czwartek, 31 grudnia 2009

7 agentów CIA zginęło w Afganistanie

21:04, 31.12.2009 /CNN

"Byli daleko od domu, blisko wroga"

"Byli daleko od domu, blisko wroga"
Fot. TVN24, CIATragiczny dzień dla USA i Kanady w Afganistanie
Szef CIA Leon Panetta potwierdził, że w zamachu w bazie wojskowej we wschodnim Afganistanie zginęło 7 agentów Centralnej Agencji Wywiadowczej, a 6 zostało rannych. Wcześniejsze doniesienia mówiły o 8 ofiarach wśród Amerykanów. Do przeprowadzenia zamachu przyznali się talibowie. Również w środę, w innym krwawym zamachu, zginęło czterech kanadyjskich żołnierzy i towarzysząca im dziennikarka.
CIA poinformowała, że nie ujawni ani nazwisk zabitych na terenie bazy Forward Operating Base Chapman agentów, ani nie poda szczegółów dotyczących ich pracy. Wiadomo jedynie, że wśród zabitych była szefowa w bazie CIA, matka trójki dzieci.
Straty wojsk USA i całej koalicji w Afganistanie będą rosły przez pewien... czytaj więcej »
Niemiecka Kanclerz Angela Merkel, minister obrony Karla-Theodora zu... czytaj więcej »


- Ci, którzy polegli wczoraj byli daleko od domu i blisko wroga, wykonując trudną pracę, która musiała być wykonana, by chronić nasz kraj przed terroryzmem - powiedział Panetta. - Jesteśmy im winni największą wdzięczność i obiecujemy im i ich rodzinom, że nie przestaniemy walczyć za sprawę, której oddali swoje życie, za bezpieczniejszą Amerykę - dodał.

Rzecznik talibów Zabiullah Mudżahid powiedział agencji AP, że talibski zamachowiec ubrany w mundur wojskowy i kamizelkę z materiałem wybuchowym wszedł na teren bazy w prowincji Khost, niedaleko granicy w Pakistanem i wysadził się w powietrze w siłowni.

Bomba zabiła Kanadyjczyków

W innym ataku - w wyniku eksplozji przydrożnej bomby - zginęło czterech kanadyjskich żołnierzy i dziennikarka. Kanadyjskie ministerstwo obrony poinformowało, że do zamachu doszło ok. 4 km na południe od Kandaharu, w południowym Afganistanie.

Jak powiedział generał brygady Daniel Menard, szef kanadyjskiego kontyngentu, żołnierze byli wtedy na patrolu. - Dziennikarz podróżował z nimi, by przedstawić to, co wojska kanadyjskie robią w Afganistanie - wyjaśnił dowódca.

Z ustaleń agencji Canadian Press wynika, że korespondentem wojennym była 34-letnia Michelle Lang z dziennika "Calgary Herald". Pracowała w takim charakterze od niespełna 3 tygodni.

W wyniku wybuchu rannych zostało jeszcze 5 osób - czterech żołnierzy i jeden cywil. W sumie Kanadyjczycy stracili już w Afganistanie 138 ludzi, w tym 32 w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

jak, mac//mat/k ram

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Od szoku do terapii

Grzegorz W. Kołodko 27-12-2009, ostatnia aktualizacja 27-12-2009 17:13

Plan Sachsa - Balcerowicza był wielkim niepowodzeniem, które dziś, po dwóch dekadach, usiłuje się w neoliberalnej propagandzie pokazywać jako sukces - pisze były wicepremier

autor zdjęcia: Miroslaw Owczarek
źródło: Rzeczpospolita
Grzegorz W. Kołodko
autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa
Grzegorz W. Kołodko

Polsce nie potrzeba kolejnych iluzji – a to neoliberalnych, a to populistycznych. Potrzeba nam ziszczalnej wizji długofalowego rozwoju – kompleksowej, dynamicznej i postępowej. Trzeba wypracować strategię gospodarczą na nadchodzącą dekadę i lata następne. Musi się ona oprzeć na czterech filarach: szybki wzrost, sprawiedliwy podział, skuteczne państwo, korzystna integracja. Jej konkretny kształt można wyprowadzić z przedstawionego w mojej eseistycznej książce "Wędrujący świat" nowego pragmatyzmu, w żadnym przypadku zaś z prób kontynuacji nurtu neoliberalnego, który znowu głośno daje o sobie znać, usiłując z jednej strony uchylić się od intelektualnej, politycznej i moralnej odpowiedzialności za obecny kryzys, z drugiej natomiast odwrócić kota ogonem i okrzyknąć własne niepowodzenia wielkim sukcesem…

Inspiracja Sorosa

Nic zatem dziwnego, że ostatnio głośno w mediach o doświadczonym przed 20 laty szoku bez terapii. We właściwym czasie też pisałem o tym sporo, proponując alternatywne, lepsze ścieżki reform. Nie ja jeden. Tak zwany plan Sachsa – Balcerowicza, inspirowany w dużej mierze przez George'a Sorosa, opierał się na neoliberalnym myśleniu typowym dla konsensusu waszyngtońskiego: radykalna liberalizacja, szybka prywatyzacja i twarda polityka finansowa. Był natomiast wyzuty z kulturowych i instytucjonalnych aspektów ustrojowych przemian oraz z dostatecznej troski o ich stronę społeczną.Co gorsza, sam "plan" liberalizacji i stabilizacji był nie tylko błędnie skonstruowany, ale również źle przeprowadzony. Wystarczy wspomnieć (o czym inni z okazji 20-lecia wolą zapominać) nadmierną skalę dewaluacji złotego; zbyt długie utrzymywanie sztywnego kursu 9500 złotych za dolara; prowadzące do recesji obłożenie przedsiębiorstw państwowych nadmiernie restrykcyjnym podatkiem od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń (tzw. popiwek); zastosowanie skokowo, wielokrotnie podniesionych stóp procentowych także do starych kredytów; za daleko posuniętą liberalizację handlu zagranicznego.

Pomijam tutaj inne kosztowne błędy, tak różne, jak likwidacja dobrze funkcjonującego Funduszu Rozwoju Kultury czy też celowe zniszczenie pegeerów, które przecież można było przekształcić w wielkotowarowe farmy kapitalistyczne.

Koszty takiej polityki były dużo większe niż nieuniknione, rezultaty zaś dużo mniejsze niż możliwe. PKB od połowy 1989 do połowy 1992 roku spadł o 20 proc., produkcja przemysłowa tylko w roku 1990 załamała się o jedną czwartą (!), wyłoniło się masowe bezrobocie rosnące aż do katastrofalnego poziomu ponad 3 mln osób. Deficyt budżetowy w roku 1992 przekraczał 6 proc. PKB. W kategoriach prakseologicznych to fatalny błąd, skoro można było uzyskać dużo więcej znacznie mniejszym kosztem (co zresztą zamierzały osiągnąć, choć nie potrafiły zrobić, rządy premierów Mazowieckiego i Bieleckiego).

Szokowa terapia to zatem wielkie niepowodzenie, które dziś – po dwu dekadach – usiłuje się w neoliberalnej propagandzie pokazywać jako sukces. A warto pamiętać, że w dużym stopniu wycofywały się z niej nawet solidarnościowe rządy premierów Olszewskiego i Suchockiej w latach 1992 – 1993.

Tracimy czas

Istotne, głębokie zmiany dokonane zostały wszakże dopiero w ramach "Strategii dla Polski" w latach 1994 – 1997, kiedy to PKB na mieszkańca skoczył w górę aż o 28 proc., bezrobocie spadło o jedną trzecią i inflacja o dwie trzecie, a reformy strukturalne zostały nagrodzone przyjęciem Polski do OECD. W rezultacie więcej osób do Polski wracało, niż z niej wyjeżdżało, w co dzisiaj wielu trudno uwierzyć.Można było uniknąć wielu ewidentnych błędów zawartych w pakiecie stabilizacyjnym sprzed 20 lat, wykorzystując tendencję do sukcesywnego obniżania się stopy inflacji w kolejnych miesiącach po uwolnieniu cen żywności w sierpniu 1989 roku (stopa inflacji od września do grudnia była coraz niższa). Należało natychmiast, z początkiem roku 1990, skomercjalizować przedsiębiorstwa państwowe i wyeksponować je na tzw. twarde ograniczenia budżetowe (podobnie jak firmy prywatne), zamiast dyskryminować (bez wątpienia z motywacji ideowo-politycznej, a nie ze względów praktycznych) wybiórczością polityki finansowej.

Należało zakotwiczyć kurs złotego na koszyku walut, a nie na dolarze amerykańskim, dewaluując złotego nie o około 50, lecz jakieś 30 – 35 proc. (co proponowaliśmy w Instytucie Finansów, którym kierowałem). Wiele i szczegółowo pisałem na ten temat już wówczas, gdyż już wtedy było wiele rozsądnych propozycji, alternatywnych wobec narzuconego społeczeństwu i nieudanego szoku bez terapii. Warto zajrzeć do analiz, ocen, argumentacji, propozycji z tamtego okresu, bo po czasie łatwo być mądrym, choć i to nie wszystkim się udaje…

Dalsze zadłużanie państwa miałoby sens, gdyby pozyskiwane w jego wyniku środki były inteligentnie wydatkowane na współfinansowanie celów rozwojowych. Niestety, tak nie jest

Minęło 20 lat, PKB na głowę jest wyższy o około 80 proc., acz mógłby być już większy o jakieś 180 proc., gdyby nie błędy początku lat 90. i ich końca cechującego się niepotrzebnym przechłodzeniem gospodarki. Teraz po raz trzeci pod wpływem tej samej szkodliwej neoliberalnej doktryny politycznej i ekonomicznej tracimy czas i nie wykorzystujemy szans wynikających z globalizacji, integracji i transformacji. Wprowadzenie Polski do wspólnego obszaru walutowego euro i, tym samym, euro do obiegu w Polsce zostało de facto odłożone na dalszy plan.

Nadwiślański liberalizm

Błędy polityki finansowej – zwłaszcza zaniechanie uruchomienia specjalnego pakietu fiskalnego ożywiającego koniunkturę w obliczu światowego kryzysu gospodarczego – zawęziły bazę podatkową. Stopniała ona do tego stopnia, że deficyt budżetowy – wbrew wcześniejszym z uporem głoszonym zapewnieniom rządu o jego zmniejszeniu – podwoił się i obecnie wynosi ponad 6 proc. PKB zamiast wymaganych przez kryteria z Maastricht 3 proc. Doprowadzić na przestrzeni dwu dekad po trzykroć do recesji lub stagnacji oraz załamania budżetu to nie lada sztuka. Nadwiślański neoliberalizm ją posiadł…Narastający dług publiczny jest istotnym i coraz większym obciążeniem dla gospodarki narodowej. Ze swej natury jest to duże obciążenie dla nas wszystkich. W jednym jedynym 2010 roku z budżetu państwa, kosztem podatnika, trzeba wydatkować około 35 miliardów złotych z tytułu już istniejącego zadłużenia. Innymi słowy, w 2010 roku na barkach każdego Polaka ciąży prawie tysiąc złotych obligatoryjnych wydatków tylko z tego powodu, że w przeszłości państwo wydawało więcej, niż było w stanie ściągnąć do wspólnej kasy.

Niekiedy – gdy służyło to współfinansowaniu wzrostu gospodarczego i kapitału społecznego – miało to ekonomiczny sens, kiedy indziej – gdy było to rezultatami nieudolnego sterowania procesami makroekonomicznymi – nie. Oczywiście są kraje z tego punktu widzenia w dużo gorszej sytuacji – na przykład Japonia czy Włochy – ale jest też wiele, również wśród krajów posocjalistycznej transformacji, w sytuacji lepszej.

Dalsze zadłużanie miałoby ekonomiczny sens, gdyby pozyskiwane w jego wyniku środki były inteligentnie wydatkowane na współfinansowanie celów rozwojowych, zwiększając w ten sposób bazę podatkową i zmniejszając skalę nierównowagi budżetowej w przyszłości. Niestety, tak w ostatnich latach nie jest, tak też i nie będzie podczas kilku następnych. Obecny, rosnący deficyt budżetowy nie służy finansowaniu rozwoju w przyszłości, lecz jest rezultatem błędów popełnionych w niedawnej przeszłości.

Będzie gorzej

W latach 2010 – 2011 nie należy oczekiwać znaczącego postępu na ścieżce konsolidacji finansowej, a to ze względu na zbliżający się cykl wyborów (prezydenckie, samorządowe, parlamentarne) i towarzyszącą mu ogólną niewydolność polityki. Oddala się perspektywa wejścia do strefy euro. Z oczywistą szkodą dla naszej gospodarki, gdyż utrzymują się związane z tym relatywnie wyższe koszty transakcyjne i powodowane spekulacją, podnoszące ryzyko oraz zniechęcające do inwestycji wahania kursu złotego.NBP jeszcze sobie pożyje, a jego następna Rada Polityki Pieniężnej podziała przez całą nową kadencję, gdyż i ta skończy się jeszcze ze złotym w obiegu. A przecież już obecnie odchodząca RPP mogła zostawiać nas z euro. Cóż, za sześć lat też będziemy składać sobie życzenia świąteczne i noworoczne w otoczeniu waluty wciąż narodowej.

Teraz na twórcze posłużenie się deficytem budżetowym jest już za późno. Gospodarka w sferze realnej została wpędzona w stagnację, a w sferze finansowej w strukturalny kryzys, którego przezwyciężenie wymaga kompleksowego podejścia. Trzeba wdrożyć – ze stosownymi modyfikacjami wynikającymi z okoliczności, w tym z wymagań płynących z członkostwa w Unii Europejskiej – już wcześniej zaproponowany Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej (plik pdf).

Jest oczywiste, że zupełnie przerasta to możliwości obecnego rządu i jego ministra finansów. Skutki ich polityki są wręcz odwrotne niż pożądane, bo stan finansów publicznych ulega stałemu pogarszaniu. I będzie jeszcze gorzej. Niestety, rok 2010 będzie kontynuował tę tendencję i dług publiczny w sposób bezproduktywny jeszcze bardziej wzrośnie. Rok 2010 to rok na przeżycie.

Szczęśliw(sz)ego Nowego Roku!

Autor jest profesorem ekonomii, wykłada w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Opublikował m.in. książkę esej "Wędrujący świat". Był wicepremierem i ministrem finansów w rządach premierów Pawlaka, Cimoszewicza, Oleksego i Millera

Rzeczpospolita

wtorek, 22 grudnia 2009

Zaginiony szyfrant był chińskim agentem?

Tajemnica chorążego Zielonki

Zaginiony szyfrant był chińskim agentem?

Najpoważniejsza hipoteza dotycząca zniknięcia szyfranta chorążego Stefana Zielonki zakłada jego zdradę i wieloletnią współpracę z chińskim wywiadem – dowiedział się "Dziennik Gazeta Prawna". Co polski szyfrant mógł zaoferować Chińczykom? Bardzo wiele.

Doskonale znał metody komunikacji państw NATO. Z naszych informacji wynika, że brał udział w szkoleniach tzw. nielegałów, czyli agentów wysyłanych w świat bez dyplomatycznego statusu. Zielonka przez wiele lat szyfrował depesze wojskowego wywiadu.

Oficjalnie w Służbie Wywiadu Wojskowego usłyszeliśmy, że niczego nie może komentować. A wojskowa prokuratura przedłużyła niedawno o kolejne trzy miesiące śledztwo prowadzone pod kątem dezercji chorążego.

Zaginięcie szyfranta ze Służby Wywiadu Wojskowego "Dziennik" ujawnił w maju 2009 r. Wówczas służby bagatelizowały sytuację, przekonując, że najpewniej popełnił on samobójstwo. Potem jednak ujawniliśmy, że Zielonka musiał się przygotować do zniknięcia, bo zabrał ze sobą rzeczy osobiste. Ale nie pokaźne oszczędności, jakie miał na koncie.

– Pamiętam cyniczne wypowiedzi szefów naszych służb zapewniających, że szyfrant znajdzie się, gdy tylko spadną liście z drzew. W ten sposób sugerowali samobójstwo. Liści dawno nie ma i nadal brak odpowiedzi na zagadkę zniknięcia. Bardzo źle to świadczy o naszych służbach i wzmacnia hipotezę, że chorąży zdradził – mówi szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Konstanty Miodowicz.

Trop wiodący na Daleki Wschód jest dziś poważnie rozważany w polskich służbach. Choć od wpłynięcia pierwszego sygnału mówiącego o takiej możliwości minęło już kilka miesięcy, to nadal nie ma pewności, czy jest on prawdziwy. – Ale tylko dla osób niezorientowanych w świecie służb brzmi on jak żart – przyznaje jeden z naszych rozmówców związany z Agencją Wywiadu.

Chińczycy działają globalnie

W zgodnej opinii ekspertów chińskie służby już od kilku lat działają globalnie: od małych krajów w Afryce po szeroko zakrojoną działalność w USA. FBI, które zajmuje się kontrwywiadem, przyznaje, że najpoważniejszym wyzwaniem są chińscy szpiedzy. Poszukują oni informacji rządowych, a także starają się wykradać tajemnice przemysłowe. Rok temu FBI zatrzymało Gregga Bergersena, który zdradzał Chińczykom tajemnice Departamentu Obrony. Według australijskich służb specjalnych na stałe działa u nich tysiąc chińskich szpiegów. Także rosyjskiej FSB udało się już kilkakrotnie zdemaskować szpiegów.

Tymczasem szyfrant mógł im zaoferować wiele: doskonale znał metody komunikacji państw NATO. Z naszych informacji wynika, że brał też udział w szkoleniach tzw. nielegałów. Przez wiele lat szyfrował depesze wojskowego wywiadu. Dzięki temu może udzielić wskazówek, które pomogą trafić na ślad tajnych współpracowników. Po ponad 20-letniej karierze nasze wojskowe służby nie mają dla niego wielu tajemnic.

Cios w prestż armii

Spełnienie się takiego scenariusza w opinii naszych rozmówców oznacza poważne problemy dla wszystkich służb państw NATO. A zarazem jest to potężny cios zadany prestiżowi naszej armii. – Dla naszego wojska znacznie lepiej byłoby, gdyby popełnił on samobójstwo. To dlatego tak długo lansowano tę teorię zniknięcia Zielonki – wyjaśnia nasz rozmówca związany z wywiadem.

Szyfrant miał powody, by zerwać z dotychczasowym życiem. Jego małżeństwo się rozpadało, miał kłopoty w pracy. Jako żołnierz zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych od dwóch lat czekał na zakończenie procesu weryfikacji. Ale sam moment zniknięcia wybrał ewidentnie, tak aby jak najpóźniej to zauważono. Przez kilka dni jego żona myślała, że jest w pracy, a przełożeni, że przedłużył zwolnienie lekarskie. To wzmacnia teorię o zdradzie.

Co na to służby i prokuratura? Oficjalnie w Służbie Wywiadu Wojskowego usłyszeliśmy jedynie: – Jesteśmy w trudnej sytuacji, gdyż śledztwo prowadzi prokuratura. Nie możemy więc niczego komentować.

ABW organizuje specgrupę

Podobnie oszczędnie wypowiada się wiceszef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pułkownik Ireneusz Szeląg: – Przedłużyliśmy niedawno o trzy miesiące śledztwo prowadzone pod kątem dezercji chorążego. Niestety, sprawa jest istotna dla bezpieczeństwa państwa i nic więcej nie mogę powiedzieć.

Jak się dowiedział DGP, przypadek zaginięcia szyfranta poważnie potraktowano w cywilnych służbach. Kierownictwo ABW zdecydowało, że powoła do życia specjalną komórkę zajmującą się poszukiwaniami. Najpewniej powstanie ona w centrali Agencji, w departamencie postępowań karnych.

Zadaniem tej komórki ma być poszukiwanie osób ważnych dla bezpieczeństwa państwa. – Sprawa szyfranta pokazała, że brakuje takiego ogniwa. Dziś szukają go policjanci. Ale trudno od nich oczekiwać, że w świecie służb będą równie skuteczni jak w przypadku groźnych przestępców. Służby zawsze będą przed nimi ukrywać swoje tajemnice – uważa oficer z ABW

OPINIA

Dr Kerry Brown

Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych

Chiński wywiad interesuje się właściwie każdym krajem na świecie, więc nie byłbym szczególnie zaskoczony, gdyby w jakiś sposób był też aktywny w Polsce.

Pekin nieustannie poluje na informacje, zwłaszcza dotyczące nowoczesnych technologii, ale też polityki i wojskowości. Chiński wywiad ma niemal nieograniczone zasoby kadrowe i finansowe, więc nawet zwerbowanie szyfranta – choć nie jest to spektakularny sukces – przynosi wymierne korzyści polegające na dostępie do kodów, a także systemu procedur obowiązujących w odpowiednich służbach.

Nie byłby to też pierwszy przypadek zwerbowania agenta w kraju należącym do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Słyszałem o co najmniej dwóch podobnych przypadkach w USA – choć dotyczyły one agentów znacznie wyżej postawionych w hierarchii niż szyfrant. W Europie podobna historia zdarzyła się najprawdopodobniej we Francji.

Nowe państwa członkowskie NATO wydają się niestety znacznie bardziej wystawione na cel Pekinu. Starzy członkowie mają z Chińczykami więcej doświadczeń. Warto więc poszukać tam odpowiednich wzorców kontrwywiadowczych