazwiska w kontekście następcy Leo Beenhakkera nie przeszkadzało mi w przygotowaniach do meczu z Polonią. To nawet przyjemne, ale podkreślam - jestem kandydatem, nikim więcej.

Duszan Radolsky, trener Polonii: Gratuluję rywalowi zwycięstwa. Nas czeka jeszcze mnóstwo pracy. Jesteśmy w takiej sytuacji jak Zagłębie, drużyna również przeżywa kryzys, z którego musimy jak najszybciej wyjść. Nie jesteśmy źle przygotowani fizycznie. Po porażkach często tak się mówi. Powodów jest wiele. Żałuję na przykład, że w czasie przygotowań do meczu z Zagłębiem nie mogłem skorzystać z moich kadrowiczów. Musimy również poprawić skuteczność. Teraz jest czas, żeby szybko wyciągnąć wnioski z błędów.

Polonia Warszawa - KGHM Zagłębie 0:1 (0:0)
Bramka - Dariusz Jackiewicz (76)
Sędzia: Hubert Siejewicz.
Widzów 2 500.

Polonia: Radosław Majdan - Marek Sokołowski, Radek Mynar, Piotr Dziewicki, Błażej Telichowski - Adrian Mierzejewski, Igor Kozioł (10. Łukasz Trałka), Marcelo Sarvas, Jarosław Lato - Filip Ivanovski (75. Michał Chałbiński), Jacek Kosmalski (63. Daniel Mąka).

KGHM Zagłębie: Aleksander Ptak - Szymon Kapias, Michał Stasiak (87. Łukasz Jasiński), Michał Łabędzki, Costa Nhamoinesu - Szymon Pawłowski (61. Łukasz Hanzel), Martins Ekwueme, Piotr Świerczewski, Mateusz Bartczak - Dawid Plizga (76. Dariusz Jackiewicz), Mouhamadou Traore.

Ujawniono zapiski, które Jackson sporządził tuż przed śmiercią

News of the World, JG/10:44

Michael Jackson

Michael Jackson tuż przed śmiercią sporządzał krótkie notki, które potem przyklejał do lustra w łazience. Wyłania się z nich obraz stanu psychiki króla popu. O sprawie pisze brytyjski "News of the World".
Napisy były sporządzone na samoprzylepnych karteczkach. Ich treść wskazuje na to, że gwiazdor dzięki nim chciał sobie pomóc w powrocie na scenę w Londynie.

Pogrzeb króla popu - zobacz zdjęcia z ceremonii

- Te notatki pokazują, że Michael był do końca pozytywnie nastawiony, ale też i bałagan, jaki miał w umyśle, gdy walczył, aby utrzymać to wszystko do końca - powiedział dla "News of the World" jeden z przyjaciół tragicznie zmarłego gwiazdora.

Przeistoczył się z czarnoskórego chłopca w nienaturalnie białego mężczyznę - przeczytaj koniecznie (tylko w Onet.pl)

Wielki muzyk czy wielki ekscentryk?

Pierwsza z notek głosi: "Jestem bardzo wdzięczny, że jestem magnesem dla cudów". To sformułowanie - jak sądzą bliscy - może wskazywać na fakt, iż Michael Jackson zaczynał szukać pomocy dla siebie, aby wydobyć się z uzależnienia od leków przeciwbólowych.

Dodatkowo słowa "magnes dla cudów" są w terapii używane przez osoby leczące się z alkoholizmu, mają one też na celu podniesienie samooceny. Frazę tę ukuła dr Joan Hangarter, autorka "The Miracle Makers Club" (Klub Twórców Cudów), która wskazuje, że im częściej ktoś sobie mówi te słowa, tym większe ma szanse na wyleczenie.

Kolejny zapisek głosi: "Miłość, nigdy więcej przemocy!". Na karteczce znajduje się też dopisek: "Pamiętaj o obietnicy pięknego jutra".

Także w łazience znajdowała się wizytówka doktora Tohme Tohme, menadżera Jacksona. Miała ona mu przypominać nr telefonu do niego.

Jak mówi źródło gazety, "przecież Michael miał numer do dr. Tohme w swoim telefonie". - Więc po co mu była potrzebna wizytówka?". - To niepokojące, że musiał zapisywać sobie przypomnienia o rzeczach tak oczywistych jak te, kiedy przygotowywał się do trasy koncertowej - mówi źródło tabloidu. Jak wskazuje, "narkotyki, które zażywał, miały oczywiście ogromny wpływ na jego umysł i pamięć".

Dalej - komentując te słowa o przyszłości - przyjaciel Jacko mówi, że pokazują one jak "słodką naturę" miał król popu, gdyż dostrzegał w ludziach dobro.

Jak dodaje źródło "NotW", słowa te są wyjątkowo smutne, bo pokazują, że Jacko do swoich ostatnich dni miał ogromną nadzieję na sukces koncertów i szczęśliwe życie.

Obdarowany talentem, dręczony chorobami - czytaj więcej

Więcej o królu popu w specjalnym serwisie Muzyki

Kolejny zapisek to "Do We Are The World in show" - to bezpośrednie nawiązanie do tytułu piosenki nagranej wraz z Lionelem Ritchie w roku 1985. Singiel ten był hymnem nawołującym do pomocy i nie ustawania w działaniach charytatywnych. Jackosn przypomina sobie zatem, że ma ten utwór wykonać podczas koncertu.

Inna karta zawiera dwa słowa: "Zadzwoń do Tempertona". Rod Temperton jest 62-letnim przyjacielem Michaela Jacksona i współautorem jego największych hitów, np. "Thriller" i "Rock With You".

Wpisz się do Księgi Kondolencyjnej

Dołącz do klubu fanów króla popu

Michael Jackson zmarł 25 czerwca w Los Angeles prawdopodobnie w rezultacie zastrzyku śmiertelnej dawki propofolu - silnego leku znieczulającego. W centrum śledztwa znalazł się ostatni lekarz gwiazdora, Conrad Murray. Ciało Jacksona pochowano na cmentarzu Forest Lawn, w Glendale na przedmieściach Los Angeles.

W uroczystości uczestniczyło ok. 200 wybranych gości, w tym 77-letnia aktorka Elizabeth Taylor oraz piosenkarki Aretha Franklin i Diana Ross czy aktorka Brooke Shields. Nie zabrakło też obojga rodziców, rodzeństwa oraz trojga dzieci króla muzyki pop: 12-letniego Prince'a Michaela, 10-letniej Paris Michael i siedmioletniego Prince'a Michaela II, znanego jako Blanket. Nie wyjaśniono powodu opóźnienia.

Wspomnienia blogerów Onet.pl o królu popu

US Open: Clijsters i Woźniacki w finale

mk, PAP
2009-09-13, ostatnia aktualizacja 2009-09-13 11:22

Powracająca do tenisa Kim Clijsters pokonała obrończynię tytułu, Serenę Williams i awansowała do finału US Open. Mecz zakończył się po tym, jak niezadowolona z decyzji arbitra Amerykanka obraziła sędziego, który odebrał jej za to decydujący punkt. - Klnę się na boga że wezmę tę piłkę i wepchnę ci ją do gardła, słyszysz? - miała powiedzieć tenisistka.

Serena Williams krzyczy na sędziego
Fot. ANDREW SCHWARTZ REUTERS
Serena Williams krzyczy na sędziego
Serena Williams krzyczy na sędziego
Fot. ANDREW SCHWARTZ REUTERS
Serena Williams krzyczy na sędziego
SERWISY
Belgijka Kim Clijsters pokonała obrończynię tytułu Serenę Williams 6:4, 7:5 i awansowała do finału wielkoszlemowego turnieju tenisowego US Open (z pulą nagród 21,6 mln dolarów). Rywalką zwyciężczyni nowojorskiej imprezy z 2005 roku będzie 19-letnia Dunka Carolina Wozniacki, która pokonała Belgijkę Yaninę Wickmayer 6:3, 6:3.

Zakończenie spotkania miało sensacyjny przebieg. Przy stanie 15:30 i 5:6 w drugim secie Williams popełniła błąd przy pierwszym serwisie. Chwilę później sędziowie orzekli, że przekroczyła linię przy drugiej próbie i Clijsters stanęła przed dwoma piłkami meczowymi. Wtedy zdenerwowana Amerykanka obraziła arbitra liniowego. W efekcie sędzia główny odebrał jej punkt i tym samym zakończył mecz.

- Klnę się na boga że wezmę tę piłkę i wepchnę ci ją do gardła, słyszysz? Klnę się na boga - miała powiedzieć Williams.

Po tym, jak arbiter liniowy zgłosił incydent, Amerykanka dodała: - Nigdy nie powiedziałam, że cię zabiję, żartujesz sobie?

Już wcześniej Williams otrzymała ostrzeżenie za niesportowe zachowanie, gdy połamała rakietę po przegranym pierwszym secie. Po ogłoszeniu decyzji sędziego Amerykanka podeszła do wyraźnie zaskoczonej Belgijki i pogratulowała jej zwycięstwa.

Jak powiedziała finalistka, mimo wszystko żałuje, że mecz, w którym grała tak dobrze, musiał zakończyć się w ten kontrowersyjny sposób.

Dla Clijsters występ w US Open to dopiero trzeci turniej od czasu przerwania sportowej emerytury w 2007 roku. Dzięki wygranej z trzykrotną triumfatorką tych zawodów Belgijka została pierwszą matką, która dotarła do finału wielkoszlemowego turnieju od czasu gdy Australijka Evonne Goolagong uczyniła to na Wimbledonie w 1980 roku.

Clijsters po raz drugi w karierze pokonała w jednym turnieju obie siostry Williams. W 2009 roku pokonała starszą Venus w czwartej rundzie. Poprzednio sztuka ta udała jej się w 2002 roku podczas mistrzostw WTA (Venus skreczowała w półfinale, a Serena przegrała w finale).

Rywalką zwyciężczyni US Open z 2005 roku będzie 19-letnia Dunka Carolina Wozniacki, która pokonała Belgijkę Yaninę Wickmayer 6:3, 6:3. Dla młodej zawodniczki polskiego pochodzenia będzie to pierwszy finał wielkoszlemowy w karierze.

- Awans do finału wielkiego szlema to spełnienie moich marzeń. Teraz nie mam nic do stracenia - powiedziała zawodniczka, której ojciec był piłkarzem Miedzi Legnica i Zagłębia Lubin, a matka grała w reprezentacji Polski siatkarek.

Oba spotkania zostały rozegrane kilka godzin później niż planowano z powodu opadów deszczu w Nowym Jorku. Mecze odbyły się w tym samym czasie i z tego powodu starcie Wozniacki-Wickmayer obejrzało zaledwie kilkuset widzów (kort może pomieścić 10 tysięcy).

Wyniki półfinałów:

Kim Clijsters (Belgia) - Serena Williams (USA, 2) 6:4, 7:5

Carolina Wozniacki (Dania, 9) - Yanina Wickmayer (Belgia) 6:3, 6:3.