wtorek, 30 listopada 2010

Agent Tomek: Chroniłem Buzka, skułem w kajdanki Leppera. Teraz dostaje 4 tys. emerytury miesięcznie


  • Data publikacji: 30.11.2010 07:11

Zanim trafił do CBA, przez lata jako policjant rozpracowywał gangi narkotykowe i handlarzy bronią. Chronił najważniejszych polityków i zakuwał w kajdanki Andrzeja Leppera. Dzisiaj najsłynniejszy polski agent Tomasz K. (34 l.), który usidlił m.in. posłankę Beatę Sawicką i celebrytkę Weronikę Marczuk, jest już na emeryturze i dostaje 4 tys. zł.

"Super Express" ujawnia fragmenty książki Piotra Krysiaka "Agent Tomek. Spowiedź", która 10 grudnia pojawi się w księgarniach. Najbardziej znany polski tajniak opowiada o swoim prywatnym życiu, przerwanej karierze sportowej oraz pracy policjanta i agenta CBA.

Od pływaka do tajniaka

Urodził się we Wrocławiu. Ojciec był trenerem ciężarowców, mama pracowała w zakładach produkujących płytki do anten. Młody Tomek chodził do szkoły o profilu sportowym i kilka godzin dziennie spędzał na basenie. Kiedy w 8 klasie zdobył cztery medale na mistrzostwach Polski, postawił wszystko na jedną kartę. - Na basenie znałem każdy odprysk na kafelku. Organizm nie wytrzymywał obciążeń. Ale rzucałem pawia i pływałem dalej - wspomina.

Przeczytaj koniecznie: Agent Tomek: Nie uwodziłem Sawickiej ani Marczuk. To one do mnie lgnęły - ZDJĘCIA agenta Tomka Z TWARZĄ!

Na mistrzostwach Polski seniorów przegrał tylko ze słynnym Rafałem Szukałą. Kiedy jednak działacze uniemożliwili mu start na mistrzostwach Europy, powiedział - dość. Postanowił zostać gliną. Bez problemów przeszedł testy i szybko został rzucony na głęboką wodę. Rozpracowywał gangi narkotykowe i handlarzy bronią. Chronił polityków z pierwszych stron gazet, m.in. premiera Jerzego Buzka. - Chodziliśmy z nim po restauracjach, po rynku i wspomagaliśmy borowików - wspomina.

Dyplomy od Papały, Matejuka i Czerwińskiego

Niektórych polityków chronił, innych... zakuwał w kajdanki. - Kiedyś na granicy zatrzymywaliśmy Leppera. Był wtedy znany z ostrych zadym. Tym razem nie było problemów. Kajdany na łapy i szybko wsadziliśmy go do voyagera. Nie za bystry facet był wtedy z niego. Dopiero Tymochowicz zrobił mu dobry wizerunek - tłumaczy. Co ciekawe, w tamtym okresie agent Tomek współpracował z "Gazorem", czyli Pawłem Wojtunikiem, obecnym szefem CBA.

- Wielokrotnie wyjeżdżaliśmy razem do pracy w Polsce czy za granicą - opowiada.

Pod jego dyplomami za przeprowadzone akcje bądź wzorową służbę podpisywali się najsłynniejsi policjanci w kraju. Także ci, którzy piastują obecnie wysokie funkcje w państwie - wiceszef MSWiA Adam Rapacki, Janusz Czerwiński, kiedyś szef CBŚ obecnie wiceszef CBA, a także obecny szef KGP Andrzej Matejuk oraz nieżyjący już gen. Marek Papała.

Spotkanie z Kaczyńskim

W 2002 roku Tomek robi kurs na przykrywkowca (agenta). Z kilkusetosobowej grupy kurs przeszło tylko dwóch najlepszych.

Patrz też: Weronika Marczuk (Pazura): Agent Tomek zabił młodą kobietę

- Nie chciałbym, aby moja praca była odbierana tylko przez pryzmat dobrej zabawy i spożywania markowych trunków. To piekielnie ciężka robota - mówi Tomek. Do CBA trafił w 2006 roku. Najpierw musiał przejść testy i rozmowy kwalifikacyjne. Część z nich odbywała się w Kancelarii Premiera. To tam po raz pierwszy spotkał Jarosława Kaczyńskiego (61 l.). Minął się z nim na korytarzu. - Dzień dobry - powiedział kurtuazyjnie szef rządu.

Także na dzień dobry dostał w CBA 4 tys. złotych. Dwa razy więcej, niż zarabiał w policji. Po dwóch latach pracy w drużynie Mariusza Kamińskiego inkasował już 8 tys., tyle co wojewódzki komendant policji.

34-letni emeryt

Zanim dostał pierwsze zadanie, musiał zbudować swoją legendę, czyli wymyślić całe swoje życie - imię, nazwisko, rodziców, szkoły, do których chodził. Ostatecznie zdecydował, że będzie miał dwie tożsamości - Tomasz Małecki i Tomasz Piotrowski. Potem trzeba było jeszcze wyrobić dowód, paszport, prawo jazdy, kupić odpowiednie ciuchy i gadżety. Dopiero tak wyposażony ruszał na "polowanie". A co agent Tomek robi dziś? Nowe kierownictwo CBA przeniosło go do Wrocławia i posadziło za biurko. - I co ja tam miałem robić? Stemplować papierki? - złości się funkcjonariusz. We wrześniu odszedł na emeryturę. Dostaje ok. 4 tys. zł, ale nie ma zamiaru siedzieć w domu w kapciach.

- Dostałem kilka propozycji, nad niektórymi poważnie się zastanawiam.

Czy to 22-letni haker-samotnik ośmieszył Amerykę?

Michał Gostkiewicz
2010-11-29, ostatnia aktualizacja 2010-11-29 12:41

Ma 22 lata, niewinny uśmiech i pogodne niebieskie oczy. Od lata czeka na proces, który może zakończyć się wyrokiem wieloletniego więzienia. W maju chwalił się, że wykradł setki tajnych dokumentów z amerykańskich archiwów. Czy to zdobyte przez niego materiały ujawnił portal Wikileaks?

Czytaj więcej o ujawnieniu przez Wikileaks dokumentów amerykańskiej dyplomacji

Wszystkie przecieki Wikileaks wykradł prawdopodobnie niski rangą analityk z placówki wywiadu wojskowego w Bagdadzie - pisze "Gazeta Wyborcza". Chodzi o 22-letniego Bradleya Manninga, który w maju przechwalał się na czacie internetowym z hakerem komputerowym Adrianem Lamo, że skopiował setki dokumentów z wojskowego komputerowego systemu informacyjnego.

Zuchwała kradzież tajnych dokumentów

Jak młody analityk mógł uzyskać dostęp do wojskowego systemu, skopiować dane i wynieść je na zewnątrz? Jak opisuje "New York Times", dyrektywa amerykańskiego Departamentu Obrony zabrania użycia przenośnych dysków USB do wszystkich komputerów Pentagonu i amerykańskich służb wojskowych. Odpowiednie gniazda tych komputerów są zablokowane. Jednak dyrektywa nie wspomina nic o...płytach CD.

- Wchodziłem do pokoju z danymi z dyskiem z nalepką "Lady Gaga" i nagrywałem co chciałem. Nikt nic nie podejrzewał - opisywał swoją zuchwałą akcję Manning. A dostęp do tajnych informacji miał przez osiem miesięcy - przypomina "Gazeta Wyborcza".

Donos, aresztowanie i sąd. 52 lata więzienia?

W czacie z Adrianem Lamo Manning miał twierdzić, że materiały, w tym około 260 tys. depesz z ambasad i konsulatów amerykańskich do Departamentu Stanu, przekazał właśnie Wikileaks. Lamo - którego wiarygodność i obiektywność jest kwestionowana przez część prasy i blogerów - poinformował o rewelacjach Manninga władze federalne. Analityk został aresztowany i przewieziony do USA. Wymiar sprawiedliwości oskarża go o "skopiowanie tajnych danych" i "umieszczenie nieautoryzowanego sprzętu w tajnym systemie komputerowym" oraz "kontaktowanie się, przekazanie i dostarczenie niezweryfikowanemu źródłu informacji mających znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego". Jeśli potwierdzi się, że to młody analityk wykradł tysiące dokumentów z wojskowych sieci i udostępnił Wikileaks, amerykański sąd może uznać go winnym ujawnienia co najmniej 11 tys. dokumentów zakwalifikowanych jako "tajne", 9 tys. oznaczonych jako "nie do okazania cudzoziemcom i obcym rządom" i 4 tys. oznaczonych jako "tajne i nie do okazania cudzoziemcom i obcym rządom". Grożą mu 52 lata więzienia.

Co jest w dokumentach Wikileaks?

W wielu depeszach, wymieniających poufne źródła informacji amerykańskich dyplomatów, znajdują się wzmianki z prośbami o ścisłą ochronę informatorów. Zagraniczne dzienniki i gazety, które otrzymały od Wikileaks zebrane przez portal informacje, zadeklarowały, że nie będą publikować tych z nich, które mogłyby zagrozić czyjemuś życiu lub zdrowiu. Ale to, co ujrzało dzięki Wikileaks światło dzienne, już wstrząsnęło amerykańską polityką. Niedługo po ujawnieniu tożsamości młodego hakera, brytyjski "Guardian" i niemiecki "Der Spiegel" opublikowały artykuły oparte na ujawnionych przez Wikileaks dokumentach dotyczących wojny w Iraku i Afganistanie, dotyczące m.in. zastrzelenia przez amerykańskich żołnierzy reporterów agencji Reuters. A od wczoraj amerykańska dyplomacja robi, co może, by uniknąć kompromitacji po ujawnieniu przez Wikileaks materiałów dotyczących m.in. Iranu, Korei Północnej i Rosji, ale także Wielkiej Brytanii i Niemiec. Wciążnie wiadomo, co dokładnie znajduje się w ponad 900 dokumentach , wysyłanych do Waszyngtonu z Polski. Media, w tym polskie, skłaniają się do interpretacji, że źródłem ujawnionych wczoraj materiałów był właśnie Manning.

Trudne dzieciństwo, samotność i...tajne dokumenty

Kim jest człowiek, który najprawdopodobniej upokorzył amerykańską dyplomację? "New York Times" pisze o ambitnym, zamkniętym w sobie dziecku amerykańskiego wojskowego i Walijki, która nie mogła odnaleźć się po przeprowadzce za mężem do małej, religijnej miejscowości w stanie Oklahoma. Młody Bradley był wyśmiewany przez rówieśników jako maniak komputerowy. Według "NYT" znające Manninga osoby wspominają o jego nad wiek sprecyzowanych zainteresowaniach i poglądach politycznych. Po rozwodzie rodziców przeniósł się z matką do jej rodzinnej Walii. Szybko stał się obiektem żartów ze względu na swój amerykański akcent i wybuchowy temperament. Według wspomnień szkolnych kolegów potrafił zareagować furią na najdelikatniejsze docinki i żarty. Koledzy śmiali się m.in. z jego homoseksualizmu - pisze "NYT". Po szkole średniej matka odesłała Bradleya do Oklahomy. Według przyjaciół Manninga - pisze "NYT" - kiedy jego ojciec dowiedział się, że syn jest gejem, wyrzucił go z domu. Wsparcie Manning znalazł dopiero w grupie uniwersyteckich znajomych swojego partnera - m.in. hakerów, z którymi młody pasjonat łamania komputerowych zabezpieczeń szybko znalazł wspólny język. Trochę wcześniej zaciągnął się do armii. Przeszedł szkolenie w Fort Huachuca w Arizonie i otrzymał certyfikat bezpieczeństwa. Niedługo później wyjechał na misję do Iraku. Ale i w wojsku mu nie szło - skarżył się na to, że jest "często ignorowany" przez przełożonych. Został nawet zdegradowany za domniemany atak na innego żołnierza.

Zamiary hakera: koniec hipokryzji i kłamstwa

Szef Wikileaks Julian Assange nazwał artykuł opublikowany przez "NYT" "absolutnie oburzającym". Assange dodał, że opisana przez amerykański dziennik historia życia Manninga odziera czyn młodego analityka z motywacji czysto politycznych i sprowadza wszystko do problemów z dzieciństwa i pragnienia zwrócenia na siebie uwagi. W ujawnionych przez jego rozmówców zapisach czatów, na których mówił o wykradzionych przez siebie dokumentach, Manning obszernie wspomina o swoich motywacjach. Jak mówił, natrafił na dokumenty i informacje, które nie powinny "leżeć na jakimś serwerze w piwnicach Waszyngtonu", ale "są własnością publiczną". Twierdził też, że miał nadzieję na to, że ujawnienie tajnych informacji amerykańskiej dyplomacji obnaży wykorzystywanie krajów "Trzeciego Świata" przez kraje rozwinięte, i sprowokuje dyskusje i zmiany.

Być może to przez splot wszystkich okoliczności życia osobistego i zawodowego pewnego dnia młody analityk w Bagdadzie wziął płytę oznaczoną "Lady Gaga" i zabrał ją ze sobą do pracy. Usiadł przed komputerem, zalogował się do systemu i nacisnął "kopiuj".

"Karząca dłoń Barcelony", "Barca skatowała ekipę Mourinho"


wyb. jp

2010-11-30

PRZEGLĄD PRASY. Polska prasa po poniedziałkowym Gran Derbi nie pozostawia suchej nitki na ekipie z Madrytu. "Po jednej stronie była magia, po drugiej tylko wściekła bezradność" - napisała Rzeczpospolita. Z kolei dziennik Polska The Times określiła mecz na szczycie Primera Division jako "kopanie leżących", a Przegląd Sportowy uważa, że "Mourinho powinien spalić się ze wstydu".

Przeczytaj relację Sport.pl z Gran Derbi »

Rzeczpospolita

Dziennik określa porażkę Realu 0:5 jako "odebranie złudzeń": - Barcelona zabrała Realowi prowadzenie w lidze, zabrała miano niepokonanego we wszelkich rozgrywkach tego sezonu, rozwiała złudzenia, że między wielkimi ligi hiszpańskiej zapanowała znowu równowaga sił.

Rzeczpospolita przedstawia niepowodzenie Królewskich w El Classico, jako osobistą klęskę ich trenera, Jose Mourinho: - Stracił na Camp Nou dużo więcej. On już w Realu spokoju nie zazna, a na pewno nie w tym sezonie. Choćby wygrał Ligę Mistrzów, a nawet rewanż z Baceloną, co zresztą nie byłoby takie zaskakujące, znając moc tego trenera w meczach u siebie. Bezsilności na Camp Nou i tak nikt mu nie zapomni.

- Chciałoby się, żeby ten mecz kojarzył się z bramkami, twórczym transem Barcelony, "la manitą": wyciągniętą dłonią i pokazywanymi na palcach rozmiarami zwycięstwa. Ale mocniej zapadną nam w pamięć sceny walki i kłótni - zauważyła Rzeczpospolita, przypominając liczne przepychanki z udziałem piłkarzy obu drużyn.

Polska The Times

Artykuł o Gran Derbi rozpoczyna się od słów: - Tego chyba się nikt nie spodziewał. Miało być starcie gigantów, a zobaczyliśmy kopanie leżących. Barcelona robiła i upokorzyła Real Madryt, którego piłkarze musieli przełknąć pierwszą porażkę od chwili, gdy trenuje ich słynny Jose Mourinho.

Dziennikarze Polski przypomieli, że poniedziałkowa porażka na Camp Nou, była szóstą w karierze portugalskiego szkoleniowca. - Nie zmieniły się również statystyki Mourinho, który choć eliminował w Lidze Mistrzów Barcę, to jednak jeszcze nigdy nie wygrał na jej obiekcie, choć próbował w sumie pięć razy. Szósta próba miała być udana.[...] W starciu z rozpędzoną jak pociąg Barceloną misternie zbudowana przez Portugalczyka konstrukcja runęła jak domek z kart.

Przegląd Sportowy

Zdaniem Przeglądu Sportowego Jose Mourinho, po tym meczu "powinien spalić się ze wstydu": - Miał poprowadzić Real do triumfu na Camp Nou, a został brutalnie upokorzony. - tak podsumowali pierwsze Gran Derbi w Królewskich Portugalczyka.

Samo spotkanie określają jako "pojedynek akcji z reakcją": - Mieliśmy tę nową jakość futbolu posuniętą do formy ekstremalnej. Budowanie wielokondygnacyjnych futbolowych konstrukcji kontra próba ich burzenia, wydostania się z uścisku Blaugrany.

A co z kartką dla Pepa Guardioli?