piątek, 25 czerwca 2010

Sprzeczne zeznania kontrolera

Cezary Gmyz , Justyna Prus , Katarzyna Borowska 25-06-2010, ostatnia aktualizacja 25-06-2010 07:34

W rosyjskich dokumentach są dwa różne protokoły przesłuchania tej samej osoby – z tą samą datą

Nie wiadomo,  kiedy Tu-154  zniknął z ekranu radaru
autor: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
Nie wiadomo, kiedy Tu-154 zniknął z ekranu radaru
Pomocnik  kierownika kontroli lotów z lotniska Siewiernyj miał jednocześnie  zeznawać przed dwoma śledczymi
źródło: Rzeczpospolita
Pomocnik kierownika kontroli lotów z lotniska Siewiernyj miał jednocześnie zeznawać przed dwoma śledczymi

„Rz” dotarła do informacji na temat rosyjskich protokołów przesłuchań świadków, które jako pierwsze – jeszcze przed dokumentacją przekazaną oficjalnie – trafiły do polskich śledczych.

To m.in. zeznania kontrolerów z lotniska Siewiernyj, w pobliżu którego 10 kwietnia rozbił się prezydencki tupolew.

Dwa przesłuchania w jednym czasie?

Z naszych informacji wynika, że według tych dokumentów Wiktor Anatoliewicz Ryżenko, pomocnik kierownika kontroli lotów, był przesłuchiwany w tym samym czasie przez dwóch różnych śledczych.

To właśnie Ryżenko sprowadzał polski samolot w ostatniej, newralgicznej fazie lotu, podczas której doszło do tragedii.

Według protokołów 10 kwietnia między godziną 14 a 16 czasu moskiewskiego przesłuchiwał go kapitan nauk prawnych A.A. Aleszyn, a między 14 a 15 – porucznik nauk prawnych O.N. Macakow.

Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości: – To, że jedna osoba jest przesłuchiwana w tym samym czasie przez dwóch różnych śledczych, jest nietypowe. Trzeba wyjaśnić szczegóły, dopytać, czemu to miało służyć.

Z taką sytuacją nie spotkał się też w swojej pracy prokurator Dariusz Barski, były zastępca prokuratora generalnego. – Jeśli jest tak, jak ustaliła „Rz”, to jest to zupełnie niezrozumiałe – ocenia. – W polskiej procedurze nie jest możliwa sytuacja, by przeprowadzać dwa różne przesłuchania tej samej osoby w tym samym czasie.

To niejedyne kontrowersje. Oba zeznania Ryżenki różnią się też treścią.

W protokole przesłuchania, którego dokonywał A.A. Aleszyn, kontroler twierdzi, że przy odległości 1,1 km (co zostało poprawione na 1,5 km), tuż przed podaniem polskiej załodze komendy wzywającej do przerwania lądowania, widział Tu-154 na wskaźniku monitora. W drugim protokole Ryżenko zeznał, że przy odległości 1,5 – 1,7 km– nie widział już samolotu na monitorze.

Jak to możliwe, że kontroler dwa razy zeznał zupełnie co innego? Zadaliśmy to pytanie rosyjskiej prokuraturze. Odpowiedzi dotąd nie otrzymaliśmy.

Zdaniem Barskiego nawet gdyby się okazało, że rosyjska procedura przewiduje przesłuchanie świadka przez dwóch śledczych, którzy sporządzają odrębne protokoły, ich treść powinna być zbieżna.

– Jeśli przesłuchiwany zmienia zdanie, co się czasem zdarza, to obowiązkiem śledczego jest natychmiast dopytać, czemu teraz mówi inaczej niż podczas poprzedniego przesłuchania – podkreśla prokurator Barski.

Jego zdaniem natychmiast po pojawieniu się takich sprzecznych zeznań rosyjscy śledczy powinni się zająć wyjaśnieniem tej kwestii. Jeśli tego nie zrobili, muszą się tym zająć polscy śledczy. – Ten materiał dowodowy przekazany przez stronę rosyjską jest na tyle niejasny, że wymaga uzupełnienia. To bardzo ważny świadek w sprawie o ogromnej wadze – podkreśla Barski.

Mrugnięcie i ciśnienie

Między zeznaniami Ryżenki jest jeszcze jedna różnica. Według jednego protokołu zeznał on, że gdy samolot był w odległości dwóch kilometrów od pasa lotniska, wskaźnik na czujniku lokatora lądowania mrugnął (takiego zdania nie ma w drugim protokole).

Prokuratorzy przypuszczają, że mógł być to moment, kiedy Tu-154 zawadził skrzydłem o drzewo. Ten moment miał być decydujący – wówczas pilotom nie udało się już poderwać maszyny.

Ryżenko przyznał, że kiedy wydawał komendę „horyzont”, oznaczającą natychmiastowe przerwanie lądowania, samolot nie był już widoczny na ekranie monitora. Co w praktyce oznaczało, że katastrofa jest nieunikniona.

Z zeznań wynika, że nic nie zapowiadało katastrofy. Wręcz przeciwnie. Ryżenko mówił, że załoga Tu-154 zakomunikowała kontrolerom, iż przystąpi nie do lądowania, lecz do kontrolnego podejścia do lądowania. Manewr ten miał pozwolić pilotom na ocenę, czy w ogóle da się posadzić maszynę.

W odpowiedzi Paweł Plusnin, który był kierownikiem kontroli lotów, podał polskiej załodze warunki pogodowe: temperaturę oraz ciśnienie atmosferyczne. Szczególnie ważny był ten ostatni pomiar, bo na jego podstawie ustawia się w samolocie wysokościomierz baryczny. W protokołach nie ma informacji, jaką wartość podał wówczas pilotom Plusnin.

Rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa: – Prokuratura w tej chwili nie będzie odnosiła się do rzekomych treści protokołów z czynności procesowych wykonanych w śledztwie.

Słyszeli strzały

Ciekawe zeznanie złożyła też Irina Makarowa, funkcjonariuszka zatrudniona przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. 10 kwietnia pełniła służbę na lotnisku Siewiernyj. Makarowa twierdzi, że rozpoczęła służbę o godzinie 8 (czasu moskiewskiego). Według jej zeznań, kiedy rozpoczynała służbę na lotnisku, była tak gęsta mgła, że widoczność osiągała 1 – 1,5 metra.

Funkcjonariuszka opowiadała, że w momencie katastrofy w kierunku, skąd było słychać wybuch, wyruszyły wszystkie pododdziały rosyjskie, a za nimi również funkcjonariusze z Polski (chodzi najprawdopodobniej o BOR).

Rosjanka zeznała, że kiedy biegła w kierunku wybuchu, słyszała odgłosy przypominające strzały z broni palnej. Na miejscu katastrofy zastała jednak tylko płonące szczątki samolotu oraz zwłoki ofiar. Podobne zeznania złożyli funkcjonariusze. Aleksiej Nikołajewicz mówił o czterech wybuchach podobnych do wystrzałów z broni palnej, Irinina Winogradowa zaś określiła odgłosy jako cztery wybuchy.

Tuż po katastrofie w Internecie krążył amatorski film z miejsca katastrofy, na którym słychać było odgłosy podobne do wystrzałów. Według ekspertów prawdopodobnie w wyniku pożaru wystrzeliły magazynki zapasowe broni oficerów BOR.

– Wątek odgłosów przypominających wystrzał jest przedmiotem czynności procesowych podejmowanych w śledztwie – mówi „Rz” Rzepa.

—Justyna Prus z Moskwy

Rzeczpospolita

czwartek, 24 czerwca 2010

Nieznane rany na ciele Pyjasa

Ewa Łosińska 24-06-2010, ostatnia aktualizacja 24-06-2010 01:10

Ekshumacja szczątków zabitego w PRL studenta ujawniła obrażenia, których nie opisano po sekcji zwłok w 1977 r.

Stanisław  Pyjas
źródło: Forum
Stanisław Pyjas

Jak ustaliła „Rz”, podczas badania szczątków Stanisława Pyjasa odnotowano zmiany, których nie ujawniono tuż po jego śmierci.

– Mogę powiedzieć tylko, że te obrażenia zauważono w innej części ciała niż opisywane wcześniej i że są one dobrze widoczne – przyznaje prowadzący piąte już śledztwo w sprawie śmierci krakowskiego opozycjonisty prokurator Ireneusz Kunert z krakowskiego pionu śledczego IPN.

Prokurator czeka teraz na opinię biegłych po ekshumacji i oględzinach szczątków, która ma być gotowa najwcześniej po wakacjach. Sporządzą ją wspólnie specjaliści z Wrocławia, Bydgoszczy i Gdańska.

Część bliskich Pyjasa ma jednak zastrzeżenia do pracy śledczych. Jak pisała „Rz”, siostra opozycjonisty Alicja Przybysz chciała wstrzymania niedawnego pogrzebu i ponownych oględzin szczątków brata.

Siostrzenica ofiary Agnieszka Przybysz, która uczestniczyła w ekshumacji i oględzinach, twierdzi, że po ekshumacji zaginęły m.in. „dwa kuliste przedmioty wielkości ziaren grochu” wydobyte z grobu – być może kule.

Prokurator IPN odpiera zarzuty, by cokolwiek zaginęło między ekshumacją a badaniem zwłok we Wrocławiu. Ale wniosek, jaki złożyła do IPN Agnieszka Przybysz, został właśnie przekazany do krakowskiej prokuratury okręgowej. Ta zdecyduje, czy wszcząć w tej sprawie postępowanie.

– Osobne postępowanie wyjaśniające przeprowadzi także Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, czyli kierownictwo pionu śledczego IPN – zaznacza Kunert.

Kilka dni temu Alicja Przybysz zwróciła się też do IPN o przeprowadzenie eksperymentu procesowego z użyciem broni, jaką stosowano w latach 70. Chodzi o to, by stwierdzić, czy strzał z takiej broni w głowę mógł pozostawić podobne ślady jak te, które zaobserwowano po ekshumacji Stanisława Pyjasa.

– Wniosek został złożony na podstawie obserwacji kości czaszki, jakich dokonałam w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu 24 maja. Okrągłe ciemnopopielato zabarwione wgłębienia wewnątrz mózgoczaszki zostały pominięte w opisie obrażeń do protokołu w zakładzie – mówi Przybysz. – Moja mama złożyła także wniosek o zbadanie, czy kości czaszki Stanisława Pyjasa miały kontakt z przedmiotami metalowymi.

Aby przeprowadzić taki eksperyment, trzeba by przestrzelić czaszkę innego zmarłego, którego zwłoki znajdują się w prosektorium. „Rz” dowiedziała się nieoficjalnie, iż prokurator raczej się na to nie zdecyduje.

Kunert zapewnia jednak, że podejrzenie, iż Pyjas mógł zostać zastrzelony, nadal jest jedną z wiodących hipotez śledztwa. – Chciałbym, aby uwagi do pracy biegłych były zgłaszane, kiedy sporządzą opinię. Inaczej podważa się ich wiarygodność, zanim jeszcze odpowiedzieli na zadane im w trakcie śledztwa pytania – komentuje prokurator.

Do IPN dotarły już materiały zbierane do filmu „Trzech kumpli”. To ponad 200 godzin nagrań, które mogą mieć znaczenie dla postępowania.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki e.losińska@rp.pl

Rzeczpospolita

sobota, 19 czerwca 2010

Kim jest agent Mosadu? Oto szczegóły

Miał wiele tożsamości

Kim jest agent Mosadu? Oto szczegóły

Gdy zatrzymywano go na lotnisku Okęcie w Warszawie, miał przy sobie paszport na nazwisko Uri Brodsky. Ale okazuje się, że to tylko jedna z jdego tożsamości. Podróżując po Niemczech, podawał się bowiem za kogoś innego. Tygodnik "Der Spiegel" ujawnia szczegóły działalności agenta izraelskiego Mosadu.

Przebywał on w Niemczech jako Alexander Verin. Analiza jego podróży, pobytów w hotelach i płatności, dokonywanych kartami kredytowymi wykazała, że posługiwał się także nazwiskiem Uri Brodsky - napisał "Spiegel".

Mężczyzna z paszportem wystawionym na nazwisko Uri Brodsky został zatrzymany 4 czerwca na Okęciu w Warszawie na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania.

Niemiecka prokuratura zwróciła się do Polski o wydanie Izraelczyka, który podejrzany jest o poświadczenie nieprawdy i pomoc w sfałszowaniu dokumentów niemieckich.

Brodsky miał brać udział w przygotowaniach do zamachu na lidera radykalnego palestyńskiego ugrupowania Hamas w styczniu tego roku w Dubaju. Jak pisze "Spiegel", pomógł on w zdobyciu niemieckiego paszportu jednemu z późniejszych zamachowców, także domniemanemu agentowi izraelskich służb. To Brodsky miał zlecić adwokatowi z Kolonii złożenie wniosku o paszport.

"W Berlinie panuje spore oburzenie z powodu tego, że izraelskie służby specjalne powołały się w uzasadnieniu wniosku o przyznanie niemieckiego paszportu na rzekome prześladowania ze strony nazistów w III Rzeszy" - ujawnia "Spiegel".

Według mediów mężczyzna, któremu wydano niemiecki paszport na nazwisko Michael Bodenheimer, twierdził, że jego rodzice uciekli z III Rzeszy przed prześladowaniami Żydów.

"Spiegel" pisze, że rząd federalny nie wstrzyma ze względów politycznych dochodzenia przeciwko Izraelczykowi, pomimo nacisków ze strony izraelskich władz.

"W zaangażowanych w sprawę ministerstwach panuje zgodna opinia, że postępowanie odbywać się musi na podstawie czysto prawnych kryteriów" - cytuje "Spiegel" anonimowego członka rządu w Berlinie.

Rozmówca tygodnika dodaje, że ustawowo możliwe wstrzymanie postępowania ze względu na ważny interes publiczny nie wchodzi w grę.

Izraelski minister handlu Benjamin Ben-Eliezer powiedział "Spieglowi", że "zobowiązaniem Izraela jest chronić (zatrzymanego) przed wydaniem". "Ale nawet jeśli dojdzie do procesu w Niemczech, nie może to zaszkodzić dobrym stosunkom naszych państw" - dodał.

W czwartek polska prokuratura wysłała do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosek o przekazanie Brodsky'ego do Niemiec.