poniedziałek, 7 grudnia 2009

Nagroda Cybulskiego dla Eryka Lubosa

jer
2009-12-07, ostatnia aktualizacja 2009-12-07 20:39

Eryk Lubos
Eryk Lubos
Fot. Alina Gajdamowicz / AG

Tegoroczną nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, zdobył Eryk Lubos (ur. 1974) za rolę boksera w filmie Marcina Wrony "Moja krew"

Moja krew
Fot. Only the Best :-)) Only the Best :-))
Moja krew
Eryk Lubos w ''Boisku bezdomnych''
Rola w Boisku bezdomnych przyniosła Lubosowi nagrodę w Gdyni
Eryk Lubos w ''Boisku bezdomnych''
"Cybulski' to szczególne wyróżnienie, przyznawane od 40 lat młodym aktorom, wyróżniającym się wybitną indywidualnością. Pomysłodawcą nagrody był Jacek Cegiełka, prezes Fundacji "Kino", a pierwszym laureatem - Daniel Olbrychski.

Werdykt został ogłoszony podczas gali w warszawskim Silver Screenie. Eryk Lubos odebrał statuetkę zaprojektowaną przez Pawła Althamera oraz 10 tys. zł (fundator - Polski Instytut Filmowy).

Nagroda publiczności, głosującej poprzez stronę www.nagrodacybulskiego.pl, powędrowała do Agaty Buzek, za rolę w filmie Borysa Lankosza "Rewers".

Wśród nominowanych były także Roma Gąsiorowska, Magdalena Czerwińska i Małgorzata Buczkowska.



Tegoroczna uroczystość odbyła się w atmosferze podwójnej rocznicy: 40-lecia istnienia Nagrody oraz 20 lat od obrad Okrągłego Stołu. Z tej okazji wręczono także Nagrody Specjalne. Mające one uhonorować aktorów, którzy tworzyli wybitne kreacje w czasach PRL-u, ale filmy z ich udziałem nie zostały w porę dopuszczone przez władze do dystrybucji. Joanna Szczepkowska ("Matka Królów" 1982, prem. 1987) i Bogusław Linda ("Kobieta samotna" 1981, prem. 1987; "Przypadek" 1981, prem. 1987) odebrali więc nagrody za cały dorobek twórczy ze szczególnym uwzględnieniem ról zagranych w latach 1980-1982.

W jury konkursu zasiadali Stanisława Celińska (aktorka teatralna i filmowa), Tadeusz Chmielewski (reżyser filmowy, kierownik artystyczny Studia Filmowego "Oko") Andrzej Kołodyński (krytyk filmowy, redaktor naczelny miesięcznika "Kino") Paweł Miśkiewicz (reżyser teatralny, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Dramatycznego w Warszawie), Piotr Reisch (prezes Telewizji Kino Polska).

Źródło: Gazeta Wyborcza

Gen. Wojciech JARUZELSKI po programie „Teraz My”

Przykre


23 bm. o godz. 22.35 w TVN rozpoczęła się „rozmowa”, jaką przeprowadzili ze mną pp. Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski. Od ponad roku usilnie, wręcz natarczywie – zwłaszcza p. Morozowski – o nią zabiegali. Uchylałem się dostrzegając, iż w imię fetysza tzw. oglądalności są to nieraz – mówiąc oględnie – dość dziwaczne spektakle.

W ostatnim okresie miałem możliwość odbycia rozmów z p. Janiną Paradowską („Superstacja” – 10 bm.) oraz p. Moniką Olejnik (TVN 24 – 12 bm.). Zawartość merytoryczną, spokój i kulturę tych rozmów zapamiętałem dobrze. Liczyłem, iż ów wzorzec pozwoli panom Morozowskiemu i Sekielskiemu zachować stosowny standard.

Zapowiadało się dobrze

Z tą też intencją 16 bm. odbyłem z nimi ponad godzinne spotkanie w Biurze b. Prezydenta RP. Miało ono charakter obustronnie życzliwy, rzeczowy, ześrodkowany na problemach drogi do historycznych przemian, jakie zaszły w Polsce, Europie i świecie. Wręczyłem im też tekst mojego wystąpienia, jakie miało miejsce 18 września br. w czasie konferencji naukowej we francuskim Instytucie Spraw Międzynarodowych w Paryżu (uczestniczyli w niej również: Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Hall, Bogdan Lis, Adam Michnik oraz ks. biskup Bronisław Dembowski). Moje wystąpienie opublikował tygodnik „Przegląd” 4 października br. Do tej konferencji nawiązał również przeprowadzony ze mną przez red. Krzysztofa Lubczyńskiego wywiad, jaki 2 października br. ukazał się na łamach „Trybuny”.

Redaktor Morozowski w kolejnej rozmowie telefonicznej (21 bm.) powiedział, że z treścią tego wystąpienia zapoznał się, podziela zawarte w nim oceny, co też stanie się osią naszej ewentualnej telewizyjnej rozmowy. Zaznaczył też, że tzw. strzałów z biodra nie będzie. Wszystko to skłoniło mnie do wyrażenia na nią ostatecznej zgody.

Dziennikarz powinien być dociekliwy, gdy trzeba ostry, nawet zadziorny, ale w ramach elementarnej kultury i rzetelności. Przyznam, iż łatwowiernie na to liczyłem.

Nocny „spektakl”

Nocny telewizyjny „spektakl” 23 bm. po prostu mnie zaskoczył, zaszokował. Właściwie powinienem od razu opuścić studio. Nie uczyniłem tego z szacunku dla telewidzów i stacji TVN jako całości, jednocześnie licząc na uwzględnienie mojej uwagi, iż „ze studia, którego oprawa i sceneria przypomina paryski kabaret Moulin Rouge, nie należy czynić konfesjonału”. Niestety – kto oglądał ową audycję, wie, jak toczyła się ona do końca. Wciąż próbowano sprowadzić ją na płaszczyznę intymną, bardzo osobistą. W tym miejscu przypomnę spotkania – które wielce sobie cenię – z historyczną postacią, Papieżem Janem Pawłem II. Długą, trzygodzinną rozmowę z Prymasem Polski Stefanem Wyszyńskim, a także liczne merytoryczne kontakty z Prymasem Józefem Glempem. Nigdy nie byłem pytany o mój światopogląd. Panowie Morozowski i Sekielski w sposób wręcz natrętny okazali się „bardziej papiescy niż sam Papież”. Ponadto nawet tak groteskowe pytanie, gdzie trafię po śmierci: do piekła, czyśćca, czy raju? Prowadzący audycję nie oszczędzili też mojej świętej pamięci Matki, m.in. w sprawie charakteru mego udziału w Jej pogrzebie. Telewidzowie mogli to odczytać jako dziennikarskie „odkrycie”, z którego powinienem się wytłumaczyć. A rzecz polega na tym, że to właśnie ja niejednokrotnie pisałem i mówiłem z goryczą o tym fakcie, sytuując go jednakże na szerszym tle ówczesnych „chorych” stosunków państwo – Kościół.

Obelga

Zdumiewające było powoływanie się na opinię, jaką wyrażał o mnie Ryszard Kukliński. Warsztatowa, elementarna przyzwoitość nakazywała przywołanie świadectwa nie tylko dezertera i szpiega, ale jeszcze jakiejś innej osoby. Dowodzi to rzeczywistej intencji nie tylko wobec mnie, ale i dziesiątek, setek tysięcy osób znających mnie, współpracujących i podlegających mi przez długie lata. Kukliński np. orzekł, że byłem tchórzem. Tę obelgę smakowicie przywołuje pan Morozowski, co więcej, zapytuje, co to jest honor?! Czy panowie M. i S. przystępując do tej rozmowy nie zadali sobie trudu poznania, nie jakichś wycinkowych, a nawet bałamutnych strzępów, ale całości mojego życiorysu? Zobaczyliby wówczas, jak ten „tchórz” został dowódcą zwiadu działającego przecież na pierwszej frontowej linii. Że został odznaczony orderem Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, trzykrotnie srebrnym Medalem Zasłużonym na Polu Chwały. Że wreszcie w okresie działań wojennych awansował dwukrotnie – i w stopniu, i na stanowisku. Przez powojenne dziesięciolecia musiałem podejmować, lub też godzić się z trudnymi i nieraz kontrowersyjnymi decyzjami. Zawsze przy tym pamiętałem, że Naród nasz doznał nieraz straszliwych skutków „odważnych” decyzji. Nie uznaję jałowej fanfaronady. Kukliński przywołuje jako chlubny przykład odwagę Ceausescu. Poznałem ją z bliska. Płacił za nią wieloletnim terrorem i jaskiniową ortodoksją we własnym kraju. Finał jest znany.

A wprowadzenie stanu wojennego? Niezależnie, jak kto ocenia tę decyzję, wymagała ona odwagi, zwłaszcza że towarzyszyła mi świadomość, iż jej ciężar nieść będę do końca swych dni. Dwa tygodnie przed śmiercią Mieczysława Rakowskiego ukazał się (26 października 2008 roku) na łamach „Przeglądu” jego obszerny artykuł na mój temat, w mojej obronie. Pisze w nim m.in. o stanie wojennym, którego wprowadzenie uważał za konieczne, ale jednocześnie przypomina, jak w swych listach do mnie stwierdzał, że muszę się liczyć z wszelkimi dotkliwymi konsekwencjami, włącznie z zagrożeniem życia. Zmaterializowało się to zresztą w październiku 1994 roku w postaci zamachu, który istotnie takie zagrożenie spowodował. Tylko że ja wówczas oświadczyłem, iż sprawcy wybaczam oraz zwróciłem się z apelem do prokuratury i sądu, ażeby go nie karać. W rezultacie kara była w istocie symboliczna. Odszedłem więc od aktualnej do dziś filozofii pana Zagłoby: „ja waści po chrześcijańsku wybaczę, ale trzy dni po tym, jak go kat powiesi”.

Nie piszę o tym wszystkim z nadzieją na jakieś humanitarne względy. Wręcz przeciwnie – co podkreślałem wielokrotnie – jestem zainteresowany, ażeby sprawy rozstrzygnął niezawisły sąd. Pozwala to bowiem w sposób oficjalny złożyć stosowne wyjaśnienia zarówno w sprawie tragedii Grudnia 1970 roku, jak też „zbrodni komunistycznej” stanu wojennego. Te pierwsze są szczegółowo ujęte w książkach pt.: „Przed sądem” oraz „Przeciwko bezprawiu” (Wyd. Adam Marszałek, odpowiednio 2002 oraz 2004 rok). Te drugie znalazły się w ponad 300-stronicowej książce pt. „Być może to Ostatnie słowo” (Wyd. Comandor – 2008 rok). To w istocie rzeczy dokument. Jednakże jako niewygodny, a nawet wstydliwy dla wielu znanych historyków, polityków, publicystów jest znamiennie przemilczany, a w zdecydowanej większości księgarń nieobecny. Na wspomniane wyjaśnienia-książkę zwracałem uwagę panom M. i S. podczas naszego spotkania 16 bm. W czasie audycji nie znalazłem – poza moją uwagą – żadnego jej śladu.


Oceny powinny być uczciwe

Oczywiście każdy, a tym bardziej polityk, dziennikarz, ma prawo do własnych ocen. Ale po pierwsze, powinny być uczciwe. Po drugie, nie mogą polegać na publicznym ferowaniu wyroków, stanowić próby wywierania w ten sposób na sąd społecznej presji. Staje się to bowiem czymś w rodzaju słynnego powiedzenia babci Pawlakowej – „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.

Wreszcie w owej audycji – bo trudno to nazwać autentyczną rozmową – szczególnie niestosowne było manipulowanie, instrumentalne wykorzystywanie ludzkich tragedii, krzywd doznanych przez niektóre osoby jako emocjonalnej „podkładki” pod tezy mające zdyskwalifikować mnie moralnie. A przecież panowie M. i S. chyba dobrze wiedzą, iż ja niezliczoną ilość razy publicznie mówię, oświadczam: żałuję, ubolewam, przepraszam itd. zwłaszcza tych wszystkich, którym wyrządzone zostały jakakolwiek krzywda czy niesprawiedliwość. W czasie dramatycznych zawirowań stanu wojennego było to tzw. mniejsze zło. Ale zło nawet mniejsze – co zawsze podkreślam – jest też złem, zwłaszcza gdy dotyka ono kogoś osobiście. A to, że nie udało się wykryć i ukarać wszystkich sprawców? Nie wiem, czy wnikliwość konkretnych śledztw była wystarczająca. Ale przecież w demokratycznej już Polsce jakże wiele spraw jest wciąż otwartych. Chociażby morderstwo Alicji i Piotra Jaroszewiczów, zabójstwo Marka Papały i wiele innych mniej znanych, ale po ludzku również bolesnych. Niestety, były, są i będą tego rodzaju przypadki nie tylko u nas, ale na całym świecie.

Oskarżyli nie tylko mnie

Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt tej audycji. Stałem się głównym adresatem wszelkiego zła, czarną legendą owych czasów. Ale – chcąc nie chcąc – tym samym oskarżenie rzuca cień na miliony ludzi, którzy stan wojenny poparli i nadal – mimo propagandowej kanonady – uważają, iż był on uzasadniony. Dotyczy to również wielu tysięcy tych żołnierzy, którzy nawet nie uczestnicząc bezpośrednio w jego realizacji nie dezerterowali, nie protestowali, nie strzelali do siebie jak w 1926 roku, a pozostawali w służbie, przy tym niektórzy pozostają w niej do dzisiaj. W istocie rzeczy wszyscy wyżej wymienieni traktowani są jako bezmyślne, bezwolne stado, albo jako zgraja oportunistów i koniunkturalistów. Można to stosownie odnieść do jakże wielu realistów, ludzi różnych przekonań, a zwłaszcza polskiej lewicy, w tym tzw. postkomunistów i oczywiście żołnierzy służby zawodowej, a także zasadniczej, których ok. 50 proc. przed wcieleniem do wojska należało do „Solidarności”. Wojsko Polskie w każdym jego historycznym wcieleniu jest mi serdecznie bliskie. Biorąc odpowiedzialność na siebie bronię i bronić będę do końca jego dobrego imienia.

Proszę, ażeby nie traktować tego tekstu jako wyrazu mojej niechęci, krytycyzmu wobec środowiska dziennikarskiego. Dziennikarz, publicysta to niezwykle ważna i odpowiedzialna społecznie misja. Zdecydowana większość, mimo nawet skrajnie różnych poglądów, zachowuje należne normy warsztatowe i etyczne. Zasługują oni na społeczne uznanie i zaufanie, ale właśnie dlatego nie można godzić się na odstępstwa od tych norm, na mieszankę ignorancji z arogancją. Taką „łyżkę dziegciu” zaaplikowali panowie Morozowski i Sekielski. Piszę o tym z przykrością, bo wydawali mi się dotychczas kompetentni i sympatyczni.

Wreszcie uwaga ostatnia. Zbliża się 13 grudnia – kolejna, tym razem już 28., rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Od lat daje się zauważyć zupełnie niezrozumiałą tendencję. Otóż w miarę upływu czasu zamiast bardziej wyważonych ocen i refleksji następuje eskalacja emocji, oskarżeń, przywoływanie starych podziałów. Historia bywa zastępowana histerią. Trwa licytacja o monopol, o wyłączną uzurpację prawdy, honoru, patriotyzmu. Mnożą się kombatanckie szeregi. Pojawiają się kolejne sensacje. „Jastrzębie” krajowe i zagraniczne, w tym z lampasami, przeistaczają się w „gołębie”. A przecież dla nas, w Polsce, nadrzędnym powinno być myślenie: jak tamto wczoraj w imię jutra „sine ira et studio” odczytywać dziś. Wczoraj jako nauka – jutro jako wyzwanie i cel.

(Środtytuły pochodzą od redakcji)





Do właścicieli stacji TVN


23 listopada br. redaktorzy Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski na antenie telewizji TVN w programie „Teraz my”, przeprowadzili rozmowę z byłym prezydentem RP Wojciechem Jaruzelskim.

Przykre jest, że tak wprawni i doświadczeni dziennikarze nie potrafili uszanować godności, prawa do prywatności oraz prawa do wolności sumienia i wyznania zaproszonego gościa. Pierwszą cześć rozmowy poświęcili właśnie sprawom osobistym dotyczącym sumienia i wyznania byłego prezydenta. Tok rozmowy skierowany został na sprawy związane z podeszłym wiekiem prezydenta, śmiercią, wiarą i jej utratą oraz życiem pozagrobowym.

Odnieść można było wrażenie, że tak dobrane pytania, miały sprawić, aby rozmówca dokonał swoistego rozliczenia się z przeszłością, swoim życiem i przeprowadził rachunek sumienia w związku z jego podeszłym wiekiem.

Były prezydent słusznie zauważył, że: „program swoją oprawą bardziej przypomina Moulin Rouge niż konfesjonał” i nie jest to miejsce na uzyskanie od niego odpowiedzi na takie pytania.

Uważamy, że redaktorzy w wywiadzie z Wojciechem Jaruzelskim naruszyli zasady Karty Etycznej Mediów, w szczególności zasady szacunku i tolerancji – poszanowania ludzkiej godności, a szczególnie prywatności i dobrego imienia.

Myślimy, że sposób przeprowadzenia wywiadu nie powinien przejść bez słowa komentarza i zajęcia krytycznego stanowiska, aby w przyszłości w debacie publicznej uniknąć takich przykrych spektakli. Proszę również mieć na uwadze, że nie jest to tylko nasza opinia. Otrzymaliśmy w tej sprawie bardzo dużo wiadomości e-mail, telefonów od Państwa widzów, którym nie podobał sposób prowadzenia programu. To właśnie głosy od widzów „Teraz my” były dla nas impulsem do napisania niniejszego listu.

Sprawdzianem dziennikarskiego profesjonalizmu powinny być słowa przeprosin, skierowane do byłego Sybiraka i żołnierza frontowego, wystosowane przez Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Morozowskiego oraz stację TVN.

Grupa posŁów Klubu Lewica

Sponsoring po warszawsku: seks za doładowanie telefonu

Grzegorz Miecznikowski
2009-12-05, ostatnia aktualizacja 2009-12-04 20:24

- Hej, szukam sponsora. Albo zrobię pokaz za doładowanie telefonu - dostaję wiadomość w portalu Czateria.pl. W oknie z kamerą pojawia się ładna buzia. - Mogę się masturbować, dotykać, wypinać. Doładować telefon musisz od razu

Prostytucja to sposób na szybką kasę, ale trzeba za to zapłacić wysoką cenę...
Prostytucja to sposób na szybką kasę, ale trzeba za to zapłacić wysoką cenę...
 0,1MB
0,1MB
1. "Młody, w miarę przystojny, dobrze zarabiający facet zasponsoruje młodą dziewczynę lub chłopaka. Oferuję 2 tys. zł miesięcznie lub wynajęcie kawalerki na Woli, podróże służbowe, wyjścia na fajne eventy".

2. "22-letni chłopak szuka sponsora lub sponsorki. Jestem kulturalnym, młodym człowiekiem z ambicjami i marzeniami."

Takie dwa ogłoszenia daję w portalu SponsoraSzukam.pl - bazie ponad 5 tys. ogłoszeń. Od klasycznych - "Pan pozna panią/pani pozna pana" - do bardziej wysublimowanych z cytatami literackimi i filozoficznymi przemyśleniami na temat związków. Połowa ze zdjęciami.

Lepszy taki układ niż alfonsem

- Dla mnie to trochę obleśne, bo to zawsze forma prostytucji, choć w miarę ekskluzywnej. Nie poszłabym na taki układ - twierdzi Anna Banaś, 23-letnia studentka polonistyki.

Bardziej pragmatyczne podejście ma Piotr Kołodziejczyk, 25-letni PR-owiec: - Każdemu wedle potrzeb. Dopóki nie robię za materac, nie interesuje mnie, kogo sąsiad trzyma w łóżku. Jest to naganne, ale czasem te osoby nie wiedzą, jak inaczej mogą się utrzymać. Zawsze lepszy stały układ z kimś kulturalnym niż alfonsem na ulicy.

Dorota Polowska, dziewczyna Piotra: - Każdy zarabia, jak chce, i żyje, jak chce. Jeśli ktoś nie ma innych atutów, niech tak zarabia. Jego sprawa. Czemu mam ingerować w czyjeś życie?

Większość przepytanych osób otarła się o sponsoring - słyszeli, widzieli, mają znajomych, którzy w tym uczestniczyli albo uczestniczą.

Po 24 godzinach na specjalnie założonych skrzynkach mailowych mam pięć propozycji sponsorowania (dwie od chłopaków, trzy od dziewczyn) oraz osiem propozycji zasponsorowania (pięć złożyli mi panowie). Potencjalni sponsorzy mieli od 35 do 55 lat. Większość, w tym kobiety, proponowały pokój lub mieszkanie, kieszonkowe. Dwie osoby zaproponowały mi wspólny wyjazd na wczasy lub w delegację. Kandydaci na utrzymanków i utrzymanki od razu wysłali zdjęcie. Szczegóły chcieli domówić na spotkaniach. Ich wiek: 19-22 lata.

Małgorzata: Włochy za ciało

Ma 45 lat. Jest główną księgową w jednej z międzynarodowych korporacji z siedzibą w Warszawie. Umawiamy się na Starówce. Odchowała dwójkę dzieci. Studiują za granicą. Z mężem rozwiodła się sześć lat temu. Twierdził, że jest mało atrakcyjna.

Małgorzata jest elegancka i wysportowana. Od roku chodzi regularnie na fitness. W portalach SponsoraSzukam.pl w Gumtree.pl szuka mężczyzny, który wybierze się z nią na wycieczkę do słonecznej Italii.

- Czemu chcesz jechać? - pyta

- Nigdy nie byłem we Włoszech - kłamię.

Jednak Małgorzata od razu mówi, że mnie nie weźmie. Nie jestem w jej typie. Mówię, że mam znajomych i jakiegoś mogę jej polecić, gdy powie, kogo szuka i czego wymaga.

Jej typ to dobrze zbudowany szatyn. - Musi być hojnie obdarzony przez naturę - zaznacza. Jeśli będzie miło w łóżku, może zaproponować stały układ. - To musi być przystojny facet, a nie chłopiec - podkreśla. Chodzi jej też o to, żeby mogła wyjść z nim na drinka z koleżankami, które też mają utrzymanków. Jedna z nich kiedyś "wypożyczyła" jej swojego "przyjaciela". - Dawno nie uprawiałam tak dobrego seksu. Po rozwodzie przestałam wierzyć w siebie, młodszy facet dodaje pewności - wyjaśnia. - Działa jak lifiting. Nie muszę płacić za kosmetyczkę, mogę płacić za młode ciało.

Robert: Mieszkanie za umilanie

Oferuje mieszkanie w niezłym standardzie w samym centrum Warszawy dla dziewczyny, która będzie je sprzątać, gotować i raz do dwóch razy w tygodniu "umilać" mu czas. W portalu Gumtree.pl takich ofert tylko z ostatniego miesiąca można znaleźć ponad dwieście. "Na seks za mieszkanie najczęściej decydują się dziewczyny, które do miasta przyjechały na studia. Kuszę je mieszkaniem za 100 zł" - przechwala się Robert w mailu.

Zapytałem go o radę, czy opłaca się wynajmować w ten sposób lokum. "Mnie ta forma odpowiada. Płacę, więc mogę wymagać. Nikt tego jednak głośno nie mówi, a i ja nie traktuję kobiety jak prostytutki. Ona sama czuje się zobowiązana do rekompensaty. Nie narzeka, nie robi wyrzutów. Nie ma pretensji, że ją olewam. Mam święty spokój".

W ciągu kilku dni na jego anons odpowiada od pięciu do 15 kobiet. Wszystkie są gotowe wprowadzić się od razu. Większość wysyła swoje zdjęcie (na plaży, w stanikach) i podaje numer telefonu. Robert może wybrzydzać. Ta za gruba, tamta za młoda. "Z numerów telefonu nie korzystam, bo to zobowiązujące, a jak umówię się mailem czy przez GG i się rozmyślę, nie muszę stawiać się na spotkanie. To po prostu taki handel wymienny. Nic na siłę. One wiedzą, czego chcą".

Robert wynajmuje pokój od czterech lat. Ma 38 lat.

Tomek: Tysiąc za wierność

Ma 37 lat. Jest urzędnikiem w jednym z ministerstw. Przystojny, dobrze zbudowany, lekko szpakowaty facet pewnie wchodzi do restauracji Mirador przy ul. Grzybowskiej. Spóźnił się 10 minut. Taksuje mnie spojrzeniem. - Na zdjęciach wyglądasz poważniej. Nie jesteś moim ideałem, ale masz coś w sobie - mówi, jakby właśnie kupił pomidory.

Zdjęcie wysłał mi mailem, więc bez problemu go rozpoznałem. Mówi otwarcie, nie zniża głosu. Jego naturalność wprawia mnie w lekkie zakłopotanie. - To nie przestępstwo tylko biznes - mówi spokojnie.

Tomek ma trzech braci. Matka mieszka w Szczecinie. Jest chora, nie porusza się sama. Opiekuje się nią jeden z braci, inny zerwał kontakt z Tomkiem, kiedy ten powiedział, że jest homoseksualistą. Trzy lata temu zakończył najpoważniejszy związek w swoim życiu. Z Marcinem byli osiem lat. Jednak Tomek odkrył, że jest zdradzany. Próbował wybaczyć. Nie udało się. Zaczął sponsorować. Co roku wymienia utrzymanka. Nudzą mi się.

Na moje ogłoszenie odpowiedział jako trzeci. Od razu w ramach umowy zaproponował wspólne mieszkanie - ja w oddzielnym pokoju. Prócz tego pokrywa wszystkie moje wydatki i wypłaca kieszonkowe - 1 tys. zł miesięcznie.

- Czy za tę kasę mogę cię mieć na wyłączność? - pyta.

Mówię, że się zastanowię.

Po pierwszym spotkaniu dostaję od niego MMS-a. Jest nagi od pasa w dół. Do tego tekst: "Mogę liczyć na rewanż?".

Potem SMS: "Spotkanie jutro? Ostatnie przed podpisaniem i przypieczętowaniem umowy? Podjadę po ciebie, co?". Na końcu uśmieszek.

Zgadzam się.

Tomek zabiera mnie do mieszkania w Ursusie. Gustowne, przestronne. Mam obejrzeć swój pokój. Jest pusty. - Meble sam sobie wybierzesz - obiecuje.

Chce poznać moją decyzję, bo nie ma czasu bawić się w kotka i myszkę. Jeśli nie ja, znajdzie sobie innego. W internecie jest pełno ofert.

Pasuję. Tomek nie kryje zdziwienia. - Wiem, jak cię przekonać - mówi. I próbuje pocałować w szyję. - Co się tak stresujesz, jak dziewica przed defloracją?

Wieczorem dostaję SMS-a: "Wyższe kieszonkowe? 1 tys. 500 zł".

"Co ci tak zależy?" - odpisuję.

"Nie lubię, kiedy czegoś nie mogę kupić".

"Wierności i miłości nie kupisz".

"Wszystko ma swoją cenę. Towar kupiony można chociaż zareklamować".

Malwina: Pokaz za doładowanie

"Hej. Szukam sponsora! Albo zrobię pokaz za doładowanie telefonu" - dostaję wiadomość w Czateria.pl. Zalogowałem się w jednym z pokojów erotycznych jako "wawa_zasponsoruje". Otwieram okno z kamerą. Pojawia się ładna buzia, krótkie ciemne włosy, zalotne spojrzenie.

"Co robisz?" - dopytuję

"Co tylko chcesz. Mogę się masturbować, dotykać, wypinać. Doładować telefon musisz od razu".

Proponuję spotkanie w sprawie sponsoringu. Wymieniamy się numerami telefonu.

Malwina mieszka w Olsztynie. W październiku zaczęła studia w Warszawie. Chce żyć na poziomie, więc szuka "mecenasa". Umawiamy się w Café Plotka vis-a-vis uniwersytetu.

Malwina do kawiarni wchodzi pewnie. Rozgląda się. Macham do niej. Mojej twarzy nie widziała. Zdejmuje krótki, czarny płaszcz. - Napiję się latte - rzuca do kelnera. Proponuję jej tyle, ile napisałem w ogłoszeniu. - Niezła oferta. Ile razy seks w tygodniu? - pyta chłodno.

Tłumaczę, że seks nie jest najważniejszy i bardziej zależy mi na towarzystwie.

- Już to przerabiałam - komentuje. I podnosi się do wyjścia. Zatrzymuję ją.

- Jeśli seks, to bez uczucia - precyzuje. - Wszystko ma być bez uczucia.

Malwina od 15. roku życia korzysta z takiej "pomocy". Daje ogłoszenia w różnych portalach. Z panem z Bydgoszczy raz w roku jeździ na luksusowe wakacje, z drugim z Olsztyna kilka razy w roku wychodzi na służbowe przyjęcia. Kiedy miała 17 lat, poznała 30-letniego biznesmena z rodzinnego miasta. Facet był przystojny, inteligentny, dbał o nią. Malwina się zakochała. - I dostałam po dupie. Powiedział, że chciał mnie tylko ruchać, a ja odstawiam szopki i melodramat - opowiada.

- I jak nie potrafię sobie poradzić z własnymi emocjami, mam spadać. Teraz reguły gry są od początku do końca jasne, i to ja je ustalam. Jeśli poczuję, że coś zaszło za daleko, wycofuję się. Czaisz?

Krępuje się tak mówić. Tu chodzi o biznes. Głaszcze moje dłonie. I mówi: - Po pierwsze, nie możesz wymagać rzeczy, na które nie mam ochoty. Masz mnie rozumieć i obdarzyć opieką, a ja będę się rewanżować. Na tym to polega.

Gdy się żegnamy, nie kryje, że idzie na spotkanie z innym facetem, także w sprawie sponsoringu. Wieczorem dostaje od niej SMS-a: "Sorki. Mam lepszą ofertę. Powodzenia".

Michał: Loda za kasę

"Hej! Ja młody chłopak bi. Chętnie cię poznam. Michał" - czytam w skrzynce.

Ma 19 lat. Jest szczupłym brunetem. 180 cm wzrostu, gładka chłopięca twarz mocno opalona na solarium. Do Warszawy przyjechał rok temu spod Zielonej Góry, zaraz po maturze. Pracuje w jednym ze sklepów w CH Wileńska. Nie starcza mu jednak na wszystko, a lubi się bawić. I ktoś za to musi płacić. - Nie jestem gejem, nie zrozum mnie źle. Faceci płacą więcej, dlatego wolę być towarzystwem dla nich. Poza tym kobiety są problematyczne - wyjaśnia.

Michał jest utrzymankiem od pół roku. Najpierw "pomagała" mu żona właściciela jednego z warszawskich klubów. Wpadł jej w oko. Kilka razy w tygodniu spotykali się na seks. W zamian za to Michał za darmo imprezował, dostawał trochę kasy na ciuchy. Po jakimś czasie zaproponowała mu pracę kelnera, ale Michał lubił flirtować z dziewczynami i sponsorka zrobiła się zazdrosna. Wtedy zażądał więcej kasy za, jak sam określa, "kontrakt na wyłączność". Nie mogła tyle dać, więc zerwał z nią kontakt. - To było piekło. Mściła się, że jej nie chciałem. Miała grubo po czterdziestce. Myślała, że po prostu na nią polecę - rechocze.

Z różnymi kobietami i mężczyznami jeździ na wczasy. Mieszkanie też wynajmuje za seks.

Mówię Michałowi, że jest nie w moim typie. - Przesadzasz, ja jestem w typie każdego. Poza tym za odpowiednią kasę zrobię, co zechcesz - zapewnia. A na ucho szepcze mi: - Na Pradze nikt nie robi loda lepiej ode mnie.

- Skąd ta pewność? - dopytuję.

Michał: - Bo to zawód jak każdy inny. A ja jestem perfekcjonistą i staram się być profesjonalistą. Jeśli ktoś jest niezadowolony, nie musi mi dawać kasy.

Natalia: Prysznic po wszystkim

Znamy się z gimnazjum. Większość chłopaków podkochiwała się w zgrabnej, wysportowanej blondynce z długimi nogami i dużym biustem. Po kilku latach wpadliśmy na siebie na uczelni na zajęciach z historii literatury polskiej. Natalia miała wtedy chłopaka. Nie mówiła o nim wiele. Tylko że jest. Kiedy umówiliśmy się na piwo po latach, zaczęła o nim opowiadać. - Jestem dziwką - wyznała.

Tadeusz miał 63 lata, a Natalia 19, kiedy się poznali. Przez koleżankę. - Zaproponowała mi imprezę. Powiedziała, że będą fajni faceci i żebym tylko się ładnie ubrała, to nie będę płacić za driny - opowiada.

Tadeusz odwiózł pijaną dziewczynę do siebie do domu. Uprawiali seks. - Był szarmancki i niebrzydki, tylko mięśnie i skóra mu zwiotczały. Miał piękny uśmiech. Następnego dnia zjedliśmy śniadanie. Dostałam od niego bransoletkę. Złotą, ładną. Wzięłam.

Spotykali się dwa lata. Tadeusz kupował jej kosmetyki, ciuchy, biżuterię. Pojechali do Egiptu, Turcji, Chorwacji. - Za każdym razem po seksie brałam prysznic. Czułam obrzydzenie do siebie. Nie mogłam jednak z tym skończyć, bo nieźle na tym zarabiałam, a w butiku miałam 400 zł na rękę - mówi.

Mama Natalii poznała Tadeusza. - Ją też kupił. Kwiaty, prezenty, żeby się nie wtrącała.

Matka nie mogła znaleźć pracy, dorabiała jako krawcowa. Ojciec odszedł od nich. Starsza siostra dawała korepetycję. Natalia jeszcze w liceum zaczęła pracować w butikach i jako hostessa. Chciała lepiej żyć.

Kiedyś po kolacji z Tadeuszem wpadła do domu. Akurat dał jej okrągłą sumkę "na coś ładnego".

- Mamo, ja chcę zerwać z Tadkiem.

- Źle ci? Opiekuje się tobą i cię nie zostawi jak twój ojciec. Lepiej jest tobie i nam.

Z Tadeuszem się rozstała. Matka wciąż robi jej wyrzuty.

Dziś Natalia kończy studia. Ma narzeczonego, z którym mieszka. Planują ślub.

- Pozwalasz mu za siebie płacić?

- Układ jest fair - każde z nas płaci za siebie.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Przeczytaj także: Seks za zakupy: Galerianki naprawdę istnieją



Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna