środa, 11 listopada 2009

Alfabet Bronisława Wildsteina

Bronisław Wildstein 21-12-2007, ostatnia aktualizacja 22-12-2007 12:39

III RP. Kraj nieomal idealny. Przedsionek Europy [patrz: Europa]. Dziedzina salonu [patrz: salon] i autorytetów [patrz: autorytet]. Sukcesu w III RP nie odnieśli jedynie wrogowie demokracji [patrz: demokracja], nieudacznicy [patrz: nieudacznik], którzy nie sprawdzili się w kapitalizmie [patrz: kapitalizm], albo oszołomy [patrz: oszołom].

Bronisław Wildstein
autor zdjęcia: Ryszard Waniek
źródło: Fotorzepa
Bronisław Wildstein
Adam Michnik
autor zdjęcia: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
Adam Michnik
Władysław Bartoszewski
autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Władysław Bartoszewski

IV RP. Zaprzeczenie poprzedniczki. Obiekt sporu natury poznawczej. Twórcy jej idei twierdzą, że nigdy nie zaistniała jako byt realny. Zwolennicy III RP i przywódcy PiS ogłaszają, że jej wcieleniem były dwuletnie rządy tej partii.

Adaś Michnik. Motyl opozycji, z którego wykluła się poczwarka III RP [patrz: Michnik Adam].

Amnezja. Stan uśpienia, w którym pogrążyli Polaków ich autoproklamowani anestezjolodzy dusz, autorytety z półki najwyższej, zatwierdzający listę gości salonu. Stan ten miał pozwolić Polakom znieść bolesny zabieg transformacji [patrz: transformacja]. Z powodu podobnego brzmienia amnezja nazywana jest przez anestezjologów amnestią.

Antykomunizm. Jaskiniowy albo zoologiczny. Inny nie występuje. Być może dlatego, że osoby cywilizowane, a więc wyrafinowane, rozumieją, że chociaż komunizm spowodował najwięcej cierpień w historii ludzkości, to sprawa z nim jest daleko bardziej złożona i tylko prostak może jednoznacznie go potępiać. Księgowanie ofiar to rzecz niesmaczna, a rozliczanie komunizmu mogłoby prowadzić do nieoczekiwanych konsekwencji zarówno w Europie, jak i w Polsce. Mogłoby zachwiać hierarchią autorytetów. Dylematy komunistów są więc bez porównania bardziej interesujące niż cierpienia ich ofiar.

Autorytet. Osoba, której zdanie zamyka dyskusję. Kategoria intelektualna, moralna i polityczna. Autorytety żyją na salonie. Są obiektem kultu [patrz: kult]. Nie wolno ich krytykować ani analizować ich życiorysów poza oficjalną biografią. Uporządkowane są hierarchicznie. Ich lista aktualizowana i poprawiona, zawierająca potrzebne wyjaśnienia, publikowana jest regularnie w „Gazecie Wyborczej” [patrz: „Gazeta Wyborcza”]. Dziennikarze zwłaszcza mediów elektronicznych muszą znać ją na wyrywki. Może zdarzyć się – oczywiście, niezwykle rzadko – że autorytety nie do końca ustalą obowiązującą prawdę [patrz: prawda]. Zdanie autorytetu pomniejszego może wówczas nieco różnić się od stanowiska autorytetu większego. Dziennikarz, który odwoła się do zdania niewłaściwego, naraża się na ośmieszenie. Za niektóre występki, tudzież niewłaściwe wypowiedzi, autorytet może zostać z listy skreślony. Istnieją osobniki, które nie chcą rozumieć, że stanowisko autorytetów daną kwestię rozstrzygnęło. Może to być spowodowane ignorancją lub złym charakterem, a najczęściej obu przypadłościami naraz. Kwestionowanie autorytetów jest postawą antydemokratyczną. Tę zasadę sformułowało zgromadzone w Klubie „Doświadczenie I Przyszłość” grono autorytetów, które ze względu na bezpieczeństwo (działo się to w czasie krwawej dyktatury Kaczyńskich) pozostało anonimowe.

Awangarda. Posługiwanie się skrajnie skonwencjonalizowanymi i wydrążonymi ze znaczenia formami wyrazu. Głównie w sztuce. Stanowi akt buntu [patrz: bunt], realizujący się w sztuce krytycznej, nie mylić ze Szczuką [patrz: Szczuka Kazimiera i sztuka krytyczna].

Bartoszewski Władysław. Autorytet. Bohater polskiej historii najnowszej. Autorytetem stał się, kiedy określił dyplomację Kaczyńskich jako „dyplomatołków”, a zwolenników PiS jako „bydło”. Nie zgadzając się z jego opiniami na temat polityki zagranicznej, lekceważymy AK i polską martyrologię. Tak jak utożsamiamy się z SB za PRL prześladującą Michnika, kwestionując jego sądy na dowolny temat.

Blida Barbara. Najprawdopodobniej zamieszana w aferę węglową. Popełniła samobójstwo po wkroczeniu do jej domu funkcjonariuszy ABW. Jedyna odnaleziona ofiara rządów PiS. Nic więc dziwnego, że czczona jako męczennica zwłaszcza przez swoją macierzystą partię LiD [patrz: LiD]. Mimo wszystko nie zasłużyła sobie na to.

Bunt. Rytuał. Konformistyczny gest mający charakter inicjacji.

Czarownica. Obiekt polowania [patrz: polowanie na czarownice]. Ofiara [patrz: ofiara].

Debata publiczna. Spór na temat tego, czy bezę należy jeść widelczykiem czy łyżeczką, a także, jak ukarani winni być Kaczyńscy i ich poplecznicy. Awanturnicy (oszołomy), którzy chcą się kłócić na temat innych oczywistych spraw, z debaty winni być wykluczani. Debatę winien cechować pluralizm [patrz: pluralizm].

Demokracja. Ustrój, w którym obywatele wybierają kandydatów wskazanych im przez salon. Aby uniknąć gorszących sporów, kwestie sporne rozstrzyga się na zapleczu salonu (najlepiej na grillu u właściwej pani redaktor), a potem zatwierdza w Sejmie. Zdarza się, że obywatele omamieni przez populistów [patrz: populiści] wybiorą osoby niewłaściwe. Rozpoczyna się wówczas pełzający zamach stanu, a demokracja znajduje się w śmiertelnym zagrożeniu. Mobilizują się media, autorytety i wykształciuchy [patrz: wykształciuch]. Zaalarmowana zostaje opinia publiczna w kraju i za granicą. Kolejny nietrafny wybór dokonany przez obywateli mógłby przecież demokrację uśmiercić.

Doda Elektroda. Polska Marilyn Monroe [patrz: Tusk Donald]

Europa. Kraina idealna zamieszkiwana przez Europejczyków. Za jej stolicę bywa uznawana Bruksela. Nie ma ona jednak żadnego związku z miastem o tej samej nazwie, które jest stolicą Belgii, tak jak Europa nie ma nic wspólnego z Europą realną, czyli kontynentem, na którym znajdują się rozmaite państwa zamieszkiwane przez rozmaite narody. Europa jest celem salonu zarówno polskiego, jak i europejskiego. Na zielonych pastwiskach przyszłej Europy harmonijnie pasać się będzie niezliczone stado identycznych Europejczyków pod troskliwą opieką autorytetów, które dbać będą, aby wszyscy wszystkiego mieli po równo.

Feminizm. Wehikuł pozwalający zrobić karierę mniej zdolnym przedstawicielkom płci pięknej. Tym samym służy wyrównywaniu różnic między płciami.

„Gazeta Wyborcza”. Organ wykształciuchów.

Gej. Wydawałoby się: homoseksualista ekshibicjonista. W rzeczywistości: przedstawiciel odmiennego gatunku. Wskazuje na to jego odmienna wrażliwość (gejowska), kultura (gejowska) itd. Domaga się więc osobnej reprezentacji politycznej. Rozmnaża się przez edukację i adopcję. Dlatego żąda prawa do obu. Prowokuje pytanie, czy jego ekspansja nie zagraża gatunkom innym i czy mają one prawo się przed nią bronić.

Geremek Bronisław. Profesor. W Polsce profesorów jest wielu, ale Profesor jest jeden. Dlatego nie sposób wymienić jego nazwiska bez przywołania tego tytułu. Autorytet najwyższej próby. Nic dziwnego więc, że największym skandalem i zamachem na demokrację ostatnich lat w Polsce było oczekiwanie, aby, jak każdy, wypełnił deklarację lustracyjną. Sprawa została jednoznacznie nazwana przez Daniela Cohn-Bendita, przyjaciela Profesora, który z trybuny Parlamentu Europejskiego określił system domagający się, aby Profesor podlegał tym samym prawom co inni, jako stalinizm i faszyzm.

Godność. Przeciwieństwo prawdy [patrz: prawda]. Opozycję tę odkrył Trybunał Konstytucyjny [patrz: Trybunał Konstytucyjny], jednoznacznie opowiadając się po stronie przeciwieństwa prawdy. W stanowisku tym wspierało go wielu hierarchów kościelnych, którym znudził się w kółko powtarzany Chrystusowy banał: „Prawda was wyzwoli” i twórczo rozwijają pytanie, które postawił Piłat: „Cóż to jest prawda?”. Najbardziej elokwentny spośród nich jest abp Józef Życiński [patrz: Życiński Józef].

Haki. Wiedza o wydarzeniach kompromitujących postacie życia publicznego. Naprawdę jednak kompromituje się jedynie osoba ujawniająca nieprzyzwoite zachowania osób z towarzystwa lub związanych z nimi. Ich sprawcy stają się ofiarami. Natomiast autorytety mają prawo piętnować bez żadnych dowodów. Profesorowie: Zoll (były rzecznik praw obywatelskich) i Ćwiąkalski bez żadnych podstaw oskarżyli profesora Mąciora o współpracę z SB. W nagrodę Ćwiąkalski został ministrem. Sprawiedliwości.

Herbert Zbigniew. Wielki poeta. Kwestionował III RP, co mogło być wyłącznie efektem schizofrenii jednoobjawowej [patrz: schizofrenia jednoobjawowa]. Po śmierci Herbert wpisany został na listę salonu. Towarzystwo wykazało się daleko idącą wyrozumiałością, a za okoliczność łagodzącą uznało, że jego postawa mogła być zrozumiana wyłącznie jako choroba.

Holland Agnieszka. Reżyser. Świadectwo tego, że III RP zużyć potrafi każdy talent. Wróciła do Polski z gotowym projektem pedagogiczno-politycznego serialu, który ukazywać miał Polakom, w jakich warunkach żyją i jak należałoby je zmienić. W serialu „Ekipa” widzimy kraj niszczony przez lustrację i terroryzowany przez bojówki skinów. Ratunkiem jest naukowiec z prowincji, który jako premier nachyli się nad stanem każdego zakładu pracy i dolą każdego obywatela z osoba.

Kaczyński Jarosław. Wszystko, co powie lub zrobi, jest wykorzystane przeciw niemu. Przez towarzystwo oskarżany zarówno o obsesje, które uniemożliwiają mu rozpoznanie rzeczywistości, jak o makiaweliczne zdolności manipulowania nią. Tylko on potrafi to połączyć. Brat prezydenta. Perwersyjny intelektualista, który lubi otaczać się miernotami. Specjalista od ukąszeń. Na przykład polskiego żubra. W dupę. Co jakiś czas prowokuje refleksję nad tym, co ukąsiło jego.

Kaczyński Lech. Obrońca brata. Specjalista w nominacjach właściwych osób na właściwe stanowiska. Przykładami jego osiągnięć są nominacje Janusza Kaczmarka na szefa MSW, Konrada Kornatowskiego na szefa policji, Jaromira Netzla na szefa PZU, a Andrzeja Urbańskiego na szefa TVP. Bywa prezydentem.

Kaczyzm. Wiadomo, że straszny, nie do końca wiadomo dlaczego i jak. Ideologia i praktyka. Płód chorej psychiki Kaczyńskiego i manipulacyjny system służący omamieniu Polaków.

Kapitalizm. System wolnej, indywidualnej konkurencji ekonomicznej, w której wygrywa najlepszy. Dostęp do kapitału i informacji tudzież uprzywilejowaną pozycję mają w nim komuniści. Działają w zespole.

Konstytucja. Tekst, który znaczyć zaczyna dopiero po odczytaniu go przez Trybunał Konstytucyjny [patrz: Trybunał Konstytucyjny].

Kraków. Miasto skansen. Pogrążone w śmierci klinicznej. Dobrze mu tak. Miasto, które drugi raz wybrało na prezydenta Jacka Majchrowskiego, nie zasługuje na nic lepszego.

Kult. Należy się wyłącznie autorytetom. Otaczanie nim bohaterów narodowych jest śmieszne albo podejrzane.

Kutz Kazimierz. Były reżyser. Autorytet. Idealny rozmówca medialny, który nie ma zielonego pojęcia o czym mówi czy pisze, wie natomiast doskonale, co mówić i pisać należy. Niezorientowany obserwator myślałby, że jego wystąpienia to popisy klowna. A to poważny głos w debacie publicznej.

Kwaśniewski Aleksander. Wybierał przyszłość, ale pochodził z przeszłości i potrafił dobrze urządzić się w teraźniejszości. Były prezydent. Ofiara egzotycznych schorzeń. Przypadłość goleni prawej kazała mu słaniać się na grobach polskich oficerów w Charkowie, a filipińska gorączka przemawiać do psa Ludwika Dorna na trybunie LiD. Wieloletni obiekt niezrozumiałego uczucia Polaków, którzy wybaczali mu wszystko i kochali go coraz bardziej. Żywy symbol III RP. Jego próba powrotu do polityki skończyła się kompromitacją. Czy oznacza to, że Polacy dojrzeli i czasy III RP nie wrócą, choćby dlatego, że trudno już będzie kogokolwiek otoczyć parasolem ochronnym równym temu, jakim media otaczały Kwaśniewskiego w czasie jego prezydentury? Przypuszczalnie namiętność do Kwaśniewskiego analizowana będzie w kategoriach obłędu zbiorowego przez długie lata.

LiD. Historyczny kompromis po czasie. Synteza partii postkomunistycznej i niedobitków Unii Wolności przerobionej na Partię Demokratyczną. Byli opozycjoniści, którzy przerżnęli wszystko, co mieli do przerżnięcia, w III RP podczepili się pod SLD, które w zamian za zużyte nieco nazwiska, dał im szansę politycznego życia po życiu. Smutny widok.

Lis Tomasz. Niedoszły prezydent. Były dziennikarz. Obecnie autorytet.

LPR. Przystawka, którą schrupał Kaczyński. Kiedyś obok Samoobrony [patrz: Samoobrona] ogłaszana największym zagrożeniem dla Polski. Fakt, że Kaczyński eksterminował LPR, przyniósł mu tylko kolejne oskarżenia zgodnie z przytoczoną wyżej zasadą.

Lustracja. Pierwotnie lustracja była złem samym. Z czasem podległa ewolucji i wypuściła z siebie szczep lustracji cywilizowanej. Jest to jednak byt idealny, który w rzeczywistości nie występuje. Okazuje się, że każda próba lustracji z konieczności staje się dzika. Musi być taka, gdyż krzywdzi ludzi (agentów). Fundamentem lustracji cywilizowanej są następujące aksjomaty: nie można stwierdzić czy ktoś był agentem; agent jest ofiarą złamaną przez system, której należy się współczucie; agent nie mógł szkodzić.

Lustracja w Kościele. Brak.

Mackiewicz Józef. Wybitny pisarz. Niestety zoologiczny antykomunista. Jego postawę trudno zaklasyfikować nawet jako przejaw schizofrenii. Ze względów pedagogicznych został więc pośmiertnie skreślony z listy pisarzy znaczących i pomówiony o kolaborację z hitlerowcami.

Michnik Adam. Przyjaciel Jerzego Urbana, Czesława Kiszczaka, Wojciecha Jaruzelskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego. Prywatnie redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”. Historiozof. Odkrył, że dzieje ludzkości to walka ludzi honoru z lustracją organizowaną przez „lustratorów” znanych także jako „łajdacy”, „podlece”, „szubrawcy” itp. Swoje ujęcie dziejów Michnik odnajdywał w literaturze i myśli XIX i XX wieku, m.in. w twórczości Stendhala, Mickiewicza, Conrada, Dąbrowskiej, która, jak się okazuje, traktowała o walce z lustracją. W kolejnych pracach redaktora „Wyborczej” ujawnione zostanie, że jest to także zasadniczy temat eposu o Gilgameszu i poematów Homera.

Moralność. Słowo z gruntu nieprzyzwoite, którego nie wolno wymawiać na salonie. Hasło przywrócenia moralności w życiu publicznym oznacza faszyzm.

Morozowski i Sekielski. Duet dziennikarzy, który odkrył, że przedstawiciele partii politycznych, układając się na temat przyszłej współpracy, rozmawiają również na temat swoich stanowisk i funkcji. Rewelacje spowodowały wstrząs. Wcześniej obywatele myśleli, że politycy rozmawiają jedynie na temat idei, a urzędy państwowe rozdzielają wyłącznie według kompetencji albo losują.

„Newsweek”. Ongiś tygodnik opinii. Obecnie pismo frontowe, organ walki z IV RP utożsamioną z kaczyzmem. Po wyborach przegranych przez PiS tygodnik dąży do eliminacji tej partii i jej zwolenników z życia publicznego. Chodzi zarówno o zwolenników oficjalnych, jak i utajonych, o sympatyków, a także tych, którzy wykazują tendencje do podobnego myślenia, a wreszcie tych, którzy niewystarczająco gorliwie walczą z kaczyzmem. Dopiero kiedy PiS zostanie zdelegalizowane, jego politycy zamknięci w więzieniu – nawołuje do tego frontowy towarzysz „Newsweeka” na łamach „Polityki” [patrz: „Polityka”] Jacek Żakowski [patrz: Żakowski] – ostatnie ślady ich działań zostaną zmiecione i znikną ludzie, których podejrzewać można choćby o cień sympatii do IV RP, dopiero wtedy powróci do Polski pluralizm.

Niezależność myślenia. Zbiorowe powtarzanie haseł i sloganów.

Nieudacznik. Osobnik, który nie załapał się do towarzystwa.

Ofiara. Sprawca zła lub występku, który ujawniony został bez zgody salonu.

Olejnik Monika. Katolicka fundamentalistka. Zdanie brzmiące: „jeden biskup nie będzie dyktował terminów demokratycznych wyborów” uznała za obrazę swoich uczuć religijnych.

Osiatyński Wiktor. Autorytet. Profesor. Jako bezstronny i bezpartyjny członek Unii Demokratycznej, Unii Wolności, a wreszcie LiD – stały bywalec mediów. Woli korupcję niż rządy Kaczyńskiego. Najbardziej boi się moralności.

Oszołom. Awanturnik, który chce kwestionować poglądy ogłoszone przez Salon. Oszołom może być tylko prawicowy.

Państwo prawa. Państwo prawników [patrz: prawnicy]. Dlatego walka o interesy prawników jest walką o państwo prawa. Ostateczne spełnienie postępu cywilizacyjnego, również w wymiarze europejskim. Obywatele nie będą musieli już niczego wybierać, bo wszystko zostanie zagwarantowane im w rozlicznych kartach praw, które interpretować będą prawnicy, a rozstrzygać ostatecznie sądy [patrz: sąd].

Piłka nożna. Rzecz najważniejsza. Jedyny współcześnie obiekt kultu religijnego. Jej wyznawcy gotowi są zabijać i ginąć za swoją wiarę. Wokół niej kręci się dzisiaj świat. Nikt nie ma odwagi zadać pytania o sens rytuału polegającego na bieganiu 22 mężczyzn za piłką. Za kilkaset lat wywoływać będzie większe poczucie obcości niż obrzędy pogrzebowe starożytnych Egipcjan.

Pitera Julia. Przykład specjalizacji. Najpierw walczyła z korupcją. Potem z korupcją PiS. Teraz bada wyłącznie korupcję Mariusza Kamińskiego.

Pluralizm. Cecha charakterystyczna debaty publicznej. Polega na mówieniu tego samego z rozmaitych pozycji. Zakłada dopuszczenie do głosu prawicy, jeśli będzie powtarzała to, co inni, ale z prawicowych pozycji [patrz: Wołek Tomasz]. W nagrodę będzie czasami dopuszczana do salonu.

Poczucie humoru. Dowalanie Kaczyńskim i PiS.

Poczucia humoru brak. Niedostateczne dowalanie Kaczyńskim i PiS.

„Polityka”. Arka przymierza między dawnymi a nowymi laty. Tygodnik, który w stanie nienaruszonym przeszedł z PRL w III RP, świadcząc o chwalebnej ciągłości w Polsce. Szczyci się tym, że nie uczestniczył w PRL-owskiej kampanii antysemickiej w 1968 roku. To powinno wystarczyć do przyjęcia, że był pismem godnym szacunku i zapomnienia, że we wszystkich innych tego typu kampaniach uczestniczył. Łączy go unia personalna (nie tylko) z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Polityka historyczna. Selektywne podejście do historii Polski, zgodnie z którym pamiętane winny być głównie postacie i wydarzenia znaczące, a eksponowane pozytywne postawy. Polityką historyczną nie jest selektywne podejście do historii, w którym nagłośnia się sprawy marginalne i akcentuje postawy niewłaściwe.

Polowanie na czarownice. Polega na wskazaniu funkcjonariuszy SB, agentów lub odpowiedzialnych za totalitarny system członków komunistycznej nomenklatury. Zwrot ten prowokuje pytanie: czy czarownice żyły naprawdę, czy wyżej wymienieni funkcjonariusze komunistyczni nie istnieli w rzeczywistości?

Populiści. Politycy, którzy nie zostali zatwierdzeni przez salon.

Postęp. Wiara, że to, co dziś, lepsze jest od tego, co było wczoraj, a to, co jutro, będzie lepsze od tego, co dziś. Daje nam satysfakcję, że jesteśmy mądrzejsi od wszystkich, którzy żyli przed nami.

Prawa człowieka. Prawne gwarancje wszystkiego dla wszystkich. Pierwotnie prawa człowieka broniły przed skrajnymi przejawami arbitralności władzy. Dzięki postępowi osiągnęły stan obecny. Najlepiej obrazuje to zestawienie konstytucji amerykańskiej, która gwarantuje obywatelowi prawo dążenia do szczęścia, z europejską Kartą praw podstawowych, która szczęście mu zapewnia.

Prawda. Rzecz z natury dwuznaczna i wykpiwana na salonie. Wierzą w nią prostacy. Ponieważ jednak nie sposób się bez niej obejść, autorytety regularnie ustalają jej obowiązujący kanon.

Prawnicy. Kasta nadzorująca prawo [patrz: prawo]. Prawnicy wierzą, że postęp cywilizacyjny prowadzi do zastąpienia wszelkich instytucji państwa przez sądy [patrz: sąd], a wszelkich norm ludzkich przez prawo stanowione.

Prawo. Wiedza tajemna, którą dysponują prawnicy. Przekazywana jest genetycznie.

„Press”. Jedyne w Polsce pismo poświęcone mediom. Dba więc bardzo, aby dziennikarze w naszym kraju choćby zbliżyli się do poziomu prezentowanego przez „Gazetę Wyborczą”. Poucza, gromi, piętnuje, ale także chwali i wystawia cenzurki. Jego redaktor naczelny tak bardzo zaangażował się w działalność pedagogiczną, że nigdy nic innego nie zrobił.

PRL. Ojczyzna nasza. Kraj, który wykształcił nas i w którym przeżywaliśmy pierwsze uniesienia. Dawał wszystkim pracę i urlopy; kolonie dla dzieci i talony na rajstopy dla kobiet. Rozwijał naukę i kulturę. W nim rozpoczynały się kariery naszych autorytetów. Zdarzały się tam również rzeczy niewłaściwe, czyli nie zawsze przestrzegane były prawa człowieka. Dlatego ocena tamtego systemu i czasu winna być zniuansowana.

Rokita Jan, czyli: jak baba diabła wyonacyła.

Salon. Środowisko naturalne autorytetów. Przebywa w nim również odpowiednio dobrana lepsza publiczność. Całość populacji salonu określana jest jako towarzystwo [patrz: towarzystwo]. Na salonie ustala się właściwe poglądy, które potem publikowane są w „Gazecie Wyborczej”.

Samoobrona. Autorytety głosiły, że celem polityki polskiej winna być eliminacja owego ugrupowania. Zostało one pochłonięte w charakterze przystawki przez Kaczyńskiego, który dziś, przez te same autorytety, jest oskarżany również o to.

Sąd. Miejsce objawień. Przywdziewając togę, sędziowie stają się medium opatrzności. Dlatego nie wolno sądu krytykować ani dyskutować z jego wyrokiem. Jest to twórczy wkład III RP w zachodnią (zwłaszcza anglosaską) teorię wymiaru sprawiedliwości, która rozwijała się wokół debat na temat wyroków sądowych. Sąd może decydować w każdej sprawie, nawet w dziedzinie logiki, zmieniając jej reguły. Polski Sąd Najwyższy uznał, że agent nie był agentem, gdyż jego donosy nie szkodziły. Miejscem objawień najwyższych jest Trybunał Konstytucyjny.

Schizofrenia jednoobjawowa. Niewłaściwe poglądy polityczne osoby, której znaczenia w innych dziedzinach kwestionować nie sposób. Odrzucenia III RP w wypadku osób rozumnych i obdarzonych elementarną wrażliwością nie można uzasadnić inaczej niż obłędem. W Związku Sowieckim psychiatria odkryła schizofrenię bezobjawową. III RP dokonała znaczącego postępu.

Szczuka Kazimiera. Laboratoryjny przypadek feministyczny. Dzięki powtarzaniu, że wszystkie zjawiska kultury, wszelkie instytucje społeczne są przejawem dominacji męskiej, której trzeba wydać bezpardonową walkę, jest wszechobecna w polskich mediach. Osoba szczera. Na pytanie, czy wszystkie dzieła literackie (formalnie jest literaturoznawcą) udaje się jej otworzyć feministycznym kluczem, odpowiedziała, że się stara. „Wysokim Obcasom” zwierzyła się, że jej postawa wynika z despotyzmu ojca. Należałoby współczuć, gdyby nie fakt, że wyszła na tym całkiem nieźle.

Smolar Aleksander. Autorytet. Pracownik CNRS (francuski PAN), prezes Fundacji Batorego, ważna postać salonu, doradca, a nawet do pewnego stopnia szara eminencja rządów III RP. Łączył stanowisko w zarządzie Unii Wolności i rolę bezstronnego eksperta w mediach. Postać ponadnarodowa. Chciałby z Francji kształtować politykę polską. Nic dziwnego, że zwolennik dalej idącej integracji europejskiej.

Sprawiedliwość. To, co orzeka sąd.

Sztuka krytyczna. Redukcja sztuki do roli ilustracji ideologicznych schematów na temat wykluczenia [patrz: wykluczenie] i nierówności.

Teoria spiskowa. Łączenie faktów i wyciąganie z nich wniosków.

Towarzystwo. Ogół bywalców salonu.

Transformacja. Przerabianie Polaków na Europejczyków. Podatnymi na transformację czyni ich proces ubezwłasnowolnienia. Osiągany jest przez kompleks winy i poczucie niższości. Służy temu pedagogika historyczna, która akcentuje wyłącznie wstydliwe i ciemne strony narodowych dziejów. Pozytywne dziedzictwo winno być albo zapomniane, albo ośmieszone, albo zrelatywizowane. Bohaterowie narodowi są podejrzani.

Trybunał Konstytucyjny. Może decydować co chce w dowolnej sprawie. Może np. uznać, że dana instytucja nie może funkcjonować, gdyż nie są określone należycie kryteria działania jej prezesa. Wszystko to wywodzi z konstytucji, odwołując się nie tylko do jej formalnej litery, ale także do jej ducha. Zwykły śmiertelnik nie może zrozumieć, jak duch ów jest wywoływany, ale od tego ma sędziów Trybunału, wątpliwości wobec którego są zamachem na państwo prawa i demokrację.

Tusk Donald. Polski J.F. Kennedy. Śpiewała dla niego Doda Elektroda. Premier, który chce być prezydentem. Zdziwiłby się, gdyby zapytać go: po co?

„Tygodnik Powszechny”. W czasach PRL pismo niepokorne. Obecnie istnieje, aby „Gazeta Wyborcza” miała co cytować i aby wychowywać dziennikarski narybek dla „Polityki”. Trybuna awangardy kościelnej i kulturalnej.

Wałęsa Lech. Dobro narodowe. Premier Tusk zagroził surowymi karami za próbę zamachu na nie. Sęk w tym, że Wałęsie najbardziej zagraża Wałęsa. Lider „Solidarności” powinien stać w gablocie, skąd należy wydobywać go i odkurzać z okazji świąt narodowych. Niestety ciągle wyłazi, bredzi i paskudzi swój wizerunek. Czy zostanie za to surowo ukarany przez premiera?

Wołek Tomasz. Podobno zna się na argentyńskim futbolu. Niezbędny element debaty w salonie. Powtarza to samo co inni, zaznaczając, że mówi to z pozycji prawicowej. Gwarant pluralizmu.

Wybaczenie. Uznanie, że przestępcy i łajdacy mogą nie tylko cieszyć się owocami swych występków, ale muszą zachować dobre imię i być adorowani jako co najmniej ludzie honoru.

Wykluczenie. Niedostateczny zdaniem gejów i feministek ich udział w mediach, procesie edukacyjnym, a także w funduszach publicznych.

Wykształciuch. Gatunek agresywny, wypierający tradycyjnego polskiego inteligenta. Sklasyfikowany przez Ludwika Dorna, ucznia Aleksandra Sołżenicyna, wykształciuch uzyskał samoświadomość, a wraz z nią gatunkową dumę. Byt kolektywny, reagujący i działający stadnie. Formalnie wykształcony i rozumujący, w rzeczywistości pozbawiony wiedzy i zdrowego rozsądku. Cechuje się niezależnością myślenia [patrz: niezależność myślenia].

Żakowski. Żywy dowód, że w III RP nie tylko dziennikarzem, ale i autorytetem medialnym może być każdy. Rzecznik OKP, rzecznikiem pozostał do dziś. Ostrości jego sądów nie zmąciła nigdy znajomość sprawy, na temat której się wypowiada. Specjalista od manipulacji i insynuacji. Odkrył np., że strajki lekarzy wywołała akcja przeciw korupcji w środowisku medycznym, o czym nie wiedzieli nawet strajkujący. I co? I nic.

Życiński Józef. Arcybiskup. Autorytet. Przykład optymistyczny. Kiedyś skreślony z listy autorytetów za sprzeciw wobec amnezji. Przyjęty z powrotem (i to z honorami), gdy lustrację uznał za zbrodnię.

Rzeczpospolita

Bronisław niezłomny [Bronisław Wildstein]

Rafał Kalukin
2006-05-26, ostatnia aktualizacja 2007-05-02 00:00

- Wzbudza sympatię. Jest starszym kumplem, nie legendą opozycji. - Zakochany w sobie, próżny. Bezwzględny wobec przeciwników. Portret Bronisława Wildsteina

Bronisław Wildstein
Fot. Grażyna Makara / Agencja Gazeta
Bronisław Wildstein
Jak pan reaguje, gdy nazywają pana radykałem, fanatykiem? - pytam nowego prezesa TVP. - To są bzdury, które pokazują, jak bardzo kreowany przez was obraz rzeczywistości odbiega od rzeczywistości realnej - irytuje się na niechętne mu media. Wstaje i niespokojnie krąży po wyposażonym w sześć telewizorów prezesowskim gabinecie.

Według Bronisława Wildsteina radykalni są bowiem jego oponenci. On, zaangażowany publicysta akcentujący porządek moralny, musi zmagać się z "absurdalną tezą, zgodnie z którą fundamentalizmem jest odwołanie się do wartości". To właśnie kwestionowanie oczywistych wartości pozwalających odróżnić dobro od zła jest ideologią, nie na odwrót.

Gdy w świat poszła informacja, że zostanie szefem TVP, na internetowych forach zaroiło się od emocjonalnych komentarzy. - Układ się rozlatuje - cieszyli się jedni. Inni obawiali się, że to koniec pluralizmu w publicznych mediach.

"Człowiek, który się teczkom nie kłaniał" - pod takim tytułem ukazał się rok temu w "Newsweeku" portret Wildsteina. W tamtym czasie było o nim najgłośniej. O nim i o liście ochrzczonej jego nazwiskiem.

Tomasz Wołek tak wyjaśnia, dlaczego grono młodszych o ponad dekadę konserwatywnych publicystów widzi w "Bronku" swego patrona: - Po pierwsze, karta opozycyjna. Po drugie, horyzonty intelektualne. Po trzecie, krzepa fizyczna połączona z szaleńczą odwagą.

Dawny współpracownik: - Nie budował nigdy środowiska. Po prostu wzbudza sympatię. Skraca dystans, lubi poimprezować. Jest starszym kumplem, a nie wyniosłą legendą opozycji.

- Zakochany w sobie, próżny. A zarazem surowo ocenia innych. Jeśli kogoś uzna za przeciwnika, staje się bezwzględny i próbuje zniszczyć oponenta. Pamięta urazy sprzed lat - dodaje kolejny.

Wołek: - Emocjonalny chłód i wulkaniczny temperament mieszają się w nim w przedziwnych proporcjach.

I zwolennicy, i przeciwnicy Wildsteina z reguły są zgodni, że jest osobą konfliktową. Nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca, a rozstania były zawsze burzliwe.

Czy grupa Baader-Meinhof miała rację?

Urodził się w 1952 r. w Olsztynie. Ojciec, lekarz wojskowy, był komendantem szpitala.

- Przedwojenny komunista, chyba członek Komunistycznej Partii Polski. Wierzył w system. Matka była w AK, więc rodzice prowadzili ostry spór polityczny - opowiada Bronisław Wildstein.

Gdy miał pięć lat, zachorował na gruźlicę, więc rodzina Wildsteinów w poszukiwaniu lepszego klimatu przeniosła się do Przemyśla. Zostali tam do 1967 r., gdy w wojsku zaczęły się czystki antysemickie. Ojca usunięto, po roku zmarł. - Był małomówny, skryty. Już po jego śmierci matka powiedziała mi, że był Żydem.

Marzec 1968 r., apogeum antysemickiej nagonki. - Mieszkaliśmy w Krakowie. Byłem niesamowicie podniecony rozruchami. Zamknęli nas w szkole, ale uciekłem i włóczyłem się po mieście - wspomina.

Nie odczuł jednak Marca na własnej skórze. Uważa, że nie można mówić o erupcji antysemityzmu w społeczeństwie. To partia wszystko zaaranżowała i przeprowadziła, odpowiedzialność za Marzec ponoszą więc wyłącznie komuniści.

W 1971 r. zaczął studia polonistyczne na UJ. Po roku je rzucił, ale gdy zainteresowało się nim wojsko, wrócił na uczelnię. W 1973 r. pierwszy gest opozycyjny - próbuje rozkręcić protest przeciwko odgórnie zarządzonemu połączeniu dwu młodzieżowych organizacji ZMS i ZSP. Nie był działaczem studenckim, ale - jak wielu studentów - odebrał połączenie jako zamach na względną niezależność ZSP.

"Byliśmy wtedy bardzo młodzi i wszystko było dla nas możliwe, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że żyjemy w systemie, w którym nic nie jest możliwe" - pisał po latach.

Na zdjęciach widać młodego człowieka z bujną fryzurą w stylu afro i gęstą czarną brodą, oblicze jak u kubańskiego rewolucjonisty. Z przyjaciółmi Stanisławem Pyjasem i Lesławem Maleszką stworzył w akademiku coś na kształt hippisowskiej komuny. Nazywano ich "anarchistami".

Stworzyli kontrkulturową grupę: alkohol, lekkie narkotyki, wspólne wypady na Jazz Jamboree, "Apocalypsis cum figuris" Jerzego Grotowskiego. Długie dyskusje. "Nienawidziliśmy polityki, ale nie potrafiliśmy się od niej uwolnić" - wspominał Wildstein.

Około 1975 r. zaczęli się organizować, myśleli o założeniu pisma. Rok później, po pacyfikacji Radomia i Ursusa, zbierali podpisy pod protestem przeciwko "ścieżkom zdrowia" zafundowanym robotnikom przez milicję.

Anna Krajewska, koleżanka z opozycji krakowskiej: - Dzięki "anarchistom" poznałam myśl XIX-wiecznych anarchistów rosyjskich Kropotkina i Bakunina. Zastanawiali się, jakie racje stoją za terrorystami z Frakcji Czerwonej Armii (RAF), i doszli do wniosku, że za ekstremalną formą protestu przeciwko konsumpcyjnemu społeczeństwu stoi pragnienie uratowania człowieczeństwa. Po samobójstwie przywódcy RAF Baadera w 1977 r. przez tydzień nie trzeźwieli ze smutku.

Wildstein: - Do prawdziwych klasyków trudno było dotrzeć, więc czytaliśmy pierdoły. Zainteresował mnie Max Stirner [teoretyk anarchoindywidualizmu]. Baader-Meinhof? Cóż, nie rozumieliśmy świata, a propaganda serwowała fałszywy obraz Niemiec. Ale nie chcę usprawiedliwiać własnej głupoty.

Jeden nie żyje, drugi zdradził

W 1976 r. grupą kontestatorów zainteresowała się bezpieka. Prosto z ulicy trafili na przesłuchanie. Nie wiedzieli, że prawo PRL pozwalało odmówić zeznań. Najtwardszy okazał się Pyjas. - Brzozowski raz coś chlapnął Ochranie i już sto lat ciągają go za to - miał powiedzieć esbekowi.

Wildstein wykręcał się, kolegów nie sypnął. Załamał się Maleszka. Bezpieka najprawdopodobniej już wcześniej wytypowała go do werbunku - jako najsłabszego, podatnego na szantaż. Podpisał zobowiązanie do współpracy i podjął ją - aż do 1989 r.

Kiedy w maju 1977 r. w bramie znaleziono ciało Pyjasa, Wildstein pognał do prosektorium. Podał się za krewnego, dał cieciowi sto złotych i wpuszczono go. Ujrzał zmasakrowaną twarz.

Oficjalna diagnoza lekarza z Zakładu Medycyny Sądowej Zdzisława Marka: nieszczęśliwy wypadek. Pyjas po pijanemu upadł w bramie i udusił się własną krwią. Śledztwu ukręcono łeb.

Wildstein nie ustawał, by wyjaśnić okoliczności śmierci przyjaciela. W 1990 r. publicznie nazwał Marka "wspólnikiem morderstwa". Przegrał proces o zniesławienie. Wykłócał się z MSW o ujawnienie dokumentów, przypominał, że Pyjasa zamordowała bezpieka.

- Czy nie obawiasz się, że wśród osób, które śledziły Pyjasa, mógłbyś znaleźć kogoś ze swoich znajomych? To ogromny problem moralny! - zapytano go w wywiadzie w 1994 r. Odparł: - Życie składa się z problemów moralnych.

W 2001 r. "Tygodnik Powszechny" opublikował fragmenty pracy dyplomowej absolwenta esbeckiej szkoły o inwigilacji Studenckiego Komitetu Solidarności. Wildstein zwrócił uwagę na agenta "Ketmana", którego opis pasował do Maleszki.

Zadzwonił do przyjaciela, redaktora "Gazety". - Wiem, kto to "Ketman". Chcesz pogadać? - zapytał. Umówili się w kawiarni. Maleszka od razu się przyznał.

Wkrótce ukazało się oświadczenie działaczy SKS o zdradzie Maleszki. - Naszym celem nie jest prześladowanie go i pozbawianie pracy - tłumaczył Wildstein. Dziś, mówiąc o Maleszce, nazywa go "człowiekiem, którego uważał za przyjaciela".

Opozycyjny high life

Studencki Komitet Solidarności był reakcją na śmierć Pyjasa. Najpierw "czarne juwenalia" - bojkot oficjalnych imprez i kilkutysięczna manifestacja. Tak narodziła się pierwsza w Krakowie poważna opozycja. W SKS spotkali się "anarchiści" i młodzi ludzie z tzw. beczki - duszpasterstwa akademickiego ojców dominikanów.

Adam Zagajewski pisał w "Solidarności i samotności": "Anarchiści chodzili po mieście, wyjeżdżali pod Kraków, organizowali anarchiczne pijaństwa, jeździli na gapę koleją, czasem zarabiali na życie, rozładowując wagony z węglem. (...) Któregoś dnia hierarchiści [czyli "beczka"] zorganizowali w kościółku (...) adorację Najświętszego Sakramentu. Anarchiści byli bardzo zakłopotani, nie wiedzieli, czy mają kontynuować swą jazdę, swe spacery, wędrówki, pijaństwa, lektury amerykańskich poetów i mędrców hinduskich. Jednak, może nie wszyscy, przyłączyli się do hierarchistów. Bo w tym czasie anarchizm słabł, hierarchizm krzepł".

SKS współpracował z KOR, przyjmując filozofię tworzenia niezależnych instytucji obywatelskich.

- Byliśmy pod wielkim wrażeniem Jacka Kuronia. Do dziś uważam go za wspaniałego człowieka - mówi Wildstein.

Krajewska: - Bronek był nieprzejednanym bojownikiem. Pisał ulotki, w których wciąż czegoś żądał. Niepokorny i brawurowy.

Rewizje, zatrzymania na 48 godzin. Raz uciekł eskortującym go milicjantom i wyskoczył z pierwszego piętra komendy.

Znajomy z czasów krakowskich: - Wiele w tym było zabawy. Imprezowali po wiele dni. Jak szykowała się akcja ulotkowa, napuszczali zimną wodę do wanny i cucili się.

Maleszka i Wildstein pisywali do podziemnego "Indeksu". Pierwszy specjalizował się w manifestach ideowych, drugi wolał formy szydercze. Gdy w organie SZSP opisano ich jako awanturników opłacanych przez Zachód, Wildstein odpowiedział: "Wszystkich czytelników zapraszam do SKS-u. Przed przyjazdem papieża czeka nas istna pielgrzymka dziennikarzy, litania wywiadów - dolary sypać się będą jak zielona manna (...). High-lifowy standard, pełne kieszenie i pełne samochody (oczywiście dolarowych dziwek)".

W miejsce "anarchizmu" pojawiała się dojrzalsza myśl polityczna: - Z początku byliśmy na lewo od KOR. Chcieliśmy po prostu pogonić państwo. Najważniejszą wartością była wolność. Z czasem dostrzegłem, że znacznie lepiej wyraża ją liberalizm.

Gdy w latach 80. zobaczy na własne oczy Zachód, stanie się wyznawcą rynku. W 2000 r. opublikuje "Profile wieku", cykl wywiadów z czołowymi intelektualistami Zachodu, m.in. Derridą, Fukuyamą, Huntingtonem i Barberem. W rozmowie o książce powie: "Wolny rynek wydaje mi się formą optymalną. I to (...) raczej w wydaniu amerykańskim".

W sierpniu 1980 r. ruszył na Wybrzeże. Był w Stoczni Gdańskiej, potem został zatrzymany przez milicję. Z sankcją prokuratorską przerzucali go z aresztu do aresztu. Wyszedł po podpisaniu Porozumień. W Krakowie założył punkt konsultacyjny dla założycieli wolnych związków. Potem organizował Niezależne Zrzeszenie Studentów. Jednak jako były student wkrótce się wycofał.

Krajewska: - Pojawili się następcy. A ponieważ otworzyła się przestrzeń wolności, wystąpiliśmy o paszporty, by zobaczyć ten mityczny Zachód.

Listopad 1980, impreza u działacza NZS Jana Rokity. Skończyła się wódka, więc któryś z kolegów poszedł szukać meliny. Trafił przez pomyłkę do willi, gdzie imprezowali milicjanci. Nieproszonego gościa poturbowano, więc zapalczywy Wildstein zorganizował kontrofensywę.

- Rozpieprzyliśmy tę willę. A potem dalej szukaliśmy meliny, trafiliśmy na dworzec. Tam rozegrała się kolejna bitwa z milicją. Kilku wyrzuciłem razem z szybami. Jak opuszczaliśmy pobojowisko, leżeli bez ruchu. Wiedziałem, że posadzą mnie na wiele lat - opowiada.

Akurat miał przyznany paszport, więc ruszył w świat. Austria, Szwecja, Włochy, Francja. - Jakieś trockistowskie towarzystwo zaprosiło nas do Niemiec. Wtedy wyleczyłem się z lewactwa na dobre.

Po roku spędzonym w podróży chciał już wracać. 13 grudnia 1981 r. jechał do Polski stopem przez Holandię. Zmienił kurs podróży i znalazł się w Paryżu - jak wielu przyjaciół z SKS i KOR.

Z Mirosławem Chojeckim, członkiem KOR i twórcą podziemnego wydawnictwa Nowa, założyli za namową Jerzego Giedroycia pismo "Kontakt". Wildstein został naczelnym.

Ostrożnie z antykomunizmem

Z początku kolumny pisma zapełniały komunikaty z kraju, przedruki z prasy podziemnej, informacje o represjach, proste artykuły ku pokrzepieniu serc. Jednak pismo ewoluowało. Pojawiła się poważna publicystyka, teksty zachodnich klasyków myśli politycznej. Linia pisma nie była wyraźna, publikowali autorzy o różnych poglądach.

W jednym z tekstów Wildstein atakował pacyfistyczne ruchy młodzieżowe na Zachodzie: "Nie lubię cynicznych polityków, ale zdecydowanie bardziej nie znoszę naiwnych i etycznych entuzjastów. Tak się zresztą składa, że kiedy spełnienia absolutu moralnego szukają oni w polityce, potrafią być wyjątkowo cyniczni". I dalej: "Tęsknoty metafizyczne i absolutyzm moralny umiejscawiają się w rzeczywistości społeczno-politycznej i tam poszukują swojego spełnienia. Rzeczywistość zredukowana wyłącznie do tego aspektu, do prostych i zdawałoby się sprawdzalnych formuł, posiada pozór triumfu zdrowego rozsądku, ale w rzeczywistości prowadzi do sytuacji rodzenia się masowej psychozy ideologicznej".

W 1984 r. polemizował z "Polityką Polską" Tomasza Wołka, pismem konserwatywnego Ruchu Młodej Polski: "Dziecięca choroba antykomunistycznego radykalizmu szerzy się wśród (szczególnie nowych) emigrantów. Charakterystyczne jest, iż antykomunizm w tym wydaniu zaczyna przypominać lustrzane odbicie komunistycznego stylu myślenia. Czarno-biała, skrajnie uproszczona wizja świata, cel uświęcający działanie doń prowadzące, odrzucenie jakichkolwiek rozwiązań pośrednich, lekceważenie życia człowieka".

Wspomina paryskie lata: - Siedzieliśmy w sprawach polskich po uszy. Żyło się bokiem, zarabiało mało. Dorabiałem jako stróż nocny. Nieznośna lekkość bytu, nie byłem za nic odpowiedzialny.

Współpracownik "Kontaktu": - Uganiali się za ogórkami kiszonymi i śledziami. Zajmowali się tą biedną Polską pod butem Jaruzelskiego. Zamiast wejść we francuską kulturę, tułali się po barach.

Przerywnikiem był wypad na Jamajkę w 1984 r. Odbywał się tam zlot antykomunistycznych organizacji młodzieżowych. Żydzi z Izraela obchodzili akurat Pesach. Krążyli po zlocie, wychwytywali rodaków i zapraszali na święto. Wildstein poszedł i zafascynował się symboliką judaistyczną. Ale nie próbował nigdy wejść głębiej w judaizm. Za pochodzenie i kilkuletnią działalność w loży masońskiej (dziś nie chce o tym mówić) i tak nieraz będzie atakowany przez radiomaryjne środowiska. Gdy po 1989 r. zajmie pozycje prawicowe, nie będzie pasował do modelu Polaka katolika.

- Kultura bez religii jest żałośnie jednowymiarowa. Jestem kimś więcej niż agnostykiem, mam wewnętrzną potrzebę życia religijnego, ale nie stać mnie na wejście w religię z wątpliwościami - tłumaczy.

Praca w „Kontakcie” zakończyła się w 1987 r. awanturą z Chojeckim. O co poszło? Żadna ze stron nie chce dzisiaj mówić. Jeden z ówczesnych emigrantów twierdzi, że obaj byli zbyt ambitni i do kolizji musiało dojść. Autorka „Kontaktu” Maria de Hernandez-Paluch pisała w „Przeglądzie”: „Jasne było, że Wildstein każdym sposobem chce się wyzwolić spod prezesury Chojeckiego i samemu być panem na włościach »Kontaktu «. Niebagatelną przeszkodą był jednak fakt, że to Chojecki zdobywał pieniądze, a nie Wildstein”.

Chojecki zwolnił Wildsteina. Ten podał wydawcę do francuskiego sądu pracy, żądając odprawy. Sąd oddalił roszczenia, ale przy okazji wyszło na jaw, że pracownicy "Kontaktu" pracowali na czarno - co zresztą w redakcji akceptowano, gdyż pracowało się "dla sprawy". Chojecki musiał zapłacić karę.

Po odejściu z "Kontaktu" Wildstein został korespondentem Wolnej Europy. Gdy w Polsce nastąpiła zmiana, spakował manatki i na początku 1990 r. wrócił do kraju. Wspomnienie paryskiej emigracji pojawi się w wydanej w 1992 r. powieści Wildsteina "Brat", której bohaterowie nosili wiele cech prawdziwych postaci. Z reguły negatywnych.

Bronkowi dzieje się krzywda?

Po powrocie miał dylemat: polityka czy media. Wyboru pomógł mu dokonać Krzysztof Kozłowski, szef MSW w rządzie Mazowieckiego, który rekomendował go na szefa Radia Kraków.

Zastępca Wildsteina w radiu Roman Graczyk: - To było socjalistyczne przedsiębiorstwo. Przerost zatrudnienia, masa zajadłych czerwonych, przydupasy partyjne. Z Radiokomitetu szły zalecenia, by działać ostrożnie. Bronek wybrał drogę na skróty i od razu wywalił całe towarzystwo.

- Ale - kontynuuje Graczyk - zaczęło się kiepścić. Zatrudniliśmy ambitnych trzydziestolatków z pokolenia NZS. Bronek zbyt autorytatywnie zarządzał zespołem. Grupa dziesięciu zwarła szeregi, dochodziło do buntów. Intrygowali. Zaczęliśmy ich tępić, kogoś dyscyplinarnie zwolniliśmy. Oni założyli związek zawodowy. Atmosfera fatalna.

Jednak radio finansowo stało dobrze. Wildstein okazał się też odporny na naciski polityczne i dbał o pluralizm poglądów w eterze. Stracił pracę w 1993 r., gdy zlikwidowany został Radiokomitet i rozgłośnie przekształcono w spółki skarbu państwa.

W wojnie na górze opowiedział się po stronie zwolenników Mazowieckiego. Poglądy Wildsteina jednak ewoluowały. W 1991 r. napisał swój pierwszy tekst o potrzebie dekomunizacji. Chciał go opublikować w "Tygodniku Powszechnym", ale Jerzy Turowicz odrzucił artykuł. Wildstein opowiedział się też za lustracją, choć jej realizacji w wykonaniu Macierewicza nie zaakceptował.

Dlaczego rozszedł się ze środowiskiem Unii Demokratycznej?

Znajomy Wildsteina: - Walczył o ujawnienie prawdy o morderstwie Pyjasa. Skończyło się przegranym procesem z prof. Markiem. Wstrząsnęło nim to, że w wolnej Polsce nie można ukarać winnych zbrodni, i obciążył winą środowisko, które sprzeciwiało się dekomunizacji.

Wildstein: - Radiokomitet zarządzany był przez Andrzeja Drawicza. Porządny człowiek, ale zabrakło mu twardości. Na moich oczach w publicznych mediach reprodukowały się postawy z PRL, szlifował się układ postkomunistyczny.

Po odejściu z radia trafił do "Życia Warszawy", gdzie pod skrzydłami Tomasza Wołka powstał młody konserwatywny zespół. "ŻW" polemizowało z "Gazetą", zajmując stanowisko bliskie Wałęsie. Wildsteina powitano w tym gronie życzliwie, choć zdarzało mu się studzić co radykalniejsze oceny kolegów.

"ŻW" miało problem. Włoski właściciel Nicola Grauso, który starał się o koncesję na ogólnopolską telewizję, naciskał na redakcję, by publikowała teksty dyskredytujące konkurencyjny Polsat. Pojawiły się ostre spięcia między zespołem a wydawcą. Wildstein założył "Solidarność", która walczyła z Grausem. Wkrótce Wołek stracił pracę, a "ŻW" zostało sprzedane biznesmenowi Zbigniewowi Jakubasowi. Ten, pragnąc ułożyć sobie dobre stosunki z prezydentem Kwaśniewskim, zażądał zmiany linii politycznej. Większość zespołu - w tym i Wildstein - odeszła, by w 1996 r. stworzyć z Tomaszem Wołkiem dziennik "Życie".

Wołek: - W "Życiu Warszawy" Bronek pokazał się z dobrej strony. Uprawiał celną publicystykę. W "Życiu" popełniłem jednak błąd. Zrobiłem go, na jego prośbę, wicenaczelnym. Miał zadanie zorganizowania platformy współpracy gazety z rozgłośniami radiowymi. Nic z tego nie wyszło. Uznałem więc, że jego wiceszefowanie to fikcja.

Z relacji Wołka wynika, że na początku 1997 r. odbył z Wildsteinem rozmowę w cztery oczy i zaproponował mu odejście z gazety - ale dopiero po jesiennych wyborach. Zanosiło się na zwycięstwo AWS, co wiązało się z "nowymi możliwościami w sferze mediów" dla Wildsteina. Gdy prawica wygrała wybory, w obecności zespołu Wołek przypomniał o dżentelmeńskiej umowie. - Ktoś z członków kolegium wstał i wyraził oburzenie. Patrzę na Bronka i czekam, aż zareaguje. On nic. Nikt trzeci nie wiedział o naszej umowie, zwolennicy Bronka mieli więc poczucie, że dzieje mu się krzywda - wspomina szef "Życia".

Wildstein kwituje: - Nie było żadnej umowy. Wołek zdał sobie sprawę, że przypadkowo stał się symbolem, a to my zrobiliśmy tę gazetę. Z przyczyn ambicjonalnych chciał mnie zmarginalizować.

Sprawa podzieliła zespół. Ponad połowa redakcji podpisała się pod listem poparcia dla Wildsteina. Niektórzy na znak solidarności odeszli wraz z nim.

Dekomunizacja, której nie było

Po odejściu z "Życia" w 1997 r. opublikował w "Gazecie" tekst o zmierzchu ery Wałęsy. Kolejny, polemizujący z francuskim intelektualistą Tzvetanem Todorovem, został odrzucony i współpraca się urwała. Przez kilka lat był "wolnym strzelcem", aż w 2000 r. na stałe zakotwiczył w "Rzeczpospolitej".

Manifestem Wildsteina była wydana w 2000 r. książka "Dekomunizacja, której nie było". Brak rozliczenia PRL jest dla autora najważniejszym źródłem problemów III RP. A przeciwnicy rozliczeń, których Wildstein upatruje w Unii Wolności, "Gazecie" i "Tygodniku Powszechnym" oraz w SLD, to główni odpowiedzialni.

Publicysta widzi w dekomunizacji wyraz elementarnej sprawiedliwości dziejowej, gdyż, nie ulega wątpliwości, "komunizm był złem". Mimo to stara się odnaleźć racjonalne przesłanki w postawie jej przeciwników. Pisze, że podjęcie negocjacji przy Okrągłym Stole było "moralnym obowiązkiem" elit solidarnościowych. Jednak po powstaniu rządu Mazowieckiego nie było już powodów, by honorować porozumienie. Dlaczego więc pierwszy niekomunistyczny rząd sprzeciwiał się dokończeniu rewolucji w postaci usankcjonowanej prawnie dekomunizacji? "Środowisko, o którym mowa, w dużej mierze wywodzi się z przedwojennej inteligencji (...). Podstawowym zagrożeniem był w tamtym świecie nacjonalizm w jego endeckiej formie. W efekcie w środowisku tym istniała zakodowana bardzo mocno obawa przed prawicą, która w Polsce (...) przybrać musi endecki, nacjonalistyczny, antysemicki kształt". A do tego - pisze Wildstein - w Polsce właśnie toczyła się "antykomunistyczna rewolucja" i istniała uzasadniona groźba "rozkręcania się spirali rewolucyjnego terroru" pod hasłami antykomunizmu. Było czego się obawiać, ale "elementarny ogląd sytuacji" szybko pokazał, że niepotrzebnie.

Z lęków zrodziła się "decyzja polityczna". Adam Michnik i jego zwolennicy świadomie obrali strategię sojuszu części opozycji demokratycznej oraz reformatorskiego skrzydła PZPR. Po to, by zatrzymać prawicę, która nawoływała do dekomunizacji. Dorobiono jej gębę "antykomunistycznych bolszewików". "Następuje odwrócenie wartości: postkomuniści zostają uszlachetnieni i przyjęci w poczet demokratycznych polityków, a ich przeciwnicy naznaczeni zostają piętnem komunizmu".

Odmowę dekomunizacji Wildstein łączy z "relatywizacją wartości" - heroizm opozycyjny sprowadzony został do wstydliwego "kombatanctwa", a konformizm wyniesiono do rangi "wyznacznika i fundamentu człowieczeństwa". "Konsekwencją tej strategii była pełzająca rehabilitacja PRL. Odpowiadała ona dość normalnemu zapotrzebowaniu nawet najzwyklejszych ludzi, którym trudno pogodzić się z brakiem sensu aktywności całego ich życia [w PRL]" - pisał Wildstein. To dlatego "propaganda" "Gazety" zdominowała debatę publiczną w latach 90.

Autor zbywa argumenty o niemożności rozliczenia PRL na gruncie prawa. Jeśli nie udało się osądzić winnych większości zbrodni PRL, to z winy tych, którzy w 1990 r. zablokowali weryfikację sędziów (pozostali więc w aparacie sądowniczym wychowani w PRL konformiści) oraz narzucili "skrajnie pozytywistyczną koncepcję prawa", które nie zostało osadzone na moralnych fundamentach.

Według Wildsteina odmowa dekomunizacji prowadziła do zafałszowania pamięci o PRL, który nie został jednoznacznie potępiony. W tym klimacie musiało nastąpić odrodzenie się formacji postkomunistycznej w polityce oraz PRL-owskiej nomenklatury w gospodarce. W efekcie rozkwitła korupcja, która "uśmierca wolny rynek".

Spór o dekomunizację Wildstein postrzega w szerszym kontekście kulturowym. Odmowa rozliczenia PRL jest polską odpowiedzią na zachodni postmodernizm negujący tradycyjną hierarchię wartości. I jedno, i drugie prowadzi do "świata amorfii, bezkształtu, ciągłego ruchu równoprawnych opinii, których ważności nie sposób rozsądzić".

Wildstein przywołuje w swej książce większość argumentów przeciwników dekomunizacji, choć uważa, że są one niespójne i wewnętrznie sprzeczne. O własnym zaangażowaniu po stronie obozu Mazowieckiego nie wspomina.

Herold lustracji

W "Dekomunizacji, której nie było" zbiegły się wszystkie wątki publicystyki Wildsteina z lat 90. U progu kolejnej dekady kładł większy nacisk na lustrację. W 2001 r. ujawnił przeszłość Maleszki, a gdy zaczęły otwierać się akta IPN, ogłosił, że agentem SB był Henryk Karkosza, szef drugoobiegowej Oficyny Literackiej.

Apogeum jego aktywności prolustracyjnej nastąpiło w ubiegłym roku, gdy wyniósł z IPN indeks liczący blisko 250 tys. osób - wymieszane nazwiska funkcjonariuszy SB, tajnych współpracowników i kandydatów na TW. Przekazał go innym dziennikarzom.

Gdy "Gazeta" to opisała, wyjaśniał w "Rzeczpospolitej": "Wyniosłem ów indeks, działając na własną rękę, aby pokazać go swoim kolegom dziennikarzom, aby mogli zwrócić się do IPN w celu odtajnienia istotnych dla nich materiałów dotyczących konkretnych osób. Uważam, że obowiązkiem dziennikarzy jest domagać się w imieniu społeczeństwa, które reprezentują, prawdy o swojej najnowszej historii".

Dzień później Wildstein stracił pracę. "Swoim postępowaniem wykroczył poza rolę dziennikarza i przyjął postawę polityka" - wyrokował naczelny "Rzeczpospolitej" Grzegorz Gauden. W zespole wrzało. Pod siedzibą gazety odbyła się zaś demonstracja w obronie Wildsteina. Znów redakcyjni koledzy zbierali podpisy pod listem poparcia.

"Lista Wildsteina" trafiła do internetu, a nazwisko jej patrona było słowem najczęściej wpisywanym do wyszukiwarek. Stał się heroldem lustracji. Bagatelizował sugestie, że niewinne osoby muszą zmagać się z pomówieniami. - Jeżeli ktoś się czuje urażony tym, że znalazł się w książce telefonicznej razem z osobami, których nie poważa, jest to pewna nadwrażliwość - mówił w wywiadzie. A że indeks nie był książką telefoniczną? To "Gazeta" jest winna. Napisała, że "ubecka lista krąży po Polsce".

"Puszczać w świat listę, na której obok siebie, bez możliwości rozróżnienia, są agenci i ludzie niewinni, nie jest kwestią poglądów, lecz głupoty, na domiar wywołującej krzywdy ludzkie, przykrości i konflikty" - upominał publicysta Stefan Bratkowski.

Wildstein pozwał "Rzeczpospolitą" do sądu za nieuprawnione zwolnienie. Sprawa skończyła się ugodą. W wywiadach mówił, że chciałby kierować własnym dziennikiem. Jednak trafił do "Wprost" kierowanego przez b. sekretarza KC PZPR Marka Króla. - Nie podoba mi się jego przeszłość, ale czasem potrzebna jest Realpolitik - tłumaczy.

Teksty Wildsteina we "Wprost" wolne były od subtelności. Pisał tak, jak nakazuje tytuł pisma, nierzadko ad personam. Wicenaczelny "Gazety" Piotr Stasiński "bezmyślnie realizuje strategię swoich mentorów". Dziennikarz "Gazety" Wojciech Czuchnowski to "facet do wynajęcia" - bo dziś występuje przeciwko lustracji, a kiedyś ją popierał. Nazwisko mec. Jana Widackiego, który przed sądem bronił m.in. prof. Marka, a potem reprezentował przed komisją śledczą Jana Kulczyka, należy "wymawiać po angielsku".

W tegorocznym tekście "Salon Zależnych. Koniec warszawki?" wyłożył wszystko, co sądzi o elitach III RP i kogo do nich zalicza. Wymienia długą galerię postaci - od Michnika i Kwaśniewskiego, przez Marię Janion, po Grzegorza Jarzynę i Krzysztofa Warlikowskiego. "Salon" trzęsie życiem politycznym, naukowym i kulturalnym, kreuje mody i skazuje na niebyt oponentów - nawet Zbigniewa Herberta. Praktyki "salonu" kojarzą się Wildsteinowi z mroczną przeszłością. "Elita III RP powstawała jako kontynuacja elity PRL".

Rządy elit ponad głowami społeczeństwa to nie tylko polska przypadłość. Nawet Unia Europejska to projekt "salonu brukselsko-paryskiego". Retoryka Wildsteina zbliżyła go ostatnio do poglądów Jarosława Kaczyńskiego o wszechobecnym układzie. 11 maja bliska PiS rada nadzorcza TVP wybrała go na prezesa TVP.

Wildsteinów dwóch

Od tekstów w "Kontakcie" oddalił się o lata świetlne. Eseje z połowy lat 90., w których pryncypialnym tezom towarzyszyły próby wniknięcia w argumenty oponentów, też poszły w zapomnienie. Nastał czas prostego wskazywania, kto wróg, a kto sojusznik.

Niektórzy znajomi sądzą, że zmienił się po sprawie Maleszki. Zdrada przyjaciela musiała wywrzeć piętno. - Usiłuje się mnie wsadzić w taki schemat, że rozgrywam osobiste sprawy. Rzeczywiście moje zaangażowanie wynika również z osobistych doświadczeń, ale bez przesady - mówił w wywiadzie.

Inni wskazują na niespełnienie Wildsteina prozaika. Opublikował kilka powieści ("Jak woda" z 1989 r., "Brat" z 1992 r., "Mistrz" z 2004 r.) oraz zbiór opowiadań "Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością" (2003), niektóre nagradzane. Nie zapisał się jednak w powszechnej świadomości jako pisarz. Być może dlatego, że specjalizuje się w powieściach z kluczem, z których przebijają publicystyczne pasje autora.

- Nie jestem niespełniony. Rozmawiamy w gabinecie prezesa największej stacji telewizyjnej - irytuje się. Po chwili dodaje: - Pewnie chciałbym być bardziej rozpoznawany jako pisarz. Ale nie piszę łatwych książek dla szerokiego czytelnika.

Wydany ostatnio „Mistrz” odwołuje się do mitu Jerzego Grotowskiego, który niegdyś był dla Wildsteina postacią ważną. Bohaterowie książki rekonstruują po 30 latach bohatera swej młodości. Odczytywano więc powieść jako rozliczenie się Wildsteina z „anarchistycznym” epizodem. Recenzent „Gazety” pisał: „Niestety, »Mistrza « nie czyta się z zapartym tchem. (...). Wildsteina ponosi niekiedy pasja publicysty, chwilami ma się wrażenie, że autor chce zbyt wiele włożyć w ramy powieści”.

Z kolei Piotr Bratkowski pisał w "Newsweeku" o dwóch Wildsteinach: "Jeżeli ten pierwszy [Wildstein - pisarz] widzi rzeczywistość jako chaotyczny labirynt, ten drugi [Wildstein publicysta] za wszelką cenę szuka twardych i prostych ścieżek pozwalających wydostać się z bagna. Albo na odwrót: gdy publicysta nadmiernie upraszcza świat, pisarz pokazuje jego złożoność i niejednoznaczność".

A jak on sam tłumaczy swą ewolucję? - Rzeczywistość jest skomplikowana, więc należy wyostrzać sądy. Człowiek żyje w świecie opozycji binarnych i trzeba mu o nich przypominać - dowodzi.

Ale jest i drugi powód: - Wydaje mi się, że rozpoznałem fundamentalne przypadłości III RP. I w pewnym momencie sytuacja stała się dla mnie bardzo klarowna. Teraz już taka nie jest...

Czy to oznacza, że dawno niewidziane u "Bronka" wątpliwości wpłyną na program TVP? Wildstein deklaruje odcięcie telewizji od wpływów politycznych, choć narzucono mu partyjnych współpracowników. Jednak dawni współpracownicy, nawet ci, z którymi rozstał się w gniewie - jak Wołek i Chojecki - nie mają wątpliwości, że będzie niezależny.

- Jego stać na wszystko. Może rozwalić telewizję od środka, podzielić, skłócić. Jedyne, na co go nie stać, to kompromis. Nawet z Jarosławem Kaczyńskim - mówi znajomy Wildsteina.

*** Autor dziękuje za pomoc Ośrodkowi "Karta"

Co zgubiło waszyngtońskiego snajpera? (2002)

(Artykuł z 2002 roku)

Bartosz Węglarczyk
2009-10-11, ostatnia aktualizacja 2009-11-10 20:08

John Muhammad, snajper terroryzujący Waszyngton, wpadł dzięki swej arogancji, zamiłowaniu do muzyki reggae i metodycznej pracy tysięcy policjantów wspomaganych przez najnowszą technikę


Fot. STR Reuters Widok z wnętrza samochodu, z którego strzelał John Allen Muhammad
Fot. POOL REUTERS
Widok z wnętrza samochodu, z którego strzelał John Allen Muhammad
Chociaż wiele szczegółów śledztwa nadal jest tajemnicą, nie ma wątpliwości, że było to jedno z najbardziej niezwykłych dochodzeń w historii USA. - Jeszcze przez lat wiele studenci akademii FBI będą zdawać egzaminy ze znajomości tej sprawy - mówi jeden z pięciuset agentów Federalnego Biura Śledczego, który był zaangażowany w śledztwo.

Fałszywa furgonetka

42-letni Muhammad i jego przybrany 17-letni syn John Malvo byli niezwykle trudni do wykrycia - morderstwa dokonywane wokół Waszyngtonu nie miały wyraźnego motywu, a sprawcy nie mieszkali w stolicy. Przez pierwsze dwa tygodnie śledztwa sztab kierowany przez szeryfa Charlesa Moose'a z hrabstwa Montgomery pod Waszyngtonem ścigał wiele fałszywych tropów. Zawiedli przede wszystkim świadkowie, którzy składali nieprawdziwe oświadczenia.

Policja szukała białej furgonetki i przygotowała szczegółowe opisy auta, którym miał jeździć snajper. Wiemy, że pierwsi świadkowie opisali auto, które znalazło się przypadkiem w pobliżu miejsca zabójstwa. Białe furgonetki są niezwykle popularne, więc niemal zawsze w pobliżu miejsca kolejnego ataku świadkowie widzieli takie pojazdy. Zmieniały się tylko szczegóły - furgonetka raz miała okna z boku, raz nie, raz miała napis, a innym razem drabinę na dachu. Świadkowie opisywali coraz to inne tablice rejestracyjne - do wczoraj policja rozmawiała z właścicielami niemal wszystkich kursujących w tej części USA białych furgonetek.

Prawdziwa Jamajka

Pierwszym przełomem był kontakt snajpera. Muhammad i Malvo byli tak pewni siebie, że postanowili zagrać policji na nosie. Gdy Malvo - który pełnił rolę "rzecznika" obu morderców - kilka razy nie mógł dodzwonić się na policję, jego irytacja sięgnęła zenitu.

FBI ma jeden z najlepszych na świecie systemów komputerowych do identyfikacji i analizy ludzkiego głosu. Po przesłuchaniu nagrania pierwszej rozmowy Malvo z szeryfem Moose'em jego ludzie wiedzieli bardzo wiele. Rozmówca zniekształcał głos, ale nie uniknął użycia podczas rozmowy wyrażeń typowych dla Jamajczyków; eksperci językowi rozpoznali też akcent z tej wyspy.

Od tego momentu Moose wiedział, że ściga nie tylko imigranta, lecz prawdopodobnie też czarnego. Podejrzenie potwierdziło się, gdy na miejscu ostatniego ataku snajpera na gościa restauracji w Ashland w zeszłą sobotę policjanci znaleźli trzystronicowy list. W nim też były liczne wyrażenia typowe dla Jamajczyków.

Co więcej, eksperci rozpoznali tam nazwę znanego zespołu reggae z Jamajki oraz fragmenty jednego z przebojów zespołu. Znawca jamajskiego folkloru powiedział detektywom, że tarot jest w tej części świata niezwykle popularny. Ale morderca, który w pobliżu miejsca jednego z zabójstw pozostawił kartę tarota przedstawiającą śmierć, musiał mieć o tarocie słabe pojęcie - śmierć nie jest tu niczym złym, bo symbolizuje jedynie życiową transformację.

Gdy wielu ekspertów gromiło Moose'a za uległość wobec snajpera, policjant prowadził wykalkulowaną grę. Prosząc za pośrednictwem mediów snajpera o kontakt, Moose starał się osłabić jego czujność, stwarzając wrażenie, że policja nie ma żadnych śladów.

I tak też się stało - w niedzielę rano snajper zadzwonił po raz kolejny, ostrzegając policję, żeby traktowała go poważnie. - A jeśli nie wierzycie, sprawdźcie, co stało się w Montgomery - chwalił się Malvo. I to był jego najpoważniejszy błąd.

Ślad w Montgomery

J.H. Watson, szef policji w Montgomery w Alabamie, jadł w niedzielę wieczorem stek, gdy dostał telefon od detektywa z Waszyngtonu. Pytanie brzmiało: czy w Montgomery nie zdarzyło się ostatnio jakieś niewyjaśnione dotąd morderstwo? Watson od razu wiedział, że chodzi o zabójstwo w sklepie z alkoholem.

Sześć tygodni wcześniej młody czarny mężczyzna napadł na dwie kobiety zamykające sklep, by odnieść utarg do banku. Mężczyzna kazał im się położyć na ziemi, po czym obu strzelił z pistoletu w tył głowy. Jedna z kobiet zmarła na miejscu, druga cudem przeżyła i dziś kuruje się w szpitalu.

Strzały usłyszeli dwaj policjanci, którzy jedli kolację w pobliskiej restauracji. Młody sierżant, który w policji służył zaledwie rok, puścił się w pościg za mężczyzną, którego zobaczył nad ciałami kobiet. Morderca uciekł, ale po drodze spod kurtki wypadł mu egzemplarz znanego w USA magazynu "Broń i Amunicja".

Z tego pisma policjanci zdjęli odcisk palca, którego jednak nie było w stanowej bazie danych. Gdy Watson wysłuchał waszyngtońskiego detektywa, natychmiast powiedział mu o odcisku. Podekscytowany policjant nie spał całą noc, bo instynkt mówił mu, że oto rozgryzł nie tylko sprawę zabójstwa z Montgomery, ale być może także głośną w całej Ameryce sprawę snajpera z Waszyngtonu.

To jest palec Malvo

W poniedziałek rano snajper zabił 37-letniego kierowcę autobusu Conrada Johnsona. Miała to być ostatnia ofiara. Dwie godziny po tym zabójstwie na waszyngtońskim lotnisku wylądował jeden z policjantów Watsona z aktami sprawy napadu na sklep monopolowy.

Baza odcisków palców FBI jest największą tego typu bazą danych na świecie. Już po kilku minutach agenci wiedzieli, że jest przełom - odcisk palca z Alabamy należał bowiem do 17-letniego Jamajczyka Johna Malvo, który rok wcześniej został zatrzymany, przesłuchany i następnie zwolniony przez służbę imigracyjną w Tacomie pod Seattle.

W tym momencie szeryf Moose wiedział, że znalazł mordercę. Przez kolejne dwa dni tysiące policjantów w Waszyngtonie, Seattle i Alabamie prowadziło jednak szczegółowe badania, by powiązać Malvo i jego przybranego ojca, który - jak ustaliła policja w Tacomie - opiekował się nim od co najmniej dwóch lat, z atakami snajpera. Przybrany ojciec Malvo nazywał się John Muhammad, był weteranem wojny w Zatoce Perskiej i podczas służby wyróżnił się doskonałymi wynikami strzelania snajperskiego. W trakcie swej służby Muhammad mieszkał w Tacomie, gdzie jego sąsiedzi skarżyli się policji, iż strzela w ogródku swego domu.

Potrzebny był dowód, że Muhammad był teraz w Waszyngtonie. Jego nazwiska nie było na liście gości tysięcy hoteli i moteli, które odwiedzili w ciągu kilkunastu dni detektywi.

Chevrolet Muhammada

I znowu zadziałał system komputerowy FBI. Po wprowadzeniu nazwiska Muhammada policjanci zorientowali się, że kilka tygodni wcześniej w stanie New Jersey zarejestrował on pod swym nazwiskiem niebieskiego chevroleta. Taki sam samochód widział jeden ze świadków ataku snajpera.

Co więcej, policjant drogówki spisał Muhammada za złe parkowanie w Baltimore, które położone jest zaledwie o godzinę drogi od Waszyngtonu. Policja wiedziała więc, że Muhammad rzeczywiście jest w okolicach stolicy. Policjant, który go spisał, w raporcie zaznaczył, że wraz z młodszym od siebie mężczyzną najprawdopodobniej śpi on w aucie. Stało się jasne, dlaczego Muhammada i Malvo nie ma na liście gości hotelowych.

W środę o 23.30 czasu miejscowego Moose podał dziennikarzom oba nazwiska i numer rejestracyjny chevroleta. Muhammad wiedział już wówczas z telewizji, że FBI przeszukało jego dawny dom w Tacomie i wzięło do ekspertyzy pień drzewa, którego używał do ćwiczeń z karabinem.

Półtorej godziny później kierowca ciężarówki zorientował się, że stojący obok niego na parkingu przy autostradzie samochód to właśnie niebieski chevrolet z New Jersey. Muhammad i Malvo spali w samochodzie zaledwie o godzinę jazdy od Waszyngtonu. Kierowca zadzwonił na policję, która kazała mu zamknąć się w aucie i czekać. Pięć minut później policjant drogówki przez lornetkę ustalił, że to rzeczywiście poszukiwany samochód.

Auta policyjne po cichu zastawiły wyjazdy z parkingu. W tym czasie komandosi jeden po drugim w kompletnej ciszy okrążyli parking i powoli zaczęli podchodzić do auta. Gdy kierujący akcją komandos zastukał w szybę chevroleta, Muhammad i Malvo obudzili się, widząc wycelowane w siebie lufy.

W bagażniku chevroleta policjanci znaleźli karabin M-16 Bushmaster z trójnogiem i lunetą snajperską. Okazało się również, że tylne siedzenie chevroleta i klapa bagażnika zostały przerobione tak, by snajper mógł strzelić poprzez tył samochodu, tłumiąc w ten sposób huk wystrzału. Świadkowie nie widzieli dzięki temu również błysku z lufy.

W czwartek o trzeciej nad ranem szeryf Moose, który przez ostatnie tygodnie zdobył sobie olbrzymią popularność, po raz pierwszy uśmiechnął się - badania balistyczne potwierdziły, że karabin z chevroleta to ta sama broń, z której strzelał snajper.

Raczej stryczek

Nie ma wątpliwości, że Muhammad i Malvo nie odzyskają już nigdy wolności. W wielu sprawach grożą im kary śmierci. Mało kto w USA wierzy, że Muhammad i Malvo jej unikną.

Właściciel mojej stacji benzynowej zdjął w czwartek wieczorem olbrzymią płachtę, która zasłaniała stację od strony pobliskiego lasu. Wczoraj po raz pierwszy od trzech tygodni dzieci w szkołach wokół Waszyngtonu wyszły na przerwę na świeże powietrze. Dziś wznowione zostaną także mecze szkolnych lig futbolu, koszykówki, odbędzie się wiele innych odwołanych imprez.