środa, 19 października 2011

Policzyliśmy, ile zarabia Kościół. Z budżetu 1,6 miliarda, taca 1,2 miliarda...

2011-10-19 06:00

fot: Reporter/East News

Autor: Andrzej Zwoliński


1/3

Kościół rzymskokatolicki jest w Polsce instytucją szczególnie uprzywilejowaną. Oprócz ponad 1,2 mld złotych z kieszeni wiernych, blisko 2 mld zł dostaje od państwa w formie dotacji. Hierarchowie, którzy bardzo krytycznie odnosili do naszego wejścia do Unii Europejskiej, chętnie sięgają też po pieniądze z Brukseli. Ich coroczne wpływy to łącznie ponad 3 mld złotych.

Wraz z sukcesem Ruchu Palikota w wyborach parlamentarnych, powróciła kwestia stosunków państwo-religia. Rozgorzała debata wokół obecności krzyża w miejscach publicznych. Kościół zaproponował likwidację Funduszu Kościelnego, w zamian za możliwość dodatkowego 1 procentowego odpisu podatkowego na jego rzecz. Oszacowaliśmy dochody Kościoła, oraz skalę państwowych dotacji i ulg podatkowych jakie gwarantuje mu prawo.

W Polsce zarejestrowanych jest 30 kościołów i związków wyznaniowych, Kościoły katolickie zajmują wśród nich zdecydowanie dominującą pozycję. Według danych GUS do tego wyznania przyznaje się około 90 proc., czyli blisko 34 mln Polaków. Z tego 33,7 mln to członkowie Kościoła rzymskokatolickiego.

źródło: Główny Urząd Statystyczny,
* - rzymskokatolicki, greckokatolicki, ormiański, neounicki

Po kościołach katolickich najbardziej liczne są w Polsce kościoły prawosławne - pół miliona wiernych, protestanckie - blisko 150 tys. oraz Związek Wyznania Świadków Jehowy - ich jest o 30 tysięcy mniej niż protestantów.

Wszystkie cieszą się przywilejami finansowymi. - Kościół i każdy związek wyznaniowy wpisany do rejestru uzyskuje osobowość prawną oraz może korzystać z wielu uprawnień. W sprawach majątkowych kościoły działają poprzez swoje osoby prawne - mówi Money.pl Małgorzata Brzoza, rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów.

Przeczytaj komentarz
Macieja Miskiewicza




Podatek kościelny jest dobry. 666 powodów

Kościoły są zwolnione z podatków lokalnych i tych od nieruchomości. Ponadto duchowni nie płacą podatków od czynności cywilnoprawnych, od spadków i darowizn, oraz zwolnieni są z opłat celnych. - Wszystkie te ulgi nie dotyczą jednak działalności gospodarczej - zastrzega Brzoza.

Za to dodatkowym bonusem jest to, że kościelne rozgłośnie radiowe zyskały status nadawców społecznych i zwolniono je z opłat koncesyjnych. Z racji swojej dominującej roli najbardziej korzysta na tym Kościół rzymskokatolicki.

Jak policzył Money.pl, same dotacje państwa dla katechetów, na katolickie uczelnie, szkoły i przedszkola oraz kapelanów to rocznie 1,65 mld zł.

źródło: Money.pl na podstawie danych z MF, MON, MEN, Sedlak&Sedlak, FOR,
* - średnia roczna dotacja z UE

Od wiernych, księżą zbierają rocznie ponad 1,22 mld zł. Bruksela dorzuca rocznie średnio 100 mln zł.

"Co łaska" to grubo ponad 1,2 mld zł rocznie Armia księży Kościoła rzymskokatolickiego liczy w Polsce nieco ponad 30 tys., zakonników i zakonnic jest około 6 tys. Kościół podzielony jest na ponad 10,2 tys.parafii. Jako że w Polsce jest 30 tys. kapłanów, oznacza to, że 10,2 tys. księży pełni funkcję proboszczów, a około 20 tys. to wikariusze. Parafie łączą się w dekanaty, a te w diecezje. W Polsce istnieją 44 diecezje, które łączą się w 15 metropolii.

Jak zaznaczają przedstawiciele Episkopatu, w Polsce każda parafia ma niezależność finansową jeśli chodzi o rozliczanie się z datków od wiernych. Proboszcz ma obowiązek prowadzenia ksiąg finansowych i raz w roku sporządza sprawozdanie z przychodów i rozchodów parafii, które jest przekazywane kurii.

Z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, iż regularnie w mszach uczestniczy około 40 proc. wiernych czyli 13,8 mln Polaków. Ich liczba spadła minionym dziesięcioleciu o blisko 2 mln. To głównie ta część katolików utrzymuje kościół, reszta płaci od wielkiego święta albo wcale.

źródło: Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego

Ksiądz zarabia przede wszystkim na stypendiach mszalnych, czyli popularnej ofierze składanej przez wiernych za msze w określonej intencji oraz przy okazji sakramentów: chrztów, zapowiedzi, ślubów, pogrzebów czy święcenia przedmiotów i miejsc.

Te są bardzo zróżnicowane. Na przykład w przypadku ślubów wysokość datków waha się od 50 do 2000 zł, a w przypadku od 20 do 500 zł. Są parafie, które za pochówek biorą 50 zł, ale są też takie, które inkasują nawet 5000 zł.

Z szacunków Sedlak&Sedlak oraz Fundacji FOR na podstawie danych zebranych w diecezjach wynika, iż proboszcz zarabia średnio 6 tys. zł, a wikariusz 2290 zł miesięcznie.

Biorąc pod uwagę liczbę proboszczów i wikariuszy, Money.pl oszacował, że ich roczne dochody z tacy i co łaska to 1 mld 229 mln zł rocznie. Oczywiście te dochody zależnie od parafii są zróżnicowane. W przypadku małych, wiejskich parafii sięgają kilkudziesięciu tysięcy zł, a w przypadku największych-miejskich, przekraczają 400 tys. zł.Średnio jest to około 120 tys. zł.

Oprócz ryczałtowego podatku, około 30 proc. zebranych od wiernych pieniędzy proboszczowie przekazują swoim zwierzchnikom.

Ponad 1,6 mld zł na nauczanie i kapelanów

Przede wszystkim państwo finansuje naukę religii w szkołach podstawowych, gimnazjach i średnich. W poprzednim roku szkolnym wynagrodzenia katechetów kosztowały budżet 1 132 mln zł.

Państwo dokłada jeszcze do wyznaniowych uczelni, szkół i innych instytucji prowadzonych przez kościoły. Dotyczy to miedzy innymi aż pięciu uczelni katolickich, wśród nich jest Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II. Budżetowe dotacje do kościelnych uczelni w ubiegłym roku sięgnęły 180 mln zł. Na ponad 850 katolickich ochronek, przedszkoli oraz szkół wydano blisko 300 mln zł.

Z naszych podatków finansowane są także pensje kapelanów i duchownych w wojsku, policji, straży granicznej, więzieniach oraz straży pożarnej. Na duchownych w mundurach idzie rocznie ponad 21 mln zł.

Kościół nie gardzi pieniędzmi z Brukseli

Po unijne pieniądze sięgają nie tylko firmy, samorządy czy rolnicy, mogą to robić także Kościoły, zakony i związki wyznaniowe. Pieniądze dostają głównie na remonty, renowacje, przebudowy i modernizacje kościołów i innych obiektów sakralnych, a także na dopłaty do uprawianej ziemi. Kościoły realizują teraz inwestycje, których wartość przekracza miliard złotych. Około 750 mln zł wyłożyła Bruksela. Blisko 700 mln złotych otrzymał Kościół katolicki. Duchowni pozyskują pieniądze z dwóch źródeł. Pierwsze to program Kapitał Ludzki, drugi to unijne programy regionalne.

Rekordziści jeżeli chodzi o pozyskanie unijnych pieniędzy to Instytut Teologiczno-Pastoralny im. św. Józefa Sebastiana Pelczara w Rzeszowie. Dostał ponad 44 mln zł na budowę swojej siedziby. Z kolei ojcowie paulini z Jasnej Góry otrzymali ponad 25 mln zł na remont bazyliki w swoim klasztorze.




fot: Reporter/East News

2 mld zł na podatkowych przywilejach?

Księża płacą kwartalny podatek zryczałtowany. Jego wysokość zależy od liczby osób mieszkających na terenie parafii, niezależnie od tego czy są wierzący czy nie i czy są praktykujący. Jest od niego odliczana kwota ubezpieczenia zdrowotnego, które jest płacone przez duchownych dobrowolnie. Dodatkowo proboszcz może wystąpić o obniżenie ryczałtu. Zwolnieni są z niego zakonnicy, biskupi, arcybiskupi i kardynałowie. Istnieje także możliwość zrzeczenia się przez wikariusza lub proboszcza płacenia podatku w formie ryczałtu.

Zryczałtowany podatek jaki Kościół płaci państwu, wynosi - zależnie od wielkości miejscowości od 384 do 1374 zł dla proboszczów, średnio to 879 zł. Wikariusze wykładają miesięcznie od 242 do 446 zł czyli średnio 344 zł. Wszyscy księża płacą więc 63 mln zryczałtowanego podatku rocznie.

Gdyby objęto duchownych powszechnie obowiązującym podatkiem PIT, od swoich dochodów musieliby zapłacić 233 mln zł . Tak więc państwo rozliczając ich w preferencyjny sposób, de facto funduje Kościołowi swoistą ulgę podatkową w wysokości 170 mln zł rocznie.

Jeszcze więcej państwo traci na składkach zdrowotnych i emerytalnych. Księża pracujący w parafiach odprowadzają składkę do ZUS we własnym zakresie, ale od zryczałtowanego podatku jest odliczana, płacona dobrowolnie składka do NFZ.

W przypadku 40 proc. duchownych, składki do ZUS i NFZ są całkowicie lub częściowo finansowane z Funduszu Kościelnego. W tym roku na ten fundusz państwo przeznaczy ponad 94 mln zł. Oprócz finansowania składek pieniądze te idą też na remonty kościołów i zakonów. Gdyby każdy z 30 tys. księży samodzielnie płacił składkę do NFZ i ZUS, państwo oszczędziłoby 224 mln zł.

Te oszczędności Kościoła na podatku dochodowym oraz składkach ubezpieczeniowych to tylko niewielka część tego co zostaje w kieszeniach księży. Około 1,5 mld zł rocznie, państwo traci na zwolnieniach kościelnych osób prawnych od nieruchomości, spadków, darowizn oraz od czynności cywilnoprawnych. To jednak tylko szacunkowa kwota, która pojawia się w sejmowych interpelacjach poselskich. - Nie liczymy tego i nie jesteśmy w stanie powiedzieć jaka to dokładnie kwota mówi Małgorzata Brzoza, rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów.

Bonus wartości 5 mld zł od Komisji MajątkowejPo 1989 roku państwo okazało kościołom i związkom wyznaniowym szczególną hojność. W ramach zadośćuczynienia za prześladowania w latach 40. i 50., organizacjom religijnym przekazano nieruchomości mające ponad 150 tys. ha. Wśród nich było ponad 700 zabudowanych nieruchomości.

W sumie przez około 20 lat swojej działalności Komisja Majątkowa przekazała Kościołowi Katolickiemu majątek wartości ok. 5 mld zł oraz rekompensatę i odszkodowania w wysokości 143,5 mln zł.

Kościołowi mało, chce trzy razy więcej

Kościół jest gotowy przystać na likwidację Funduszu Kościelnego w zamian za zastąpienie go możliwością dobrowolnego przekazania 1 proc. z PIT na rzecz wybranego kościoła lub związku wyznaniowego.

Zmiana wymagałaby nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Jak na razie resort finansów nie potwierdza by prowadzono jakieś przymiarki do zmiany prawa. Do Ministerstwa Finansów nie wpłynęły żadne propozycje dotyczące likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienia go możliwością dobrowolnego przekazania dodatkowego 1 proc. z PIT na rzecz wybranego kościoła lub związku wyznaniowego, co uniemożliwia ustosunkowanie się do takiej propozycji - głosi komunikat Ministerstwa Finansów.

Zgodnie z tegorocznymi danymi resortu finansów dotyczącymi rozliczenia PIT za 2010 rok, w ramach 1 proc. podatku Polacy przekazali organizacjom charytatywnym ponad 400 mln zł. Z możliwości tej skorzystało ponad 10 mln osób, czyli 38 proc. ogółu podatników. Przekazana przez nich kwota stanowiła w sumie 0,67 proc. podatku należnego fiskusowi, a średnia wpłata wyniosła 39 zł.

Zakładając, że na odpis zdecydowałaby się tylko połowa regularnie uczęszczających na msze, czyli blisko 7 mln Polaków, oznaczałoby, że na konta Kościoła trafiło by rocznie blisko 300 mln zł. To ponad trzykrotnie więcej niż dostaje teraz w ramach świadczeń przekazywanych przez Fundusz Kościelny.


Duchowni mogą spać spokojnie, jeżeli w najbliższej kadencji parlamentu zostaną przeforsowane jakieś zmiany regulujące finansowanie kościołów i związków wyznaniowych, to będzie to tylko na ich korzyść.

Nie tylko dominujące w Sejmie i Senacie Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość ale też Polskie Stronnictwo Ludowe nie chce zmieniać w istotny sposób finansowania kościołów. Co prawda deklarują ewentualne poparcie dla likwidacji Funduszu Kościelnego co przyniosłoby oszczędności budżetowe nie przekraczające 100 mln zł rocznie. Zgoda na dodatkowy 1 procentowy odpis od podatku na rzecz kościołów spowodowałby za to, że ich wpływy zwiększyłyby się o kolejne 200 mln zł.

Obcięcie ulg i realne opodatkowanie wszystkich duchownych w swoich programach deklarują jedynie Ruch Poparcia Palikota oraz Sojusz Lewicy Demokratycznej.

PO ewentualnie poprze pomysł 1 procentowego odpisu od podatku na rzecz kościołów

Partia nie chce nic zmieniać w prawie regulującym działalność kościołów w Polsce, a szczególnie Kościoła Rzymskokatolickiego. Jej czołowi politycy deklarują jednak, że gdyby się pojawiła konkretna propozycja dotycząca możliwości odpisywania dodatkowego procenta od podatku dochodowego w PIT to jest skłonna go poprzeć.

Do rozstrzygnięcia pozostaje szczególnie kwestia czy będzie to funkcjonować w ramach już obowiązującego jednego procenta, czy ma to być kolejny procent.

PiS za zastąpieniem Funduszu Kościelnego 1 procentowym odpisem od podatku na rzecz duchownych

Zdaniem polityków partii Jarosława Kaczyńskiego, każde rozwiązanie, które wychodzi naprzeciw problemowi z finansowaniem kościołów, byłoby dobrym wyjściem.

W Funduszu Kościelnym trzeba wprowadzić zmiany. Dobrym wyjściem zdaniem PiS mogłoby być właśnie zastąpienie go dodatkowym 1 procentowym odpisem od podatku dochodowego.

RP za 2,5 procentowym i odpisem likwidacją wszystkich dotacji i ulg podatkowych


Ruch Palikota proponuje, żeby każdy podatnik mógł 2,5 procent ze swojego podatku dochodowego przeznaczyć na organizację pożytku publicznego, partię polityczną bądź związek wyznaniowy. Byłaby to dobrowolna decyzja, a każdy mógłby sam ustalić proporcje podziału tych pieniędzy.

W zamian domagają się zaprzestania jakichkolwiek form finansowania z budżetu państwa wszystkich związków wyznaniowych, a przede wszystkim finansowania katechetów. W przypadku Kościoła rzymskokatolickiego oznaczałoby to likwidację dotychczasowych miliardowych dotacji ze strony państwa.

PSL jedynie za odpisem


Ludowcy są skłonni poprzeć propozycję odpisu kwotowego, a nie procentowego. Zamiast 1 procenta, każdy Polak mógłby od podatku odpisać z góry ustaloną kwotę na rzecz wybranego kościoła.

W zamian zgodziliby się na likwidację Funduszu Kościelnego, ale na nic więcej.

SLD za rzeczywistym opodatkowaniem kleru i likwidacją ulg

Sojusz jest za jak deklaruje w swoim programie za efektywnym opodatkowaniem wyższego duchowieństwa (np. biskupów) zryczałtowanym podatkiem dochodowym od przychodów uzyskiwanych z tytułu pełnienia funkcji duszpasterskich. Obecnie tego rodzaju podatek dochodowy muszą opłacać jedynie proboszczowie i wikariusze.
Domagają się też likwidacji ulg podatkowych dla duchowieństwa – duchowni płaciliby comiesięczny podatek dochodowy zamiast kwartalnego zryczałtowanego podatku. SLD skłonne byłoby poprzeć pomysł 1 procentowego, dobrowolnego odpisu podatkowego na rzecz kościołów i związków wyznaniowych.

O tym jak Kościół korzysta z przywilejów czytaj w Money.pl
Sprawdź, w którym województwie Kościół dostał najwięcej
Kościół dostał od państwa działki liczące 60 tysięcy hektarów. Najwięcej w Wielkopolsce. Najbardziej zbulwersowany jest tym SLD z Grzegorzem Napieralskim na czele.
1 procent PIT na Kościół? Niewykluczone
- Dziwne jest to, że mamy sojusz Kościoła i Palikota - twierdzi Ryszard Kalisz.
Jest areszt w sprawie korupcji w Komisji Majątkowej
Pełnomocnik zakonów trafi za kratki na trzy miesiące.


Andrzej Zwoliński

niedziela, 16 października 2011

Po co drukować pieniądze i zrzucać z helikoptera




Tomasz Prusek
14.10.2011 aktualizacja: 2011-10-14 20:39
A A A Drukuj
Jak rozruszać gospodarkę dławioną przez kryzys? - głowią się ekonomiści i politycy. USA i Wlk. Brytania postawiły na dodruk pieniądza. Ale w strefie euro nie chcą o tym słyszeć. Bo stawką jest nie tylko inflacja, ale i reputacja waluty.
Fed nie użył pras drukarskich, aby w kryzysie wpuścić do gospodarki 2,3 bln dol. Posłużono się zapisem elektronicznym. Na zdjęciu: drukarnia skarbowa w Waszyngtonie
Fed nie użył pras drukarskich, aby w kryzysie wpuścić do gospodarki 2,3 bln dol. Posłużono się zapisem elektronicznym. Na zdjęciu: drukarnia skarbowa w Waszyngtonie
Szef amerykańskiego banku centralnego Fed Benowi Bernankemu powiedział, że gdyby zawiodły wszystkie metody ratowania gospodarki, to można by zrzucać z helikoptera... dolary na ulice. Dlatego przylgnęła do niego etykietka "helikopterowy Ben". Pod tym określeniem kryje się strategia walki z największym kryzysem, jaki dotknął Amerykę od Wielkiego Kryzysu z lat 30. ubiegłego wieku. Z powodu krachu na spekulacyjnie wyśrubowanym rynku nieruchomości w 2007 r. doszło w USA do recesji, która kosztowała gospodarkę miliony miejsc pracy, upadek dziesiątków banków na czele z legendarnym Lehman Brothers i gigantyczną przecenę na Wall Street.

Walka z recesją i przywrócenie gospodarki na ścieżkę wzrostu to zadanie dla banków centralnych. Mają wypróbowany od dziesięcioleci oręż - stopy procentowe. Obniżając je, łatwo zbija się cenę kredytu. A skoro taniej można się zadłużyć, to firmy powinny więcej produkować i więcej zatrudniać. Reakcja bankierów w USA na kryzys była podręcznikowa. Obniżano stopy procentowe, ale mimo to nie przynosiło to spodziewanego efektu. Gdy stopy w USA spadły już do zera i gospodarka stała w miejscu, stało się jasne, że trzeba jej zaaplikować inne, silniejsze lekarstwo. Ben Bernanke wymyślił, że do gospodarki należy wpompować ogromną ilość dolarów, co można właśnie porównać do zrzucania pieniędzy z helikoptera. Taka operacja została ochrzczona mianem "Quantitative Easing". Ekonomiści lubią mówić o "ilościowym poluzowaniu pieniądza". Ale dość powszechnie przylgnęło do tego określenie "dodruk pieniądza".

Dodruk, nie dodruk

Co kryje się pod tajemniczymi hasłami: "QE"? "Poluzowanie"? "Dodruk"? Wyobraźnia podpowiada, że Ben Bernanke schodzi nocą z wiaderkiem farby drukarskiej do podziemi banku centralnego, wlewa ją do maszyny drukarskiej i puszcza matryce drukujące banknoty z podobizną np. Jerzego Waszyngtona. Rano furgonetki rozwożą jeszcze pachnące farbą paczki banknotów do banków, skąd Amerykanie pożyczają je na niski procent i puszczają w obieg. Mogą wtedy więcej kupić i gospodarka zaczyna się na nowo kręcić.

To fikcja. Nikt nie puszcza maszyn drukarskich. Dolary zostają dodane wirtualnie, jako zapisy księgowe na kontach. Fed używa ich, aby odkupić od banków rządowe obligacje i w ten sposób, nadal wyłącznie księgowo, dostarcza im świeżego kapitału. Teoretycznie banki powinny spożytkować ekstra pieniądze na akcję kredytową. To sposób na rozkręcenie gospodarki. Ale firmy i Amerykanie wcale nie palą się do brania kredytów. Firmy, bo nie wierzą w trwałość ożywienia gospodarczego. Jeśli dziś się zadłużą na inwestycje, to zaczną zbierać owoce dopiero za rok-dwa albo później. Jak nie będzie wtedy popytu, to zbankrutują. Amerykanie też boją się sięgać po pożyczki, bo po pierwsze, są już okropnie zadłużeni, a po drugie, boją o miejsca pracy. Od kilku lat mimo ogromnych wysiłków Białego Domu stopa bezrobocia sięga 9-10 proc.

Zatem co mają robić banki z nadmiarem dolarów zrzuconych z helikoptera przez Bernankego? Skoro mało kto chce je pożyczać, to mogą znowu kupić bezpieczne obligacje albo pójść na ryzyko i kupić akcje. Właśnie uchwalony w listopadzie zeszłego roku przez Fed dodruk 600 mld dol. wywołał ostatnią hossę, która w osiem miesięcy wywindowała indeksy giełdowe z grubsza o 30 proc. Ale gdy tylko Fed zakończył "dodruk", na giełdach zabrakło paliwa i ceny akcji spadły. Bankowi centralnemu nie chodziło wcale o to, aby "Quantitative Easing" służył giełdowej spekulacji, ale był to na pewno pożądany efekt uboczny. Powód? Poczucie zamożności Amerykanów w dużej mierze zależy od giełdy, bo z grubsza co drugi bezpośrednio lub pośrednio przez fundusze jest zaangażowany na Wall Street. Mechanizm jest prosty: świadomość bogacenia się Amerykanów miała znowu skłonić ich do bardziej wystawnego konsumenckiego życia, a to miało przełożyć się na wzrost gospodarki, bo będąc bardziej optymistycznie nastawieni, kupowaliby coraz więcej. Tak się jednak nie stało, bo przez kilka miesięcy Amerykanie poczuli się bogatsi, ale zaraz potem zbiednieli, bo indeksy ruszyły w dół. Zrzucanie dolarów na Wall Street na dłuższą metę okazało się niewypałem.

Rozdarty Fed

Zakończony w czerwcu dodruk dolarów ochrzczono mianem "Quantitative Easing 2", bo pierwszy taki program był antykryzysowym działaniem Fed zaraz po upadku w 2008 r. banku Lehman Brothers. Służył wtedy przede wszystkim zabezpieczeniu wypłacalności banków, bo nie chciały sobie wzajemnie pożyczać, bojąc się fali bankowych bankructw po upadku Lehmana. W sumie dodruki z numerem jeden i numerem dwa warte były już ponad 2,3 bln dol. Ale inwestorom nadal jest mało, bo czekają na "QE"... z numerem 3. Po obniżce ratingu USA przez agencję Standard & Poor's w sierpniu ceny akcji poszły w dół i kolejny dodruk miałby być lekarstwem, który uleczyłoby giełdy z bessy. Szacunki analityków mówią, że w gospodarkę Fed powinien wpompować kolejne pół biliona dolarów. Ale na razie Fed w tej sprawie milczy. Bo ma powody.

Fed jest między młotem a kowadłem, bo z jednej strony powinien wspomóc ożywienie gospodarcze, a z drugiej powinien stać na straży stabilności cen, które łatwo podbić dodatkowym dodrukiem pieniądza. Ostatnie wieści inflacyjne z USA są niepokojące, bo w sierpniu ceny rok do roku urosły aż 3,8 proc., bardziej od prognoz. Choć pieniądze z dodruku nie trafiają fizycznie bezpośrednio do portfeli Amerykanów, to ich obecność na rynku finansowym musi w dłuższym terminie w końcu przełożyć się na wzrost cen. Dodatkowy wpływ na inflację mają także szalejące ceny żywności oraz wysokie ceny surowców, np. ropy naftowej.

Inflacja na wyższym poziomie na krótką metę dałaby gospodarce USA impuls do rozwoju, bo nie opłacałoby się trzymać tracących na wartości dolarów, tylko je wydawać. Przełożyłoby się to na spadek kursu dolara, co uczyniłoby towary amerykańskie bardziej atrakcyjne cenowo za granicą. Ale przeciwko takiej swoistej wojnie walutowej ostro protestują inne potęgi gospodarcze, jak np. Chiny i Rosja. Obydwa państwa mają setki miliardów rezerw ulokowanych albo w dolarach, albo amerykańskich obligacjach. Dodruk dolarów i inflacja w USA jest dla nich śmiertelnym zagrożeniem, dlatego tak ostro protestują przeciwko takiej polityce.

Gra toczy się o wysoką stawkę, bo rachityczny wzrost gospodarczy spędza sen z powiek ekonomistom i amerykańskim politykom - w I kwartale wyniósł tylko 0,4 proc., a w drugim - 1 proc. Stan gospodarki może być kluczem do wyniku przyszłorocznych wyborów prezydenckich w USA. Jeśli gospodarka w odstępie zaledwie trzech lat wpadnie w drugą z rzędu recesję, to pracę stracą kolejne miliony Amerykanów, wyborcy wpadną we wściekłość, a kłopoty gospodarcze odbiją się negatywnie na pozycji USA w świecie.

Europa kręci nosem

Nie wszyscy na świecie uważają, że amerykańska recepta na ożywienie gospodarki za pomocą dodruku pieniędzy jest słuszna. USA mają pod tym względem wiernego sojusznika głównie w Wlk. Brytanii. Po wybuchu kryzysu finansowego Bank Anglii dodrukował już 200 mld funtów, ale efekty są mizerne, bo wzrost gospodarczy zbliża się do zera. Dlatego na początku października podjął decyzję, aby "zrzucić z helikoptera" kolejne 75 mld funtów. Bank Anglii zdecydował się na taki krok, choć inflacja w Wlk. Brytanii przyśpieszyła i za kilka miesięcy może dojść do 5 proc.

W strefie euro obowiązuje zupełnie odmienne myślenie niż w USA i Wlk. Brytanii. Było to widać na szczycie unijnych ministrów finansów we Wrocławiu, na który zawitał sekretarz skarbu USA Timothy Geithner. Jego apele, aby Europa poszła w ślady USA i "dosypała" euro, były jak rzucanie grochem o ścianę. Europa ma własną mądrość i wybrała oszczędności oraz zaciskanie pasa, zamiast łatwej gotówki.

Kto ma rację w tym sporze o sposób walki z kryzysem? Jak dobrze pójdzie, dowiemy się za kilka lat.

REKLAMA PAYPER.PL

Podziel się

  • 1

  • 2
  • 1

Anna Grodzka za ustawą o związkach partnerskich i określaniu płci


Priorytetami pracy sejmowej Anny Grodzkiej z Ruchu Palikota będzie dążenie do wprowadzenia ustaw: o związkach partnerskich oraz o określaniu płci. W sobotę w Szczecinie prowadziła ona warsztaty "Oswajanie transpłciowości".

Warsztaty to jeden z punktów programu trwających od czwartku Szczecińskich Dni Różnorodności, zorganizowanych przez Grupę Lokalną Kampanii Przeciw Homofobii oraz kilku innych szczecińskich organizacji.

Grodzka powiedziała, że poprzez warsztaty "chcemy nieść społeczeństwu wiedzę o osobach transpłciowych, bo wiedza pozwala na zrozumienie, a zrozumienie na akceptację". Państwo powinno dawać maksimum wolności obywatelom i bronić przed agresją ludzi, którzy nie tolerują odmienności. Społeczeństwo powinno być różnorodne - zaznaczyła.

Grodzka, jako posłanka, będzie chciała zająć się wprowadzeniem ustaw o związkach partnerskich, a także stworzeniem ustawy o określaniu płci, która ułatwi osobom transseksualnym proces zmiany płci i późniejsze funkcjonowanie w społeczeństwie. Proces zmiany płci miałby być w pełni refundowany przez państwo. Zapowiedziała, że będzie również wspierała wejście w życie ustaw: o równości kobiet, świadomym macierzyństwie i o in vitro.

Grodzka powiedziała, że zamierza również tworzyć przyjazne warunki do rozwoju drobnych przedsiębiorstw. - Przez całe życie prowadziłam małe przedsiębiorstwo i znam problemy z tym związane. Trzeba kruszyć barierę biurokratyczną, która uniemożliwia ludziom podejmowanie aktywności gospodarczej - tłumaczyła.

Pytana o to, jak została przyjęta jako posłanka transseksualna, Grodzka odpowiedziała, że dostrzega "pewne przejawy braku szacunku" w mediach i polityce. - Tadeusz Iwiński z SLD powiedział o mnie, że jestem nie całkiem kobietą. Ja po prostu będę sobą i pokażę, że nieprzychylne zdania o mnie są niesprawiedliwe. Mam nadzieję, że posłowie, którzy nie okazują szacunku, zostaną odpowiednio ocenieni przez wyborców w następnej kadencji – dodała.

W programie Szczecińskich Dni Różnorodności znalazły się m.in. wykłady o wątkach homoerotycznych w twórczości Michaiła Kuzmina, o sytuacji prawnej osób homoseksualnych w Polsce, współczesnej lewicy w kontekście feminizmu, czy o związkach między religią a homoseksualizmem. Dni zakończą się w niedzielny wieczór na szczecińskich Jasnych Błoniach - Światełkiem dla Tolerancji, weźmie w nim udział fobek, czyli kukła symbolizująca nietolerancję polskiego społeczeństwa.