piątek, 16 października 2009

Na podium starzy bywalcy i debiutant

Cezary Adamczyk 15-10-2009, ostatnia aktualizacja 15-10-2009 10:40
Union Investment, Idea i Arka BZ WBK to najlepsze towarzystwa funduszy inwestycyjnych – wynika z corocznej analizy przygotowanej przez „Rzeczpospolitą” i firmę Analizy Online
Walizka z pieniędzmi
źródło: www.sxc.hu
Walizka z pieniędzmi
Najlepsze TFI
źródło: Rzeczpospolita
Najlepsze TFI
Tegoroczny wzrost cen akcji na giełdach sprawił, że od kilku miesięcy klienci powoli wracają do funduszy inwestycyjnych. W tym roku bilans wpłat i umorzeń jednostek jest dodatni, wynosi około 600 mln zł. Nie jest to kwota imponująca, ale w miarę normalizowania się sytuacji w światowej gospodarce strumień pieniędzy płynących do funduszy będzie się powiększał.
Powinien temu sprzyjać również koniec wojny depozytowej między bankami. Środki z wygasających właśnie lokat, zakładanych rok temu na 8 – 9 proc., teraz będą musiały znaleźć inne miejsce, ponieważ banki nie proponują już tak wysokich stawek. Część z pewnością trafi właśnie do funduszy.
Pojawi się jednak problem, który fundusz wybrać. Zadanie nie jest proste, zważywszy że na rynku działa ponad 540 różnych funduszy. Dla porównania na warszawskiej giełdzie notowane są akcje 375 firm.
By pomóc w podjęciu decyzji, „Rzeczpospolita” oraz firma Analizy Online przygotowały kolejny, siódmy już ranking towarzystw funduszy inwestycyjnych (TFI) oraz zarządzanych przez nie funduszy. Podobnie jak w poprzednich latach, w ocenie TFI uwzględniliśmy nie tylko wyniki i ryzyko ponoszone przez dany fundusz, ale także rotację w zespołach zarządzających oraz politykę informacyjną.
Zwyciężył Union Investment TFI. Zdobył łącznie 85,3 pkt na 100 możliwych. W dwóch poprzednich latach był na drugim miejscu. Warto dodać, że Union Investment jako jedyne towarzystwo znajdowało się na podium we wszystkich edycjach naszego rankingu (trzy lata temu był pierwszy). Tegoroczny wynik potwierdza jego mocną pozycję. Co prawda jego fundusze nie mają najwyższych zysków, ale zazwyczaj plasują się powyżej przeciętnej.

Na drugiej pozycji znalazł się tegoroczny debiutant w rankingu – Idea TFI. Zdobył zaledwie o 0,3 pkt mniej niż zwycięzca, głównie z powodu nieco niższej oceny polityki informacyjnej. Pod względem zarządzania i ryzyka Idea uzyskała najwyższe oceny. Wśród trzech najlepszych jest też ubiegłoroczny zwycięzca – Arka BZ WBK. Do lidera stracił 3,5 pkt.
W tegorocznym rankingu towarzystw pojawiły się cztery nowe podmioty. Obok wspomnianego Idea TFI mocną pozycję osiągnął KBC TFI; z notą 73 pkt uplasował się na piątej pozycji. Kolejni debiutanci, Allianz TFI i Amplico TFI, zajęli odpowiednio miejsca: siódme i dziesiąte.
Warto zwrócić uwagę na wielkość środków zarządzanych przez zwycięzców. W sumie ich aktywa stanowią około 16 proc. aktywów wszystkich TFI (88,7 mld zł na koniec września 2009 r.). Arka BZ WBK zarządza środkami przekraczającymi 10,3 mld zł (drugie pod tym względem towarzystwo na rynku). Union Investment (aktywa 3,3 mld zł) można zaliczyć do średniaków. Z kolei Idea to jedno z najmniejszych towarzystw.
Często pojawia się słuszna zresztą opinia, że mniejszymi aktywami łatwiej jest zarządzać. Ranking pokazał jednak, że w dłuższym terminie o wynikach decyduje skuteczność w pomnażaniu pieniędzy.

Jak ocenialiśmy Towarzystwa

- W ocenie wzięliśmy pod uwagę pięć grup funduszy: akcji, obligacji, zrównoważone, stabilnego wzrostu i pieniężne.
- Oprócz wyników, ryzyka oraz stabilności zespołów zarządzających uwzględniliśmy politykę informacyjną towarzystw.
- Każde towarzystwo mogło dostać maksymalnie 100 punktów.
- Maksimum 85 punktów przysługiwało za wyniki inwestycyjne, ryzyko oraz rotację zarządzających.
- Do 15 punktów przydzielaliśmy za ocenę polityki informacyjnej TFI.
Zobacz rankingi szczegółowe - fundusze akcji, zrównoważone, stabilnego wzrostu, rynku pieniężnego, dłużne
Rzeczpospolita

Kto zabił Makowieckich?

Marek Strok , Mariusz Olczak 10-10-2009, ostatnia aktualizacja 10-10-2009 22:17
13 czerwca 1944 r. został zastrzelony wraz z żoną mjr Jerzy Makowiecki, druga najważniejsza osoba w Oddziale VI Biura Informacji i Propagandy KG AK. Zabójstwo to pozostaje jedną z największych tajemnic polskiego podziemia z czasu ostatniej wojny
Jerzy Makowiecki (fot: archiwum elżbiety moczarskiej)
źródło: Fotonova
Jerzy Makowiecki (fot: archiwum elżbiety moczarskiej)
Andrzej Popławski (1908 – 1944) ps. Andrzej  Sudeczko, dowódca oddziału podporządkowanego Kontrwywiadowi Okręgu Warszawskiego AK  i Państwowemu Korpusowi Bezpieczeństwa Delegatury Rządu na Kraj. Zginął zastrzelony w Warszawie 5 lipca 1944 r. w niewyjaśnionych okolicznościach.  Na zdjęciu wraz z żoną  Kazimierą, ok. 1942 r. (fot: archiwum autorów)
źródło: Rzeczpospolita
Andrzej Popławski (1908 – 1944) ps. Andrzej Sudeczko, dowódca oddziału podporządkowanego Kontrwywiadowi Okręgu Warszawskiego AK i Państwowemu Korpusowi Bezpieczeństwa Delegatury Rządu na Kraj. Zginął zastrzelony w Warszawie 5 lipca 1944 r. w niewyjaśnionych okolicznościach. Na zdjęciu wraz z żoną Kazimierą, ok. 1942 r. (fot: archiwum autorów)
Badanie dziejów polskiej konspiracji lat II wojny światowej jest niezwykle skomplikowane, bo zachowało się niewiele oryginalnych dokumentów z tamtego czasu. Zmusza to historyków do korzystania z powojennych relacji, wspomnień, stenogramów przesłuchań, akt procesowych etc. Ma to wpływ na ustalenia czynione na takiej podstawie.
Jedną z najmniej zbadanych, z powodu braku oryginalnych dokumentów, jest sprawa śmierci 13 czerwca 1944 r. pracowników BIP KG AK – Jerzego Makowieckiego i Ludwika Widerszala. Co jakiś czas powraca ona na łamach czasopism naukowych i w publicystyce. Pada w nich wiele oskarżeń, niepopartych wiarygodnym materiałem źródłowym. Sprawa nadal jest pełna emocji i subiektywnych ocen, ale może przede wszystkim polityki, co rzutowało na wskazanie sprawców. Dyskusja, głównie w tym ostatnim kontekście, ożyła ponownie na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” jako echo debaty o IPN. Środowisko BIP, najbardziej politycznego oddziału w KG AK, utożsamiane z ludźmi o przekonaniach demokratycznych i socjalistycznych, ideowo związanych z lewicą, kierowało oskarżenia w stronę organizacji i ludzi o zapatrywaniach prawicowych.
Najpierw o śmierć Makowieckich oskarżano Narodowe Siły Zbrojne, potem skrajnie prawicową grupę mafijną, a także konkretnych ludzi: Andrzeja Popławskiego („Andrzeja Sudeczkę”), Władysława Jamontta, Witolda Bieńkowskiego i tajemniczego płk. „Karola”. Trudno przyjąć, że te tezy, sięgające korzeniami końca wojny i śledztwa przeprowadzonego w MBP, mają pokrycie w źródłach z czasu wojny i są w pełni udowodnione. Dotychczas wypowiadali się najczęściej, nadając ton dyskusji, żołnierze BIP KG AK – współpracownicy, uczniowie i podkomendni zabitych – wybitni historycy Aleksander Gieysztor, Tadeusz Manteuffel oraz Kazimierz Moczarski i Władysław Bartoszewski. Ich opinie nie zostały skonfrontowane z opiniami strony przeciwnej i w dużej mierze przyjęty został bezkrytycznie jeden punkt widzenia. Strona oskarżana nie miała szans w komunistycznej rzeczywistości na zabranie głosu w swojej obronie. Taką próbę parę lat przed śmiercią podjął jeden z oskarżonych Witold Bieńkowski, pisząc w listach do ks. Jana Ziei i Zofii Kossak, że obciążające go świadectwa były „pod zarzutem zrodzonym z plotek Bartoszewskiego i może już wówczas z samoobronnych kłamstw Jamontta” (KARTA nr 52/2007).

Łatwość „nowych ustaleń”

Żołnierze „Sudeczki”, prawie 60 lat noszący piętno bandytów i „morderców politycznych”, po latach spędzonych w więzieniach, po szykanach i inwigilowaniu zostali zepchnięci na margines. Nikt się nie zatroszczył o zebranie od nich relacji (poza jedną próbą, o czym poniżej). Przez 20 lat wolnej Polski badania nie posunęły się naprzód.
Dopiero w latach 80. Andrzej Krzysztof Kunert wykazał, że NSZ nie odpowiada za śmierć żołnierzy BIP. Coraz częściej przyjmuje się postawioną w monografii Polski Podziemnej tezę prof. Tomasza Strzembosza, który nie mając do dyspozycji nowych dokumentów, stwierdził, że kilku BIP-owców „zostało zamordowanych z rozkazu jakiejś samozwańczej, ekstremalnie radykalnej grupy podziemnej, dla której ich demokratyczny radykalizm zdawał się iść za daleko, zwłaszcza w świetle zbliżania się do granic kraju Armii Czerwonej. Kto nią kierował, do dziś nie ustalono”.
O ile jest bezdyskusyjne, że likwidację Ludwika Widerszala przeprowadził oddział „Sudeczki”, o tyle w przypadku śmierci Makowieckich nie było świadków ani dokumentów, które jednoznacznie mogły wyjaśnić to zdarzenie. Dotychczasowe ustalenia były wynikiem przede wszystkim informacji powojennych lub rozmów między świadkami, którzy wykazywali się wiedzą z drugiej lub trzeciej ręki. Często były to stwierdzenia, których nie da się zweryfikować, wypowiedziane bez świadków, podczas śledztwa itp. Właśnie na takiej podstawie źródłowej – złożonych w UB zeznaniach Alfreda Kurczewskiego ps. Ambrozja, Adama Gutowskiego ps. Bratkowski – w artykule w „Gazecie Wyborczej” z 13 czerwca 2009 r. Janusz Marszalec i Rafał Wnuk napisali, że do Makowieckich śmiertelne strzały oddał najprawdopodobniej sam „Andrzej”. Ten przykład pokazuje, jak łatwo przychodzi podawanie „nowych faktów” i „nowych ustaleń” na podstawie wątpliwej bazy źródłowej, bez krytycznej analizy i wnikliwych badań. Ale przecież wiele ich ustaleń opiera się nie na dokumentach z czasu wojny (jak piszą: „świstkach”), lecz na powojennych relacjach i zeznaniach, o których nierzetelności napisano obok, w redakcyjnej notce.
W sprawie zabójstwa Makowieckich jest zbyt dużo znaków zapytania, aby formułować kategoryczne stwierdzenia. Jak rewiduje się spojrzenie na tę sprawę, niech świadczy m.in. zmiana podejścia do ludzi z oddziału „Sudeczki”, traktowanych przez Marszalca i Wnuka już jako żołnierze, nie zaś bandyci.
Żyje jeszcze kilku żołnierzy oddziału „Sudeczki”. Wśród nich: Leszek Bettman ps. Leszek Orzechowski, z którym rozmawiał chyba jeszcze w latach 80. jedynie A.K. Kunert.

Alarmistyczne meldunki

W materiałach z Archiwum „Startu” – Ekspozytury Urzędu Śledczego Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa – konspiracyjnej policji podporządkowanej Delegaturze Rządu RP na Kraj, znajdują się dokumenty rzucające nowe światło na ostatnie dni życia Makowieckiego.
Na kilka dni przed śmiercią wysłał on meldunek do Wydziału Walki Cywilnej BIP, który następnie trafił do Oddziału Bezpieczeństwa „Źrenica” Wydziału Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu RP na Kraj:
Zgłaszam sprawę niejakiego inż. Karwida /pseudonim/, ofic(er) rez(erwy) 36 p.p., brał udział w kampanii 39 r. Obecnie jest czynny w życiu podziemnym, w r. 1942 zgłosił się do współpracy w AK i miał powierzone opracowanie zagadnienia alimentacji wojska w paliwa płynne /wybitny spec(jalista) od nafty przed wojną (...) Dzięki swojej wiedzy fachowej oddaje liczne usługi. Inż. Karwid jest pochodzenia niearyjskiego. Od dłuższego czasu jest on szantażowany, z nadania niejakiego Gołębniaka, którego znał przed wojną. Mimo parokrotnej zmiany nazwiska i miejsca zamieszkania ciągle trafiają na jego trop. (...) Dwaj szantażyści, których personalia podane w zał., – przed rokiem natknęli się na niego (...) Byli to agenci policji kryminalnej /jeden, którego nazwisko podane w zał. okazał legitymację/. Dozorca i administrator domu, w którym mieszka Karwid, znają ich dobrze jako zawodowych szantażystów od spraw „niearyjskich”. (...) Przed rokiem zgłaszałem do 369 wniosek o likwidację owych szantażystów, podając wiele faktów z ich działalności; widać wniosek nie został uwzględniony. Sprawa ta wiąże się z moim osobistym bezpieczeństwem, gdyż wskutek przypadku Karwid /który nie był moim osobistym znajomym/ zna moje obecne nazwisko policyjne i miejsce zamieszkania i wie, że jestem oficerem Sztabu AK, orientując się również w pewnym stopniu w zakresie moich obowiązków służbowych. Nie znam go dostatecznie, aby w razie aresztowania być pewnym jego wytrzymałości. Ma on również powiązania osobiste /adresy/ z szeregiem innych czynnych działaczy konspiracyjnych.
Z tego tytułu proszę o jak najszybsze zajęcie się tą sprawą i likwidację podanych szantażystów.
Kuncewicz w/z Szefa BIP. KGSZ
Do pisma Makowiecki załączył dane kripowców. Byli to: Bronisław lub Bolesław Zakrzewski, „ajent służby śledczej granat. Zawodowo uprawia szantaż na Polakach, niearyjczykach”, oraz Leon Gołębniak. „Gołębniak »ratował« w 1940 r. szereg niearyjczyków, zaopatrując ich w dokumenty lewe, a od roku szantażuje wzgl. wymusza od swoich ofiar »pożyczki«”.
Za tym meldunkiem, dzień przed śmiercią Makowieckiego, poszedł następny, wprost błagalny, kierowany do Michała Gieysztora ps. Krajewski, zastępcy Stefana Korbońskiego, szefa Wydziału Walki Cywilnej BIP.
12/VI p. Krajewski (osobiście – do rąk wł(asnych)
Proszę Pana bardzo o pomoc w sprawie, którą zgłosiłem. Jestem zagrożony mocno osobiście – inż. Karwid ukrywał się dłuższy czas w domu, gdzie obecnie mieszkam. To mieszkanie zawdzięczam Karskiemu (mój dawny ref(erent) polit(yczny) Stefan – emis(ariusz) do Lond(ynu). – znał go Pan) – stąd powiązania. Jego aresztowanie naraża wiele bliskich nam osób (m. in. Waldę)Kuncewicz.
Wspomniany w meldunkach inż. Karwid to najpewniej inżynier Wacław Bóbr, odpowiedzialny za kontakty pomiędzy zespołem specjalistów od przemysłu, węgla i nafty w Delegaturze Rządu a Komendą Główną AK. Nie można wykluczyć, że Karwid mógł wydać kripowcom Makowieckiego, ratując swoje życie. Karwid miał zginąć 1 sierpnia, w grupie ludzi pędzonych przed czołgami niemieckimi na Polu Mokotowskim.
Sprawę Karwida i szantażystów Makowiecki sygnalizował już rok wcześniej. Dlaczego przez rok nic nie zrobiono, ażeby zapewnić mu bezpieczeństwo? Szczególnie że sam Makowiecki był pochodzenia żydowskiego. Jego przełożeni o szantażu byli poinformowani. O tym, że o zagrożeniu wiedziano, świadczy meldunek z sierpnia 1943 r., w którym pisano, że „Wpływy Makowieckiego na terenie Prostokąta obecnie słabe. Wokół jego osoby toczy się wiele osób i panuje opinia, że chcą go wykończyć”. Rzepecki wspominał na spotkaniu w Instytucie Historii PAN: „Zagęszczało się około Makowieckiego. Makowiecki w 1944 r. bardzo zdenerwowany”.
Nic nie wiemy o Zakrzewskim i Gołębniaku. Nie ma ich na sporządzanych przez AK, NSZ i Delegaturę Rządu RP listach pracowników policji, szantażystów, osób, którymi interesował się kontrwywiad, czy wreszcie osób współpracujących z Niemcami. Dlaczego przez rok ich nie zlikwidowano, skoro byli znani w Warszawie?
Pismo wysłane 12 czerwca 1944 r. przez Makowieckiego nie pozostało jednak bez echa. Trafiło ostatecznie do „Malskiego”, czyli Bolesława Kontryma, który, jak można sądzić na podstawie długiego procedowania dokumentów, spowalniał sprawę likwidacji kripowców. To właśnie Kontrym miał przekazać Moczarskiemu dezinformującą wiadomość od Bieńkowskiego o znalezieniu zwłok Makowieckich na Polu Mokotowskim. Dopiero 16 czerwca 1944 r., trzy dni po śmierci Makowieckich, „Malski” wysłał meldunek do „Startu” w sprawie Zakrzewskiego i Gołębniaka, informując, że szantażują oni „działacza BIP KGSZ zamieszkałego na rogu ul. Suchej i Filtrowej. Sprawa bardzo ważna i ściśle poufna”. Zarówno nazwisko, jak i adres zostały zaszyfrowane. 1 lipca 1944 r. prokurator Czarnecki zwrócił uwagę na brak rozwiązania tej sprawy właśnie przez szyfr, którego nie dosłał „Malski”. Niewiele to zmieniło, gdyż kripowcom włos z głowy nie spadł. Żyli jeszcze 27 lipca 1944 r., skoro wtedy proszono, aby „sprawę załatwić jeszcze przed zakończeniem wojny”. Można przypuszczać, że Gołębniak i Zakrzewski mogli być użyteczni np. jako informatorzy dla jednej ze struktur konspiracyjnych.

To nie oddział „Sudeczki”

Jerzy Makowiecki w czerwcu 1944 r. zamieszkiwał w willi przy ul. Jesionowej 13, co ważne, w dawnym mieszkaniu Witolda Bieńkowskiego ps. Wencki. Od października 1940 r. Makowiecki był kierownikiem Wydziału Informacji BIP KG ZWZ, a później AK. Od maja 1943 r. stał na czele Stronnictwa Demokratycznego (kryptonim „Prostokąt”). Przypuszczalnie napastnicy weszli do mieszkania Makowieckich i sterroryzowali ich. Trudno sądzić, żeby tak doświadczony konspirator jak „Sudeczko” ryzykował przejazd przez pół Warszawy z osobami, które zdawały sobie sprawę z zagrożenia śmiercią. Jest czerwiec 1944 roku, na ulicach Warszawy trwa wzmożony ruch patroli policji, wojska oraz żandarmerii. Pomysłodawca wyjazdu pod Boernerowo ryzykował, że Makowieccy albo usiłowaliby się wydostać z samochodu, albo też, widząc zagrożenie śmiercią, staraliby się zwrócić uwagę posterunków niemieckich. Urągało to zasadom bezpieczeństwa akcji i trudno przypuszczać, aby było dziełem „Sudeczki” lub jego żołnierzy. W przypadku przewiezienia Makowieckich przez kripowców Zakrzewskiego, Gołębnika i ich kolegów lub też przez innych niemieckich funkcjonariuszy, nie szukaliby ratunku, wiedząc, że i tak nie uwolnią się z rąk oprawców. Gdyby akcję tę wykonał oddział „Sudeczki”, przeprowadziłby likwidację Makowieckich w mieszkaniu, podobnie jak w przypadku Widerszala. Nie było do tego przeciwwskazań.
W raportach sporządzonych najprawdopodobniej przez Kontrwywiad Obszaru Warszawskiego AK odnalazł się raport z miejsca śmierci Makowieckich:
11. 13. VI. br. godz. 8.40 na szosie Chrzanów — Groty zatrzymał się samochód zielony, koloru policyjnego, z którego wysiadło 6 osób, w tym jedna kobieta. Kobieta i mężczyzna szli przodem, za nimi postępowali 4 mężczyźni. Na drodze bocznej do Jelonek zatrzymali się, odczytując prawdop(odobnie) wyrok, nast(ępnie) jeden z 4 oddał serię strzałów z pm. Na miejscu znaleziono zwłoki mężczyzny i kobiety oraz 22 łuski. Po zastrzeleniu osobnicy udali się w kierunku W-wy. (...)

Kie (ownik) gr(upy)

Kwestia samochodu też wskazuje, że to nie oddział „Sudeczki” zabił Makowieckich. Jak wynika z meldunku, na miejscu egzekucji widziano samochód osobowy koloru zielonego, „taksówkę”. Z relacji Bettmana wynika, że takiego samochodu w oddziale nie było. A w Warszawie w czasie okupacji zielonymi samochodami poruszali się właśnie m.in. kripowcy.
Dlaczego wywieziono Makowieckich poza Warszawę? I dlaczego w kierunku zachodnim? Do Lasów Chojnowskich było bliżej i bezpieczniej. „Andrzej Sudeczko” teren ten znał doskonale, gdyż robił tam ćwiczenia wraz z oddziałem. Ryzykowne było też wybrane miejsce egzekucji. Wokół masztów radiostacji w Boernerowie znajdowały się posterunki niemieckie. Strzały mogły zaalarmować Niemców, zwłaszcza że wystrzelono do Makowieckich aż 22 pociski z pistoletu maszynowego. Ktoś, kto strzelał, widać nie obawiał się Niemców. Co więcej, egzekucją nie zainteresowała się, jak podkreśla meldunek PKB, ani niemiecka żandarmeria, ani policja, co może wskazywać na wykonawców związanych z okupantem.
Wart zwrócenia uwagi jest passus mówiący o „odczytaniu prawdopodobnie wyroku” przed zastrzeleniem Makowieckich. Osoba obserwująca nie mogła jednak dokładnie widzieć, co to jest za dokument. Równie dobrze świadek mógł widzieć oprawców z kennkartami Makowieckich.
Z relacji Bettmana wiemy, że dzień lub dwa po egzekucji w lokalu oddziału „Sudeczki” na odprawie „Sudeczko” powiedział: „jakieś sukinsyny zabiły Makowieckiego z żoną, a przypisują to mnie”. 14 lub 15 czerwca 1944 r. na miejsce znalezienia zwłok Makowieckich udał się sam „Sudeczko”. Informacja ta brzmi tym bardziej interesująco, że Zakrzewski „Oskar” mówił później właśnie o wysłaniu tam ludzi w celu zbadania sprawy. Według Bettmana „Sudeczko”, jadąc na miejsce zabójstwa, chciał też pokazać swoim żołnierzom, że to nie on zabił Makowieckich.
Przedstawione wyżej okoliczności świadczą, że porwania i zabójstwa Makowieckich nie dokonał oddział „Andrzeja Sudeczki”. Dziś wiemy, że jednym z naocznych świadków najścia dwóch ludzi podających się za kripowców (nie musieli to być Zakrzewski i Gołębniak) na dom Makowieckich był mjr „Nawrot” – Stanisław de Thun, szef oddziału VII KG AK. Wynika to z meldunku „Waldy” (Aleksandra Gieysztora) z 27 czerwca 1944 r.
Jedyną osobą chwalącą się wiedzą o osobach, które weszły do mieszkania Makowieckich, był Kazimierz Moczarski. Przeprowadził prywatne śledztwo po ich śmierci, będąc dowódcą Wydziału Dywersji Osobowej KWP, w tym komórki mającej za zadanie m.in. rozpracowywanie szmalcowników. W swoich „Zapiskach” stwierdził, że znał wygląd i zachowanie napastników, ale nie podzielił się swoją wiedzą nabytą 26 lat wcześniej. Tym bardziej to zastanawia, że na odprawie KWP Moczarski był przeciwny podejmowaniu przez tę komórkę śledztwa w sprawie śmierci Makowieckich i Widerszala, mówiąc: „Nie wtrącajmy się w nie swoje rzeczy, bo jesteśmy zbyt małą komórką i nas wszystkich polikwidują”. Umieszczona w „Zapiskach” relacja Moczarskiego jest obarczona osobistym uprzedzeniem do „Sudeczki”. Informacje podawane przez innego żołnierza BIP, Władysława Bartoszewskiego, są bardziej efektem powojennych rozmów i analiz aniżeli wiedzy zdobytej bezpośrednio w trakcie odpraw i przy podejmowaniu kluczowych decyzji w czasie wojny. Sam płk Jan Rzepecki nie mówił i nie pisał o sprawie śmierci Makowieckich tak dużo jak Moczarski i Bartoszewski, a wiedział od nich znacznie więcej. Latem 1944 r., zgodnie z zasadami konspiracji, BIP-owcy nie byli informowani o postępach prowadzonego w tej sprawie przez kontrwywiad śledztwa. Pod koniec czerwca 1944 r. sami zaczęli szukać sprawcy zabójstwa we własnych szeregach. Nic o tym jednak nie wspominali po wojnie.

Potrzeba dalszych badań

Na podstawie posiadanych dziś źródeł nie można bezkrytycznie utrzymać tez i oskarżeń formułowanych w czasach PRL. Potrzebna jest wnikliwa analiza różnych wątków i informacji. Już podczas wojny zastanawiano się nad kilkoma hipotezami dotyczącymi śmierci BIP-owców. Brano pod uwagę porachunki partyjne, likwidację „żydokomuny”, inspirację NSZ, inspirację niemiecką, ale i likwidację wpływów masonerii. Zarówno zbliżanie się wojsk sowieckich do Warszawy, jak i rozmowy scaleniowe AK i NSZ mogły dać motyw zabójcom. Dokładnie należy przebadać rolę w tej sprawie komunistycznego wywiadu, który penetrował zarówno PKB, jak i BIP.
Jerzy Makowiecki publikował w periodyku SD „Nowe Drogi”. Artykuły z numerów wydanych między marcem i czerwcem 1944 r. podważające, w czasie zajmowania Kresów przez wojska sowieckie, integralność granic wschodnich, poniekąd mogły się stać przyczyną jego śmierci. Takie poglądy mogły zostać odczytane jako zdrada.
Nazwisko Makowieckiego znalazło się w powstałych w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego raportach i analizach wpływów komunistycznych. Dokumenty te, nazywane m.in. przez Bartoszewskiego i Marszalca listami proskrypcyjnymi, nie mają jednak takiego charakteru. W żaden sposób nie można tych dokumentów traktować jako wykazu osób do likwidacji. Są to raczej raporty analityczne opisujące zarówno osoby, jak i relacje między nimi, poglądy, ich umocowanie organizacyjne etc. Sporządzanie ich należało do obowiązków struktur kontrwywiadu AK.
Zaprezentowane w naszym artykule dokumenty i relacje bezpośrednich świadków wnoszą wiele nowych informacji i stawiają wiele nowych pytań oraz problemów. Pokazują też, że z ostatecznymi werdyktami w tej sprawie trzeba się wstrzymać i kontynuować badania bez prawicowego lub lewicowego zacietrzewienia, gdyż w opisie tej sprawy można dostrzec po obu stronach „brak obiektywizmu wypływający z polityczno-ideowej formacji”, cytując Marszalca i Wnuka. Udawanie, że jest to problem tylko jednej strony, jest niepoważne.
Makowieccy nie musieli zginąć z tych samych powodów co Widerszal. Ich śmierć mogła mieć kilka innych przyczyn. Wiedząc to, nie można zaniedbywać badań mających wyjaśnić kulisy śmierci Makowieckich, tak jak zaniedbano ich mogiłę na warszawskich Powązkach.
Mariusz Olczak – historyk, absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, badacz Polskiego Państwa Podziemnego, pracuje w Archiwum Akt Nowych w Warszawie, kieruje w nim Archiwum Czynu Niepodległościowego.
Marek Strok – badacz i dokumentalista warszawskiej konspiracji oraz powstania warszawskiego, konsultant Muzeum Powstania Warszawskiego, zgromadził największą bazę danych żołnierzy biorących udział w walkach powstańczych w 1944 r., autor monografii „Bataliony Iwo i Ostoja”.
Autorzy artykułu przygotowują książkę o oddziale„Andrzeja Sudeczki”.
Rzeczpospolita

Kara za opieszałość

Agata Łukaszewicz 16-10-2009, ostatnia aktualizacja 16-10-2009 07:00
Obywatel nie jest bezradny wobec powolnych sędziów
Zniecierpliwiony zbyt długim postępowaniem w prokuraturze, sądzie czy u komornika obywatel ma szansę się upomnieć. Może złożyć skargę na ich opieszałość i domagać się pieniędzy za zbyt wolne załatwianie jego sprawy.
Skuteczna skarga może nie tylko finansowo wynagrodzić zbyt długie oczekiwanie na finał sprawy (maksymalnie sąd może przyznać 20 tys. zł), ale też przyspieszy procedowanie. Bez względu na to, na kogo się skarżymy, zasady jej składania są niemal identyczne. Różnią się jedynie nadawcy, adresaci skarg i gremia, które się nimi zajmują. Zacznijmy od skargi na leniwy sąd (jej składanie jest możliwe od pięciu lat).

Nie czekaj

Sprawa, w której bierzemy udział i na którą się skarżymy, musi toczyć się opieszale. Co to oznacza? Ustawa mówi, że dzieje się tak, gdy naruszone zostało prawo strony do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki.
Ze złożeniem skargi nie można czekać do zakończenia procesu, a za jej wniesienie płaci się 100 zł.
Do jej przygotowania nie potrzeba adwokata ani radcy prawnego. Nie oznacza to jednak, że można ją napisać dowolnie. Muszą się w niej znaleźć konkretne informacje (jak ją napisać, patrz ramka). Skargę składa się do sądu, który prowadzi naszą sprawę, ale rozpatrywać ją będzie sąd wyższej instancji.
Czego można żądać? Albo zalecenia podjęcia odpowiednich czynności w wyznaczonym terminie oraz (albo) zasądzenia odpowiedniej sumy pieniężnej. Skargą, która ma braki, sąd nie będzie się zajmował, tylko ją odrzuci. Podobny los czeka pismo wniesione przez nieuprawnioną do tego osobę (kto może złożyć skargę, patrz ramka).

Przyczyny zwłoki

Co dalej? Sąd, do którego wpłynęła skarga, przedstawia ją niezwłocznie sądowi właściwemu wraz z aktami sprawy, w której toczy się postępowanie. Ten rozpoznaje ją w trzyosobowym składzie.
Co bada? Terminowość i prawidłowość podejmowanych czynności.
Bierze pod uwagę charakter sprawy, stopień jej faktycznej i prawnej zawiłości, znaczenie dla strony rozstrzygniętych w niej zagadnień oraz zachowanie się stron, w szczególności skarżącej. Są sprawy, na które sąd ma wpływ bezpośredni i pośredni, może np. dyscyplinować biegłych, a kiedy trzeba, także rezygnować z ich usług i wymienić na zdyscyplinowanych ekspertów. Na niestawiających się na wezwanie świadków, którzy usprawiedliwiają nieobecność ciężką chorobą, wpływ sądu jest już jednak niewielki.
Po dwóch miesiącach badania musi paść jednoznaczne stwierdzenie, czy do opieszałości doszło, czy też nie.
Jeśli tak, sąd może zalecić szybkie podjęcie odpowiednich czynności, a w dodatku zasądzić pewną kwotę jako swoistą rekompensatę za opieszałość – od 2 tys. zł do 20 tys. zł.
Pieniądze, które dostaniemy, wypłaci nam sąd, który zawinił, leniwie prowadząc naszą sprawę. Mało tego, tym, których skargi zostaną uwzględnione czy odrzucone, zwrócone zostanie także 100 zł (które wpłacili na początku).
Niezadowolony z decyzji sądu oceniającego skargę musi pamiętać jeszcze o jednym: złożenie kolejnej (w tej samej sprawie) może nastąpić dopiero po roku.
Marek Celej - sędzia Sądu Okręgowego w WarszawieIle czasu musi upłynąć, by można było mówić o opieszałości? Dla większości sądowych petentów jego sprawa trwa zbyt długo. To jednak nie oznacza jeszcze opieszałości. Żeby móc o niej mówić, trzeba wykazać, że naruszone zostało prawo obywatela do rozpoznania jego sprawy „bez nieuzasadnionej zwłoki”. Nigdzie nie znajdziemy przelicznika, że jest to tydzień, dwa tygodnie czy rok. Chodzi o to, czy wszystkie czynności podejmowane w sprawie – wyznaczanie rozpraw, wzywanie świadków, przedstawienie opinii przez biegłego – były podejmowane w rozsądnym terminie. Rozsądnym, czyli realnym, a to oznacza, że sędzia z głową planuje cały proces. Wyznacza kilka terminów rozpraw do przodu, wzywa na nie kilku świadków, zarządza opinię biegłego z wyprzedzeniem itd. Jeśli jest inaczej, choć to nie zawsze oznacza opieszałość, można wystąpić ze skargą.
Komu wolno pisać- w postępowaniu w sprawach o przestępstwa skarbowe i wykroczenia skarbowe – strona
- w postępowaniu w sprawach o wykroczenia – strona
- w postępowaniu dotyczącym odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary – strona lub wnioskodawca
- w postępowaniu karnym – strona oraz pokrzywdzony, nawet jeśli nie jest stroną
- w postępowaniu cywilnym – strona, interwenient uboczny i uczestnik postępowania
- w postępowaniu sądowoadministracyjnym – skarżący
- w postępowaniu egzekucyjnym oraz w innym postępowaniu dotyczącym wykonania orzeczenia sądowego – strona oraz inna osoba realizująca swoje uprawnienia w tym postępowaniu
Rzeczpospolita