wtorek, 23 lutego 2010

Filozofia młodych puszczalskich

Prostytucja nieletnich zmienia swoje oblicze

Młodzi wystawiają się na sprzedaż już nie z powodu biedy, ale dla poprawienia statusu społecznego. Kiedy określa go marka posiadanego telefonu czy spodni, młodzi ludzie szybko orientują się, że nie ma nic za darmo. I że mają do zaoferowania towar, na który jest zawsze popyt – swoje ciało.

Diana stała przy trasie międzynarodowej E67 tuż za Wyszkowem. W lesie, niedaleko stacji benzynowej. Blond włosy do ramion, szczupła, dziecięca. W koszulce na ramiączkach i spódniczce mini.

Fot. Getty Images/FPM
- Jeżdżę tą trasą kilka razy w tygodniu, wiozę towar spod Białegostoku do Warszawy – opowiada Jan, 40-letni kierowca zatrudniony w hurtowni. - Kiedy raz tankowałem paliwo przyszła na stację, potem podeszła do mnie i zapytała, czy bym jej nie podwiózł kawałek dalej.

Zgodził się. Poprosiła, żeby zatrzymać się w środku lasu. Jan nieco się zdziwił, bo nic tam nie było. Żadnych domów, tylko zatoczka do zaparkowania wśród drzew. Zapytał, czy idzie zbierać poziomki, czy jagody. Zaśmiała się tylko i powiedziała, że teraz młodzież nie tak zarabia na wakacje. Jan nie bardzo zrozumiał.

- A ona powiedziała, że za podwiezienie może mi zrobić loda za free – opowiada kierowca. – Wtedy to mnie wcięło. Zapytałem, ile ma lat. Odpowiedziała, że 17, ale jej nie uwierzyłem. Moja córka ma 14, a wyglądała doroślej od niej wtedy.

Nie skorzystał z "promocyjnej" okazji. Potem widywał Dianę jeszcze kilkakrotnie, gdy przemierzał trasę. Raz się zatrzymał. Pamiętała go, powiedziała wprost, że promocja się skończyła i teraz musi już normalnie zapłacić.

Diana bez oporów opowiadała mu o sobie. Chce zarobić trochę pieniędzy, w domu nędzy nie ma, ale zawsze to lepiej mieć fajny ciuch, albo móc wyskoczyć na imprezę. W przyszłości chciałaby znaleźć wspólniczkę, wynająć razem mieszkanie i dać ogłoszenie w internecie. Już nawet miała wymyślone hasło reklamowe: "dwie młode, ładne, napalone uczennice". Bo faceci lubią młode ciałka, polecą na ten tekst, chociaż Diana już skończyła szkołę średnią, fryzjerską, ale wygląda młodo. To się lepiej sprzedaje, jak się powie, że uczennica, najlepiej gimnazjalistka.


Z dobrych domów

Obraz nieletniej prostytutki zmienił się w ciągu ostatnich 10 lat. Według badań dr Małgorzaty Kowalczyk-Jamnickiej w 1999 r. większość stanowiły dzieci z patologicznych rodzin, gdzie nie było pieniędzy, za to na porządku dziennym pojawiał się alkohol. Aż 80 procent nieletnich prostytutek pochodziła z rodzin robotniczych. Dzisiaj coraz częściej to dziewczęta z przeciętnych rodzin, inteligenckich, im nie brakuje na chleb, za to potrzebują zabawić się, mieć nowy telefon czy modny ciuch. Nieletnie prostytutki zarabiają dorywczo, okazyjnie, w wakacje czy po szkole. Rzadko stoją na ulicy czy pracują w agencji. Za to chętnie szukają sponsorów.

Nie wiadomo dokładnie, ile ich jest, prostytucja nieletnich nie widnieje w statystykach. Po pierwsze prostytuowanie się nie jest przestępstwem zgodnie z polskim prawem. Ściganiu podlega jedynie seks z osobą poniżej 15. roku życia.

Jednak policjanci rzadko mają szansę wytropić pedofila, bo żadnej ze stron nie zależy na tym, by ujawniać wiążące ich relacje. Ponadto prostytuowanie się nieletnich rzadko jest ich sposobem na życie, robią to od czasu do czasu, żeby sobie "dorobić", gdy brakuje pieniędzy na imprezę, nowy ciuch, fajniejszy telefon.

- Zabawne jest to, że jak się puszczałam, to miałam lepszą opinię w szkole niż teraz – mówi Marta, 16-latka z małej miejscowości pod Warszawą.

Uczennica gimnazjum ze średnią ocen 4,0, spokojna, niewyróżniająca się niczym. Rzadko chodziła na imprezy, udzielała się w kółku muzycznym, nie miała stałego chłopaka, chociaż kilku kręciło się wokół niej i umawiała się z nimi to do kina, to do kawiarni. Na wizerunku szarej myszki zależało jej, bo często miała „sponsorów” - starszych mężczyzn, z którymi uprawiała seks w zamian za prezenty, czasem pieniądze.

- W rozmowach z koleżankami to byłam pierwsza naiwna, co to nie wie jak się całować z języczkiem – opowiada Marta.

Podobał się jej chłopak ze starszej klasy, ale nigdy nie posunęła się z nim dalej niż przeciętna nastolatka. Kiedy tylko próbował włożyć jej rękę pod bluzkę, natychmiast mówiła "stop", potrafiła nawet się obrazić, że jej "nie szanuje".

- Zabawne, że ja prawie w to wierzyłam – mówi Marta. – Psycholog powiedział, że sama przed sobą udawałam, bo to było mi potrzebne, żeby nie czuć się winną. Ale nie wiem, czy to prawda.

Według niej wytłumaczenie jest prostsze. Gdyby zaciągnęła chłopaka do łóżka albo jeszcze nie daj Boże potem by się rozeszli, to nastolatek rozgadałby wszystkim, że Marta to puszczalska. A przy jej "zawodowym" nastawieniu do seksu byłoby to niebezpieczne.

Pytam: wstydziłaś się tego, że sprzedawałaś się?

- Wtedy wydawało mi się to jakoś takie zwyczajne, nie zastanawiałam się nad tym – odpowiada Marta

Dlaczego to robiła? Żeby mieć swoje pieniądze. Rodzice jej nie dawali? Dawali, ale matka kazała oszczędzać, Marta musiała się tłumaczyć, na co wydaje kieszonkowe. Jak sama "zarobiła", to nie musiała się tłumaczyć?

- No, też, ale to co innego, jak się ma swoje – wykręca się Marta.

Jej rodzice rozwiedli się, więc matce opowiadała, że buty dostała w prezencie od ojca, który z nimi nie mieszka, a ojcu – że od matki. I nawet była dumna z tego, że jest taka sprytna i samodzielna.

Liczy się, jakiego masz faceta

Badania dra Jacka Kurzępy z Uniwersytetu Zielonogórskiego potwierdzają, że środowisko rówieśników nie piętnuje jednoznacznie prostytuujących się dziewcząt. Posiadanie sponsora przecież pozwala podwyższyć swój status w grupie. W świecie nastolatków liczy się to, jakie wrażenie na innych możesz zrobić. Nie masz nowej komórki, iPoda, nosisz ubranie marek niebędących na topie? Jesteś looser, frajer, padaka i ogólnie żenua. Do bakutilu się nadajesz jedynie. Wszystko jest lepsze niż spadnięcie tak nisko w hierarchii grupowej. Zresztą co jest złego w seksie?

- Te dziewczyny nie dopuszczają poważniejszych związków. Ważne tylko, żeby się pokazać koleżankom, zaimponować, coś z tego mieć - komentuje swoje rozmowy z gimnazjalistkami Kasia Rosłaniec, reżyserka i scenarzystka filmu „Galerianki”. - Jak powiedziałam, że ja nie mam chłopaka, to patrzyły na mnie jak na niepełnosprawną. Bo trzeba mieć.

Facet wyznacza twoją wartość. Więc dobrze, żeby był przystojny, bogaty. Jeśli on ma lepsze gadżety, lepszy samochód, to i ty jesteś bardziej wartościowa.

Bohaterki filmu wyznają taki system wartości, a nastoletnia widownia chętnie to kupuje. Bo to ich świat, bo każdy gimnazjalista zna ze swojego otoczenia przynajmniej jedną dziewczynę, która galerię handlową zamieniła w miejsce schadzek.

Trzeba się szanować

16-letnia Wiktoria (sama wybrała sobie to imię na potrzeby artykułu, bo podoba się jej zdrobnienie Wika) prawie rzuca mi się z pazurami do oczu, gdy pytam, gdzie leży granica prostytucji.

- Ja się nie k..., nie biorę za to kasy! – wydyma usta obrażona. - Wybierać sobie facetów z pieniędzmi to nie grzech – przekonuje.

Więc ona nie grzeszy. Tym łatwiej jej się do tego przyznać, że ma zasady. Żadnego seksu na parkingu, tylko jak facet zaprasza do domu, elegancko, trzeba się szanować. Nigdy bez zabezpieczenia i nie naprasza się.

- Są takie szlaufiary, które podchodzą i walą od razu, że zrobią loda za bluzkę albo jeansy – mówi Wika.

Ona nie. Facet musi się jej podobać, robić wrażenie. Przede wszystkim ubranie się liczy. Znane marki, dobrze jak jest skórzana kurtka, ale nie "no name". I buty. Po butach można poznać każdego.

A sama Wika? Całkowite przeciwieństwo nierzucającej się w oczy Marty. Włosy farbowane na głęboką czerń, umalowane oczy. Ubrana w obcisłą bluzkę podkreślającą biust rozmiarów niekojarzących się kompletnie z nastolatką i spodnie biodrówki, które przy każdym pochyleniu pokazują wyraźnie, że Wika nosi czerwone stringi. Talia lekko wylewa się nadmiarem ciała znad paska o fantazyjnej klamrze. Słowem: jeśli ktoś wyobrazi sobie archetyp małej puszczalskiej, to Wika świetnie wpasowuje się w ten obrazek. Brakuje tylko białych kozaczków na nogach.

- Coś ty, białe kozaki to wieś! - prycha lekceważąco, prezentując swoje biało-różowe Pumy. – Białych kozaków nie założy żadna szanująca się dziewczyna!

Dziwnie brzmi obawa przez zszarganiem sobie opinii z ust kogoś, kogo koledzy określają mianem puszczalskiej.

- Zwykły szlauf – stwierdza Kamil, od którego dostałem numer jej telefonu. – Co to znaczy? Lachociąg, dupodajka, lodziara. Za kasę się puszcza, co tu jeszcze tłumaczyć.

Wika ma jedno wytłumaczenie: zazdroszczą jej, bo to gówniarze są, same prawiczki. A ona nie musi czytać w kolorowych pismach, co to jest orgazm. Ona wie i czuje się dorosła.

Cola na wabia

Wika ma ulubione centrum handlowe, w którym lubi spędzać czas i szukać "okazji". Oficjalnie kierownictwo nie przyzna, że na ich terenie coś podobnego ma miejsce. Wiadomo, że współczesne świątynie konsumpcji to ulubione miejsca dzieciaków na wagarach, ale na terenie centrów Straż Miejska nie legitymuje młodzieży, która powinna być w szkole. To teren prywatny, na miejscu jest tylko firma ochroniarska wynajęta przez właścicieli.

- Na ostatnim poziomie poziomie parkingu zdarza się, że stoi samochód, gdzie jakaś małolata robi loda facetowi – wyjaśnia Bartek, ochroniarz jednego z centrów handlowych. – Nieoficjalnie szefostwo mówi, jak się zachować: nie niepokoić klienta, po prosu pokazać się z daleka i to wystarczy, żeby odjechał. Numerów nie spisujemy.

Pokazuje mi ulubione miejsca, gdzie zbierają się galerianki – przy wyjściu na zewnątrz, gdzie można palić, na poziomie restauracji.

- Łatwo poznać, bo łażą po dwie, trzy, wciąż te same twarze. Polują – mówi Bartek.

Podobno znakiem rozpoznawczym dziewczyn szukających sponsora jest butelka coli w ręce? - pytam Wikę, powołując się na jakąś "mądrość" wyczytaną w internecie.

- Może jeszcze puszka? Kto ci takich bzdur nawciskał? - kpi Wika.

Cola ważne, żeby była w kubeczku ze słomką. Numer polega na tym, by podejść do faceta i rozmawiając z nim patrzeć mu w oczy jednocześnie biorąc słomkę do ust. I już załatwiony na cacy, będzie myślał tylko o jednym, nawet jeśli rozmawiacie tylko o pogodzie, albo pytasz o godzinę.

- Lepsza z KFC, bo dają darmowe dolewki, ale w McDonaldzie tańsza – fachowo podsumowuje Wika.

Zanim zadam jej pytanie, czy nie czuje się źle z tym, co robi, już wiem, jaką dostanę odpowiedź.

- Za młoda jestem, żeby szukać męża, to się bawię, a co, ty byłeś taki cnotliwy w moim wieku? - odpowiada zgodnie z moimi przypuszczeniami.

Pogubione dzieciaki

- Te dziewczynki nie uważają, żeby robiły coś złego – przyznaje dr Elżbieta Michałowska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, która bada prostytuującą się młodzież. – Nawet są dumne z tej szczególnej formy aktywności. Czują się lepsze.

Przed 10 laty większość nastoletnich prostytutek pochodziła z rodzin patologicznych. Większość marzyła o cieple rodzinnym, o stabilizacji, ucieczce od beznadziei swojej egzystencji. Tylko 3 procent prostytuujących się nieletnich twierdziło, że ich zajęcie ma coś wspólnego z chęcią przeżycia przygody. Z badań dra Jacka Kurzępy wynika, że większość nieletnich prostytutek wcale nie chce porzucać "zawodu". Ponadto 76 proc. zapytanych dziewcząt stwierdziło, że ich zachowanie to coś "normalnego". Oczywiście nadal większość stwierdza, że prostytuują się z powodów ekonomicznych, ale nie pochodzą z rodzin, w których panuje bieda. Po prostu nie zawsze jest wystarczająco na nowy telefon, modny ciuch czy ciągłe imprezowanie.

- Im nie brakuje pieniędzy, brakuje im ciepła. Według naszych badań 30 procent dzieci wskazało, że w domu brak ojca, fizycznie bądź emocjonalnie – mówi dr Michałowska.

W świecie wszechobecnej konsumpcji brak wsparcia rodziców oznacza brak jednoznacznych kierunkowskazów moralnych. Jeśli dziecko nie znajduje w rodzinie odpowiedzi na palące pytania, to zwraca się do grupy rówieśniczej.

- Bohaterki mojego filmu są takie, jak dzisiejsze dzieciaki: przyjmują pozę hardych, cynicznych, ale w głębi duszy one po prostu szukają miłości, której nie dostały w domu – mówi reżyserka "Galerianek" Kasia Rosłaniec.

Marta przyznaje, że korzystała z rozwodu rodziców. Ojciec mieszkał oddzielnie, matka dużo pracowała, nie miała czasu zajmować się córką. Ojciec wpadał dwa razy w miesiącu na weekend. Marta miała wystarczająco swobody, żeby znikać popołudniami. Wpadła przypadkiem, bo matka koleżanki zobaczyła ją w towarzystwie starszego faceta. Podeszła, Marta przedstawiła sponsora jako swojego ojca, ale kobieta nie uwierzyła. Doniosła matce. Kiedy wszystko się wydało, Marta trafiła pod opiekę psychologa, który "ustawiał" jej prawidłowe relacje z mężczyznami.

Wika niechętnie mówi o swojej rodzinie. Wszyscy zdrowi, mają pracę. Z matką rozmawia często, może nie jak przyjaciółki, ale normalnie. O czym? O szkole, o tym, co robiła. A ojciec pracuje więcej, czasami coś zapyta. O co?

- No, jak tam w szkole... - Wika zacina się w sobie.

Jedno mi tylko nie pasuje do tego obrazka. Skoro Wika tak dobrze dogaduje się z rodzicami, to jakim cudem oni nie dziwią się, skąd córka ma nowy telefon, spodnie, kosmetyki?

Wika tylko wzrusza ramionami. Nie odpowie.

PS. Już po zakończeniu pisania tego artykułu jakiś kolega zadzwonił do rodziców Wiki i poinformował, czym zajmuje się ich córka. Na razie Wika ma szlaban domowy, ojciec odbiera ją ze szkoły samochodem, rodzice odmówili rozmowy z mediami. Poprosili jedynie o usunięcie z artykułu szczegółów mogących pomóc zidentyfikować Wikę, dlatego wszystkie imiona są zmienione.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Biegi narciarskie. Dlaczego Kowalczyk nie ma złota

Robert Błoński, Jakub Ciastoń, Whistler
2010-02-21, ostatnia aktualizacja 2010-02-21 23:29
Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk
Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Dwukrotna mistrzyni świata i liderka Pucharu Świata nie stanęła dotąd na najwyższym podium. Niespodzianka? Justyna Kowalczyk i jej trener przekonują, że nie. Ale dali wiele powodów, by w złote medale wierzyć

Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk na mecie biegu łączonego
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk na mecie biegu łączonego

Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk na podium
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk na podium
SPORT.PL na FACEBOOK-u - wejdź na nasz profil, zostań fanem. Komentuj, dyskutuj, radź! »

- Kto mnie słuchał, ten nie powinien być zaskoczony, że dotąd nie wywalczyłam złota. I tak jestem przeszczęśliwa, że mam medale. Czuję się sportowcem spełnionym - mówiła Kowalczyk po srebrze w sprincie i brązie w biegu łączonym na 15 km.

Czy tak może mówić najlepsza biegaczka świata ubiegłego sezonu i zdecydowana liderka narciarskich wyścigów w ostatnich miesiącach? Przecież wygrała Puchar Świata (w tym dominuje bezdyskusyjnie), prestiżowy Tour de Ski, zdobyła dwa złote medale MŚ.

1. Ale już rok temu ostrzegała: - Gdy pierwszy raz zobaczyłam olimpijskie trasy w Whistler, zachciało mi się płakać. Są za łatwe, zupełnie nie dla mnie. O medale na igrzyskach będzie bardzo trudno, będę szczęśliwa, jeśli zdobędę choć jeden - mówiła Kowalczyk. Później powtarzała to wielokrotnie i i jeszcze wychwalała pod niebiosa rywalki.

Polka od zawsze lubiła się ścigać na trasach, gdzie jest dużo podbiegów, najlepiej jak najcięższych. Tam najłatwiej zgubić rywalki. Tak było w na MŚ w Libercu i w Tour de Ski.

2. A może nie ma złota, bo jest zmęczona nieustającymi startami?

Gdy jeden z dziennikarzy zapytał ją podczas igrzysk, czy - tak jak złote medalistki: Marit Bjorgen i Charlotte Kalla - nie powinna odpuścić niektórych wyścigów, Polska biegaczka mocno się zdenerwowała, a jej trener tłumaczył: - Przyjechaliśmy tu startować, a nie odpoczywać. Gdybyśmy odpuścili starty jak Kalla, czy Bjorgen, na igrzyskach walczylibyśmy o 10. miejsca. To nie nasza metoda. Justyna trenuje ciężko od maja do listopada, potem dzięki temu ma siłę na cały sezon i nie musi robić przerw. Startami dochodzi do optymalnej formy. Nie ma jednej specjalizacji, najmocniejsza jest w klasyku, ale może walczyć o wysokie miejsca praktycznie we wszystkich konkurencjach - mówił Aleksander Wierietieleny.

System przygotowań Polki był identyczny rok temu. Nie odpuściła prawie żadnego startu, rywalki odpuszczały, a ona i tak znokautowała je na MŚ w Libercu, które były w lutym - tak jak teraz olimpiada.

3. Wierzyliśmy w złoto...

... bo rok temu trener i zawodniczka też asekurowali się, jak mogli, że nie są pewni tras, formy, a bieg na 30 km to właściwie odpuszczają, bo już niczego nie muszą. A potem wygrali go jak z nut. - Wy nie wiedzieliście, ale w światku narciarskim aż wrzało. Byłam wielką faworytką, a inne zawodniczki prosiły: "Justyna oszczędź nas" - mówiła Kowalczyk tydzień po MŚ. Podobnie było przed finałem PŚ w Falun. Wtedy też trener i Justyna zapewniali, że już są jedną nogą na wakacjach, a potem - po zwycięstwie - z uśmiecham mówili, że żartowali i przyjechali tam uzbrojeni po zęby tylko po wygraną. - Justyna od razu mi powiedziała, że odrobi straty do Petry Majdić i wygra Puchar - mówił tam Wierietielny.

Dlatego w tym sezonie, gdy Justyna wygrywała biegi PŚ, ale niezmiennie narzekała na olimpijskie trasy i wychwalała rywalki, mrugaliśmy do siebie oczami, że to kolejna asekuracja. Byliśmy raczej przekonani, że znów jest w takiej formie, że nic i nikt jej nie przeszkodzi. A pochwały dla rywalek wynikają wyłącznie z szacunku dla ich pracy.

Okazało się jednak, że nie.

4. Nikt nie umie na razie rozstrzygnąć...

... na ile zwycięstwa Marit Bjorgen czy srebrny medal Anny Haag to efekt ich perfekcyjnego przygotowania czy może też słabszej niż rok temu w Libercu formy Kowalczyk.

Polska biegaczka mówiła, że Bjorgen lepiej czuje się na tutejszych trasach, bo jest lepsza technicznie, pewniej zjeżdża, co najdobitniej było widać na finiszu sprintu. Gdyby Polka wyszła z zakrętu pierwsza, pewnie złoto by miała.

O Haag Kowalczyk powiedziała, że "w ogóle mnie nie zaskakuje, że jest tak mocna, bo świetnie finiszuje". Rafał Węgrzyn, szef serwismenów Justyny, powiedział coś zupełnie odwrotnego. Kowalczyk pilnowała Kristin Steiry, Norweżki Polki. Wyprzedziła je Szwedka.

- W trzy dni zdobyłam dwa medale olimpijskie. Dziewczyna z Polski, która dziesięć lat temu nie potrafiła nie tylko biegać, ale nawet chodzić na nartach - mówiła Kowalczyk. - Wszystkich, którzy są zawiedzeni, zapraszam na igrzyska, niech wystartują z numerem jeden i niech zdobywają złote medale.

Presja ciąży na niej gigantyczna, nigdy nie widzieliśmy jej tak drażliwej. Polski sportowiec po raz drugi w historii występuje w roli głównego faworyta na zimowych igrzyskach. W 2002 r. w Salt Lake City Adam Małysz dwukrotnie przegrał z Simonem Ammannem, raz także ze Svenem Hannawaldem. Teraz w rolę Ammanna wcieliła się Bjorgen, a w Hannawalda - Anna Haag. Na razie, bo zostało jeszcze 30 km, gdzie... Kowalczyk znów jest faworytką.

5. Znikający trener Wieretelny

Po srebrze i brązie trener znika. Niby dzień później się pojawia, chwali Justynę, mówi, że jest pięknie, ale jednak w jego rosyjskiej duszy dostrzegamy jakąś zadrę. Czy taką, że jednak czekali na złoto? Po srebrnym medalu w sprincie przyznał, że w Kanadzie zaiskrzyło między nim a Justyną. Że nie wytrzymał presji. Był szorstki, doprowadził Justynę niemal do rozpaczy - po srebrnym medalu w sprincie nie chciał z nią rozmawiać, nie odbierał od niej telefonu. Uciekł do wioski.

Ale później była sielanka - Justyna ofiarowała medal trenerowi, temu ze wzruszenia pociekły łzy po brodzie, ale medalu nie przyjął. - Spełniliśmy to, co sobie obiecaliśmy, nie wrócimy z Kanady z pustymi rękami - zgodnie mówili oboje po sprintach. Potem był bieg łączony, w którym w Libercu Justyna zdobyła złoto. W Whistler spodziewaliśmy się powtórki, o medalu brązowym zadecydował czubek buta. Trener znowu wrócił do wioski. - Jak jest źle, to przyjdę do was i się wytłumaczę. Z medali tłumaczyć się nie zamierzam. Jak już wszyscy ochłoniemy, dzień po biegu, odpowiem na każde pytanie - mówił Wierietielny.

W sobotę bieg na 30 km. Ten jedyny medal, o którym wspominała przed igrzyskami Kowalczyk, miała zdobyć właśnie na najdłuższym dystansie. To jej bieg i jej technika, ale rywalki znów będą wyborne, a na trasie nikt nie usypie podbiegów. - Złoty medal obiecuję za cztery lata w Soczi. Tam będą trasy, które mi odpowiadają. Tam też będę chciała złożyć hołd mojemu trenerowi - powiedziała Justyna przed igrzyskami w Kanadzie.

Vancouver 2010 na Sport.pl

Na portalu Sport.pl codziennie od godz. 17 relacje Z Czuba i na żywo, całą dobę relacje prosto z Kanady od naszych specjalnych korespondentów, wideo komentarze, rozmowy z naszymi gwiazdami i komplet wyników, także tych z nocy polskiego czasu. A o godz. 9 rano w Radiu TOK FM magazyn olimpijski Michała Pola - oraz stream wideo live w naszym portalu.

Zespół Sport.pl przygotowuje też "Gazetę olimpijską" - codziennie do kupienia z "Gazetą Wyborczą".

Zbyszkiem na plecach

Data publikacji: 20.02.2010 03:30

Niewiele brakowało, a w Parku Olimpijskim w Whistler bylibyśmy świadkami największej polskiej sensacji igrzysk. 24-letnia biatlonistka AZS AWF Katowice Weronika Nowakowska otarła się o podium w biegu na 15 km. Była piąta, a do szczęścia - srebrnego medalu - zabrakło jednego celnego strzału.

Do tej pory wyróżniała się urodą i sympatycznym usposobieniem. W czwartek zaimponowała fantastycznym startem na olimpijskich trasach.

- Gdyby nie to jedno pudło, byłby srebrny medal...

- A gdybym spudłowała jeszcze trzy razy, to zajęłabym 64. miejsce. Biatlon to idealny sport do mówienia "gdyby". Ja bardzo się cieszę z dobrej pozycji, bo muszę przyznać, że gdy wiedziałam, co się święci, biegłam z coraz większym obciążeniem. Od trzeciego okrążenia zaczęła towarzyszyć mi myśl: o Jezu, to może być medal. Byłam tak przejęta, że... nawet nie pamiętam ostatniego strzelania. Jestem szczęśliwa, mimo że nie zdobyłam krążka. Choć pewnie za jakiś czas będę żałować, że go nie mam. Zawsze tak jest.

- Gdy wszystko zależy od jednego strzału, mówi się coś do karabinu?

- Ja z nim często rozmawiam. Wczoraj wieczorem porozmawiałam, wyczyściłam go, bo obiecałam mu to po ostatnim strzelaniu. Trochę pogadaliśmy, pomierzyliśmy, zamknęłam go w szafeczce i poszedł spać. Mój karabin ma nawet imię - "Zbyszek". Tak po prostu, nie doszukujcie się podtekstów (prezes Polskiego Związku Biatlonowego to Zbigniew Waśkiewicz - red.).

Przeczytaj też: Vancouver, Justyna Kowalczyk: Jeszcze zdobędę złoto!

- Wielu twierdziło, że jesteś wschodzącą gwiazdą biatlonu. Broniłaś się przed tym, ale...

- Gwiazdą to na pewno nie, raczej gwiazdeczką (śmiech). Trudno prorokować, co się wydarzy. Na medal czasem trzeba czekać cztery lata, czasem pięć, dziesięć. A niektórzy nie doczekują wcale. Przede mną jeszcze wiele pracy. Poza tym to był trudny sezon, przede wszystkim strzelecko. Połamałam kolbę, potem pojawił się strach przed strzelaniem, jakaś bariera. Cieszę się, że na igrzyskach się pozbierałam.

- Trzeba było się dogadać z karabinem?

- Musieliśmy się zaprzyjaźnić. Zmieniłam praktycznie cały karabin, lufę, kolbę. Dużo czasu zajęło, zanim przyzwyczaiłam się do nowego sprzętu. Musiałam się go nauczyć od nowa, tak żeby obsługiwać go z zamkniętymi oczami. To tak, jakby czytać całe życie po polsku i musieć nagle przerzucić się na rosyjski. A poprzedni karabin nazywał się "Rysio". Mam już takiego bzika, że nazywam wszystkie swoje rzeczy.

Cała prawda o Zbyszku

"Zbyszek" Weroniki to karabin sportowy o kalibrze 5,6 mm, na - uwaga - amunicję ostrą! Ładowany musi być ręcznie - zwykle z magazynka. Wyposażony w celownik i muszkę. Waga karabinu jest nie mniejsza niż 3,5 kg (licząc bez magazynka i nabojów). W trakcie biegu musi znajdować się na plecach zawodniczki