środa, 27 lipca 2011

"Komisja Millera działa nielegalnie. Mogę to bardzo łatwo wykazać"

15 minut temu
Rafał Rogalski, fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Rafał Rogalski, fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

- Jeśli chodzi o raport komisji pod przewodnictwem pana Millera, to komisja działa nielegalnie i mogę to bardzo łatwo, z punktu widzenia prawnego, wykazać - powiedział w Polsat News mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. W piątek ma zostać opublikowany raport polskiej komisji dotyczący przyczyn katastrofy z 10 kwietnia.

Zdaniem Rogalskiego raport komisji Millera "jest nielegalny", a sama komisja "działa w sposób nielegalny" nie mając umocowania prawnego.

Ujawniono termin publikacji raportu komisji Millera - przeczytaj więcej

Mecenas stwierdził, że podstawą działania komisji Millera jest art. 140 prawa lotniczego w związku paragrafem 6, ust. 2 rozporządzenia MON z 2004 roku w sprawie organizacji i zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.

Przywoływany przez Rogalskiego artykuł stanowi, że "badanie wypadków i poważnych incydentów lotniczych w lotnictwie państwowym prowadzi Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego powoływana przez MON".

Natomiast w rozporządzeniu przewidziano badanie katastrof polskich samolotów, które miały miejsce poza terytorium Polski. Jednak, jak zwraca uwagę Rogalski, badanie takie możliwe jest tylko, gdy "przewidują to umowy, lub przepisy międzynarodowe, albo jeżeli właściwy organ obcego państwa przekaże Komisji uprawnienia do przeprowadzenia badania, albo sam nie podjął tego badania".

Katastrofa smoleńska - przeczytaj raport specjalny w Onet.pl

Mecenas pisał o tym na początku maja zwracając się do Kancelarii Premiera z prośbą o wykazanie podstawy prawnej działania Komisji.

Drugą podstawą pracy komisji jest zdaniem Rogalskiego "porozumienie z 1993 roku". Chodzi o umowę między Polską a Rosją ws. ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. - Konkretnie art. 11 (porozumienia - red.), który wyraźnie stwierdza: badanie następuje wspólnie przez organa obu państw - mówił prawnik.

Jak podkreślił Rogalski powyższy artykuł w związku z paragrafem 6 ust. 2 rozporządzenia wyraźnie wskazuje na to, że komisja działa nielegalnie, ponieważ "nigdy wspólna komisja nie badała katastrofy".

- Biorąc za podstawę (działania komisji - red.) par. 6 ust 2, wyraźnie się stwierdza, że musi być umowa międzynarodowa wtedy, gdy incydent ma miejsce poza granicami Polski. W tym wypadku komisja działa nielegalnie - ocenił prawnik.

Jego zdaniem "raport nie ma jakiegokolwiek znaczenia prawnego". - Raport jest nielegalny, co więcej, miałem nieodparte wrażenie, że także i prokuratura zdaje sobie z tego sprawę (...). Co najwyżej raport jest dokumentem prywatnym - powiedział Rogalski w Polsat News.

Trzecia prawda - przeczytaj artykuł w serwisie Kiosk

W piątek podczas specjalnej konferencji prasowej ma zostać upubliczniony raport polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej - poinformowały CIR oraz MSWiA. Konferencja zaplanowana jest na godzinę 10 w kancelarii premiera.

Jak powiedziała rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak, raport przedstawią członkowie komisji. Będzie też prezentacja. Dokument opublikowany zostanie równocześnie na stronach internetowych m.in. komisji (www.komisja.smolensk.gov.pl) oraz MSWiA.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dług Ameryki to 14.293.975.000.000 dol. USA zbankrutują

Mariusz Zawadzki
25.07.2011 aktualizacja: 2011-07-24 19:35

Thriller finansowy w Waszyngtonie nabiera rozpędu: jeśli przez najbliższy tydzień politycy nie dogadają się, USA po raz pierwszy w historii zbankrutuje. W piątek Republikanie zerwali rozmowy w Białym Domu

Barack Obama
Fot. JIM YOUNG REUTERS
Barack Obama
Dług publiczny USA
Gazeta Wyborcza
Dług publiczny USA
SONDAŻ
Czy uważasz, że USA zbankrutują?

 Nie. Dogadają się i wprowadzą cięcia.
 Tak. Republikanie się nie zgodzą.
 Nie mam zdania.

Takiego Baracka Obamy Amerykanie dotąd nie znali. Niektórzy zarzucali mu nawet, że pokazuje za mało emocji i za bardzo jest opanowany. Że trochę przypomina cyborga. Ale w piątek po południu wreszcie zobaczyli swojego prezydenta w stanie furii.

- Pół godziny temu miałem telefon od przewodniczącego Izby Reprezentantów Johna Boehnera, że zrywa negocjacje o redukcji deficytu - ogłosił Obama na konferencji prasowej zwołanej naprędce w Białym Domu. - Wcześniej w ciągu dnia przewodniczący nie odbierał moich telefonów. Ale zakładałem, że prowadzi konsultacje ze swoimi republikańskimi kolegami. 

7% na koncie osobistym
Ekstrakonto Plus - zarabiaj na ROR!
Wakacyjna Wyprzedaż!
Tylko teraz Mitsubishi Colt z rabatem 5 000 PLN. Sprawdź promocje!
Mitsubishi-Slask.pl
Faktura Vat Za Paliwo
2 zbiorcze faktury, tankowanie na stacjach w całej Polsce. Zobacz!
Reklamy BusinessClick
Prezydent porównał się do pana młodego porzuconego przed ołtarzem przez uciekającą pannę młodą. Ale nie był to żart, tylko gorzki wyrzut. Nikomu na sali nie było do śmiechu. Stany Zjednoczone już w maju osiągnęły maksymalny pułap długu publicznego wyznaczony przez Kongres - 14,3 bln dolarów (dokładnie 14,293,975,000,000). Dlatego rządowi nie wolno emitować i sprzedawać nowych obligacji, czyli zadłużać się dalej, by utrzymać płynność finansową. Może wydawać tylko tyle, ile zarabia z podatków. Sekretarz skarbu Timothy Geithner ostrzega, że 2 sierpnia zabraknie pieniędzy. Już musiał zawiesić wpłaty na niektóre fundusze emerytalne dla urzędników federalnych.

Przy czym "zabraknie" nie oznacza w tym przypadku: "trochę zabraknie", tylko: "pójdziemy z torbami". W obecnym roku podatkowym kończącym się we wrześniu przychody do budżetu wyniosą 2,2 bln dolarów, a wydatki 3,7 bln.

W każdym dolarze wydawanym przez amerykański rząd 40 centów jest pożyczonych.

Ameryka bez małego "a"

Dwa tygodnie temu Obama straszył, że nie jest pewien, czy będzie w stanie po 2 sierpnia wypłacać emerytury. Jeszcze bardziej przerażająca jest wizja, że zabraknie pieniędzy na wykupienie starych obligacji, czyli na spłacanie długów. Coś takiego zdarzyło się w amerykańskiej historii tylko raz, w 1790 roku, ale wtedy kolonie dopiero co wyzwoliły się spod panowania brytyjskiego.

Dwie agencje badające rynki finansowe - Moody's i Standard&Poor - zaczynają się zastanawiać, czy nie obniżyć Stanom Zjednoczonym ratingu kredytowego. Obecnie jest on na najwyższym możliwym poziomie "Aaa". Analitycy szacują, że utrata jednego małego "a" będzie kosztować Amerykę przynajmniej kilkadziesiąt mld dolarów. Rząd USA stanie się mniej wiarygodny i będzie musiał zapłacić wyższy procent za kolejne pożyczki, żeby zrekompensować wierzycielom zwiększone ryzyko.

Niektórzy prorokują, że zdumiewające bankructwo USA zdestabilizuje rynki na całym świecie i wywoła kolejną falę kryzysu.

Zadziwiające, bo Ameryka wcale nie jest w tak katastrofalnym stanie, by bankrutować. Gdyby tylko Geithner mógł wydrukować nowe obligacje, zaraz znaleźliby się kupcy, bo rząd USA wciąż uchodzi za najpewniejszego dłużnika na świecie.

Ale najpierw Kongres musiałby podnieść limit długu publicznego. Do tej pory była to operacja całkowicie rutynowa: przez ostatnie 10 lat kongresmani zwiększali limit 10 razy. Od 1917 roku, kiedy go wprowadzili - około 100 razy. Przeciwko tej kosmetycznej operacji buntowali się tylko nowicjusze, którzy chcieli na siebie zwrócić uwagę, jak np. w 2006 roku pewien młody i ambitny senator ze stanu Illinois o trochęśmiesznym imieniu i nazwisku: "Barack Obama".

Niektóre wybitne autorytety ekonomiczne - np. miliarder i guru inwestorów Warren Buffett - uważają nawet, że limit długu publicznego należy w ogóle zlikwidować. Przyjmując rok temu budżet z rekordową dziurą, kongresmani wiedzieli przecież, że dotychczasowy limit zostanie przekroczony. - Kongres marnuje mnóstwo czasu i energii na absurdalną debatę nad czymś, co już raz zatwierdził - mówi Buffett.

Inni uważają jednak, że głosowania nad limitem są pożyteczne, bo uprzytamniają Amerykanom, że obecne pokolenie żyje na koszt przyszłych pokoleń. Dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie i wynosi już prawie 100 proc. dochodu narodowego (coś takiego przytrafiło się tylko raz, po II wojnie światowej). W zeszłym roku na wiecach Republikanów przebojem były T-shirty z nadrukiem noworodka, który ledwie pojawił się na świecie, ale już patrzy przerażony i pyta: "To mówicie, że ile jestem winien?" (odpowiedź na dzisiaj brzmi "46596 dolarów").

Wiosną Republikanie, którzy mają większość w Izbie Reprezentantów, ogłosili, że nie podniosą limitu zadłużenia, dopóki rząd nie przyjmie planu drastycznych oszczędności (czyli kilku bilionów w ciągu najbliższych 10 lat). Obama odparł, że widzi konieczność zmniejszenia gigantycznej dziury budżetowej. Ale w tym celu należy nie tylko zredukować wydatki, lecz również zwiększyć dochody. Czyli podnieść podatki. 

Podatki siedem razy grubsze niż Biblia

Po rządach George'a Busha, który energicznie obniżał podatki i wprowadził ulgę dla najbogatszych Amerykanów, są one najniższe od pół wieku. Od każdych 100 tys. dolarów dochodu średni podatek wynosi 23,6 tys. dolarów (czyli 5 tys. dolarów mniej niż w 2000 roku, zanim Bush doszedł do władzy).

Ale Republikanie nie chcą zwiększać podatków. Argumentują, że obciążenie przedsiębiorców wyhamuje gospodarkę, która i tak niemal drepce w miejscu (bezrobocie utrzymuje się na poziomie 9 proc.). 

Podczas piątkowej konferencji prasowej Obama niemal wykrzykiwał: - Republikanie nie chcą zwiększać podatków. Koszty reformy finansów mają ponieść emeryci, szkolnictwo, naukowcy. Za to żadnych kosztów nie poniosą właściciele prywatnych odrzutowców ani koncerny naftowe, które notują rekordowe zyski, ani milionerzy, ani w ogóle wszyscy ludzie, którym się fantastycznie powodzi! 

Różne badania pokazują, że w ostatnich czterech dziesięcioleciach bogaci są w Ameryce coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. W 1969 roku 1 proc. najbogatszych Amerykanów posiadał 9 proc. majątku narodowego, w 2007 roku - już 24 proc. Wprawdzie skala podatkowa jest progresywna (jak w Polsce, tzn. bogatsi oddają państwu wyższy procent dochodów), ale najmniejsze podatki płacą inwestorzy giełdowi - tylko 15 proc. od zysku z obrotu papierami wartościowymi. 

Najbogatsi korzystają też z różnych ulg. Od podatku odliczyć sobie można w Ameryce m.in. zakup prywatnego odrzutowca. Koncerny naftowe korzystają z ulg - ponad 4 mld rocznie - za inwestowanie w Ameryce, chociaż ceny benzyny biją rekordy. Ulg są setki, bo amerykańskie prawo podatkowe jest bardzo skomplikowane, już siedem razy grubsze niż Biblia i ciągle się rozrasta. Koncerny zabiegające np. o drobny zapis na 735. stronie jakiejś ustawy, który przyniesie im miliony oszczędności, posyłają do Kongresu lobbystów i prawników.

Obama zaproponował zniesienie ulg dla najbogatszych i wszystkich kruczków podatkowych, co miało zwiększyć dochody państwa o około bilion dolarów przez 10 lat. Oprócz tego prezydent zaplanował niecałe dwa biliony oszczędności - w obronności, ubezpieczeniach zdrowotnych i emeryturach. Republikanie odpowiedzieli "nie". Podobno Boehner się wahał, ale "partyjny beton" wymusił na nim zerwanie rozmów.

Spór o podatki toczy się w Ameryce od miesięcy. Pod koniec zeszłego roku pod naciskiem republikańskiej większości w Kongresie Obama zgodził się przedłużyć ulgi Busha dla najbogatszych. Demokraci zarzucają Republikanom, że po prostu bronią interesów partyjnych sponsorów. Obie strony nie tylko nie mogą się dogadać, ale nawet używają różnego języka. Republikanie nigdy nie mówią „bogacze” ani „milionerzy” (to się źle kojarzy), tylko „twórcy miejsc pracy” (ang. job creators).

Patrzcie na moje usta: Żadnych nowych podatków! 

- Czyli mamy oszczędzać tylko na najsłabszych?! - oburzał się w piątek prezydent. - Którzy nie potrafią się obronić?! Którzy nie mają całej zgrai lobbystów pilnującej ich interesów w Waszyngtonie?! Tylko ciężko pracują i ledwo wiążą koniec z końcem?! Zwykli ludzie liczą na to, że ktoś o nich będzie myślał. I my politycy jesteśmy w Waszyngtonie po to, żeby o nich myśleć. Każdego dnia. A nie o tym, co powie sponsor partii. Nie o tym, co powie jakiś znany prezenter radiowy. Nie o tym, co napiszą w gazetach. Ani nie o tym, jakie zobowiązanie podpisaliśmy, kiedy startowaliśmy do Kongresu. Myślenie w takich kategoriach jest niewybaczalne!!!

Ostatni fragment prezydenckiej tyrady to zapewne aluzja do Grovera Norquista, guru konserwatystów i zwolenników "małego" państwa, który od 25 lat jest szefem organizacji Americans for Tax Reform. W piątkowym "New York Timesie" Norquist na wszelki wypadek przypomniał, że 236 republikańskich deputowanych do Izby Reprezentantów i 41 senatorów podpisało wymyślone przez niego zobowiązanie, że nigdy nie poprą żadnej podwyżki podatków.

Obama irytował się na konferencji prasowej, tymczasem przewodniczący Boehner po cichutku napisał oświadczenie: "Prezydent upiera się przy zwiększeniu podatków. Jako były drobny przedsiębiorca wiem, że wzrost podatków niszczy miejsca pracy. Dlatego postanowiłem zakończyć dyskusje w Białym Domu i rozpocząć rozmowy z przywódcami senatu. Razem zrobimy wszystko co w naszej mocy, by zakończyć orgię wydatków w Waszyngtonie".

Republikanie ciągle doskonale pamiętają lekcję sprzed 20 lat. - Patrzcie na moje usta: Żadnych nowych podatków! - powiedział George Bush senior w kampanii prezydenckiej 1988 roku i - jak twierdzi wielu historyków - tym jednym zdaniem wygrał wybory. Ale dwa lata później, kiedy rósł deficyt, zgodził się podnieść podatki. I dlatego - mimo miażdżącego zwycięstwa w pierwszej wojnie z Saddamem Husajnem - przegrał wybory z Billem Clintonem, który bezwzględnie wytykał mu złamanie obietnicy.

A gdyby Republikanie o tym nie daj Boże zapomnieli, artykuł Norquista w piątkowym "NYT" miał tytuł: "Patrzcie na moje usta: Żadnych nowych podatków!". 

Bush ojciec złamał obietnicę i zapłacił prezydenturą, ale jego decyzja przyczyniła się do amerykańskiej prosperity drugiej połowy lat 90. Dzięki zwiększonym przez Busha podatkom Clinton zrównoważył budżet - pod koniec jego rządów zamiast deficytu były nadwyżki. Potem przyszedł Bush syn (wypromowany w jakimś stopniu przez Norquista) i naprawił dwa błędy ojca: obniżył podatki i "dokończył" wojnę w Iraku. Ale ponieważ wojny kosztują, a jeszcze przytrafił się kryzys, skończyło się ogromnym deficytem. 

Ze względu na klątwę Busha seniora całkiem możliwe, że Republikanie nie ustąpią i wielkiego porozumienia w kwestii zmniejszenia deficytu i zwiększenia limitu długu nie będzie. Najbardziej radykalni konserwatyści uważają zresztą, że 2 sierpnia żadna apokalipsa się nie zdarzy. Ich zdaniem rząd będzie musiał płacić emerytom i wierzycielom, a zacznie oszczędzać na mniej istotnych sprawach. Obama stanie pod ścianą i będzie musiał oszczędzać, nawet bez zwiększenia podatków. 

Jednak przywódcy Republikanów, szczególnie ich szef w senacie Mitch McConnell, uważają, że bankructwo byłoby katastrofą. Dlatego proponują, żeby awaryjnie przyznać prezydentowi prawo trzykrotnego zwiększenia limitu długu publicznego do końca 2012 roku - w sumie o 2,5 bln dolarów. Ale ogłaszając np. zwiększenie limitu o 800 miliardów, Obama musiałby jednocześnie zaproponować 800 miliardów oszczędności (przez najbliższych 10 lat).

Decyzję prezydenta o zwiększeniu limitu zadłużenia Kongres będzie mógł obalić - według McConnela - tylko większością 2/3 głosów. Republikanie takiej większości nie mają, więc będą mogli głosować przeciw bez żadnych konsekwencji, a zgodnie z obietnicą daną Norquistowi. I przy tym cynicznie głosić, że Obama rujnuje kraj.

W takim wariancie, który na dzisiaj wydaje się najbardziej prawdopodobny, groźba bankructwa zostanie odsunięta, ale problem gigantycznego deficytu pozostanie nierozwiązany. Noworodek na T-shirtach będzie jeszcze bardziej przerażony.

- Jeśli okaże się, że propozycja McConnella to jest wszystko, na co stać Kongres, to podpiszą taką ustawę. Ktoś musi wziąć odpowiedzialność za kraj. Nie dopuszczam wariantu, że zbankrutujemy - mówił w piątek Obama. - Ale mam nadzieję, że Kongres stać na więcej...

Źródło: Gazeta Wyborcza

Jaruzelski: Kaczyński stał się moim najlepszym adwokatem


mig
2011-07-25, ostatnia aktualizacja 21 minut temu
Gen. Wojciech Jaruzelski
Gen. Wojciech Jaruzelski
 Fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta

"Jarosław Kaczyński stał się moim najlepszym adwokatem, chociaż porównał mnie z Eichmannem i uważał, że należy mi wpakować kulę w łeb" - mówi w rozmowie z "Wprost" generał Wojciech Jaruzelski. Prezes PiS powiedział niegdyś, że "Solidarność" z 1981 r. "nie nadawała się do demokracji". Tym argumentem Jaruzelski broni decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego.

Gen. Wojciech Jaruzelski
Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta
Gen. Wojciech Jaruzelski
Gen. Wojciech Jaruzelski podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II do polski w 1983 r.
Fot. ASSOCIATED PRESS/SAMBUCETTI
Gen. Wojciech Jaruzelski podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II do polski w...
Około roku 1930. Wojciech Jaruzelski z rodzicami Władysławem i Wandą Jaruzelskimi i siostrą Teresą
Fot. Archiwum rodzinne
Około roku 1930. Wojciech Jaruzelski z rodzicami Władysławem i Wandą...
Pierwszy stopień oficerski dostał w wieku 20 lat. Do dziś zachował niemiecki pistolet - walthera, którego zdobył na niemieckim oficerze. "Haende hoch! i wzięliśmy go do niewoli" - generał z rozrzewnieniem wspomina wojsko, które w czasie wojny i przez krótki czas po niej zastąpiło mu właściwie rodzinę. Zapewnia jednak, że wraz z kolegami z wojska "nie rozrabiali, bo powojenny czas nie sprzyjał zabawom".

"Ja mam za sobą długą i trudną drogę: Syberia, front, i kolejne wydarzenia, niekiedy dramatyczne, tragiczne" - wspomina. I podkreśla, że go to zahartowało: - Wciąż jestem obiektem nieprzyjemnych sytuacji, rozprawy sądowe, różne audycje, filmy, publikacje. Mam już skórę wygarbowaną, więc przyjmuję to z względnym spokojem.

Generał broni PRLu i oskarża podziemie niepodległościowe

W rozmowie z byłym liderem Perfectu Zbigniewem Hołdysem Jaruzelski znów broni PRL-u. Stwierdza, że drażni go, gdy "niektórzy" nie pamiętają o tym, że przez cały okres 1945-1989 liczba ludności miejskiej zwiększyła się z 7 do 24 mln mieszkańców, dla których przeprowadzka do miasta była ogromnym awansem. 

Te "miliony fornali" trzeba było "nakarmić, ubrać, wykształcić, dać im pracę i dach nad głową" - przypomina generał dodając, że wcześniej ludzie ci często mieszkali w czworakach. 

Opowiada też, jak pojechał w miejsce, gdzie stał niegdyś dworek należący do jego rodziców: - Do końca 1946 r. tych, którzy próbowali orać i siać, ludzie z lasu przeganiali, bili pałkami, grozili "nie rusz, bo to pańskie. Czy takie akcje można zapisać do tradycji niepodległościowej?

Po wojnie " walka przeciw realnemu państwu była skazana na przegraną"

Z byłymi żołnierzami AK Jaruzelski spotkał się, jak zapewnia, "na szczęście tylko ze sztabowego dystansu, a nie w formie bezpośredniej walki". - Mam szacunek dla tych wszystkich, którzy, kierując się motywami patriotycznymi, szli do lasu - zapewnia Jaruzelski. Od razu jednak dodaje, że patriotami byli też żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, zdobywcy Berlina i ci, którzy po wojnie włączyli się w dzieło odbudowy kraju pod auspicjami komunistycznej władzy. 

- Pierwsze lata powojenne to była tzw. polska droga do socjalizmu. Bierut uczestniczył w uroczystościach państwowych z akcentem religijnym. Niewątpliwie było to traktowane instrumentalnie, ale tak było - przypomina generał. I powtarza to, co powtarza od lat: "walka przeciwko realnemu państwu była skazana na przegraną", kult powstańczy trzeba było "przefiltrować przez głowę", a na pytanie, czy gdyby antykomunistycznego podziemia po wojnie nie tępiono, Polska odrodziłaby się demokratyczna, tylko się unosi: - Jakim cudem? Przesądziła Jałta i Poczdam, klamka zapadła. 

- Było poczucie, że powstała jakaś szansa, że Polska może być państwem ułomnym, nawet zależnym, ale państwem narodowym we wszystkich sferach działalności. Więc stabilności takiej Polski trzeba strzec, umacniać ją i stopniowo zmieniać - stwierdza generał.

Tuż przed 13 grudnia: "To był koszmar, myślałem o samobójstwie"

Jaruzelski przyznaje, że poprzedni system miał "wrodzone wady", mówi o "potwornych zbrodniach lat 50." i że "nie broni starych okopów". 

Broni za to policji w Gdańsku w 1970 r. - Fatalna decyzja Gomułki, zginęli ludzie, tragedia, wielka tragedia. Ale to nie było po prostu czarno-białe. W Gdańsku i Szczecinie palono komitety, szturmowano komendy milicji, rabowano sklepy. W jakim kraju policja nie używa siły i broni, kiedy wdzierają się do jej budynku, rzucają butelki z benzyną? - pyta Jaruzelski. 

Ale dodaje, że w Polsce było więcej swobód niż gdzie indziej, "byliśmy swego rodzaju heretycką wyspą". - Ciągle biję się w piersi, przepraszam, żałuję, ubolewam, niektórych rzeczy naprawdę się wstydzę - podkreśla Jaruzelski. Ale wśród tych rzeczy nie ma stan wojennego, decyzji o jego wprowadzeniu generał konsekwentnie broni. Według niego sytuacja w kraju była na granicy powstania, które mogło naruszyć kruchą równowagę między blokiem wschodnim i Zachodem. 

Spekuluje też nt. roli wiedzy Amerykanów o planach wprowadzenia stanu wojennego i przyznaje, że chwile przed 13 grudnia "to był koszmar". - Chodziłem po małym pokoju przylegającym do urzędowego gabinetu, miałem desperackie myśli, nawet o samobójstwie - wspomina Jaruzelski.

"Miło jest mieć pod ręką adresata wszelkiego zła. Przyjmuję to z pokorą"

Stwierdza też, że Polska Ludowa, z całym jej bagażem, była dla niego i milionów Polaków państwem polskim, Ojczyzną: - Na moim biurku leżały wyniki badań: (...) 70 proc. ludzi ma dość zamętu, a 93 wyraża zaufanie do wojska. Podkreśla, że to wiarygodne badania - PZPR miała w nich 30 proc. poparcia. 

- Miło jest mieć pod ręką adresata wszelkiego zła. Przyjmuję to z pokorą - mówi generał. - Z niesmakiem patrzę na tych, którzy dziś udają nowo narodzonych, i także tych pogromców komuny, którzy wtedy siedzieli jak myszy za piecem. Albo bawili się w piaskownicy, bo mieli kilka latek, albo w ogóle ich nie było. Ale dziś wiedzą, gdzie stoją konfitury - mówi. 

Z przekąsem komentuje prace IPN-u: - Połowa społeczeństwa wciąż uważa wprowadzenie stanu wojennego za uzasadnione, ciemny lud wersji oskarżyciela nie kupił.

"To ja pierwszy wydarłem oficjalne uznanie prawdy o Katyniu"

Jaruzelski wyjaśnia też "Wprost", dlaczego prawie nie pokazywał się bez swoich charakterystycznych ciemnych okularów. Generał nabawił się jaskry, miał też zaćmę. Zaczęło się od zapalenia spojówek na Syberii. Wyrwany z ciepłego rodzicielskiego domu do tajgi, na mróz, młody Jaruzelski czytał rosyjską literaturę przy kiepskim świetle. - Udało mi się poznać nieco (...) rosyjską duszę, chyba nieźle ją rozumiem - mówi generał.

I wystawia też laurkę Michaiłowi Gorbaczowowi. Według słów generała w porównaniu z Breżniewem, o którym "krążyły anegdoty, że nawet nie wie, kogo wita na lotnisku", ostatni gensek ZSRR był "otwarty, dynamiczny, rzeczowy i sympatyczny" i to on uruchomił proces odkrywania prawdy o Katyniu. - To ja pierwszy wydarłem oficjalne uznanie prawdy o Katyniu, po pięciu latach starań. Czy o tym się dziś mówi? Nie - podkreśla z goryczą generał.

"Wielu uważa, że za długo żyję. Podzielam ten pogląd"

W rozmowie z Hołdysem Jaruzelski odsłania nieco na temat swojego życia prywatnego i osobistych poglądów. W młodości wierzący, obecnie już nie, generał mówi o spotkaniach z papieżem Janem Pawłem II, do którego żywi "wielki szacunek" (spraw wiary papież na spotkaniach "taktownie nie poruszał"), Mieczysławem Rakowskim (który miał go do wprowadzenia stanu wojennego wręcz namawiać) i o tym, jak poznał przyszłą żonę Barbarę - "w bardzo romantycznych okolicznościach", na konkursie chopinowskim w 1955 r. 

- Kolega nas zapoznał, potem kawka, herbatka i tak jak zwykle w takich sprawach - opowiada generał. Dumnie chwali żonę, doktora germanistyki, byłego wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego, i córkę Monikę. Ujawnia też swój stan zdrowia. - Mam nowotwór węzłów chłonnych, kroplówki, chemie, kilka dni w szpitalu, potem parę tygodni w domu no i znów. Nie jestem w dobrej formie - mówi Hołdysowi Jaruzelski.

- Żyję już bardzo długo, wielu uważa, że za długo. Podzielam ten pogląd - ironizuje generał i dodaje: - Chciałbym na tyle wyzdrowieć, żeby doczekać końca procesów i wyroków niezawisłych sądów. 

O wyroku z czasów swoich rządów - na księdza Jerzego Popiełuszkę - wie niewiele. - Piotrowski, zabójca księdza, nigdy nie powiedział, że ktoś mu kazał, ktoś go inspirował - mówi Jaruzelski. - Nie wiadomo. jak było dodaje.